Rezultaty wyszukiwania dla: Czarne
Dwór Szronu i Blasku Gwiazd
Sarah J. Maas powraca i po raz kolejny powoduje u czytelnika szybsze bicie serca. Tej kobiecie nigdy nie wolno ufać. Namiesza w głowie, podrzuci fałszywe tropy, a na końcu pozostawi fanów historii Feyry i Rhysanda oraz ich dworu w niecierpliwym oczekiwaniu na kolejne fragmenty. ,,Dwór Szronu i Blasku Gwiazd" to idealny dodatek do całej serii. Mając do czynienia w głównych tomach z szybką, dynamiczną akcją myślałam, że ta część również taka będzie, a tymczasem dostałam przyjemną, ogrzewającą serce historię pokazującą normalne życie bohaterów. Czy ten dodatek był potrzebny? Poznacie odpowiedź na to pytanie, zapoznając się z dalszą częścią recenzji. Zapraszam!
Deadpool #01: Nuworysz z nawijką
Jeden z najpopularniejszych w ostatnim czasie bohaterów komiksowych – Deadpool, powrócił w zresetowanym po Tajnych Wojnach uniwersum Marvela. Twórcy związani z tą postacią od dłuższego czasu: Gerry Duggan i Mike Hawthorne, postanowili pokazać Wilsona w trochę innym świetle i przede wszystkim w nowej roli.
Nowa seria przygód Deadpoola wydawana jest pod szyldem Marvel Now 2.0 z dopiskiem „Najlepszy komiks świata” (w oryg. „The World’s Greatest Comic Magazine!”). Ile prawdy w tym lekko ironicznym haśle? Czy nie zostało ono rzucone za bardzo na wyrost? Przed nami pierwszy tom pt. „Nuworysz w Nawijką”.
Po Tajnych Wojnach Deadpool stał się najbardziej rozpoznawalnym superbohaterem na świecie. Sława przyniosła mu wielkie pieniądze, które spożytkował finansując pod nieobecność Starka działalność Avengers. Sam również dołączył do grupy Mścicieli. Zleceń od zwykłych ludzi przybyło tak dużo, że pyskaty najemnik poszedł jeszcze jeden krok dalej. Postanowił uczciwie zarabiać na życie i założył swoją własną grupę o jakże oryginalnej (choć podkradzionej od Luke’a Cage’a i Iron Fista) nazwie „Bohaterowie do wynajęcia”.
Do swojej drużyny Wade zwerbował samych pokręconych, dziwacznych byłych przestępców i najemników. Wszystkim dał czerwono-czarne kostiumy i wysłał na ulice, aby pomagali potrzebującym. W końcu sam nie mógł być wszędzie jednocześnie, a fani wymagali jego obecności na różnych galach i uroczystościach. Na pierwsze problemy jednak nie trzeba było długo czekać. Nowa działalność nie jest łatwa w utrzymaniu i nie przynosi zysków. Jednak prawdziwe kłopoty pojawiają się teraz. Okazuje się, że ktoś niszczy reputację Wilsonowi i szarga jego dobrą opinią. Wszystkie tropy prowadzą do deadpoolowej drużyny, w której ukrył się zdrajca. Konfrontacja z bezwzględnym złoczyńcą nie będzie łatwa, dlatego najemnik z nawijką nieoczekiwanie przystępuje do współpracy z herosem-legendą – emerytowanym już Kapitanem Ameryką.
Pierwszy numer serii obfituje w akcję. Szczerze to dzieje się dużo i można odnieść wrażenie, że aż za dużo. Czytelnik praktycznie zostaje rzucony w wir różnych akcji prowadzonych przez członków drużyny Wilsona. Łatwo się w tym pogubić. Wszystko z powodu nagromadzenia na łamach kart jednego komiksu tylu deadpoolowych postaci. Wbrew pozorom wcale nie jest śmieszniej.
Jeśli chodzi o poczucie humoru – Deadpool już nie jest tym samym bohaterem co wcześniej. To chyba największy problem. Czytelnicy, którzy mają w pamięci przygody najemnika z poprzedniej serii Duggana i Hawthorne’a lub z albumów wydanych w ramach Deadpool Classic mogą czuć lekkie rozgoryczenie. Wade wraz z założeniem garnituru biznesmena na swój kostium przestał tak rzucać żartami. Szczcególnie odczuwalne jest to w pierwszych zeszytach albumu. Idąc dalej, jest lepiej. Pojawiają się różne absurdalne teksty czy śmieszne akcje, ale czuć niedosyt.
Graficznie album kontynuuje klimat znany nam z poprzedniej serii wydanej w ramach Marvel Now. Kreska Mike’a Hawthorne’a jest lekka i humorystyczna oraz pasuje do fabuły. Bardzo fajnie prezentują się całostronicowe kadry czy zabawy układem ramek. Dynamizm akcji jest również fajnie oddany.
Podsumowując, „Nuworysz z Nawijką” to prosta historia z lekką intrygą. Aktualnie jednak nie do końca jednak wypalił pomysł z ukazaniem Deadpoola w nowym świetle i trochę innej roli. Czuć niedosyt. Pozostaje nadzieja, że kolejne tomy będą jednak stały już na wyższym poziomie, szczególnie jeśli rozwiną ciekawe wątki rozpoczęte w tym numerze.
Zły Król
Dobijamy do brzegu. Wyskakuję, czuję lodowatą wodę na łydkachi czarne skały podstopami. Chwilę potem łódź się rozpada, przestaje ją bowiem spajać czar rzucony przez Karakana. Smok leci na północ, żeby się rozejrzeć za następnymi robotnikami.
Ja i Karakan kładziemy każdego ze śmiertelnych do łóżka, czasem obok śpiącej kobiety; wówczas pilnujemy się, żeby jej nie obudzić brzękiem rozsypanego złota. Czuję się jak czarodziejka z bajki, gdy tak się zakradam do czyjegoś domu; mogłabym spić z mleka śmietankę lub zaplątać dziecku kołtun we włosach.
Sięgając po „Złego króla” Holly Black nie spodziewałam się zbyt wiele. Oczekiwałam lekkiej historii miłosnej zabarwionej elementami fantastyki i jako taką fabułą – jak to zwykle bywa w książkach młodzieżowych. To co dostałam przeszło jednak moje najśmielsze oczekiwania. Holly Black kreuje bowiem świat jakiego nigdy wcześniej nie widziałam, gdzie elfy nie są przedstawione jako magiczne, dobre i piękne stworzenia. Elfy w świecie Holly może i są piękne, ale są równie albo nawet i bardziej okrutne. Zabawiają się śmiertelnikami, a nawet samymi sobą. Ponadto sama fabuła jest zupełnie inna od tych, które zwykle można spotkać w tego typu powieściach – pełna intryg, walk i wartkiej akcji. Nic co przypominałoby ckliwe wzdychania głównej bohaterki to jakiegokolwiek innego bohatera tej książki. Nic co mogłoby nudzić. Ale może zacznę od początku.
Jude jest śmiertelniczką wychowaną w krainie elfów przez swojego ojczyma – Głównodowodzącego Wojsk Elysium – Madoka. Przez całe swoje dzieciństwo była poniżana, traktowana bez szacunku i z okrucieństwem ze strony elfów ze względu na swoje ludzkie pochodzenie. Dlatego teraz kiedy stała się seneszelem nowego króla Cardana musi bardzo się bardzo pilnować, żeby władza nie uderzyła jej do głowy. Zwłaszcza, że obecne stanowisko to tylko przykrywka dla jej prawdziwej funkcji – to ona przez rok i jeden dzień zarządza królestwem. Dziewczyna jest zawzięta, pewna tego, co robi i dąży do celu – ostatecznie w końcu kiedyś w przyszłości będzie chciała posadzić na tronie swojego młodszego brata Dęba. Co podoba mi się w Jude? To, że nie jest niezniszczalna. Holly Black wykreowała główną bohaterkę bez żadnych supermocy, które zawsze wyciągną ją z problemów. Nie ma magii, którą posiadają elfy, jest od nich słabsza pod względem niektórych cech fizycznych (np. nie widzi w ciemności). Za to Holly dała jej spryt, charyzmę, upartość i najważniejsze – umiejętność kłamania, które dostatecznie niwelują jej inne braki.
Kolejny plus „Złego króla” to kreacja elfów. Nie są przedstawione jako lukierkowe, magiczne stworzenia, które są majestatycznie piękne i emanujące spokojem. Oj nie. Elfy w tej powieści są okrutne. Potrafią manipulować tylko po to, żeby kogoś skrzywdzić i zwykle nie po to, by osiągnąć przy tym jakiś cel, lecz dla samej krzywdy. Miła odmiana po tak wielu innych pozycjach książkowych, gdzie elfy są po prostu… nudne. Choć niestety sam elfi król nie przypadł mi do gustu. Cardan być może nie chciał zostać królem, być może nie chciał panować. Ale poszedł na ten układ więc od czasu do czasu powinien zachowywać się jak władca, a nie rozkapryszony pięciolatek. Jego charakter jest mocno irytujący, a zagrania wręcz nielogiczne.
Ostatnim, chyba największym dla mnie plusem, o którym nie mogę za wiele powiedzieć jest zakończenie. Było dla mnie tak wielkim zaskoczeniem, że przez chwilę siedziałam w fotelu z jednym wielkim „WTF?!” wypisanym na twarzy. I wprost nie mogę się doczekać kolejnej części, żeby przekonać się jak Jude poradzi sobie z tą sytuacją.
Czy widzę jakieś minusy tej powieści? A i owszem. Była zdecydowanie za krótka. Lekkie pióro Holly Black sprawia, że książkę czyta się naprawdę bardzo szybko i przyjemnie. Nawet nie wiedziałam, kiedy minęło mi te 392 strony. Dlatego z czystym sumieniem mogę tę książkę polecić absolutnie wszystkim. Bez względu na wiek, czy zainteresowania. Bo powinna się spodobać każdemu.
Otto
Intrygująca okładka i bardzo dobre wydawnictwo, które jest rękojmią, jeśli chodzi o porządne powieści. Nazwisko autora było mi znane, chociaż wcześniej jego książek nie czytałam, ale słyszałam same dobre opinie. Szkoda, że nie doczytałam, że Otto jest elementem pewnej serii, znowu zapłaciłam za to, że za szybko się na coś rzucam, bo zwiedzie mnie okładka tudzież opis. W Polsce jest niewiele książek o wojnie z humorem, południowi sąsiedzi mają Wojaka Szwejka, ale u nas humor wojenny to tylko Allo allo, chociaż wojna jednak inna, no nie jeszcze filmowo coś tam by się znalazło, ale jeśli chodzi o powieści, to rządzi patos i podniosły ton, to takie powieści pisane na klęczkach. A to, co mamy tutaj to zupełnie inna jakość.
Otto to czwarty tom serii Stalowe Szczury, chociaż dla mnie to dopiero pierwsze zetknięcie z tym cyklem nie mogę powiedzieć, żebym czuła się pogubiona, akcja mnie wciągnęła bez reszty. Przenosimy się w czasy Wielkiej Wojny. Stolica Francji, legendarny Paryż dostaje się w ręce wroga. Autor przedstawia nam całą plejadę pełnokrwistych bohaterów z ich wadami i zaletami i pokazuje jajcarskie ujęci wojny, która kojarzy nam się z bezkresem błota i śmiertelnie groźną ziemią niczyją. Takie powieści mogą się rodzić tylko z wielkiej pasji, która sprawia, że bohaterowie i akcja ożywają. Awanturnicza opowieść pełna pijackiego śpiewu, zataczania się na chwiejnych nogach, czarnego humoru i takiego klimatu piwiarnianego, rozerwie każdego, kto umie się otworzyć na niekanoniczne podejście i ma dystans do świata.
Powiem Wam, że Polscy autorzy mnie zaskakują, gdy już wydaje mi się, że mogę oczekiwać tylko kanonicznych powieści, to trafia mi się coś takiego. Okładka wprawdzie prawdopodobnie by mnie odrzuciła, bo sugerowałaby, że będzie to gatunek, za którym raczej nie przepadam. Tymczasem dostałam nietuzinkową oryginalną książkę, która mnie rozbawiła, a rzadko chichoczę podczas czytania. Wiem, że na pewno będę próbowała odnaleźć poprzednie tomy, bo chociaż nie wydaje mi się, że odebrałam Otta gorzej przez brak znajomości wcześniejszych tomów, to jednak chciałabym zapoznać się ze Stalowymi szczurami bardziej kompleksowo.
Moim zdaniem takie powieści nadają się idealnie na takie polskie szpetne przedwiośnie, kiedy odechciewa się absolutnie wszystkiego, a człowieka opadają same ponure myśli. Jeśli znacie coś w tym stylu koniecznie mi podpowiedzcie, bo takie książki, to ja chciałabym częściej czytać.
Część XVI - Miłosz Górniak - Marzenie
Bliskim mów gdyby pytali, że chwilowo zmieniłam adres,
że w niebie leczę duszę z silnego przedawkowania rzeczywistości.
KATARZYNA NOSOWSKA „KESKESE”
Godziny ślęczenia przed komputerem kompletnie wysuszyły mu oczy. Powieki stały się ciężkie i opadły pod własnym ciężarem. Usnął. Na wpół rozebrany w na wpół rozłożonym łóżku z na wpół głośno grającą balladą Alice Coopera. Całą noc zastanawiał się, co zrobić, by jego opowiadanie było dobre. Bardzo dobre. NAJLEPSZE. Żeby te palanty w końcu zauważyły jego talent, który skryty był gdzieś w kartkach podręcznych notatników i pamięci laptopa. Dąbrowski, Kałużyńska, Klejzerowicz, Darda, Kain, Śmigiel i inni ugruntowali już swoje pozycje. Oni tak. On – jeszcze nie. Wciąż czekał na swoje 5 minut śląc teksty gdzie tylko się da. Na próżno. Większość z nich przechodziła bez echa, kilka spotkało z pozytywnymi ocenami Internautów, a te ostatnie po prostu były „wtórne”. „Wtórne” – tak mówili ci, którzy nie docenili by dobrego pomysłu, gdyby nawet ten kopnął ich w tyłek. Pieprzyć ich. To. W zasadzie wszystko.
Dzwonek do drzwi przerwał drzemkę. Cholera, kto do diabła? – zaklął otwierając oczy. Zamiast odpowiedzi usłyszał krzyki, wrzask, dźwięk tłuczonego szkła i cały tętent kroków. Mieszkanie Ewy, współlokatorki z góry, stało w płomieniach. Wzdrygnął się, wybiegając na klatkę. Dym. Wszędzie dookoła. Chciał pomóc, lecz nie starczyło mu odwagi. Uciekł jak reszta mieszkańców bloku ratując życie.
Straż przyjechała szybko, lecz za późno dla Ewy. Zginęła w pożarze – tak wszystkim powiedziano. Głupi wypadek - nawalił telewizor. Koniec kropka. Kilka dni później już nikt nie pamiętał ani o Ewie, ani o wypadku. Dla wszystkich z bloku dziewczyna zginęła jako przeciętna ćpunka z ubogiego środowiska.
Ten tydzień był pełen tego typu incydentów. Jakiś koleś wsmarował sobie głowę w szprycy motocyklu, a następnie rozbił się na przystanku autobusowym, faceta z naprzeciwka – jak podały lokalne media – zamknięto w psychiatryku za uprawianie czarnej magii, podobnie jak zapuszkowano wariatkę, która pragnęła wprowadzić się na miejsce Ewy, nie wspominając już o księdzu – samobójcy, czy tajemniczej śmierci lokalnego Sherlocka Holmesa – Komisarza Witczaka. A, i jeszcze niejaki Adaś – komputerowy maniak cierpiący na rozstrojenie osobowości. Ten z kolei ględził coś o Redaktorze, Ciemności, Tornadzie i innych bzdetach. Przypadek akurat wybity do rozmów z Drzyzgą w TVN z cyklu „popapraniec roku”.
Prawdziwy horror.
Opowiadanie – myśl o opowiadaniu. Nic poza tym. Dzień w dzień. Noc w noc. Artystyczny letarg. Erupcja pomysłów na minutę. Masturbacja wyobraźni. Autoerotyzm wyuzdanych iluzji. W końcu doszło do tego, że przestał jeść i pić cokolwiek. Z pokoju wychodził jedynie do toalety. A i to stało się nieczęste przez brak posiłków. Ostatecznie wychylał głowę przez okno żeby zapalić kolejnego papierosa. Zastrzyk endorfiny, przełknięcie zwoju nikotynowej śliny i powrót do notatek. Wkrótce przelało się... Bandaż fantazji owinął go całego zawiązując świadomość na kokardkę. Chłopak osiadł na mieliźnie wyimaginowanego przez siebie świata. Z głową na zaślinionym dywanie znalazła go matka, kiedy zadzwonili, że nie pojawił się już tydzień w pracy. Teraz to on stał się historią. Niedługim opowiadaniem na kilka akapitów o niespełnionych ambicjach.
Krzysiek dołączył do reszty przypadków i incydentów z ulicy Szpitalnej.
Chorej erekcji zagadkowych zdarzeń...
Część XV - Aleksandra Zielińska - Redaktor
Krzysiek nie mógł określić, co było ostatnim dźwiękiem, jaki usłyszał w życiu. Trzask wyłamywanych drzwi czy wystrzał. Sam upadł na podłogę z kulą w tyle głowy niemal równo z potrzaskaną sklejką. Wydawniczy wkroczyli do mieszkania z szybkością błyskawicy. Jak łatwo zgadnąć - za późno. Ściana, gdzie jeszcze przed chwilą widniała twarz Starego Pierdziel, była pusta. Agata zaklęła na głos i tupnęła nogą z taką siłą, aż cały oddział zadrżał. Pomimo stu pięćdziesięciu centymetrów wzrostu nie bez powodu dorobiła się ksywki Ajatollah.
Wystrzeliła po raz drugi, celując prosto w miejsce, gdzie powinno znajdować się czoło Starego. Kula rozbiła tynk, rysy ułożyły się w kształt pentagramu.
- Kurwa – warknęła, kopiąc niby przypadkiem w ciało Krzyśka. – Przeszukać mieszkanie, trupa zdrajcy też. Skoro ta sierota nie domyśliła się, że znamy jego plany lepiej niż on sam, to musi też mieć tu dowody, sprzedawczyk pieprzony.
Wydawniczy natychmiast wzięli się do roboty, czarne postaci zaczęły przetrząsać wszelkie kąty. Agata starła pot z czoła, miała dość Wojen Wydawniczych, niech Secretum znajdzie sobie kogoś innego do nadstawiania karku.
Na klatce zjawił się wścibski sąsiad, ale zwiał na widok uzbrojonego oddziału i groźnej miny Agaty.
- Pani komisarz, chyba mam jego raport.
- Dawaj – była ciekawa, co też to zero życiowe mogło wykraść Korporacji.
Co za niesubordynacja, idiota sam zaczął czytać.
- Co za niesubordynacja, idiota sam zaczął czytać, przeczytał wydawniczy, przeczytał wydawniczy’ – przeczytał wydawniczy.
- Przestań, bo się zapętli! – Agata z trudem wyrwała mu z ręki książki. Teksty, czytające czytelników były ostatnio popularną bronią wrogów Secretum.
- Pani komisarz?
- Co, kurwa?! – ale Agata już wiedziała. To miała być zwykła akcja, a nie pułapka.
Na klatce pojawił się ten sam sąsiad z tą samą miną. Deja vu.
- Wszystko się zapętliło – mruknęła Agata. – Oddział, odwrót!
Za późno. Podłoga pękła, rysy ułożyły się w kolejne pentagramy, tynk zaczął spadać z sufitu. Wszystko zaczęło się sypać.
- Schody… Schody zniknęły.
Agata przełknęła ślinę. Widać Krzysiek nie był takim kretynem, za jakiego go brała.
To koniec. Wydawnictwa zaczęły cięcie.
Znak, że nadchodzi Redaktor.
Nomen Omen
Współczesny Wrocław z krótką wycieczką do czasów niemieckiego Breslau, doprawiony sporą dozą czarnego humoru i odrobiną romantycznego ducha.
Los nigdy nie był łaskawy dla Salomei Klementyny Przygody. Wystarczy spojrzeć na jej rodzinę: matka chcąca uwolnić „rozbuchany erotyzm” córki, ojciec żyjący mentalnie w dziewiętnastym wieku i brat Niedaś – społeczny szkodnik, leń i zakała. Nic więc dziwnego, że gdy
tylko nadarza się okazja, Salka ucieka z rodzinnego miasta do Wrocławia.
Nowe życie nie będzie jednak usłane różami. Na stancji panuje żelazna dyscyplina, w radiu i telefonie słychać tajemnicze szepty, a współlokatorem Salki zostaje Roy Keane, dobrze wychowana
papuga gustująca w wafelkach. Na domiar złego, studiujący we Wrocławiu Niedaś w nietypowy sposób okazuje siostrze swoją miłość, próbując utopić ją w Odrze. A to dopiero początek kłopotów…
World of Warcraft: Przez Mroczny Portal
Pod koniec Drugiej Wojny Przymierze zmusiło do odwrotu Hordę i zniszczyło Mroczny Portal, zrywając tym samym połączenie między Azeroth a rodzinnym światem orków Draenorem.
Lecz dwa lata później Horda powraca…
Adeptka. Czarny Mag. Tom 2
Obok niego była ona. Miała na sobie cudowną suknię zdobioną fioletową i żółtą koronką dopasowaną tak jakby przynależała do tego miejsca: wyglądała jak przyszła księżniczka Jeraru. Jej czarne loki były upięte według najnowszych trendów, kilka pasemek wypuszczono i podpięto spinkami z różowego złota. (...) Zawahałam się. Prawdopodobnie nie był to najlepszy moment, by do niego podchodzić. Jednak po tym, jak dowiedziałam się, co powiedział Czarnemu Magowi, czułam, że muszę z nim porozmawiać.
Zaczynając czytać „Adeptkę” Rachel E. Carter spodziewałam się dostać fantastykę zakrapianą odrobiną romansu. Spodziewałam się akcji, walk i opisów trudnych szkoleń, jakie muszą odbyć adepci frakcji boju. Tymczasem dostałam romans zabarwiony fantastyką oraz upchnięte 4 lata w trochę ponad czterystu stronach, co niestety ale nie pozwala na zbyt szczegółowe pokazanie poszczególnych lat szkoleń. I przez to mam dość mieszane odczucia co do tej książki.
Ale może od początku. Ryiah – główna bohaterka – jest adeptką frakcji boju w Akademii Magii. Po ciężkim pierwszym roku (niestety, nie czytałam pierwszego tomu tej serii, ale mam zamiar nadrobić zaległości) nadszedł jeszcze cięższy okres treningów, szkoleń i nauki pod okiem niezbyt sympatycznego i bardzo mocno wymagającego mistrza Byrona. Dziewczyna nie jest jego ulubienicą, choć nawet to wydaje mi się lekko powiedziane. Na każdym kroku ją poniża, pokazując „gdzie jej miejsce” – oczywiście według niego. Pojawia się również postać Darrena – księcia Jeraru, którego autorka próbuje wykreować na mrocznego bohatera skrywającego jeszcze mroczniejszą duszę. Czy jej się to udaje? Według mnie nie do końca. Fabuła w teorii powinna skupiać się na przygotowaniu młodych magów do obrony kraju i walki z wrogami. Tymczasem samego przygotowania jest niewiele, za to na pierwszym planie są wszelkie wątki miłosne. Nie tylko głównej bohaterki, ale również postaci drugoplanowych. Co niestety dość mocno psuje odbiór całości.
Co do samej głównej bohaterki. Gdyby nie jej wieczne rozterki na temat tego kogo kocha, a kogo powinna kochać, to byłaby naprawdę sympatyczną postacią. Jasne, polubiłam ją, ale czasami była strasznie drażniąca. Pokazała parę razy na co ją stać, choć według mnie w tego typu powieściach scen walki powinno być znacznie więcej. Darren – moim zdaniem drugi główny bohater jest dużo mniej sympatyczny. Za bardzo mąci, za bardzo stara się być „bad boyem”, wilkiem jak sam siebie nazwał. Podczas gdy w rzeczywistości jest tak naprawdę taki jak wszyscy. Co do reszty bohaterów, większość z nich jest naprawdę przesympatyczna. Tutaj autorce naprawdę nie można mieć nic do zarzucenia. Wykreowała takie postacie, które od razu przypadają do gustu, nawet te, które w teorii mają być całkiem negatywni w odbiorze.
Komu spodoba się „Adeptka”? Na pewno tym, którzy czytali pierwszy tom, i którym pierwszym tom się spodobał. Spodoba się to również osobom, które lubią lekką fantastykę z dużą domieszką romansu. Nie są to do końca moje klimaty, ale musze przyznać, że czytało mi się tęA powieść całkiem szybko i przyjemnie. Na pewno sięgnę po kolejny tom, ze względu na to, że podczas czytania narodziły mi się w głowie pewne teorie i chce sprawdzić czy okażą się prawdziwe. Według mnie jest to książka, która pozwoli odpocząć od cięższych pozycji na czytelniczej liście, ale która nie zapadnie na zbyt długo w pamięć.
Zegar czarnoksiężnika
Nastoletni Lewis Barnavelt po śmierci rodziców trafia do położnej na odludziu posiadłości ekscentrycznego wuja Jonathana. Wkrótce po przybyciu chłopak odkrywa, że wuj praktykuje różne formy magii i eksploruje niebezpieczne obszary światów równoległych. Wszystko po to, by rozwikłać zagadkę zaginionego mistrza czarnej magii Isaaca Izarda, który skonstruował zegar odmierzający czas do nadchodzącej Apokalipsy. Zegar ukryty jest w murach ogromnej posiadłości, a jego odnalezienie jest jedynym sposobem, by powstrzymać nadchodzącą zagładę.