Tytuł: Kroniki Kaitanu 1. Cień
Autor: AdriAnne Strickland, Michael Miller
Przekład: Dorota Radzymińska, Jakub Radzymiński
Wydawca:
Oprawa: miękka
Liczba stron: 528
ISBN: 978-83-280-5837-8
Wydanie: 1
Data premiery: 05.06.2019 r.
Kontakt dla mediów: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
O autorach
AdriAnne Strickland – bibliofilka, pisarka, w wolnych chwilach łowi ryby w Zatoce Bristolskiej. Mieszka na Alasce z mężem i mopsem.
Michael Miller – wychował się na powieściach Tolkiena, Laury Ingalls Wilder i rosyjskich bajkach. W młodości redagował z bratem lokalną gazetę. Obecnie pracuje jako konsultant firmy Apple i projektant stron internetowych. Mieszka na Alasce z żoną i dzieckiem.
Fragment
Rozdział 1: NEV
Pierwszy raz usłyszałem głos kapitan przez pokładowy komunikator.
– Trzymajcie się, przez chwilę może być nieprzyjemnie.
Miała rację. Siedzący naprzeciwko mnie młody człowiek, Arjan, wyszczerzył zęby, kiedy przygotowywałem się na przeciążenia mające towarzyszyć opuszczaniu orbity przez solidnie zbudowany statek o dźwięcznej nazwie „Dziedzictwo Kaitanu”.
– Widzę, że już wcześniej latałeś – odezwał się.
Wiedział, że byłem nowy w tej branży, więc jego komentarz miał lekko pogardliwy wydźwięk. Miałem nadzieję, że nie będzie wchodził mi w drogę. W zasadzie to już to zrobil – dosłownie − zasłaniając sobą schody.
Mógł być w moim wieku, najwyżej rok czy dwa starszy, więc nie miał więcej niż dwadzieścia jeden lat. Był wysoki, z ciemnymi włosami opadającymi na szerokie ramiona, szersze nawet od moich. Pomimo jego postury nie miałbym oporów przed przepchnięciem się obok niego, jeśli
tylko miałbym szansę minąć go bez scysji.
Byliśmy sami w ładowni zastawionej paletami z kanistrami.
W ścianę wbudowany był zaawansowany panel z zamkiem magnetycznym, za którym – jak się domyślałem – znajdował się zbiornik. Wysoko na ścianie tkwił ekran pokazujący obraz z zewnątrz statku. Obok nas przemykały chmury, muskając burty, na których przez lata zebrał się i zeskorupił brud.
Pokiwałem głową w odpowiedzi. To prawda, z pewnością nie byłem nowicjuszem podróży kosmicznych, dzięki czemu wiedziałem również, że opuszczamy Alaxak w pośpiechu.
Nawet jeśli spartańskie wyposażenie jednostki nie obejmowało kompensatorów grawitacji, większość pilotów starała się uciec przyciąganiu planety o wiele delikatniej.
Kapitan albo miała ogromną wiarę w swój statek, albo zupełnie inaczej oceniała ryzyko. Kadłub aż
drżał z wysiłku, a silniki wyły tak, że musiałem podnieść głos, by zostać usłyszanym.
– Było się tu i tam. Dokąd lecimy?
– Naprawdę nigdy wcześniej tego nie robiłeś? – Arjan potrząsnął głową ze współczuciem.
Ze wszystkich sił starałem się nie zdradzić ze swoją irytacją, zmełłem więc w ustach ripostę. Traktowanie nowych współpracowników z góry na pewno nie przysporzyłoby mi ich sympatii, a mój cel był wart częściowego poświęcenia ego. Co więcej, Arjan był bratem kapitan.
Nie poznałem jej jeszcze, ale to z jej powodu się tu znalazłem.
Przemierzyłem, jak mi się zdawało, całą planetę Alaxak wzdłuż i wszerz, by znaleźć kogoś konkretnego: kapitana o wybitnych zdolnościach. Plotki, przypuszczenia i cała rzeka postawionych drinków doprowadziły mnie wreszcie do wioski Gamut, a potem tutaj – na statek nazwany „Dziedzictwo Kaitanu” i do jego kapitan Qole Uvgamut. W jej dialekcie nazwisko to znaczyło „z Gamutu”.
Oboje z Arjanem pochodzili z jednej ze starych miejscowych rodzin, które dawno temu osiedliły się na tej planecie. Być może jednej z rodzin, u których długotrwała ekspozycja na niestabilne źródło energii zwane cieniem spowodowała coś więcej niż tylko choroby i śmierć.
Jednak chociaż teoretycznie zwerbowała mnie jako członka załogi, jak dotąd nie udało mi się zbliżyć do niej na tyle, by się choćby przywitać, nie mówiąc już o umieszczeniu na jej skórze skanera biometrycznego.
Zresztą nie byłem nawet pewien, jak miałbym się przywitać. „Cześć, nazywam się Nev i nie, nie mogę ci zdradzić ani mojego nazwiska, ani dokładnie czego od ciebie chcę, ale czy byłabyś tak uprzejma i udała się ze mną?”.
Plotka głosiła również, że Arjan był niemal tak dobrym pilotem jak ona. Toteż kiedy uścisnęliśmy sobie dłonie, umieściłem skaner biometryczny na jego przedramieniu. Jeśli zaś włączany jednym naciśnięciem wyświetlacz na moim nadgarstku mówił prawdę, to – dzięki drobnemu włamaniu, którego dokonałem – dane były właśnie przesyłane kwantową siecią międzyukładową do stryja Rubiona. Zwyczajny system komunikacyjny nie działał na takich dystansach, ale KSM – tak.
Nie miałem pojęcia, ile czasu zajmie stryjowi interpretacja danych. Wiedziałem jednak, że nie pozostało mi go za wiele na „Kaitanie”. Transport miał mnie odebrać ledwie za dwa dni i powinienem się na nim znaleźć z przynajmniej jednym z Uvgamutów.
Miałem nadzieję, że będzie to Qole; nie tylko ze względu na niesamowite opowieści krążące na temat jej zdolności związanych z cieniem.
– Obawiam się, że w tym akurat jestem nowicjuszem – odparłem. – Ale szybko się uczę. Czy mógłbyś pokrótce określić, na czym polegają moje obowiązki?
Arjan rzucił mi kpiący uśmieszek.
– Twoje obowiązki? Cóż, mój panie – powiedział, imitując mój akcent – oto skrócona wersja: kiedy zaczynamy rajd, Qole i ja oplatamy cień i zbieramy go do zbiornika. – Wskazał dłonią na zamek magnetyczny. – Twoim zadaniem jest przelewać go do tych pojemników. – Tu wskazał wypełniające całą ładownię góry kanistrów. – No i postarać się pozostać przy życiu.
Cień. Sama myśl o znalezieniu się w jego pobliżu napawała mnie niepokojem. Poza spekulacjami, czy to on był przyczyną Wielkiego Upadku, wiedziałem tylko, że używa się go jako paliwa w nowoczesnych urządzeniach przemysłowych. Cóż, wszyscy inni byli tu, by „poławiać”, jak to ujmowali miejscowi, niestabilną substancję, podczas gdy ja chciałem zobaczyć, co ktoś posiadający odpowiednie warunki biologiczne jest w stanie z nią zrobić.
Oczywiście Arjan nie miał o tym pojęcia, więc wyglądało na to, że w tym czasie, żeby nie wzbudzać podejrzeń, będę musiał wykonać trochę pracy.
Musiałem się powstrzymać od grymasu.
– Co może się stać, jeśli nie będę dość szybki?
– Cień może przegryźć się przez izolację zbiornika, a wówczas wszyscy zginiemy.
„Świetnie”.
– Czy izolacja nie powinna być na tyle odporna, by wytrzymać takie oddziaływanie? No, chyba że ma już swoje lata.
Twarz Arjana stężała.
– Po co płacić astronomiczne kwoty za nową izolację, kiedy wystarczy szybki ładowacz, który przeleje cień do bezpieczniejszych, tańszych kanistrów? – zapytał i poklepał jeden z pojemników, wydobywając z niego metaliczny pogłos. – Wszyscy tutaj sobie tak radzą.
Chciałem już zacytować powiedzenie, które powtarzała moja matka, żeby nie stać pod lądującym statkiem tylko dlatego, że twoi znajomi tak robią, ale się powstrzymałem. Zawsze mi się wydawało, że nieobce jest mi ryzyko, ale im dłużej przebywałem na tym zimnym pograniczu, tym bardziej uświadamiałem sobie, że „akceptowalne ryzyko” oznacza tutaj zgoła coś innego niż tam, skąd pochodziłem.
– A jak długo to może potrwać?
Arjan tym razem roześmiał mi się prosto w twarz.
– O rety, ty naprawdę nigdy tego nie robiłeś. Skończysz, kiedy ona skończy – powiedział, wskazując na sufit, nad którym jak się domyślałem, znajdował się mostek, a na nim kapitan Qole. – Jeśli oczywiście coś jeszcze z ciebie zostanie.
„Cholera jasna” − pomyślałem, ale się uśmiechnąłem.
– Jestem pewien, że dam sobie radę.
Mój towarzysz tylko wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– A co z resztą załogi? – spytałem, chcąc go czymś zająć. – Co oni robią?
– Chodź – powiedział, na moje szczęście kierując się w stronę wyjścia z ładowni, i skinął na mnie. – Zafunduję ci darmowe zwiedzanie statku z przewodnikiem, póki jeszcze możesz się ruszać.
Ciąg schodów, niewiele szerszych ode mnie, korytarz z drzwiami po obu stronach i kolejne schody doprowadziły nas do stanowisk załogi. W pomieszczeniu znajdowały się umieszczone na planie krzyża cztery konsole z mnóstwem monitorów, oddzielone od siebie korytarzykami.
„Kaitan” nie był tym, do czego przywykłem. W przeciwieństwie do statków w wewnętrznych podukładach nie było tutaj jarzących się ścian i lewitujących ekranów. Zamiast tego wszędzie znajdowały się części mechaniczne – zakładam, że w celu ułatwienia napraw, jako że wiele z tych urządzeń wyglądało na bardzo leciwe. Załoga była równie nietypowa. Kiedy wchodziliśmy, usłyszałem śmiech i końcówkę prowadzonej rozmowy.
– Jego mina, kiedy zrozumiał, że nie zamierzasz mu sprzedać, była naprawdę warta uwiecznienia, Basra. Myślałam, że doprowadzisz gościa do łez w rekordowym czasie.
Mówiąca to młoda kobieta była jedną z dwóch osób obecnych przy stanowiskach. Połowę jej twarzy zakrywały smoliście czarne włosy, spomiędzy których ledwie wyzierały okalające oko tatuaże. Podobnie jak Arjan miała śniadą skórę, właściwą dla rdzennych mieszkańców Alaxaku.
Ze względu na oddalenie planety rzadko mieszali się z innymi ludźmi. Kiedy dojrzała nas w wejściu, natychmiast urwała i zmierzyliśmy się nawzajem wzrokiem.
Po chwili ciszy drugi z członków załogi wstał, swobodnie podszedł do mnie i podał mi rękę.
– Basra – przedstawił się.
Uścisnąłem dłoń i potrząsałem nią odrobinę dłużej, niż było to bezwzględnie konieczne. Z pewnością nie pochodził stąd, choć nie potrafiłem wskazać skąd. Nie mogłem też rozstrzygnąć, czy miły głos i smukła sylwetka należały do mężczyzny, czy do kobiety. Fryzura, szopa brązowych loków opadająca na podgolony kark, a także delikatne, choć wyraziste rysy twarzy o miedzianym odcieniu również na nic nie wskazywały. Stwierdziłem, że na razie dla własnej wygody będę myśleć o nim jako o mężczyźnie
– Nev. Miło cię poznać – odparłem po niezręcznej chwili przerwy.
Basra równie swobodnie powrócił do swojej konsoli, nie przyglądając mi się uważniej, jak się tego spodziewałem. Nie byłem pewien, czy zdołał otaksować mnie wzrokiem o wiele szybciej, niż podejrzewałem, czy po prostu miał ważniejsze sprawy na głowie.
W odróżnieniu od swojego towarzysza młoda kobieta nie wstała ze swego miejsca. Siedziała w zblazowanej pozie, z nogami założonymi na konsolę. Świdrowała mnie wzrokiem.
– Cześć – powiedziała.
– Cześć. Ja, cóż, cały czas jestem Nev. Nowy ładowacz. A ty czym się zajmujesz?
Uniosła brwi i szybko ściągnęła usta.
– Telu. Hakerka. – Na dowód swoich słów wskazała palcem na konsolę, która jak szybko zauważyłem, była jedynym nowoczesnym sprzętem na tej jednostce. – Jak na ładowacza to czysty jesteś.
Pokiwałem głową i przerzuciłem torbę z jednego ramienia na drugie, intensywnie usiłując wymyślić odpowiednio skromną odpowiedź.
– Jest nowy na planecie – wyjaśnił Arjan. – Długo nie wytrzyma.
Jakakolwiek skromność wyparowała ze mnie w jednej chwili i posłałem mu ponure spojrzenie.
Telu się roześmiała. Wtedy statkiem szarpnęło. Dziewczyna natychmiast usiadła prosto i zaczęła sprawdzać odczyty na swojej konsoli. Jej palce zwinnie przemieszczały się po ekranach z informacjami.
– Wygląda na to, że się zbliżamy, zwłaszcza że kapitan prowadzi nas prosto do celu, nie zważając na wszelkie zawirowania grawitacyjne.
Ożywiłem się, kiedy dojrzałem po drugiej stronie pomieszczenia kolejny ciąg schodów.
– Może powinienem się przywitać, zanim dolecimy na miejsce?
– Pewno. – Arjan wzruszył ramionami. – Prosto przed siebie.
Nie byłem pewien, czy próbuje mnie zniechęcić, czy wręcz przeciwnie. Tak czy owak, zanim jeszcze skończył mówić, skierowałem się w stronę schodów.
„Nie teraz” − usłyszeliśmy, kiedy się zbliżyliśmy. Po chwili u szczytu schodów pojawiła się najpierw para ciężkich butów, a potem reszta sylwetki. Mój wzrok powędrował wyżej… i wyżej. Tam powitała mnie blada twarz, podobnie jak cały statek nosząca ślady ciężkich przejść. Pobrużdżoną skórę przecinały dziesiątki blizn, a krzaczaste brwi i krótko przystrzyżone włosy od razu powiedziały mi, że z tą osobą nie ma żartów. W przeciwieństwie do pozostałych członków załogi ten olbrzym
nie miał oporów, by mierzyć mnie wzrokiem, jakbym był co najmniej zabójcą przekradającym się do królewskiej sypialni.
– Eton, to Nev, nasz nowy ładowacz – przedstawił mnie Arjan i chociaż stał za mną, po jego głosie wiedziałem, że szeroko się uśmiecha. – Nev, to Eton, nasz specjalista od broni. Robi też za osiłka, kiedy zajdzie taka potrzeba.
– Czołem, miło mi poznać. – Wyciągnąłem do niego rękę. Mile mnie zaskoczył, kiedy podjął podaną mu dłoń, ale po chwili tego pożałowałem, kiedy zaczął zgniatać ją na miazgę w swoim wielkim jak bochen łapsku.
– Poznamy się później. Może. – Pokiwał głową i skrzyżował grube jak konary ramiona na piersi. – Zaraz zaczynamy rajd, więc zasuwajcie na swoje stanowiska. Byłem całkiem pewien, że to nie on wydaje tutaj rozkazy, ale mimo to przykleiłem na twarz przyjazny
16 uśmiech, zamiast pielęgnować moją biedną zmiażdżoną dłoń i wrzeszczeć, że nie mam na to czasu.
– Oczywiście. Zaraz się tym zajmę.
Osiemnaście godzin później definitywnie nie było mi do śmiechu.