lipiec 09, 2024

Rezultaty wyszukiwania dla: Akcja

poniedziałek, 26 listopad 2012 11:16

Uniwersum Metro 2033: W mrok

"W mrok" stanowi bezpośrednią kontynuację powieści "Do światła". Obie książki powstały w ramach projektu "Dmitry Glukhovsky. Uniwersum Metro 2033". Zapoczątkował go sam Dmitry Glukhovsky napisanymi przez siebie powieściami "Metro 2033" i "Metro 2034", a biorą w nim udział pisarze osadzający swoje historie w postapokaliptycznym świecie Metra 2033.

Świat po katastrofie atomowej. Od ponad 20 lat życie ludzi toczy się w tunelach rosyjskiego metra, bo tylko w podziemiach jest względnie bezpiecznie. Na powierzchni panuje nie tylko śmiercionośne promieniowanie, ale też prym wiodą wszelkiego rodzaju krwiożercze ludzkie i zwierzęce mutanty, które uparcie polują na ocalałych. Złamani widmem katastrofy ludzie starają się budować swoje życie na nowo. Kwitnie handel lekarstwami, bronią i żywnością. Powstają nowe grupy społeczne, tworzą się zależności polityczne i religijne. Trudno tutaj jednak znaleźć współczucie, czy bezinteresowną pomoc, okazuje się bowiem, że w obliczu zagrożenia każdy myśli tylko o sobie i własnym bezpieczeństwie. Smutne, ale prawdziwe.

Ponownie spotykamy stalkera Tarana i jego przybranego syna Gleba, którzy połączeni ze sobą w dość niezwykłych okolicznościach starają się teraz stworzyć namiastkę rodziny i domu. Nie jest im jednak dane zaznać spokoju, ponieważ społecznością petersburskiego metra wstrząsa wiadomość, że mieszkańcy Moszcznego zginęli w wyniku wybuchu nuklearnego. Pytania o przyczyny i sprawców mnożą się i jak na razie nie ma na nie odpowiedzi. Mieszkańcom metra zostaje postawione ultimatum: w ciągu tygodnia mają znaleźć winnych, albo podzielą los unicestwionej wyspy. Obowiązek przeprowadzenia śledztwa spada na Tarana, który oprócz tego ma dość własnych kłopotów. Okazuje się bowiem, że Gleb zniknął. Zaniepokojony Taran, nękany dodatkowo atakami choroby, wyrusza na poszukiwania. Początkowo priorytetem jest dla niego znalezienie chłopca, z czasem jednak przekonuje się, że obie sprawy mają wiele punktów wspólnych i znalezienie winnych eksplozji doprowadzi go jednocześnie do Gleba.

Lektura "Do światła" dała mi do myślenia, a rzeczywistość Metra 2033 naprawdę zrobiła na mnie duże wrażenie. Z tym większą ciekawością sięgnęłam po kontynuację losów bohaterów, których zdążyłam już polubić. Miałam sporo nadziei, ale też i obaw; wiadomo przecież jak się sprawa ma z kontynuacjami. Może być ten sam poziom i wtedy będzie zadowalająco. Często zdarza się, że jest po prostu słabiej i krótko mówiąc, gorzej. Ale bywa też, że jest lepiej. W przypadku powieści "W mrok" ma miejsce trzecia opcja - drugi tom znacznie przewyższa pierwszy.

Tym razem autor rozdzielił bohaterów, co dodało akcji dynamizmu, a światu przedstawionemu znacznie poszerzyło horyzont. Razem z Taranem wędrujemy po tunelach metra i przyglądamy się żyjącym tam społecznościom. Wspieramy stalkera w walce ze słabościami jego organizmu oraz poznajemy nowe okazy postatomowej fauny. W tym miejscu naprawdę należy się autorowi pochwała za pomysłowość i siłę wyrazu, z jakimi zostały odmalowane mutanty wszelkiej maści.

Oczami Gleba oglądamy te same tunele (bowiem bohaterowie zwyczajnie się wymijają), spotykamy starych znajomych i poznajemy nowych. Z perspektywy dorastającego chłopca, który jeszcze ma złudzenia i nie stracił wszystkich marzeń, mamy szansę obserwować moralny upadek mieszkańców metra. Tymi ludźmi rządzą potrzeby pierwotne, wśród których dominuje głód i jego zaspokojenie, często nawet kosztem cudzego życia.

Bardzo dobrym zabiegiem było wprowadzenie nowych bohaterów. Najlepiej prezentuje się Aurora, dziewczynka z..., no właśnie skąd? Tego nie zdradzę, powiem jednak, że sam pomysł wprowadzenia wątku dotyczącego miejsca bezpiecznego od skażenia, ukrytego przed wzrokiem zwykłych ludzi, jest naprawdę ciekawy i ma potencjał.

Przez kilka pierwszych rozdziałów, kiedy Taran szuka Gleba, akcja rozwija się dość wolno i przyznam, że już zaczęłam się trochę martwić. Jednak czytelnik odnajduje Gleba szybciej niż Taran i wtedy robi się naprawdę ciekawie, a historia nabiera rozpędu. Atmosferę tajemnicy potęguje dodatkowo postać groźnego Czarnego Sanitariusza, który pojawia się tam, gdzie istnieją ogniska czarnej dżumy. Co wspólnego ma on z wybuchem nuklearnym i kto kryje się pod szczelnym i odCENSOREDym na pociski kombinezonem? Rozwiązanie tajemnicy na pewno zaskoczy.

"W mrok" sprawia wrażenie powieści dojrzalszej i bardziej przemyślanej i choć cała historia w niej opowiedziana jest tylko epizodem z życia mieszkańców metra, to jednak stanowi ważny element większej całości. Bohaterowie są prawdziwi, z krwi i kości, choć nie są też nie wiadomo jaki herosami, po prostu mają swoje mocne i słabe strony. Akcja toczy się sprawnie i bez dłużyzn, a większa czcionka jest przyjazna dla oczu. Zakończenie jest zamknięte i choć w posłowiu autorskim Andriej Diakow zarzeka się, że poprzestanie na dylogii, to jednak nie mówi definitywnego "nie" i twierdzi, że rozważa stworzenie kolejnej powieści. No cóż, pożyjemy zobaczymy.

Polecam nową powieść Diakowa nie tylko miłośnikom cyklu. Każdy, kto szuka dla siebie dobrej powieści z cyklu "po katastrofie", będzie zadowolony z lektury.

Dział: Książki
wtorek, 03 lipiec 2012 11:11

Uniwersum Metro 2033: Do światła

Powieść "Do światła" powstała w ramach projektu "Uniwersum Metro 2033" Dmitry'a Glukhowsky'ego, autora książek "Metro 2033" i "Metro 2034". W projekcie biorą udział pisarze osadzający swoje historie w postapokaliptycznym świecie Metra 2033. Książka A. Diakowa jest pierwszą przeczytaną przeze mnie powieścią z tego cyklu i już wiem, że nie ostatnią. Przedstawiony w niej świat wstrząsnął mną i chętnie poznam go jeszcze dokładniej.

Akcja książek z projektu Metro 2033 toczy się w Rosji, a konkretnie w tunelach metra, dokąd zeszli ludzie po tym, jak na powierzchni doszło do katastrofy atomowej i wszystko uległo skażeniu, mutacji i zostało napromieniowane. Świat po katastrofie to widok gorszy od najgorszego koszmaru. Skażone jest wszystko, dlatego na powierzchni są w stanie egzystować jedynie zmutowane, pokraczne i żarłoczne mutanty - krzyżówki różnych gatunków zwierząt, a także istoty, które kiedyś były ludźmi, by po wybuchu zmienić się w dzikich kanibali lub stworzenia przypominające wilkołaki. Tych prawdziwych zwierząt jest coraz mniej i raczej nie mają one zbyt wielkich szans na przetrwanie. Podobnie jest z ludźmi. Ukryli się oni w tunelach metra i tam od ponad 20 lat próbują na nowo zorganizować sobie życie z nadzieją, że może kiedyś znowu będą mogli wyjść na powierzchnię, odetchnąć nieskażonym powietrzem i popatrzeć na czyste, błękitne niebo. Na razie w podziemiach kwitnie handel wymienny lekarstwami, konserwami, paliwem i bronią. Tworzą się nowe społeczności, które nawet toczą ze sobą wojny. Nie można tego nazwać normą, ale każdy przecież chce żyć i stara się radzić sobie najlepiej jak tylko umie.

Głównym bohaterem jest niejaki Taran, zwany stalkerem. Stalker to ktoś w rodzaju łowcy, handlarza i najemnika. Od mieszkańców petersburskiego metra Taran dostaje propozycję poprowadzenia ekspedycji do Kronsztadu, który ma być źródłem tajemniczego światła. Atmosferę dodatkowo podsyca jeden z kapłanów tworzącej się religii Exodusa, która głosi, że gdzieś tam musi istnieć ziemia obiecana, wolna od promieniowania i gotowa przyjąć nowych wyznawców.

Za udział w wyprawie Taran żąda Gleba, chłopca sieroty, z którego szybko czyni swojego ucznia i asystenta. Początkowo szorstkie relacje między chłopcem a stalkerem stopniowo ulegają ociepleniu. Ekspedycja, która od początku nosiła miano samobójczej nie jest łatwa ani bezpieczna i oczywistym jest nie tylko fakt, że nie wszyscy wrócą z niej żywi, ale też świadomość, że owo tajemnicze światło może być zwykłą ułudą i widmem. Poza tym na straceńców czyhają nie tylko krwiożercze bestie i kanibale, ale też szaleństwo, schowane w głębi umysłu każdego z nich.

Autor w ciekawy sposób opisuje świat po katastrofie, zapełnia go przerażającymi mutantami i dobitnie sugeruje, że gorszy od tych stworzeń stał się tak naprawdę człowiek, który już dawno stracił czystość, umiejętność empatii, czy dostrzegania światła nadziei w najczarniejszej nocy. Egzystencja, którą wiodą ludzie w metrze jest nie tylko godna pożałowania i budzi odrazę. Okropny jest fakt, że wielu ludzi już tak się urządziło w tym atomowym świecie, że o innym nie chce nawet słyszeć.

Czy grupa Tarana odnajdzie źródło światła? Czym się ono okaże: nadzieją, widmem, a może czymś jeszcze innym? Czy młody Gleb nie ulegnie skażeniu okrucieństwem i oprze się chorobie zdemoralizowania? Na te i inne pytania daje odpowiedź powieść Diakowa. Ponieważ, póki co, nie znam innych książek z tego cyklu trudno mi porównać "Do światła" z "Metrem 2033", czy "Piterem". Jednak historia w tej książce jest zgrabnie opowiedziana, zawiera przesłanie moralne, a zakończenie ma element, który na pewno czytelnika zaskoczy. Są to niewątpliwe plusy tej pozycji.

Książkę czyta się łatwo i szybko, nie tylko ze względu na łatwo przyswajalną treść, ale także dzięki sporej czcionce, która nie męczy wzroku i sprawia, że czytanej historii szybko ubywa. Powieść polecam nie tylko fanom cyklu, ale też wszystkim, którzy lubią literackie wizje świata po katastrofie. Spodoba się Wam!

Dział: Książki
poniedziałek, 03 luty 2014 10:46

Łza

„Miłość. To, co sprawia, że warto żyć. To, co przybywa, by ponieść nas tam, dokąd musimy się udać."*
Tragedia, która spotkała cię jakiś czas temu nie była przypadkiem czy też nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności. To co się wtedy zdarzyło było starannie zaplanowanym planem, miałaś zginąć. Ale ktoś chciał inaczej, chciał, żebyś przeżyła bez względu na to, ile przyjdzie ci za to zapłacić. Kto to jest i jaka będzie cena za twoje życie? Już niedługo się przekonasz, tymczasem przyszykuj się na zmiany, które nadchodzą wielkimi krokami.

Nastoletnia Eureka Boudreaux po tragicznej śmierci swojej matki traci sens życia, zamyka się w sobie, tylko Brooks i Cat - dwójka przyjaciół - są w stanie do niej dotrzeć. Wspierają ją i bez względu na wszystko trwają przy niej. Dziewczyna musiała przeprowadzić się do domu ojca i jego nowej rodziny. Mimo że kocha młodsze przyrodnie rodzeństwo, cały czas otacza się murem i jest nieprzystępna. Macocha co rusz wysyła ją do różnych psychologów, ale żaden nie jest w stanie jej pomóc. Gdy Eureka pewnego dnia wraca z jednej wizyty, spotyka Andera, tajemniczego chłopaka, który wywołuje w niej masę przeróżnych emocji. Od tej pory w jej życiu zaczynają dziać się dziwne i niewytłumaczalne rzeczy, a Ander pojawia się wszędzie, gdzie jest ona. Kim jest ten chłopak i czemu nastolatce wydaje się, że go zna?

Lauren Kate na polskim rynku zadebiutowała serią „Upadli", szybko stała się ona bardzo popularna i na długo po premierze nadal często się o niej mówi. Jakiś czas temu ukazał się pierwszy tom innego cyklu tej autorki. „Łza" zapowiada się bardzo ciekawie, ale czy rzeczywiście tak jest?

Amerykańska powieściopisarka bez wątpienia miała ciekawy pomysł na fabułę. Osobiście jeszcze z takim tematem się nie spotkałam i z zaciekawieniem zabierałam się za czytanie tej książki. Już samym Prologiem budzi zainteresowanie i pewność, że może to być coś innego i nowego w tym gatunku. W fabułę współczesnej historii zostały wplecione wątki ze starożytnej mitologii i zostało to zrobione naprawdę bardzo dobrze. Poznałam w nich historię Tragarzy Ziarna i tego, co działo się w czasie wypadku, w którym brała udział Eureka. W dalszej części wraz z bohaterką poznawałam mit o starożytnym mieście oraz zawartość „Księgi miłości", co - przyznać muszę - było bardzo dobrym posunięciem ze strony autorki. Wszystko ze sobą współgra i łączy w spójną całość, a przy tym tworzy opowieść magiczną, pełną tajemnic i sekretów.

I o ile pod tym względem powieści nie można niczego zarzucić, to ma ona jednak pewne minusy. Styl, którym posługuje się Lauren Kate, nie do końca do mnie przemawia, wydaje mi się kreowany na siłę tak, aby był typowo młodzieżowy. Do tego akcja, która toczy się wolno prawie do samego końca. Dopiero jakieś siedemdziesiąt stron przed zakończeniem nabiera tempa i momentami nawet zaskakuje. Co prawda wolno płynąca akcja nie odbierała przyjemności z czytania, ale bywały momenty kiedy najzwyczajniej w świecie się nudziłam i wyczekiwałam momentów, gdy zacznie się coś dziać.

Z żalem muszę napisać, że postacie wykreowane przez Lauren Kate też zbytnio nie przypadły mi do gustu. Są za mało wyraziste i takie niedopracowane. Eureka to dziewczyna, która sporo przeszła i ma prawo cierpieć oraz odsunąć się od otoczenia. Oczywiste jest, że musi przeżyć żałobę na swój sposób. Jednak jej niezdecydowanie strasznie mnie drażniło. Z kolei o Anderze wiem tylko tyle, że jest Tragarzem szaleńczo zakochanym w głównej bohaterce. Reszta bohaterów to też tylko kilka wzmianek, aby wiedzieć kim są i czemu się pojawiają. Może to tylko w tej części tak jest i w kolejnych będzie mi dane poznać ich lepiej, chociażby tych najważniejszych. Miło by było, bo nie twierdzę, że w tym aspekcie autorka poległa, ale zdecydowanie mogła nad tym bardziej popracować.

To tylko i w sumie aż romans paranormalny z wątkami mitologicznymi, który traktuje o przeznaczeniu i wielkiej miłości, która była pisana głównej bohaterce i Anderowi już od dawna. Książka jako całokształt jest dobra, historia mimo tych kilku niedociągnięć wciąga i sprawia, że chce się poznać jej koniec. Może nie zżyłam się z bohaterami, ale z ciekawością śledziłam ich losy i obserwowałam to, co robili. Szczerze mówiąc, pisząc mam problem z określeniem, co do końca o niej myślę. Z jednej strony czułam swego rodzaju zafascynowanie tematem, a z drugiej strony czytanie strasznie mi się dłużyło i gdy je przerywałam, nie czułam potrzeby jak najszybszego powrotu do wykreowanego przez autorkę świata. Skłamałabym jednak, gdybym napisała, że całkiem mi się on nie podobał. Wizja świata i tego, co się z nim stanie jest intrygująca i chociażby dlatego sięgnę po kontynuację. Zakończenie „Łzy" jest obiecujące i mam cichą nadzieję, że drugi tom będzie lepszy od tego.

„Łza" to swego rodzaju wprowadzenie do cyklu, który może być bardzo ciekawy, jeśli tylko Lauren Kate popracuje nad mankamentami pojawiającymi się w tym tomie. Z całą pewnością mogę jednak stwierdzić, że fanom jej twórczości przypadnie ta książka do gustu, tak samo będzie z wielbicielami mitologii, ponieważ jest jej tu dużo i została ciekawie przedstawiona.

**str. 231

Dział: Książki
środa, 11 grudzień 2013 10:43

Kroniki Prydainu. Księga trzech

Można pokusić się o stwierdzenie, że powieści uznawane obecnie za klasykę fantastyki dziecięcej i młodzieżowej powstały w latach 50. i 60. ubiegłego wieku. To wtedy powstały niezapomniane „Opowieści z Narnii”, na których wychowały się całe pokolenia. Wtedy także narodził się pięciotomowy cykl „Kroniki Prydainu”, niemalże równie znany na Zachodzie co książki C.S. Lewisa, w Polsce jednakże dopiero zdobywający pierwszych czytelników. Nakładem wydawnictwa Filia właśnie ukazała się jego pierwsza część „Księga Trzech”.

Prydain to niezwykła, piękna kraina, która właśnie stanęła w obliczu wielkiego zagrożenia. Tajemniczy i złowrogi Rogaty Król wraz ze swoją świtą szerzy strach i zniszczenie, nie oszczędzając nikogo na swojej drodze. Wskutek zbiegu okoliczności do walki z mocami zła staje Taran, młodszy świniopas marzący o zostaniu wielkim bohaterem, oraz jego niezwykli towarzysze – rezolutna księżniczka

Eilonwy, bard ze skłonnością do konfabulacji, zrzędliwy krasnolud bezowocnie ćwiczący sztukę znikania oraz leśny stwór Gurki, myślący przede wszystkim o zaspokojeniu wilczego głodu.

„Kroniki Prydainu” to cykl skierowany do najmłodszych wielbicieli niezwykłych, magicznych opowieści. Chłopcy z pewnością polubią odważnego i popędliwego, a jednocześnie nieco lekkomyślnego Tarana. Z kolei dziewczynki mogą utożsamiać się z równie dzielną Eilonwy, której zabawne, ale i mądre uwagi to wielki plus tej powieści. Także ich towarzysze to mieszanka wybuchowa, której nie sposób nie polubić. Każdy z nich ma w sobie urok i z miejsca wzbudza sympatię. Bard Fflewddur (a teraz ręka do góry, kto wie, jak przeczytać walijskie imiona!) nieodmiennie wywołuje szeroki uśmiech swoimi niezbyt udanymi próbami ubarwienia rzeczywistości. Krasnolud Doli rozczula, zwłaszcza gdy nadyma się jak balonik lub marudzi i pomstuje na wszystkich dookoła (co chyba wszystkie pryidackie krasnoludy mają we krwi). No i jest jeszcze Gurki, który chciałby przerażać, ale w ogóle mu to nie wychodzi.

Jak możemy przeczytać we wstępie, inspiracją do stworzenia Pryidanu były dla Lloyda Alexandra walijskie legendy i podania. Warto jednak podkreślić, że była to inspiracja dosyć luźna, bowiem większość postaci i motywów to w głównej mierze wytwór wyobraźni autora, który wprawdzie pełnymi garściami czerpał z mitologii, ale przerabiał ją na własną modłę.

Nie bez przyczyny nawiązałam we wstępie do prozy C.S. Lewisa. Na okładce „Księgi trzech” znaleźć można szumny napis, że jeżeli przypadły Wam do gustu „Opowieści z Narnii” i „Władca pierścieni”, z pewnością pokochacie „Kroniki Prydainu”. W pewnym sensie skojarzenie z prozą Lewisa i Tolkiena jest trafne – mamy tu do czynienia z niezwykłym światem zamieszkanym przez tajemnicze i magiczne stworzenia, książki zostały także napisane w zbliżonym czasie. Niemniej jednak, tego rodzaju reklama może wprowadzać w błąd, bowiem „Kroniki Prydainu” to powieść skierowana przede wszystkim do dzieci w wieku 8+, a nikt mnie nie przekona, że uczeń drugiej klasy szkoły podstawowej będzie w stanie zmierzyć się z dziełami Tolkiena. Działa to także w drugą stronę – dorośli czytelnicy, którzy zaczytywali się w losach Drużyny Pierścienia, raczej nie będą zafascynowani opowieścią dla dzieci.

Wydawnictwo Filia ponownie stanęło na wysokości zadania pod względem wydania książki. Kolorowa, a jednocześnie nieco niepokojąca okładka ze skrzydełkami przyciąga uwagę, a duży i wyraźny druk to ukłon w stronę najmłodszych czytelników. Ponadto na początku powieści można znaleźć mapkę Prydainu wraz z zaznaczonymi miejscami, w których toczy się akcja.

Podsumowując, pierwszy tom „Kronik Prydainu” to interesująca, a jednocześnie mądra opowieść o przyjaźni, odwadze i honorze. Z pewnością będzie to wspaniałe wprowadzenie dzieci w świat fantastyki. Nie wątpię też, że mali czytelnicy będą nią zachwyceni.

Dział: Książki
czwartek, 13 marzec 2014 10:32

Niezgodna

„Nie poddam się, niech ten ktoś, kto patrzy na mnie przez kamerę, widzi, że jestem odważna. Ale czasem to nie podjęcie walki świadczy o odwadze, ale stawienie czoła nieuchronnej śmierci."*

W świecie, w którym żyjesz, funkcjonują grupy, do których należą poszczególni ludzie. Każda grupa cechuje się czymś innym, a ty masz zachowywać się jak należy. Masz narzucone poglądy i normy postępowania. Musisz być taki jak nakazuje wasz status.

Altruizm, Erudycja, Prawość, Nieustraszoność i Serdeczność. Oto pięć frakcji, które powstało na zgliszczach Chicago. Są rozmieszczone w różnych częściach miasta i różnią się zasadami, poglądami i zachowaniem. W wieku szesnastu lat przechodzi się test, którego wyniki pokazują do jakiej frakcji powinno się należeć. Beatrice należy do Altruizmu, ale czuje, że tu nie pasuje. Fascynują ją za to Nieustraszeni. Gdy nadchodzi pora testu u dziewczyny okazuje się, że jest Niezgodna, czyli zbędna i do usunięcia. Czemu Niezgodność jest uważana za zagrożenie i jak potoczą się losy nastolatki?

Po, podobno, świetnych „Igrzyskach śmierci" rynek wydawniczy został zalany innymi powieściami tego typu. Porównywane do wyżej wspomnianej trylogii wywoływały ekscytację lub zniechęcenie. Jak było tym razem? Przyznaje, iż już sam napis na okładce, „Niezgodna" wykracza poza „Igrzyska śmierci"" zniechęcił mnie do niej na jakiś czas. Uważam, że porównywanie książek do innych utworów jest zazwyczaj krzywdzące dla jednej lub drugiej strony. Do tego myli to potencjalnego odbiorcę, który nastawia się na coś, a dostaje zupełnie co innego lub namiastkę swoich oczekiwań.

Historia, która jest wzorowana na książkach innych autorów, ale napisana w sposób, który nie zniechęca czytelnika. Świat wykreowany przez Roth jest na tyle ciekawy, że warto przymrużyć oko na pojawiające się - bądź co bądź często - minusy. Obserwujemy nowy świat, który powstał i funkcjonuje dzięki organizacjom i poszczególnym frakcjom. To właśnie one najbardziej mnie zainteresowały. W tej części niemalże szczegółowo poznajemy Altruizm oraz Nieustraszoność, ale wyraźnie widać, że i z pozostałymi będziemy mieli styczność. Plusem jest więc przedstawienie rzeczywistości w całkiem innym świetle oraz fakt, że powieść wciąga i nie nuży.

Jeśli chodzi o minusy - tych jest niestety więcej. Bohaterowie nie zaskakują i czasem wręcz irytują swoim postępowaniem. Są puści i tacy sztuczni. Niektórzy zaraz po tym jak się pojawią, znikają. Szału nie było. Nie zżyłam się z nimi i bez żalu się z nimi rozstawałam gdy kończyłam książkę. Fabuła jest przewidywalna po kilku rozdziałach i w dodatku niezbyt oryginalna. Nie jestem w stanie przypomnieć sobie niczego, co by mnie zaskoczyło - albo coś podejrzewałam, albo było to jasne jak słońce. Niestety autorka się nie wykazała, a szkoda, bo zapowiadało się naprawdę ciekawie. Z akcją też bywało różnie - czasem coś się działo, ale nie wywoływało to u mnie głębszych emocji.

Nie żałuje, że jednak ją przeczytałam, ale i nie uważam, że powieść jest zachwycająca. Książka ma plusy i minusy, ale jest... w miarę, że tak powiem. Taka trochę bez ładu i składu, jakby wszystko nie było przemyślane. Napisana aby była. Krótko mówiąc pojawił się pomysł, który nie został wykorzystany w należyty sposób. Niewymagający czytelnik się zadowoli tą powieścią. Nie polecam, ale też nie odradzam. Można po nią sięgnąć gdy nie ma się nic ciekawszego pod ręką lub potrzebuje czegoś naprawdę lekkiego.

*cytat z książki „Niezgodna" V. Roth

Dział: Książki
sobota, 03 maj 2014 10:28

Angelfall. Penryn i świat Po

Dokładnie rok temu przeczytałam pierwszą część serii Susan Ee pt. "Angelfall. Opowieść Penryn o końcu świata". Wizja świata, który zaatakowały i zniszczyły anioły, istoty, które od zawsze ludzie uważali za swych stróżów i opiekunów, w wydaniu Susan Ee okazała się straszna i brutalna. Anioły obróciły się przeciwko ludziom i swojej misji, nadanej im przez Boga. Teraz dążą do realizacji własnych planów, kosztem życia tysięcy ludzi, którzy są dla nich tylko "małpami" i mięsem armatnim.

Główna bohaterka, 17-letnia Penryn, od samego początku nie dała się nie lubić. Krytyczna, myśląca i odważna wyruszyła w długą podróż, by odnaleźć i uratować młodszą siostrę, Paige. Przy okazji, zdając sobie sprawę, że jako człowiek w starciu z aniołami, szanse ma małe, wzięła za zakładnika rannego anioła. Ta dziwaczna para przemierzała zniszczone miasto, walcząc nie tylko z anielskimi bojówkami, ale i zdesperowanymi i głodnymi ludźmi. Z czasem między córą człowieczą a dumnym aniołem zawiązała się nić sympatii i porozumienia. Pierwsza część przygód Penryn od razu mnie zauroczyła i od tamtej pory niecierpliwie czekałam na drugi tom. Przeczytałam go wczoraj i znowu jestem w punkcie wyjścia. Historia była bowiem super, a na trzeci tom trzeba jeszcze trochę poczekać. Niestety.

Część druga zaczyna się właściwie tam, gdzie zakończyła się pierwsza. Penryn razem z ruchem oporu uwolniła Paige, a sama cudem wróciła do przytomności po ukłuciu szarańczaka. Raffe po tym, jak podstępem przyszyto mu skrzydła Beliala, zniknął, myśląc, że Penryn nie żyje. W posiadanie jego anielskiego miecza weszła Penryn, o której teraz wszyscy mówią, że jest pomiotem szatana. Jakby tego było mało, dawna Paige, już nie jest tym, kim była kiedyś. Poddana okrutnemu zabiegowi w Gnieździe, bardziej przypomina dziecko Frankensteina, niż ludzką dziewczynkę. W dodatku jej głód narasta...
Niedługo potem w wyniku nieporozumień wśród uchodźców, Paige znika, więc Penryn znowu wyrusza na jej poszukiwania. Drogi jej i Raffego niechybnie znowu się skrzyżują i ludzka dziewczyna i anioł znowu będą walczyć ramię w ramię.

Podobnie jak w części pierwszej, początkowe rozdziały nie obfitują w zbyt wiele wydarzeń. Z czasem jednak akcja zagęszcza się. Bardzo ciekawym zabiegiem było nadanie anielskiemu mieczowi okruchów ludzkiej świadomości, dzięki czemu czytelnik, a i Penryn także, mogli się dowiedzieć, co w trakcie pierwszej podróży anioł myślał o dziewczynie i jak w ogóle ją postrzegał. Pozwoliło to także zgłębić psychikę Raffego, który był bardziej ludzki, niż sam myślał, że jest. Autorka odsłoniła także nieco z zamiarów archanioła Uriela, którego marzeniem, co nietrudno było przewidzieć, okazało się rozpętanie na Ziemi ponownej Apokalipsy.

Mniej więcej od połowy książki akcja zaczyna przyśpieszać i jest coraz ciekawiej. Penryn jako narratorka ponownie daje się poznać jako osoba dojrzała i zaradna. Nie jest typową płaksą, ani jakimś nastoletnim cielęciem, które to tylko wzdycha. I za to należy się autorce wielki plus. Prawda, że czasem bohaterka zaczyna darzyć anioła czymś więcej niż tylko sympatią, ale wątek romansowy jest tu opisany bardzo oszczędnie i w sumie autorka nie daje czytelnikowi zbyt wielu nadziei na happy end. Tych dwoje zbyt wiele dzieli, z czego sami zdają sobie doskonale sprawę.

Dialogi znowu są dowcipne i błyskotliwe, a rozwiązania fabularne zaskakujące i bardzo przyjemne w odbiorze. W piękny i bardzo wzruszający sposób opisała autorka siostrzaną miłość Penryn do okrutnie okaleczonej Paige. Można powiedzieć, że cała podróż i zgłębienie tajemnic Gniazda, pozwoliły Penryn nie tylko zrozumieć przez co przeszła jej młodsza siostra, ale też pokochać ją głębiej mimo, a może właśnie za cierpienia, których doznała. Aż chciałoby się od razu sięgnąć po tom 3, który mam nadzieję będzie finałowy.

"Angelfall" to, w moim odczuciu, jedna z lepszych pozycji o tematyce anielskiej. Dlatego polecam wszystkim miłośnikom tego gatunku, bo naprawdę warto!

Dział: Książki
sobota, 03 maj 2014 09:57

Wina Gwen Frost

„Walka ze żniwiarzami nauczyła mnie cenić to, co dobre w życiu - bo nigdy nie wiadomo, kiedy to może zostać odebrane."*

Jesteś tylko człowiekiem, masz prawo do popełnienia błędów, bo każdy je popełnia. Nie ma ludzi nieomylnych, nie ma ideałów, a ty zaufałaś tylko nie tej osobie, co trzeba. Zostałaś oszukana i wmanewrowana w coś, co sprawiło, że doszło do tego, czego wszyscy się obawiali. Ten incydent może kosztować cię, twoich przyjaciół, a także cały świat spokój. Nie jest to jednak koniec – zawsze jest jakaś szansa, tylko jak działać, kiedy wszyscy obwiniają ciebie za to, co zaszło?

Odkąd Gwen pojawiła się w Akademii między nią a Spartaninem Loganem aż iskrzyło. Niedawno zaczęli się oficjalnie spotykać, a po ostatnich drastycznych wydarzeniach mogli w końcu iść na swoją pierwszą randkę. Pomimo skrępowania wszystko szło dobrze do pewnego momentu, kiedy to proletariat przerywa im spotkanie i oskarża Gwendolyn o pomoc w ucieczce Lokiemu, który jest bogiem chaosu. Zarówno nastolatka, jak i kilka innych osób wie, że to totalna bzdura, ale władze twierdzą, że mają dowody i muszą przeprowadzić śledztwo. Jakby cała sytuacja była dla dziewczyny za prosta, to o skierowanych w jej stronę oskarżeniach poinformowana zostaje cała szkoła, co z kolei doprowadza do jej prześladowań. Pomimo tego wszystkiego Gwen wie, że musi działać, bo żniwiarze coś planują i to bardzo złego. Tylko jak ma wykonywać swoje zadanie, gdy jest oskarżona i cały czas pilnowana?

Po zapoznaniu się z trzecim tomem serii nie mogłam doczekać się momentu, kiedy to będę miała okazję zapoznać się z dalszymi losami bohaterów. Po tym, co wydarzyło się w „Tajemnicach Gwen Frost" byłam niezmiernie ciekawa tego, jak autorka pociągnie wszystko dalej, a że jest ona nieprzewidywalna, nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać w kolejnej części.

Po zapoznaniu się z czterema tomami cyklu śmiało mogę napisać, że z każdą kolejną książką jest dużo lepiej. Już „Dotyk Gwen Frost" był bardzo dobry, ale im dalej, tym było coraz ciekawiej. W najnowszej publikacji autorki dzieje się jeszcze więcej niż poprzednio. Jest mnóstwo akcji, niespodziewanych zwrotów wydarzeń, walki, działań za pomocą mitologicznych rzeczy, niewyjaśnionych sytuacji. Powieściopisarka dba o to, by treść była logiczna i spójna, ale przy okazji nie odkrywa wszystkich kart na raz, tylko kluczy i zwodzi czytelnika. Fabuła jest przemyślana i dopracowana, w całości nie ma niczego ani za dużo, ani za mało.

Jak już nie raz wspominałam, lubię, gdy autor tworząc historię, szczególnie z wątkiem fantastyki, nie bierze niczego z powietrza, tylko kreśli wszystko tak, że ma to podłoże w historii. Odnosi się do dawnych wydarzeń czy też legend lub mitów. Estep nie zawodzi i w tym momencie, stworzyła Akademię Mitów pełną mitycznych wojowników szkolących się do walki ze żniwiarzami chaosu, broni. Wszystko jest opisane w taki sposób, iż bez trudu można sobie wyobrazić to, co się dzieje.

Podoba mi się to, jak Estep stworzyła bohaterów. Od czasu gdy Gwen trafiła do Akademii, zaszły w niej znaczące zmiany i pewna jestem, że nie jest to jeszcze koniec. Stała się pewniejsza siebie, swojej obecności w tym miejscu, bardziej zdeterminowana, by wykonać swoje zadanie, ale najważniejsze, że staje się coraz bardziej świadoma swojego daru. Co do pozostałych postaci autorka też nie próżnuje i na każdym kroku zaskakuje. Sprawia, że zaskakują nie tylko inne osoby w powieści, ale i odbiorcę. Nigdy nie wiadomo, czego można się spodziewać i domyślić, kto tym razem jest tym dobrym, a kto złym.

„Wina Gwen Frost" pochłonęła mnie od pierwszych stron, ponieważ autorka bez żadnych przydługich wstępów rzuca w wir wydarzeń i sprawia, że z zapartym tchem czytałam kolejne strony i z niedowierzaniem kręciłam głową. Nawet trochę nie podejrzewałam tego, co Jennifer Estep teraz wymyśliła. Działo się dużo i szybko, było mnóstwo akcji oraz emocji. W trakcie czytania ani przez chwilę nie czułam znużenia czy też zniecierpliwienia, ale za to towarzyszyła mi masa innych uczuć. Wraz z bohaterami śmiałam się i płakałam, denerwowałam, wzruszałam i smuciłam. Zdążyłam się zżyć z Gwen oraz jej przyjaciółmi, a ich perypetie szalenie mnie ciekawią. Estep ma głowę pełną pomysłów, co udowadnia z każdym kolejnym tomem, a co ważniejsze - nie tworzy nic stereotypowego. Nawet wątek miłosny jest tylko dodatkiem, który uzupełnia całość, ale nie wysuwa się na pierwszy plan, no i brak tu, przynajmniej, jak dotąd, miłosnego trójkąta. Szkoda tylko, że książka tak szybko się kończy i nie wiadomo, kiedy będzie kolejna część.

Najnowsza książka Jennifer Estep jest dla mnie, jak dotąd, najlepszą z całej serii. Akcja pędzi od samego początku, zaskakuje, wszystko jest zapięte na ostatni guzik. Pełna emocji i sytuacji trudnych do przewidzenia. Wielbicieli twórczości amerykańskiej powieściopisarki do sięgnięcia po ten tytuł zapewniać pewnie nie muszę, ale tych, którzy mają serię przed sobą, zachęcam do sięgnięcia po nią czym prędzej, bo naprawdę warto.

*str. 76

Dział: Książki
czwartek, 14 czerwiec 2012 08:31

Nieśmiertelność. Wieża

Powieść W. Hohlbeina "Nieśmiertelność. Wieża" to moje pierwsze spotkanie z twórczością tego autora. Tym większe było moje zdziwienie, gdy dowiedziałam się, że pisarz ten ma na swoim koncie ponad 259 książek z czego ok. 160 stało się poczytnymi bestsellerami. Z fantastyką niemiecką cięższego kalibru również nie miałam do tej pory do czynienia i dlatego z ciekawością zabrałam się do lektury powieści, z tajemniczo brzmiącym opisem treści z tyłu książki oraz z ilustracją na okładce kojarzącą mi się z teledyskiem grupy Disturb "The Land of Confusion" .

Na początku muszę powiedzieć, że książka ta należy do trudniejszych, jakie przyszło mi czytać, nie tylko ze względu na treść, czy język jakim została napisana, ale przede wszystkim na skomplikowaną wizję świata przedstawionego i sposób narracji.

Universum stworzone przez Hohlbeina jest oryginalne i niesamowite. Akcja historii dzieje się w bardzo odległej przyszłości, na planecie, która kiedyś, bardzo dawno temu była Ziemią. Z rozmów prowadzonych przez bohaterów wynika, że doszło do tragicznej w skutkach katastrofy i Ziemia przestała się nadawać do życia z racji braku czystego powietrza, wody pitnej i miejsca. Obecnie już nikt dokładnie nie wie, jak to było, ale zbudowano Wieżę, olbrzymią budowlę, która sięga pięć mil w głąb i drugie tyle w niebo. Wynaleziony surowiec o nazwie Acheron spowodował cywilizacyjny i techniczny bum. Pozwolił on nie tylko na uczynienie Wieży twierdzą nie do zdobycia. Otoczył ją również Ścianą, odgradzającą ją od reszty. Ta reszta to tzw. Oblężenie, czyli osiedla, miasta i krainy powstałe u podnóża budowli.

Mieszkańcy Wieży pod wodzą księżniczki Arion dysponują najnowszymi zdobyczami techniki, nanorobotami, skuteczną bronią, genetycznie modyfikowanymi zwierzętami i roślinami (o wzmocnionej odCENSOREDości i sile), mogą klonować ludzi lub ich rekonstruować w razie potrzeby. Jakby tego było mało, Wieża posiada coś w rodzaju programu sterującego, nadzwyczaj przenikliwej sztucznej inteligencji, która przeprowadza konieczne badania, symulacje wojskowe, itp. R'Achernon, bo tak jest nazywana ta istota, jest wszechobecna i komunikuje się z ludźmi mentalnie. Oblężenie to z kolei barbarzyński lud zgrupowany w klany, snujący plany podboju Wieży. W jego szeregach znajdują się inne istoty, takie jak olbrzymie i silne Quorrle, Finde (coś w rodzaju pająkowatych) oraz cała masa innych dziwactw.

Historia w powieści zaczyna się w momencie, gdy księżniczka Arion przygotowuje się do swojej koronacji. W tym właśnie momencie Craiden, przywódca klanów, wchodzi w posiadanie broni, która może zniszczyć wszystko. Kto mu tę broń udostępnił, bystry czytelnik może się tylko domyślać. Nieświadomy mocy bomby Craiden odpala ładunki i przyczynia się do zniszczenia trzeciej części Oblężenia. Następnie udaje się na rokowania z księżniczką i jej doradcami, przekonany, że to on ma asa w rękawie. Idealistycznie nastawiona, a jednocześnie bardzo dobrze zorientowana w sytuacji politycznej Arion i silny, aczkolwiek krótkowzroczny Craiden (który ciągle kojarzył mi się z Conanem Barbarzyńcą) prezentują dwa odmienne punkty widzenia wielu spraw. Faktem jest, że co jakiś czas Wieża i Oblężenie prowadzą rozmowy, z których nic nie wynika. Trudno zatem mieć nadzieję, że tym razem będzie inaczej.

Akcja powieści toczy się dwutorowo i jest prezentowana z punktu widzenia kilku bohaterów: księżniczki Arion, Craidena, doradcy Arion, senator Rymer, młodej dziewczyny Gei i generała Mardu. Początkowo czytelnikowi trudno się zorientować w sytuacji, gdy na scenę wychodzi młoda władczyni, a jej przybocznym okazuje się być wielki gadający i inteligentny szczur. W dodatku na jednej płaszczyźnie Arion rozmawia z Craidenem. Równolegle śledzimy podróż generała Mardu przez zniszczone wybuchem miasto i jego starania, by dotrzeć do przywódcy klanów. Trzeci wątek dotyczy młodej dziewczyny Gei, która sobie tylko wiadomymi sposobami dostała się do Oblężenia i spotkała Craidena. Dopiero po jakimś czasie elementy fabularnej układanki zaczynają się łączyć w całkiem zgrabną całość i można sobie zacząć spekulować, o co tutaj tak naprawdę chodzi. Trzeba przyznać autorowi, że zaserwował czytelnikowi niezłą, intelektualną porcję rozrywki, gdyż nie ma nic przyjemniejszego, niż dociekanie kto jest kim i dlaczego coś zostało zrobione tak a nie inaczej.

Odbiór powieści znacznie utrudniają opisy działania różnych urządzeń oraz słownictwo typowe dla fantastyki naukowej. Poza tym uważam, że historia zawarta na 600 stronach z powodzeniem zmieściłaby się na 400. Wędrówka Mardu podziemnymi tunelami miała zapewne na celu ukazanie ogromu zniszczeń, dokonanych przez bombę, ale tak naprawdę kończy się ona z tak niespodziewanym wynikiem, że czytelnik zadaje sobie pytanie w stylu: "no i po co to było?". Dziwiła mnie też niesamowita wytrzymałość bohaterów na zmęczenie, zranienia i ból, ale w końcu gdy się jest sztucznie ulepszonym, ma się na sobie osłonę z nanitów i podwójną liczbę niektórych narządów wewnętrznych, to faktycznie wydaje się to dość logiczne.

Pochwała należy się autorowi za zakończenie powieści i nie mam tu na myśli wątku bohaterów, a przyszłosci planety i o ile dobrze zrozumiałam, po tysiącach lat historia zatoczyła koło i znowu wszystko musi ruszyć od nowa.

Mimo trudności w odbiorze, książka mi się podobała, bo autor pozostawił czytelnikowi duże pole do snucia domysłów i własnych teorii. Im dłużej o tym myślę, tym więcej szczegółów dostrzegam. Dlatego, jeśli lubicie fantastykę naukową i świat odległej przyszłości, to jest to książka dla Was. Nie można oczywiście pominąć miłośników prozy tego autora i czytelników lubiących autorskie niedopowiedzenia. Ostrzegam, że nie będzie to łatwa lektura. Jeśli zaś o mnie idzie, mam dużą satysfakcję, że przeczytałam tę książkę, bo takie historie w dobie czytelniczej łatwizny stanowią wartość samą w sobie.

Dział: Książki
sobota, 02 luty 2013 08:28

Opowieści praskie

"Opowieści praskie" - tytuł iście intrygujący, a książka niby taka niepozorna. Nie jest to moje pierwsze spotkanie z twórczością Tomasza Bochińskiego, więc wiedziałem, czego można się spodziewać - co może mnie spotkać na warszawskiej Pradze. Można w tym miejscu powtórzyć za jedną mądrą osobą, która skreśliła słów kilka w przedmowie książki, że autor chce nam ukazać swoją "ukochaną" część Warszawy trochę w innym świetle. Widać, że sam pochodzi z tytułowej Pragi - dzielnicy, po której obcemu strach się poruszać. Autor stara się uchować od zapomnienia klimat, jaki kryje się w starych kamienicach, pokazać młodemu czytelnikowi "kawałek" historii z życia miasta - dzielnicy.

Całość składa się z krótkich i długich opowiadań, które przepełnione są barwnymi bohaterami i humorem. W historii "Menelska Ballada. Kina na Małej" wszystko rozgrywa się na tytułowej ulicy. Przyjeżdża ekipa filmowa, która zamierza kręcić zdjęcia do filmu z czasów II Wojny światowej. Jak zawsze w takiej sytuacji jest wielu gapiów, ale trafiają się także podwórkowi biznesmeni, którzy polują na rekwizyty filmowe. Dlatego też jeden z filmowców postarał się o przychylność miejscowych, aby nic nie zginęło. Nie wszystko jednak poszło zgodnie z ustaleniami i jeden z rekwizytów zaginął. Miejscowi uznali to za ujmę na honorze i bardzo szybko, bo już tego samego dnia odnaleźli zgubę, ale kłopoty się nie skończyły.

Na przeciwnym "biegunie" - czyli z historii dłuższych mogę zaproponować opowiadanie "Cudowny wynalazek Pana Bella". W tej historii główny bohater pewnego dnia przynosi do domu stary aparat telefoniczny, który ładnie się będzie komponował w remontowanym mieszkaniu. Jakież jest jego zdziwienie, kiedy okazuje się, że urządzenie działa, a do tego rozmówczynią jest młoda kobieta o aksamitnym głosie - balsam dla duszy zszarpanej niedawnym rozstaniem. Tajemnicza nieznajoma w pełni zaabsorbowała naszego bohatera, który zaczął się w niej podkochiwać. Ludzie na osiedlu, a nawet w najbliższym otoczeniu uważali go za wariata, gdyż zaczął chodzić do biblioteki, rozpytywał o różne sprawy związane z zakładem fotograficznym.

Kolejną historią, którą przytoczę jest "Bardzo Zły". Po tytułowej dzielnicy grasuje tajemniczy zabójca, który likwiduje ważne postacie świata przestępczego. Zarówno policja, jak i inne służby śledcze nie mogą go złapać. Dopiero grupa przyjaciół z Profesorą i Desantem na czele poprzez swoje prywatne dochodzenie namierza sprawcę. Dzięki temu również odkrywają dawno zapomnianą część Pragi - system kanałów, którymi przemieszczali się powstańcy podczas wojny. Samo odkrycie nie rozwiązuje całej zagadki, a nawet ją komplikuje, ponieważ to coś niewyjaśnionego, nienazwanego przybliża bohaterów do rozwiązania tajemnicy. Za pośrednictwem powyższych opowiadań autor próbuje uchronić od zapomnienia dzielnicę dawnych lat, pokazać kim jesteśmy. Stara się nam zademonstrować, jak wygląda życie obecnie, ale również jak dzielnica wyglądała kiedyś, przybliżyć nam kilka faktów, które rozgrywały się na tym terenie oraz co najważniejsze pokazać, że wcześniej Praga nie była tak niebezpiecznym miejscem.

Ciekawym rozwiązaniem, jakie zastosował Bochiński w swojej książce jest połączenie dwóch opowiadań w całość - jednak czytając wnioskujemy, że są to odrębne historie z innymi bohaterami. Mam tu na myśli opowiadania "Cudowny wynalazek Pana Bella" oraz "Druga liga". W pierwszym opowiadaniu pojawiają się wątki z dobrze nam znanymi postaciami, jednak wykreowane zdawkowo, drugoplanowo - dotyczy to Desanta. Natomiast w tym drugim opowiadaniu, poznając perypetie w/w osoby dowiadujemy się, co było dalej i od razu w myślach przywołujemy wcześniejszą historię - widzimy ją od innej strony. W opowiadaniu "Druga liga" autor skupia się przede wszystkim na pamięci o przodkach, która jest częścią naszej tożsamości, tradycji. Jest to równie ważny aspekt naszego życia, ponieważ zapominając o naszych bliskich lub pochodzeniu stajemy się duchami.

Na uwagę zasługują także dwie krótkie historie z serii Menelska Ballada - pierwsza to "Gołąb w pokoju", w której Bochiński stara się ukazać zapomnianą, "wymarłą" społeczność gołębiarzy, która mieszkała na warszawskiej Pradze i której nikt nie rozumiał, a raczej traktował jak zło, ponieważ ptaki przeszkadzały i brudziły. Jednak wcześniej wspomniana społeczność od zawsze była częścią Pragi, a tego już nikt nie zmieni i trzeba o tym wiedzieć, gdyż czasy się zmieniają, a pamięć jest ulotna Drugą historią serii jest opowiadanie "Bułki"; całość rozgrywa się przed jednym ze sklepów, gdzie główny bohater spotyka na ławce biedną osobę proszącą nie o parę groszy na wino, ale otwarcie mówi - "kup mi jeść człowieku ...". Jak to przeważnie bywa, potrzebujący został zignorowany, a po pewnym czasie, gdy przechodzeń przypomniał sobie o biedaku pobiegł do sklepu, ale jego już tam nie było. Przysiadł na tej ławce i porozmawiał ze staruszką, która wszystko mu wyjaśniła. Takie sytuacje zdarzają się nie tylko w Warszawie, ale w każdym mieście i przynajmniej raz każdy z nas się z nią spotkał. Jednak ogólna "znieczulica" oraz pęd za podobno ważnymi sprawami sprawia, że nie widzimy takich błahostek, a dla niektórych są to poważne rzeczy. Jeśli sami nie zmienimy czegoś w sobie, chociaż jednego pierwiastka, to będziemy się zatracać, zapominać, a wtedy stajemy się duchami bez wspomnień i tożsamości.

Cała antologia napisana jest w ciekawy sposób, przyciąga czytelnika i sprawia, że już po pierwszej historii zostajemy owładnięci mistyką tego miejsca. Dzięki tej książce autor chce pokazać nam, że w każdym mieście czy wiosce możemy odnaleźć ciekawe miejsca, spotkać interesujących ludzi, odkryć niesamowite opowieści. Przecież "lokalny patriotyzm" jest w każdym z nas czy tego chcemy, czy nie, a co jest piękniejsze od odkrywania tajemnic swoich rodzinnych stron. Czytając "Opowieści praskie" nabieramy ochoty, aby wybrać się do stolicy i pooglądać ulice i zakamarki, w których rozgrywała się akcja poszczególnych opowiadań. Sam autor posiada warsztat pisarski, który pozwala mu dowolnie kreować postacie i światy, a co za tym idzie tworzyć ciekawe historie, pełne mistyki. Przecież każdy z nas uwielbia historie z dreszczykiem opowiadane nam przez dziadków czy rodziców.

Książka dedykowana jest młodzieży, jak również starszym czytelnikom, gdyż czytając sami zaczynamy wspominać swoje dzieciństwo, naszych dziadków i inne wydarzenia jakie miały miejsce w dawnych latach.

Dział: Książki
wtorek, 02 październik 2012 08:18

Wyścig śmierci

„Wyścig jest jak bitwa. Chaos koni, ludzi i krwi. Najszybsi i najsilniejsi, którzy pozostali po kilku tygodniach przygotowań na piasku. To morska woda na twarzy, śmiercionośna magia listopada na skórze, bębny Skorpiona zamiast serca. Jeśli ma się szczęście, to również prędkość. To życie, to śmierć albo jedno i drugie, i nic innego nie może się z tym równać."*

Siedzisz na jego grzbiecie i czujesz, jak się porusza. Wyczuwasz ruch pracujących mięśni podczas wysiłku. To nie wszystko, bo czujesz też jego emocje, jesteście jak jedność. Ta niezwykła więź jest wręcz niemożliwa. Widać radość z biegu, ale i tęsknotę za wolnością. Trwa wyścig na śmierć i życie, a Ty biegniesz po swoje marzenia...

Thisby to wyspa znajdująca się gdzieś na morzu. Jej mieszkańcy żyją sobie spokojnie, ale zawsze raz do roku pierwszego listopada odbywa się tu Festiwal Skorpiona. Miesiąc przed nim z morza wyłaniają się eich uisce, konie morskie. Są głodne i niebezpieczne, pragną krwi i mięsa - ludzkiego czy zwierzęcego, nieważne. Mieszkańcy wyspy urządzają na nie polowanie, ale muszą uważać, bo są bardzo silne i dzikie. Gdy jednak komuś udaje się złapać takiego konia, trenuje go, by móc stanąć do wyścigu. Tak było od niepamiętnych czasów i jest też tak teraz. Nadchodzi kolejny festiwal, ale dwie osoby w tym roku walczą o coś więcej niż zwycięstwo. Sean Kendrick musi wygrać, by to co najważniejsze było jego już na zawsze, a Kate „Puck" Connolly ściga się, by miała dokąd wrócić. Jaki będzie finał tego wyścigu, skoro zwycięzca może być tylko jeden?

Maggie Stiefvater słynie podobno z tego, że pisze powieści na podstawie legend, mitów i podań. Jednak wykorzystuje z nich tylko to, co chce. Sama na końcu powieści wspomina o tym, że powieść powstała na podstawie legendy, a raczej jej fragmentów. Co mnie skłoniło do sięgnięcia po tę książkę? Fakt, że jest o koniach. Nie takich zwykłych, tylko śmiertelnie niebezpiecznych. Nie jestem wielbicielką tych zwierząt, ale potrafię docenić ich piękno i siłę. Skusił mnie opis, skusiła mnie okładka, czy to był dobry wybór?

Akcja toczy się dwutorowo i historię poznajemy z punktu widzenia Puck oraz Seana. Dzięki temu mamy możliwość spojrzenia na sprawę z dwóch różnych perspektyw oraz poznać lepiej tych dwoje. Powieściopisarka jest pomysłowa, widać, że skupia się na tym, co robi i przekazuje nam powieść szczegółowo dopracowaną, zarówno pod względem ciekawej fabuły i miejsce akcji, jak i fantastycznych postaci. Jedyne co mnie nie satysfakcjonuje to brak żywej akcji, ale z drugiej strony nie przeszkadzało mi to zbytnio. Stiefvater wprowadza nas w ten świat z nostalgią, która nie nuży. Wręcz przeciwnie, ona jeszcze bardziej intryguje. Wszystko toczy się powoli, ale z każdą stroną przyspiesza i sprawia, że śledzimy wszystko jak zaczarowani, nie bacząc na umykające wskazówki zegara.

Eich uisce fascynują czytelnika, a autorka daje nam wszystko, czego możemy chcieć. Poznajemy ich historię, zwyczaje, lęki i pragnienia. Dzięki szczegółowym i bogatym opisom po zamknięciu oczu możemy je sobie wyobrazić. Ich piękno i moc. Morze to ich dom, do którego tęsknią, gdy zostają schwytane.Gdyby nie specjalne rzeczy, które sprawiają, że poddają się woli człowieka, w życiu nikt by ich nie utrzymał. Choć nawet i przy ich użyciu nie można być niczego pewnym, a już na pewno nie można im ufać. Zaufanie do eich uisce to Twój koniec. Ich naturą jest zabijanie. Te konie mają dwa oblicza. Pierwsze, wtedy gdy są na wolności i polują. Są wtedy jak potwory, Wszystko zamiera i czuć tylko ich pragnienie i strach ofiary. Drugie oblicze to gdy zostają schwytane. Nadal niebezpieczne, ale trochę ugładzone. Gdy ma się do nich podejście i zdrowy rozum, istnieje szansa na przeżycie. Przerażające bestie, ale i fascynujące.

Zaraz obok tych majestatycznych istot są inni bohaterowie, którzy są równie ważni jak eich uisce. To „Puck" i Sean są głównymi postaciami. Różnią się od siebie diametralnie, ale zarazem rozumieją jak z nikim innym. Łączy ich miłość do koni i pragnienie zwycięstwa, bo każde z nich walczy o coś najważniejszego w swoim życiu. Co dziwne, nie przeszkadza im świadomość rywalizacji, przebywają ze sobą, razem odkrywają słabości przeciwników i dzielą się spostrzeżeniami. Uczą się też dużo wzajemnie od siebie. Między nimi rodzi się uczucie, ale gdzieś tam mimochodem. Wątek miłosny nie dominuje i nie jest na pierwszym planie. Nie ma tu co chwilę fragmentów, jacy to oni są piękni, jak ładnie się uśmiechają, czy też mają śliczne noski, uszy czy inne części ciała. Nie całują się co pięć minut. Czuć tylko tę silną więź między nimi, której sami do końca nie rozumieją. Miła odmiana, prawda? Choć to ta dwójka i konie grają pierwsze skrzypce, postacie drugoplanowe też są dopracowane i pomagają budować napięcie. Każdy ma tu swoją rolę, bez której czegoś by zabrakło w tej powieści. Stiefvater naprawdę postarała się przy tworzeniu sylwetek bohaterów.

Wszystko, co wymieniłam powyżej sprawiło, że podczas lektury „Wyścigu śmierci" trafiłam do innego świata. Świata, w którym przez większość czasu trzeba być ostrożnym i mieć diabelnie dużo szczęścia. Czułam to, co czuli bohaterowie - fascynacje, strach, radość, smutek - nie zawsze były to uczucia miłe w odbiorze. Czułam ich podekscytowanie i niepewność. Autorka oczarowała mnie stylem i tym, jak opisała całą historię. Nie szczędziła opisów miejsc czy ludzi, ale też nimi nie nudziła. Wszystko jest tak, jak powinno, ani za mało, ani za dużo.

„Wyścig śmierci" polecam fanom twórczości Maggie Stiefvater oraz tym, którzy lubią niebanalne historie z wątkiem fantastycznym. I to nie byle jakim. Zaraz obok niesamowitych istot znajdujemy próbę poszukiwania siebie, sprecyzowania swoich pragnień i ich realizacji. Do tego poświęcenie i ogromna odwaga. Podobało mi się to, że pisarka podkreśla w powieści, żeby postępować tak jak się chce, a nie jak każą inni. Ważne tylko, by nie krzywdzić nikogo.

*str. 439

Dział: Książki