Rezultaty wyszukiwania dla: 2
Korytarzem w mrok
Film “Korytarzem w mrok” nęcił głównie Umą Thurman w roli dyrektorki szkoły dla trudnych dziewcząt. Szkoła owa znajdowała się w pięknym, acz strasznym zamczysku w Blackwood i by do niej trafić należało wyróżniać się czymś szczególnym. Takim talentem do podpaleń choćby. Tyle, że metody Madam Duret dalekie były od standardów znanych chociażby z takich filmów jak “Młodzi gniewni”...
Producentami filmu są osoby odpowiedzialne za sagę “Zmierzch”. I widać to praktycznie od pierwszych minut opowieści. Mamy zatem młodą dziewczynę - Kit, której ojciec zginął tragicznie wiele lat wcześniej, medium (i to nie jedno), zbuntowane nastolatki, demoniczną kadrę pedagogiczną zafiksowaną na wyższe cele oraz nauczyciela - marzyciela, który ostatecznie sprzeciwia się procederowi, w którym bierze udział, ale wcale dobrze na tym nie wychodzi.
Sama fabuła wciąga. Nie powiem - film ogląda się dobrze, chociaż należy mieć poprawkę na to, że nie jest to produkcja dla wyrafinowanych znawców horrorów, raczej dla nastolatek, które podczas pidżama party postanowiły się trochę przestraszyć (a w kilku scenach rzeczywiście można podskoczyć) i powzdychać do przystojnego Noah Silvera. Opowieść jako całość jednak ma sens, a co więcej - Uma Thurman, wcielająca się w rolę Madame Duret, momentami naprawdę potrafi przekonać do swoich okrutnych racji.
Nie sposób również przyczepić się do gry aktorskiej. Praktycznie każda postać ma w sobie to coś, co w sumie składa się na dobry film. Już nawet nie będę wspominać o Umie, czy, grającej Kir Annasophie Robb, bo one jako główne bohaterki nie zawiodły absolutnie. Mnie zachwyciły postaci drugoplanowe. Rebecca Front w roli pani Olonsky - brawurowo zagrała postać dozorczyni, której brutalność okazuje się wynikać z najbardziej czystej tęsknoty za utraconym. Podobnie Victoria Moroles wcielająca się w rolę Victorii - fantastycznie zagrana postać złej dziewczyny o mimo wszystko dobrym sercu. I to jej zdanie, że “zło samo się nie skończy”. Idealne podsumowanie i filmu, i życia.
Film polecam. Szczególnie tym, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę z horrorami i na początek chcą coś ciekawego, nie ociekającego krwią, za to przerażającego klimatem, muzyką, czasem pojedynczymi scenami. Dla bardziej zaawansowanych fanów gatunku może to być z kolei okazja do obejrzenia czegoś “lekkiego”.
Dzieci Húrina
Wznowienie Dzieci Húrina to gratka dla miłośników J.R.R. Tolkiena, zwłaszcza tych, którzy dopiero przymierzają się do lektury Silmarillionu. I tych ze zmysłem kolekcjonera, ponieważ szata graficzna dobrze współgra z wydawanymi sukcesywnie innymi dziełami pisarza, jak Beowilf, Beren i Luthien czy Opowieść o Kullervo.
Historia tragicznych losów walecznego Húrina oraz jego dzieci towarzyszyła Tolkienowi praktycznie przez całe życie. Jej pierwszy szkic powstał już w 1918 r., potem całość ulegała wielokrotnym zmianom, rozwijała się i żyła wręcz własnym życiem. Profesor nigdy jej nie ukończył, istniała w różnych szkicach i opowieściach. Książka, którą dzisiaj trzymamy w dłoniach, to efekt pracy jego syna, Christophera Tolkiena, który zebrał w całość i zredagował prace ojca, tworząc spójną i wyrazistą narrację.
Opowieść przenosi czytelnika do Śródziemia w Dawnych Dniach Pierwszej Ery świata, o których we Władcy Pierścieni i Hobbicie opowiadają już tylko legendy. To czasy, gdy Elfowie stanowili siłę nie do pokonania, stając na drodze drapieżnego Morgotha, znanego też jako Melkor, a w późniejszym okresie jako Czarny Władca.
Przekleństwa rzucone przez Morgotha naznaczyło życie Húrina i jego najbliższych, nie pozwalając im na szczęście i obracając wniwecz wszelkie plany. Gdy po wielkiej bitwie Húrin zostaje więźniem swego najzacieklejszego wroga, Túrin musi stawić czoło swemu przeznaczeniu. Mimo młodego wieku jest zmuszony wyruszyć w podróż, podczas której będzie miał okazję wykazać się odwagą i umiejętnościami godnymi największego wojownika, lecz jednocześnie stanie w obliczu sytuacji, gdy nadmierna duma będzie mogła zniszczyć te osiągnięcia.
Dzieci Húrina to opowieść o honorze, przyjaźni i walce – zarówno z nieprzyjacielem, jak i samym sobą. To historia jednych z największych bohaterów Śródziemia, którzy odgrywają jedne z kluczowych ról w stworzonej przez Tolkiena mitologii. Całość napisana jest w charakterystycznym, podniosłym stylu, a jednak czyta się ją bardzo płynnie i cóż, po prostu dobrze.
Książka została wzbogacona o klimatyczne ilustracje autorstwa Alana Lee, które świetnie komponują się z treścią, chociaż trochę szkoda, że jest ich dużo mniej niż w oryginalnym, ilustrowanym wydaniu. Ponadto, można tu znaleźć tablice genealogiczne ludzkich rodów w Pierwszych Dniach, mapkę ówczesnego świata oraz dodatek na temat ewolucji Wielkich Opowieści i kompozycji tekstu. Bardzo dobrym pomysłem było także dołączenie wskazówek, jak wymawiać poszczególne imiona i dźwięki w nazwach własnych.
Dzieci Húrina z pewnością nie rozczarują żadnego fana Śródziemia i twórczości Tolkiena. Serdecznie polecam!
Kłamca 2,5. Machinomachia
Jeśli byłeś przekonany, że Kłamca ma kiedykolwiek urlop, grubo się myliłeś. Ktoś, kto pracuje dla tak ważnej instytucji jak Niebo, nie może pozwolić sobie na chwilę odpoczynku, zwłaszcza kiedy grzeszników ciągle przybywa. Na nową odsłonę przygód Lokiego składają się trzy opowiadania. Już w pierwszym tekście pt. Handlarz snów półbóg znów będzie zmuszony nacisnąć spust swojej niebiańskiej pukawki, aby zadowolić Gabriela i Michała, jednocześnie powstrzymując indiańskiego szamana przed użyciem cennych... snów! W drugim z opowiadań – Swat – Loki spróbuje zabawić się, czego chyba łatwo domyślić się po tytule, w swata – pomoże emerytowanemu Aniołowi Stróżowi przybrać ludzką postać w celu zdobycia pięknej, ludzkiej kobiety. Te dwa teksty stanowią jednak zaledwie przystawkę przed daniem głównym, jakim jest najobszerniejsze, tytułowe zresztą opowiadanie pt. Machinomachia. Tutaj przenosimy się do Tokio, a głównym przeciwnikiem Lokiego będzie starożytny bóg, który jak nikt wcześniej wie, jak wykorzystać technikę przyszłości i to jeszcze w skali makro. Gwarantuję dużą dozę zamieszania oraz sporo mitologii. Kłamca będzie miał okazję zabłysnąć przed Archaniołami, jednak czy zdoła wykrzesać z siebie tyle sił, by godnie współzawodniczyć z kimś tak potężnym?
Kłamca 4. Kill’em All ujrzał światło dziennie prawie 6 lata temu. Czwarty tom cyklu o Lokim – półbogu na usługach anielskich zastępów miał definitywnie zakończyć jego książkową przygodę. Cóż jednak poradzić, jeśli w głowie autora zaczynają się pojawiać nowe historię z Kłamcą w roli głównej? Jakub Ćwiek najwidoczniej wybrał najlepsze rozwiązanie i postanowił przelać na papier swoje pomysły, czego rezultatem jest właśnie Kłamca 2,5. Stosunkowo cienkie – zalewie lekko ponad 200 stron lektury – dzieło wpasowuje się między drugą a trzecią część cyklu. Co więcej, do tomiku bonusowo dołączona jest gra karciana – Kłamcianka – która powinna przynieść wiele frajdy miłośnikom tego typu rozrywki, lecz którą wcześniej trzeba sobie niestety wyciąć. Wydawnictwo zrezygnowało z osobnego dodatku, tak jak miało to miejsce w wydaniu pierwszym.
Pomysły na nową odsłonę Lokiego zaledwie trzy, lecz moim zdaniem bardzo dobrze spełniające rolę godnej kontynuacji (chociaż może trafniej byłoby użyć słów „godnego dodatku”, zważając na umiejscowienie w całości). Fabuła w każdym tekście jest jak najbardziej dopracowana, nie brak nawet przez chwilę znakomitych pomysłów. Akcja ani trochę nie zwalnia, dzieje się dużo i to chyba największy plus zwłaszcza krótkich form literackich, gdyż z każdą nową historią od razu dostajemy kolejną porcję wrażeń. Styl jak najbardziej przyjemny, książkę można przeczytać w jeden dzień, co też uczyniłem z czystą przyjemnością. Jedyne, czego mi nieco brakowało, to błyskotliwy dowcip głównej postaci, który prezentował się znakomicie w dwóch pierwszych częściach cyklu. W trzecim i czwartym tomie nieco tego poczucia humoru zabrakło, w tym dodatku również. Niemniej nie jest to powód, by książkę ocenić źle. Wydaje mi się, że fanom Kłamcy z pewnością Machinomachia przypadnie do gustu. Czas spędzony na lekturze z czystym sumieniem mogę uznać za owocny!
Kajtek i Koko w kosmosie. Przyjaciel Jol
“Przyjaciel Jol” to trzeci tom z serii “Kajtek i Koko w kosmosie” autorstwa Janusza Christy. Na tom składają się dwa odcinki komiksu - będący tytułem tomu “Przyjaciel Jol” oraz “Fatalny rozkaz”.
“Kajtek i koko w kosmosie” to dla mnie powrót do dzieciństwa, na komiksach Janusza Christy bowiem rosłam, hurtowo wypożyczając je ze szkolnej biblioteki. Seria o przygodach dwóch dzielnych chłopców w kosmosie powstała bowiem w latach 1968 - 1972 na łamach “Wieczoru Wybrzeża”. Swej książkowej wersji komiks doczekał się później, bo w 1974 r. Wydanie, które mam przyjemność recenzować to pełna wersja, bez skrótów czy cenzury, bowiem i cenzurze zdarzała się cała seria ulegać.
Niestety - jak to w przypadku cyklu - nie sposób czytać go “od środka”, czyli zaczynać od 3 tomu. Dla kogoś, kto jak ja zna serię, nie stanowiło to przeszkody, jednak nowy czytelnik dla jasności opowieści musi sięgnąć po tomy w właściwej im kolejności. Problem to jednak żaden, bowiem Christę zawsze czyta i ogląda się tak lekko, że kolejne strony komiksu mijają nie wiadomo kiedy. Kreska Pana Janusza - tak charakterystyczna, że nie sposób jej pomylić z żadną inną, wzbudza nostalgię dojrzałych czytelników za czasami minionymi. Sama opowieść dla mnie nieskończenie urocza w swej naiwności i zachwycająca wyobraźnią autora. Te przygody, spotykane postaci, światy, do których trafiają młodzi bohaterowie. I chociaż czasem akcja się rwie, co oczywiste biorąc pod uwagę, że pierwotnie powstawała w paskach do gazety, to mimo wszystko czyta się całość z przyjemnością równą zjedzeniu czekolady podarowanej przez gadatliwą zebrę.
Tyle z perspektywy osoby dorosłej, która załapała się na komunizm w Polsce. Czy seria spodoba się tak samo mocno młodym czytelnikom? Jest taka szansa - moje dwie córki łapią bakcyla... A ja - pieczołowicie zbieram kolejne komiksy Janusza Christy, bo zaiste jest co zbierać.
Czarny piątek z Galerią Książki
Wydawnictwo Galeria Książki w ramach Czarnego Piątku proponuje obniżkę cen – 50% na wszystkie tytuły.
Wyjątkiem są tytuły Cindy Williams Chima, które obejmie specjalna promocja.
W ofercie można znaleźć książki dla dzieci i młodzieży, a także fantastykę dla dorosłych.
Promocja rozpocznie się w piątek po północy i potrwa 24 godziny.
Śledź nas na Facebooku: https://www.facebook.com/wydawnictwogaleriaksiazki/
Przygotuj swój koszyk na promocję: https://www.facebook.com/wydawnictwogaleriaksiazki/
Poklatkowa rewolucja
Twórczość kanadyjskiego pisarza Petera Wattsa jest dobrze znana polskiemu czytelnikowi, dzięki między innymi Ślepowidzeniu, Echopraksji, czy cyklowi o Ryfterach. Co więcej w 2017 był on gościem Pyrkonu, na którym miłośnicy hard sf mogli spotkać autora. W tym roku Wydawnictwo Mag wydało Poklatkową rewolucję, obszerniejszą nowelę, która ukazała się w ramach serii Uczta Wyobraźni.
Poklatkowa rewolucja należy do cyklu krótkich opowiadań Sunflower, na które składają się The Island (2009; Wyspa NF 5/2011, Odtrutka na optymizm, Mag 2013), Hotshot (2014), Giants (2014; Giganci NF 9/2014). Wielka szkoda, że Wydawnictwo Mag nie zamieściło wszystkich dotychczas napisanych opowiadań wspólnie z nowo wydaną nowelą, zapewne czytelnik miałby większe rozeznanie w tym świecie, a i nomen omen Uczta Wyobraźni byłaby obfitsza.
Peter Watts nie należy do pisarzy, którzy idą na łatwiznę i piszą przyjemne i lekkie utwory, mające na celu umilić czas czytelnikowi. Jego opowiadanie to czysta hard science fiction, więc sięgając po nią należy nastawić się na trudne relacje z tekstem.
Eriophora to statek umieszczony wewnątrz planetoidy, który został stworzony do budowania bramek łączących tunele czasoprzestrzenne. Na okręcie mieszkają tysiące, specjalnie przystosowanych genetycznie i wyselekcjonowanych specjalistów, którzy stanowią biologiczną załogę Eri. Wnoszą oni do misji „czynnik ludzki”, który wspomagany jest przez AI, imieniem Szymp (ang. Chimp, szympans). Razem tworzą oni załogę, której celem jest tworzenie wspaniałych kosmicznych autostrad dla Imperium Ludzkiego. Wędrówka tej wyjątkowej arki jest niezwykła, bowiem trwa miliony lat, a załoganci podzieleni na szczepy, budzeni są co kilkaset lat przez AI według jemu tylko znanego planu i potrzeb danej chwili.
Historię Eriophory (a propos jest to rodzaj pająka tkającego misterne sieci) czytelnik poznaje z punktu widzenia Sunday Ahzmundin, specjalistki od systemów podtrzymywania życia. To przez jej pryzmat myśli i spostrzeżeń Peter Watts, próbuje nakłonić czytelnika do zadawania pytań. W jakim stopniu AI zarządzająca tysiącami ludzi powinna być inteligenta? Czy można w ogóle mówić o więzach emocjonalnych między ludźmi, a zaprogramowaną AI? Czy imperatyw misji rozgrzesza wszelkie działania na jej rzecz? W jakim stopniu można „wyhodować” człowieka przystosowanego do życia fragmentarycznego życia?
Jak w ogóle zorganizować bunt, kiedy jest się aktywnym przez kilka dnia na sto lat, a garstka współspiskowców przetasowuje się po każdym rozmrażaniu? Jak spiskować przeciwko wrogowi, który nigdy nie śpi, ma do dyspozycji setki samotnych lat, by brutalnie przeszukać i przeanalizować wszystkie otwarcia, by przypadkiem natrafić na wszystkie ślady, które się niedbale pozostawiło?
Na Eriophorze po milionach lat, pomiędzy tysiącami gwiezdnych budowniczych, jedno drobne pragnienie, roznieci iskrę buntu – pragnienie wolności. Tylko, czy starczy ludziom przebiegłości, inteligencji, cierpliwości i wytrwałości, by przeprowadzić powstanie, gdy ich życie to wyrwane ze snu klatki?
Jak to w ogóle zrobić?
Otóż na więcej sposobów, niż sobie w życiu wyobrażałam.
Nowela Petera Wattsa naszpikowana jest trudnym naukowym językiem. Jak sam pisarz w wywiadzie wspomina nie było innej możliwości, gdy jego życie jest nadbudowane na nauce. Tym zresztą różni się science fiction, od fiction, a science fiction od hard sf, tym, że należy mocno zagłębić się w terminologię naukową, aby zrozumieć treść.
Historia Sunday, Szympa, Lian i wielu innych Eriophorczyków to na szczęście krótka, ale treściwa nowela, która zmusza do zadawania pytań, nie dając jednocześnie na nie odpowiedzi. Z ciekawości sięgnę po pozostałe opowiadania, by zgłębić i uzupełnić opowieść. Poklatkowa rewolucja nie jest dla każdego, ale osoby, które znają serię Uczta Wyobraźni, zapewne wiedzą, że w jej szeregach zawsze znajdzie się dobrą literaturę, która nie rozleniwia umysłu i rozszerza przestrzenie wyobraźni.
Letnia noc
Ostatni dzień szkoły, perspektywa długiego okresu odpoczynku oraz wielu nowych przygód to dla młodzieży nie lada gratka; lato 1960 roku jednak od początku niosło ze sobą znamię czegoś... złego. Old Central School był potężnym gmachem, przywodzącym na myśl wyłącznie mroczne skojarzenia i to nie związane z niechęcią uczniów do nauki. Budynek, kryjący w swoim wnętrzu wiele tajemnych przejść oraz niezbadanych korytarzy wraz z rozpoczęciem wakacji miał zostać zamknięty na głucho, a później wyburzony. Duane, Lawrence, Kevin, Mike oraz Dale z westchnieniem ulgi przyjmują wieści o rychłym końcu Old Central School. Nigdy nie czuli się tam zbyt dobrze, zbyt bezpiecznie. A mimo to entuzjazm związany ze zniszczeniem budzącego niepokój gmachu zostaje przygaszony, gdy w Elm Haven zaczynają ginąć dzieci. Piątka nastolatków -zwących sami siebie Rowerowym Patrolem- niemalże siłą zostaje wciągnięta w coraz dziwniejsze wydarzenia. Muszą jak najszybciej rozwiązać tajemnicę Old Central School, nim złe moce porwą również ich. Gra się rozpoczęła, a stawką jest życie...
Choć horrory należą do mojego ulubionego gatunku od dawna, to zazwyczaj szłam bardzo utartą ścieżką. Największą dostępnością w moich okolicach cieszy się (oczywiście) Stephen King oraz Graham Masterton. Na twórczości tych panów wychowałam się literacko. Nie powiem, od czasu do czasu trafiała się powieść grozy innego autora, a jednak zawsze brakowało w niej tego magicznego "czegoś". Z lekką obawą podchodziłam więc do Letniej nocy pana Dana Simmonsa, jak się okazało- zupełnie niesłusznie. Lektura porwała mnie ze sobą praktycznie od pierwszej strony, przenosząc do rozgrzanego od letniego słońca Elm Haven.
Czym powinny zajmować się dzieci w czasie letnich wakacji? Spotkaniami ze znajomymi, graniem w piłkę oraz wszelkimi innego rodzaju zabawami. I początkowo tak właśnie było. Piątka naszych młodych bohaterów spędzała razem praktycznie każdy dzień, delektując się wolnymi chwilami. Kres beztrosce położyło zaginięcie ich szkolnego kolegi, którego rodzina nie widziała od zakończenia roku szkolnego. Duane, Lawrence, Dale, Mike i Kevin gdzieś podskórnie przeczuwają, że za zniknięciem chłopca wcale nie stoi chęć uwolnienia się od patologicznej rodziny. A późniejsze wydarzenia tylko to potwierdzają.
Pierwsze skojarzenie nasunęło mi podobieństwo do zekranizowanej w zeszłym roku powieści grozy Stephena Kinga, To. Głównie przez wzgląd na młodych bohaterów, którzy podjęli się walki ze złem. Te dwie historie różnią się jednak diametralnie. Dan Simmons stworzył tak intrygującą książkę, że niemal z utęsknieniem czekałam na chwilę wolnego, aby kontynuować lekturę. Autor wrzuca czytelnika w lata młodości- lata, które każdy z nas raczej wspomina bardzo dobrze. Na szczęście nad nami wówczas nie wisiała wizja śmierci z rąk zła. Pan Simmons bardzo dokładnie opisuje każdy detal, zarówno otoczenie, jak i np. opis maszyn rolniczych, którymi zajmował się ponadprzeciętnie inteligentny Duane. Dla niektórych tak rozwlekłe opisy mogą stanowić problem, jednakże moim zdaniem właśnie dzięki temu możemy całościowo wczuć się w codzienność bohaterów. Dodam, że akcja toczy się w 1960 roku, gdy nie istniały jeszcze wszelkiego rodzaju nowinki technologiczne, odciągające dzieci od prostych, grupowych zabaw. To taka bardzo przyjemna podróż w czasie.
Również postacie zostały stworzone z niezwykłą dbałością o szczegóły. Każdy z chłopców ma w sobie charakterystyczny rys, dzięki któremu z łatwością możemy ich od siebie odróżnić (nie tylko po imionach). Oczywiście trzeba zwrócić uwagę na fakt, że jak na jedenastolatków posiadają takie cechy, których dorośli często nie mają, ale to drobne przerysowanie ginęło w toku akcji. Czasami potrzebny jest taki superdzieciak, nawet, jeżeli w życiu realnym nigdy takiego nie poznamy.
Letnia noc Dana Simmonsa to jedna z tych powieści grozy, które polecę Wam z czystym sumieniem (i ręką na sercu). Jeżeli nie przeszkadzają Wam rozwlekłe opisy -często przytłaczające, szczególnie na początku podróży w głąb książki- to książka jest jak najbardziej dla Was.
Przedsprzedaż Ex Libris wystartowała!
Przedsprzedaż Ex Libris wystartowała!
Ex Libris to gra o kolekcjonowaniu wyjątkowych ksiąg z jeszcze bardziej wyjątkowymi tytułami!
Marzysz o sprawowaniu funkcji Głównego Bibliotekarza w mieście nie z tego świata? To prestiżowe stanowisko może być twoje pod warunkiem, że pokonasz kontrkandydatów – swoich (teraz już byłych) kolegów, kolekcjonerów rzadkich i wartościowych ksiąg.
W grze znajdziecie 12 dwustronnych Kafli Lokacji. Jedna strona jest taka sama dla wszystkich kafelków i pozwala na grę na podstawowych zasadach. Natomiast druga strona zawiera unikatową ilustrację z opisem specjalnej reguły działania Pomocnika, który mieszka w danej, wyjątkowej bibliotece. Każdy Pomocnik ma swojego specjalnego pionka, który reprezentuje go w grze. Na przykład zielony sześcian reprezentujący Galaretowatą Kostkę
Gizmos - premiera
Premiera Gizmos
Gizmos wydawnictwa Portal Games na licencji CMON debiutuje 21 listopada 2018!
Gizmos to sprytna gra wykorzystująca mechanikę budowania silniczka. Używać będziesz do tego energii w formie kulek pobieranych ze specjalnego podajnika. Zasilą one różne twoje wynalazki, generując punkty zwycięstwa. Dzięki nim prześcigniesz konkurencję w wyścigu o miano największego wynalazcy wystawy naukowej! W każdej kolejnej rozgrywce w Gizmos możesz konstruować zupełnie nowe maszyny, aby sprawdzić, jak bardzo szalone kombinacje możesz uzyskać!
Dom na Wyrębach
Niejeden z nas marzy o wyprowadzce do własnego domu na wsi. Niektórzy realizują swoje plany. Zrealizował je także bohater powieści Dom na wyrębach. Chata z bali, ogień pod kuchenną płytą, cisza za oknami. Idylla? Prawie. Nieznana siła przestawia rzeczy w zamkniętym domu. Mieszkający obok sąsiad okazuje się człowiekiem „któremu nie udowodniono”. Wokół naiwnego mieszczucha zaczyna się zaciskać pętla... Wartka, trzymająca w napięciu akcja i lekkie pióro autora sprawiają, że książkę trudno odłożyć przed poznaniem jej zakończenia.