listopad 22, 2024

środa, 07 luty 2018 21:02

Podpalacz

By 
Oceń ten artykuł
(1 głos)

“Podpalacz” Wojciecha Chmielarza to pierwsza powieść z cyklu o komisarzu Jakubie Mortka. Pierwsza i nie da się ukryć idealnie zachęcająca, by sięgnąć po części kolejne. Autor bowiem z lekkością, swadą, a jednocześnie ogromną umiejętnością celnej obserwacji życia w Polsce prowadzi czytelnika przez śledztwo w sprawie podpaleń. I nie tylko podpaleń. Jak w każdym bowiem dobrym kryminale i trup się ściele, przyznać trzeba - całkiem gęsto. Chmielarz akcję prowadzi wartko, jest kilka jej zwrotów, których się nie spodziewałam, podobnie zresztą, jak samego zakończenia. I chociaż z moralnego punktu widzenia to z pewnością głęboko naganne, to po epilogu ma się ochotę do jednej z postaci po “ciemnej stronie mocy” zakrzyknąć jakże popularnym zwrotem “brawo ty!”.


Akcja powieści rozgrywa się w Warszawie, w zupełnie nieodległej przeszłości, bo w roku 2010. Wzbudzający sympatię, ale i poniekąd współczucie komisarz Jakub Mortka zostaje wezwany do podpalenia willi. I gdy na scenie wydarzeń pojawia się pierwszy trup, okazuje się, że ta sprawa będzie dla Mortki wyjątkowa, bo uderzy w najbardziej czułe struny - nie tylko jako ambitnego i świetnego policjanta, ale także jako ojca i byłego już męża. To dorastanie do dwóch ostatnich ról wydarza się na oczach czytelnika i dla kogoś, kto już trochę przeżył, jest równie interesujące, jak samo szukanie tytułowego podpalacza. Mortce towarzyszy Kochan - policyjny partner, który irytował mnie już od początku, ale dopiero w rozdziale 18 dowiedziałam się dlaczego. Antypatyczny, dość prostacki, chociaż fachowiec w zawodzie. I właśnie owa fachowość sprawia, że wbrew sobie człowiek ma przebłysk chwili, kiedy (gdy już się okaże, jak małym jest człowiekiem), chce się go usprawiedliwić ciężką pracą.

To właśnie cechuje wszystkie postaci powieści. Ich złożoność. Nikt nie jest tylko dobry, lub tylko zły. Nawet podpalacz ma swoje motywy, głupie, ale wzbudzające litość. Chmielarz nie buduje superbohatera i superzłoczyńcy, nie tworzy pomników ze spiżu, ale udowadnia czytelnikowi, że oto każdy z nas postawiony przed wyborem może wybrać tak, że rankiem nie sposób w odbicie w lustrze spojrzeć. Nawet szef warszawskiego półświatka nie jest wyzutym z uczuć potworem, a gościem, który chociaż sam uwikłany w straszne sprawki, rodzinę chroni i rodzinę pomści. Co więcej Chmielarz świetnie ukazuje swoisty kodeks honorowy przestępców z minionej epoki, który zakłada, że są w życiu sytuacje, kiedy policja staje się sojusznikiem i basta. A że postać kodeks ten w życie wcielająca z owej minionej epoki jest, to i Mortka musi stanąć przed wyborem policyjne poczucie obowiązku, czy spokojne sumienie i jeszcze spokojniejszy sen.

Zresztą nie tylko w odniesieniu do losów i charakterów postaci Chmielarz daje popis trafności spostrzeżeń. Na aplauz zasługują jego spostrzeżenia (wkładane głównie w słowa i przemyślenia Mortki) na temat zmian społecznych we współczesnym świecie. Nie sposób się nie zgodzić z jego logiką wykładu, dlaczego pracująca matka prędzej stanie za kasą baru szybkiej obsługi niż student, dla którego teoretycznie taka robota jest przeznaczona. Podobnie rzecz ma się z refleksjami na temat sławy, show biznesu, czy relacji jakie łączą ludzi po rozwodzie i zdarzeń, które do rozwodów prowadzą. Wspomnienia Mortki z ostatniego wspólnego z rodziną wyjazdu do Toskanii są bowiem boleśnie prawdziwe (a pisze to ktoś, kto w niejednym postępowaniu o rozwód uczestniczył i niejednego ludzkiego dramatu wysłuchał).

To wszystko składa się na świetny kryminał do doskonałymi elementami psychologii i powieści obyczajowej. Nic zatem dziwnego, że przeczytanie całości zajęło mi zaledwie trzy dni i to w sytuacji, kiedy pracuję, opiekuję się dziećmi i generalnie pojęcie nudy jest mi od lat obce. No może autor mógł sobie oszczędzić sceny ucieczki Mortki z pożaru i pogoni za podpalaczem (albo chociaż inaczej ją poprowadzić), bo zapachniało trochę “Miami Vice” albo innym “Gliniarzem i prokuratorem”, ale nie czepiajmy się szczegółów. Grunt, że po takiej spektakularnej akcji było już zupełnie po polsku, bo Mortka zamiast orderu dostał burę od szefa. I nie tylko burę, ale to już doczytacie.

W polskich kryminałach w stylu “Podpalacza” najbardziej lubię to, że ich autorzy nie silą się na zachodni styl pisania, ale prowadzą swą opowieść przez szarości i niedoskonałości naszych realiów, ogołoconych z palm w parkach i porsche na ulicach. Może i nasze słońce nie jest tak słoneczne jak to w Stanach, a i trawa pewnie mniej zielona, ale to nie ma znaczenia. Najważniejsze, że są autorzy jak Wojciech Chmielarz, którzy w takich właśnie realiach potrafią snuć fantastyczną opowieść.

Czytany 1511 razy