listopad 25, 2024

Rezultaty wyszukiwania dla: thriller

piątek, 31 marzec 2017 09:35

A jej oczy były niebieskie

Raili Rydell, wciąż rozpamiętując rozstanie z Leifem, marzy o urlopie nad jeziorem Lovaren, gdzie kupiła mały domek. Tam, otoczona przez osoby, z którymi dopiero bliżej się zaznajamia, czuje się coraz bardziej jak w domu. Idyllę burzy jednak Olfsson, jeden z sąsiadów, który twierdzi, że kiedyś miał psa. Niestety, nie ma na to ani dowodów, ani nie znajduje potwierdzenia wśród innych członków małej społeczności. Jedyne, co posiada, to niejasne przeświadczenie, że kiedyś kochał jakiegoś czworonoga. Było jeszcze dziecko... niemowlę w sąsiednim domku, które nagle zaginęło. I nikt o nim nie pamięta.

A w pobliskim lesie kryje się coś złego, o stalowoniebieskich oczach...

Swego czasu czytałam kilka książek z Czarnej Serii i w większości pochłaniały mnie one bez końca. Mimo że A jej oczy były niebieskie również należy do owej serii, to sama nie byłam do końca pewna, co otrzymam. Ciekawą historię z dreszczykiem, czy mydło- powidło bez sensu?

Raili na co dzień pracuje jako bibliotekarka. Mimo pewnego wieku na karku, wciąż cechuje się pewną życiową nieporadnością. Przez większość czasu raczej rozpamiętuje swój związek z Leifem, myśli o znalezieniu kogoś innego do kochania. Urlop nad jeziorem Lovaren miała spędzić tak, jak zawsze- hamak, kieliszek wina i dobra książka. Plany jednak mają to do siebie, że uwielbiają się komplikować. I tak Raili wylądowała w środku śledztwa, prowadzonego na własną rękę.

Bardzo doceniam, gdy w książce obok wydarzeń teraźniejszych pojawia się nawiązanie do przeszłości lub rozdział pisany z perspektywy mordercy (nie w tym przypadku). Autorka podarowała czytelnikowi podróż w przeszłość, do roku 1671, gdzie oskarżona o kontakt z Szatanem (i uwiedzenie proboszcza) Kirsti Martasdotter zostaje uwięziona, a następnie gwałcona wielokrotnie przez "strażników prawa". Nie ważne, że kobieta nosi pod sercem dziecko; nie ważne, że została skazana mimo, że była niewinna. Kirsti wie, że to, co żyje w jej brzuchu, nie jest już dłużej jej dzieckiem...

Na pewno nie spodziewałam się tego, co otrzymałam. Byłam pewna, że to kolejny thriller, a dostałam coś, co uwielbiam! Historię, w której przeszłość wciąż ma wpływ na teraźniejszość. Zło, czające się w środku lasu. Krzywdę kobiety, która mści się po dziś dzień. To taka mieszanka thrilllera z powieścią grozy. Nie sposób się przy niej nudzić, jest zwyczajnie świetna! I czyta się ją zdecydowanie za szybko...

W toku opowieści zauważamy, jakie zmiany zachodzą w głównej bohaterce. Z rozmarzonej i -jak już wspomniałam- nieporadnej kobiety, nieustannie nurzającej się w przeszłości, przeobraża się w detektywa. Podskórnie czuła, że w wiosce dzieje się coś niedobrego, a rozmowa z Olfssonem dodatkowo wzbudziła w niej niepokój. Pies, który prawdopodobnie był, ale nikt go nie pamięta? Dziecko, które zniknęło? Zgodne milczenie społeczności, strzeżącej czyjejś tragedii czy... zmowa?

Bardzo żałowałam, że A jej oczy były niebieskie ma tylko 416 stron. W niektórych przypadkach taka ilość jest -zdecydowanie- za duża, jednak jeżeli chodzi o tę lekturę, stron było zdecydowanie za mało. Historia, która wydarzyła się nad jeziorem Lovaren, wciągnęła mnie bez końca. Nie wyobrażałam sobie, że można książkę po prostu odłożyć i zająć się czymś innym. Ja MUSIAŁAM czytać, aż do ostatniej strony.

Ta pozycja jest jedną z lepszych, jakie udało mi się ostatnio przeczytać. Szczególnie kieruję ją do osób rozczytujących się w thrillerach z nutką paranormalnych wydarzeń. I bez dwóch zdań polecam!

Dział: Książki
środa, 29 marzec 2017 20:40

Granice zła

Kłamstwo nie prowadzi do niczego dobrego. Zawsze sieje zamęt i czyni zło. Choć może wydawać się nam, że zmyślamy w dobrej sprawie, to postawmy się na miejscu osoby, którą okłamujemy Pomyślmy, jak się poczuje, kiedy prawda wyjdzie na jaw. Nawet nie próbujcie mówić, że tak się nie stanie — zawsze się czymś zdradzimy lub ktoś inny nas w tym wyręczy, a wtedy będziemy musieli zmierzyć się z konsekwencjami swoich czynów. Prawda choć boli, powinna być wypowiadana. Najgorzej jest, kiedy ktoś kłamie na temat innej osoby, a ta pod wpływem jego działań zostaje posądzona o najgorsze. Pomyślmy z dziesięć razy, zanim zaczniemy zmyślać, ponieważ możemy zniszczyć komuś przez to życie. Sprawimy mu okropny ból, a być może przyczynimy się do wielkiej tragedii, której nie będzie można cofnąć. Zastanawiajmy się nad swoimi czynami, ponieważ mogą doprowadzić do zguby. Pamiętajcie - kłamstwo ma krótkie nogi! Kochani przybywam do Was dziś z recenzją książki, która mnie zszokowała. Naprowadziła mnie na wiele tropów, a prawda okazała się zaprzeczeniem wszystkiego, co wydawało się tak wiadome. Na początku pomyślałam, że to jedna z tych książek, które, choć są ciekawe, to nie potrafią zapewnić tego dreszczyku emocji. Jak się okazało - byłam w wielkim błędzie. ,,Granice zła" okazały się niesamowitą, tajemniczą powieścią, która z każdej strony oszukuje umysł i stara się wprowadzić go w błąd. Rebecca Griffiths stworzyła historię, która kryje w sobie wiele niespodzianek, których po prostu nie można nie odkryć. Zapraszam Was do zapoznania się z recenzją!

Sarah D’Villez jako nastolatka została uprowadzona, lecz udało się jej uciec od porywacza, który więził ją przez jedenaście dni. Wokół zdarzenia zrobiło się głośno, twarz Sarah pojawiała się w telewizji i na pierwszych stronach gazet. Dziś, po siedemnastu latach, nadchodzi wiadomość o zwolnieniu z więzienia sprawcy porwania. W obawie, by znów nie znaleźć się w centrum zainteresowania mediów, Sarah, nie informując o tym nikogo, postanawia wyjechać z Londynu i zaszyć się w małej wiosce w odległym zakątku Walii, zmieniając nazwisko i wygląd. Stara się odzyskać poczucie bezpieczeństwa w swojej idyllicznej kryjówce, nawiązując znajomości z sympatycznymi Walijczykami, wkrótce jednak zdaje sobie sprawę, że ktoś ją obserwuje, ktoś, kto najwyraźniej wie o niej bardzo dużo.

Siedemnaście lat temu w mediach zawrzało. Nastoletnia Sarah D'Villez została uprowadzona i przez jedenaście dni była więziona przez nieobliczalnego potwora, który na jej oczach zakatował żonę. Rodzina powoli traciła nadzieję na jej powrót, a wtedy przerażona dziewczyna pojawiła się zakrwawiona u progu swojego domu. Nie wiadomo, dlaczego porywacz ją wypuścił, ale szybko trafił do więzienia i został skazany na wiele lat. Po siedemnastu długich latach do Sarah dociera informacja, że mężczyzna zostanie zwolniony z więzienia za dobre sprawowanie. Przerażona kobieta postanawia wyjechać, by nie musieć znów mierzyć się z zainteresowaniem mediów i uciec przed zemstą, której John Blundell nie odpuści. Sarah zaszywa się na walijskiej wsi, gdzie nikt jej nie znajdzie. Kobieta przyjmuje nowe imię i nazwisko oraz stwarza nową historię. Pragnie zapomnieć o tym, co ją spotkało i zacząć nowe życie. Z czasem Sarah zaczyna dostrzegać, że ktoś ją obserwuje. Możliwe, że to nadgorliwy sąsiad, który nie ma dobrej opinii i nie daje spokoju dziewczynie, ale również istnieje możliwość, iż to jej oprawca sprzed wielu lat. Nie dość, że kobieta czuje się obserwowana, to w pobliskim miasteczku dochodzi do morderstw na młodych kobietach. Kim jest sprawca? Czy John Blundell ją odnajdzie? Jaką tajemnicę skrywa dom, który kupiła kobieta? Czy można ukryć prawdę?

Natrafiliście kiedyś na książkę, która okazała się całkowicie inna, niż myśleliście na samym początku? Czy trafiła w wasze ręce powieść, która była wielkim zaskoczeniem? ,,Granice zła" to historia pełna mrocznych tajemnic, ludzkich intryg oraz kłamstw. Trzyma w wielkim napięciu do ostatniej chwili. Naprowadza czytelnika na ślepe tropy, by na koniec ujawnić prawdziwą historię, która szokuje i sprawia, że człowieka myśli, jak mógł tak bardzo się pomylić. Intrygująca, tajemnicza, mocna - opowiada o ludzkich okrucieństwach, różnych twarzach ludzi, prawdzie, której nie pokona żadne kłamstwo. To książka o ludzkim umyśle, który pełen jest ciemnych korytarzy. Z każdą stroną jesteśmy coraz bardziej niepewni swoich spostrzeżeń, nie wiemy, co myśleć o kolejnych tropach, które prowadzą nas donikąd. Nie spodziewałam się tak dobrze skonstruowanej powieści. To jedna z tych książek, które trzeba poznać i samemu odkryć prawdę o tajemniczej historii sprzed lat. Rebecca Griffiths nadała swojej powieści bezosobową narrację, dzięki której możemy bardziej zagłębić się w umysł bohaterów, którzy okazują się całkowicie inni, niż mogliśmy przypuszczać na początku. Cieszę się, że miałam okazję przeczytać tę książkę, ponieważ od tak dawna nie czułam tej osobliwej niepewności co do całej historii. Jeśli macie ochotę na coś mrocznego, szokującego, to ,,Granice zła" są odpowiednim wyborem.

Postacie w tym thrillerze są bardzo złożone. Dzięki autorce mamy szansę poznać każdą z nich i wkraść się w ich umysł, by lepiej zrozumieć ich działania. Wywołują sprzeczne emocje u czytelnika - od początkowej niechęci, poprzez nienawiść, a kończąc na akceptacji. Sarah jest osobą, którą bardzo trudno rozgryźć. Przerażona nastolatka, która przeżyła piekło, po wielu latach odwraca się od rodziny i zostawia ich tak, jakby nigdy nie byli dla niej ważni. Po tragicznych wydarzeniach coś się w niej zmieniło. Z wesołej dziewczyny zmieniła się w aspołeczną, tajemniczą kobietę, która pragnie nowe życia. Kiedy kupuje dom w małej walijskiej wsi, natrafia na pamiątki po starych mieszkańcach. Co stare zdjęcie dwójki poważnych nastolatków ma wspólnego z zaginięciem sprzed lat? Kim jest morderca młodych kobiet? Czy mężczyzna, do którego zaczyna coś czuć Sarah ma z tym coś wspólnego? Co takiego ukrywa bezlitosny sąsiad, który wywołuje obrzydzenie u kobiety? Nie mogę wam bardziej przybliżyć postaci. Każda z nich jest niczym cegła, która z czasem stanie się potężnym murem - prawdą.

,,Granice zła" zabiorą was na przerażający strych, gdzie pewne osobliwe zdjęcie ukaże wam historię pełną bólu oraz cierpienia. W pięknych walijskich polach jedna kobieta będzie musiała zmierzyć się ze swoją przeszłości. Prawda okaże się zapalnikiem, który niczym granat może wszystko zniszczyć. Mroczna, pełna tajemniczości, wciągająca historia, która wprowadza w świat, gdzie napięcie budowane jest powoli, ale kiedy już dojdzie do kulminacyjnego momentu, uderza niczym sztylet. Rebecca Griffiths jeszcze nie raz zagości na mojej półce. Czuję, że się na niej nie zawiodę. Polecam!

Dział: Książki
poniedziałek, 27 marzec 2017 12:31

Córeczka

Poczucie bezradności jest czymś koszmarnym. To okropna świadomość, że nie możemy nic zrobić, że to nie od nas zależy co będzie dalej. My możemy jedynie czekać. Wiele sytuacji może powodować to uczucie, a jedną z nich zaginięcie kogoś bliskiego.

Simone straciła sześciomiesięczną córeczkę, Helenę, która została porwana podczas spaceru z babcią. Młodzi rodzice długo nie potrafili się z tym pogodzić. Nagle, po osiemnastu latach do Simone podchodzi Grace. Kobieta mówi jej, że jest jej córką, a by potwierdzić swoje słowa pokazuje jej pluszową zabawkę, którą Helena miała przy sobie w dniu zaginięcia. Jednak dzień później Grace znika, a Simone postanawia ją odnaleźć, by poznać prawdę.

Pierwszoosobowa narracja z punktu widzenia Simone pozwala czytelnikowi zżyć się z bohaterką i razem z nią przeżywać całą historię. Dzięki przemyśleniom i wspomnieniom Simone odbiorca nie zostanie obojętny na tragedię, która spotkała ją osiemnaście lat temu, lecz razem z nią będzie doświadczać stratę córki. Szereg widocznych tu emocji, z którymi kobieta zmierza się od wielu lat, widoczny jest już od pierwszych stron. Widzimy zatem ogromną rozpacz, która towarzyszy jej niezmiennie od tak dawna, ale również nadzieję, która pojawia się wraz z Grace. Również czytelnik podczas lektury będzie odczuwał strach, niepokój, niepewność, przeplataną z tym płomykiem nadziei.

Wykreowana przez Kathryn Croft bohaterka jest przeciętną kobietą, którą każdy z nas mija codziennie na ulicy. Nie wyróżnia się niczym szczególnym, choć duży bagaż doświadczeń z pewnością odcisnął piętno na jej późniejszym życiu. Chociaż Simone utraciła ukochaną córeczkę, nadal skrywa w sercu nadzieję, że któregoś dnia ją odnajdzie. Takie myślenie stwarza w niej ogromne pokłady motywacji do działania, gdy tylko nadchodzi możliwość poznania prawdy. Jej zawziętość i matczyna miłość widoczne na kartach powieści pchają ją do wyborów, których w zwyczajnych okolicznościach by nie podjęła.

Oprócz Simone w książce poznajemy dwóch bliskich jej mężczyzn – męża Matta i współpracownika Abbota, będącego równocześnie jej przyjacielem. Chociaż razem z Mattem przed laty przeżywała stratę córki to jednak Abbotowi zwierza się ze swoich wątpliwości i planu poznania prawdy. Ukrywając przed mężem swoje działania wiele ryzykuje, jednak z uwagi na jego dobro postanawia nie martwić go swoimi przemyśleniami.

Autorka tworząc powieść postanowiła wprowadzić w nią tajemniczość. Jednym z zabiegów, który jej na to pozwolił było wprowadzenie co któryś rozdział czyichś wspomnień, a czytelnik dopiero pod koniec miał poznać ich autora. Pomimo że książce towarzyszy jeden główny wątek to wprowadzając motyw poznawania prawdy, poznajemy także wydarzenia poboczne, które mają pomóc bohaterce w poznaniu prawdy. Akcja cały czas posuwa się do przodu, co nie pozwala na nudę, a czytelnik z pewnością będzie próbował rozwiązać zagadkę na własną rękę.

Sama niesamowicie wciągnęłam się w tę historię. Spodziewałam się tajemnicy, którą łatwo będzie odgadnąć, jednak zostałam całkowicie zaskoczona. Wielość zwrotów akcji i skomplikowana fabuła sprawiły, że udało się autorce mnie zaskoczyć, a ja spędziłam miło czas usiłując poznać prawdę.

Książka zawiera w sobie zarówno coś z thrillera, jak i kryminału, dlatego wielbiciele tych gatunków zdecydowanie powinni zainteresować się tym tytułem. Powieść spodoba się również osobom lubiącym szybką akcję, liczne zaskoczenia i niespodziewany koniec.

Dział: Książki
poniedziałek, 27 marzec 2017 12:20

Willa Misteriów

"Willa misteriów" rozpoczyna się niczym ponury thriller z mroczną zagadką sprzed lat.

Para amerykańskich turystów postanawia zabawić się w archeologów amatorów. Liczą na to, że z rzymskiej ziemi uda im się wykopać coś ciekawego, coś co będzie stanowiło ozdobę ich salonu i czym będą mogli chwalić się przed znajomymi. Pod grubą warstwą starego torfu trafiają na dobrze zakonserwowane zwłoki młodej dziewczyny. Nikt nie wie kim ona jest, nikt nie wie jak długo jej ciało spoczywało zakopane pod ziemią. Sprawa przybiera niespodziewany obrót, gdy w tajemniczych okolicznościach znika młoda dziewczyna, łudząco podobna do niedawno odnalezionej zmarłej. Wszystko wskazuje na to, że ktoś postanowił powrócić do odprawiania dawnych obrzędów. Gdy temat dodatkowo zaczyna zahaczać o rzymskich mafiosów staje się priorytetem dla całego wydziału policji. Niezwykły policyjny duet Nico Costa i Giannini Peroni rozpoczynają dochodzenie, które zaprowadzi ich do starożytnych obrzędów odprawianych na cześć mitologicznego boga Dionizosa. Rozpoczyna się wyścig z czasem i niebezpieczna gra z ludźmi nie znającymi litości.

Akcja powieści rozwija się powoli, bez zbędnego pośpiechu czy niepotrzebnej gmatwaniny. Pomimo mnogości wątków, pozycja jest niezwykle poukładana i precyzyjnie przemyślana. W pewnym momencie wszystko zgrabnie się zazębia i nie pozostaje miejsca na niedopowiedzenia. Nic nie jest tak oczywiste jak początkowo mogłoby się wydawać. Nawet najdrobniejszy element ma sens, który ujawnia się dopiero w zakończeniu, a to zaskakuje i nadaje całej powieści innego, niespodziewanego wymiaru.

Prawdziwy majstersztyk stanowią bohaterowie. Niezwykle żywi i plastyczni, każdy z nich stanowi indywidualność, która bez problemów i na długo zapada w pamięci. Nico Costa to wegetarianin, po traumatycznych przeżyciach, który wychodzi z alkoholizmu. Giannini Peroni to sympatyczny i uczciwy policjant o wyglądzie groźnego zbira, który został przyłapany w dość jednoznacznej sytuacji w burdelu prowadzonym przez mafię i za karę zesłany do wydziały kryminalnego. Niezwykle ciekawą postacią jest szalona Teresa (nazywana tak przez swoich kolegów po fachu) pani patolog z kryminalnym zacięciem, zamiast wykonywać swoją robotę, na własną rękę angażuje się w śledztwo przysparzając dodatkowych problemów, ale równocześnie przyczyniając się do przełomowego odkrycia. Włoska mentalność została przedstawiona w mistrzowski sposób, jest tutaj miejsce na miłość, romans, przyjaźń i zdradę. Gorące, niecierpliwe charaktery sprawiają, że dostajemy mieszankę wybuchową, pełną pasji i namiętności.

"Willa misteriów" to intelektualne wyzwanie dla miłośników kryminałów. Autor wodzi czytelników za nos, raz za razem sprowadzając na manowce i podsuwając mylne tropy. Gwarantuję, że ciężko będzie przewidzieć zakończenie i prawidłowo powiązać wszystkie wątki.

Dział: Książki
poniedziałek, 06 marzec 2017 09:48

Czarodziejka

Dziecko, które matka "wyrzuca" do kosza, bo za głośno krzyczy. Matka, krzycząca i bijąca, bo jej czterolatka znów pobrudziła nową sukienkę. Dziewczynki, które miały umrzeć z głodu. I ona, Czarodziejka- ratująca każde małe, bijące serduszko, dająca... nowy dom?

Julia i Mania prowadzą wspólnie kawiarnię; pewnego dnia jedna z klientek, zaprzyjaźniona z Manią pani Zofia, prosi dziewczynę o przysługę- ma ona przetrzymać dla niej pewną przesyłkę. Następnego dnia jednak kobieta zostaje odnaleziona w swoim mieszkaniu, a policjanci określają zdarzenie jako morderstwo. Jakub oraz Tomek, prowadzący dochodzenie policjanci, biorą na celownik dwie młode kobiety, wiedząc, iż były ostatnimi, z którymi widziała się denatka. W międzyczasie, przy drobnej pomocy Julii i tajemniczej przesyłki, dokopują się do bardziej skomplikowanej sprawy- dzieci, które ponoć zmarły w dzieciństwie...

Zauważyłam, że rzadko zdarza mi się sięgać po twórczość polskich autorów, a jeżeli już, to częściej wybieram powieści obyczajowe, niż thrillery, kryminały czy horrory. Kilka razy się sparzyłam i ta niepewność co do czekającej na mnie historii zawsze delikatnie powstrzymuje mnie przed sięgnięciem po coś polskiego (choć przecież ostatnio "rodzi" nam się tylu świetnych autorów, jak grzybów po deszczu). Zdecydowałam jednak dać szansę Czarodziejce i szczerze powiedziawszy, decyzji nie żałuję.

Julia i Mania to przyjaciółki, choć ktoś patrzący na nich z boku mógłby rzec, iż Julia matkuje drugiej dziewczynie. Różnią się niczym ogień i woda- Mania jest lekko nierozgarniętą, blondwłosą pięknością, która z łatwością pakuje się w kłopoty, zaś buntownicza Julia przeciwnie, stara się trzymać od problemów jak najdalej, czuwając nad przyjaciółką. Specyficzny duet, prawda? Cóż, chcieć uniknąć kłopotów a naprawdę ich uniknąć to dwie różne sprawy...

Spodziewałam się po książce pani Płoszaj poważnego charakeru, wiecie, tak charakterystycznego dla lektur tego gatunku, a dostałam pełną humoru opowieść, w czym zdecydowanie przoduje nieogarnięta Mania, ale i Julia o ciętym języku nie zostaje w tyle. To nie tak, żebym płakała ze śmiechu nad jakimiś fragmentami, ale ten humor da się zauważyć. Nie rzutuje to w żaden sposób na całą fabułę, bowiem wydarzenia są tam jak najbardziej poważne. Policyjny duet w postaci Kuby i Tomka rozpracowuje nie tylko sprawę morderstwa pani Zofii, ale także tajemnicze akty zgonu dzieci, które wpadły im przypadkiem w ręce. Do tego dochodzi jeszcze cały gangsterki, łódzki światek, który w mniej lub bardziej zauważalny sposób próbuje zaznaczyć swój udział w całej historii.

Przeczytanie tej publikacji zajęło mi nieco dłużej, winę za to ponosi jednak mój brak czasu, nie trudności w odbiorze lektury. Bardzo ciekawiła mnie sprawa zaginionych, a ponoć uznanych za zmarłe, dzieci i nie mogłam się doczekać, kiedy prawda wyjdzie na jaw. Wszelkie gangsterskie porachunki czy przeszłość Julii interesowały mnie nieco mniej, ale jako całokształt Czarodziejka zapisała się w mojej pamięci jako dobra książka. Szczególnie, iż (jak czytałam) jest to pierwszy tom serii, więc myślę, że kolejne części mogą być jeszcze ciekawsze. Książka pani Płoszaj to kolejny dowód na to, że polskie nie znaczy gorsze.

Książka Was zainteresowała? Polecam więc sięgnąć po nią, może ktoś z Was będzie miał jeszcze lepsze wrażenia po zakończeniu lektury niż ja.

Dział: Książki
poniedziałek, 06 marzec 2017 09:14

Wstrzymaj oddech

Masz piętnaście lat i głowę pełną różowych motyli; nie zamartwiasz się (jeszcze!) o brak pracy, niezapłacone rachunki, pustą lodówkę. Żyjesz i czujesz to całą sobą. Z niecierpliwością czekasz na kolejne spotkania z koleżankami czy z chłopakiem. Nikt jednak nie wie, że masz Sekret. Sekret tak duży, że mógłby zranić wiele osób...

Piętnaście lat temu, piętnastoletnia wówczas Amy zostaje brutalnie pobita i pozostawiona na pewną śmierć. Teraz, w stanie śpiączki, przebywa w jednym ze szpitali. Tam "spotyka ją" Alex Dale, dziennikarka, pisząca obecnie o pacjentach w stanie uśpienia. Przypadek Amy bardzo ją interesuje, Alex bowiem pamięta tę historię, a co więcej, kojarzy Amy ze szkoły, choć ich ścieżki nigdy się nie przecięły. Dopiero teraz, wiele lat później. Dale, walcząca z miłością do alkoholu, zagłębia się coraz bardziej w sprawę sprzed lat...

Ostatnio mam szczęście do porywających lektur; czytając opis Wstrzymaj oddech miałam nadzieję na pełną przeciwności podróż do mroków przeszłości i po raz kolejny nie zawiodłam się. Pani Seddon stworzyła taką historię, że ciężko było się od niej choć na chwilę oderwać!

Uwielbiam książki, w których ukazana jest perspektywa różnych postaci. I tak, w tej publikacji poznajemy Alex Dale i jej życie, naznaczone miłością do alkoholu, Jacoba- chłopaka Amy z czasów szkolnych, jest również kilka rozdziałów o Sue, matce chłopaka oraz z perspektywy samej Amy- dziewczyny, która jak motyl zamknięty w bursztynie, utknęła na szpitalnym łóżku, nie wiedząc, co się z nią dzieje. Dzięki temu, jako czytelnikowi, łatwiej było mi wsiąknąć w całą historię.

Jak odnaleźć rozwiązanie sprawy, skoro minęło już piętnaście lat? Jak odnaleźć ludzi i skłonić ich do mówienia, skoro wtedy nikt do nich nie trafił? Jak powiązać ze sobą fakty i odnaleźć sprawcę? Przed Alex Dale stało ciężkie zadanie, choć podjęła się go bez zastanowienia. Może to jej świeże podejście, może obiektywizm, a może dziennikarsie zmysły do "wywęszenia" odpowiedzi na trudne pytania pomogły jej w zbieraniu nowych informacji. W każdym bądź razie prowadziła nas przez mroki przeszłości bez zawahania, odkrywając coraz to nowsze (i gorsze) fakty z życia niektórych ludzi...

Wstrzymaj oddech to thriller, który czyta się -dosłownie!- bez tchu. Poświęciłam na lekturę cały dzień i nie żałuję, ponieważ otrzymałam od autorki bardzo dobrze skonstruowaną historię. Również po raz pierwszy miałam możliwość znalezienia się w głębi myśli osoby uzależnionej od alkoholu, ba- osoby kochającej ten procentowy napój bardziej, niż własne życie. Alex właściwie żyła dla wysokoprocentowych trunków. Robiła, co musiała, by zdobyć pieniądze, ale gdzieś po drodze zgubiła własne cele. Tym bardziej podziwiałam ją za upór w dążeniu do odkrycia prawdy, choć przecież w żaden sposób (prócz przypadkowego spotkania w szkole, lata temu) nie była z Amy związana.

Zakończenie... cóż, może nie do końca mnie zaskoczyło, gdyż zdążyłam obmyślić już własne typy sprawców, ale nie przeszkodziło mi to nijak w odbiorze całej lektury. Jestem nią zachwycona i z całego serca polecam ją każdemu wielbicielowi thrillerów z dreszczykiem!

Dział: Książki
poniedziałek, 06 marzec 2017 08:55

Obserwując Edie

Większość z nas wspomina lata szkolne jako te najprzyjemniejsze; czas, gdy nawiązywało się pierwsze przyjaźnie "na całe życie", gdy kolekcjonowało się swoje "wielkie, pierwsze i jedyne miłości", a jedynym problemem była jedynka ze sprawdzianu. Jednak za Edie i Heather mrok sączył się już od dawna...

Heather nie miała przyjaciół. Uważana za "dziwaczkę" czy "świruskę" została skutecznie wyrzucona poza margines szkolnych przyjaźni. Wszystko zmienia się jednak w dniu, w którym zauważa siedzącą na placu Edie- nową dziewczynę, od razu przyciągającą wzrok. Niepewna, czy po raz kolejny nie zostanie odrzucona, zagaduje do nowej. I tak rozpoczyna się szybka podróż w dół... Po latach z popularności Edie nie pozostało już nic, a ona sama pracuje jako kelnerka, czekając na poród. Jest sama, w małym, ciasnym mieszkanku, nękana wizjami z przeszłości. I wtedy w jej życie ponownie wkracza Heather, jak wyrzut sumienia. Mimo złych wyborów sprzed lat dawna znajoma postanawia zaopiekować się Edie i nowo narodzonym dzieckiem. Ale czy można jej ufać... ?

Do przeczytania tej książki nie trzeba było mnie namawiać. Już sam intrygujący tytuł podsunął mi myśl, że to może być świetna lektura, a opis z wydawnictwa tylko to potwierdził. Wiadomo, że czasem to za mało, a fabuła okazuje się albo oklepana, albo nudna. Obserwując Edie posiada jednak wszystkie cechy, jakich wymagam od dobrej lektury.

Autorka wprowadza nas skrupulatnie w świat obu dziewczyn, zarówno z przeszłości, jak i teraźniejszości. Poznajemy sytuację rodzinną Heather, choć pewne wydarzenia są dla nas nie do końca jasne, skrzętnie okryte woalem milczenia. Z biegiem historii wszystko jednak się wyjaśnia. Edie również nie miała za ciekawej sytuacji w domu- wychowywała ją matka, wciąż cierpiąca po wypadku samochodowym. Tak naprawdę średnio interesowała się życiem swojego dziecka, nawet nie wiedząc, jak mogłaby pomóc jej pomocna dłoń w odpowiednim momencie.

Heather od początku jawi nam się jako dziewczyna cicha, skryta, samotna i zagubiona. Brak przyjaciół dodatkowo potęgował te cechy, a gdy wreszcie udało jej się nawiązać nić znajomości z Edie, postanowiła nigdy nie odpuścić. Była trochę jak osoba obsesyjnie "przyczepiona" do drugiej, silniejszej jednostki. I to zgubiło je obie.

Pani Way zbudowała świetną intrygę- tak dobrą, że praktycznie do końca lektury nie wiedziałam, kto tak naprawdę jest zły. Z pierwszych rozdziałów możnaby wysnuć wniosek, iż to Heather, targana obsesją, jest niebezpieczna dla otoczenia. Ale nic bardziej mylnego. Kolejnym plusem Obserwując Edie jest bardzo dobre budowanie napięcia; książka tak przyciąga, że nie ma możliwości się od niej oderwać, a każdy kolejny rozdział niesie za sobą kolejne zaskoczenia. Do tego wyraziste postacie-  trzeba tu wspomnieć o duchu przeszłości, chłopaku o imieniu Connor, od którego zaczęło się wszystko, co złe.

Niektórzy mówią, że przeszłość nie może wpływać na przyszłość. Dopóki jesteś sam ze swoimi wspomnieniami, może być dobrze- może nawet jakoś dasz sobie z nimi radę. Jednak gdy w Twoje życie ponownie wkracza ktoś, przed kim skrzętnie się ukrywałeś, wszystko ulega zmianie. Kto przyjaciel, a kto wróg? Podczas lektury literackiego dziecka pani Camilli Way często zadawałam sobie to pytanie. I wiecie, o ile na początku postawa Heather wydawała mi się trochę... "psychopatyczna", o tyle po zakończeniu czytania już nie wiem, która z bohaterek tak naprawdę była ofiarą, a która katem.

Moje wrażenia po Obserwując Edie są jak najbardziej pozytywne i od tej pory bez zastanowienia będę sięgać po kolejne książki pani Way. Oby więcej takich mrocznych, tajemniczych lektur!

Dział: Książki
wtorek, 28 luty 2017 23:24

7 EW

Patrząc na powieści Neala Stephensona wyłącznie pod kątem objętościowym można z całą pewnością stwierdzić, że są to książki dla wytrwałych czytelników, posiadających bardzo dużo wolnego czasu i cierpliwości. Kto miał choć raz okazję przeczytać którekolwiek z jego dzieł wie, że treść wymaga od czytelnika o wiele, wiele więcej.

Neal Stephenson to specjalista od wizjonerskich, wielkich projektów literackich. Jego powieści, w szczególności te ostatnio wydawane, liczą sobie setki stron. Powieściopisarz znany jest z tego, że jego utwory różnią się bardzo między sobą zarówno tematyka, jak i stylem, choć większość (może poza Cyklem Barokowym) zalicza się do fantastyki. W 2006 roku, kiedy pracował na pół etatu w Blue Origin, zainteresował się problemem kosmicznych śmieci na orbitach okołoziemskich, a także związanym z tym zagrożeniem masowego roztrzaskiwania się bolidów. Firma Blue Origin została założona w 2000 roku przez Jeffa Bezosa (założyciela Amazon.com) i zajmuje się projektowaniem oraz budową nowatorskich systemów załogowego transportu suborbitalnego i orbitalnego. Doświadczenie i wiedza zdobyta w trakcie pracy w branży prywatnego przemysłu kosmicznego, ukształtowała pierwotny zarys fabuły „7 EW”.

Powieść zaczyna się od katastrofy i to nie byle jakiej - Księżyc eksploduje. Przyczyna zniszczenia satelity ziemskiego, nie zostaje do końca wyjaśniona, autor nadmienia, że może była to wędrująca czarna dziura, ale ogólnie narrator używa określenia „Agent” z anglojęzycznej nomenklatury szermierczej: „Agent działa. Patient pozostaje bierny. W tym konkretnym przypadku agent o nieznanym charakterze oddziałał na Księżyc. Księżyc i zamieszkująca podksiężycowe królestwo ludzkość stali się biernymi ofiarami tego działania”. Jak można w wielu wywiadach z Nealem Stephensonem przeczytać, potrzebna była autorowi katastrofa, która ma doprowadzić do zagłady wszelkiego życia na Ziemi. Ta apokalipsa, co ważniejsze, nie mogła być nagła, czyli uderzenie meteorytu zostało wykluczone, ani długofalowa, czyli ekologiczna katastrofa też nie była odpowiednia. A zniszczenie Księżyca pozwoliło autorowi zawiązać fabułę opartą na założeniu, że oto świat ulegnie całkowitemu zniszczeniu za około dwa lata. Zegar zaczął tykać, a ludzkość może tylko kombinować, jak uratować, choć część żyjących istot przy bardzo ograniczonych możliwościach.

„7 EW” zostało podzielonych na trzy części. Pierwsza obejmuje pierwszy rok po unicestwieniu ziemskiego satelity. Jest to 27% książki, które jest doskonałym przykładem fantastyki naukowej. Neal Stephenson skupił się na konkretnym pomyśle, a mianowicie stworzeniu na bazie Międzynarodowej Stacji Kosmicznej i miniarek (ang. arklet; wynoszone na orbitę samodzielne elementy mieszkalne), Arki w Chmurze. W niej to miało zostać zachowane to, co najcenniejsze; znikoma półtoratysięczna garstka ludzi, archiwum genetyczne fauny i flory oraz terabajty wiedzy. Ze względu na nagromadzenie pojęć z zakresy astrofizyki i inżynierii, tej części książki poświęciłam chyba najwięcej czasu. Pozytywnym aspektem nagromadzenia wielu różnych teorii naukowych, było dążenie do zrozumienia, autorskiej wizji, a dzięki temu zdobyłam sporo nowych informacji z różnych dziedzin nauki. Negatywne strony tej części to powolna akcja, długie wywody naukowe, brak szerszego oglądu sytuacji, w szczególności pod kątem socjologicznym. Neal Stephenson całkowicie pominął wydarzenia, które rozgrywały się na Ziemi w oczekiwaniu na zagładę. Trzeba jednak przyznać autorowi rację, że pisarstwo to umiejętność dokonywania wyborów. Wybrał on jeden wątek, jeden pomysł na przetrwanie, i stworzył swoisty podręcznik przetrwania ludzkości na orbicie okołoziemskiej.

Część druga, to wydarzenia, które mają miejsce po Białym Niebie i Kamiennym Deszczu, czyli po opadzie fragmentów Księżyca na Ziemię. Gdy następuje eksterminacja życia na powierzchni globu, mieszkańcy Arki w Chmurze muszą nauczyć się żyć w skrajnie niebezpiecznych warunkach, podejmować samodzielne i nierzadko ryzykowne decyzje. Obraz społeczeństwa orbitalnego jest przytłaczająco negatywny, ukazuje bowiem wszystkie, zazwyczaj te najmniej pożądane, strony ludzkiej natury. Po armagedonie wydawałoby się, że garstka ludzi powinna połączyć się w obliczu wspólnej tragedii i współdziałać, że nowa społeczność po zagładzie państw, stronnictw politycznych i religii, powinna stworzyć nowy naród. Nic bardziej mylnego. Muszę przyznać, że ta część najbardziej przypadła mi do gustu wywołując raz po raz sprzeczne emocje, jednocześnie zmuszając do przewartościowania choćby takich pojęć jak demokracja. Akcja w tej części szczęśliwie przyśpiesza, a wywody naukowe zostały zredukowane do minimum. Gratulacje dla autora, który w obrębie swojej powieści stworzył podgatunek, który nazwałabym kosmicznym thrillerem politycznym.

I na koniec część trzecia, która jest bezpośrednią konsekwencją tego, jak poradzili sobie ludzie, choć jest to obraz dość odległy, bo pięć tysięcy lat po zniszczeniu Księżyca przez Agenta. Przyszłość na pierwszy rzut oka bardzo optymistyczna, bowiem gatunek ludzki nie wymarł, rozrósł się wręcz, a co więcej dotarł do momentu, kiedy mógł terraformować, nomen omen, Ziemię. Śledząc przygody Kath Almathovej Drugiej, Beleda Tomova, czy Hu Noah w pierwszym odruchu ma się wrażenie, że Neal Stephenson pogrywa gatunkami literackimi i na koniec dość trudnej lektury, pozwolił odetchnąć czytelnikowi na łonie space opery. Przyglądając się dogłębnie nowej rzeczywistości, dostrzega się niestety bolesne konsekwencje genetycznych machinacji przodków z Izzy (Międzynarodowa Stacja Kosmiczna), które cieniem kładą się na nowym społeczeństwie.

„7 EW” (ang. Seveneves), pochodzenie tytułu zostaje wytłumaczone pod koniec drugiej części książki, jest powieścią, której bezmiar tematyki jest bardzo trudno przedstawić w recenzji, jednocześnie nie zdradzając zbyt wiele z fabuły. Powieść jest lekturą „slow reading”, nie można jej czytać w pośpiechu, a czasem nawet wymaga przerw, aby od tej dość posępnej historii odpocząć. Jednak aby w pełni docenić całokształt wizji Stephensona koniecznie należy przeczytać ją do końca. Z jednej strony jest to naukowy podręcznik, jak przetrwać zagładę Ziemi, z drugiej strony jest to traktat o naturze ludzkiej, by na końcu dotrwać do wizjonerskiej bajki o tym, jak można by żyć pięć tysięcy lat po kosmicznej apokalipsie. Nie jestem w stanie ocenić książki od strony naukowej, muszę zawierzyć autorowi, który wywodzi się z rodziny naukowców i inżynierów, i który sam studiował między innymi fizykę, że wszystkie rozwiązania są w miarę zgodne ze sztuką. Jeśli spojrzeć na „7 EW” pod kątem literackim, to poza podjętą tematyką, największym atutem powieści są bohaterowie, do których czytelnik bardzo szybko się przywiązuje. Postaci nakreślone są dogłębnie, a fabuła świetnie z nimi współpracuje. Tempo akcji w książce jest naprawdę bardzo różne, niestety, co może zniechęcić część czytelników, w części pierwszej wydarzenia toczą się w ślimaczym tempie, spowalniane przez długie wywody z różnych dziedzin nauki. Niestety przy tak obszernym dziele nie ciężko jest o wady. Najbardziej zabrakło mi tła socjologicznego związanego z zachowaniem się ludzi w obliczu apokalipsy. Temat ten potraktowany został zdawkowo, a założenie, że wszyscy potulnie zgodzą się na Rozdzielanie Losów, czyli przydzielanie miejsc w Arce w Chmurze, jest czystym nonsensem. Również wizja przyszłości, choć w wielu aspektach pociągająca i ciekawa, w szczególności jeśli dotyczy sztucznego wytworzenia klas społecznych na bazie rekombinacji genetycznych, wydaje się w innych aspektach potraktowana po łepkach, a nawet absurdalna.

Podsumowując. „7EW” to powieść nie dla każdego, wymagająca, męcząca, przytłaczająca negatywnymi emocjami, wymaga od czytelnika mozolnej pracy nad tekstem, sporej ilości czasu i wytrwałości, ale... WARTO!

Dział: Książki
czwartek, 23 luty 2017 13:06

Perfekcjonista

Psychopatyczny morderca, ciekawa intryga i wzbudzający sympatię, choć mierzący się z własnymi demonami śledczy to zdecydowanie dobry przepis na wciągający thriller. Zwłaszcza kiedy autor umiejętnie i logicznie prowadzi akcję, zaczynając od potężnego uderzenia i konsekwentnie zmierzając ku satysfakcjonującego finału. Taki właśnie jest Perfekcjonista Helen Fields, pierwszy tom zapowiadającego się naprawdę obiecująco cyklu o inspektorze Lucu Callanachu.

Edynburgiem wstrząsa sprawa morderstwa utalentowanej prawniczki, której spalone zwłoki zostają znalezione w górskim szałasie, a to dopiero początek makabrycznej serii. Wkrótce dochodzi do kolejnego porwania, tym razem ofiarą pada znana i szanowana pani pastor. Łączyło świetne wykształcenie, wysoka pozycja, ambicja i niewątpliwy sukces, jaki odniosły w wybranych przez siebie dziedzinach. A na celowniku mordercy pojawiają się kolejne kobiety. Czy policja zdąży go schwytać zanim dojdzie do następnej brutalnej zbrodni?

Śledztwo w tej sprawie prowadzi świeżo mianowany inspektor Luc Callanach, z pochodzenia pół-Szkot, pół-Francuz, który po odejściu z Interpolu w dosyć niejasnych okolicznościach, trafia do Edynburga, by zacząć wszystko od nowa. Pomaga mu w tym bezkompromisowa i energiczna detektyw Ava Turner, początkowo jako jedyna przyjacielsko nastawiona do nowego przełożonego, dość specyficznego na tle pozostałych policjantów.

Callanach jest postacią ciekawą i, biorąc pod uwagę większość literackich detektywów, raczej nietypową. Mieszane pochodzenie sprawia, że wyróżnia się na tle zespołu, którym dowodzi i początkowo trudno jest mu złapać z pracownikami wspólny język, zwłaszcza gdy w grę wchodzą uprzedzenia i stereotypy. Nie pomaga mu w tym również konieczność zmierzenia się z konsekwencjami wydarzenia, które doprowadziło do jego rezygnacji z pracy w Interpolu. Na szczęście autorka nie powiela schematów i nie czyni go kolejnym zgorzkniałym i topiącym smutki w alkoholu typem, jakich często można spotkać w tego typu powieściach.

Dosyć ryzykownym, ale – jak się ostatecznie okazało – bardzo dobrym rozwiązaniem było ujawnienie tożsamości mordercy już na samym początku. Mimo że czytelnik doskonale zdaje sobie sprawę, kto stoi za porwaniami i zbrodniami oraz jakie są jego motywacje, prowadzący śledztwo i kolejne ofiary są tego zupełnie nieświadome. Daje to możliwość spojrzenia na sprawcę z dwóch perspektyw – z jednej strony, widzimy więc jego własne wyobrażenie o sobie samym, o swej wielkości, znaczeniu i mocy, a z drugiej dostajemy zupełnie przeciwstawny wizerunek człowieka tak, jak postrzega go otoczenie.

Mam jedynie dwa zarzuty wobec książki, a właściwie jej polskiego wydania. Pierwszy to opis wydawcy, który niestety zdradza zbyt wiele i skutecznie psuje istotny element zaskoczenia, gdy dochodzi do kulminacyjnego momentu… Drugi dotyczy drobnych wpadek translatorskich, m.in. jeden z bohaterów narzekając na nadmiernie rozwinięte procedury biurokratyczne przeklina dosłownie „czerwoną taśmę” (ang. red tape), a innym razem morderca odmierza ilość substancji z buteleczki za pomocą pęsety, choć zapewne chodziło o pipetę. Jednak choć zaburzają one nieco przyjemność płynącą z lektury, można swobodnie przymknąć na nie oko.

Podsumowując, po rozczarowaniu jakim była inna z nowości wydawnictwa Amber, Kamerzysta, jestem bardzo pozytywnie zaskoczona Perfekcjonistą, który okazał się wciągającym i wartym uwagi thrillerem. Jestem pewna, że powieść Helen Fields zaspokoi oczekiwania wszystkich fanów gatunku.

Dział: Książki
sobota, 18 luty 2017 23:57

Przeklęta laleczka

Kiedy myślę o Meksyku, widzę przede wszystkim kolory. Ciepłe barwy, które w dzień maskują biedotę prostych ludzi, a w nocy uwodzą i zwodzą. Gdy dorzucić do tej wizji kraju tytuł „Przeklęta laleczka”, w głowie eksplodują mi szamańskie tańce, czarne koguty ociekające krwią i przełamany płomieniami mrok. Niestety, książka Ewy Rajter nawet nie zbliża się do tegoż obrazu, a jest po prostu kolejnym nierealnym harlequinem.

Teoretycznie sama książka jako przedmiot wpisuje się estetycznie w moje oczekiwania. Subtelna, kobieca twarz zestawiona z czaszką byłaby tylko mroczna, ale ponieważ grafikę pokryto kwiecistym deseniem, to całość ma w sobie coś tajemniczego, hipnotyzującego i niemal pierwotnie mistycznego. Innymi słowy: wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że książka Rajter okaże się lekturą fascynującą i nieprzeciętnie zajmującą. Ależ rozczarowanie!

Fabularnie mamy tutaj ciekawy przypadek banału połączonego z niepotrzebnym skomplikowaniem. Trzy bohaterki, Cancun i romanse okraszone dziwaczną, międzynarodową intrygą. Punktem zapalnym dla całości jest historia młodej, polskiej dziennikarki, którą podejrzewany o przywództwo nad narkotykowym kartelem atrakcyjny przedsiębiorca, zaprasza do Meksyku by udzielić jej prywatnego wywiadu. Taka okazja dwa razy się nie zdarza, więc Agata natychmiast zgadza się na propozycję Mario Rodriqueza i z ekipą wyrusza do Ameryki. Na miejscu są już absolutnie nieznane jej wcześniej: utalentowana malarka z depresją o imieniu Ewa oraz Zuzanna, piękna kryminolog uczestnicząca w sympozjum naukowym. Los chce, by kobiety się spotkały i wkrótce wspólnie stanęły do walki o życie. A wszystko to już w stanie euforycznego zakochania w poznanych niewiele wcześniej mężczyznach.

Początkowo można się w tym wszystkim pogubić, zwłaszcza, że akcja wlecze się jak flaki z olejem i trudno śledzić ją z uwagą. Autorka wyraźnie stara się wykreować aurę tajemniczości, co chwilę kogo innego czyniąc narratorem tej powieści, ale jest to strategia chybiona, zwłaszcza, że połowę z występujących w tekście bohaterów można by spokojnie usunąć z korzyścią dla fabuł. Każda postać rzuca czytelnikowi jakiś niejasny ochłap – o przeszłości, intencjach, planach – a potem kółeczko wraca do pierwszego z bohaterów i schemat zaczyna się od nowa. Książka ma niespełna trzysta stron, a ilość poruszanych wątków, gdyby je sensownie rozbudować i przemyśleć, wystarczyłaby na napisanie pięciu książek o podobnej objętości albo… jednej solidnej.

Historia wymyślona przez Ewę Rajter rozgrywa się w czasie nie dłuższym niż tydzień, a mimo to jej bohaterkom udaje się już poważnie zadurzyć. Powodów ku temu sensownych nie ma, zwłaszcza, że kobiety nie są nastolatkami. Co gorsza, absurdalność tego pomysłu kładzie cień na całkiem ciekawej – choć boleśnie schematycznej – części dotyczącej porachunków przestępczego świata. Intryga związana z Rodriquezem mogłaby się okazać naprawdę wciągająca i nieoczywista, gdyby tylko pozwolić jej rozwijać się w swoim tempie, a nie tłumaczyć wszystko jak krowie na rowie, nie dając czytelnikowi szansy na pogłówkowanie i zaangażowanie się w lekturę. Także bohaterowie mieli pewien potencjał, ale z powodu ich nadmiernego nagromadzenia w równie krótkiej historii, żaden nie okazał się sensowną konstrukcją psychologiczną i nie wzbudził mojej sympatii lub antypatii. Generalnie mało mnie obchodziło, jaki ich wszystkich spotka los.

Niejasnym dla mnie zabiegiem jest również wprowadzenie do powieści fragmentów innego tekstu - kryminału. Fikcyjny zbiór opowiadań czytają wybrani z bohaterów „Przeklętej laleczki”. Nie mogłam opędzić się od wrażenia, że autorka wrzuciła je do powieści wyłącznie po to, by jej książka prezentowała się bardziej okazale pod względem liczby stron. Zwłaszcza, że przytaczane fragmenty reprezentowały jeszcze niższy poziom od samej „Przeklętej laleczki”. Niech wystarczającym argumentem dla kiepskości i sztampowości lektury bohaterów będzie fakt, że każde z opowiadań zawiera w sobie motyw detektywa/gliniarza rodem z kina noir, zdradzonego przez kobietę, pijącego tanią whisky w jakimś ciemny, zapomnianym pubie w deszczowy dzień. Na Boga, niektóre zdania z tych historyjek wyglądają jakby pojawiły się w nich dzięki metodzie kopiuj-wklej! A rzecz posiada zmiennego protagonistę!

Pod względem językowym „Przeklęta laleczka” nie prezentuje się lepiej. Historia opisana jest bezbarwnie prostymi, mdłymi zdaniami, pękającymi w szwach od literackich kalek. Próżno tutaj szukać jakiejkolwiek oryginalności. Jeżeli jednak cenicie sobie harlequiny – które swoją drogą muszą być pisane w sposób przezroczysty, ponieważ najczęściej pod tym samym nazwiskiem kryje się więcej niż jedna autorka – to powinniście być zadowoleni.

„Przeklęta laleczka” brutalnie mnie rozczarowała i naprawdę ubolewam nad faktem, że tak interesujący temat jak voodoo – jakkolwiek ledwie marginalnie wspomniany – znalazł się w czymś równie przeciętnym. Historia Ewy Rajter ma być podobno wprowadzeniem do całego cyklu książek o Agacie, Ewie i Zuzannie, ale moja przygoda z nimi już się skończyła. Jak zwykle zachęcam wszystkich do wyrobienia sobie własnej opinii, niemniej jeżeli cenicie swój czas, rozejrzyjcie się za czymś sensowniejszym.

Dział: Książki