kwiecień 22, 2025

Rezultaty wyszukiwania dla: Yi Nan

środa, 22 listopad 2017 10:46

Raport z Północy

1 grudnia nakładem Wydawnictwa Fabryka Słów ukaże się niezwykła książka.

Ta książka jest poniekąd książką podróżniczą – jednak w przeciwieństwie do książek prawdziwych podróżników nie opisuję miejsc egzotycznych ani choćby trudno dostępnych. Zamiast to draństwo czytać możecie wsiąść w samolot tanich linii lotniczych i zobaczyć to wszystko na własne oczy.
Obsesją mojego życia zawsze była chęć odgryzienia się.
Podjąłem walkę by nie dać się wdeptać w błoto. By się uratować. By się odegrać. By żyć po swojemu a nie tak jak nam wymyślono. Moje podróże po Skandynawii to część tego planu. I ta książka jest pełna moich obsesji. To jest książka napisana przez wkurzonego niewolnika który zdołał zerwać się z łańcucha.
To o czym marzyłem będąc nastolatkiem spełniło się. Jestem pisarzem. Żyję w wolnym świecie otwartych granic w którym z samolotu korzysta się jak z PKS-u. Żegluję jachtem przez fiordy, czasem nawet stoję za sterem. Piszę książkę na laptopie. Nastąpiło dopełnienie. Ostatni kawałek rozsypanej układanki wskoczył na swoje miejsce.

Dział: Książki
poniedziałek, 20 listopad 2017 22:05

Czarny wygon. Słoneczna Dolina

Witold Uchmann, doświadczony dziennikarz po pięćdziesiątce, pracujący w ogólnopolskim czasopiśmie, zajmuje się opisywaniem zjawisk paranormalnych. Pewnego dnia, po awanturze z szefem, postanawia złożyć wypowiedzenie. W ostatniej chwili zmienia decyzję pod wpływem otrzymanego na redakcyjny adres e-maila. W nim młody mężczyzna informuje Uchmanna, że na Roztoczu, niedaleko Zwierzyńca, znajduje się przeklęte miejsce, o którego istnieniu nie wie nikt poza tajemniczym nadawcą tej wiadomości. Dziennikarz, pomimo ostrzeżenia, które przekazuje mu najbliższy przyjaciel, decyduje się na spotkanie z informatorem. Czy wszystko to wyłącznie rojenia chorego umysłu młodego człowieka, czy może rzeczywistość skryta pod sielską nazwą "Słoneczna Dolina" okaże się naprawdę przerażająca? W pewnym momencie Uchmann uświadamia sobie, że wiele by dał za to, by jego nowy znajomy był po prostu wariatem...

NAGRODY W KONKURSIE
1 x "Czarny wygon. Słoneczna Dolina”

ZADANIE KONKURSOWE
Odpowiedz na pytanie:
1. Kto czytał debiutancką powieść autora „Dom na wyrębach” w wersji audio?

REGULAMIN
1. Konkurs przeznaczony jest tylko dla zarejestrowanych użytkowników Secretum, z adresem korespondencyjnym na terenie Polski.
2. Każdy użytkownik może wysłać tylko jedno zgłoszenie.
3. Zgłoszenia należy przesyłać na adres: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript. w temacie pisząc: DARDA.
4. W zgłoszeniu należy podać: odpowiedź na zadanie konkursowe i login użytkownika.
5. Na odpowiedzi czekamy do 3 grudnia, do godziny 23:59.
6. Wyniki oraz lista zwycięzców zostaną podane w ciągu 10 dni od zakończenia konkursu.
7. Nagrody zostaną wysyłane w ciągu 2 tygodni od otrzymania danych adresowych zwycięzców. W przypadku, gdy nie podadzą ich w ciągu dwóch tygodni, nagroda przepada.

Sponsorem nagrody jest wydawnictwo Videograf.
Życzymy powodzenia!


Nagrodę otrzymuje:

Karolinanov

Serdecznie gratulujemy!

Dział: Zakończone
sobota, 18 listopad 2017 11:41

Córka króla moczarów

Dobiegająca trzydziestki Helena jest, na pozór, zwyczajną kobietą. Ma dom, kochającego męża i dwie, małe urocze córeczki. Na co dzień zajmuje się produkcją konfitur, które potem z powodzeniem sprzedaje. Od czasu do czasu zabiera ze sobą psa, broń oraz na kilka dni udaje się w głuszę. Nietypowe? Otóż szybko okazuje się, że Helena nie jest tak zwyczajna, jak się to może wydawać.

Lata temu ojciec Heleny, Indianin Jacob Holbrock porwał małoletnią wówczas matkę Heleny i przez 13 lat więził ją na odludnych moczarach. Helena jest owocem tego związku. Kobieta żyje pod przybranym nazwiskiem, gdyż historia ta, w momencie gdy zyskała swój dramatyczny finał, stała się bardzo głośna i utrudniała Helenie życie we względnej normalności. Obecnie matka Heleny już nie żyje, a ojciec odsiaduje wyrok w więzieniu, z którego niebawem ucieknie, zmuszając córkę do walki o życie własne i swojej rodziny.

Fabuła powieści Karen Dionne toczy się dwutorowo.
Przygotowując się do spotkania z ojcem, Helena opisuje swoje obecne życie u boku męża i córek. Wspomina trudne dorastanie pod opieką dziadków, którzy zamiast dać wnuczce wsparcie po śmierci jej matki (a swojej córki), widzieli w niej tylko córkę porywacza i zwyrodnialca, ale też źródło zysku, który czerpali z wywiadów z żądnymi sensacji dziennikarzami.

Jednocześnie kobieta opowiada o życiu na moczarach, gdzie przyszło jej spędzić wczesne dzieciństwo, gdzie, pod okiem ojca, uczyła się tropić i polować. Z punktu widzenia dorosłej siebie krytycznie patrzy na sytuację w rodzinie; apatyczną i uległą matkę, której nie umiała zrozumieć oraz silnego i brutalnego ojca, który był jej idolem, bo nie postrzegała go jeszcze wtedy w kategoriach porywacza i gwałciciela. Była tylko dzieckiem i nie rozumiała całokształtu sytuacji.

Ciekawym i bardzo oryginalnym nawiązaniem, które stało się inspiracją do napisania tej powieści, są umieszczone na początku rozdziałów fragmenty baśni H.Ch. Andersena Córka króla moczarów, znanej też pod tytułem Córka króla błot.

Finał powieści nie zaskakuje, czytelnik od początku wie, jak skończy się konfrontacja Heleny z Jacobem. Myślę jednak, że nie to tu chodziło. Autorka chciała raczej pokazać pewne mechanizmy oraz relacje międzyludzkie, rodzące się w danej sytuacji, dlatego najciekawsze są te fragmenty książki, gdy Helena opowiada o swoim pobycie na moczarach. To, co dla nas, wychowanych w cywilizacji ludzi, jest normą, dla niej nie było i vice versa. Jednocześnie w opisywanych przez nią trudach życia na odludziu, bez prądu, zgodnie z rytmem przyrody, tkwi jakiś ukryty urok, coś pierwotnego, do czego wielu z nas zaczyna i próbuje dziś dążyć.

Córka króla moczarów to bardzo dobra powieść psychologiczna, która wciąga spokojem prowadzonej narracji i dogłębnie porusza rzeczowością opowiadania. Nie ma tu hollywoodzkiego koloryzowania i zbędnego dramatu. Jest brutalna codzienność, z którą należy sobie jakoś radzić, zaś ostatecznym celem jest przetrwanie.

Wartościowa pozycja. Polecam.

Dział: Książki

Zbliżają się Święta Bożego Narodzenia, nie tylko czas otrzymywania prezentów, ale również spotykania się w gronie rodzinnym. Mamy dla Was propozycję gry, która pozowli połączyć kilka pokoleń.

 ​„Jak to wtedy było?” - wyjątkową gra, która łączy pokolenia i w przyjemny sposób, pomaga​​trenować​​pamięć.

LICZBA​​GRACZY:​​​ 2​​-12​​graczy
WIEK:​​ od​​6​​do​​120​​lat
CZAS​​GRY:​​​ 45-90​​minut

Gra zawiera dużą planszę, karty z retro zdjęciami, karty z pytaniami i 12 drewnianych pionków.

Dział: Kids
piątek, 17 listopad 2017 13:44

Small World: Podziemia

Witajcie ponownie w świecie Small World. Niestety teren na powierzchni lądu okazał się już niewystarczający dla wszystkich ras. Przyszedł czas na zejście do podziemi i okrycie kolejnych niesamowitych lokacji i regionów. Przystosowane do życia w ekstremalnych warunkach, bez dostępu do słonecznego światła, mroczne stworzenia będą musiały stoczyć bój o nowy świat. Kto stworzy potężne imperium oraz zawładnie grotami i jaskiniami Podziemi? Każdy ma równie szanse jednak pradawne, wybudzone do życia Zło, tak łatwo nie odda swojego terenu.

„Small World: Podziemia” to kolejna strategiczna gra, w której kontrolujemy przeróżne rasy oraz staramy się zdobyć i kontrolować bajkowe obszary. Została wydana jako osobna pozycja, ale również może być traktowana jako kolejny, bardziej rozbudowany dodatek do swojego słynnego pierwowzoru „Small World”. Poniższa recenzja skierowana jest przede wszystkim do osób, które nie miały do tej pory styczności z Małym Światem. Zasady obu gier są praktycznie takie same, więc na koniec postaram się wskazać główne różnice między tymi tytułami.

Strona wizualna

W solidnym, kartonowym pudełku znajdziemy bardzo dużo elementów. Ich ilość może na początku przyprawić o zawrót głowy, jednak bardzo fajnie przygotowana, specjalna wypraska, umożliwia ich posortowanie. Dzięki temu rozpoczęcie kolejnych rozgrywek będzie sprawniejsze. Praktycznie wszystkie elementy zostały wykonane starannie z twardej tektury. Wśród nich są: dwustronna plansza zawierająca 4 mapy (po jednej dla różnej ilości graczy), 15 płytek Ras, 165 żetonów Ras, 14 żetonów Bestii, 21 płytek zdolności specjalnych, 106 żetonów monet, znaczniki i elementy lokacji, artefaktów. Oczywiście w pudełku nie zabrakło obszernej instrukcji, która wyjaśnia wszystkie zasady, zawiera opisy Ras i umiejętności. Wskazuje nawet jak dokładnie uporządkować zawartość w wyprasce. Wszystkie elementy zdobione są świetnymi kolorowymi ilustracjami w trochę mrocznym klimacie fantasy.

Cel i przebieg rozgrywki

W grze kierujemy rasami w celu zajęcia jak największej liczby regionów Podziemi, które przekładają się ostatecznie na monety zwycięstwa. Rozgrywka trwa od 8 do 10 rund, w zależności od użytej mapy, czyli równocześnie w zależności od liczby graczy. Zasad jest sporo i początki rozgrywki mogą wydawać się skomplikowane. Jednak wraz z jej przebiegiem, po kilku rundach, nabiera się tempa, a wszystko staje się klarowne i zrozumiałe. Nawet dla początkujących miłośników planszówek. Postaram się przedstawić skrótowo, w kilku zdaniach przebieg rozgrywki i zarysować podstawowe zasady.

Przygotowania do eksploracji Podziemi zaczynamy od wyboru odpowiedniej mapy oraz od losowego wyłożeniu pięciu płytek Ras i przyporządkowaniu do nich, również losowo, płytek zdolności specjalnych. Tworzymy w ten sposób oryginalne kombinacje stworzeń, np. Mistyczne Ogry, Kamienne Mumie. Każdy z graczy wybiera swoją Rasę, odpowiednio za nią płaci oraz pobiera odpowiednią ilość żetonów stworzeń. Następnie rozpoczynamy podbój rejonów poprzez zajmowanie pól rejonów, które graniczą z brzegiem mapy. W kolejnych turach będziemy mogli podbijać już sąsiadujące z naszymi rejony. Standardowo zajmowanie kolejnych pól odbywa się poprzez wykładanie na nich żetonów naszych stworzeń z kontrolowanej Rasy w ilości dwóch plus jeden za każdego wroga znajdującego się na tym obszarze. Przykładowo, jeśli pole jest puste, zajmujemy je poprzez wyłożenie dwóch żetonów, jeśli pole zajmuje inna rasa czteroma żetonami, musimy wyłożyć sześć. Pokonany w ten sposób wróg usuwa do zasobnika swój jeden żeton rasy z gry, a pozostałe bierze do ręki. Pod koniec rundy, możemy przegrupować swoje jednostki, zostawiając jedną na danym polu, a pozostałe przerzucając na inne pole w celach obronnych. Na koniec otrzymujemy jedną monetę za każdy kontrolowany przez nas rejon.

W kolejnych rundach mamy do wyboru dwie możliwości. Możemy dalej rozszerzać swoje imperium. W tym celu pozostawiamy na każdym zajętym już polu minimum jeden żeton (wtedy pole nadal pozostaje w naszym posiadaniu i przynosi zysk) lub porzucamy całkowicie region. Zebrane żetony wykorzystujemy do dalszych podbojów zgodnie z wcześniej opisanymi zasadami. Jeśli jednak stwierdzimy, że wyczerpaliśmy już potencjał naszej Rasy, nie mamy już wolnych żetonów jednostek, aby podbić nowe lokacje lub interesuje nas władanie inną, ciekawszą Rasą, doprowadzamy do jej wymarcia. W tym celu na każdym zajętym przez nas regionie pozostawiamy jeden żeton odwrócony na drugą, bledszą stronę. Pozostałe żetony odkładamy do pudełka. W następnej turze możemy zaś wybrać nowy zestaw Rasy i jej Zdolności. Zajęte pola przez naszą wymarłą Rasę również przynoszą zysk na koniec rundy, jednak w odróżnieniu od aktywnej Rasy, nie otrzymujemy monety za różne bonusy i specjalne zdolności.

Kiedy zakończy się ostatnia tura, następuje liczenie zdobytych monet. Oczywiście wygrywa osoba z największą ich ilością.

Wrażenia

Tak jak wspomniałem, gra z pozoru tylko jest skomplikowana. Zasady nie są ciężkie do opanowania, jednak ich mnogość i nieprecyzyjność utrudnia płynną zabawę. Nie obywa się bez spoglądania co chwilę w instrukcję. Pomocne w tym przypadku są specjalne karty, na których znajdziemy streszczenie charakterystycznych cech. Niestety takie wertowanie zasad z czasem bywa męczące i wydłuża czas rozgrywki. Wpływa na to przede wszystkim różnorodność kombinacji zestawów Rasa – Zdolność. Oczywiście rzutuje to pozytywne na regrywalność tego tytułu. Zanim wypróbujemy wszystkie Rasy, nie mówiąc już o ich połączeniach ze Zdolnościami, minie sporo rozgrywek. Jest to duży plus tej gry.

Wraz z kolejnymi turami, gra robi się już schematyczna. Praktycznie wszystkie ruchy odbywają się prawie automatycznie i w zabawę wkrada się rutyna. Według mnie to niedociągnięcie w mechanice wiąże się z małą możliwością planowania, strategii czy decyzyjności podczas bronienia regionów przed wrogiem. Robi się ciekawiej, kiedy na planszy jest już sporo wymarłych Ras lub zaczynamy spekulować, czy lepiej całkowicie opuścić dany rejon w celu wzmocnienia jednostek w sąsiedztwie wroga.

Ciągłe walki o regiony, przepychanki, odbijanie zajętych terenów, sprawiają, że gra, choć ma charakter familijny, nie jest dla każdego.  Związana z tym jest ciągła negatywna interakcja, która wielu może się nie spodobać.

„Small World: Podziemia” dostarcza nam również dużą ilość humoru. Autorzy puszczają oko poprzez fajne nawiązania do m.in. „Władcy Pierścieni”, „Tomb Raider” czy „Zew Cthulhu”.

Na koniec to, co zapewne interesuje osoby, które miały już styczność z protoplastą, czyli grą „Small World”. Jak wspomniałem, „Podziemia” mogą być traktowane jako duży dodatek lub całkowicie samodzielna gra. Można wykorzystywać do rozgrywki również dodatki wydane do podstawowej części. Oczywiście nowością jest wprowadzenie całkiem świeżych Ras, choć ich ilość jednak nie powala. Była to również wada podstawowej wersji, którą naprawiono, wprowadzając kolejne dodatki. Najważniejszą nowością są Pradawne Relikwie oraz Popularne Miejsca. Zdobywa się je poprzez podbijanie regionów zajmowanych przez Bestie oraz zapewniają unikalne moce każdemu, kto taki rejon będzie później kontrolował. Relikwie i Miejsca fajnie urozmaicają rozgrywkę i czasami przechylają szalę zwycięstwa.

Podsumowanie

„Small World: Podziemia” to gra bardzo porządnie wykonana.  Klimatyczna oprawa graficzna czy trwałość elementów na pewno wielu osobom się spodoba. Dużym plusem tego tytułu jest jego regrywalność, sporo kombinacji Ras i Zdolności i dobre skalowanie w zależności od liczby graczy.

W stosunku do swojego poprzednika została lekko ulepszona poprzez wprowadzenie nowych elementów typu Relikwie i Miejsca. Nie jest ich jednak sporo i gracze bardzo dobrze znający „Small World” odniosą wrażenie, iż mają do czynienia z „odgrzewanym kotletem”. Mając na uwadze sposób działania oryginalnego wydawcy, czyli Days of Wonder z dodatkami do wersji podstawowej, możemy się spodziewać zapewne rozszerzeń, tym razem do „Podziemi”.

Podsumowując, jeśli dopiero co rozpoczynacie swoją przygodę z Małym Światem i zastanawiacie się, którą grę wybrać na początek, szczerze polecam o wiele ciekawszą i bardziej rozbudowaną odsłonę „Small World: Podziemia”. Pomimo swoich wad, znanych również w wersji podstawowej, zapewnia ona wiele frajdy z zabawy w budowaniu swojego podziemnego imperium.

Dział: Gry bez prądu
środa, 15 listopad 2017 08:23

Początek

Rzadko zdarza się, że łapię do recenzji książkę, o której przed lekturą nie wiem kompletnie nic, zwłaszcza jeśli to polskie wydanie zagranicznego bestselleru. Tymczasem o „Kronikach Kolegium” Mercedes Lackey i pierwszym tomie, zatytułowanym po prostu „Początek”, miałam dokładnie zerową wiedzę. To, co otrzymałam, okazało się bardziej zagadkowe niż „Mroczne materie” i straszniejsze niż „Harry Potter”...

Fabuła opowieści rozkręca się, jak przystało na początek cyklu, w spacerowym tempie. Na pierwszych stronach czytelnik poznaje mieszkającego w krainie Valdemar Magsa, nastoletniego sierotę, który od dzieciństwa pracuje ponad siły w kopalni należącej do bogatej i bezlitosnej rodziny Pietersów. Chłopiec jest przekonany, że czeka go wegetacja zamiast życia i śmierć z wycieńczenia, gdy pewnego dnia w domu wyzyskiwaczy pojawia się wybawienie – Herold, człowiek powołany do strzeżenia w Valdemarze porządku. Należący do darzonej szczególnym szacunkiem kasty nieznajomy rozpoznaje w Magsie Wybranego – dziecko obdarzone przez los szczególnym darem. Karze Pietersów za krzywdy wyrządzone Magsowi i innym sierotom, a samego bohatera zabiera do szkoły, w której Wybrani rozwijają swoje zdolności. Chłopiec otrzymuje także Towarzysza – konia, z którym może się porozumiewać telepatycznie. To jednak dopiero POCZĄTEK przygody Magsa. W Kolegium i w mieście Haven młody Wybrany poznaje sekrety krainy, dorasta, uczy się nie tylko zapanować nad swoim darem, ale i wykorzystywać go we właściwym celu. Mags, a wraz z nim także i czytelnik, poznaje obyczaje Valdemaru (w tym urzekające Święto Środka Zimy, lokalną wersję Bożego Narodzenia) i świat dworskich intryg.

W powieści czuć, że to pierwszy tom szeroko zakrojonego cyklu. Kto spodziewa się epickich bitew i wielopoziomowych politycznych intryg już na tym etapie, ten będzie rozczarowany. Lecz autorka zdążyła nakreślić świat i zasady jego działania, mocno zarysować postać głównego bohatera i najbliższe mu osoby, a także obiecać tajemnice i intrygi w kolejnych częściach. „Początek” to książka obszerna, w której nie dzieje się wiele, która jest raczej statyczna, a mimo to wciąga. Valdemar okazuje się barwną krainą dopracowaną w detalach, bohaterowie (a jest ich wielu) to ludzie z krwi i kości, a sam pomysł Heroldów, Wybranych i specjalnej szkoły łączy w sobie modną w nowoczesnej fantastyce szkołę magii z wątkami społecznymi. Bohaterowie muszą się mierzyć z niesprawiedliwością o charakterze uniwersalnym, a w ich problemach możemy odnaleźć także nasze własne problemy, niekiedy wyolbrzymione i przejaskrawione, lecz niezmiennie aktualne. Niezwykle podoba mi się rozbudowany wątek etycznej strony daru Magsa – czytania w myślach – i to, w jaki sposób chłopiec uczy się rozpoznawać te przypadki, gdzie używanie tej zdolności nie jest nietaktem, lecz koniecznością.

Jednego jestem pewna: czekam z niecierpliwością na dalszy ciąg przygód Magsa. „Kroniki Kolegium” zapowiadają się na kolejny cykl, który przeczytam od deski do deski. Mam nadzieję, że druga część nie zawiedzie moich – a może i waszych – oczekiwań.

Dział: Książki
wtorek, 14 listopad 2017 19:58

Zawisza Czarny

22 listopada ukaże się nakłądem Wydawnictwa SQN nowa powieść Jakuba Ćwieka.

Już 22 listopada na straży Polski i polskości stanie nowy superbohater! Jakub Ćwiek w swojej najnowszej powieści tworzy skomplikowaną intrygę, której rozwiązaniem zajmie się Zawisza Czarny wraz z grupą nowopoznanych warszawskich przyjaciół. Na końcu zaś historii majaczy odpowiedź na pytanie, co dziś znaczy być patriotą. Powieść ukaże się nakładem SQN Imaginatio. Wydawnictwo gwarantuje pełną humoru i refleksji przygodę.

Dział: Książki
poniedziałek, 13 listopad 2017 20:05

Murder Park. Park Morderców

Autor "Celi", Jonas Winner, napisał kolejną powieść, a jej premiera będzie już pod koniec tego miesiąca nakładem Wydawnictwa Initium.

Na Zodiac Island − samotnej kamienistej wyspie u wybrzeży Stanów Zjednoczonych − wiele lat temu mieścił się park rozrywki, którego motywem przewodnim były znaki zodiaku. Rodziny spędzały tu czas na karuzelach, strzelnicy i w tunelu strachu. Wszystko to kończy się, gdy na wyspie giną trzy kobiety. Zabójca, Jeff Bohner, zostaje zatrzymany i skazany, a park zostaje zamknięty.

Dział: Książki
poniedziałek, 06 listopad 2017 15:57

Cień zwycięstwa

Kolejny tom cyklu osadzonego w uniwersum Honor Harrington ukaże się w grudniu nakładem Domu Wydawniczego Rebis.

Mesańskie Równanie od stuleci wcielało w życie plany urządzenia galaktyki po swojemu. Natrafiło jednak na przeszkodę w postaci Gwiezdnego Królestwa Manticore. Sprowokowało więc wojnę między Manticore a Ligą Solarną. Temu właśnie miała posłużyć operacja Janus, polegająca na zachęcaniu różnych ugrupowań rebelianckich do działania i obiecywaniu im wsparcia ze strony Królestwa. Wsparcia, które miało nigdy nie nadejść. Dla Ligi Solarnej zaś byłby to kolejny argument przeciwko Manticore. Skutkiem ubocznym operacji Janus stała się fala rewolucji dających szansę uciśnionym planetom na zdobycie prawdziwej niezależności.

Dział: Książki
wtorek, 31 październik 2017 20:49

Dziennik osobliwych listów

James Dashner zasłynął przede wszystkim jako twórca cyklu „Więzień labiryntu”. Bestsellerowa seria doczekała się nawet całkiem niezłej ekranizacji (póki co dwóch części, trzecia zaplanowana jest na 2018 rok). Po przeczytaniu „Więźnia labiryntu”, mimo jego średniego zakończenia, miałam ochotę na kolejną wydaną w Polsce serię pisarza „Doktrynę śmiertelności”. Los chciał jednak, że najpierw wpadło mi w ręce coś zupełnie innego. Cykl „Trzynasta rzeczywistość” odbiega nieco od stylu kojarzonego z Dashnerem. Jest to bowiem powieść dla... dzieci i młodzieży.

Widać to już od okładki pierwszego tomu, czyli „Dziennika osobliwych listów” – bardziej niezwykłej niż niepokojącej, jak to dotąd miało miejsce w przypadku książek amerykańskiego autora. Utrzymana w ciemnych barwach obwoluta ma w sobie coś magicznego. Stronice wirujące wokół zaskoczonego, ale i wyraźnie uradowanego chłopca jaśnieją nietypowym, ciepłym blaskiem. Całość wydaje się jakby lekko za mgłą – blur dodaje grafice z okładki baśniowego, bajkowego wręcz charakteru.

Historia zaczyna się zresztą jak współczesna bajka. Gdzieś w Stanach Zjednoczonych, w małym miasteczku Deer Park w stanie Waszyngton (sprawdziłam – miasteczko istnieje i liczy mniej niż 4000 mieszkańców) żyje sobie 13-letni Atticus Higginbottom (dla bliskich: Tick). Nieszczególnie lubiany, dręczony przez szkolnych łobuzów, lubiący szachy i nierozstający się z szalikiem, pod którym skrywa znamię, prowadzi nienajgorsze, choć niezbyt ciekawe życie. Do czasu. Pewnego dnia otrzymuje tajemniczy list, z którego wynika, że może ocalić wiele ludzkich istnień. Wystarczy, że odnajdzie w sobie odwagę i rozwiąże zagadki z kolejnych 12 listów, by udowodnić, że jest godny poznania wielkiej tajemnicy. Wiadomość kończy ostrzeżenie „Uważaj. Ten list sprowadzi na Ciebie straszne rzeczy”. W ciągu jednego dnia życie Ticka zmienia się na zawsze, a to dopiero początek niezwykłych przygód.

Od pierwszych zdań widać, że przyporządkowanie książki Dashnera do kategorii literatury fantasy dla dzieci nie jest żartem. Prostota budowy zdań, lekka infantylizacja opisów oraz dialogów i nie wchodzące zbyt głęboko przemyślenia bohaterów to znak rozpoznawczy tego typu książek. Dodajmy jeszcze próbę humorystycznego potraktowania tej historii poprzez słownictwo, nazwy własne obiektów, imiona postaci oraz ich charakterystykę wizualną i mamy typowy sztafaż dla historii spisanej z myślą o dzieciach. Gdybym miała kilka czy kilkanaście lat, byłabym pewnie zachwycona. Jako 25-latka trochę się jednak „Dziennikiem osobliwych listów” zmęczyłam, chociaż... Skulona pod kocem i z gorącą herbatą w garści, doświadczałam jednocześnie czegoś, co przeżywa się tylko wtedy, gdy uda się człowiekowi zanurzyć w przeszłości. Tak, jak wtedy, kiedy poczuje się zapach kojarzony z matczyną troską; doświadczy gestu bliźniaczo podobnego do gestu ojca. Innymi słowy: „Dziennik osobliwych listów” przeniósł mnie na chwilę do domowych weekendów czy ferii z czasów szkolnych, przynosząc spokój i charakterystyczny rodzaj ciepła. Jeżeli dorosły czytelnik chciałby więc po tę książkę Dashnera sięgnąć, to zalecam traktować jej doświadczanie całościowo, a nie tylko jako lekturę. Jako interesująca powieść faktycznie bowiem sprawdza się przede wszystkim w oczach młodszych odbiorców.

Zagadki, z którymi zmaga się Tick są nieskomplikowane, ale jednocześnie wymagają nieszablonowego myślenia, więc dla grupy docelowej mogą faktycznie stanowić pewne intrygujące wyzwanie. Odstępy między kolejnymi listami oraz opisy procesów myślowych bohatera zachęcają do tego, by czytelnik zaangażował się w rozwiązywanie kolejnych łamigłówek, a to z kolei z pewnością pogłębia wczucie się w samą historię. Dashner wiele naukowych teorii opisuje w tajemniczy sposób, czyniąc z nich arcyciekawe sekrety. Przewijająca się przez powieść fizyka kwantowa przybiera tu niemal magiczny charakter. Jestem przekonana, że dziecko, które wciągnie się w tę przygody Ticka później z przyjemnością odkrywać będzie tajemnice nauk ścisłych, patrząc na nie mniej jak na żmudną pracę do wykonania, a bardziej jak na intrygującą zagadkę. Poza szkolnym ładunkiem wiedzy, znaleźć można w „Dzienniku osobliwych listów” także sporo lekcji społecznych. Przygody Ticka uczą szczerości, otwartości i pewności siebie. Autor wielokrotnie podkreśla także znaczenie rodziny, przyjaciół oraz zaufania do siebie nawzajem. Tick, powoli wychodzący ze swojej skorupy, posiada wszelkie cechy, by stać się autorytetem dla dorastającego czytelnika jego przygód.

Jedyne zastrzeżenie, jakie mam do historii Dashnera, to nie do końca wyważona dawka mroku. Większa część tej opowieści utrzymana jest w tonacji „półserio”, ale pod koniec sprawy robią się naprawdę poważne. Mroczne stwory, ginący w męczarniach bohaterowie i ogólna aura zagrożenia wydaje się nieprzeznaczona dla dziecięcego czytelnika. Rzecz sprawia nawet wrażenie wyjętej z poprzedniego cyklu pisarza, adresowanego przecież do nastolatków i młodych dorosłych. Niejasna jest dla mnie także kwestia zachowania niektórych bohaterów. Opiekunowie protagonistów, związani z tajemniczymi listami, są nie tylko bardzo niecierpliwi i chaotyczni, ale przede wszystkim mało sympatyczni. Pozwalają na to, by postaci czuły się zagubione i niepewne, choć przecież przyjęły na swoje barki ogromną odpowiedzialność, zwłaszcza jak na tak młody wiek. Momentami wydaje się nawet, że adresaci listów są bardziej dojrzali niż ich nadawcy.

„Trzynasta rzeczywistość” nie zapisze się na liście tekstów, które planuję śledzić na bieżąco. Na tego typu historie dla dzieci jestem już chyba po prostu nieco za stara. Ten cykl Dashnera, w przeciwieństwie do np. „Więźnia labiryntu” też przecież określonego targetowo, nie nosi znamion uniwersalności w zakresie wieku swoich odbiorców. Hermetyczna w wyborze i bardzo specyficzna opowieść z pewnością jednak odnajdzie wielu zwolenników wśród docelowej grupy. Jeżeli więc szukacie prezentu dla jakiegoś kilku- czy kilkunastolatka przepadającego za fantasy, to właściwy adres.

Dział: Książki