Rezultaty wyszukiwania dla: X Men
Błogosławieństwo Niebios
Książę Xianle, Xie Lian, wniebowstąpił dwa razy. Dwukrotnie też został z Niebios wyrzucony. Kiedy więc po ośmiuset latach włóczęgi po świecie śmiertelnych pojawia się wśród bogów po raz trzeci, nie obywa się bez chaosu, hałasu i zniszczeń.
Portret mordercy
„Nie da się przeżyć zniszczenia swojej przeszłości, nie będąc w jakimś stopniu przez nie dotkniętym”.
Wciągająca przygoda czytelnicza, miło spędza się z nią kilka godzin, nie tylko czas świąteczny jest dogodnym momentem do jej poznania. Klimat bazuje na dokładnie rozbudowanej oprawie psychologicznej, szczegółowym wnikaniu w myśli postaci, przekonującym odbieraniem ich emocji, przyglądaniu się przeżyciom nie tylko w ramach Bożego Narodzenia, ale także tym, które miały duże znaczenie w przeszłości. Jestem pod wrażeniem dopracowanych portretów bohaterów, wyrazistych i wiarygodnych, obdartych z otoczek skrajnego dobra i zła, wymieszanych charakterologicznie, różnobarwnych w interpretacjach. Autorka śmiało i konsekwentnie zagląda w dusze uczestników rodzinnego spotkania. Pozwalała im odsłaniać życiowe tajemnice i wziąć udział w osobliwej grze na przeciąganie seniora rodu na swoją stronę z ujęcia finansowej pomocy. Znakomicie poprowadzony wątek wewnętrznej walki, strachu przed zdradą samego siebie, wyrzeczenia się marzeń w imię oczekiwań innych. Podoba mi się nakreślenie obrazu tego, że człowiek przyciąga do siebie cechy, wydarzenia i przypadki losu, którym poświęca najwięcej myśli, potrafi ściągnąć do swojego życia zarówno pozytywne, jak i negatywne incydenty.
To, co dzieje się w wigilijną noc na dworze King’s Poplars, w starym domu ogarniętym odgłosami budzącymi lęk, staje się punktem kulminacyjnym w zetknięciu się sekretów, ambicji, pozycji, majątku, autorytetu, oczekiwań, zdrad i niewierności. Okazuje się, że spotkanie silnych osobowości nie musi kończyć się tak, jak sobie je one wyobrażają, słabsi zaśczłonkowie rodziny mogą zdobyć coś, co dotąd leżało poza ich zasięgiem. Morderstwo seniora rodu wydaje się nieuniknione, wszystko ku temu prowadzi, ciekawie jest poznawać poszczególne elementy intrygi. Szkoda tylko, że pisarka decyduje się na szybkie odsłonięcie kart tożsamości sprawcy. Odziera to powieść z pożądanej tajemniczości śledztwa, jednak ma uzasadnienie w prowadzeniu akcji. Portret mordercy można odbierać jako zwykłą kryminalną zagadkę, docenić jej kształt, klimat i wydźwięk, albo spojrzeć głębiej w umysły członków rodziny, podać w wątpliwość słuszność czynów i decyzji.
Warto oddać się refleksyjnym nutom trafiając na lustrzane odbicie nas samych. Przekonajcie się, kogo ugaszcza posępny dom na tle wzgórza, w połowie wysokości nagiego zbocza, samotny przeklęty budynek przyjmujący na siebie ciężar dusznej i mrocznej obecności.
Pola kwiatów
Dla tych, co uwielbiają wiosnę i pięknie wydane gry, z pomocą przychodzi wydawnictwo Nasza Księgarnia z ich nową grą „Pola kwiatów".
„Pola kwiatów" jest to gra kafelkowa, której celem jest stworzenie jak najlepszego pola kwiatów, a wygrywa ta osoba, która zdobyła największą liczbę punktów. Cała rozgrywka trwa około godzinę i może w niej brać udział od jednego do czterech graczy. To, że w grę można grać samemu, uważam, za duży atut, ponieważ nie zawsze można znaleźć chętnego kompana lub kompanów do gry, a tak można zagrać w każdej chwili, gdy najdzie nas ochota.
W skład zestawu wchodzi jak zwykle instrukcja gry, 4 plansze, 50 pszczółek, 12 małych i 52 dużych płytek kwiatów, 6 pięciopszczółek, 3 żetony i po jednym notesie, woreczku, słońcu, znaczniku gracza rozpoczynającego oraz polance. Wszystkie te elementy są wykonane z największą starannością. Nigdzie nie ma jakiś niedomalowanych elementów.
Jeśli chodzi o zasady gry, na pierwszy rzut oka mogą wydawać się trochę skomplikowane, jednak są to tylko pozory, a wszystko jest bardzo dobrze wyjaśnione w instrukcji. Sama rozgrywka jest dość spokojna, wymaga od gracza trochę zastanowienia się przy wyborze kafelków, a to za sprawą ograniczonej liczby pszczółek. Trzeba podjąć decyzję, czy warto zaryzykować i przeczekać rundę, czy lepiej od razu zdecydować się na dostępny kafelek. Cała rozgrywka jest podzielona na 3 sezony i dopiero po ich zakończeniu sumowana jest liczba punktów. Grę wygrywa ten, co ma największą liczbę punktów, a jeśli dochodzi do remisu, to zwycięża osoba, która ma większą liczbę pszczółek w ulu.
„Pola kwiatów" mają kilka kombinacji rozgrywki, więc nie jest to gra, w którą zagra się raz i nie ma po co do niej później wracać.
Podsumowując, „Pola kwiatów" są idealną grą dla całej rodziny, jak i dla osób, które wolą grać samemu. Gra łączy w sobie trochę strategii, trochę chęci rywalizacji, ale raczej cała rozgrywka przebiega w spokojnej atmosferze. Wizualnie „Pola kwiatów" bardzo cieszą oko. Liczę na to, że w przyszłości będę trafiała na same tak dopracowane gry.
Niemożliwe życie
Znacie takie książki, które wciągają jak wir już od pierwszych stron? A może wolicie takie, które nieśmiało się rozkręcają, by nagle – zupełnie niespodziewanie – objawić swoje piękno? „Niemożliwe życie” zdecydowanie należy do tej drugiej kategorii. Niby spokojna opowieść o emerytowanej nauczycielce, a jednak skrywa w sobie tyle magii, melancholii i mądrości, że aż trudno oderwać się od lektury.
O czym jest książka?
Główna bohaterka, Grace Winters, to siedemdziesięcioletnia była nauczycielka matematyki. Wiedzie ciche, rutynowe życie – aż do dnia, w którym otrzymuje nieoczekiwany list. Spadek. Dom. Na Ibizie. Tak, tej Ibizie, gdzie piasek jest złoty, a morze błękitne jak marzenia. Grace, trochę z ciekawości, trochę impulsywnie, kupuje bilet w jedną stronę i rusza ku przygodzie.
Na miejscu okazuje się, że nic nie jest oczywiste. Przeszłość jej przyjaciółki owiana jest tajemnicą. Wyspa skrywa sekrety, a każda rozmowa, każde miejsce, każdy gest zdaje się mieć drugie dno. Wątek kryminalny miesza się z elementami realizmu magicznego, a całość snuje się jak ciepły wiatr między palmami.
Moja opinia i przemyślenia
Matt Haig po raz kolejny udowadnia, że potrafi pisać o trudnych sprawach w sposób przystępny, ale nie banalny. O samotności, o żalu, o poczuciu niespełnienia, ale też o nadziei. Bo „Niemożliwe życie” to historia, która pokazuje, że nigdy nie jest za późno. Na decyzje. Na zmianę. Na drugą młodość.
Grace nie jest typową bohaterką literacką – nie młoda, nie zbuntowana, nie dynamiczna. A jednak to w niej właśnie jest coś hipnotyzującego. Obserwowanie, jak z każdym dniem na Ibizie zaczyna oddychać pełniej, jak wraca do niej radość, ciekawość i nawet… miłość? – to coś naprawdę pięknego.
Ogromnym atutem książki jest klimat. Wyspa żyje w tej opowieści jak postać – z własnym charakterem, tajemnicami, humorem. Do tego subtelna nuta ekologiczna, jakby mimochodem przemycona, i realizm magiczny, który nie przytłacza, a raczej podkreśla niezwykłość codzienności. Jedyne, co może nieco nużyć, to momenty przestoju – sceny, w których niewiele się dzieje, a akcja zamiera w refleksjach. Jednak nawet one mają swój urok. Dają czas, by pomyśleć. Zatrzymać się.
Podsumowanie
„Niemożliwe życie” to książka delikatna, ale mocna. Magiczna, ale zakorzeniona w realności. Idealna dla tych, którzy potrzebują oddechu, nadziei, może nawet lekkiego kopniaka motywacyjnego. To historia o tym, że czasem trzeba zaryzykować, by odnaleźć siebie. Życie nie kończy się na emeryturze. I że niemożliwe... to często tylko słowo.
Polecam z całego serca – nie tylko fanom Matta Haiga, ale wszystkim, którzy lubią opowieści z duszą.
Zapowiedź: Zwierzyna
Nic tak nie sprzyja dyplomacji jak spotkanie watah pełnych temperamentnych alf. Ale co może pójść nie tak?
Przyjdę po Ciebie nocą
Wylie Lark zajmuje się pisaniem książek z gatunku true crime. Nic więc dziwnego, że najlepiej tworzy jej się w miejscu, w którym doszło do zbrodni. Przybyła bowiem do miejsca, w którym wiele lat temu ktoś nie tylko zamordował trzy osoby, lecz również porwał nastolatkę. Wynajem domu na wsi i odizolowanie się od ludzi ma jej pomóc nie tylko w sprawnym tworzeniu, lecz również w odpoczęciu od prywatnego chaosu.
Zamknięta w domostwie Wylie nie przejmuje się przybierającą na sile burzą śnieżną. To, że wyszła na zewnątrz, to właściwie zasługa jej psa, Tasa. To dzięki niemu zauważyła leżące w śniegu dziecko z raną głowy. Jednak to nie koniec niespodzianek. Ktoś ewidentnie chce dostać dziecko w swoje ręce i sprawić, by milczało.
Spodziewałam się, że ta lektura mnie zainteresuje - w końcu wydawca kusi opisem. Nie przewidziałam tego, że historia stworzona przez Heather Gudenkauf wciągnie mnie bez reszty. W ostatnim czasie bardzo niewiele książek potrafi to uczynić, więc tym bardziej ocena na plus.
Czytelnik nie ma prawa narzekać na nudę, gdyż autorka zaserwowała nam trzy różne historie: dotkniętej tragedią nastoletniej Josie, kobiety bez imienia i jej małej córeczki oraz wspomnianej już Wylie. Z biegiem czasu (i kolejnych stron) mają ze sobą coraz więcej punktów stycznych. Jednak prawdziwe rozwiązanie przychodzi dopiero na finiszu - tak, jak to w dobrym thrillerze powinno być.
Zazwyczaj, jeżeli dana książka posiada kilka wątków, to nie mam problemu z wybraniem tego, który najbardziej przypadł mi do gustu. W przypadku „Przyjdę po Ciebie nocą” jest jednak zupełnie inaczej, gdyż każdy z nich miał w sobie coś, co mnie przyciągało. Chciałam jak najszybciej poznać rozwiązanie każdego z nich. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz coś takiego się wydarzyło.
Główna bohaterka, Wylie Lark, wydaje się kobietą z kamienia - skoro pisze o prawdziwych zbrodniach, to nic nie powinno jej ruszyć. Dodatkowo wynajęła dom, w którym doszło do zbrodni, a na to nie zdecydowałoby się zbyt wiele osób. Nawet mimo początkowej paniki, gdy znalazła na wpół zamarznięte dziecko, zadziałała automatycznie. Jej późniejsze zachowanie, odwaga w starciu z niebezpieczeństwem tylko to potwierdza. Jak dowiadujemy się pod koniec, Wylie w młodości przeżyła ogromną tragedię z rodzaju tych, których nie życzy się nawet najgorszemu wrogowi. I zdaje się, że mimo upływu lat ona wciąż w niej żyje, wpływając na jej dalsze wybory.
Nie miałam zbyt dużej styczności z pozostałymi bohaterami powieści, pojawiają się w niewielu fragmentach, co też utrudniło mi wskazanie sprawcy. Być może z tego powodu w ogóle nie spodziewałam się, że to ta osoba jest winna. Trudno mi powiedzieć, czy uznać to za minus, czy plus - raczej preferuję posiadanie możliwości wyboru między postaciami. Nie jest to jednak jakaś ogromna wada.
Jak już wspomniałam na początku, nie można się nudzić przy „Przyjdę po Ciebie nocą”. W każdym rozdziale czeka na nas coś, co wzbudza w nas emocje i niejednokrotnie sprawia, iż przez ciało przebiegają nam dreszcze. Jesteśmy spętani siecią niedomówień, a rozplątanie jej i uzyskanie odpowiedzi to żmudna, acz przyjemna robota, szczególnie dla fanów wszelkiego rodzaju tajemnic.
Zastanawiam się, czego powodem jest szybkość, z jaką przeczytałam najnowszą powieść Gudenkauf. Z jednej strony miała ciekawy pomysł na fabułę, jednak nie mogę powiedzieć, by był bardzo oryginalny. Zresztą, obecnie chyba ciężko o oryginalność. Wydaje mi się, że sporą rolę odgrywa tutaj jej styl pisania, choć nie znam jej poprzednich książek, by mieć porównanie. Prawdopodobnie znaczenie ma również tłumaczenie, które wykonał Robert J. Szmidt, jeden z moich ulubionych pisarzy. A może pozycja posiada to magiczne „coś”, co przyciągnęło mnie do niej i sprawiło, że spędziłam z nią bardzo dobry czas.
Czy polecam? Oczywiście. To jeden z lepszych thrillerów, jakie udało mi się przeczytać w ostatnim czasie. I myślę, że Wy również znajdziecie w niej coś dla siebie.
Podniebie
Czasem trafia się książka, która uderza jak zimny prysznic. Niby się spodziewasz chłodu, ale nie jesteś gotowy na ten dreszcz. „Podniebie” spod pióra Agnieszki Gracy to właśnie taki literacki strzał między żebra – zaskakuje, boli i zostaje w głowie na długo po ostatniej stronie. Niby kryminał, a jednak ma w sobie coś głębszego. Dużo głębszego.
O czym jest książka?
Punktem wyjścia dla fabuły jest zaginięcie nauczycielki – Hanny Wierzbickiej. Sprawą zajmuje się duet krakowskich detektywów, Iga Bagińska i Igor Szot, których fani pisarki mogą kojarzyć z „Czarnego poniedziałku”. Kobieta znika bez śladu po spotkaniu z przyjaciółmi. Brak świadków, dowodów, jakichkolwiek punktów zaczepienia. Bulwary nad Wisłą. Cisza, która krzyczy.
Śledztwo toczy się powoli. Niemal sennie, ale z każdym kolejnym rozdziałem wchodzimy głębiej w życie zaginionej, w jej przeszłość, traumę, w to, co nigdy nie zostało wypowiedziane. Historia, która miała być „tylko” zagadką kryminalną, szybko okazuje się dramatem psychologicznym, rozliczeniem z dzieciństwem, systemem, a czasem nawet z samym sobą.
Moja opinia i przemyślenia
To nie jest książka, którą da się połknąć jednym haustem. Trzeba ją sączyć. Przerywać, wracać. Zatrzymywać się nad niektórymi zdaniami i myśleć: „jak dobrze, że ktoś to w końcu napisał”.
Agnieszka Graca z ogromnym wyczuciem balansuje na granicy gatunków. Kryminał służy jej jako rama, ale środek tej opowieści wypełnia soczystą treścią – społeczną, emocjonalną, momentami wręcz egzystencjalną. Nie ma tu prostych odpowiedzi, za to jest wiele trudnych pytań. O to, jak bardzo nie znamy nawet najbliższych. O to, jak łatwo przeoczyć cudzy ból. O to, co robi z człowiekiem krzywda, która nigdy nie została wypowiedziana.
Szczególne uznanie należy się moim zdaniem pisarce za portret Hani, kobiety cichej, wycofanej, niewidzialnej. Takich jak ona mijamy codziennie. Z pozoru zwyczajna, a jednak niosąca w sobie przeszłość, która nie daje oddychać. I nie, nie chodzi tu o tanie dramaty. Agnieszka Graca nie gra na emocjach, tylko pozwala im wybrzmieć naturalnie. Bez przesady, bez epatowania przemocą. Z szacunkiem.
Podsumowanie
„Podniebie” to książka, która ma siłę rażenia. Wciąga, trzyma w napięciu, ale przede wszystkim zmusza do refleksji. Udowadnia, że kryminał może być nośnikiem ważnych tematów i że czasem to właśnie fikcja potrafi mówić prawdę najgłośniej.
Zdecydowanie warto po nią sięgnąć – niezależnie od tego, czy jesteś fanem zagadek kryminalnych, czy po prostu szukasz literatury z pazurem i głębią. Agnieszka Graca pokazuje, że nie każda prawda musi tonąć w ciemności. Czasem trzeba tylko sięgnąć pod niebo.
Wołanie umarłych
Niektóre miejsca mają w sobie coś niespokojnego. Nie chodzi tylko o krajobraz – choć ten wokół Babiej Góry potrafi zapierać dech – ale o tę specyficzną aurę tajemnicy, która czai się w cieniu drzew, w niedopowiedzianych rozmowach, w spojrzeniach rzucanych ukradkiem. „Wołanie umarłych” wciąga właśnie w taki świat. Gęsty od sekretów, pełen przesądów i ludzi, którzy wolą milczeć niż mówić prawdę.
O czym jest książka?
To już trzeci tom serii o prywatnym detektywie Norbercie Krzyżu. Mężczyzna po przejściach, z przeszłością, której nie sposób wymazać. Tym razem Norbert nie planuje angażować się w żadne ryzykowne sprawy, przynajmniej w teorii. W praktyce, jak to zwykle bywa, los ma dla niego inne plany.
W Żywcu, na południu Polski, znany przedsiębiorca, Mateusz Grochowski, popełnia – rzekomo – samobójstwo. Rodzina nie wierzy w tę wersję wydarzeń i prosi Norberta o pomoc. Im głębiej bohater zanurza się w śledztwo, tym wyraźniej widzi, że sprawa ma drugie dno. W grę wchodzi śmierć Grochowskiego, zagadkowa przeszłość jego ojca i lokalne przesądy, które wydają się mieć więcej wspólnego z rzeczywistością, niż ktokolwiek by przypuszczał. W tle pojawia się medium – kobieta twierdząca, że potrafi rozmawiać ze zmarłymi.
Moja opinia i przemyślenia
Michał Zgajewski świetnie radzi sobie z budowaniem atmosfery. Żywiec w jego wydaniu to miejsce przesiąknięte tajemnicami i ludzkimi dramatami, które czekają, aż ktoś je odkryje. Dużo tu niedopowiedzeń, lokalnych legend i drobnych sygnałów, które powoli składają się w większy obraz.
Norbert Krzyż to bohater z krwi i kości. Popełnia błędy, waha się, bywa cyniczny i zmęczony życiem, ale jednocześnie nie potrafi przejść obojętnie obok zła. Jego relacja z córką dodaje historii ciepła i ludzkiego wymiaru. Jest czymś, co równoważy chłód i mrok śledztwa. Podoba mi się, jak autor pokazuje postać jako kogoś, kto balansuje między potrzebą prawdy a pragnieniem spokoju. Tylko że spokój nie jest mu pisany.
Zagadka kryminalna jest naprawdę dobrze skonstruowana. Tempo akcji nie pozwala się nudzić, a wątki, zarówno te realistyczne, jak i bardziej „mistyczne”, są poprowadzone z wyczuciem. Wątek medium i kontaktu ze zmarłymi dodaje historii szczypty niepokoju i tajemnicy, która działa na wyobraźnię.
Podsumowanie
„Wołanie umarłych” to kolejna bardzo udana odsłona serii z Norbertem Krzyżem w roli głównej. Książka wciąga, zaskakuje i nie pozwala się oderwać aż do ostatniej strony. Połączenie solidnej intrygi kryminalnej z klimatem górskiej miejscowości i elementami metafizycznymi wypada tu niezwykle naturalnie.
Jeśli szukasz historii z tajemnicą, charyzmatycznym bohaterem i duszną atmosferą małego miasteczka – nie zawiedziesz się. Autor udowadnia, że polski kryminał ma się naprawdę dobrze. Czekam na kolejny tom.
Dewolucja
Na początku lektura wygląda jak opowieść o nowoczesnym raju. Zielona technologia, ekologiczne podejście, górskie widoki i mieszkańcy, którzy bardziej przypominają startupowców niż pionierów. Greenloop to spełnienie marzeń tych, którzy pragną ucieczki od miejskiego zgiełku, ale z dostępem do Wi-Fi. Problem w tym, że natura rzadko gra według ludzkich reguł. A Max Brooks postanowił pokazać, jak szybko ten utopijny sen może zamienić się w krwawy koszmar.
O czym jest książka?
„Dewolucja” opowiada o społeczności Greenloop – odizolowanej, nowoczesnej osadzie położonej w górach stanu Waszyngton. Po wybuchu wulkanu Mount Rainier mieszkańcy zostają całkowicie odcięci od świata. Nie działają telefony, nie ma prądu, nie ma internetu. Jest tylko cisza. I las.
Wkrótce okazuje się, że nie są tam sami. Sasquatche, legendarne, małpopodobne istoty, nie są już tylko przedmiotem lokalnych legend. Są głodni, agresywni i wcale nie zamierzają zostawić ludzi w spokoju. Z relacji ocalałych i zapisków z dziennika jednej z mieszkanek wyłania się obraz dramatycznej walki o przetrwanie, która nie ma nic wspólnego z cywilizowaną wymianą zdań na zebraniu wspólnoty mieszkaniowej.
Moja opinia i przemyślenia
Zacznijmy od tego — to naprawdę nietypowy horror. Brooks świetnie miesza gatunki. W powieści pojawia się i survival, i thriller, i opowieść w stylu found footage, złożona z dzienników, wywiadów i raportów. Efekt? Narracja, która wydaje się niepokojąco autentyczna. Gdyby ktoś powiedział, że to opowieść oparta na faktach, to miałbym problem, żeby mu nie uwierzyć.
Największą siłą tej książki jest atmosfera. Duszna. Klaustrofobiczna. Narastające napięcie sprawia, że od pewnego momentu nie chodzi już o to, czy coś się stanie, tylko kiedy i komu. Bohaterowie są zaskakująco dobrze zarysowani, to nie tylko ofiary w oczekiwaniu na rzeź, ale ludzie z krwi i kości, z różnymi reakcjami na ekstremalną sytuację. Jedni walczą. Inni poddają się. A niektórzy... zaskakują nawet samych siebie.
Pisarz sięga po rzadko wykorzystywany wątek – Wielką Stopę – i kreuje ją na naprawdę ciekawego potwora. Sasquatche w jego wersji to nie mityczne istoty, tylko bardzo realne zagrożenie. Drapieżniki. Dzikie, bezlitosne i przerażająco skuteczne. Starcie z nimi to nie bajka. To rzeź.
Podsumowanie
„Dewolucja” to świetnie napisany, trzymający w napięciu horror, który udowadnia, że w gatunku wciąż można powiedzieć coś nowego. Max Brooks rezygnuje z klasycznych straszaków na rzecz powolnego budowania grozy i realistycznej narracji. Efekt? Książka, którą połyka się z zapartym tchem.
Dla fanów World War Z to absolutny must-read. Dla miłośników klimatów survivalowych i kryptozoologii – literacka perełka. A jeśli po lekturze zaczniesz się dziwnie czuć podczas spaceru po lesie… cóż, ostrzegałam.
Konkurs: Pirackie Oświecenie albo prawdziwa Libertalia
Historia o magii, bitwach morskich, porwanych księżniczkach, buntach niewolników, fikcyjnych królestwach i fałszywych ambasadorach, szpiegach, złodziejach klejnotów, trucicielach, kulcie diabła i seksualnej obsesji, która leży u początków nowoczesnej wolności.