Rezultaty wyszukiwania dla: X Men
Wyprawa na Biegun
Choć wielu z nas nie lubi zimy, prawie nikt nie wyobraża sobie Świąt bez śniegu. Piały puch spadający z nieba nie tylko buduje klimat, ale również sprawia, że świat wygląda inaczej – bajkowo. Co jednak jeśli kolejny rok z rzędu okres świąteczny pozbawiony będzie śnieżnej aury? Proponuję udać się na Biegun Północny np. z drużyną Świętego Mikołaja. Taka okazja czeka nas, jeśli zasiądziemy do wyjątkowej gry planszowej „Wyprawa na Biegun”, która ukazała się w polskiej wersji językowej nakładem wydawnictwa FoxGames.
Ta przygodowa gra to debiut fińskiego duetu: Jouni Jussila i Tomi Vainikka. Jej pierwsza edycja ukazała się w 2015 roku, zaś pierwsza polska wersja ukazała się w październiku tego roku. Przeznaczona jest dla 2-4 osób w wieku od 7 lat.
Strona wizualna
Gra spakowana jest w duże, solidne pudełko. Pierwsze co przykuwa wzrok, to duża ilość elementów oraz niestandardowa, bo obrotowa plansza do złożenia. Tworzą ją kwadratowa, nieruchoma podstawa oraz okrągła nakładka, która obraca się wokół własnej osi – w tym przypadku wokół bieguna północnego. Jakby tego było mało, w obrotowej planszy znajdują się puste pola, w które umieszczamy przezroczyste kafelki. To one wraz z możliwością obracania planszy, sprawiają, że plansza nieustannie zmienia swój wygląd w trakcie rozgrywki.
Ponadto w pudełku znajdziemy plansze graczy - poszczególnych ekspedycji. Do wyboru mamy np. drużynę Kanadyjczyków, Szkotów, Inuitów, Świętego Mikołaja czy … pingwinów (chyba z Madagaskaru). Pozostałe elementy gry to żetony ekwipunku, drewniane pionki, dużo kart. Wszystko zostało wykonane solidnie, w przyjemnej dla oka grafice.
Kolejny bardzo fajny pomysł w grze to dołączenie pustych elementów. Do dyspozycji mamy m.in. plansze graczy, żetony ekwipunku, karty. Dzięki nim możemy stworzyć swoje własne dodatkowe zasady gry, wątki fabularne itd. Ogranicza nas tylko własna wyobraźnia.
Warto również wspomnieć o instrukcji. W odróżnieniu do tych, do których przyzwyczaiły nas inne tytuły, ta jest napisana w formie komiksu. Te bardzo fajne i nowatorskie podejście sprawia, że zapoznanie się z zasadami jest bardzo przyjemne. Wszystko zostało przejrzyście opisane i wyjaśnione przykładami.

Cel i przebieg rozgrywki
Celem gry jest przeprowadzenie wszystkich członków naszej drużyny na środek planszy czyli tytułowy Biegun Północny. Do pokonania jest labirynt ze szczelin w pokrywie lodowej, który zmienia się po każdej burzy śnieżnej. Ilość członków drużyny zależna jest od ilości graczy. W grze dwuosobowej nasza ekspedycja będzie się składała z czterech członków, zaś w grze czteroosobowej – z dwóch.
Tura każdego z graczy składa się z czterech faz. W pierwszej naszym zadaniem jest sprowadzenie ze statku jednego członka drużyny do bazy na planszy. Oczywiście jeśli nasz statek jest już pusty, pomijamy tą fazę i przechodzimy do drugiej.
Druga faza to czas na przeprowadzenie akcji. Z maksymalnie trzech dostępnych kart akcji, które leżą przed nami wybieramy jedną. Do wyboru mamy ruch (w różnych kierunkach na wprost lub na boki lub po przekątnej), ruch z zasadzką lub samą zasadzkę. Akcje samych ruchów umożliwiają nam poruszanie się w labiryncie szczelin. Ruch z zasadzką umożliwia nam odesłanie członka ekipy przeciwnika na statek po tym jak staniemy na tym samym polu co on. Podobny efekt uzyskuje wykonanie samej zasadzki, z tą różnicą iż działa ona na odległość (bez ruszania się z miejsca eliminujemy konkurencję). Nagrodą za wykonanie zasadzek jest dodatkowy ekwipunek, który pomaga w wyprawie.
Trzecia faza gry to sprawdzenie pogody. Wszystkie karty akcji posiadają symbol burzy z różną ilością punktów. Każdorazowo bo zakończonej drugiej fazie, sprawdzamy ile punktów się uzbierało na użytych od poprzedniej zmiany pogody kartach akcji. Jeśli ilość punktów przekroczy odpowiedni próg zależny od ilości graczy, nadchodzi burza. Górna plansza przekręcana jest wtedy zgodnie z tym co wskazuje pierwsza karta ze stosu kart akcji. Możemy np. obrócić planszę o ¼ obrotu zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Podstawowym efektem burzy jest całkowita zmiana układu labiryntu szczelin. Dodatkowo każdemu z graczy zmieniają się możliwe do wykorzystania w następnej turze karty akcji. Na koniec tej fazy odrzucane są wcześniej użyte karty akcji, przez co od początku zaczyna się liczenie punktów zmiany pogody.
Ostatnia, czwarta faza tury gracza to dociągnięcie do trzech kart akcji. Mając na uwadze efekt burzy, może zdarzyć się tak, że inni gracze będę posiadać mniej niż trzy karty na początek kolejnej tury.
Gra trwa do momentu, aż wszystkie pionki gracza wejdą na Biegun Północny. Dodam, iż wejście możliwe jest tylko z jednej strony. Dodatkowo aby jeszcze bardziej to utrudnić, każda burza zmienia lokalizację tego wejścia.
Czas na wrażenia
Jak zauważyliście czytając powyższy opis pojedynczej tury, gra nie jest trudna do opanowania. Zasady nowym graczom można wytłumaczyć w kilka minut, a rozegranie pierwszej gry nie wymaga zerkania do instrukcji co chwilę.
Gra mocno stawia na negatywną interakcję. Z jednej strony mając na uwadze, iż jest to familijny tytuł, zabieg ten może trochę dziwić, ale jeśli weźmiemy pod uwagę mechanikę, jest ona praktycznie nieodzowna. Do wykonywania zasadzek na innych graczy zmusza wręcz chęć zdobycia nagród pod postacią tzw. Lodowych Masek. Żetony te bardzo urozmaicają i ułatwiają rozgrywkę. Wśród nich odnajdziemy pomocne ekwipunki. Dla przykładu pies husky to dodatkowy ruch, raki zaś pozwalają przebrnąć przez szczeliny, a jeden z lepszych – czekan, umożliwia wejście na biegun od dowolnej strony. Jednak nie zawsze jest tak kolorowo. Za wykonany atak na przeciwnika możemy być również ukarani. Jeśli wśród Lodowych Masek wylosujemy np. dziurę w lodzie, czeka nas powrót na statek.
Negatywna interakcja praktycznie kończy się wraz z wyczerpaniem żetonów Lodowych Masek. Wtedy to na planszy obowiązuje zakaz przeprowadzania zasadzek. Szczerze to w grze 2-osobowej nie mieliśmy takiej sytuacji, ale już przy większej liczbie graczy, zdarza się to dość często. Gra wtedy zaczyna być trochę nudna i każdemu bardzo doskwiera brak interakcji. Zaczyna się wyścig i rozgrywka zaczyna przypominać trochę grę w Chińczyka.
Choć gra jest bardzo losowa, w znacznym stopniu stawia również na taktyczne przemyślenia. Możemy starać się dostosować nasze ruchy widząc, że zaraz nadejdzie burza śnieżna. Jesteśmy również w stanie wcześniej zaplanować nasze akcje wiedząc jakie mniej więcej karty do nas się obrócą. Pod kątem planowania czasami tytuł ten przypomina szachy. Szczególnie w grze 2-osobowej. Mając do dyspozycji kilka pionków, możemy tak poprowadzić turę, iż zabezpieczymy swoją drużynę przed atakami. Osłaniamy nawzajem nasze pionki tak, że zniechęcamy przeciwnika do przeprowadzenia zasadzek, gdyż jego atak będzie wiązał się z utratą pionka w następnej turze. Oczywiście niejednokrotnie takie planowanie bierze w łeb, gdyż przeciwnik nagle wywołuje burzę i cała plansza zmienia swój wygląd.
Na koniec chciałbym jeszcze zwrócić uwagę bardzo fajną rzecz, dzięki której twórcy gry urozmaicili nam rozgrywkę. „Wyprawa na Biegun” współpracuje z aplikacją multimedialną Dized. Dostępna ona jest za darmo na urządzenia z systemem Android i iOS. Pierwszą ważną zaletą tego programu to interaktywny tutorial (aktualnie dostępny w języku angielskim i niemieckim). Krok po kroku pomoże nam przebrnąć przez pierwszą rozgrywkę. Kolejną zaletą Dized to wprowadzenie nowych wariantów gry. Wraz z aplikacją możemy np. rozegrać tury na czas, losowo wywoływać burze, kupować ekwipunek (za punkty otrzymywane zamiast tradycyjnego ciągnięcia żetonów). Aplikacja zgodnie z obietnicą autorów ma być nieustannie rozwijana więc zapewne czekają nas kolejne nowe warianty wzorowane na pomysłach graczy.
Podsumowując
„Wyprawa na Biegun” to idealna gra familijna i zabawa w rodzinny wyścig. Jednak w rozgrywce z dziećmi należy być trochę ostrożnym. Efektem negatywnej interakcji może być niezła frustracja i zniechęcenie do tytułu. Dlatego w takim towarzystwie czasami lepiej się zastanowić czy warto zbijać pionki za wszelką cenę. Odpowiednim wariantem do rozegrania z najmłodszymi może okazać się gra drużynowa, szczególnie jeśli pomieszamy wiekowo jej członków.
Za tytułem tym przemawiają nie tylko proste zasady i duża regrywalność, ale szczególnie ładna oprawa graficzna oraz solidne i pomysłowe wykonanie. Osobom kreatywnym umożliwia rozbudowanie zasad, mechanizmów i wprowadzenie nowych wariantów z wykorzystaniem specjalnych elementów do własnej edycji.
„Wyprawę na Biegun” polecam wszystkim, którzy lubią interesujące i nowoczesne gry.
Za przekazanie gry do recenzji dziękujemy wydawnictwu FoxGames.
Ilustracja w tekście pochodzi z materiałów wydawcy.
Konkurs - Atrament i krew
Śpiący giganci
„Śpiący giganci” to, przyznaję, tytuł raczej mało chwytliwy. Jest to debiut literacki Sylvaina Neuvel, dlatego można mu ten mały błąd wybaczyć, bo mimo kiepskiego tytułu, książka jest naprawdę godna polecenia.
Gdy Rose, w dniu swoich 11 urodzin budzi się na gigantycznej, metalowej dłoni, nie jest świadoma tego, że przyjdzie jej w dojrzałym wieku być naukowcem kierującym ogromnym projektem, którego dłoń jest katalizatorem. Po drugiej stronie globu z ziemi wyłania się inna część ciała, potem następna i następna. Doktor Rose staje się dowodzącą zespołem składającym się z przypadkowyh, jednak świetnie wyszkolonych osób, które odkryją coś, co zmieni postrzeganie przez ludzkość naszego miejsca we wszechwiecie.
Pierwsze, na co zwróciłam uwagę to okładka. Zazwyczaj okładka nie jest dla mnie wyznacznikiem dobrej ksiażki, jednak w tym wypadku mnie urzekła. Perforowana, miła w dotyku, z „okienkiem”, które kryje w sobie piękną grafikę. Zatem można przyjąć, że moja przygoda z tą książką zaczęła się organoleptycznie.
Otworzyłam ją i zostałam zaskoczona po raz wtóry. Musiałam ją całą przekartować, aby upewnić się w tym, co zobaczyłam. Cała książka jest napisana w formie... rozmów! To dialogi między poszczególnymi bohaterami ksiażki a pewnym tajemniczym osobnikiem, o którym niewiele wiadomo. Sprawa wygląda tu podobnie jak w „World War Z”. Przyznaję, jest to bardzo ciekawe rozwiazanie, które osobiście przypadło mi do gustu. Zabieg usunięcia wszelkich nieistotnych wydawałoby się szczegółów sprawia, że autor jakby niczego nam nie sugeruje, a wszystkich najistotniejszych informacji dowiadujemy się od postaci. Resztę musimy dopowiedzieć sobie sami.
W związku z tym, że brak tu opisów postaci, miejsc i wszystkiego co dzieje się dookoła, a autor skupia się tylko na fabule, cała książka jest wręcz naładowana akcją. Nie spodziewajcie się jednak wybuchów, pościgów i ufoludków strzelających z oczu laserami. To nie jest ten typ akcji. To raczej emocje towarzyszące pewnym wydarzeniom, które momentami wręcz stanowią jedynie tło. To opis stosunków międzyludzkich między ludźmi „skazanymi” na swoje towarzystwo. Sympatie i antypatie, miłość i nienawiść, zaufanie i jego brak, które wielokrotnie mają ogromny wpływ na przebieg całej historii. Jest to jednocześnie bardzo dobry opis tego, do czego jest zdolny człowiek w obliczu wiekopomnego odkrycia, które może zmienić losy świata. Opis tego, jak działa polityka, co dzieje się poza opinią publiczną, w czterech ścianach białych gabinetów. I przykład na to, jak dużo można osiągnąć mając pieniądze i koneksje. To, co odkrywa zespół doktor Rose Franklin schodzi czasem na drugi plan, na pierwszym pozostawiając studium ludzkiej natury. Do tego naprawdę zaskakująca fabuła i nie mniej zaskakujące zwroty akcji sprawiają, że książkę się wręcz pochłania jednym tchem.
Mogłoby się wydawać, że brak opisów, wprowadzeń do fabuły i narracji jako takiej spłaszczy fabularnie tą powieść. Dla mnie jednak zabieg taki sprawił, że poczuałam się... wolna. Czytając kolejny wywiad, rozmowę, czy zapis z pamiętnika miałam wolną rękę w wyobrażaniu sobie całej otoczki wokół głównego tematu książki. Dodatkowo forma tej powieści uchroniła mnie przed niezbyt przeze mnie lubianym bełkotem technologicznym, z którym można spotkć się w wielu tego typu powieściach. Nie ma tu „zapychaczy” w postaci skomplikowanych słów czy opisów technologicznych. Autor bardzo sprytnie wybrnął z narzuconego przez gatunek standardu poprzez prosty zabieg: tajemnicza persona, rozmawiająca z bohaterami powieści jest... laikiem. Nie zna się na chemii, skomplikowanej matematyce i badaniach genetycznych. Dlatego też poprzez zadawane pytania wymusza na bohaterach – w większości naukowcach, proste i logiczne wytłumaczenie zachodzących zjawisk i przeprowadzanych badań. Sprytne, a jakże proste. Powieść zatem nie męczy i jest przyjazna dla czytelnika. Czasem akcja przeskakuje w czasie, nagle okazuje się, że „teraz” dzieje się trzy miesiące po „tamtym”. W żaden sposób mi to nie przekadzało, nie miało to większego wpływu na moje zainteresowanie historią.
Lekki i nieskomplikowany styl pisania autora, a także obdarcie historii z niepotrzebnych opisów sprawia, że ksiażkę czyta się szybko i przyjemnie. Pan Neuvel, mimo iż interesuje się zagadnieniami związanymi z językoznawstwem, nie próbuje na siłę upiększać fabuły kwiecistymi frazesami. Język jest prosty, nie udziwniony, dzięki czemu rozmowy bohaterów wypadają bardzo naturalnie.
Postaci w tej powieści jest niewiele, jednak są one dość wyraziste. Brak narracji sprawił, że na początku ciężko określić charaktery poszczególnych bohaterów i wyrobić sobie o nich jakąkolwiek opinię. Z czasem jednakowoż, Pan Tajemniczy zaczyna się coraz żywiej interesować stosunkami panującymi w bazie, gdzie ci bohaterowie spędzają 90% swojego czasu. Pojawiają się bardzo osobiste pytania, momentami wręcz bezczelnie wchodząc z „butami” w życie prywatne bohaterów. Rozmowy na temat innych członków załogi, wzajemnych sympatii i antypatii pozwalają nam choć trochę bliżej poznać ich wszystkich. Okazują się bardzo naturalnie nakreślonymi indywiduami, wzbudzającymi w czytelniku emocje i nie pozostawiając go neutralnym na ich losy. Dodatkowo autor w bardzo naturalny sposób pokazuje, do czego jest zdolny człowiek, aby osiągnąć „wyższy” cel i na ile sposóbów jest w stanie wytłumaczyć swoje poczynania, kiedy wierzy w to co robi. Do tego poprzez niespodziewane zachowania pokazuje, jak wiele czasem zależy od odpowiedniego dobrania ludzi , którzy mają ze sobą współpracować.
Uważam, że jak na debiutanta, Pan Neuvel napisał naprawdę fascynującą, dobrą historię. Książka jest bardzo przyjemna w odbiorze, choć forma dziennika nie każdemu może przypaść do gustu. Nie zostawi ona trwałego śladu w czytelniku, da mu jednak mnóstwo frajdy. Zakończenie natomiast sprawi, że czytający zawiesi się na chwilę i zastanowi, czy ten ostatni rozdział, napewno miał być ostatnim.
Piąta pora roku
Z prozą Nory K. Jemisin miałam okazję się zaznajomić, czytając jej nagrodzone Locusem za najlepszy debiut „Sto tysięcy królestw”. Nie było to udane spotkanie, dlatego do „Piątej pory roku” podchodziłam bardziej niż sceptycznie. Czasem jednak warto dać pisarzowi jeszcze jedną szansę, by odwdzięczył się on w dwójnasób.
Nora K. Jemisin to amerykańska pisarka, którą polscy czytelnicy mieli okazję poznać dzięki Wydawnictwo Papierowy Księżyc i Wydawnictwu Akurat. Jednak proza Jemisin specjalnie nie zachwycała i nawet jej nagrodzony debiut nie oszałamiał, wręcz przeciwnie, nasuwał pytanie, za co ta nagroda została przyznana? Pięć lat po debiucie pojawia się „Piąta pora roku”, tom pierwszy „Pękniętej Ziemi”, który przywrócił moją wiarę w powieści fantasy.
Oto świat, w którym jeden człowiek może doprowadzić do katastrofy. Każdy utalentowany może rozbić skorupę ziemską na części i przynieść zagładę ludzkości - wywołać Piątą Porę Roku. Górotwory są naznaczone przez Ojca Ziemię, mają zdolność poruszania ziemią, ale na co dzień są nazywane pogardliwie roggami, ich dar jest przekleństwem. Jest to świat, w którym tych, którzy dysponują talentem, prześladuje się, gnębi, zabija, a w najlepszym wypadku oddaje „pod opiekę” Stróżom. W Fulcrum, paramilitarnej uczelni, roggi mogą nauczyć się, oczywiście pod ścisłą kontrolą, jak opanować swoje niszczycielskie umiejętności. Roggi, które się nie podporządkują są tropione, zabijane lub gorzej, pozbawiane wolnej woli, świadomości i osobowości, a następnie wykorzystywane jako bezwolne źródło mocy. W tym świecie żyje matka, której mąż zabił syna, bo okazał się roggą. W tym świecie mała dziewczynka zostaje oddana Stróżom, którzy nauczą ją, że krzywdzi się ją, by chronić innych przed jej mocą. W tym świecie jest też młoda kobieta, Cesarski Górotwór, którą traktuje się jak krowę rozpłodową, której celem jest urodzenie wszechmocnego górotwora. Wszystkie te historie łączą się i przeplatają, tworząc straszliwy obraz prześladowań i okrucieństwa.
„Piąta Pora Roku” bardzo mnie zaskoczyła, nie wierzyłam, że stać tę pisarkę na coś porządnego, na coś więcej niż tylko wymyślenie nowego, pokrętnego świata. Nigdy też nie przypuszczałam, ze powieść fantasy może być tak zaangażowana w problematykę społeczną, jednocześnie nie tracąc na swej atrakcyjności. Nie przypuszczałam, że cała powieść fantasy może traktować o nierównościach społecznych, dyskryminacji, nienawiści i okrucieństwie.
Początkowo czytając „Piątą Porę Roku” obawiałam się, że trafiłam na stereotypową powieść fantasy; społeczeństwo podzielone na kasty użytkowe i grupy wybrańców władających mocą. Bardzo obawiałam się, że poza oryginalnie wymyślonym światem nie znajdzie się nic ciekawego w tej powieści, tym bardziej, że właśnie takie było „Sto Tysięcy Królestw”. Nic bardziej mylnego. Władający mocą są zniewoleni, pomimo że mogliby w jednej chwili zniszczyć świat, dali się zastraszyć i ograniczyć przez specjalnie wyznaczonych do tego Stróżów. Społeczeństwo zamiast korzystać i doceniać umiejętności tłumienia wstrząsów przez górotworów, prześladują ich, izolują, a często po prostu mordują. Nora K. Jemisin dogłębnie, z wielką wrażliwością nakreśliła główne postaci; matkę, która czuje się winna śmierci swego syna, pomimo że zabił go jej mąż; dziecko, które odkrywa, że jej własna rodzina boi się jej, a ona sama jest traktowana jak tykająca bomba, która może zabić lub okaleczać ludzi; czy dziesięciopierściennego górotwóra, który chciałby po prostu żyć, a nie być wykorzystywany i traktowany jak narzędzie woli innych. Ogrom dyskryminacji i prześladowań w tej powieści jest olbrzymi, czytając książkę zastanawiałam się wielokrotnie, jak można egzystować w takim społeczeństwie. Najgorsze jest to, że autorka przedstawia dogłębnie problemy, które toczą współcześnie społeczeństwa. Zatrważające jest to, jak wiele nieszczęść może wynikać po prostu ze ślepego strachu i jak wiele niesprawiedliwości może wynikać z lęku.
„Piąta Pora Roku” jest napisana w sposób bezwzględnie przemyślany, nie ma miejsca na zbędne wątki, a wszystko łączy się ze sobą w zaskakującą całość. Świat wykreowany stoi na granicy zagłady, zresztą nie pierwszy raz, a pojawiające się elementy z naszej rzeczywistości, jak elektryczność, telegraf, czy tory kolejowe, intrygują jeszcze bardziej i powodują, że czytelnik zastanawia się, czy poprzednie Piąte Pory Roku, nie były apokalipsą naszego świata. Wszystkie elementy są jak puzzle, mają swoje, przemyślane miejsce.
Pierwszy raz spotkałam się z poważną literaturą fantasy, dogłębnie przemyślaną, traktującą o problemach społecznych, z którymi spotykamy się również w naszej rzeczywistości. Przygody bohaterów są dramatyczne, zazwyczaj tragiczne, a przecież traktują wyłącznie o jednym, o pragnieniu wolności, o życiu, w którym można po prostu być sobą. Nora K. Jemisin w pełni sobie zasłużyła na Nagrodę Hugo dla najlepszej powieści. Fantastycznie, że Wydawnictwo SQN postanowiło wydać tę powieść i bardzo liczę na to, że szybko wydadzą również tom drugi. Każdy w powieści znajdzie coś dla siebie, jednak tylko, ci, którzy doceniają trudną tematykę w literaturze, będą nią zachwyceni.
Wielka Biblioteka. Atrament i krew
“Atrament i Krew” to pierwszy tom z zaplanowanego przez Rachel Caine cyklu “Wielka Biblioteka”. Pierwszy i od razu doskonale rokujący na przyszłość.
Akcja powieści rozgrywa się w świecie, w którym Wielka Biblioteka Aleksandryjska nie tylko nie spłonęła, ale wręcz przejęła całkowitą kontrolę nad książkami. Tym samym stały się one dobrem luksusowym, niedostępnym dla zwykłych ludzi, szmuglowanym towarem, za który zarówno szmuglerzy jak i kolekcjonerzy tracą życie. W takim świecie, targanym wojną, biedą i zwykłymi ludzkimi problemami, jedynie wąski krąg ludzi ma dostęp do wiedzy. Trudny egzamin, morderczy trening, a wszystko to, by dostać dostęp do wiedzy starożytnych oraz, by chronić ją przed światem. W takie warunki wpadają młodzi ludzie, bohaterowie powieści. Pod czujnym okiem nauczyciela - buntownika przechodzą kolejne próby, dzięki którym przekonają się co znaczy przyjaźń, lojalność i czy oby Wielka Bibliotek jest naprawdę taka, jak ją postrzegają.
Powieść wręcz “czyta się sama”. Autorka ma bowiem doskonały styl i kreuje świat i bohaterów w sposób dla czytelnika najatrakcyjniejszy, nic bowiem nie jest czarno - białe. Nie sposób bowiem zgodzić się z chowaniem książek przed ludźmi (szczególnie molowi książkowemu takiemu jak ja), ale też czyż nie byłoby sensowne chronić za wszelką cenę dzieła starożytnych przed zniszczeniem. A i zastanowić się warto, czy naprawdę przysłużyło się historii to, że ludzkość otrzymała dostęp do wszelkich idei. Brak jednoznacznie dobrych i złych bohaterów, czyni ich po prostu ludzkimi, w całej gamie naszych błędów, rozterek i wątpliwości.
Tom pierwszy jest wspaniałą zapowiedzią całości. Rozstanie z bohaterami następuje w momencie, kiedy ich dalsze losy zdają się być przesądzone, a jednak wiadomo, że zgody u części z nich na tenże los nie ma. Przeplatające się wątki zapewne jeszcze bardziej się zapętlą, krew z atramentem nie raz wymiesza. I dlatego tak niecierpliwie czekam na kolejne części.
Biały trop
Jeszcze dobrze nie ucichły echa głośnej sprawy dotyczącej nielegalnych imigrantów, a młoda prokurator Jana Berzelius już pakuje się w nowe kłopoty. Przeszłość, która wróciła do niej z siłą huraganu, nie daje o sobie zapomnieć, wręcz przeciwnie każde odgrzebywać stare rany, szukać śladów dawnych wrogów, a jeśli śladów, to i zemsty.
Spotkany przez Janę po latach Danilo Pena, wyzwala w kobiecie burzę uczuć od niepokoju po wściekłość. Ich spotkanie kończy się walką, z której Jana ledwo wychodzi cała. Co więcej jest świadek tego wydarzenia. Czyżby sekrety ambitnej prokurator miały ujrzeć światło dzienne?
Biały trop to druga część serii autorstwa Emelie Schepp. Główną bohaterką uczyniła Schepp młodą prawniczkę, której tragiczna i mroczna przeszłość łączy się z przestępczą działalnością wielu ludzi w kraju.
Tym razem policjanci z komendy zostają wezwani do znalezionej w pociągu dziewczyny, która umarła z przedawkowania narkotyków. Nie byłoby w tym nic zastanawiającego, gdyby nie fakt, że nastolatka przemycała je we własnym żołądku. Trop ponownie prowadzi Janę do Danila, a także do jej ojca, z którym Jana ma chłodne relacje. Czy te dwie sprawy mają wspólny mianownik w osobie tajemniczego Starca? Dlaczego giną pozornie przypadkowe osoby niezwiązane ze sprawą? Jana Berzelius ma mało czasu. Albo odnajdzie Danila i odzyska stracone prywatne dokumenty, albo jej kariera i życie osobiste legną w gruzach.
Tym razem, takie miałam odczucie, akcja toczy się nieco wolniej niż w części pierwszej. Autorka bardzo oszczędnie raczy czytelnika szczegółami z życia Jany. Prawdopodobnie było to celowy zabieg, raz że jest to druga część (a często środkowymi częściami rządzi taka zasada), a dwa dlatego, że sama bohaterka wielu rzeczy ze swojej przeszłości nie pamięta. Pamięć wraca do niej stopniowo i w takim tempie czytelnik poznaje te szczegóły.
W drugiej części fabuła skupia się także na życiu prywatnym policjantów, w którymi na co dzień współpracuje Jana. Przyglądamy się zatem dwóm policyjnym związkom. Anneli i Gunnar, w teorii ze sobą od 20 lat, ponownie się zeszli. Czy aby jednak była to dobra decyzja? Henrik Levin i jego żona spodziewają się właśnie trzeciego dziecka. Czy zapracowany policjant poradzi sobie z nadmiarem obowiązków i poświęci partnerce odpowiednią ilość czasu? Nadal samotna Mia Bolander wciąż spotyka na swojej drodze nieodpowiednich mężczyzn i nieustannie boryka się z kłopotami finansowymi. Wszystko to jest prawdziwe i ludzkie. Policjanci, tak jak każdy mają swoje słabości, obawy, lęki, ich życie nie składa się przecież z samej tylko pracy śledczej.
Powieść, jako całokształt, czyta się nieźle. Krótkie rozdziały, w których prowadzona sprawa przeplata się z prywatnymi sprawami policjantów, stopniowo przybliżają czytelnika do rozwiązania części zagadki. Piszę części, bo i tym razem autorka nie odkryła wszystkich sekretów dotyczących Jany Berzelius. Objedliśmy się smakiem i pozostaje jedynie czekać na trzecią część, której poprzeczka ustawiła się dość wysoko.
Andumenia. Przebudzenie
Minęło już 120 lat od wielkiej, wygranej dla Andumenii bitwy z Zineanem. Jednak po upływie tylu lat kraj ponownie znajduje się na granicy nie tylko bankructwa, ale i kolejnej wojny. Sabana Chineal decyduje się na przebudzenie skrzydlatych generałów armii, uśpionych dzięki specjalnemu zaklęciu. Ponownie mają stanąć na czele armii, aby bronić ukochanego kraju. Jednak władczyni Andumenii zleca przebudzenie zaledwie kilku spośród ocalałej grupy skrzydlatych wojowników, a wśród nich nie ma Krwawej May, jednej z najgroźniejszych wojowniczek. Wierząc w niezwykłe, wojenne zdolności kobiety oraz pokłady sprytu, jeden z Przebudzonych, Albin Ohendenn, wybudza May Verteri w tajemnicy, kryjąc ją przed dworem, ale i przed przyjaciółmi. Ale czy ta niepokorna kobieta może żyć w zamknięciu... ?
Byłam bardzo ciekawa, czy pochlebne słowa o utworze pani Moniki Glibowskiej okażą się prawdą. Często spotyka się bowiem książki, które prócz magnetycznej okładki nie mają nic więcej do przekazania- ani ciekawej historii, ani żadnego morału dla czytelnika. Po otworzeniu paczki od wydawnictwa moim oczom ukazało się... tomiszcze. Ponad 700 stron to nie lada wyzwanie! Ale też możliwość podróży po fascynującym świecie... i tak było w przypadku Andumenii.
Kraj władany przez sabanę Chineal znowu jest w niebezpieczeństwie. Władczyni, zamiast przeznaczać większe sumy na armię, wydaje niemal wszystko na rozrywki, biżuterię, etc. Legenda głosi, że kiedy kraj znajdzie się w potrzebie, generałowie powstaną, by bronić lud przed śmiercią. Stąd też pomysł, aby wybudzić ich z trwającego ponad sto lat snu. Jednak przy zbyt małej liczbie chętnych do zaciągnięcia się do armii, a przy tym braku środków, nawet generałowie nie są w stanie wyszkolić ludu na wojowników. Czy Andumenii grozi więc klęska... ?
Pani Glibowska skonstruowała świat, w którym króluje magia, skrzydła i pragnienie wolności. W ilości spisków czasem łatwo się pogubić, ale całość czyta się niemal bez tchu. Może się mylę, ale postać sabany kojarzyła mi się ze Stanisławem Augustem Poniatowskim, który to również kosztowności lokował raczej w sztuce, niż w wojsku.
Świat światem, ale również kreacja bohaterów zasługuje na pochwałę. Te postacie są bardzo realne (mimo, że skrzydlate, co przecież w rzeczywistości nie ma miejsca). Oczywiście największą uwagę przyciąga May Verteri, zaprawiona w boju generał, która ani chwili nie usiedzi bez spisku, tworzenia zaklęć czy wykradania magicznych ksiąg. Od samego początku nie wiemy, co tak naprawdę jest jej celem- walka o dobro ojczyzny, a może własny interes. Skrzydlata generał jest kobietą twardą, mimo ciężkiego przebudzenia nie zostaje w tyle, ba, nawet udaje jej się stworzyć większy oddział. Jest bezczelna, arogancka i żądna władzy. Jeśli ktoś stanie jej na przeszkodzie, to nie obawia się go... uśmiercić. Doskonała z niej aktorka, prawie każdego potrafi przeciągnąć na swoją stronę i zmanipulować tak, by zrobił to, czego ona pragnie. Doprawdy, intrygująca postać. W niektórych książkach bohater o twardym charakterze w toku historii łagodnieje, z różnych przyczyn. Generał May od początku do końca skupiona jest na sobie i własnych planach.
Wisienką na torcie okazało się zakończenie. Jeżeli pani Glibowska nie przyciągnęłaby mojej uwagi wcześniej, to na pewno zrobiłaby to finiszem. Jest... zaskakujący. Rozwinąć tej opinii nie mogę, aby nie zdradzić Wam zbyt wiele. Powiem tylko tyle- z niecierpliwością czekam na kolejne tomy, bo wierzę, iż takie się pojawią.
Szelma to trzecia klasa postaci z nadchodzącego Torment: Tides of Numenera
Wydawnictwo Techland z radością uchyla rąbka tajemnicy na temat Szelmy - trzeciego typu postaci debiutującego w wyczekiwanej grze Torment: Tides of Numenera. Poprzednie zwiastuny zaprezentowały Glewie – elitarnych wojowników świata Numenery, a także Nano, czyli swoistych magów.
Szelma bazuje na sprycie, zaradności i uroku osobistym. Nie ogranicza się do jednej umiejętności czy taktyki, gdyż ich siła leży w łączeniu wszystkich dostępnych narzędzi. Można powiedzieć, że zna się na wszystkim po trochu. Gracze, którzy uwielbiają odkrywać świat i chcą wchodzić z nim w interakcję, znaleźli właściwą postać. Szelma ma dostęp do najszerszego wachlarza umiejętności, co niejednokrotnie ratuje sytuację podczas rozgrywki.
Zwiastun prezentujący Szelmę znajduje się pod adresem: https://youtu.be/TRZz0-D_Gsg
Torment: Tides of Numenera to epicka gra RPG osadzona w niesamowitym świecie science-fantasy stworzonym przez Monte Cooka. Gra oferuje niezwykłe obszary do zbadania i innowacyjne walki rozgrywane w turach. Torment: Tides of Numenera to wyjątkowa produkcja będąca duchowym spadkobiercą Planescape Torment.
Zwiastun Nano - https://youtu.be/DesqXBy_Xec
Zwiastun Glewii - https://youtu.be/DW5TYXq9YHk
Więcej informacji na temat Torment: Tides of Numenera znajdziesz na tormentgame.com.
Torment: Tides of Numenera będzie dostępny na PC, PlayStation 4 oraz Xbox One w 2017 roku.
Andres Iniesta ambasadorem marki PES, legendarni gracze FC Barcelony w Pro Evolution Soccer 2017
Konami Digital Entertainment B.V. wraz z Wydawnictwem Techland, będącym polskim dystrybutorem Pro Evolution Soccer 2017, zapowiadają szereg atrakcji, które przypadną do gustu przede wszystkim fanom FC Barcelony. Do gry trafią legendarni gracze katalońskiego klubu, których możemy podziwiać na nowym zwiastunie.
Ambasadorem piłkarskiej serii został kapitan FC Barcelony – Andres Iniesta. By uczcić tą współpracę, Konami startuje z serią promocji dotyczących “Dumy Katalonii” i trybu myClub w PES 2017. Już teraz wszyscy gracze mogą zatrudnić specjalnego agenta oferującego historyczne gwiazdy FC Barcelony. Wśród nich znajdują się takie ikony jak Thierry Henry, Xavi, Gary Lineker, Rivaldo, Luis Enrique, Carles Puyol i wielu innych.
Zwiastun legend FC Barcelony dostępny pod adresem https://youtu.be/m-S-EfxCGos
Konami nagrodzi użytkowników myClub stosowaną w grze walutą. Jeśli w ciągu tygodnia rozegrają 500 tysięcy meczów, otrzymają bonus w postaci 5 tysięcy GP. 4 miliony meczów zapewnią 40 tysięcy GP i legendarnego gracza, a 5 milionów – 50 tysięcy GP i dwóch legendarnych zawodników. Ponadto gracze mogą skorzystać na postawie FC Barcelony w zaplanowanym na 3 grudnia El Clasico. Użytkownicy myClub otrzymają agenta oferującego legendarnych piłkarzy za każdą bramkę, którą “Barca” strzeli w sobotnim spotkaniu.
Więcej informacji znajdziesz na:
https://www.konami.com/wepes/2017/eu/en/
www.twitter.com/officialpes
www.facebook.com/PES
Premiera Pro Evolution Soccer 2017 odbędzie się 15 września. Gra dostępna będzie na konsolach PlayStation 4 i Xbox One w cenie 259,90 zł, a także na konsolach poprzedniej generacji (PlayStation 3, Xbox 360 – w cenie 199,90 zł) oraz na komputerach PC (199,90 zł).
Dom czwarty
“Dom czwarty” to już siódma część cyklu Lipowo. Katarzyna Puzyńska po raz kolejny zabiera nas na spotkanie z całą plejadą interesujących postaci. Serwuje nam solidną dozę napięcia i zwrotów akcji. Wraz z każdym przeczytanym rozdziałem mnożą się zagadki, dochodzą nowi podejrzani. To specjalność autorki. Gdy tylko wydaje nam się, że jesteśmy blisko rozwiązania problemu, znamy odpowiedź na nurtujące nas pytania, autorka serwuje nam trzęsienie ziemi, które obraca w gruz nasze teorie, i zostawia z niczym.
Akcja powieści oscyluje wokół zaginięcia Klementyny Kopp, która po latach postanawia odwiedzić rodzinne strony, by ponownie zająć się zabójstwem sprzed kilku lat. Morderca jest już osądzony i odsiaduje wyrok. Matka Klementyny jednak nie wierzy w jego winę. Prosi córkę o pomoc. Klementyna przyjeżdża do rodzinnej wsi i trop się urywa. Zaniepokojona partnerka kobiety zawiadamia byłych współpracowników Klementyny. Daniel, Weronika i Emilia postanawiają wyjechać do Złocin by odnaleźć koleżankę. Na miejscu okazuje się, że rodzina Klementyny i pozostali mieszkańcy Złocin mają swoje mroczne sekrety, sięgające wydarzeń z 1939 roku. Czy Daniel i spółka rozwikłają tajemnice z przeszłości? Kto i w jakim celu maluje wszędzie napis “Złociny - złe czyny”?
Przyzwyczaiłem się (i pewnie nie tylko ja) do cyklu Lipowo. I chociaż Katarzyna Puzyńska wydaje dwa opasłe tomy rocznie, nie czuję przesytu bohaterami. Wręcz przeciwnie, mam ochotę na jeszcze więcej i zastanawiam się co autorka wymyśli w kolejnych tomach. Jak pokieruje losem stworzonych przez siebie postaci. Biorąc pod uwagę zaskakujące metamorfozy, szczególnie tak drastyczną jak Daniela Podgórskiego (bo mieszkańcy Lipowa, podobnie jak my, zmieniają się pod wpływem doświadczeń), możemy spodziewać się, jak to w życiu, wszystkiego.
Niepewność, zaskoczenie, cała masa niebanalnych postaci, oraz zaczepienie w autentycznych wydarzeniach historycznych, jakimi były egzekucje mające miejsce w okolicach jeziora Bachotek w pierwszym roku wojny, sprawiły, że z ogromną przyjemnością przeczytałem “Dom czwarty”. Polecam i czekam z niecierpliwością na kolejny tom.
