październik 04, 2025

Rezultaty wyszukiwania dla: Ram V

środa, 27 marzec 2013 13:05

Bisu #02: Ognista Salamandra

Tom drugi „Ognistej Salamandry" to kontynuacja mangi shonen*, stworzonej przez polską autorkę. Wraz z bohaterami przenosimy się do baśniowego świata rodem z nordyckiej mitologii, by na własne oczy ujrzeć pełne akcji, wesołe przygody najdziwniejszych postaci, jakie można sobie wyobrazić.

Gdy trolle po raz kolejny przychodzą, by porwać Tilli, Bisu przemienia się w człowieka i staje w jej obronie. Ktoś jednak okazuje się silniejszy od niego. Czarny elf, demon Brisingamen, pokonuje Ognistą Salamandrę w pojedynku, porywa również Tilli, by ta mogła zostać żoną króla trolli. Nie wszystko jednak stracone, ponieważ śladem ukochanej dziewczyny podąża dzielny krasnolud. Nikt nie spodziewa się, jak ta historia potoczy się dalej...

Choć fabuła mangi w dalszym ciągu jest ciekawa, a akcja dość wartka, komiks pozbył się tej niesamowitej dawki humoru, jakiej dostarczała czytelnikom pierwsza część. Zabawy jednak nie zabraknie – po prostu nie ma jej aż tyle. Dowiadujemy się natomiast, skąd tak naprawdę wziął się Bisu oraz kim jest on dla bogini Freyi. Autorka urozmaiciła również tomik fajnym, acz króciutkim dodatkiem o Czerwonym Kapturku.

Pod koniec tomiku, jego twórczyni obiecuje, że każdy kolejny tom starała się będzie lepiej dopracowywać i wyraża nadzieję, że czytelnicy będą dobrze bawili się śledząc kolejne przygody Bisu. Jeżeli o to chodzi, to nie ma powodów do zmartwień. Historia, którą wymyśliła Dorota Kuśnierz jest lekka, przyjemna i dostarcza wiele radości. To nic poważnego, a właśnie taka miła rozrywka, która daje możliwość, by choć na moment oderwać się od rzeczywistości.

Co do ilustracji natomiast, to są one jak najbardziej dopracowane. Przyznam szczerze, że gdy sięgałam po pierwszy tom, grafika mnie nie zachęcała. Teraz jednak, gdy do niej przywykłam, nie przeszkadza mi to, że kreska jest inna od tych uroczych, typowo japońskich, do których osobiście przywykłam, i coraz bardziej doceniam jej zalety (a momentami też urok). Podoba mi się zwłaszcza Bisu – najbardziej ten w „wersji junior" (gulp).

Do sięgnięcia po dzieło polskiej autorki jak najbardziej zachęcam. Podobno śmiech to zdrowie - więc „Bisu" doskonale służyć może za lekarstwo, zwłaszcza na niezbyt dobry humor. Myślę, że "Ognista Salamandra" u niejednego czytelnika wywoła uśmiech na twarzy. To lektura idealnie nadająca się do tego, by odpocząć przy niej po ciężkim dniu pracy. Każdemu, kto lubi się pośmiać, jednocześnie stając się uczestnikiem wciągających przygód – polecam.

* Shōnen-manga to rodzaj mangi przeznaczonych głównie dla chłopców. W tego rodzaju komiksach dominują walki, roboty i silni bohaterowie. Mogą to być także historie, które opowiadają o miłości, czyli temat typowy dla shōjo-manga (mangi dla dziewcząt), gdy historia widziana jest z punktu widzenia chłopaka. Nie zawsze kończą się szczęśliwie, co jest kolejną różnicą pomiędzy shōnen-manga a shōjo-manga.

Dział: Komiksy
piątek, 04 październik 2013 13:03

Morza szept

„-Istnieją rzeczy, na które nie można się napatrzeć do syta.”*

Gdy tracimy nagle kogoś bliskiego nie jesteśmy w stanie znieść bólu, który nas ogarnia. Wszystko, co nas otacza i jest nam dobrze znane, przypomina o tej ukochanej osobie. Obrazy, dźwięki, miejsca. Aby poradzić sobie z tym traumatycznym wydarzeniem potrzeba mnóstwo czasu, ale czasem to jednak za mało. Dopiero zmiana otoczenia pozwala na dojście do siebie i próbę dalszego życia. Nowe miejsce, nowi ludzie… czasem to może też być coś więcej niż to, po co przybyliśmy.

Elodie to siedemnastolatka, która bardzo, ale to bardzo boi się wody. Już sam prysznic to dla niej straszne przeżycie. Ale w chwili obecnej nie to jest jej najgorszym problemem - niedawno straciła ojca i nie bardzo może sobie z tym poradzić. Ostatecznie mama nastolatki decyduje, że wyśle ją do ciotecznej babci Grace. Niestety mieszka ona na wyspie Guernsey, która jest otoczona morzem. Czy pobyt w miejscu, który napawa ją strachem jest dobrym rozwiązaniem? Czy pomoże zapomnieć o tragedii i nauczy na nowo cieszyć się życiem? Na miejscu Elodie zaprzyjaźnia się z Ruby oraz jej chłopakiem. Poznaje również Cyrila, który z miejsca jest nią zainteresowany, ale to nie do niego wyrywa się jej serce, tylko do pewnego chłopaka, którego widywała w snach, a później wyłaniającego się z głębin oceanu. Kim jest ten tajemniczy chłopak i czy nagła śmierć jednej z dziewczyn z paczki Ruby ma coś wspólnego z jej przyjazdem?

Nota wydawcy mówi: „Upojna saga miłosna z zapierającym dech w piersi krajobrazem wybrzeża wyspy Guernsey w tle - wstęp do porywającej morskiej trylogii.” Czy rzeczywiście tak jest? Czy miałam szansę przeczytać coś naprawdę tak wspaniałego, czy może pozostało obejść mi się smakiem?

Patricia Schröder miała niewątpliwie dobry pomysł tworząc tę historię. Wyspa z tajemniczymi morskimi istotami, o których w ogóle dotąd nie czytałam - powieściopisarka ciekawi nowym pomysłem, nawet nieco uchyla rąbka tajemnicy co do nich i opisuje je po trochu. Niestety jest tego tak mało, że w sumie nie dowiedziałam się zbyt dużo o nich, a szkoda, bo ploksy, multiplikatory i inne magiczne stworzenia są niewątpliwym (i w sumie największym plusem) tej powieści. Choć przyznać muszę, że opisy samej wyspy wyszły autorce bardzo dobrze, potrafiły pobudzić wyobraźnię i choć trochę ujrzeć je jej oczyma. Oczywiście jest to trylogia miłosna, a więc nie mogło zabraknąć typowego trójkąta miłosnego tak znanego w tym gatunku. Szkoda, że w tym temacie autorka nic nie zmieniła, ale muszę jej przyznać, że miło śledzi się poczynania owej trójki, choć nieraz irytują. No, to by było na tyle temacie plusów tej publikacji.

Z minusami jest tu niestety trochę gorzej. Po pierwsze, dialogi, które były sztuczne i płytkie. Nie dało się odczuć tych - podobno buzujących - emocji między bohaterami. Częste powroty do jednego tematu nużyły i doprowadzały do konsternacji. No bo, nawet jeśli seria skierowana jest do nastoletniego czytelnika i tak uważam, że nie trzeba powtarzać X razy do oczywistych rzeczy, raz w zupełności wystarczy. Do tego język. Wydaje się, jakby autorka na siłę kreowała go na młodzieżowy. Nie wiem, może tłumacz sobie nie poradził, a może rzeczywiście tak została napisana. Zabrakło mi tu też lepszej kreacji bohaterów. Nie miałam zbyt dużej szansy ich poznania, bo oprócz ogólnego zarysu i kilku zachwytów nad ich wyglądem, dużo więcej się nie dowiedziałam. Co prawda mają tam jakieś tajemnice i fajnie, że autorka trzyma w niepewności, ale choć trochę mogłaby je ujawnić. Jak dla mnie, zbyt dużo niewiadomych, dostałam więcej pytań niż odpowiedzi, a zbytnio tego nie lubię.

Mimo że książka ma dużo niedociągnięć czytało mi się ją bardzo szybko i nawet przyjemnie. Historia sama w sobie jest bardzo interesująca i jeśli by tylko dopracowano jej mankamenty, śmiało mogłabym rzec, że jest to jedna z lepszych serii tego roku. Niestety w chwili obecnej mogę powiedzieć, że jest tylko dobra. Ciekawe magiczne istoty i piękne opisy krajobrazów nie wystarczą, by zachwycić. Trzeba czegoś o wiele więcej. Nie zżyłam się z bohaterami, nie stali mi się bliżsi, ale w jakimś stopniu z zaciekawieniem śledziłam ich poczynania. Mimo wszystko chętnie poznam dalsze losy bohaterów, ciekawi mnie, jak to wszystko się potoczy.

„Morza szept” nie wszystkim może się spodobać, ale wydaje się być dobrym pomysłem na letnią lekturę. Zwłaszcza gdy potrzeba czegoś lekkiego i nie zmuszającego do intensywnego myślenia. Fajna, choć niedopracowana historia, którą ratują wcześniej niespotykane morskie stworzenia. Ani nie namawiam, ani nie odradzam, to jedna z tych powieści, o których przeczytaniu zadecydować musicie sami.

*cytat pochodzi z „Morza szept” P. Schröder

Dział: Książki
wtorek, 04 grudzień 2012 12:55

Śmierciowisko

"One rosną za szybko, Dorotko – powiedział jej ojciec. – One się nami żywią – kośćmi naszych umarłych, naszymi rozsypującymi się domami, ubraniami, książkami. Naszymi opowieściami. Wszystkim tym, czym była nasza cywilizacja. I dlatego tak szybko rosną. Ale wiesz – ściszył głos do szeptu – boję się myśleć, co może zamieszkać w lesie wyrosłym na kościach człowieka".

Świat po nieznanej, lecz zabójczej Epidemii, jaka miała miejsce kilkadziesiąt lat wcześniej, w niczym nie przypomina tego, który znamy obecnie. Ludzie, zdziesiątkowani tajemniczym wirusem, starają się znaleźć swoje miejsce w nowej rzeczywistości i zacząć wszystko od nowa. Nie jest to łatwe, ponieważ przyroda w zadziwiający sposób i w błyskawicznym tempie, odebrała człowiekowi to, co przez stulecia sobie przywłaszczył.

Mieszkańcy niewielkiej, położonej w głębi lasu, osady zaczynają ginąć w dziwnych okolicznościach. Główna bohaterka, dwudziestoletnia Dorota, dostrzega, że między zamordowanymi a nią istnieje ścisły związek. Każdemu z nich życzyła skrycie śmierci, a teraz wszystko wskazuje na to, że ktoś (lub coś) wysłuchał jej złorzeczeń. Ponadto, niemal za każdym razem to właśnie ona znajduje ich zwłoki. Czy jest to zwykły przypadek, czy może ma to związek z Człowiekiem ze Skraju Lasu, który od lat wieczorami obserwuje jej dom? A może... Nie, więcej nie zdradzę.

Trudno jest zakwalifikować „Śmierciowisko" do jednego, konkretnego gatunku. Rozpoczyna się jak dystopia, ukazująca postapokaliptyczną wizję świata, w której człowiek musi radzić sobie z siłą żywiołu, jakim jest dzika przyroda. Dość szybko przeradza się w opowieść grozy, wywołując gęsią skórkę już od pierwszych rozdziałów. Jednak mniej więcej w połowie książka przeobraża się w mroczną historię fantasy, w której motywy z podań, legend i starych baśni stapiają się w jedną całość. Taki misz-masz może być ryzykowny, zwłaszcza dla debiutującej pisarki i muszę przyznać, że w pewnym momencie zaczęłam się zastanawiać, czy autorka przypadkiem nie przedobrzyła. Na szczęście, po krótkiej chwili zwątpienia, zauważyłam, że opowieść staje się jeszcze bardziej wciągająca, choć potoczyła się w zupełnie innym kierunku, niż można było się spodziewać na początku książki.

Anna Głomb stworzyła wciągającą historię, w której rzeczywistość przeplata się z baśniami. Nie zabrakło tu także elementów kultury czysto słowiańskiej, co bardzo mnie cieszy i stanowi dodatkowy atut książki. Opowieść jest niepokojąca, a napięcie wzrasta już od pierwszych stron i utrzymuje się aż do końca. Wprawdzie w międzyczasie dochodzi do pewnego załamania całej opowieści, jest to jednak chwilowe i nie powinno rzutować na odbiór powieści jako całości.

Autorce udało się to, co niewielu pisarzom jest dane – zaintrygowała mnie książką, której główna bohaterka wzbudza znacznie więcej antypatii niż życzliwych czy ciepłych uczuć. Dorota jest nie tylko arogancka, zarozumiała i przekonana o własnej wyjątkowości, ale także pozbawiona umiejętności nawiązywania naturalnych, bliskich relacji międzyludzkich. Zdaje się być niezdolna do prawdziwej miłości i przyjaźni, drażnią ją zarówno starcy, jak i dzieci; dziewczyna do nikogo nie żywi głębszych uczuć, nawet do swojej matki czy starszego sąsiada, który w pewnym stopniu zastępuje jej ojca i opiekuna. Dopiero ostatnie strony nieco wyjaśniają i nieco ocieplają ten wizerunek.

Reasumując, powieść Anny Głomb posiada wprawdzie pewne niedociągnięcia, niemniej jednak jest to bardzo udany debiut. Na bazie znanych motywów autorka stworzyła oryginalną historię wpisującą się w popularny ostatnio nurt powieści postapokaliptycznych. Jest to jednak zdecydowanie coś więcej niż jedynie kolejna wizja świata po kataklizmie, to także wciągająca opowieść fantasy, która z pewnością przypadnie do gustu wszystkim fanom gatunku.

Dział: Książki
wtorek, 03 lipiec 2012 12:47

Przybysze z ciemności. Inwazja

Ludzie od dawna fantazjują na temat życia w kosmosie. Czy jesteśmy w nim sami? A jeśli nie, to kim są Oni i dlaczego do tej pory nie wykryliśmy ich obecności? Twórcy pewnego podgatunku science fiction w szczególności upodobali sobie ten temat, oferując nam różne podejścia i teorie. W tyle za autorami z Zachodu nie zostali rosyjscy pisarze, których tradycje space opery sięgają początków XX. wieku, o czym we wstępie do „Inwazji" pisze Paweł Laudański. Przedstawicielem tego nurtu jest właśnie seria „Przybysze z ciemności", dziesięciotomowa saga, której pierwsza część ukazała się w Polsce nakładem wydawnictwa Almaz. Każdy zainteresowany z pewnością zada sobie pytanie, czy warto inwestować w kolejny cykl i czy wizja Achmanowa zaskoczy nas czymś nowym?

Ludzkość w roku 2088 doczekała się w końcu spotkania z Obcymi. A raczej na nich „wpadła". Ogromny statek pozaziemskiej rasy, wyposażony w zaawansowane technologie, przejmuje ziemski okręt „Skowronek" wraz z ocalałą załogą. Prowadzone na nich badania mają zweryfikować przydatność Ziemian do przedłużenia egzystencji stworzeń zwanych przez siebie bino faata. Zrezygnowali oni bowiem z naturalnego rozrodu na rzecz przetrwania i nie dopuszczenia do kolejnych katastrof. Niebieska planeta ma być dla nich azylem, źródłem siły roboczej i stacją przystankową do walki z innymi, wrogimi ludami kosmosu. Tej niezbyt przyjemnej wizji ma szansę przeszkodzić Paweł Litwin, jeden z nielicznych ocalałych z zagłady krążownika.

Fabułę obserwujemy z kilku różnych punktów widzenia, co pozwala nam na poszerzyć perspektywę i dowiedzieć się, co o spotkaniu z obcą rasą sądzą ludzie z różnych grup społecznych. Głównym bohaterem jest Litwin i najbardziej emocjonujące są właśnie jego przygody na okręcie kosmitów, w których stara się jednocześnie uratować Ziemię, jak i swoich kompanów. Za pomocą kaffu komunikuje się z quasi-rozumnym mózgiem statku, dzięki któremu może ukrywać się przed obławą. Nie zabraknie tu głębokich filozoficznych rozważań, trafnych spostrzeżeń, a nawet międzygatunkowego seksu. Z drugiej strony mamy obserwatorów na naszej planecie: prasę, ważne persony i zwykłych ludzi, niedowiarków, którzy nie czują, że ta sprawa w ogóle ich dotyczy. Dodatkowo, co jakiś czas odwiedzamy kopalnię na asteroidzie, polskich naukowców, czy mieszkańców Posterunku 13 na Wenus. Wszystko to obok wspomnianego wcześniej nabierania perspektywy, służy również do poznania świata pod koniec XXI w., postępu technologicznego i przemian społecznych, jakie zaszły w ludziach.

Achmanow nie jest zbytnim optymistą, wszak to dopiero za 76 lat ludzkość przestanie być we Wszechświecie osamotniona. Arthur C. Clarke w „Odysei Kosmicznej 2001" prorokował o roku 2001, w którym jak wiemy nic takiego się nie wydarzyło. Wizję rosyjskiego pisarza wyróżnia niezdecydowanie co do stosunku do takiego spotkania. Chociaż kosmici przynoszą ze sobą ewidentnie złe zamiary, to nie sposób przewidzieć, w jakim kierunku potoczą się losy Ziemi i Ziemian w kolejnych tomach. Zresztą podobieństw do prozy Clarke'a uważny czytelnik znajdzie tu więcej – akcja dzieje się w pobliżu Jowisza, z którym wiąże się również starożytny artefakt, o nieokreślonym pochodzeniu i przeznaczeniu.

Zderzenie dwóch kultur autorstwa Achmanowa to wydarzenie podniosłe, które rodzi wiele obaw, ale i daje nadzieje. W kolejnych tomach możemy spodziewać się rozbudowy świata, głębszego poznania obcych ras, a także poszerzania intrygi dotyczącej artefaktu. Niektórym trudno będzie przebrnąć przez początek książki, w którym nic nie jest do końca jasne. Im dalej jednak, tym będzie lepiej. Akcja nabiera tempa, a fani science fiction i space opery mogą się odprężyć i dać się porwać w tę kosmiczną historię. Czy więc warto? Jak najbardziej.

Dział: Książki
środa, 02 maj 2012 12:40

Reguła Dziewiątek

Czy to bohaterowie zwariowali, czy otaczający ich świat jest szalony? Magia nie istnieje, to fakt... no cóż... przynajmniej nie w tej rzeczywistości. Jednak według reguły dziewiątek Alexander Rahl jest jedyną osobą mogącą otworzyć przejście pomiędzy światami, by umożliwić terrorystom przeniesienie przez bramę broni, dzięki której podbiją tamten drugi, nie mieszczący się w granicach ludzkiej logiki i pojmowania, wymiar.

Fani fantastyki dobrze znają sagę Terrego Goodkinda zatytułowaną „Miecz prawdy". „Reguła dziewiątek" nawiązuje bezpośrednio do wydarzeń dziejących się po rozdzieleniu świata magicznego od tego zwykłego, w którym rozwijała się technika. Alex jest niemagicznym potomkiem rodu Rahlów. Utrzymuje się z malowania obrazów. Pewnego dnia spotyka dziwną i niesamowitą kobietę, Jax Amnell, którą ratuje przed pędzącą ciężarówką. Okazuje się, że dziewczyna przybyła z innego świata, by uchronić oba miejsca przed złym i okrutnym Radellem Cainem. Od tej pory losy bohaterów splatają się nierozłącznie.

Postacie stworzone przez Terry'ego Goodkinda niewiele się różnią od tych, które były bohaterami cyklu „Miecz prawdy". Alexander to idealna kopia Richarda, a Jax od Kahlan różni się jedynie kolorem włosów. Pytanie tylko czy to dobrze czy źle? Jak dla mnie rewelacyjnie, ponieważ tamtych bohaterów szczerze kochałam. Dla osób sięgających najpierw po „Regułę dziewiątek", nie będzie to miało specjalnego znaczenia, aczkolwiek jestem pewna, że fani, którzy spodziewali się czegoś nowego, podniosą głośny protest. Kolejnym, ostatnim już podobieństwem jest to, że matka Alexandra została uwięziona w szpitalu psychiatrycznym, a chłopak mieszka wraz z Benem (który jest wierną kopią czarodzieja Zeda).

Fabuła rozgrywa się w rzeczywistym świecie przy udziale pistoletów, paralizatorów, samochodów i wybuchów bombowych. Akcja jest wartka i dobrze przemyślana – rodem z książki sensacyjnej z prawdziwego zdarzenia. Do morderstw dołączmy twardą i niezachwianą postawę Alexa oraz wątek romantyczny i odrobinę ciętego humoru (np. gdy Jax nie mogła się nadziwić, dlaczego ludzie sprzedają w sklepach dziurawe spodnie), a otrzymamy mieszankę wybuchową i fantastyczną książkę roku. Może podchodzę do tego subiektywnie, ale jak zwykle, dziełem tego autora jestem zwyczajnie oczarowana. Goodkind wie, jak przemówić do czytelnika, by słowa go porwały i zapadły głęboko w serce i pamięć.

Książka została wydana w twardej oprawie z obwolutą. Jest porządnie szyta i wygląda rewelacyjnie. Zarówno korekta jak i tłumaczenie są również bardzo dobre. Dodatkowo na oficjalnym kanale Youtube Terrego Goodkinda znaleźć można sześciominutowy film oparty na fragmencie powieści (choć aktor grający Alexa nie przypadł mi do gustu). Wszystko zostało dopracowane w najdrobniejszych szczegółach zarówno przez samego autora jak i polskie wydawnictwo. Do tego, tak jak lubię, mimo że zaplanowane są kolejne części, książka ma wyraźnie zarysowane zakończenie, które jednak pozostawia przyszłość domysłom czytelników. Jest to bardzo sprytna sztuczka, która nie drażni fanów, a jednocześnie daje możliwości dalszego rozwoju akcji. Autor już niejednokrotnie udowodnił jak sprawnie potrafi ją zastosować.

Moja ocena „Reguły dziewiątek" jest daleka od obiektywizmu. Rzeczywistość stworzona przez pisarza jest moim zdaniem genialna, a ja jestem nią zachwycona w każdym calu. Tak jak kocham „Pierwsze prawo magii", tak i ta książka zajmuje miejsce na półce moich ulubionych pozycji. Przygoda, akcja, rewelacyjni bohaterowie – tacy z prawdziwym charakterem, a nie „praworządne elfy z Warhammera". Dla mnie jest to lektura obowiązkowa, więc gorąco ją polecam.

Dział: Książki
niedziela, 26 luty 2012 12:08

Rozgwiazda

Hard science fiction jako jeden z podgatunków fantastyki szczególny nacisk kładzie na naukowe i techniczne zagadnienia. Rozwój technologiczny w takich dziedzinach jak fizyka, biotechnologia, biologia czy cybernetyka jest elementem istotnym, wokół którego kręci się cała fabuła tej literatury. Dołączając do tego odległą przyszłość oraz przestrzeń kosmiczną uzyskujemy to co fani science fiction lubią najbardziej - ciekawą, pełną wiedzy literaturę. Peter Watts postanowił dogłębnie poruszyć ten temat i to nawet dosłownie, ponieważ w przeciwieństwie do wielu reprezentantów hard science fiction, jego powieść "Rozgwiazda" nie rozgrywa się w kosmosie, lecz na samym dnie oceanu.

Książka jest debiutem literackim Wattsa, napisanym prawe dwanaście lat temu. Jednocześnie jest to druga powieść, po "Ślepowidzeniu", która ukazała się na polskim rynku. Już w jej wstępie możemy dowiedzieć się jak bardzo pisarz ceni czytelników z naszego kraju za ich otwartość na jego twórczość. W swojej przedmowie przyznał, że często korzystał z Google Translatora aby zapoznawać się recenzjami zamieszczonymi na łamach polskich portali internetowych. Z pewnością takie wyznania są bardzo miłym akcentem, przygotowującym nas do zapoznania się z debiutem autora.

Tak jak wspomniałem wcześniej, akcja powieści dzieje się w nieokreślonej przyszłości (sądząc po zaawansowaniu technologicznym, dosyć odległej), na dnie Pacyfiku. Pisarz w ten sposób postanowił nam pokazać świat może nie tak daleki, ale również niezbadany. W głębinach oceanu, w dolinach ryftowych, czyli rowach tektonicznych ograniczonych uskokami skorupy ziemskiej, ludzkość zakłada elektrownie. Do pracy w takich warunkach przygotowywane są odpowiednie osoby. Ówczesny rozwój technologiczny pozwolił na stworzenie mechanicznego płuca umożliwiającego czerpanie tlenu z wody morskiej, nakładek na oczy, które pozwalają widzieć w ciemnościach czy wyprodukowanie enzymu, dzięki któremu ciało ludzkie jest odCENSOREDe na wysokie ciśnienie. Ryfterzy, czyli członkowie załogi pracujący w głębinach, również nie są wybierani losowo. Każdy z nich został w swoisty sposób dotknięty przez życie, które pozostawiło na nich psychiczną skazę. Dzięki temu do jednej z baz na dnie oceanu - Beebe - trafia prawdziwa śmietanka osobistości. Mamy wśród nich między innymi byłego pedofila, który rozmawia z wyimaginowaną przyjaciółką, kobietę mającą uraz po wykorzystywaniu seksualnym przez swojego ojca czy byłego mordercę. Taka gromada wyrzutków społeczeństwa zostaje zamknięta w odosobnieniu mając do dyspozycji klaustrofobiczną przestrzeń podmorskiej bazy czy bezmiar jednego z grzbietów płyty tektonicznej Juan de Fuca, gdzie na każdym kroku czeka niebezpieczeństwo pod postacią podwodnych wulkanów czy olbrzymich, drapieżnych ryb. To właśnie bohaterowie są główną siłą napędową "Rozgwiazdy". Każdy z nich jest postacią złożoną, wielowymiarową, wywołującą skrajnie mieszane uczucia. Czytelnikowi przyjdzie zmierzyć się z ich problemami natury psychicznej, obserwować relacje pomiędzy nimi - od wrogości, poprzez miłość, po braterską przyjaźń.

"Rozgwiazda" nie ogranicza się tylko do przedstawienia losów załogi pracującej na dnie oceanu. Na lądzie toczy się również fabuła mająca ścisły związek z bohaterami podmorskiej bazy. Przedstawiona zostaje rządna zysków korporacja GA, która pod przykrywką badań naukowych realizuje swoje własne cele, mamy w końcu inteligentne żele - sieci neuronowe mające zdolność uczenia się, które stają się powoli autonomiczne.

Peter Watts nakreślił bardzo ciekawy świat, który choć jest bliski, nie został jeszcze do końca zbadany. Czytając można wyczuć fakt, że pisarz posiada doktorat z biologii morskiej. Czerpie on garściami pomysły z naukowych badań i publikacji. Opisy podwodnej geografii ryftów czy zwierząt tam żyjących mają swoje źródła przedstawione przez pisarza na końcu książki. Podobnie rzecz ma się z podjętymi przez autora "Rozgwiazdy" tematami telepatii i psioniki. Zostały one przekazane szerszej opinii publicznej już w 1994 roku. Jak sam stwierdził "Być może będziecie zaskoczeni, dowiadując się, jak wiele z opisanych przeze mnie zjawisk nie jest moim wymysłem. (...) Rozgwiazda celowo przekręca niektóre fakty, a dziesiątki błędów popełniłem zapewne z czystej niewiedzy." Poruszane na kartach powieści wątki związane oceaniczną florą i fauną potrafią pogłębić wiedzę czytelnika, nie raz zmuszając do sięgnięcia do encyklopedii w celu zapoznania się z dokładniejszym opisem gatunków ryb głębinowych.

Z drugiej strony mamy przyszłość znaną z powieści cyberpunkowych: korporacje, cybernetyczne zamienniki ludzkich organów czy sztuczną inteligencję. Tak wykreowany świat przemawia do czytelnika swoim klimatem, mrocznym i tajemniczym.

Od strony technicznej powieść może wydawać się z początku bardzo chaotyczna. Autor rozpoczyna kilka różnych wątków, po których nieustanie się przemieszcza, przeplatając je historiami Ryfterów. Z czasem wszystko zaczyna układać się w spójną całość. Jednak lekki niesmak z tego powodu pozostaje. Czasami doskwiera też nierówność fabuły. Z jednej strony autor w mistrzowski sposób buduje napięcie (którego poszczyciłby się niejeden twórca literatury grozy), z drugiej męczy czytelnika przestojami w akcji pod postacią wewnętrznych monologów bohaterów. Powieść jest i tak lżejsza w odbiorze niż "Ślepowidzenie" - powodem może być w końcu debiut literacki.

Podsumowując "Rozgwiazda" Petera Wattsa jest powieścią ambitną, skierowaną do miłośników mocnego science fiction z elementami cyberpunku. Osoby lubiące mroczny i klaustrofobiczny klimat, teorie spiskowe czy nowinki technologiczne doskonale się odnajdą się w przedstawionej fabule. Mnie osobiście Watts przekonał do siebie. Już nie mogę doczekać się lektury kolejnej części trylogii Ryfterów , którą "Rozgwiazda" rozpoczęła.

Dział: Książki
poniedziałek, 26 grudzień 2011 12:04

Stroiciel ciszy

Fantastykę religijną w polskiej literaturze można szukać ze świeczką. Choć już na początku lat 90 wraz z umocnieniem się pozycji Kościoła w Polsce zaczęły pojawiać się pierwsze opowiadania nawiązujące do wiary katolickiej, nurt ten wśród autorów zaczął zmierzać w innym kierunku. Motywy religijne w fantastyce zaczęły skupiać się na metafizyce, siłach nadprzyrodzonych, duchowych reprezentantach, zostawiając gdzieś z boku sens istnienia Kogoś oraz nasze wewnętrzne uwikłania z Nim.

Wojciech Szyda w swoim drugim zbiorze opowiadań po raz kolejny mierzy się z połączeniem chrześcijańskich dogmatów z nurtem science fiction i fantasy. "Stroiciel ciszy" zawiera dziesięć jakże odmiennych historii. Każda jest wyjątkowa i zmusza czytelnika do refleksji oraz odpowiedzenia sobie na pytanie - kim w moim życiu jest Bóg.

Już pierwsze opowiadanie, które otwiera antologię - "Raport łotrów", ukazuje w jaki sposób podróż w czasie i zamach na życie ledwo co narodzonego Chrystusa może mieć wpływ na dzieje ludzkości. Krótkie, lecz ciekawe opowiadanie ukazuje miłosierdzie Jezusa nad każdym grzesznikiem, który szczerze wyrazi swoją skruchę.

Postać Syna Bożego jest również tematem kolejnego, tytułowego opowiadania "Stroiciel ciszy". Tym razem autor przenosi nas w daleką, nieokreśloną, przyszłość. Główny bohater, John Caspar, podróżuje specjalnym statkiem kosmicznym, aby w samotności odpokutować swoje winy, jednocześnie zaś rozgrzeszyć odległe kolonie. Na jednej z nich odnajduje tajemniczą postać, której istnienie jest sprzeczne z nauką Kościoła. Bohater, a wraz z nim czytelnik, staje przed próbą zrozumienia sensu zmartwychwstania i ponownego przyjścia Zbawiciela.

Kolejna historia, "Ciało i krew", która według mnie, choć gatunkowo odbiega od pozostałych zawartych w zbiorze, była jedną z lepszych, porusza dylematy dotyczące poświęcenia i wiary. Oto rycerz, samotny wędrowiec, z oddaniem poszukuje legendarnego Graala, kielicha z którego Chrystus pił podczas Ostatniej Wieczerzy.

Inny opowiadaniem, które zasługuje na szczególną uwagę jest "Po'Sen. Plaga cudów". Bardzo abstrakcyjne, częściowo psychodeliczne, z drugiej strony zaś malownicze. Autor porusza wyobraźnię czytelnika, kreując alternatywny Poznań. Miasto to w niejednym naszym śnie przerażało i fascynowałoby jednocześnie. W opowiadaniu obecny jest również motyw spowiedzi, jako leku na grzechy.

W "Planach na przeszłość" autor kreuje wizję niedalekiej przyszłości, w której istnieje możliwość posiadania kilku wersji samego siebie. Główny bohater prowadzi życie jednocześnie jako m.in. gangster, policjant, erotoman czy znudzony życiem księgowy, zaś z pomocą tabletek jego świadomość "przeskakuje" pomiędzy danymi wersjami. Oskarżenie o morderstwo poprzez porzucenie jednej ze swoich wersji powoduje, że bohater zaczyna się zastanawiać nad konsekwencjami zabawy w Boga.

"Drabina i łańcuch" to jeden z trudniejszych tekstów. Zrozumienie historii o walce z drapieżnymi aniołami, które przedostały się do naszego świata, przedstawionej w formie metafizycznego kryminału, wymaga od czytelnika nie lada wysiłku intelektualnego. Filozofia św. Augustyna, rozważania na temat czasu i zastosowanie podobnych imion głównych bohaterów znajdujących się w różnych ramach czasowych (typu Uriasz - Uriah, Falstrom - Fallstorm itp.) powoduje u czytelnika przemęczenie lekturą.

W zbiorze Wojciecha Szydy oprócz długich i przepełnionych filozofią opowiadań, znajdziemy krótkie historie, które wcale nie ustępują jakością tym dłuższym. Szort "Osobodante" przedstawia świat, gdzie króluje Kościół Danych Osobowych, dane osobowe są przedmiotem kultu, natomiast życie prywatne każdego człowieka nie jest tajemnicą. "Jeden dzień" zaś w obrazowy sposób przedstawia nam Biblię w opisie jednego dnia pary głównych bohaterów. Zbiór zamykają "Fałszerze" - lekki utwór, stanowiący istną odskocznią po poważnej lekturze zbioru.

Antologie opowiadań, czy to jednego czy wielu autorów, mają to do siebie, że rzadko są doskonałe pod każdym względem – bywa, że utwory w nich zgromadzone są różne pod względem jakościowym i wzbudzają różne reakcje czytelnika. Nie inaczej jest ze „Stroicielem ciszy”. Opowiadania wchodzące w skład tomu mogą się podobać bardziej i mniej, ale każdy czytelnik znajdzie tu coś dla siebie. Dobra fantastyka z przesłaniem, która sprawia, że wraz z przewróceniem ostatniej kartki, nawet jeśli trudno nam było przebrnąć przez niektóre historie, czujemy satysfakcję.

Dział: Książki
wtorek, 26 lipiec 2016 00:08

"Angele Dei" już w sierpniu!

W Niebiosach szykuje się wojna. Zarzewiem konfliktu są ludzie, którzy według niektórych z aniołów nie zasługują na miłość Boga. Walka toczyć się będzie nie tylko w Niebie, ale również na ziemi. Powieść rozgrywa się w trzech płaszczyznach czasowych: starożytności, średniowieczu i we współczesności, a bohaterami jest troje ludzi, których losy wiąże wielka tajemnica.

Dział: Książki
czwartek, 22 listopad 2012 14:19

Legenda. Rebeliant

Po fali romansów paranormalnych, jaka przetoczyła się wśród powieści dla młodzieży, nadszedł czas na nowy trend – dystopie z nastoletnimi bohaterami w rolach głównych. Swego czasu rekordy popularności biła trylogia „Igrzyska Śmierci", zresztą przykłady tego typu literatury można mnożyć – „Nowa Ziemia", „Delirium", seria „Jutro". Już 7 listopada swoją polską premierę będzie miał „Rebeliant", pierwszy tom nowego cyklu, wpisującego się w ten nurt, pt. „Legenda".

Akcja toczy się w dalekiej przyszłości na terenie obecnych Stanów Zjednoczonych. Trwa zbrojny konflikt między Republiką, totalitarnym państwem położonym na zachodnim wybrzeżu, a Koloniami, ziemiami na wschodzie. Władzę w Republice twardą ręką sprawuje armia, którą dowodzi Elektor. Wyraźnie rzucają się też w oczy nierówność społeczna i podział mieszkańców miast na nastawione do siebie antagonistycznie klasy. Bogata elita, w skład której wchodzą osoby związane z wojskiem oraz urzędami publicznymi, zamieszkuje eleganckie dzielnice i ma dostęp do wszelkich dóbr. Z kolei w dzielnicach biedy brakuje nie tylko jedzenia i pracy, ale też ich mieszkańcy nieustannie padają ofiarami tajemniczych epidemii, które rokrocznie zbierają krwawe żniwo.

O przyszłości każdego mieszkańca Republiki decyduje wynik Próby, którą przechodzi się w wieku dziesięciu lat. Od liczby zdobytych na niej punktów zależy, czy dane dziecko będzie miało szansę kontynuować naukę i zdobyć wykształcenie, czy też zostanie wysłane do obozu pracy. Do tej pory tylko jednej osobie, June Iparis, udaje się zdobyć maksymalny wynik, dzięki czemu w wieku piętnastu lat, dziewczyna kończy już uniwersytet i szkolenie na agenta. Gdy jej starszy brat zostaje zabity przez nieuchwytnego do tej pory złodzieja i buntownika, wroga publicznego numer jeden, Daya, jej zadaniem jest wytropienie go i aresztowanie. Kiedy dochodzi do ich spotkania, oboje dość szybko przekonują się, że stanowią niejako swoje lustrzane odbicie – każde z nich jest chodzącą legendą w swoim świecie. Wkrótce June przekonuje się, że przez wiele lat była karmiona kłamstwami, a świat wygląda inaczej, niż chciałaby tego państwowa propaganda.

Gdy zaczynałam lekturę „Rebelianta", spodziewałam się pasjonującego pojedynku dwóch geniuszy, stojących po przeciwnych stronach barykady. Dopiero po pewnym czasie zorientowałam się, że mam do czynienia z dosyć typową dystopią dla młodzieży. A jednak, dosyć nieoczekiwanie, książka niesamowicie mnie wciągnęła i przeczytałam ją w jeden wieczór. Historia jest interesująca i nie pozwala się oderwać od lektury.

Bardzo dobrym rozwiązaniem, które pozwala poznać te same wydarzenia z różnej perspektywy jest użycie podwójnej narracji. Książka podzielona jest na krótkie, kilku lub kilkunastostronicowe rozdziały, w których rolę narratora pełnią na zmianę June i Day. Ciekawym zabiegiem jest użycie odmiennej czcionki do fragmentów opisujących historię każdego z głównych bohaterów.

„Rebeliant" to trzecia powieść dla młodzieży o charakterze dystopijnym, jaką miałam okazję czytać. Wiele zawartych w niej elementów fabularnych nasunęło mi skojarzenie z „Delirium" autorstwa Lauren Oliver. W obydwu przypadkach mamy do czynienia z dwojgiem nastolatków pochodzących z dwóch różnych światów: ona - wierząca w szerzoną propagandę i żyjąca w dostatku, on – wyrzutek i rebeliant, żyjący na marginesie społeczeństwa. Jednak w tym porównaniu powieść Marie Lu wypada znacznie korzystniej – zawiera więcej interesujących wątków i nie skupia się jedynie na rozkwitającym pomiędzy bohaterami uczuciu, a na ich walce z systemem i próbie odkrycia tajemnic z przeszłości. Cieszę się, że autorka nie uczyniła ze swojej książki kolejnej historii miłosnej dla nastolatków i mam nadzieję, że w kolejnych tomach się to nie zmieni.

Z niecierpliwością czekam na kolejny tom i jestem niezmiernie ciekawa dalszych losów Daya i June. Książkę polecam przede wszystkim młodym czytelnikom. Jeśli podobają Wam się powieści Lauren Oliver czy Suzanne Collins, "Rebeliant" to książka dla Was!

Dział: Książki
środa, 22 sierpień 2012 14:16

Kwiat paproci

Znacie baśń Kraszewskiego o kwiecie paproci, który kwitnie tylko raz w roku w Noc Świętojańską? Podobno, gdy znajdzie się ten niepozorny kwiatuszek o pięciu złotych listkach i błyszczącym, wirującym oczku można mieć wszystko (dosłownie wszystko), czego tylko dusza zapragnie. Są tylko dwa warunki: nie można nikomu powiedzieć, że jest się w posiadaniu tego cudeńka i nie wolno dzielić się swoim szczęściem. Wierzcie mi, miałabym problem z wypełnieniem tak pierwszego, jak i drugiego warunku.

Mimo, że to tylko baśń, to niesamowicie działa na wyobraźnię i niektórzy w noc świętego Jana zamiast bawić się przy blasku ognia, zapuszczają się do lasu w poszukiwaniu legendarnego kwiatu. Niestety, las nocą to nie moja bajka, a po „Kwiat paproci" spokojnie można się wybrać do księgarni, bo taki oto tytuł nosi debiut literacki Dominika Sokołowskiego.

Debiutancka powieść tego początkującego pisarza fantasy to trzy historie trzech bohaterów. Pierwszym z nich jest młody cesarzewicz Isaakios. Po napadzie na cesarstwo swojej matki musiał uciekać wraz ze swoim opiekunem przed bezwzględnymi mordercami, którzy z uśmiechem na ustach zarżnęli zakochanego w cesarzowej dowódcę gwardii, a piękną władczynię bestialsko zasztyletowali. Teraz, po jedenastu latach przymusowego ukrywania się w jednej z wiosek, młodzieniec wyrusza wraz ze swoim opiekunem, centurionem Łamignatem, aby odzyskać tron i należne mu miejsce oraz szacunek ludu. Drugą bohaterką powieści jest Michelle, pół sierota walcząca o życie na ulicach miasta Bourges. Podczas jednej z kradzieży zostaje złapana przez inkwizytora Aleksandrosa, który postanawia zaopiekować się brudną żebraczką. Po kilku latach z małej, zastraszonej i niekochanej złodziejki wyrasta prawdziwa piękność. Michelle pobiera nauki od swojego wybawcy i z czasem staje się agentką inkwizycji – mistrzynią w swoim fachu. Ostatnim z bohaterów jest Ilias, który wraz ze swoim wiernym giermkiem Basarabem ściga bezwzględnych barbarzyńców – morderców jego ukochanej żony i nienarodzonego synka. Żadna podróż i żadna misja każdego z trójki bohaterów nie będzie łatwa, lekka i przyjemna, wręcz przeciwnie. Na każdym kroku i niemalże w każdym człowieku kryje się niebezpieczeństwo, które może definitywnie zakończyć życie Isaakiosa, Michelle oraz Iliasa.

Przyznam się wam, że od zawsze miałam pewne opory przed czytaniem debiutów literackich. Wiem, że początki są trudne i staram się z przymrużeniem oka patrzeć na, niekiedy, bardzo liczne potknięcia początkujących pisarzy i pisarek. Niestety, rzecz ma się inaczej, jeśli chodzi o literaturę fantasy, której jestem fanką i od tych debiutów wymagam dużo. Czasami wydaje mi się, że zdecydowanie zbyt dużo.

Kiedy po raz pierwszy przeczytałam zapowiedź „Kwiatu paproci" pomyślałam sobie, że musi to być niesamowita lektura pełna magii i niebezpieczeństw pisana w starym stylu, gdy fantasy była wolna od iskrzących się wampirów, nieszczęsnych wilkołaków i innych stworzeń paranormalnych. Gdy pierwszy tom „Kronik Arkadyjskich" znalazł się w moim posiadaniu bez żalu porzuciłam wszystkie zaczęte powieści i zagłębiłam się w uliczki arkadyjskiego cesarstwa. Niestety, zamiast zapierających dech w piersiach przygód, książka powiała niesamowitą nudą. Akcja całymi rozdziałami wlekła się niemiłosiernie tylko po to, żeby nagle gwałtownie przyspieszyć i po kilku linijkach znowu zwolnić do swojego stałego, ślimaczego wręcz tempa. A przecież obiecano mi przygody, podróże, magię i niebezpieczeństwa. Brnęłam dalej wraz z bohaterami, którzy przypominali mi marionetki potrząsane bezładnie przez swojego twórcę, przez krainy cesarstwa, zdobywałam zamek, walczyłam ze smokiem, drżałam przed samym Satanem i pokonywałam zarazę, ale nie było w tym dynamiki. Gdzieś zniknęła akcja zastąpiona suchymi, beznamiętnymi opisami znanymi mi z powieści historycznych, za którymi nie przepadam. Postaci także mnie nie urzekły. Były zbyt sztuczne, a ich przewidywalne zachowania drażniły mnie ze strony na stronę, z rozdziału na rozdział i momentami musiałam odkładać książkę na półkę, żeby odpocząć od wypływającego spomiędzy stron infantylnego zachowania całej trójki. Poza tym, gdy tylko odrywałam się na chwilkę od lektury obrazy Isaakiosa, Michelle i Iliasa szybko blakły. Może to przez to, że autor niewiele poświęcił miejsca na stworzenie ich rysu psychologicznego?

Widać, że autor miał świetny pomysł na niesamowitą książkę, niemniej jednak czegoś tutaj zabrakło, żeby „Kwiat paproci" stał się lekturą porywającą, intrygującą i trzymającą w napięciu od pierwszej do ostatniej strony. Fabuła stworzona przez Sokołowskiego przypomina tytułowy kwiat, który bardzo, ale to bardzo powoli rozkwita i jest to raczej lektura dla tych, którzy uwielbiają delektować się literaturą fantasy z bogatym tłem historycznym oraz nieposiadających mdłości na wzmianki o patroszeniu, ścinaniu głów, zrywaniu z twarzy skóry, pod której aż roi się od robactwa i bezlitosnym sztyletowaniu. „Kwiat paproci" zdecydowanie odradzam tym, którzy (tak jak ja) są przyzwyczajeni do pędzącej na łeb na szyję akcji, w której można bez reszty się zatracić i mają słaby żołądek. Wierzcie mi, „Kwiat paproci" momentami spływa litrami krwi i nie tylko.

Nie powiem, że debiut Sokołowskiego jest beznadziejny i nie warto po niego sięgać, bo tak nie jest. Może i nie rzuca na kolana, ale co poniektórzy na pewno zasmakują w „Kwiecie paproci", który jest tylko preludium do kolejnych tomów trylogii. Osobiście czekam na drugi tom „Kronik Arkadyjskich", bo może to w nim znajdę to, czego szukam w polskiej literaturze fantasy? Kto wie?

Dział: Książki