Po trudnych i zawiłych początkach na nowym kontynencie, Molly Murphy stara się wyjść na prostą. Nie zarzuciła planów pozostania prywatnym detektywem, choć wszyscy wokoło tłumaczą jej, że nie jest to praca dla kobiety. Molly jednak nie rezygnuje, dodatkowo uskrzydlona wsparciem ukochanego Daniela, z którym po cichu wiąże spore plany. Dlatego, gdy spotyka detektywa z prawdziwego zdarzenia Paddy'ego Rileya, postanawia za wszelką cenę nauczyć się od niego fachu. Co z tego wyniknie?
Druga część cyklu o przygodach rudowłosej Irlandki, która przypadkiem znalazła się na statku płynącym do Ameryki, zaczyna się dość sielsko. Od wydarzeń z poprzedniego tomu minęło kilka miesięcy, Molly spotyka się z Danielem, a do szczęścia brakuje jej tylko spełniania się w wymarzonym zawodzie. Tajników pracy detektywa i skutecznych metod ma nadzieję nauczyć się od Paddy'ego, który jednak nie dość, że nie przepada za kobietami, to jeszcze nie chce wtajemniczać Molly w szczegóły spraw. Kiedy jednak dochodzi do zabójstwa, a nowojorska policja, zdaniem Molly, nie przykłada się do śledztwa, naszej bohaterce nie pozostaje nic innego, jak wziąć sprawy w swoje ręce.
Jak już pisałam w recenzji części pierwszej, powieści Rhys Bowen to kryminały starej daty, w związku z tym, nie ma w nich takiego napięcia i suspensu, do jakiego przyzwyczaiły nas współczesne obrazy z tego gatunku. Molly nie ma doświadczenia w prowadzeniu śledztwa, wiele założeń opiera na swoich domysłach, a jak sama mówi, wyobraźnię ma bujną. Środki ma ograniczone, bo raz, że nie zna miasta, ani panujących w nim powiązań, a dwa (może się to wydawać niewiarygodne) naprawdę w tamtych czasach nikt nie traktował serio kobiety chodzącej samopas po mieście i zadającej dziwne pytania. Autorka konsekwentnie trzyma się tej drogi, co rusz pakując Molly w kłopoty z tego tytułu lub serwując jej kpiny i wyśmiewanie.
Prowadzenie śledztwa polega tutaj głównie na chodzeniu po mieście i rozmowach z ludźmi, a to, jak wiadomo bywa bardzo żmudne. Jest jednak duży plus. Wędrując po mieście razem z Molly poznajemy lepiej nie tylko samo miasto, które rozkwita na naszych oczach, oferując szereg rozrywek dla ducha i dla ciała. W drugiej części oczami głównej bohaterki przyjrzymy się dokładniej środowisku bohemy artystycznej, kształtującej się na Broadwayu oraz grupie anarchistów rosnących w siłę i wcale nie mających pokojowych zamiarów. Otwarty umysł Molly i serce na dłoni pozwolą jej poznać nowych przyjaciół, którzy zagoszczą w fabule powieści na stałe. Mowa tutaj o dwóch artystkach Sid i Gus oraz znanym dramaturgu Ryanie, który swoim brakiem krytycyzmu wprowadza akcenty komediowe do powieści.
Jednak największym i najmilszym zaskoczeniem był dla mnie duży akcent polski związany bezpośrednio z zamachem na prezydenta Williama McKinleya 14 września 1901 roku. Szczegółów nie zdradzę, powiem tylko, że ta historia nie była mi w ogóle znana i być może dlatego tak mnie zaskoczyła. Druga sprawa i wielki plus dla fabuły jest taki, że dzięki takiemu łączeniu fikcji z prawdziwymi wydarzeniami powieść jest mocniej osadzona w rzeczywistości, a więc bardziej wiarygodna dla czytelnika.
Śmierć detektywa jest godną kontynuacją części pierwszej; zachowano klimat retro, jest się z czego pośmiać, a przy okazji można się sporo dowiedzieć o Ameryce początków XX wieku. Lektura godna uwagi, polecam.