kwiecień 19, 2025

Rezultaty wyszukiwania dla: Nomen Omen

środa, 24 luty 2021 01:12

Zodiaki. Genokracja

Teksty Magdaleny Kucenty miałam okazję już czytywać, lecz zawsze były to opowiadania. Bardzo dobre, niektóre nominowane do nagrody im. Janusza Zajdla, jednego z najważniejszych wyróżnień dla polskiej fantastyki. Byłam jednak ciekawa, jak autorka poradzi sobie z dłuższą formą. Dlatego też z chęcią sięgnęłam po „Zodiaki. Genokrację”, tym bardziej że w tym uniwersum rozgrywały się już nominowane do Zajdla historie Koziorożec i Smok oraz Paradoks Bliźniąt. Już cieszę się na możliwość lepszego poznania bohaterów, których kojarzę z opowiadań, i spotkania nowych.

Zanim jednak o treści, muszę się zatrzymać przy okładce. Jest ona po prostu prześliczna. Wykonana z dbałością o szczegóły, z błyszczącą linią i niezwykłej urody ilustracją autorstwa dość znanej już artystki, Natalii Starkiewicz. Ekstraklasa wśród rysowanych okładek. Połączenie głębokiego błękitu i z intensywnym oranżem szokuje i przyciąga uwagę – czyli robi dokładnie to, co okładka robić powinna. Z zachwytem wstawię na półkę.

Gatunkowo „Zodiaki” należą do biopunka, czyli nurtu bliskiego cyberpunkowi – tylko skupionego na wpływie biotechnologii na ludzkie życie. To ta gałąź nauki jest najbardziej rozbudowana w powieści – osiągnięcia biotechnologii pozwalają tworzyć sztucznych ludzi, a do nich należą tytułowe Zodiaki, czyli „rodzeństwo” postludzi, de facto stale udoskonalanych eksperymentów. Poznajemy: Capricorna, oportunistę podążającego na fali losu i wikłającego się w niezłe tarapaty, gdy musi zmierzyć się na ringu z niezwyciężonym Smokiem; narwaną i bezkompromisową Pisces, która dla swojego Koziorożca zrobi wszystko, a najchętniej wysadzi świat, w którym przyszło im żyć; Gemmę i Inni, dwie osobowości w jednym ciele… Zodiaki mierzą się z rzeczywistością, w której świętym Graalem wciąż jest nieśmiertelność, ale odradzanie się przybiera różne formy… i czasem budzisz się jako dorosły w skórze niemowlaka. Wspólnie eksplorują świat, estetyką wzorowany na Starożytnym Rzymie (co znajduje w powieści ważkie uzasadnienie), i próbują zrozumieć swoje znaczenie w świecie. A przy okazji przeżywają przygody i mierzą się z rządzącą kastą genokratów zdolnych odradzać się w kolejnych ciałach.

Wciągnęła mnie i zachwyciła ta historia. O tym, że Kucenty sprawnie posługuje się językiem, wiedziałam od dawna, ale teraz do języka doszła misternie spleciona intryga i świat, ten świat, który trochę chciałby być starożytny, a trochę – nieprzyzwoicie wręcz nowoczesny. Tym samym autorka zwraca się i do tych, których fascynują niebezpieczne wizje przyszłości, i do tych, którzy lubią fantastykę osadzoną w dawnych czasach. Do tego dochodzą fenomenalnie wykreowani bohaterowie: chociaż jest ich wielu, nie ma szans pogubić się w ich gąszczu – każdy ma własny charakter i sposób bycia, wprowadzani też są stopniowo, by dać czytelnikowi szansę się z nimi zaprzyjaźnić. Co do fabuły – czuć, że to dopiero początek większej historii, więc raczej kierowałabym tę powieść do czytelników, którzy lubią dłuższe serie i nie rozczarują się umiarkowanym tempem pierwszego tomu.

Polecam. Po prostu polecam. Nie możesz się zdecydować, czy wolisz poczytać o cyberpunkowej przyszłości, czy o wykwintnej starożytności? Autorka ma na to rozwiązanie! „Zodiaki. Genokracja” to ekstrawagancka mieszanka najwyższej technologii, transhumanistycznych rozważań nieodłącznie splecionych z losem kolejnych iteracji Zodiaków i spuścizny antyku. A pośrodku tej niecodziennej mozaiki: przejmująca opowieść o rodzeństwie Zodiaków – tak różnych i zarazem tak podobnych. Z ręką na sercu zapewniam – takiej historii jeszcze nie było. Jeśli więc czekasz, aż fantastyka da ci coś nowego, to właśnie dała.

Dział: Książki
niedziela, 14 luty 2021 17:25

Chodź ze mną

Książki Joanny Opiat-Bojarskiej są ostre, pozbawione łagodnych krawędzi. Nie ma tutaj miejsca na obchodzenie się z czytelnikiem jak z jajkiem. Gdy potrzebuję czegoś mocniejszego, to wiem, że książki tej autorki mnie nie zawiodą.
 
Ewa to kobieta, która ma idealne życie. Jest właścicielka salonu fryzjerskiego, prowadzi profil na Instagramie, gdzie pokazuje swoją idylliczną codzienność, ale wszystko to pozory. Ludzie mają wierzyć, że niczego jej nie brakuje. Jednak jedna sekunda może wiele zmienić. Jest też Artur, niewidomy mężczyzna, który nienawidzi swojej laski i litości, jaką okazują mu inni. Ten brakujący zmysł zastępuje pozostałe: smak, dotyk, węch. Jest on sąsiadem Ewy.
 
Gdy świat kobiety wali się w ciągu chwili, a ktoś zastrasza ją. Artur postanawia jej pomóc i otoczyć swoistą opieką.
 
Nawet jeżeli poczujecie podczas lektury małe zgrzyty, to czytajcie tę książkę dalej. Zakończenie wszystko wam zrekompensuje, bo wbija w fotel! Tego się nie spodziewałam. Owszem, układałam w głowie jakieś zakończenia, scenariusze, ale nie coś takiego! O ile w całej książce na pierwszy plan wysuwa się bardziej wątek obyczajowy, bo thrillera tutaj mało, to zakończenie sprawa, że serce zaczyna szybciej bić. Rozdziały są krótkie, a autorka zdecydowała się pokazać całą historię z punktu widzenia kilku bohaterów, dzięki czemu czytelnik może spojrzeć na wszystkie wydarzenia z dystansu i ocenić to nader obiektywnie. Nie wszystkie postacie polubiłam. Niektórych wręcz nie znosiłam i chętnie bym się ich pozbyła.
 
Autorka poruszyła ważny temat budowania idealnego świata w świecie Instagrama. Gdy wszystko jest cudowne, ludzie wiodą dostatnie życie, a pieniądze się dla nich nie liczą. Jest to bardzo krzywdzące i może wprawić gros osób w wyrzuty sumienia, nawet w depresję. Pamiętajmy, że INSTAGRAM A RZECZYWISTOŚĆ to dwie różne rzeczy. Mało jest twórców, którzy pokazują codzienność, bez żadnych ozdobników. Joanna Opiat-Bojarska fenomenalnie ukazała to, z jakimi problemami każdego dnia, zmagają się ludzie niewidomi. Jak bardzo polegają na innych zmysłach, osobach, a błahostki, które dla nas są niczym, dla nich stanowią wielki problem. Byłam bardzo zaskoczona i dzięki Chodź za mną spojrzałam na sytuację inaczej.
 
Joanna Opiat-Bojarska pokazała mi, że oprócz twardych kryminałów, gdzie bluzgi i brutalność pojawiają się na każdej stronie, potrafi poruszyć wątki społeczne, uświadomić swoich odbiorców, a co ważniejsze, wpleść to w fabułę i stworzyć historię, która wciąga.
Dział: Książki
niedziela, 14 luty 2021 00:27

Sekrety z przeszłości

„Ofiary traumy często pamiętają najmniejsze szczegóły. Innym razem tak często powtarzają w myślach zdarzenie, że wszystko im się miesza. Często próba przypomnienia sobie wszystkiego staje się sensem życia ofiary.”

Wystawiłabym filmowi lepszą notę, gdyż poruszał bardzo ciekawą tematykę winy, przebaczenia i sprawiedliwości, jednak od pierwszych scen miałam wrażenie nie tyle kopiowania, ile powtórzenia pomysłu na fabułę, kojarzę go z innych filmów i książek. Akcja w zasadzie łatwa do przewidzenia, choć w dwóch momentach nagłe zwroty niosły pierwiastek zaskoczenia, podtrzymywały dynamikę historii.

W teraźniejszość z impetem wkradła się ostra i bolesna przeszłość, odkrywane były przetwarzane przez lata zlepki wspomnień, upchnięte w najdalsze ciemne strefy pamięci, aby poradzić sobie z traumatycznymi przeżyciami. Towarzyszyły im usilne wyrzuty sumienia, poczucie wstydu i wstrętu do samego siebie. Wydawało się, że łatwo interpretować to, co wydarzyło się we wcześniejszym etapie życia. Emocje jednoznacznie opowiadały się po jednej ze stron, ale przy lukach w faktach trudno uzyskać pełną perspektywę. Łatwo o pomyłki i błędne osądy. Wymierzanie sprawiedliwości na własną rękę mogło stać się przyczyną kolejnej tragedii.

Lata sześćdziesiąte, przedmieścia Londynu, Maja i Lewis, doświadczeni przez wojnę w Europie, teraz wiodą szczęśliwe życie z synkiem. Niestety, nadszedł dzień, w którym spokój rodziny ulega załamaniu. Kobieta rozpoznaje, w mieszkającym w pobliżu Thomasie, swojego i siostry oprawcę z czasów wojny. W determinacji i afekcie decyduje się na porwanie sąsiada i próbuje wymusić na nim przyznanie się do winy. Liczy, że głośno wypowiedziana prawda zbliży ją do pogodzenia się z przeszłością i zamknie drzwi do dawnego koszmaru. Domniemany były nazista do niczego się nie przyznaje, wydarzenia zaczynają się gmatwać i intensyfikować, skomplikowane warunki roszady sił ulegają zmianie, w pewnym momencie dramat zahacza o thriller.

Podobała mi się scena, w której Maja po raz pierwszy wymierza broń w Thomasa. Noomi Rapace fenomenalnie ją odegrała, czułam prawdziwość i szczerość postaci. Jeśli zestawi się ją z ujęciem Lewisa przeżywającego podobną wewnętrzną walkę, opowieść nabiera drugiego wymiaru. Mocne i przekonujące przekazy, warto poświęcić im chwilę zadumy. Jak bardzo tajemnice niszczą duszę i wzmacniają wątpliwości. Do czego zdolny jest człowiek, by odzyskać godność? Jak gorzki smak ma zemsta? Dokąd nieujarzmiona doprowadza? Niektóre postawy bohaterów wymykały się logice, częściowe usprawiedliwienie to działanie w ekstremalnych warunkach. Średnio podeszła mi gra Joela Kinnamana, Chrisa Messiny jeszcze mniej, szkoda zmarnowania potencjału ról.

Dział: Filmy
wtorek, 12 styczeń 2021 22:18

Dlaczego Król Elfów nie znosił baśni

Pokochałam trylogię autorstwa Holly Black. Takiej książki w tamtym okresie potrzebowałam. Ja wręcz zatopiłam się w ten magiczny, piękny, ale i przerażający świat. Nie mogłam więc przejść obojętnie obok dodatku „Dlaczego Król Elfów nie znosił baśni”, zwłaszcza że ta książka wydana jest wręcz cudownie, z wielką dbałością o szczegóły. To taki must have każdego fana trylogii o Cardanie i Jude.
 
Dzięki tej lekturze ponownie przeniesiemy się do Elfhame, a za pomocą krótkiej formy poznamy przeszłość księcia – jego młodzieńcze lata, wprowadzenie się do domu Balekina, poznanie Nicassy, Valeriana i Lokiego. Cardan był dla mnie zagadką; Black nie zdradzała, co działo się w głowie księcia. Gdy on sam otwierał się przed Jude, to wtedy mogliśmy lepiej go poznać. Dzięki tym opowiadaniom, co nieco rozjaśniło mi się głowie. Poznałam przeróżne motywacje księcia; to, dlaczego tak znęcał się nad Jude i jej siostrą bliźniaczką. Jego charakter ukształtowały lata odrzucenia, poniżania, braku zainteresowania. Gdy ktoś nie zaznał miłości, tylko upokorzenie i wstyd, to trudno mu być dobrym elfem.
 
„Dlaczego Król Elfów nie znosił baśni” to książka, którą czyta się zadziwiająco szybko. Kolejne historie połykamy, chcąc dowiedzieć się więcej i więcej. Po zakończonej lekturze czułam niedosyt – chętnie na dłużej wróciłabym do tego magicznego świata i poznała dalsze losy Cardana oraz Jude. Holly Black tej części skupia się głównie na księciu, jego uczuciach i myślach. Zadziwiające jest to, że pomimo iż odsłonięto przed czytelnikami jakąś część duszy bohatera, to nadal jest on zagadką.
 
Wszystkie historie są magiczne, pełne uroków, czarów i elfów. Ich przebiegłości, nikczemności, zapatrzenia w siebie. Dwór Najwyższego Króla jest zepsuty, co mogliśmy już poznać w poprzednich częściach. „Dlaczego Król Elfów nie znosił baśni” to książka, której nie polecam czytać przed całą trylogią. Ten zbiór opowiadań to dodatek i tak go traktujcie. Nie mogę wspomnieć o wydaniu – jest cudowne! Przepiękne ilustracje nadają klimatu tej historii. Są mroczne, tajemnicze, jakby przesłonięte mgłą. Pokochałam kresę Roviny Cai. Niewątpliwe ilustracje jej autorstwa zwiększają wartość książki.
 
Jeżeli jesteście fanami „Okrutnego Księcia”, to ta książka będzie dla Was fenomenalną rozrywką.

 

Dział: Książki
niedziela, 06 grudzień 2020 17:47

Konkurs: Światło i Cienie. Tir Alainn. Tom 2

Anne Bishop, bestsellerowa autorka "New York Timesa", powraca w drugiej części fenomenalnej trylogii Tir Alainn, zabierając nas w pełną ekscytujących przygód podróż po swoim świecie. Światło i cienie to perełka wśród opowieści gatunku fantasy, pełna nieoczekiwanych zwrotów akcji, osnuta mgiełką romansu i pełnej oddania miłości…

Dział: Zakończone
"Kiedy twoi wrogowie ci się sprzeciwiają, musisz im odpowiedzieć stalą i ogniem. Gdy jednak padną na kolana, musisz im pomóc się podnieść. W przeciwnym razie nikt nigdy nie ugnie przed tobą kolan."
 
Jaime, Catelyn, Arya, Tyrion, Sansa, Jon, Daenerys, Samwell, Bran, oprowadzają po drugiej części trzeciej odsłony cyklu "Pieśń lodu i ognia". Kontynuujemy podążanie tropem losów postaci, co sprawia mnóstwo radości i przyjemności. Bawimy się, rozszyfrowując zawiłości przeznaczenia, a ponieważ Martin pod każdym względem perfekcyjnie dopracowuje bohaterów, to patrzy się na nich jak na realne osoby. Stąd ogromne przywiązanie, ciekawość, jak poradzą sobie w dalszej części życiowych pułapek, zawirowań i niepewności. Pochłaniają niebezpieczne gry, nieuniknione konflikty, klęski przeplatające się z sukcesami, bolesne doświadczenia i ogniste decyzje, zaskakujące wygrane i nieoczekiwane poświęcenia.
 
Wnikając w powieść, całkowicie angażujemy się, atrakcyjnie oprowadza po złożonej naturze człowieka, przywołuje wyjątkową magię fantasy naznaczoną nieznajomością jutra. Emocjonujemy się wielopłaszczyznowym scenariuszem zdarzeń, zaskakującymi zwrotami akcji, brzmieniem przeciwstawnych żywiołów, porywa nas symfonia przygód, zatapiamy się w dźwiękach niebanalnej historii walki o władzę, prestiż, honor i przetrwanie. Reprezentantka książek, jakimi zachwycam się najbardziej, lubię i cenię. Dopracowana w każdym aspekcie, im głębiej w nią wnikam, tym mocniej oczarowuje i zachwyca, intensywniej pragnę więcej. Pożądane uczucie satysfakcji, fenomenalny smak rozkoszy dla duszy, niecierpliwe wyczekiwanie kolejnych przyczyn i następstw losów królestw i jej mieszkańców. Nie dziwi zatem przyznana przeze mnie maksymalna nota.
 
Narracja bardzo do mnie przemawia, z jednej strony wyważona, solidna i przyjazna, z drugiej doskonale podkręcająca atmosferę, budująca nastrój i dająca poczucie komfortu zasiedzenia. Przekazy płynące ze stron książki zmuszają do refleksji, zachęcają do szukania analogii do realnego świata, przebywania w punktach styku fantasy i realizmu. Stawia na pierwszym planie człowieka, odkrywa sens istnienia, a dopiero potem koloryzuje niezwykłymi stworzeniami. Każdy znajdzie coś dla siebie, postać, którą będzie intensywnie podziwiał i z nią sympatyzował, choć też dostrzegał jej wady. Postać, którą znienawidzi i wzgardzi, ale z szacunkiem doceni. Bo nikt nie da się zaszufladkować w jednoznaczność dobra i zła, czerni i bieli, przydzielonej na stałe interpretacji. Na końcu książki zamieszczono przydatny przewodnik po królach i ich dworach, małych i wielkich rodach, buntownikach, wyrzutkach i zaprzysiężonych braciach.
 
Już sama treść niezwykle wciąga i porywa, pretenduje do miana arcydzieła, a ubrana jeszcze w cudowną oprawę graficzną, sprawia, że przeżywamy fascynujące spotkanie czytelnicze. Czujemy się pełnoprawnymi uczestnikami przedstawionego świata. Podążamy tropem przygód, zmieniając bohaterów, scenerię, czas, misje i roszady. Dla książki decydujemy się zarwać noce, ponieść słusznym sprawom, ambitnym pragnieniom, dynamicznym incydentom, niebywałym splotom okoliczności, sprzyjającym lub nie przypadkom. Drżymy o losy ulubionych bohaterów, ogarnia nas niepewność, czy zdołają przeżyć, wywiązać się z powierzonych zadań, dotrzeć do wyznaczonych przez przeznaczenie punktów, spełnić marzenia, zrealizować życiowe zamysły z myślą o sobie, najbliższych, klanach, plemionach i narodach. A wiemy, że Martin nie oszczędza postaci, często ściąga ich w mroczną stronę niebytu, ale z pewnością, nie zapomnienia.
Dział: Książki
poniedziałek, 23 listopad 2020 15:07

Płacz

Marta Kisiel jest autorką kultową, dowiedziałam się o tym kilka lat temu na Targach w Krakowie, gdy ustawiały się do niej dosłownie tłumy, a stada fanów chciały ją nosić na rękach. Wówczas jej książki były łakomym kąskiem, nakłady się rozchodziły. Zabłąkane na allegro egzemplarze chodziły w bajońskich kwotach, więc gdy coś wznowiono znajomi życzliwie radzili, bym nie zastanawiała się, bym kupowała, bo warto. Ja miałam wiele obaw, bo nie lubię książek, w których autor zakłada, że oczaruje mnie swoimi żartami, to rzadko na mnie działa. Zwykle żenuje, niż bawi, ale już tyle osób mnie namawiało, że w końcu stwierdziłam, a co mi szkodzi. Najwyżej mi się nie spodoba i będę wytykała znajomym, jak mają kiepski gust. Akurat to ja się myliłam, książki Marty Kisiel mnie kupiły i to nazwisko miało pojawić się na liście moich polowań. I w tym roku, na wiosnę pojawiła się nowa powieść.

„Płacz” to trzeci tom Opowieści wrocławskich, pierwszy tom „Toń” czytałam dosyć dawno temu, nie pamiętam dokładnie, ale pamiętam ciało wypływające nad ranem i to, że mi się podobało. „Nomen omen” kupiłam, bo znajomi mnie katowali, ale jeszcze nie czytałam i dopiero teraz pisząc ten tekst, orientuję się, że to cykl, ale można dobrze się bawić bez znajomości tomów wcześniejszych. To kontynuacja losów sióstr Stern, cudowna wariacja na temat Mojr, który to powoli zaczyna mnie coraz bardziej interesować, a od czasu bajki „Herkules” Mojry mnie fascynują. W „Płaczu” przeplatają się różne historie i chociaż ciężko kojarzyć wojnę z humorem, ból i łzy z czymś przyjemnym, to jednak Marta Kisiel ma niezwykle sprawne pióro i niesamowicie mi imponuje jej styl, dystans, sarkazm. Majstersztyk.

Spotkałam się z mieszkańcami ulicy Lipowej 5, dopiero czytając „Toń” i uważam, że chociaż „Płacz” jest książką przesyconą większą dozą dramaturgii, zagubieni ludzie, zestawieni z zagubioną łyżeczką, tu losy sióstr, tu wielka historia, to jednak moim zdaniem to nowe oblicze Marty Kisiel jest frapujące i niezwykłe, że czego nie tknie, to zamieni w świetną powieść. Muszę się teraz zabrać koniecznie za „Nomen omen”, bo chyba chcę sobie to wszystko dopełnić.

Mam nadzieję, że wtedy będę Wam mogła zaktualizować informację o tym, w jakiej kolejności czytać i czy ma to znaczenie? Dajcie się porwać powieściom Marty Kisiel, jako że ja pierwszy raz sięgnęłam po jej powieści właśnie na jesieni, to dla mnie ta pora roku jest idealna do wejścia do świata tajemnic, inteligentnego humoru. Bardzo polecam.

Dział: Książki
wtorek, 17 listopad 2020 02:11

Minecraft rocznik 2021

 

Wow! Co to był za rok!

 

Zbliża się koniec roku, a wraz z nim czas na podsumowanie tego, co działo się w 2020. Ta idea przyświeca również firmie Mojang, która jest odpowiedzialna za świat gry Minecraft. Co nowego wydarzyło się w kwadratowej rzeczywistości? 

 

Minecraft rocznik 2021 to książka, która informuje fanów gry o nowościach, które zagościły w wirtualnej rzeczywistości oraz nagrodach, które otrzymała gra i jej twórcy. Rocznik wyraźnie jednak skierowany jest do młodszego czytelnika, ponieważ oprócz samych newsów, wydanie zawiera także grę planszową, zabawy polegające na znajdowaniu różnic i inne elementy, które z pewnością zainteresują młodszych graczy. 

 

Mimo że rocznik Minecrafta każdego roku zamawiam dla swojej najstarszej córki, to sama również przeglądam go z przyjemnością. W ubiegłym roku gra wprowadziła do swojego świata urocze, kwadratowe pandy. W tym są to pszczoły i cała mechanika, która im towarzyszy, włącznie z zapylaniem wirtualnych roślin. Poza tym rocznik zawsze dostarcza nam tematów do ciekawych rozmów. 

 

Zawsze zadziwia mnie, jak nieograniczony jest świat Minecrafta. W książce znalazły się piękne rzuty ekranów z wirtualnego świata gry. Są tam podwodne ogrody z rafą koralową, posiadłość zbudowana w skale, czy szklarnia pełna barwnych kwiatów. Rzeczywistość gry zachwyca nie tylko najmłodszych graczy. Naprawdę trudno byłoby nie zrozumieć fenomenu tej gry. Budowle, które redakcja rocznika przedstawiła na łamach wydania mają dołączone wskazówki, które pomogą  wykonać je samodzielnie, w świecie gry. 

 

Minecraft to gra, która nie przestaje się rozwijać i z roku na rok coraz bardziej zadziwia swoich fanów. Jest w niej tyle elementów i niuansów, że nie sposób ich spamiętać. Dzieciom to jednak się udaje. Potrafią nie tylko podążać za fabułą, ale również samodzielnie tworzyć niesamowite, wirtualne opowieści.  

 

Rocznik został wydany w twardej oprawie i wydrukowany na dobrej jakości papierze. Tak jak poprzednie książki z tej edycji ma format A4 i około siedemdziesięciu, wypełnionych tekstem i kolorami stron. Wydanie jest bardzo eleganckie i po lekturze przyjemnie jest postawić rocznik na półce wraz z innymi książkami z Minecraftowej kolekcji. 

 

Myślę, że Minecraft rocznik 2021 to pozycja obowiązkowa dla wszystkich fanów gry. Zawiera całą masę pomysłów, a także gry i zabawy dla najmłodszych wielbicieli Minecrafta. To książka, z którą z pewnością nie grozi dzieciom nuda. 

Dział: Książki
czwartek, 29 październik 2020 19:56

Wieczne zło DC

 

Uniwersum DC w ostatnich latach bardzo ładnie zaczyna się wybijać na rynku polskim. To bez wątpienia zasługa filmów z postacią Harley Quinn, którą wiele osób uwielbia i jest wyśmienicie zagrana przez Margot Robbie. Cieszy mnie bardzo, że powstają nie tylko ekranizacje nawiązujące do tego świata, ale i wiele innych przyjemności jak… gry planszowe! „Wieczne zło” to najnowsza gra DC wydawnictwa EGMONT, która jest fenomenalną grą karcianą o… Superłotrach!

Zostań Superłotrem!

„Wieczne zło” to deck building game, w której – jak sama nazwa wskazuje – budujemy nasze talie. Z każdą turą stajemy się coraz silniejsi, zdobywając nowe rodzaje ciosów, sprzęt oraz sprzymierzeńców, dzięki którym jesteśmy w stanie zdobyć punkty zwycięstwa oraz pokonywać Superbohaterów (za których również zdobywamy PZ). Co również warto dodać, wcielamy się tutaj w postać jednego z Superłotrów (jest ich siedmiu – i wśród nich jest oczywiście Harley Quinn), którzy dają nam bonusy, tudzież możliwości zdobycia dodatkowych PZ w rozmaitych akcjach. Brzmi prosto, prawda? I takie właśnie jest!

Superłotr Superłotrowi Superłotrem

Przebieg gry można opisać w trzech krokach – zagrywania kart z ręki, kupowania kart za Punkty Mocy (kopniaków, sprzętu, supermocy, towarzyszy) oraz… odkładaniu kart i braniu kolejnych na rękę. Zawsze na ręce mamy pięć kart, a początkowa talia składa się z dziesięciu (3 kart bezsilności, które nic nie dają i siedmiu ciosów, które dają po 1 PM), ale jej rozbudowywanie przebiega doprawdy sprawnie – o ile nikt Ci w tym nie przeszkodzi. Krótko mówiąc – gra nie jest skomplikowana, a rozgrywanie tur jest przyjemnie intuicyjne, dzięki czemu w grę szybko można się wciągnąć i poczuć... sympatyczną rywalizację. Bo choć gramy z innymi Superłotrami, którym przeszkadzamy z wzajemnością w wygranej, tak nie jest to toksyczna konkurencja – raczej na zasadach poszturchiwań i wpychania w ręce towarzysza znienawidzonej karty słabości (odejmuje punkty na koniec), tudzież niszczenia lub podbierania z jego talii czegoś dobrego. Jedynie przygotowanie gry zajmuje dłuższą chwilę (szczególnie, jeśli nie poukładacie kart po zakończonej rozgrywce), ale nie jest zbytnio kłopotliwe i szybko można się tego nauczyć.

Grafiki niczym z komiksów!

Wygląd „Wiecznego zła” również okazał się zadowalający. Grafiki na kartach zdają się być wyjęte wprost z komiksów, a dodatkowe elementy – jak okrągłe Punkty Zwycięstwa czy żetony Zamrożenia, choć proste, to idealnie pasują do tej szaty graficznej. Jedyne zażalenie mam do ilości Superłotrów, ponieważ jest ich zaledwie siedmiu i wśród nich jest zaledwie jedna kobieta, a doskonale wiem, że w Uniwersum DC kryje się wiele wspaniałych superłotrzyc. Sama ilustracja na opakowaniu zapowiadała ich więcej, ale - no cóż – niektóre możemy je znaleźć w towarzyszach-łotrach…

Podsumowanie

„Wieczne zło” to ciekawa propozycja nie tylko dla fanów uniwersum DC, ale i miłośników gier deck-building. Muszę przyznać, że bardzo łatwo w tę pozycję się wciągnąć, a rozgrywka z przyjaciółmi była dla mnie czystą przyjemnością, aczkolwiek spodziewałam się po tym tytule odrobinę więcej. Jednakże za fantastyczne grafiki oraz ciekawe karty oraz – jak wspominałam już – przyjemną konkurencję – z czystym sumieniem dam temu tytułowi pięć na sześć. W zanadrzu mam jeszcze dodatek „Łotrzy”, który – być może – pozwoli „Wiecznemu złu” wskoczyć w moim rankingu na szósteczkę. Któż wie? Polecam z całego serducha! :)

Dział: Gry bez prądu
czwartek, 08 październik 2020 15:45

Pokój tajemnic

Co byś zrobił, gdybyś trafił na przysłowiową złotą rybkę, spełniającą wszystkie twoje marzenia? Czego byś sobie życzył? Markowych ciuchów? Mnóstwa pieniędzy? Cennych naszyjników? A może obrazów wielkich mistrzów malarstwa? Niezależnie od tego, jakie są twoje preferencje i potrzeby, możesz prosić o wszystko i wszystko dostaniesz. Brzmi jak spełnienie twoich marzeń? Zapewne tak i dodatkowo jest na wyciągnięcie ręki, wystarczy tylko we właściwym miejscu wypowiedzieć życzenie. Pamiętaj jednak, że wszystko ma swoją cenę i prędzej czy później będziesz musiał za to zapłacić. W życiu nie ma bowiem nic za darmo.

Te wszystkie marzenia, dotyczące pieniędzy, ubrań, najlepszego jedzenia czy oryginałów obrazów wielkich malarzy, spełnili Matt i Kate. Życie dotąd ich nie rozpieszczało, on niespełniony malarz wciąż czeka na swój pierwszy sukces, ona jako tłumaczka zarabia zbyt mało, jak na swoje kompetencje. Najgorsze jest jednak to, że ci młodzi ludzie już dwukrotnie byli zmuszeni borykać się ze stratą, Kate bowiem dwa razy poroniła, tracąc rozwijające się w łonie dzieci. Dlatego też przenoszą się z Nowego Jorku do wielkiej rezydencji na odludziu, gdzie Matt ma zamiar tworzyć, a Kate być perfekcyjną panią domu, choć bez dziecka. Chcą zacząć wszystko od nowa, ale w momencie zakupu domu nie wiedzą jednak, że ma on swoją mroczną historię, zostało w nim bowiem zamordowane młode małżeństwo Shaefferów. Sprawca, John Doe, trafił zaś do zakładu psychiatrycznego, w którym przebywa do dzisiaj.

Zbyt późno Matt odkrywa historię domu, wcześniej bowiem – w trakcie urządzania – trafił na zastawiony meblami tajemniczy pusty pokój. Kiedy przypadkowo wypowiedziane w nim życzenie się spełnia, a on może cieszyć się pełną butelką, zaczyna eksperymentować z możliwościami, jakie owo pomieszczenie daje. Co więcej, wciąga w swoją zabawę również żonę i wspólnie pławią się w niespodziewanym luksusie. Szampan zaczyna lać się u nich w domu strumieniami, dom zostaje wyposażony, w kolekcję dziel sztuki cenniejszą niż w niejednym muzeum, a Kate nosi najlepsze suknie i biżuterię. Tyle tylko, że te dobra materialne nie są w stanie zagłuszyć pustki w ich sercu. Tak naprawdę ponad wszystko pragną oni dziecka, ale kobieta boi się spróbować zajść w ciążę po raz kolejny naturalnymi metodami. Decyduje się zatem na szalony krok, prosząc o dziecko... pokój.

Każda decyzja ma jednak swoje konsekwencje. Kate nie wie bowiem, że wszystko, co zostaje wytworzone w tajemniczym pokoju w domu, istnieje tylko... w domu. Tym samym małżeństwo wpada w pułapkę, na dodatek skazując dziecko na życie w złotej klatce. Kiedy bowiem kobieta próbuje wyjść na spacer, niemowlę nagle zaczyna się starzeć, przemieniając się na jej oczach w chłopca w wieku szkolnym.

Shane, dziecko stworzone dzięki mocy pokoju, jest niezwykle inteligentne i obserwując rodziców, wkrótce sam odkrywa możliwości pokoju, tworząc sobie alternatywną rzeczywistość, do której wejście znajduje się właśnie w magicznym pomieszczeniu. Świadomość tego, jak dalece sięga moc pokoju i jakie może, to nieść ze sobą zagrożenia sprawia, że Matt popada w paranoję, usilnie starając się zrozumieć działanie pokoju, ale i zaczynając bać się swojego dziecka oraz jego życzeń. Co bowiem, jeśli zdenerwowany zażyczy sobie, by rodzice zniknęli?

Jak potoczy się ta historia? Co warte jest w życie w luksusie, w otoczeniu zabawek i pięknych przedmiotów, kiedy nie można poczuć wiatru we włosach czy słonecznych promieni na twarzy? Kiedy jest się zamkniętym w luksusowym więzieniu i nie rozumie się powodów tego stanu? Odpowiedzi na te pytania szukać będziemy w trakcie filmu pt. „Pokój tajemnic”, z Olgą Kurylenko i Kevinem Janssensem w rolach głównych. Wyreżyserowany przez Christiana Volckmana firm kryje w sobie ogromny potencjał, który niestety nie został w pełni wykorzystany. Obraz łatwo mógł stać się paranoiczną historią o chciwości i konsekwencjach swoich wyborów, tymczasem skończyło się na dość frapującej opowieści, której jednak brak jest konsekwencji czy kompleksowego spojrzenia na fakt istnienia tego pokoju – skąd się wziął, skąd się bierze fenomen jego działania. Bohaterowie co prawda przez chwilę się nad tym zastanawiają, ale wątek ten szybko zostaje porzucony, jak zresztą wiele innych. 

Mocnym punktem jest zakończenie pozwalające snuć domysły i tworzyć tak naprawdę wiele wariantów tego, jak ta historia może się dalej potoczyć. Mimo tego film można określić mianem nieprzemyślanego i niespójnego. A szkoda...

Dział: Filmy