Rezultaty wyszukiwania dla: Jez
Strzały nad jeziorem
„Tęsknimy za uczuciem całkowicie nieświadomym naszych wad. Niebiosa dały nam je w bezwarunkowym psim przywiązaniu”- pisał George Eliot, można jednak pokusić się o pytanie, czy psy kochają nas dlatego, że nie są świadome naszych wad, czy też pomimo ich istnienia. Kto jak kto, ale Gucio, kaleki pies detektywa Szymona Solańskiego, rasy kundel (choć wcale nie bury) doskonale zdaje sobie sprawę z ograniczeń swojego pana, zarówno tych umysłowych, jak i fizycznych. Wie, że choć pan nigdy nie zachowywał się całkowicie normalnie, to pieniądze odziedziczone w spadku, wcale mu w tym nie pomogły. Wręcz przeciwnie, wpadł bowiem w zakupowe szaleństwo, którego kwintesencją był zakup audi TT, w którym Gucio wstydzi się nawet pokazać.
Nic zatem dziwnego, że Gucio bez żalu przyjmuje fakt, że po wypadku samochodowym, ten śmieszny pojazd, nazywany przez psiaka „ryżą zdzirą”, jest do kasacji. Wolałby jednak zapewne nie uczestniczyć w samym wypadku, bowiem zderzenie z rozpędzoną ciężarówką do najprzyjemniejszych nie należy. Szczególnie, że kierowca ciężarówki najwyraźniej specjalnie spowodował wypadek, uciekając następnie z miejsca przestępstwa. Kto jednak mógł chcieć śmierci Szymona i kto wiedział, że wyruszył on w drogę na ratunek Róży Kwiatkowskiej, dziennikarki o otwartym umyśle, sporej nadwadze i ciętym języku. Przebywająca na wczasach odchudzających w Barlinku kobieta wpakowała się bowiem w poważne tarapaty, a wszystkie (tak naprawdę nieliczne) dowody wskazują na to, iż była ona sprawczynią morderstwa. Ofiarą jest Andrzej Siudek, sławny profesor uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, który przybył do miasteczka, by wydobyć z Jeziora Barlineckiego szkielet prehistorycznego nosorożca.
Sęk w tym, że Róża – poza samym faktem przypadkowego odnalezienia tego szkieletu – ma z zabójstwem niewiele wspólnego, a przynajmniej gorąco zaprzecza, jakoby dopuściła się tej zbrodni. Stróże prawa o wątpliwej inteligencji jednak nie odpuszczają, a w efekcie ich działań Róża ląduje w areszcie. Tylko Szymon może jej pomóc, zarówno finansowo – wpłacając kaucję, jak i rozwiązując sprawę morderstwa oraz oczyszczając ją z zarzutów. Niestety w pakiecie z detektywem, w życiu Róży pojawia się też wykształcona i chuda piękność, w osobie pani mecenas Potomek-Chojarskiej, która ma na Solańskiego wyraźną ochotę.
Jak potoczy się ta wielowątkowa historia? Czy Szymon zdoła odkryć tożsamość mordercy? Czy Róża w nowym fit wydaniu zdobędzie jego serce? Jakim człowiekiem był naprawdę Siudek i kto próbował pozbyć się Solańskiego? Na te wszystkie pytania odpowiedzi możemy szukać w porywającej i przezabawnej komedii kryminalnej, autorstwa Marty Matyszczak.
„Strzały nad jeziorem” to kolejna już powieść z serii „Kryminał pod psem”, której każda kolejna pozycja dostarcza sporej porcji dobrej literatury, dobrej zabawy i jest gwarancją natychmiastowej poprawy humoru. Opublikowana nakładem Wydawnictwa Dolnośląskiego książka, to najlepszy przykład mistrzostwa, jakie osiągnęła Matyszczak w posługiwaniu się piórem, a także kreowaniu swoich postaci. Pod pozorem lekkiego kryminału, autorka portretuje polskie przywary, typową małomiasteczkowa mentalność, odsłaniając przed nami mroczne sekrety ludzi, którzy dotąd – wzorem Dulskiej – chowali swoje przysłowiowe trupy w szafach. Kolorytu całej opowieści dodaje fakt, iż jednym z narratorów jest nikt inny, jak tylko Gucio, kochany psiak, który lubuje się w wymierzaniu wymyślnych kar, polegających między innymi na obsikiwaniu markowych butów. Zabawne dialogi, spora doza dystansu do siebie i do świata powoduje, że od pierwszych stron, pomimo będących naszym udziałem nie zawsze przyjemnych wydarzeń, pękamy ze śmiechu i narażamy siebie na poważne zagrożenie życia. Nie mówiąc już o tym, że – w strachu przed Gośką Wroną, zwariowaną znajomą Róży, poważnie zastanawiamy się nad rezygnacją ze spożywania mięsa, weryfikacji swojego zakupowego koszyka i zamieszkaniem w chatce zbudowanej z materiałów z recyklingu.
Manitou
Harry Erskine pracuje jako wróżbiarz; przepowiadanie wyssanej z palca przyszłości starszym damom jest jego sposobem na utrzymanie się na jako takim poziomie materialnym. Co prawda kiedyś, w dzieciństwie, miał styczność z duchami, jednak mężczyzna woli trzymać się utartej, acz znacznie bezpieczeniejszej ścieżki wróżbiarstwa. Do czasu, aż do jego drzwi puka Karen Tandy, siostrzenica jednej z jego klientek. Kobieta ma dość osobliwy problem- na jej szyi pojawiła się nieustannie rosnąca narośl, która w dodatku pod wpływem dotyku... porusza się. Lekarze nie wiedzą co to, a badanie wykazuje, iż wewnątrz monstrualnego guza rośnie płód. Mimo wszystko podejmują się operacji, nie mając pojęcia, iż w ciele tej młodej kobiety rozwija się najgroźniejszy, pradawny indiański szaman, imieniem Misquamacus. Duch pragnie zemścić się na białym człowieku za męki swojego ludu...
Przed Erskinem nie lada wyzwanie; musi stanąć do walki o życie całego Manhattanu, a wraz z nim współczesny szaman, Śpiewająca Skała. Czy mężczyźni mają jednak jakiekolwiek szanse w starciu z pradawnym złem... ?
Lata temu jeszcze nie wiedziałam, że horrory staną się moim ulubionym gatunkiem zarówno literackim, jak i filmowym. A wszystko zaczęło się od niepozornej (okładkowo, oczywiście) książki pt. "Anioł Jessiki", autorstwa Mastertona właśnie. Jako że wówczas moja publiczna biblioteka miała jeszcze pewne braki, udało mi się znaleźć zaledwie dwie książki pisarza, który porwał mnie do świata grozy. Z biegiem czasu (i każdą kolejną odwiedzaną biblioteką) miałam na swoim czytelniczym koncie już więcej lektur pana Grahama Mastertona. I wciąż mi mało. Cykl "Manitou" również znałam wcześniej, choć po tylu latach od lektury fabuła zatarła się w pamięci. Dlatego też bardzo ucieszyłam się na wieść, iż wydawnictwo Albatros postanowiło wznowić niektóre z jego książek.
Pewność, że biorę do ręki kawał dobrej, mrocznej historii, to jedno; gdybym nie kojarzyła owego tytułu, zapewne i tak skusiłabym się na tę pozycję. Tym razem okładka wyszła wydawnictwu znakomicie! Przyciąga wzrok, poniekąd nawiązując do toczących się wewnątrz wydarzeń.
We wspomnianej serii nie napotkamy nawiedzonych domów, demonów czy zombie; Graham Masterton skupił się na czymś bardziej nietuzinkowym- magii Indian. Czymś, co dla "bladej twarzy" jest ogromnym niebezpieczeństwem. Autor jasno podaje nam powód zemsty Misquamacusa- za każdego zamordowanego, znieważonego czy wygnanego z własnego terytorium Indianina poniesie śmierć jeden biały człowiek. Tym lepiej czyta się książki, które za przyczynę nadnaturalnych ataków podają racjonalne pobudki. Mimo tego, że indiański szaman (a raczej jego wciąż nienarodzone w nowym wcieleniu manitou) nie wie, jak obecnie wygląda sytuacja jego współbraci, to postanawia wziąć odwet za lata krzywd.
Manitou czyta się bardzo dobrze; akcja prze do przodu, a my wciąż zastanawiamy się, czym może być tajemnicza dolegliwość Karen Tandy. Nie brakuje mrocznych wydarzeń, zabójstw i krwawych scen, które właściwie są charakterystyczne dla tego pisarza. Średnia objętość tejże powieści grozy (niecałe trzysta stron) sprawia, że przy odrobinie chęci oraz wolnego czasu można ją pochłonąć w kilka godzin. A jeżeli już zaciekawił nas tom rozpoczynający całą serię, to najlepiej od razu zaopatrzyć się w część kolejną, aby zbytnio nie tęsknić. I podtrzymać atmosferę zagrożenia...
Nazwisko Mastertona na pewno nie jest Wam obce. Pewnie nie raz natknęliście się na niego przy okazji odwiedzin w bibliotece, a może podczas wirtualnego spaceru po blogosferze. To nie tak, że jest o nim głośno; myślę, iż ów autor ma już zapewnioną pozycję na rynku literackim, która nie pozwala obojętnie przejść obok książek jego autorstwa. Przed nami jeszcze kilka części serii Manitou, dlatego z całego serca zachęcam Was do rozpoczęcia swojej przygody z Harrym Erskine'em już teraz. Żebyście potem nie żałowali...
Pan Lodowego Ogrodu. Tom I
Jestem pewna, że każdy entuzjasta fantastyki polskiej słyszał o twórczości Jarosława Grzędowicza, a przynajmniej obił mu się o uszy tytuł pewnego cyklu jego autorstwa - „Pan Lodowego Ogrodu”. Przyznam szczerze, że choć Pana Grzędowicza często spotykałam na konwentach i chętnie brałam udział w jego prelekcjach, tak dopiero teraz niedawno po raz pierwszy zapoznałam się z jego książkami i... cały czas się zastanawiam, dlaczego do diabła tak długo zwlekałam?!
Pierwszy tom „Pana Lodowego Ogrodu” otwiera serię Mistrzowie Polskiej Fantastyki, co nie wydaje się przypadkowe. Zarówno ta powieść, jak i autor, zdecydowanie zasłużyli na ten zaszczyt, bowiem przygody Vuko Drakkainen są dosłownie fantastyczno-fantastyczne i całkowicie się w nich zatraciłam! Z początku sądziłam, że będzie to powieść science fiction, opis zdecydowanie na to wskazywał – ekspedycja naukowa, człekopodobna cywilizacja, planeta Midgaard, jednak szybko okazało się, że to coś znacznie więcej. Powieść przeradza się bowiem w fantastykę – mroczną powieść o magicznym świecie, pełną ludzi o niepokojących pobudkach... Było to dla mnie niemałe zaskoczenie, bo spodziewałam się nieco innego rozwinięcia fabuły i jeszcze nigdy nie spotkałam się z takim zabiegiem. Zmienić nagle gatunek? To prawdziwy odjazd!
Nie tylko ten niezwykły „plot-twist” mnie urzekł – język Grzędowicza jest malowniczy, ujmuje plastycznością i pięknem. Autor buduje nim niebanalny klimat – choć świat „Pana Lodowego Ogrodu” nie jest zbyt różowy, tak czytelnik nie jest w stanie go opuścić. Zatraciłam się w nim i czytałam do utraty tchu, choć z początku byłam nieco przerażona wrzuceniem mnie od razu na głęboką wodę – powieść nie posiada żadnego wyjaśniającego wstępu. Zupełnie, jakbyśmy bez zapoznania się ze scenariuszem zostali wypchnięci na scenę i... zwyczajnie towarzyszymy Vuko i innym bohaterom, pozwalając naszej wyobraźni na „improwizację” i własne dopowiedzenia, które zostają powoli rozjaśnione przez dalsze wydarzenia. A wiarygodne postaci, przemyślany świat i spora porcja inteligentnego humoru bardzo w tym odkrywaniu „roli” pomaga.
„Pana Lodowego Ogrodu 1” polecam absolutnie każdemu miłośnikowi fantastyki – tę książkę po prostu wypada znać, a przystępna cena i cudne wydanie serii Mistrzów Polskiej Fantastyki jest fantastyczną ku temu okazją. Czytając tę powieść trzeba być gotowym na wszystko – autor bardzo przebiegle prowadzi fabułę i wielokrotnie zaskakuje. Cieszę się, że w końcu zapoznałam się z twórczością Jarosława Grzędowicza i już nie mogę się doczekać kolejnych spotkań z jego książkami – kolejnymi tomami cyklu, które już czekają na mojej półeczce na wspólną przygodę!
Krwawe święto
Nowość od Wydawnictwa Albatros.
Kiedy w Noc Guya Fawkesa zamiast kukły spalono żywcem mężczyznę, wydaje się, że doszło do nieszczęśliwego wypadku. Ale po odnalezieniu w walentynki dwojga młodych ludzi z przestrzelonymi sercami trudno uwierzyć, że zakochanych trafiła strzała Amora...
Gniazdo
W kwietniu Dom Wydawniczy Rebis wyda książkę Terry'ego Goodkinda z pogranicza fantastyki i thrillera.
Zło ma swoje źródło. Znajdź je w GNIEŹDZIE!
Goodkind zabiera czytelników w niebezpieczną wyprawę do zaułków darknetu, w mroczne zakątki naszych umysłów i do źródeł tego, co znaczy być człowiekiem.
Gdańskie Targi Książki
Pierwszy raz na Pomorzu odbędą się Gdańskie Targi Książki.
Gdańskie Targi Książki to pierwsza tak duża inicjatywa poświęcona literaturze na Pomorzu. Jej celem jest promocja czytelnictwa, literatury publikowanej w Polsce, a także okazja do konsolidacji środowiska literackiego i umożliwienia spotkania z nim mieszkańcom Trójmiasta i województwa pomorskiego.
Gdańskie Targi Książki odbędą się w Polskiej Filharmonii Bałtyckiej, a także w Instytucie Kultury Miejskiej, Nadbałtyckim Centrum Kultury, Centrum Św. Jana, Bibliotece pod Żółwiem oraz w Sztuce Wyboru.
Księżniczka dinozaurów
Wierna swojej wielkiej przedwiecznej zasadzie - nie czytam od środka/końca serii - by móc, więc zrecenzować “Księżniczkę Dinozaurów” - tom trzeci jurajskiego cyklu Victora Milána musiałam zacząć wszystko od początku - od “Władców Dinozaurów”. O samych dinozaurach wiem tyle, że żyły do czasu, aż przyleciał sobie radośnie meteoryt i zmiótł je z powierzchni Ziemi. Wiem też, że tyranozaur rex jest najsmutniejszym zwierzęciem od zarania dziejów z powodu jego krótkich łapek. Wiem, że były też inne jak triceratopsy, czy diplodoki, pterodaktyle... Poza tym pod żadnym pozorem nie należy ich klonować, bo zaczynają żerować na ludzkości, a parki z nimi kończą w gruzach i to wśród fajerwerków. Z tą oto jakże kompleksowa wiedzą podeszłam do tej serii z pewną dozą nieufności, bo, no cóż - nie jestem i nigdy nie byłam wielką fanką dinozaurów.
Przyznaję, że pierwszy tom “Władców Dinozaurów” (nazwa tomu, a także serii) musiałam prawie w siebie wmuszać, a w trakcie czytania przeczytałam kilka innych pozycji, by nie zwariować. Zapowiadało się to na iście epicką literacką gadzinę, w której całkiem interesujący koncept zaprzepaszczono całkowicie. Ktoś tam podróżował z punktu a do b, obiecana na okładce polityka nawet nie lekko, a mocno kulała, jedynie sceny batalistyczne opisane zostały fantastycznie - flaki i mózgi latają, miecze machają, a człowieki wygrywają, albo i nie. Potem robiło się coraz ciekawiej i tak już bez większych problemów, czy nawet oporów dotarłam do docelowej “Księżniczki Dinozaurów”.
Karylowi i jego Allozaurzycy Shiraa udało się pokonać Szarego Anioła Raguela i w nagrodę Cesarz ułaskawia wojewodę oraz jego kompanów: Roba - poskramiacza dinozaurów i Melodíę - własną córkę oskarżoną niesłusznie o spiskowanie przeciwko jemu samemu. Ale to oczywiście nie koniec kłopotów, bo nikt nawet nie śnił, że Szare Anioły odpuszczą sobie anihilację ludzkości. Tym razem jednak na Cesarstwo Nueveropy spada cios z innej strony - Montserrat - druga i najmłodsza córka Cesarza, zostaje porwana, a wszystko wskazuje na to, że stoi za tym Trebizon, sąsiednie mocarstwo, którego potęga opiera się na kontrolowaniu mórz i oceanów. Wszystko wskazuje na to, że jest to jedna wielka intryga, która ma doprowadzić do wojny. Pytanie, jakie należy zadać, kto tak naprawdę na tym całym zamieszaniu najbardziej skorzysta? W tej części Jaume, na czele swoich Kompanionów, wyruszy na poszukiwanie Montse, a Melodía, której naprawdę nie lubię za jej głupotę, zderzy się bardzo boleśnie z “wyższą” polityką cesarskiego dworu.
Przyznaję, że autor zrobił na mnie wrażenie kreacją swojego świata, doskonale opisanego i sklasyfikowanego. Nie tylko opisy dinozaurów, ale i sposoby ich wykorzystywania, sprawiają, że po prostu widać, ile czasu pisarz musiał poświęcić na przemyślenie wszystkiego w najdrobniejszym szczególe - od systemu monetarnego, po system religijny. Czasami jednak mam wrażenie, że zamiast pchnąć choć trochę historię do przodu, Milan za bardzo skupił się na opisach ciuszków, zamków i innych drobiazgów, które wzbogacałyby świat, gdyby nie były w takiej przesadzonej ilości. Przez to w opasłych tomiszczach z tą rewelacyjną á la skórzaną okładką, którą aż chce się głaskać, tak naprawdę niewiele się dzieje, a całą akcję można by streścić w kilku zdaniach. A jednak jest coś w tym wszystkim magiczno-gadziego, co po początkowych trudnościach sprawia, że chce poznać się dalej tę całą historię.
Tak samo jak w poprzednich tomach widać, że autor bardzo wzorował się na “Grze o Tron” i część postaci to prawie kalki tych, które poznaliśmy na kartach cyklu Pieśni Lodu i Ognia. To też trochę nie dziwi skoro Milan był jednym z Asów Martina i o jego śmierci Martin sam poinformował na swoim blogu. Te zbieżności jednak bardziej bawią, bo Milanowi niestety jest daleko do Martina. Nie tylko ze względu na język literacki, ale głównie na rażące luki fabularne i baaardzo poowolne tempo akcji.
Zaczynając tę niedokończoną sagę cierpiałam przeokrutnie... Marudziłam, zmuszałam się i prawie ze łzami w oczach brnęłam z mozołem przez kolejne strony. Ale gdzieś tam pod koniec Władców odkryłam z wielkim zaskoczeniem, że mnie wciągnęła i nawet nie wiem kiedy to się stało! Że losy Roba, Karyla, czy nawet tej nieszczęsnej Melodii mnie naprawdę interesują! Jak to tak? Najgorsze jest to, że naprawdę nie mam pojęcia jak Victorowi Milanowi udało się na mnie rzucić czar na osobę, która nawet nie lubi dinozaurów. Bo tak musi gdzieś w tym być jakaś magia. Choć postacie bywają głównie irytujące to jednak wzbudzają jakieś emocje w czytelniku, a to już połowa sukcesu. Choć mało się dzieje, to jednak cała historia jest wciągają i człowiek zastanawia się co jeszcze autor wymyśli.
Naprawdę najsmutniejsze jest to, że tego co autor zaplanował dla swoich czytelników, już się nigdy nie dowiemy.
Pozostaje nam już tylko własna wyobraźnia.
JOTKA – łowca smoków. Smoki Wysp Brytyjskich
Secretum.pl ma przyjemność patronować tej pięknej książeczce wydawanej nakłądem Wydawnictwa Zysk i S-ka, która ukaże się 16 kwietnia.
Nie takie smoki straszne...
Gdzie mieszkają smoki? Czy lubią kotlety sojowe? A czy rycerze myją zęby albo jedzą warzywa? Jeśli jeszcze tego nie wiecie – przeczytajcie Jotkę – łowcę smoków. W podróży do Wielkiej Brytanii w towarzystwie dzielnego rycerza, który nie boi się najgroźniejszych bestii, poznacie wiele niezwykłych miejsc i stworów. A jeżeli będziecie mieli jeszcze więcej pytań, koniecznie zajrzyjcie do Smokarium i Kącika Smoczego Historyka.
Kroniki Drugiego Kręgu. Naznaczeni błękitem.
Do Kronik Drugiego Kręgu podchodziłem trzy razy, i jak w znanym przysłowiu, udało się za ostatnim! Kilkanaście lat temu byłem chyba na książkę zbyt niedojrzały, później piękne wydanie Fabryki Słów na nowo rozbudziło moje zainteresowanie, ale wydawnictwo - ku wielkiemu rozczarowaniu z mojej strony - zaprzestało wydawania dalszych części. Białołęcka poszła w odstawkę aż do teraz! Jaguar wypuścił na światło dzienne nowe wydanie cyklu, który moim zdaniem, jest strasznie niedoceniany i mało nagłośniony. Mam szczerą nadzieję, że niedługo ujrzę całość!
Ewa Białołęcka - Urodzona w roku 1967, w Elblągu, mieszka w Gdańsku. Zodiakalny Strzelec. Z wykształcenia pedagog, z zawodu pisarka, redaktor i witreator. Dwukrotna lauretka Zajdla - za opowiadania "Tkacz Iluzji" i "Błękit maga". Uhonorowana tytułem Twórca Roku przyznanego jej przez Śląski Klub Fantastyki. Autorka czterech powieści i kilkunastu opowiadań. Nie przepada za smutnymi zakończeniami, woli się pośmiać. Jej teksty dotąd przekładano na języki: czeski, słowacki, litewski, angielski i rosyjski.
Książka to pięć obszernych opowiadań. Z początku autorka zapoznaje nas z nastoletnim wychowankiem rolniczej rodziny, który od urodzenia nie miał w pełni wykształconych nóg. Na szczęście natura obdarzyła go niezwykłym talentem, co w gruncie rzeczy rzadko zdarza się wśród tak niskiego szczebla społeczeństwa. Róg - bo tak było mu na imię - był naznaczony błękitem. Posiadał magiczną umiejętność tkania iluzji. Nie chciał jednak opuścić swojego ukochanego domu, przez co ukrywał swój potencjał przed potężną kastą magów. Inaczej trafiłby pod ich skrzydła i na zawsze opuścił rodzinę. Róg za życia jednak nie raz wykazał się olbrzymią odwagą, przez co mimo wszystko został wyniesiony na magiczny piedestał. Legendy i fakty historyczne opisują jego wspaniałość nawet sto lat później. Sam chłopak stał się inspiracją dla nowych, młodych magów.
Jednym z nich jest Głuchoniemy Kamyk, zwany też Nocnym Śpiewakiem. Sierota która bardziej niż człowieka, przypomina kudłatego psa. Porośnięty sierścią chłopak zostaje przygarnięty przez starego maga i razem z nim, na nowo odkrywa, czym jest prawdziwe życie, bez niewolni i smutku. Opowiadania mają dosyć długie przerwy, jeśli chodzi o ramy czasowe. Są to wyrwane gdzieś z życia epizody, które jednak niosą za sobą coś więcej niż dobrą zabawę. Takie połączenie fantastyki i przygody, jakie serwuje nam Ewa Białołęcka, to porcja świetnej literatury, prostej ale jednocześnie głębokiej. Nie jest to zwykła książka, lecz magiczna opowieść o przyjaźni, pokonywaniu słabości, dorastaniu i odkrywaniu nowego siebie. To wędrówka w fantastyczne krainy pełne kolorów i wyobraźni. Tkanie iluzji jest bowiem umiejętnością, którą z pewnością każdy chciałby posiadać.
Prosty w odbiorze język, łatwość układania zdań, ciekawa fabuła, wartościowe przesłania, baśniowe tło wydarzeń... to wszystko i jeszcze więcej, tworzy z książki dzieło godne polecenia każdemu fanowi dobrej fantasy. Baśniowe postaci, smoki i magowie, porcja pozytywnych emocji - tak powinna brzmieć wizytówka Naznaczonych Błękitem. Naprawdę nie wiem dlaczego książką zniknęła z rynku i odeszła gdzieś w zapomnienie. Bardzo cieszę się, że Wydawnictwo Jaguar zdecydowało się na wznowienie serii Białołęckiej, bo to pozycja która powinna być wizytówką polskiej fantasy. Zdecydowanie polecam!
Etykieta japońska. Praktyczny podręcznik dobrych manier
Wydawnictwa naukowe rzadko kiedy kojarzą się czytelnikowi z lekturą lekką i przyjemną, taką, po którą sięgalibyśmy z własnej, nieprzymuszonej woli, a nie z woli wykładowcy, promotora pracy magisterskiej, czy choćby wymagającego nauczyciela. A jednak Wydawnictwu Uniwersytetu Jagiellońskiego udało się stworzyć serię, po którą można bez obaw sięgnąć, by poszerzyć swoje horyzonty, jednocześnie nie tracąc nic z przyjemności czytania. W serii Mundus, bo o niej mowa, ukazują się najciekawsze zagraniczne tytuły literatury faktu, są to teksty najlepszych reportażystów i dociekliwych obserwatorów współczesnego świata, którzy przedstawiają istotne problemy, nietypowe zjawiska i nietuzinkowe postacie – tak, wydawnictwo naukowe zachwala tę serię i po lekturze „Etykiety japońskiej” stwierdzam, że nie bez racji.
„Etykieta japońska” to zwięzły, bo zaledwie stusiedemdziesięcio stronicowy zbiór norm zachowań, zwyczajów i form towarzyskich obowiązujących w Kraju Wschodzącego Słońca. Autorzy skupili się przede wszystkim na tym, jak w sposób klarowny i najbardziej funkcjonalny przekazać wiedzę na temat japońskiego savoir-vivre'u. Czytając książkę pana Boyé'a Lafayette'a De Mente i Geoffe'a Bottinga przeniosłam się na chwilę do samolotu lecącego na te odległe wyspy, gdzie bycie dobrze wychowanym otwiera znacznie więcej drzwi, niż amerykańska, czy zachodnioeuropejska przebojowość wyemancypowanej jednostki.
Te odległe cesarstwo od dawna łączą zawiłe i nie zawsze wszystkim znane nici z Polską, choćby przez takie osobistości jak Bronisław Piłsudski, Maksymilian Kolbe, Zenon Żebrowski, a na polskim rynku wydawniczym pojawia się coraz więcej książek rodzimych autorów, takich jak Joanny Bator, Anny Ikedy, Marcina Bruczkowskiego czy Karoliny Bednarz. Jednak nadal w związku z przepaścią wynikającą z odległości, a także w związku z różnicami kulturowymi i językowymi, jakie dzieli nasze kraje, czujemy niedosyt wiedzy. A wiedza ta jest coraz częściej bardzo potrzebna, świat bowiem coraz bardziej się kurczy, a kontakty w szczególności biznesowe, coraz częściej są nawiązywane również z partnerami z tych odległych wysp. I tutaj z pomocą przychodzi „Etykieta japońska”. Nie jest to może pełne kompendium wiedzy na temat kultury i obyczajowości Japończyków, zapewne na podstawie tejże książki żaden student japonistyki nie zda egzaminów z antropologii kulturowej, ale zapewne przeciętny pracownik korporacji ale też małej firmy, który ma w perspektywie nawiązanie współpracy z Japończykami lub choćby turysta, który planuje wycieczkę do Kraju Kwitnącej Wiśni, będzie wiedział od czego rozpocząć swoją kulturową podróż przez meandry obyczajowości japońskiej. Niewątpliwą zaletą książki jest wprowadzanie oryginalnego nazewnictwa oraz jego wymowy, co każdemu podróżującemu może ułatwić pobyt w tym kraju. Autorzy podzielili książkę na czterdzieści wyjątkowo krótkich rozdzialików, które swoimi tytułami odnoszą się do konkretnego zagadnienia, np. do płacenia za rachunek w restauracji i barze, ukłonów, przeprosin, cudzoziemców w japońskich firmach, itd., dzięki takiemu indeksowemu podejściu do tytulatury, można w szybki sposób odnaleźć właściwy fragment książki. Jednak aby ułatwić jeszcze bardziej posługiwanie się tym przewodnikiem dodano „Użyteczne słowa i zwroty”, „Słownik technologiczny” i Indeks. Nic tylko zasiąść w fotelu gabinetu, albo jeszcze lepiej samolotu i korzystać z dobrodziejstwa tej wiedzy i nawiązać kontakty z potomkami samurajów.
Boyé Lafayette De Mente był amerykańskim pisarzem, dziennikarzem i poszukiwaczem przygód, napisał ponad sto książek, z czego większość dotyczyła Japonii, z którą był związany od lat pięćdziesiątych zeszłego wieku. Niestety zmarł w zeszłym roku w wieku 89 lat, na szczęście zostawiając po sobie ogromne dziedzictwo doświadczenia i wiedzy. Jedną z nich przekazało Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego polskiemu czytelnikowi, a „Etykietę japońską” poleciłabym przede wszystkim tym, którzy potrzebują szybkiej, skondensowanej wiedzy na temat kraju, który w wielu aspektach savoir-vivre'u, kultury, ale również, a może przede wszystkim mentalności różni się od naszego. Jest to jednak tak przyjemna lektura, że każdy znajdzie w tej książce coś inspirującego dla siebie.