sierpień 26, 2025

Rezultaty wyszukiwania dla: Jez

wtorek, 26 sierpień 2025 12:44

Witajcie w moim Piekle

 

Jacek Piekara to nazwisko, którego polskim fanom fantastyki przedstawiać nie trzeba. Autor znany głównie z Cyklu Inkwizytorskiego postanowił sięgnąć do swoich literackich początków i oddać w ręce czytelników drugi już tom wczesnych opowiadań – Witajcie w moim Piekle. To powrót do lat 80. i 90.. Czasów, kiedy polska fantastyka szukała własnej tożsamości, a krótkie formy publikowane w czasopismach były czymś na wagę złota.

O czym jest książka

Zbiór prezentuje opowiadania, w których jak w soczewce skupiają się lęki tamtych czasów – strach przed totalitaryzmem, zniewoleniem jednostki, obłędnymi ideologiami, które potrafią pociągnąć za sobą tłumy. To fantastyka „bliskiego zasięgu”: światy, które przypominają naszą codzienność, tyle że poprzetykaną groźnymi systemami i eksperymentami społecznymi. Bohaterowie tych historii próbują ocalić własną wolność, buntują się przeciw opresji albo – przeciwnie – ulegają jej i płacą za to wysoką cenę. W tomie znajdziemy zarówno teksty znane, drukowane przed laty, jak i zupełne premiery, nigdy wcześniej niepublikowane.

Moja opinia i przemyślenia

Czytając Witajcie w moim Piekle, miałam poczucie obcowania z surową, ale niesamowicie szczerą literaturą. To nie są dopracowane, rozbudowane historie na kilkaset stron – to krótkie, mocne uderzenia. Pisarz nie owija w bawełnę, nie bawi się w półtony. Pokazuje człowieka poddanego presji systemu, zderzonego z ideologią, która depcze indywidualność. I choć część opowiadań można potraktować jako ciekawą wprawkę pisarską, inne uderzają z siłą, która do dziś potrafi poruszyć.

Zdecydowaną zaletą jest różnorodność – raz lądujemy w kosmosie, innym razem w alternatywnej rzeczywistości, by za chwilę znów wrócić na ulice, które wyglądają podejrzanie znajomo. Widać, jak autor eksperymentował z konwencją, szukał języka i tematów, które z czasem doprowadziły go do powstania słynnego Cyklu Inkwizytorskiego. Jednak widać też, że od początku interesował go człowiek i pytania o granice wolności, moralności i lojalności wobec samego siebie.

Nie wszystkie opowiadania są równe – to naturalne przy tego typu antologii – ale nawet te słabsze mają swój klimat i miejsce w całości. Najciekawsze zaś zostają w pamięci na długo, skłaniając do refleksji, jak łatwo jednostka może stać się ofiarą systemu i jak cienka jest granica między wolnością a zniewoleniem.

Podsumowanie

Witajcie w moim Piekle to książka, którą warto przeczytać nie tylko jako ciekawostkę dla fanów Jacka Piekary, ale też jako dokument pewnego czasu w polskiej fantastyce. To zbiór różnorodny, mocny i pełen niepokoju, który pokazuje początki autora, ale też udowadnia, że jego obsesje – wolność, władza, ideologia – to tematy ponadczasowe. Jeśli lubicie krótką formę i nie boicie się literatury, która potrafi wbić szpilkę, ten tom na pewno was zainteresuje.

Dział: Książki
wtorek, 12 sierpień 2025 12:19

Catwoman. Rzymskie wakacje

 

Wakacje w Rzymie? Brzmi jak marzenie. Ale jeśli nazywasz się Selina Kyle i jesteś najlepszą złodziejką w Gotham, to nawet urlop zamienia się w ryzykowną rozgrywkę. „Catwoman. Rzymskie wakacje” to nieformalny spin-off znanych fanom Batmana serii „Długie Halloween” i „Mroczne zwycięstwo” — tyle że bez Batmana na pierwszym planie. Tym razem wszystko kręci się wokół Catwoman i jej osobistej wyprawy do Włoch, gdzie zamiast słońca i spokoju czeka ją mafia, toksyny Jokera i więcej pytań niż odpowiedzi.

Selina opuszcza Gotham — z jednej strony chce odpocząć, z drugiej: ma konkretny cel. Pragnie poznać prawdę o swoim pochodzeniu, a Rzym wydaje się kluczem do rodzinnych tajemnic. W podróży towarzyszy jej Człowiek-Zagadka (Riddler), który równie często przeszkadza, co pomaga. Na miejscu szybko okazuje się, że Włochy też mają swoje cienie: toksyczne relacje z rodziną Falcone, trupy, dziwne sny z Batmanem, płatny zabójca, a do tego Cheetah – złowieszcza i ostra jak brzytwa.

Każdy rozdział odpowiada kolejnemu dniu tygodnia, choć chronologia momentami się rozjeżdża. Mimo to historia ma wyraźny rytm – prowadzona z narracją pierwszoosobową, daje wgląd w myśli i emocje Seliny. To ważne, bo właśnie ten osobisty ton odróżnia „Rzymskie wakacje” od innych komiksów Loeba i Sale’a.

Fabuła jest prosta, momentami przewidywalna – tajemnica pochodzenia Seliny nie zaskakuje szczególnie mocno, a zakończenie nie wywraca stolika. Ale tu nie o twisty chodzi. Największym atutem komiksu jest atmosfera: duszna, elegancka, zmysłowa. I sama Catwoman, która w końcu dostaje przestrzeń, by być sobą – nie tylko jako obiekt fascynacji Batmana, ale jako pełnoprawna bohaterka z własnym konfliktem wewnętrznym.

Jeph Loeb prowadzi narrację lekko, z przymrużeniem oka, balansując pomiędzy pulpą a dramatem. Mamy tu trochę humoru, trochę flirtu, trochę melancholii. A rysunki Tima Sale’a? Rewelacja. To jeden z tych duetów scenarzysta–rysownik, który rozumie się bez słów. Styl Sale’a – miękki, przerysowany, a jednocześnie elegancki – idealnie pasuje do klimatu tej opowieści. Selina wygląda świetnie w każdym kadrze (i wie o tym), ale nie jest to nachalne – to część jej tożsamości. Kadry z Rzymem potrafią oczarować, podobnie jak sekwencje akcji i sceny snów.

Nieco kuleje struktura – pomysł z dniami tygodnia jako tłem rozdziałów wydaje się zbędny, bo nie wnosi realnej konsekwencji w narracji. Na szczęście nie przeszkadza to w czytaniu.

„Catwoman. Rzymskie wakacje” to nie obowiązkowy punkt w batmańskim uniwersum, ale bardzo przyjemna „przerwa od Gotham”. Komiks, który daje Catwoman zasłużony moment w centrum uwagi, a czytelnikom szansę spojrzeć na nią z nowej strony: mniej jako złodziejkę, więcej jako kobietę z pytaniami bez odpowiedzi.

Nie jest to historia, która zostaje na długo, ale na pewno warta przeczytania – szczególnie jeśli lubisz dobrze narysowane opowieści z klimatem noir, lekką dawką intrygi i bohaterką, która wie, czego chce. Albo przynajmniej bardzo się stara to odkryć.

Dział: Komiksy
poniedziałek, 11 sierpień 2025 14:07

Ramienice

 

Kiedy bliska nam osoba znika, jesteśmy wręcz zdziwieni, że świat nadal toczy się swoim rytmem codziennych spraw. Zdziwieni, bo tylko nam zawaliło się niebo, a nikt wokół tego nie dostrzega. Nie potrafi zrozumieć, gdyż nigdy nie czuł tego rodzaju bólu; bólu braku. Niepewności.

Maj 2019; Jędrzej Rogudzki wraz ze swoją żoną Kaliną mają wyruszyć nad jezioro Binowskie, gdzie znajduje się ich domek wypoczynkowy. Kobieta ma tylko na chwilę wejść do domu, zabrać zapomnianą rzecz. I już nie wraca. Jędrzej zgłasza zaginięcie na policję, a sprawa trafia w ręce młodego sierżanta, Mikołaja Tracza. Na jaw powoli wychodzą różne fakty dotyczące nie tylko małżeństwa Rogudzkich, ale również samej Kaliny. Wkrótce do śledztwa prowadzonego przez Tracza dołącza Lena Dobrowicz, aspirantka z Archiwum X. Jej zdaniem zaginięcie Kaliny Rogudzkiej może być w jakiś sposób powiązane z morderstwem młodej dziewczyny sprzed lat.
Wątków jest wiele, a grzebanie w tajemnicach Rogudzkiej pochłania całkowicie uwagę śledczych. Jest jednak ktoś, kto może być powiązany z obydwoma sprawami.

Z jakiegoś powodu po rozpoczęciu historii pierwszym, co we mnie uderzyło, był taki nastrój... mroku. Nie wiem, czy to okładka miała w tym swój udział, ale przez całą lekturę miałam wrażenie, że wisi nade mną zasłona z mroku właśnie, zupełnie nieprzepuszczająca słońca. Nie mam pojęcia, skąd wzięło się to poczucie, bo śledztwo prowadzone przez naszych głównych bohaterów nie jest mroczniejsze niż inne. Może to po prostu pani Joanna Bagrij ma styl pisania, który posiada w sobie nutkę niepokoju.

Aspirantka Lena Dobrowicz, dotychczas zajmująca się nierozwiązanymi sprawami w Archiwum X oraz sierżant Mikołaj Tracz, który w swej karierze policyjnej mimo wszystko nie widział jeszcze wszystkiego. Bohaterowie stworzeni na zasadzie przeciwieństwa, a mimo to umiejący ze sobą współpracować, choć początkowo dość niechętnie. Czy ich polubiłam? Na pewno zapadają w pamięć, szczególnie aspirantka. Na tle tej damskiej postaci Mikołaj Tracz wypada nieco blado, aczkolwiek uważam, że dzięki niemu autorka podkreśliła, jak specyficzną jednostką jest Lena Dobrowicz. Oczywiście w żadnym stopniu nie odejmuje to mężczyźnie inteligencji. Po prostu znacząco się od siebie różnią, i to widać. Odnośnie do postaci naszej kobiecej bohaterki pojawia nam się jeszcze jeden wątek, ale już ze sfery prywatnej. Owa kwestia nasunęła mi myśl o podobieństwie do innej, literackiej bohaterki, również policjantki. I jakby tak przyjrzeć się obu paniom, to można by znaleźć kilka zbieżności między ich postaciami. Niemniej jednak „poznając” Lenę Dobrowicz nie odczułam, by była kopią kogokolwiek; po prostu idealnie wpasowuje się w jedną z najbardziej lubianych kategorii kobiecych postaci literackich: odważna, bezkompromisowa, poniekąd zimna, ale przy tym dbająca o swoich bliskich. No i oczywiście szalenie inteligentna oraz spostrzegawcza.

Śledztwo samo w sobie budziło moją niepewność, bo nie potrafiłam jednoznacznie wskazać winnego. Poszlak było całkiem sporo, a co za tym idzie - również sporo podejrzanych przewinęło się przez fabułę. Każdy z nich mógłby chcieć skrzywdzić Kalinę. I stąd moja refleksja - czy kobieta była tak złą osobą, że miała tylu wrogów? A może to pewne okoliczności sprawiały, że mogła być na celowniku? W każdym razie, mimo że zakończenie śledztwa nie powinno mnie zaskoczyć, to i tak zaskoczyło. Bardziej jednak przez szczególną umiejętność niektórych osób do ukrywania prawdziwych emocji czy swoich myśli. Do odgrywania kogoś, kim się nie jest. To swoisty talent, który z jednej strony oklaskujemy, a z drugiej - w rękach niewłaściwej osoby może być niebezpieczny.

Na myśl o „Ramienicach” przed oczami staje mi jezioro ukryte w półmroku, osnute mgłą. Alegoria do tej historii - wszystkie odpowiedzi kryją się pod powierzchnią, bardzo blisko, jednak trzeba odnaleźć właściwą ścieżkę w otaczającej nas mglistej zasłonie. A w niej nietrudno się przecież zgubić.

Moim zdaniem thriller godny polecenia, nawet przez wzgląd na ciekawych bohaterów. Polecam, szczególnie fanom gatunku.

Nowa książka Bagrij zabierze Cię nad jezioro Binowskie, które było niemym świadkiem zbrodni. W ciszy zapadającego zmroku zdradzi Ci wszystkie swoje sekrety. A może zostaniesz tu na zawsze.

 

Dział: Książki
piątek, 08 sierpień 2025 04:54

Duch jeziora

 

„Nieważne, czy minie rok, czy ćwierć wieku, grzech zawsze cię odnajdzie. I zażąda zapłaty”.

Powieść czytało mi się dobrze. Odpowiadał mi się styl narracji, płynny i przyjazny. Doceniłam miejsce akcji przesycone legendą i tajemnicami, chociaż liczyłam na mroczniejsze ich rozwinięcie, to jednak i delikatna odsłona zagadkowości incydentów roztaczała urok. Warmińska wieś, malownicza sceneria środowiska, spokojne życie wyznaczone codziennymi rytuałami. Tylko jezioro okryte złą sławą burzyło sielankowy obraz. Przed trzydziestoma laty we Wrzosnej utonęły cztery osoby, a teraz doszło do kolejnej tragedii z udziałem młodej kobiety. Wydawałoby się, że każdemu mieszkańcowi powinno zależeć na wyjaśnieniu jeziornych incydentów, ale prawda nie wypłynęła na wierzch, przez lata obrosła bagnistymi plotkami i grząskimi domysłami. Czy faktycznie były to samobójstwa, jak zadecydowała policja, nieszczęśliwe okoliczności, jak wielu pogodziło się z tym, a może niejasność zdarzeń przybrała mroczny wydźwięk, jak sugerowała dociekliwa dziennikarka blogowa?

Eliza Korcz niedawno przeprowadziła się z partnerem do domku nad jeziorem Wrzosna. Próbowała pozyskać wenę twórczą na napisanie kolejnego bestsellera, lecz kiepsko jej to wychodziło. Wyobraźnię pochłonęła aktywność jeziornego ducha, za wszelką cenę starała się wyjaśnić, co faktycznie miało miejsce, kiedyś i teraz. Śledztwo nie należało do łatwych, trudno było pozyskać informacje, prawda skrywała się za zasłoną ślepych tropów. Dało się odczuć niecodzienne zachowanie mieszkańców wsi, zazwyczaj nie stronili od głośnych szeptanek, a teraz spuścili szczelną zasłonę milczenia. Kryminalna intryga ciekawie się rozwijała, falami zmieniała kierunek biegu, droga na skróty wiodła na manowce, wskazówki fałszowały rzeczywistość. Doceniłam pomysłowy fortel z włączeniem poetyckich nut w fabułę.

Mateusz Kwiatkowski zręcznie żonglował postaciami, osobowościami i zachowaniami. Nie polubiłam głównej bohaterki, wielokrotnie irytowała postawą, ale tak właśnie zachowują się śledczy, tak pozyskują materiał do tekstów, tak podsycają zainteresowanie tematyką. Sympatyzowałam z energiczną staruszką, dawną bibliotekarką, znacząco ubarwiła opowieść. Autor przemycił do akcji elementy thrillera, a w finałową odsłonę powieści wstawił sensacyjne tło. Oczekiwałam mocniejszego prądu w scenariuszu zdarzeń, bardziej emocjonujących chwytów w przyciąganiu czytelnika, lecz zaskakujące rozwiązania kryminalne w pewnym stopniu rekompensowały te odczucia.

„Duch jeziora” uprzyjemnił wieczór czytelniczy, włączył w oprawę polskiej rzeczywistości małej społeczności, wciągnął w detektywistyczną łamigłówkę, zaserwował frapujący obrót spraw w końcówce przygody czytelniczej. Sprawił, że zwrócę uwagę na kolejną książkę autora, liczę, że w miarę szybko powstanie.

Dział: Książki
niedziela, 03 sierpień 2025 01:19

Dzieciołap

 

Agnieszka Miela to autorka, która konsekwentnie buduje swoje miejsce w polskiej fantastyce, sięgając po mroczne klimaty, grozę i mitologię w nietuzinkowy sposób. Jej twórczość charakteryzuje się wyraźnym zamiłowaniem do poetyckiego języka, silnych emocji i bohaterów z pogranicza światów – żywych i martwych, ludzkich i nadprzyrodzonych. „Dzieciołap” to kolejna odsłona tego literackiego uniwersum, w którym ciemność nie jest jedynie tłem, ale pełnoprawnym bohaterem.

Fabuła książki przenosi nas do ponurego, brudnego miasta, w którym dzieci giną w tajemniczych i brutalnych okolicznościach. Główny bohater, Samuel – istota balansująca na granicy śmierci i życia – powraca, by wraz z osobliwą towarzyszką Raon stawić czoła tytułowemu Dzieciołapowi. To opowieść przesycona niepokojem, w której nie brakuje odwołań do dawnych wierzeń i legend, a także bardzo fizycznie odczuwalnej grozy. Autorka z wprawą buduje napięcie i prowadzi czytelnika przez miasto pełne przemocy, tajemnic i przeklętej historii, nie bojąc się brutalnych scen i emocjonalnego rozdarcia bohaterów.

„Dzieciołap” to lektura dla tych, którzy lubią, gdy powieść nie tylko opowiada historię, ale też wciąga w duszny klimat i nie pozwala zapomnieć o sobie długo po zakończeniu lektury. Mroczny, sugestywny język i gęsta atmosfera z pewnością przypadną do gustu miłośnikom dark fantasy i grozy. Z drugiej strony, nie jest to książka dla każdego – niektórych może przytłoczyć ciężar emocjonalny, surowość opisu czy specyficzny styl narracji. To powieść wymagająca, ale jeśli dasz jej szansę, odwdzięczy się opowieścią, która drąży pamięć jak cierń w świadomości.

Dział: Książki
poniedziałek, 14 lipiec 2025 11:56

Doktor Jekyll i pan Hyde

 

Doktor Henry Jekyll przez wiele lat pracował na to, co posiadał – zarówno jeżeli chodzi o dobra materialne, jak i nieskalaną reputację. Dzięki temu „dorobił się” również wielu prawdziwych przyjaciół, gotowych wspomóc go w ewentualnych problemach. To właśnie owi przyjaciele, do których grupy zalicza się m.in. prawnik doktora, zwrócili uwagę na dziwne zachowanie mężczyzny. A dokładniej na jego tajemnicze powiązania z niejakim Panem Hyde'em, mieszkającym w sąsiedztwie. Postać ta od początku budziła w towarzyszach Jekylla specyficzne uczucia – odrazę pomieszaną z poczuciem niebezpieczeństwa.

Wspomniany już wcześniej najbliższy kompan doktora Jekylla, prawnik nazwiskiem Utterson, postanowił zgłębić tajemnic ę tej relacji. Nie spodziewał się tego, co odkryje.

„Doktor Jekyll i Pan Hyde” to historia z pogranicza grozy i fantastyki, którą zna (bądź chociaż słyszała o niej) znaczna część czytelników na całym świecie. Pierwszy raz miałam możliwość sięgnąć po nią kilka lat temu, więc wznowienie tej historii przez wydawnictwo Uroboros okazało się świetną okazją do odświeżenia lektury. Nie mogę również nie wspomnieć o tym, jak piękna jest nowe wydanie – nie tylko okładka, lecz również wnętrze. Gratka dla fanów mrocznych opowieści w równie mrocznej szacie graficznej!

Książka ta ma zaledwie sto siedemdziesiąt sześć stron – można by pomyśleć, że wręcz za mało, by opowieść miała możliwość rozwinąć się tak, by wciągnąć czytelnika. Nic bardziej mylnego. Ciężko mi ocenić, czy to styl pisania Stevensona, czy może oryginalność pomysłu miała wpływ na to, że książka przez lata zyskała tak wielu fanów. Myślę, że oba te aspekty miały spore znaczenie.

Historia jest krótka, treściwa, a przy tym niezwykle wciągająca. Osobą, która wprowadza nas w środek sprawy, jest wspomniany już prawnik, Utterson. Zaniepokojony zmianami, jakie wprowadził do swej ostatniej woli jego kompan, doktor Jekyll, postanowił przyjrzeć się bliżej tajemniczemu osobnikowi, panu Hyde'owi. Ciekawym jest tu fakt, że Utterson od pierwszego spotkania poczuł niechęć do Hyde'a, mimo że ten nie zrobił ani nie powiedział nic niestosownego. To trochę tak, jakby zadziałał wewnętrzny alarm, który nakazywał trzymać się od tego mężczyzny z daleka. Zresztą nie tylko nasz prawnik, lecz również pozostali przyjaciele Jekylla wypowiadali się negatywnie o nowym towarzyszu doktora. Patrząc na rozwój historii - nic dziwnego.

„Doktor Jekyll i Pan Hyde” to powieść pełna tajemnic. Pierwszym, co mnie przyciągnęło, była ta odstręczająca postać pana Hyde'a. Chciałam poznać prawdę o tym osobniku, intrygowało mnie to, z jakiego powodu tak negatywnie odbierały go osoby z otoczenia. Mimo tego, że to było moje drugie spotkanie z książką, to odbierałam tę historię zupełnie inaczej. Tym razem skupiłam się nie tylko na samej fabule, lecz na psychologicznym aspekcie tej powieści. Oczywiście, w centrum zainteresowania znalazł się nasz tytułowy duet – doktor Jekyll i pan Hyde. To wokół ich relacji kręci się cała fabuła, a z drugiej strony to właśnie ona najbardziej skłania do rozmyślań. Ta dwójka to idealny obraz tego, co tkwi w każdym z nas. Doktor Jekyll jest pomocny, dobry i poważany. Pan Hyde wręcz przeciwnie, odstrasza od siebie ludzi, zaś jego czyny są dowodem na żyjące w nim zło. Nikogo nie zdziwi raczej to, co teraz napiszę – są jedną i tą samą osobą (to jedyny spoiler, jaki otrzymacie w tej recenzji). My, ludzie, składamy się z pierwiastków dobra i zła. I tylko od nas zależy, która część naszego jestestwa będzie tą zwycięską. Na przykładzie doktora Jekylla widać zresztą, że zabawa w Boga nie kończy się dobrze i lepiej pozostawić pewne granice nieprzekraczalnymi.

Co by się stało, gdyby każdy z nas mógł „wydzielić” z siebie tę złą stronę swej natury? Czy na świecie zapanowałby pokój, a może doszłoby do jeszcze większego podziału ludzi na kategorie? Czy w takim wypadku pozwolić tej złej części siebie żyć? Tylko czy bez niej jesteśmy... kompletni? Nikt z nas nie może powiedzieć o sobie: „Tak, jestem stuprocentowo dobry/ zły". Życie nie jest czarne ani białe, tak samo jest w przypadku ludzi. Jesteśmy niejednoznaczni. Dlatego książka autorstwa pana Stevensona przez lata przyciągała tylu odbiorców – bo zmusza do zadawania pytań, do rozmyślania nad naturą ludzką.

Cóż, pewnie nigdy nie uzyskam odpowiedzi na powyższe pytania. Może to i lepiej. Przecież nikt nie chciałby skończyć jak doktor Jekyll.

Polecam!

Dział: Książki

 

Istnieją książki pisane dla przyjemności. Są takie, które poszerzają horyzonty. I są dzieła, które czyta się z niemal nabożnym skupieniem – bo rejestrują czysty geniusz. Powrót Cienia to przykład tej ostatniej kategorii. To gratka dla fanów Tolkiena, ale też literacka archeologia, która odsłania kulisy powstawania jednego z najważniejszych dzieł XX wieku.

Co znajdziemy w książce?

To pierwsza część szóstego tomu dokumentacji powstawania Władcy Pierścieni, opracowana przez Christophera Tolkiena – syna autora. Znajdziemy tu notatki, szkice, poprawki. Są też alternatywne wersje postaci oraz wydarzeń. Pokazują one, jak długa i złożona była droga do wersji, którą dziś znamy.

Okazuje się, że Władca Pierścieni nie narodził się jako spójna opowieść. Bilbo miał inny pierścień, Frodo nazywał się Bingo, a Czarny Jeździec nie od razu budził grozę. Pojawia się też Trotter – zagadkowa postać, która z czasem zmienia się w Aragorna. Śledzimy ewolucję imion, fabuły i nastroju. Całość dopełniają faksymile rękopisów i map – dziś bezcenne źródła wiedzy o twórczości Tolkiena.

Opinia i refleksje

Powrót Cienia to książka wymagająca. Nie jest powieścią – to dokumentacja, analiza i zapis procesu twórczego. Ale jaka to podróż! Jeśli kiedykolwiek zastanawiałeś się, jak powstaje literacki świat, to właśnie tutaj znajdziesz odpowiedź.

Największą wartością książki jest możliwość „podglądania” Tolkiena przy pracy. Jego poprawki, rozterki i eksperymenty przypominają obserwowanie malarza przy sztaludze. Czytelnik patrzy z pokorą i podziwem.

Lektura wymaga skupienia i znajomości Władcy Pierścieni, ale wysiłek zostaje wynagrodzony. Książka pogłębia znajomość Śródziemia i pokazuje, ile serca i pracy Tolkien włożył w każdą linijkę tekstu.

Wydanie zasługuje na uwagę. Twarda oprawa, przemyślany projekt graficzny i ilustracja Michała Krawczyka sprawiają, że to prawdziwa edytorska perełka. Wydawnictwo Zysk i S-ka naprawdę się postarało.

Podsumowanie

Powrót Cienia to książka dla wtajemniczonych. Dla tych, którzy kochają Władcę Pierścieni i chcą wiedzieć, jak powstawał. Dla tych, którzy chcą zajrzeć za kurtynę i zrozumieć proces twórczy.

To również piękny hołd syna dla ojca. I wyjątkowy prezent dla fanów. Czyta się ją powoli, z namysłem – jak list od dawnego przyjaciela. Dla mnie – pozycja obowiązkowa. Polecam każdemu, kto wierzy, że Śródziemie to coś więcej niż fikcja.

Bo to nie tylko książka o książce. To opowieść o twórczości, pasji i geniuszu.

Dział: Książki

 

Nie wiem, kiedy to zleciało, ale przed nami już 28. tom legendarnej serii Kaczogrodu Carla Barksa. I chociaż do wielkiego finału zostały zaledwie dwa albumy, to już teraz w „Salonie piękności” czuć lekko pożegnalny klimat. To ostatnia część, w której Barks oprócz tego, że rysował swoje historie, to również samodzielnie pisał ich scenariusze. I choć widać już na tym etapie pewne zmęczenie materiału, nadal jest to pozycja obowiązkowa dla fanów kaczych przygód.

Co znajdziemy w tomie?

Tym razem w Kaczogrodzie dzieje się sporo, choć wszystko kręci się wokół dobrze znanych schematów. Donald próbuje swoich sił w nowym zawodzie — zakłada tytułowy salon piękności. Jak można się domyślić, nie obywa się bez katastrof, zwłaszcza że w grę wchodzą zaprawa murarska i… kaczki. Poza tym mamy klasyczną mieszankę: Sknerus jak zwykle walczy o swoje pieniądze, Bracia Be nie dają mu spokoju, a siostrzeńcy znów muszą ratować sytuację.

Wśród krótszych historii warto wspomnieć „Niezbyt sędziwego marynarza” — opowieść z mrugnięciem oka do literatury, inspirowaną poematem Samuela Taylora Coleridge’a. Fani przygód znajdą tu też wyprawę po skarb Marco Polo, spotkanie z kaczkami z kosmosu i nietypowy wyścig, w którym Donald dosiada mechanicznego konia z ryzykiem… wybuchu.

Moja opinia i przemyślenia

Nie da się ukryć — Barksa zjada tu już trochę rutyna. Fabuły są znajome, pomysły przewidywalne, a niektóre wątki dziś budzą lekkie zażenowanie. Motywy dotyczące urody i wyglądu bohaterek, stereotypowe przedstawienie egzotycznych postaci czy żarty z zazdrości Daisy momentami przypominają stereotypowego wujka z wąsem przy świątecznym stole — niby zabawne, ale człowiek się krzywi.

Z drugiej strony, Barks wciąż potrafi zaskoczyć. „Jeździec pustogłowy” to przykład, że autorowi nie brakowało jeszcze odrobiny szaleństwa i dystansu do własnych bohaterów. Historia o Braciach Be zdobywających wyższe wykształcenie? Kapitalny pomysł! Cieszy też fakt, że w tomie znalazły się komiksy, które wcześniej nie były publikowane po polsku.

Trochę niepokoi mnie jednak pewien klimat pożegnania. Wiedząc, że to ostatni album, w którym Barks rysuje samodzielnie, człowiek inaczej patrzy na każdą planszę, każdy kadr. To już naprawdę schyłek pewnej epoki w historii komiksu.

Podsumowanie

Salon piękności i inne historie z lat 1966–1967 to solidna porcja klasycznego Kaczogrodu, choć niepozbawiona słabszych momentów i zgrzytów wynikających z upływu czasu. Dla długoletnich fanów — pozycja obowiązkowa. Dla nowych czytelników? Może jednak warto zacząć od wcześniejszych, bardziej świeżych tomów. Niemniej to wciąż ten sam, ukochany świat kaczek, przygód, skarbów i pechowego Donalda, który zawsze jakoś daje radę. Nawet jeśli musi przy tym wywołać małą katastrofę.

Dział: Komiksy
środa, 25 czerwiec 2025 13:02

X-Men. Punkty zwrotne. Pieśń egzekutora

 

Marvel lat 90.? Wiadomo. Neonowe kostiumy, rozbuchane muskuły, fabuły z kategorii „wszystko naraz” i rysunki, które dziś budzą mieszane uczucia — od czystej nostalgii po lekkie zażenowanie. Ale trzeba przyznać jedno — wtedy X-Men byli na ustach wszystkich. I właśnie z tamtych czasów powraca jeden z najgłośniejszych crossoverów mutantów, czyli „Pieśń Egzekutora”, wydany teraz w ramach serii Punkty zwrotne.

Wydaje się, że życie mutantów powoli się układa. Profesor Xavier przygotowuje się do publicznego wystąpienia, relacje między Scott’em a Jean zaczynają się prostować, nawet Wolverine jakby mniej sarkastyczny (chwilowo). Ale… no właśnie — zawsze jest jakieś „ale”. W centrum wydarzeń pojawia się zamachowiec, który wygląda jak Cable. Padają strzały, a Profesor X walczy o życie. Sytuacja błyskawicznie wymyka się spod kontroli. X-Men, X-Factor i X-Force ruszają do akcji — tylko że zamiast współpracować, zaczynają… walczyć ze sobą.

Na scenę wkraczają starzy znajomi i nowi wrogowie: Apocalypse, jego Jeźdźcy, tajemniczy Stryfe i cała masa mutantów z własnymi planami i rachunkami do wyrównania. Akcja pędzi przez całą planetę, zahaczając nawet o Księżyc. Tajemnice się mnożą, tożsamości plączą, a los mutantów po raz kolejny wisi na włosku.

Nie będę udawał — „Pieśń Egzekutora” to komiks, który jest jak solidna porcja comfort food dla fanów mutantów. Nie wszystko tu działa, fabularnie momentami zalatuje klasycznym „za dużo wszystkiego”, ale… właśnie w tym tkwi urok tego tomu.

Zaczynając od plusów — rysunki. Andy Kubert, Jae Lee, Greg Capullo — to ekipa, która w tamtym czasie wyznaczała styl Marvela. Kreska jest dynamiczna, pełna charakterystycznych póz, przerysowanych emocji i wybuchowych scen walki. Szczególnie Jae Lee ze swoim mroczniejszym, bardziej graficznym stylem potrafi przyciągnąć wzrok — choć, jak ktoś nie przepada za takim klimatem, to na dłuższą metę może być ciężko.

Fabuła? Klasyka lat 90. — jest zamach, są porwania, jest wielka tajemnica tożsamości, obowiązkowa drama rodzinna Cable’a, a w tle niepokojące niedopowiedzenia dotyczące przyszłości mutantów. Akcja gna do przodu, postaci jest masa, każdy dostaje swoje pięć minut. Czy to przesadzone? Trochę tak. Czy czyta się to z przyjemnością? Zdecydowanie.

Cieszy też obecność Apocalypse’a i jego ludzi — bez nich żaden większy konflikt mutantów nie byłby kompletny. No i Stryfe, którego motywacje i działania stanowią sedno całej intrygi — chociaż nie każdy fan kupi jego dramatyczne rozterki, ale hej, taki klimat.

Z minusów? Jeśli nie znacie dobrze mutantów i nie ogarniacie kto jest kim — możecie się pogubić. To nie jest komiks, który tłumaczy wszystko od początku. Wchodzicie w środek wielkiej intrygi i albo płyniecie z prądem, albo toniecie. Ale dla fanów X-Men to jak powrót do starego, chaotycznego, ale swojskiego domu.

„X-Men. Punkty zwrotne. Pieśń Egzekutora” to sentymentalna podróż do czasów, kiedy komiksy o mutantach były wybuchowe, przerysowane, momentami nieco absurdalne, ale za to cholernie wciągające. To klasyk dla tych, którzy lubią stare, dobre drużynowe superhero, z domieszką dramatów, kosmicznych tajemnic i niekończących się zwrotów akcji.

Nie jest to lektura, która zmieni wasze spojrzenie na mutantów. Ale jeśli lubicie klasykę z lat 90., podrasowaną rysunkami Kuberta i spółki — sięgnijcie bez wahania. Czysta, mutantowa rozrywka z obowiązkową dawką nostalgii.

Dział: Komiksy
piątek, 20 czerwiec 2025 13:46

Błogosławieństwo Niebios

 

Czasem trafia się książka, na którą się czeka latami. Dla wielu fanów chińskiego fantasy, „Błogosławieństwo niebios” było właśnie takim tytułem. Kiedy wreszcie pojawiło się polskie wydanie – i to tłumaczone bezpośrednio z języka oryginału! – emocje sięgnęły zenitu. Czy było warto czekać? Oj, było. Jednak zanim wzniesiemy się z bohaterami ku niebiosom (a potem z impetem z nich spadniemy), zapraszam Cię do świata pełnego magii, tajemnic i... rewelacyjnej chemii między postaciami.

O czym jest książka?

Głównym bohaterem jest Xie Lian, książę królestwa Xianle, który wniebowstępuje nie raz, nie dwa, ale... trzy razy. I tak samo często z niebios spada. To już samo w sobie zapowiada niezły chaos. Gdy po ośmiuset latach tułaczki pojawia się ponownie wśród bogów, jego obecność – delikatnie mówiąc – nie spotyka się z entuzjazmem.

Wkrótce trafia na ziemię, gdzie podczas Święta Duchów poznaje tajemniczego Sanlanga – pewnego siebie, nieco zuchwałego chłopaka, którego tożsamość owiana jest mgłą sekretów. Ich wspólna podróż obfituje w zagadki, paranormalne zjawiska i dziwne zbiegów okoliczności, które sugerują, że nic – i nikt – nie jest tym, czym się wydaje. To opowieść pełna duchów, demonów, bogów i... ciepła.

Moja opinia i przemyślenia

To książka, która wciąga jak wir. Jest lekka w formie, ale bogata w treści, które odkrywa się powoli – jak warstwy cebuli (albo masek, które noszą bohaterowie). Na pierwszy rzut oka fabuła może wydawać się prosta, a styl – zbyt potoczny. Jednak kiedy wiesz, że historia ma swoje korzenie na chińskim odpowiedniku Wattpada, wszystko zaczyna mieć sens. To nie ma być wysoka literatura – to ma być dobra zabawa. I tak właśnie jest.

Ogromnym plusem jest tłumaczenie bezpośrednio z języka chińskiego. Tak, bywa czasem surowe, nieco zbyt proste w brzmieniu – ale jest bliższe oryginałowi. A ja to bardzo doceniam. Czuć, że tekst nie został wygładzony pod gust zachodniego czytelnika. To uczciwe, momentami dziwaczne – ale przez to autentyczne.

Jeśli chodzi o wydanie – ilustracje wewnątrz książki to perełki. Motyle, rysunki postaci, ładne wklejki – aż chce się przystanąć i po prostu popatrzeć. Oczywiście nie mogło zabraknąć również barwionych brzegów. 

Postacie? Cudowne. Xie Lian, skrywający swoje traumy za uśmiechem i niegroźnym szaleństwem. Sanlang – tajemniczy, przebiegły, a przy tym pełen nieoczywistej troski. Chemia między nimi? Czuć ją już teraz, choć romantyczny wątek dopiero majaczy gdzieś na horyzoncie.

Podsumowanie

Błogosławieństwo niebios” to książka specyficzna – nie każdemu przypadnie do gustu. Jednak jeśli masz ochotę na coś innego, świeżego, z nutą absurdu, magii i emocji – daj jej szansę. To idealna lektura na wieczory, kiedy nie chcesz niczego zbyt ciężkiego, ale też nie masz ochoty czytać byle czego. Dla fanów xianxia – obowiązkowo. Dla wszystkich innych – być może zaskoczenie sezonu.

A ja? Czekam na kontynuację. Bo drugi tom tej historii zapowiada się jeszcze lepiej.

 

 

Dział: Książki