Rezultaty wyszukiwania dla: Jez
Garfield tłusty koci trójpak tom 16
I jak tu nie kochać Garfielda? Pozostaję jego wierną fanką od lat. Od jakiegoś czasu nakładem wydawnictwa Egmont ukazuje się seria zbiorcza „Tłustych kocich trójpaków”. W każdy, z nich znalazły się po trzy zeszyty komiksowe z anglojęzycznych wydań. Obecnie w moje ręce trafił już szesnasty tom, w którym znalazły się tytuły: „Garfield zaczyna sypać”, „Garfield dostaje co mu się” należy, „Garfield będzie jadł za jedzenie”.
O czym jest komiks
Czy istnieje ktoś, kto nie zna Garfielda? Rudy kot, który uwielbia lasagne i dręczenie psów, nienawidzi pająków i kocha święta jest jedną z tych postaci, które łączą całe pokolenia. Historyjki obrazkowe z jego udziałem potrafią rozbawić do łez, ale też od czasu do czasu zmuszają do refleksji. Garfield jest ponadczasowy i zawsze warto do niego wracać.
Moja opinia i przemyślenia
Komiks został pięknie wydany. Ma twardą, lakierowaną oprawę, a wydrukowany został na świetnej jakości, doskonałej gramatury papierze. Przyznam, że z tym, że mam na półce całą kolekcję, czuję się naprawdę wspaniale. Kiedy mam gorszy humor lubię sobie wracać do dobrze znanych pasków z Garfieldem, zawsze mi go poprawiają.
Szesnasty „Tłusty koci trójpak” to kolejna porcja klasycznego, niepodrabialnego Garfieldowego humoru. Lekki, przerysowany, momentami zaskakująco czuły – dokładnie taki, jakiego się oczekuje. Ten tom trzyma poziom poprzednich i świetnie wpisuje się w całą serię, pokazując, że urok wiecznie głodnego kota nigdy się nie starzeje. Bardzo mnie cieszy, że komiksy o Garfieldzie mogę czytać z córką, która kocha go tak samo mocno jak ja.
Choć Garfield od lat pozostaje tym samym, lekko złośliwym, zawsze głodnym i pełnym niewymuszonego uroku kotem, mam wrażenie, że im jestem starsza, tym bardziej doceniam jego humor. Kiedyś śmieszyły mnie głównie miny i lenistwo, dziś widzę w tych paskach znacznie więcej. To ciepło relacji z Jonem, drobne życiowe obserwacje, lekki komentarz do codziennych absurdów. Ten tom świetnie to pokazuje, bo obok gagów znajdziemy tu scenki, które po prostu przyjemnie się czyta. W moim przypadku działa to trochę jak spotkanie ze starym znajomym. Zawsze wiem, czego się spodziewać, a i tak bawi mnie to za każdym razem.
Podsumowanie
Jeśli jesteś fanem Garfielda (albo po prostu lubisz komiksy, które potrafią odciążyć głowę po ciężkim dniu), ten tom powinien się znaleźć na Twojej półce. Gdy już tam stanie, prędzej czy później i tak po niego sięgniesz – z sympatii, z sentymentu albo po prostu dla poprawy nastroju. Garfield to klasyk, który zostaje w pamięci na długo, a ten tom tylko to potwierdza. Bardzo podoba mi się bycie właścicielka tak fantastycznej, przepięknie wydanej kolekcji.
Motyw
Do tego dnia Dominik był pewien, że w jego życiu wreszcie nastąpił oczekiwany przełom - jego mroczna powieść trafiła na biurko wydawcy i miała ogromne szanse na zostanie bestsellerem. Nigdy by do tego nie doszło, gdyby w jego życie nie weszła Ada Preis, fantastyczna kobieta i sławna pisarka. Obecnie jego żona. Czy szczęście mężczyzny aż tak raziło w oczy, że Los postanowił sobie okrutnie z Dominika zażartować?
Jego żona bowiem zaginęła. I to on - jak w każdym filmie, który razem oglądali - z miejsca staje się podejrzanym. Szczególnie że rysowane przez Dominika wizje szczęśliwego związku nie do końca łączą się z tym, co mają do powiedzenia inne bliskie zaginionej pisarce osoby. Wkrótce i on zaczyna gubić się w wersjach, które serwuje policjantom, skrzętnie chroniąc przed nimi swoją przeszłość.
Czy jesteś w stanie uwierzyć, że pragnienie zemsty może całkowicie przejąć kontrolę nad zmysłami drugiego człowieka? Czy zdajesz sobie sprawę, jak daleko może posunąć się ten, który nie ma już nic do stracenia?
Motyw uprowadzeń czy zaginięć na własną rękę (wiem, jak to brzmi, ale wierzę, że rozumiecie, o co mi chodzi) w ostatnim czasie jest jednym z najczęściej wybieranych przez autorki czy autorów. Zapewne głównie przez to, że daje naprawdę duże pole do wykazania się. Tym bardziej byłam ciekawa, w którą stronę ruszy wyobraźnia Małgorzaty Starosta w jej najnowszej pozycji.
Początek nie był zaskakujący; zaginiona kobieta i mąż, którego oskarżono w pierwszej kolejności, nawet jeżeli dowody (jeszcze) na niego nie wskazywały. Plątanie się w zeznaniach, kolejne fakty wychodzące na światło dzienne... przez znaczącą część lektury miałam wrażenie, że gdzieś to już czytałam. I nie bez znaczenia jest tu fakt, że w książce kilkakrotnie wspomniano film „Zaginiona dziewczyna”, namiętnie oglądany przez zaginioną bohaterkę, Adę Preis. Już to dawało czytelnikowi sporo do myślenia i osoby, które ów film widziały, zapewne już zaczynają powoli kojarzyć, o co w fabule może chodzić. Oczywiście książka nie jest kalką filmu, znajdziecie sporo różnic, aczkolwiek... cóż, więcej nie mogę zdradzić.
Jeżeli chodzi o bohaterów, to nie mam w związku z nimi jakichś głębszych przemyśleń; Dominik był irytujący, z każdym rozdziałem i nowymi informacjami coraz bardziej. Policjanci zajmujący się śledztwem ginęli gdzieś w tym wszystkim, stanowiąc bardziej tło. Mam wrażenie, że poniekąd ta sprawa rozwiązywała się jakby sama. Adę Preis „znałam” tylko z relacji innych i muszę powiedzieć, że podziwiałam ją za jej wytrwałość. To samo zresztą tyczy się dwójki jej przyjaciół, acz jest to wątek, o którym nie da się mówić bez odkrywania zbyt wielu kart. Sami przeczytajcie.
Pomimo tego, że nie jest to najbardziej oryginalny thriller w ostatnim czasie, to czyta się go bardzo szybko. Klatka coraz ciaśniej zamyka się wokół Dominika i choć mamy przeczucie, że to nie on stoi za zaginięciem żony, to z pewną dozą fascynacji obserwujemy, jak pod ostrzałem oceniających spojrzeń i kolejnych faktów wije się coraz mocniej. Szczególnie że tytułowy motyw jest dość łatwy do odgadnięcia, więc jego oficjalne odkrycie nie wywołuje aż takiej lawiny emocji, jak można by się spodziewać.
Reasumując, „Motyw” nie jest książką złą, aczkolwiek nie ma w sobie nic, co wybijałoby ją na tle innych, o podobnej fabule. Czyta się ją szybko i sprawnie, jest do „połknięcia” w jeden wieczór. Wzbudza emocje, owszem, ale głównie za sprawą naszego podejrzanego Dominika - nie da się o nim czytać bez choćby cienia irytacji. Zasadniczo naprawdę nie ma się do czego przyczepić. Nie jestem jednak do końca przekonana, czy będę pamiętać o tej pozycji za np. pół roku. Niemniej, jednak jeżeli ktoś z Was lubi tematykę zaginięć, a nie obejrzał „Zaginionej dziewczyny”, to warto po nią sięgnąć w wolnym czasie.
Niedokończone opowieści Śródziemia i Numenoru. Wydanie ilustrowane
Ilustracje do twórczości J.R.R. Tolkiena bywają naprawdę piękne, a czołowymi artystami, którzy je tworzą są Alan Lee, John Howe i Ted Nasmith. Właśnie ich twórczość znalazła się we wznowieniu „Niedokończonych opowieści Śródziemia i Numenoru”. Pięknie wydana książka ukazała się nakładem wydawnictwa Zysk i S-ka.
O czym jest książka
„Niedokończone opowieści” to swoista kronika, obejmująca różne epoki. Od Pierwszej Ery, przez czasy Númenoru, aż po wydarzenia znane z Trzeciej Ery. Na co możemy liczyć? Wśród opowieści znajdziemy m.in. relację o tym, jak Ulmo ukazał się Tuorowi. Jest też opis sił Rohanu, wędrówka Nazgûli w poszukiwaniu Pierścienia, czy barwna historia Gandalfa i krasnoludów podczas pamiętnej kolacji w Bag End. Co jeszcze? To także jedyna zachowana opowieść o dziejach Númenoru przed jego upadkiem, fragmenty dotyczące Pięciu Czarodziejów czy opowieść o Amrothcie. Dlaczego wydanie jest tak wyjątkowe? Każdy tekst uzupełniają komentarze Christophera Tolkiena. Dzięki nim łatwiej zrozumieć kontekst i powiązać poszczególne fragmenty z resztą legendarium.
Moja opinia i przemyślenia
Nie jest to książka, którą „pochłania się” jednym tchem. To raczej lektura wymagająca skupienia – pełna przypisów, komentarzy i szczegółowych opisów. Ale właśnie w tym tkwi jej siła. To swojego rodzaju zaproszenie do podróży po mniej znanych zakamarkach Śródziemia. Dla fana Tolkiena książka powinna być bezcenna. Każda niedopowiedziana scena, każda notatka czy szkic otwiera nowe perspektywy. Szczególne wrażenie robi wydanie ilustrowane. Cudowne — pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że epickie — rysunki Lee, Howe’a i Nasmitha pogłębiają odbiór tekstu. Dzięki nim łatwiej poczuć monumentalność elfich królestw, grozę wojen czy magię pradawnych legend.
Cenię też ogrom pracy Christophera Tolkiena. Z jednej strony zachował ostrożność i szacunek wobec spuścizny ojca, z drugiej – stworzył przewodnik, który porządkuje i wyjaśnia często skomplikowaną materię. Bez jego komentarzy lektura byłaby dużo trudniejsza, a momentami wręcz hermetyczna.
Podsumowanie
„Niedokończone opowieści Śródziemia i Númenoru. Wydanie ilustrowane” to książka, która nie jest dla każdego – początkujący czytelnik może się w niej zgubić. Jednakże dla fanów Tolkiena to absolutny skarb. Otrzymujemy teksty, których nie dane było ukończyć mistrzowi. Podziwiamy piękne wizualne dopełnienie jego wizji. To lektura, która pozwala jeszcze głębiej zanurzyć się w świecie Śródziemia i odkrywać jego tajemnice. Czy cenisz sobie „Władcę Pierścieni” i „Silmarillion”? Jeżeli tak, to opisywana przeze mnie księga stanie się naturalnym i niezwykle satysfakcjonującym uzupełnieniem. Zdecydowanie warto po niego sięgnąć!
Patronat: Dokonać niemożliwego
Nie miał prawa istnieć. A jednak oddychał, żył… i czekał.
Schorowany książę Mamoru spędził szesnaście lat zamknięty w klanie.
Jezioro trumien
„Gra pomiędzy ludźmi nigdy nie ma końca”.
Niesamowite wrażenia czytelnicze, niczego nie mogłam być pewna, co chwilę zaskakujące zwroty akcji, a dynamika scen mocno trzymała w niecierpliwości poznawania. Urszula Kusz-Neumann sprawiła, że szczelnie przywarłam do książki i oderwałam się dopiero w finalnej odsłonie. Bardzo mi się podobało, nie spodziewałam się, że dam się omotać akcji, mocno wciągnąć się w atrakcyjny scenariusz zdarzeń. Autorka na wysokim poziomie prowadziła z odbiorcą grę interpretacji i przypuszczeń. Pełna niuansów historia. Kiedy zaczynałam układać w głowie najbardziej prawdopodobny ciąg przeszłości i teraźniejszości, okazywało się, że nie miałam racji. Poszłam błędną ścieżką domysłów, dałam się złapać w sidła pułapek dowodów i wyjaśnień. Pomysł na frapującą opowieść w pełni wykorzystany od strony zagęszczania intrygi, wkraczania w głąb mrocznej natury człowieka, eskalacji grzechów i winy, odwetu i zemsty. Mniejsze wrażenie wywarło umocowanie powieści w prawdopodobieństwie zdarzeń, ale wybieganie poza linię realności charakterystyczne dla gatunku thrillera. Drażniła nielogiczność zachowań bohaterów, zwłaszcza kluczowej policyjnej kobiecej postaci. Miłość rządziła się swoimi prawami, lecz wydawała się naciągnięta do lekkiej paranoi.
Prolog powieści wprowadził w piekielne macki ognia, a po nich wśród ciężkiej i gorzkiej ciszy powoli dawał o sobie znać upiorny mrok wciągający w piekło zbrodni. Michał Gryska, pracownik opieki społecznej, został zmuszony do uczestnictwa w chorej rozgrywce, stawiającej twarde warunki, nieznającej zrozumienia, a tym bardziej litości. Kiedy porwano żonę i dwójkę dzieci, mężczyzna zmuszony był powrócić w rodzinne strony, gdyż tylko tam mógł odnaleźć klucz do prawdy z przeszłości i otworzyć drzwi do ratowania bliskich. To, co działo się przed dwoma dekadami, upomniało się, aby ujrzeć światło dzienne. Ińsko hipnotyzowało legendą o jeziornym raku, rozpaczliwie domagało się sposobności wymierzenia sprawiedliwości, przeszywało na wskroś dziecięcymi tragediami. W karuzeli dziwnych myśli i obrazów, szalonym wirze pozorów i uników, towarzyszyła Michałowi Milena.
Osobliwy duet, połączony uczuciem i skrajnie surowymi zasadami gry, zmierzył się nie tylko z nieznanym wrogiem, ale również z nieokiełznanymi demonami relacji. Autorka interesująco oplotła losy postaci pajęczyną niedomówień i fałszu, zawiesiła nad widmem śmierci i moralnej agonii, wprowadziła w domino krwawych incydentów. Co było prawdziwą stawką w grze iluzji i kłamstw? Czy udało się ją wystarczająco podbić, aby mieć szansę na wygraną? Jak szerokie kręgi zataczały grzechy sprzed dwudziestu lat?
Witajcie w moim Piekle
Jacek Piekara to nazwisko, którego polskim fanom fantastyki przedstawiać nie trzeba. Autor znany głównie z Cyklu Inkwizytorskiego postanowił sięgnąć do swoich literackich początków i oddać w ręce czytelników drugi już tom wczesnych opowiadań – Witajcie w moim Piekle. To powrót do lat 80. i 90.. Czasów, kiedy polska fantastyka szukała własnej tożsamości, a krótkie formy publikowane w czasopismach były czymś na wagę złota.
O czym jest książka
Zbiór prezentuje opowiadania, w których jak w soczewce skupiają się lęki tamtych czasów – strach przed totalitaryzmem, zniewoleniem jednostki, obłędnymi ideologiami, które potrafią pociągnąć za sobą tłumy. To fantastyka „bliskiego zasięgu”: światy, które przypominają naszą codzienność, tyle że poprzetykaną groźnymi systemami i eksperymentami społecznymi. Bohaterowie tych historii próbują ocalić własną wolność, buntują się przeciw opresji albo – przeciwnie – ulegają jej i płacą za to wysoką cenę. W tomie znajdziemy zarówno teksty znane, drukowane przed laty, jak i zupełne premiery, nigdy wcześniej niepublikowane.
Moja opinia i przemyślenia
Czytając Witajcie w moim Piekle, miałam poczucie obcowania z surową, ale niesamowicie szczerą literaturą. To nie są dopracowane, rozbudowane historie na kilkaset stron – to krótkie, mocne uderzenia. Pisarz nie owija w bawełnę, nie bawi się w półtony. Pokazuje człowieka poddanego presji systemu, zderzonego z ideologią, która depcze indywidualność. I choć część opowiadań można potraktować jako ciekawą wprawkę pisarską, inne uderzają z siłą, która do dziś potrafi poruszyć.
Zdecydowaną zaletą jest różnorodność – raz lądujemy w kosmosie, innym razem w alternatywnej rzeczywistości, by za chwilę znów wrócić na ulice, które wyglądają podejrzanie znajomo. Widać, jak autor eksperymentował z konwencją, szukał języka i tematów, które z czasem doprowadziły go do powstania słynnego Cyklu Inkwizytorskiego. Jednak widać też, że od początku interesował go człowiek i pytania o granice wolności, moralności i lojalności wobec samego siebie.
Nie wszystkie opowiadania są równe – to naturalne przy tego typu antologii – ale nawet te słabsze mają swój klimat i miejsce w całości. Najciekawsze zaś zostają w pamięci na długo, skłaniając do refleksji, jak łatwo jednostka może stać się ofiarą systemu i jak cienka jest granica między wolnością a zniewoleniem.
Podsumowanie
Witajcie w moim Piekle to książka, którą warto przeczytać nie tylko jako ciekawostkę dla fanów Jacka Piekary, ale też jako dokument pewnego czasu w polskiej fantastyce. To zbiór różnorodny, mocny i pełen niepokoju, który pokazuje początki autora, ale też udowadnia, że jego obsesje – wolność, władza, ideologia – to tematy ponadczasowe. Jeśli lubicie krótką formę i nie boicie się literatury, która potrafi wbić szpilkę, ten tom na pewno was zainteresuje.
Catwoman. Rzymskie wakacje
Wakacje w Rzymie? Brzmi jak marzenie. Ale jeśli nazywasz się Selina Kyle i jesteś najlepszą złodziejką w Gotham, to nawet urlop zamienia się w ryzykowną rozgrywkę. „Catwoman. Rzymskie wakacje” to nieformalny spin-off znanych fanom Batmana serii „Długie Halloween” i „Mroczne zwycięstwo” — tyle że bez Batmana na pierwszym planie. Tym razem wszystko kręci się wokół Catwoman i jej osobistej wyprawy do Włoch, gdzie zamiast słońca i spokoju czeka ją mafia, toksyny Jokera i więcej pytań niż odpowiedzi.
Selina opuszcza Gotham — z jednej strony chce odpocząć, z drugiej: ma konkretny cel. Pragnie poznać prawdę o swoim pochodzeniu, a Rzym wydaje się kluczem do rodzinnych tajemnic. W podróży towarzyszy jej Człowiek-Zagadka (Riddler), który równie często przeszkadza, co pomaga. Na miejscu szybko okazuje się, że Włochy też mają swoje cienie: toksyczne relacje z rodziną Falcone, trupy, dziwne sny z Batmanem, płatny zabójca, a do tego Cheetah – złowieszcza i ostra jak brzytwa.
Każdy rozdział odpowiada kolejnemu dniu tygodnia, choć chronologia momentami się rozjeżdża. Mimo to historia ma wyraźny rytm – prowadzona z narracją pierwszoosobową, daje wgląd w myśli i emocje Seliny. To ważne, bo właśnie ten osobisty ton odróżnia „Rzymskie wakacje” od innych komiksów Loeba i Sale’a.
Fabuła jest prosta, momentami przewidywalna – tajemnica pochodzenia Seliny nie zaskakuje szczególnie mocno, a zakończenie nie wywraca stolika. Ale tu nie o twisty chodzi. Największym atutem komiksu jest atmosfera: duszna, elegancka, zmysłowa. I sama Catwoman, która w końcu dostaje przestrzeń, by być sobą – nie tylko jako obiekt fascynacji Batmana, ale jako pełnoprawna bohaterka z własnym konfliktem wewnętrznym.
Jeph Loeb prowadzi narrację lekko, z przymrużeniem oka, balansując pomiędzy pulpą a dramatem. Mamy tu trochę humoru, trochę flirtu, trochę melancholii. A rysunki Tima Sale’a? Rewelacja. To jeden z tych duetów scenarzysta–rysownik, który rozumie się bez słów. Styl Sale’a – miękki, przerysowany, a jednocześnie elegancki – idealnie pasuje do klimatu tej opowieści. Selina wygląda świetnie w każdym kadrze (i wie o tym), ale nie jest to nachalne – to część jej tożsamości. Kadry z Rzymem potrafią oczarować, podobnie jak sekwencje akcji i sceny snów.
Nieco kuleje struktura – pomysł z dniami tygodnia jako tłem rozdziałów wydaje się zbędny, bo nie wnosi realnej konsekwencji w narracji. Na szczęście nie przeszkadza to w czytaniu.
„Catwoman. Rzymskie wakacje” to nie obowiązkowy punkt w batmańskim uniwersum, ale bardzo przyjemna „przerwa od Gotham”. Komiks, który daje Catwoman zasłużony moment w centrum uwagi, a czytelnikom szansę spojrzeć na nią z nowej strony: mniej jako złodziejkę, więcej jako kobietę z pytaniami bez odpowiedzi.
Nie jest to historia, która zostaje na długo, ale na pewno warta przeczytania – szczególnie jeśli lubisz dobrze narysowane opowieści z klimatem noir, lekką dawką intrygi i bohaterką, która wie, czego chce. Albo przynajmniej bardzo się stara to odkryć.
Ramienice
Kiedy bliska nam osoba znika, jesteśmy wręcz zdziwieni, że świat nadal toczy się swoim rytmem codziennych spraw. Zdziwieni, bo tylko nam zawaliło się niebo, a nikt wokół tego nie dostrzega. Nie potrafi zrozumieć, gdyż nigdy nie czuł tego rodzaju bólu; bólu braku. Niepewności.
Maj 2019; Jędrzej Rogudzki wraz ze swoją żoną Kaliną mają wyruszyć nad jezioro Binowskie, gdzie znajduje się ich domek wypoczynkowy. Kobieta ma tylko na chwilę wejść do domu, zabrać zapomnianą rzecz. I już nie wraca. Jędrzej zgłasza zaginięcie na policję, a sprawa trafia w ręce młodego sierżanta, Mikołaja Tracza. Na jaw powoli wychodzą różne fakty dotyczące nie tylko małżeństwa Rogudzkich, ale również samej Kaliny. Wkrótce do śledztwa prowadzonego przez Tracza dołącza Lena Dobrowicz, aspirantka z Archiwum X. Jej zdaniem zaginięcie Kaliny Rogudzkiej może być w jakiś sposób powiązane z morderstwem młodej dziewczyny sprzed lat.
Wątków jest wiele, a grzebanie w tajemnicach Rogudzkiej pochłania całkowicie uwagę śledczych. Jest jednak ktoś, kto może być powiązany z obydwoma sprawami.
Z jakiegoś powodu po rozpoczęciu historii pierwszym, co we mnie uderzyło, był taki nastrój... mroku. Nie wiem, czy to okładka miała w tym swój udział, ale przez całą lekturę miałam wrażenie, że wisi nade mną zasłona z mroku właśnie, zupełnie nieprzepuszczająca słońca. Nie mam pojęcia, skąd wzięło się to poczucie, bo śledztwo prowadzone przez naszych głównych bohaterów nie jest mroczniejsze niż inne. Może to po prostu pani Joanna Bagrij ma styl pisania, który posiada w sobie nutkę niepokoju.
Aspirantka Lena Dobrowicz, dotychczas zajmująca się nierozwiązanymi sprawami w Archiwum X oraz sierżant Mikołaj Tracz, który w swej karierze policyjnej mimo wszystko nie widział jeszcze wszystkiego. Bohaterowie stworzeni na zasadzie przeciwieństwa, a mimo to umiejący ze sobą współpracować, choć początkowo dość niechętnie. Czy ich polubiłam? Na pewno zapadają w pamięć, szczególnie aspirantka. Na tle tej damskiej postaci Mikołaj Tracz wypada nieco blado, aczkolwiek uważam, że dzięki niemu autorka podkreśliła, jak specyficzną jednostką jest Lena Dobrowicz. Oczywiście w żadnym stopniu nie odejmuje to mężczyźnie inteligencji. Po prostu znacząco się od siebie różnią, i to widać. Odnośnie do postaci naszej kobiecej bohaterki pojawia nam się jeszcze jeden wątek, ale już ze sfery prywatnej. Owa kwestia nasunęła mi myśl o podobieństwie do innej, literackiej bohaterki, również policjantki. I jakby tak przyjrzeć się obu paniom, to można by znaleźć kilka zbieżności między ich postaciami. Niemniej jednak „poznając” Lenę Dobrowicz nie odczułam, by była kopią kogokolwiek; po prostu idealnie wpasowuje się w jedną z najbardziej lubianych kategorii kobiecych postaci literackich: odważna, bezkompromisowa, poniekąd zimna, ale przy tym dbająca o swoich bliskich. No i oczywiście szalenie inteligentna oraz spostrzegawcza.
Śledztwo samo w sobie budziło moją niepewność, bo nie potrafiłam jednoznacznie wskazać winnego. Poszlak było całkiem sporo, a co za tym idzie - również sporo podejrzanych przewinęło się przez fabułę. Każdy z nich mógłby chcieć skrzywdzić Kalinę. I stąd moja refleksja - czy kobieta była tak złą osobą, że miała tylu wrogów? A może to pewne okoliczności sprawiały, że mogła być na celowniku? W każdym razie, mimo że zakończenie śledztwa nie powinno mnie zaskoczyć, to i tak zaskoczyło. Bardziej jednak przez szczególną umiejętność niektórych osób do ukrywania prawdziwych emocji czy swoich myśli. Do odgrywania kogoś, kim się nie jest. To swoisty talent, który z jednej strony oklaskujemy, a z drugiej - w rękach niewłaściwej osoby może być niebezpieczny.
Na myśl o „Ramienicach” przed oczami staje mi jezioro ukryte w półmroku, osnute mgłą. Alegoria do tej historii - wszystkie odpowiedzi kryją się pod powierzchnią, bardzo blisko, jednak trzeba odnaleźć właściwą ścieżkę w otaczającej nas mglistej zasłonie. A w niej nietrudno się przecież zgubić.
Moim zdaniem thriller godny polecenia, nawet przez wzgląd na ciekawych bohaterów. Polecam, szczególnie fanom gatunku.
Nowa książka Bagrij zabierze Cię nad jezioro Binowskie, które było niemym świadkiem zbrodni. W ciszy zapadającego zmroku zdradzi Ci wszystkie swoje sekrety. A może zostaniesz tu na zawsze.
Duch jeziora
„Nieważne, czy minie rok, czy ćwierć wieku, grzech zawsze cię odnajdzie. I zażąda zapłaty”.
Powieść czytało mi się dobrze. Odpowiadał mi się styl narracji, płynny i przyjazny. Doceniłam miejsce akcji przesycone legendą i tajemnicami, chociaż liczyłam na mroczniejsze ich rozwinięcie, to jednak i delikatna odsłona zagadkowości incydentów roztaczała urok. Warmińska wieś, malownicza sceneria środowiska, spokojne życie wyznaczone codziennymi rytuałami. Tylko jezioro okryte złą sławą burzyło sielankowy obraz. Przed trzydziestoma laty we Wrzosnej utonęły cztery osoby, a teraz doszło do kolejnej tragedii z udziałem młodej kobiety. Wydawałoby się, że każdemu mieszkańcowi powinno zależeć na wyjaśnieniu jeziornych incydentów, ale prawda nie wypłynęła na wierzch, przez lata obrosła bagnistymi plotkami i grząskimi domysłami. Czy faktycznie były to samobójstwa, jak zadecydowała policja, nieszczęśliwe okoliczności, jak wielu pogodziło się z tym, a może niejasność zdarzeń przybrała mroczny wydźwięk, jak sugerowała dociekliwa dziennikarka blogowa?
Eliza Korcz niedawno przeprowadziła się z partnerem do domku nad jeziorem Wrzosna. Próbowała pozyskać wenę twórczą na napisanie kolejnego bestsellera, lecz kiepsko jej to wychodziło. Wyobraźnię pochłonęła aktywność jeziornego ducha, za wszelką cenę starała się wyjaśnić, co faktycznie miało miejsce, kiedyś i teraz. Śledztwo nie należało do łatwych, trudno było pozyskać informacje, prawda skrywała się za zasłoną ślepych tropów. Dało się odczuć niecodzienne zachowanie mieszkańców wsi, zazwyczaj nie stronili od głośnych szeptanek, a teraz spuścili szczelną zasłonę milczenia. Kryminalna intryga ciekawie się rozwijała, falami zmieniała kierunek biegu, droga na skróty wiodła na manowce, wskazówki fałszowały rzeczywistość. Doceniłam pomysłowy fortel z włączeniem poetyckich nut w fabułę.
Mateusz Kwiatkowski zręcznie żonglował postaciami, osobowościami i zachowaniami. Nie polubiłam głównej bohaterki, wielokrotnie irytowała postawą, ale tak właśnie zachowują się śledczy, tak pozyskują materiał do tekstów, tak podsycają zainteresowanie tematyką. Sympatyzowałam z energiczną staruszką, dawną bibliotekarką, znacząco ubarwiła opowieść. Autor przemycił do akcji elementy thrillera, a w finałową odsłonę powieści wstawił sensacyjne tło. Oczekiwałam mocniejszego prądu w scenariuszu zdarzeń, bardziej emocjonujących chwytów w przyciąganiu czytelnika, lecz zaskakujące rozwiązania kryminalne w pewnym stopniu rekompensowały te odczucia.
„Duch jeziora” uprzyjemnił wieczór czytelniczy, włączył w oprawę polskiej rzeczywistości małej społeczności, wciągnął w detektywistyczną łamigłówkę, zaserwował frapujący obrót spraw w końcówce przygody czytelniczej. Sprawił, że zwrócę uwagę na kolejną książkę autora, liczę, że w miarę szybko powstanie.
Dzieciołap
Agnieszka Miela to autorka, która konsekwentnie buduje swoje miejsce w polskiej fantastyce, sięgając po mroczne klimaty, grozę i mitologię w nietuzinkowy sposób. Jej twórczość charakteryzuje się wyraźnym zamiłowaniem do poetyckiego języka, silnych emocji i bohaterów z pogranicza światów – żywych i martwych, ludzkich i nadprzyrodzonych. „Dzieciołap” to kolejna odsłona tego literackiego uniwersum, w którym ciemność nie jest jedynie tłem, ale pełnoprawnym bohaterem.
Fabuła książki przenosi nas do ponurego, brudnego miasta, w którym dzieci giną w tajemniczych i brutalnych okolicznościach. Główny bohater, Samuel – istota balansująca na granicy śmierci i życia – powraca, by wraz z osobliwą towarzyszką Raon stawić czoła tytułowemu Dzieciołapowi. To opowieść przesycona niepokojem, w której nie brakuje odwołań do dawnych wierzeń i legend, a także bardzo fizycznie odczuwalnej grozy. Autorka z wprawą buduje napięcie i prowadzi czytelnika przez miasto pełne przemocy, tajemnic i przeklętej historii, nie bojąc się brutalnych scen i emocjonalnego rozdarcia bohaterów.
„Dzieciołap” to lektura dla tych, którzy lubią, gdy powieść nie tylko opowiada historię, ale też wciąga w duszny klimat i nie pozwala zapomnieć o sobie długo po zakończeniu lektury. Mroczny, sugestywny język i gęsta atmosfera z pewnością przypadną do gustu miłośnikom dark fantasy i grozy. Z drugiej strony, nie jest to książka dla każdego – niektórych może przytłoczyć ciężar emocjonalny, surowość opisu czy specyficzny styl narracji. To powieść wymagająca, ale jeśli dasz jej szansę, odwdzięczy się opowieścią, która drąży pamięć jak cierń w świadomości.
