Rezultaty wyszukiwania dla: Dav
Zamki Caladale
W dawno zapomnianych czasach, kiedy to na dźwięk jednego magicznego słowa góry zmieniały swoje położenie, Królestwo Caladale było domem dla wielu fantastycznych ras, zamieszkujących przepiękne zamki. Jednak pewnej feralnej nocy, ktoś rzucił potężne, prastare zaklęcie, które zupełnie wymknęło mu się spod kontroli. Z nastaniem świtu okazało się, że wszystkie zamki zostały kompletnie zniszczone, a fragmenty zburzonych murów i wież leżą rozrzucone w nieładzie po całej krainie.
W powstałym chaosie mieszkańcy Caladale będą musieli odnaleźć znajome fragmenty zamków, odbudować swoje domostwa i tym samym przywrócić chwałę Królestwu Caladale!
Pierwsze wrażenie...
Najbardziej, co przykuwa wzrok, to grafika. Niewielkie kartonowe pudełko 20 cm na 20 cm przyozdobione jest śliczną ilustracją Eduarda Kolokolova. W środku instrukcja, tekturowa wytłoczka, jedna plansza Zasobów/Tor Punktacji, kafelki, pionki i Pasy Trawy. Wszystko wykonane solidnie, aczkolwiek po wyłuskaniu kafelków z wytłoczek potem rozsypują się one po wnętrzu. Poza tym drobnym bałaganem, który pomimo wszystko mieści się w pudełku, wszystko cieszy oko, a solidności wykonania też nie można nic zarzucić.
Podstawowe informacje:
Liczba graczy: 1-4 osób
Wiek: od 8 lat
Czas gry: ok. 30 minut
Wydawca: 2 Pionki
Autor gry: David Wilkinson
Ilustracja na okładce: Eduard Kolokolov
Ilustracje: Erin Koehler
Rozgrywka:
1 wariant – STANDARDOWY
Cel gry – odbudowanie swojej zniszczonej siedziby i zdobycie jak największej ilości punktów przyznawanych za liczbę użytych kafelków oraz za ukończenie zamku.
Wszyscy gracze rozgrywają swoje tury dobierając kolejno kafelki i używając ich do budowy własnego zamku.
2 wariant – JEDNOOSOBOWY
Cel gry – wybudowanie możliwie największego zamku.
3 wariant – GRA SWOBODNA
Cel gry – sądzę, że w grze swobodnej panuje dowolność, również w doborze celu gry.
Autorzy zaproponowali, aby zaprosić rodzinę lub znajomych do wspólnej zabawy poprzez np. zbudowanie największego zamku. W tym celu należy użyć wszystkich czterech bram, zachęcają również do pobicia ich rekordu wykorzystania jak największej ilości kafelków. Twórcom pozostały dwa. Może komuś uda się pobić rekord?
Wspólną cechą dla wszystkich wariantów jest zasada, że przez całą rozgrywkę bez względu na to, czyja tura jest rozgrywana, można, a nawet powinno się, modyfikować układ kafelków swojego zamku. Jest to zdecydowanie odmienna zasada, jak np. w Carcassonne. Plusem takiej reguły jest swobodna gra z dziećmi, które rozwijają swoje postrzeganie przestrzenne, a także powoduje, że gra nabiera charakteru rekreacyjnego i familijnego. Minusem takiej opcji jest jej mniej rywalizacyjny charakter.
Dla kogo jest ta gra?
Dla każdego. Największą przyjemność jednak będą czerpali uczestnicy rozgrywek rodzinnych i takich, w których przeważać będzie młodsze pokolenie. Wiek graczy został według mnie oszacowany za wysoko, można z udziałem rodziców próbować z dziećmi od wieku lat 6, w szczególności w wariancie swobodnym lub jednoosobowym, w którym liczy się kreatywność i kształtowanie spojrzenia przestrzennego. Osoby lubiące rywalizować muszą nastawić się na dobrą kalkulację elementów, które potrafią szybko znikać z Planszy Zasobów, jednak możliwość ciągłego przestawiania elementów osłabia trochę element rywalizacji.
Końcowe wrażenie...
Szczerze polecam ją wszystkim tym, którzy nie tylko lubią miłe rodzinne rozgrywki, ale również przy okazji czerpią przyjemność z obcowanie z czymś pięknym. Zamki Caladale pozwalają na czerpanie przyjemności z przebywania w gronie rodzinnym, nie koniecznie zmuszając do ciągłego rywalizowania dzieci i dorosłych, choć z doświadczenia muszę przyznać, że w tej kwestii młodzież potrafi naprawdę zaskoczyć.
Spotkania autorskie z Grahamem Mastertonem
Z okazji premiery książki Wirus (powieść dla czytelników 18 +), Graham Masterton odwiedzi Polskę! Spotkania premierowe odbędą się podczas tegorocznej edycji festiwalu Apostrof, PYRKONU oraz podczas Warszawskich Targów Książki!
Otchłań. Księga II - premiera książki i spotkania autorskie
Cykl Demoniczny – już dawno podbił bestsellerowe topki na całym świecie!
Został przetłumaczony i wydany w Niemczech, Grecji, Japonii, Rosji, Czechach, Francji, Hiszpanii, Danii, Portugalii, Indonezji, Tajwanie, Holandii, Korei Południowej, Chinach, Turcji, Włoszech, Bułgarii, Węgrzech, Rumunii, Serbii i Estonii, gdzie podbija serca kolejnych czytelników.
Prawa do ekranizacji zostały nabyte przez hollywoodzkiego reżysera Paula W.S. Andersona i producenta Jeremy'ego Bolt. Duet ten współpracował wcześniej przy serii filmów Resident Evil.
Zamki Caladale
Już są Zamki Caladale - urocza gra kafelkowa od 2 Pionki.
Zamki Caladale to urocza gra kafelkowa, w której gracze muszą zbudować najwspanialszy zamek z dostępnych kafli murów, wież, okiennic i blank. Idealna gra dla całej rodziny, która pozwala realizować nawet najbardziej szalone pomysły na własną twierdzę!
W dawno zapomnianych czasach, kiedy to na dźwięk jednego magicznego słowa góry zmieniały swoje położenie, Królestwo Caladale było domem dla wielu fantastycznych ras, zamieszkujących przepiękne zamki. Jednak pewnej feralnej nocy, ktoś rzucił potężne, prastare zaklęcie, które zupełnie wymknęło mu się spod kontroli. Z nastaniem świtu okazało się, że wszystkie zamki zostały kompletnie zniszczone, a fragmenty zburzonych murów i wież leżą rozrzucone w nieładzie po całej krainie. W powstałym chaosie mieszkańcy Caladale będą musieli odnaleźć znajome fragmenty zamków, odbudować swoje domostwa i tym samym przywrócić chwałę Królestwu Caladale
Hawkeye #02: Lekkie trafienia
Matt Fraction i David Aja w pierwszym tomie przygód Hawkeye’a udowodnili, że z tak mało znanej postaci można wykrzesać tak dużo. Panowie skupili się na ukazaniu zwyczajnego, ludzkiego oblicza jednego z członków grupy Avengers. Clint Barton po tym, jak ściągnie swój kostium superbohatera oraz odwiesi na ścianę swój łuk, staje się zwykłym chłopakiem z sąsiedztwa. Nie stroni od imprez ze znajomymi, pomaga w rozwiązywaniu lokalnych problemów i zatargów oraz ma psa. W jego życiu nie brakuje kobiet. Szczególne miejsce przy jego boku zajmuje bliska mu przyjaciółka Kate Bishop, która również włada niezwykłymi umiejętnościami łuczniczymi i wielokrotnie ratowała go z opresji. Hawkeye to po prostu gość, którego nie sposób nie lubić.
W drugim tomie pt. „Lekkie trafienia” autorzy nadal idą wyznaczoną przez siebie, oryginalną ścieżką. Kolejny raz stawiają Bartona w konfrontacji z mniejszymi czy większymi problemami lokalnej społeczności. Tym razem nasz sokolooki bohater musi stawić czoło pogodowemu kataklizmowi. Historia o walce z żywiołem nie tylko wzrusza, ale przede wszystkim ukazuje, jak rozterki pobocznych bohaterów wpływają emocjonalnie na Clinta. Ponownie pojawia się również rudowłosa piękność, która w pierwszym tomie zawróciła w głowie Bartonowi. Nie inaczej jest teraz. Kolejny raz bohater wpada przez nią w kłopoty.
Tom ten w ogóle obfituje w żeńskie postacie. Wszystkie dotychczasowe kobiety życia Clinta starają się mu pomóc w uporaniu się z problemami. Oprócz znanej nam już Kate Bishop pojawia się Natalia Romanova (Czarna Wdowa), Jessica Drew czy Barbara Morse (Mockingbird). Ciekawostką jest, iż ta ostatnia, agentka S.H.I.E.L.D., okazuje się byłą żoną Bartona. To właśnie sceny z jej udziałem składają się według mnie na jedne z lepszych momenty w tym albumie.
Z pewnością, jeśli nie najciekawszą, to na pewno najbardziej oryginalną jest przedstawiona w tym tomie detektywistyczna historia z psem w roli głównej. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, iż jest ona prowadzona z perspektywy czworonoga. Szczegółów nie będę zdradzał, ale warto zwrócić uwagę również na zastosowane w niej mało komiksowe zabiegi typu schematy, ideogramy czy wykresy oraz ... Polaka w roli złoczyńcy. Dodam jeszcze, iż zeszyt nr 11 z tą historią otrzymał najważniejsze komiksowe wyróżnienie - nagrodę Eisnera.
Strona wizualna albumu nadal stoi na wysokim poziomie. David Aja przyzwyczaił nas już do swojego charakterystycznego i unikalnego stylu. Bawi się kadrowaniem, perspektywą oraz światłocieniami. Jego wyraziste kontury, surowa, a jednocześnie realistyczna kreska nadają całości minimalistyczny ton. Dodatkowo hiszpańskiego rysownika tym razem wsparli Francesco Francavilla i Steve Lieber. Ich styl różni się nieznacznie od Aji, jednak pasuje do całości i nie wpływa negatywnie na odbiór albumu.
Pierwszy tom serii – „Moje życie to walka” – swoją oryginalnością fabularną i wizualną zachwycił. Autorzy zabawili się gatunkiem i uciekli od epickich i schematycznych historii o superbohaterach. Drugi tom podąża nadal tym samym kursem, dlatego sympatycy na pewno nie poczują się zawiedzeni. Album trzyma równe tempo i czyta się go niemal jednym tchem. Jak przystało na bohaterski komiks, nie brakuje tutaj akcji, pościgów, pięknych kobiet i przede wszystkim pojedynków z „tymi złymi”. Nie brakuje również humorystycznych dialogów, żartów, nawiązań do popkultury czy kryminalnych wątków. Jeśli macie ochotę na odrobinę świeżości, zmęczyły Was pełne rozmachu walki z kosmitami i podróże między wymiarami, sięgnijcie po przygody Clinta Bartona. To po prostu sympatyczny „swój chłop”.
Cudzoziemiec
“Cudzoziemiec” to film oparty na książkowym bestsellerze z 1992 roku autorstwa Stephena Leathera pod tytułem “Chińczyk”. To także klasyczny thriller polityczny z całym wachlarzem scen i sytuacji dla tego gatunku typowych. Mamy oto sześćdziesięcioletniego właściciela chińskiej restauracji, dla którego córka jest całym światem. Córka ta idzie kupić sukienkę i przypadkowo ginie w wybuchu bomby, którą podłożyła Authentic IRA. Zrozpaczony ojciec poprzysięga zemstę...
I tu nagle okazuje się, że niepozorny właściciel chińskiej restauracji to facet po przejściach - były żołnierz, dla którego walka to drobiazg niezależnie od tego, czy walczy wręcz, czy wysadza pół posiadłosci wiceministra. Bez większych problemów rozkłada na łopatki czterech byczków w sile wieku i wspomaga policję w ustaleniu sprawców zamachu. Na koniec jeszcze ujawnia ciemne powiązania wiceministra Liama Hennessy’ego z terrorystami, by ostatecznie spokojnie wrócić do restauracji.
W tej standardowej wręcz historii o zwycięstwie dobra nad złem, tak naprawdę jedynymi jasnymi punktami są główni bohaterowie, grani przez Jackie Chana oraz Pierce’a Brosnana. Ten pierwszy udowodnił, że potrafi doskonale odnaleźć się w roli dramatycznej - wspaniale grając cierpiącego po starcie córki ojca. To miłe zaskoczenie, szczególnie biorąc pod uwagę, iż dotąd Jackie Chan był kojarzony jedynie z kiepskimi komedyjkami kina akcji. Mam nadzieję, że rola Quana otworzy Chanowi drzwi do ról bardziej wymagających i ambitnych, bo naprawdę udowodnił, że potrafi. Co wymaga podkreślenia, to to, że twórcy nie zrobili z Chana komandosa. Przez cały film Quan wygląda bowiem jak siedem nieszczęść, nie zaś jak zawodowy żołnierz mogący samemu zniszczyć całą organizację terrorystyczną. Ten zabieg dodaje całości tej subtelnej klasy, takiego zwykłego człowieczeństwa i prawdy, że nawet największego twardziela można złamać i nawet najbardziej złamany człowiek w niektórych sytuacjach po prostu zacznie walczyć.
Pierce Brosnan to zaś klasa sama w sobie. Ten aktor nie zawodzi, niezależnie od tego czy gra jajko na twardo, czy agenta Jego Królewskiej Mości. W roli uwikłanego we własną przeszłość wiceministra również świetnie się odnalazł, tworząc postać tak rasowego polityka, że naprawdę długo widz wierzy w jego intencje. Brosnan idealnie przechodzi z bufona we współczującego, ale niemogącego nic zrobić człowieka - jego wiceminister to wręcz podręcznikowy polityk, do tego stopnia, iż patrząc na niego zdajemy się widzieć twarze z naszego krajowego politycznego podwórka.
Film jest poprawny. Akcja toczy się w dobrym tempie, nie ma fragmentów nudnych, czy takich bez których film mógłby się obyć. Właściwie jedynym jego minusem jest ta straszna przewidywalność. To typowy thriller, takich jak nakręcono już tysiące, stąd nie podejrzewam, bym pamiętała ten film za rok czy dwa.
Komu polecam? Na pewno wszystkim tym, którzy chcą się przekonać, że Jackie Chan naprawdę jest dobrym aktorem i twierdzenie, że wyżej filmów klasy B nie jest w stanie stworzyć żadnej roli, jest dla niego krzywdzące. No i oczywiście - fanów Pierce’a Brosnana - z powodów, o których pisałam wyżej. No i dlatego, że on tak bardzo elegancko się starzeje.
Europa jesienią
Dom Wydawniczy Rebis wyda w kwietniu pierwszorzędną SF z fabułą szpiegowską.
Zjednoczona Europa należy już do przeszłości. W następstwie kryzysów gospodarczych i niszczycielskiej pandemii rozsypała się jak puzzle i wciąż się dzieli. Powstają coraz mniejsze państwa i quasi-państewka. Niepodległość ogłaszają nawet linie kolejowe, rezerwaty przyrody i statki wycieczkowe.
Atlas Tolkienowski
Nie bez powodu J. R. R. Tolkien jest uważany za jednego z największych pisarzy fantastyki, wiele osób pewnie stwierdzi, że największym. Świat, który stworzył, jest niezwykle rozbudowany, barwny, z ciekawą historią i interesującymi postaciami, choć tak naprawdę autor wydał przed śmiercią tylko dwie książki („Władca pierścieni” to jedna książka podzielona na tomy). O jego fenomenie świadczy już sam fakt, że od śmierci autora minęło 45 lat, a jego powieści są cały czas wznawiane i kochane przez kolejne pokolenia.
O wersji merytorycznej wypowiadać za bardzo się nie będę. „Władcę Pierścieni” czytałam dość dawno, „Hobbita” w ogóle, więc nie czuję się na tyle kompetentna. Z opinii czytelników można wywnioskować, że „Atlas Tolkienowski” jest idealny dla osób początkujących, niezaznajomionych ze światem, abo dla osób, które czytały powieści Tolkiena dość dawno i muszą sobie co nieco przypomnieć. Przez wiernych fanów książka ta może być traktowana wyłącznie jako ciekawostka.
Bardzo mnie się podoba to, że „Atlas tolkienowski” nie zdradza fabuły, lub przedstawia ją bardzo oszczędnie, tak, że mogą go czytać osoby, które dopiero się przymierzają do lektury dzieł Tolkiena.
„Atlas Tolkienowski” jest podzielony na sześć rozdziałów. Mówią one o stworzeniu świata, początkach nieśmiertelnych i śmiertelnych istot, pozwala usystematyzować wiedzę o faunie i florze w świecie Tolkiena, opowiada o najważniejszych, historycznych wydarzeniach, które zmieniały bieg historii.
Czas na stronę graficzną.
Pierwszą rzeczą, która się rzuca w oczy w tym wydaniu, jest twarda okładka, czyli coś, co lubię. Niestety moje zadowolenie psuje troszkę obwoluta. Obawiam się, że może zniszczyć się podczas częstego sięgania, choć jest ona gruba i może jednak wytrzyma próbę czasu. Na okładce pod obwolutą znajduje się grafika smoka. Uważam, że osoby, które nie lubią nakładek na okładkę, mogą spokojnie zrezygnować z obwoluty. Bez niej także książka się dobrze prezentuje.
Podoba mi się także, przypasowanie grafiki do nowych wydań „Hobbita” oraz „Władcy pierścieni”. Choć ta pozycja jest nieco mniejsza, niż wspomniane wcześniej, to bardzo ładnie się razem prezentują.
W środku – coś pięknego.
Zaraz jak otworzymy książkę mamy mapkę Śródziemia i Nieśmiertelnych Krajów. Takich mapek jest więcej. Odzwierciedlają one zmiany, jakie się w świecie Tolkiena działy od początku jego istnienia. Książka jest kolorowa w środku, pełna grafik, osi czasów oraz schematów blokowych. No i najważniejsze – ilustracje. Są one po prostu przepiękne.
Choć uważam, że „Atlas Tolkienowski” powinien być tak duży, jak nowe wydania „Władcy Pierścieni” oraz „Hobbita”, to z całego serca polecam zarówno wiernym fanom Tolkiena, jak i osobom, które dopiero zaczynają przygodę z tym pisarzem. Pozycja jest po prostu idealna na prezent.
Atlas Tolkienowski
W książce Davida Daya znajdziemy tablice chronologiczne, zestawiające najważniejsze wydarzenia z historii Śródziemia i Nieśmiertelnych Krajów czy rozmaitych królestw oraz wojen, barwne mapy ukazujące poszczególne etapy tworzenia Ardy, tablice genealogiczne ras, a także wizualizacje flory Tolkienowskiego świata. Poszczególne wydarzenia, postacie i miejsca są opisane w zwięzłych notkach, ozdobionych ilustracjami licznych autorów, znanych z wcześniejszej publikacji Davida Daya, Bestiariusza Tolkienowskiego. Przewodnik jest podzielony na osiem rozdziałów, traktujących o stworzeniu Ardy, o Nieśmiertelnych Krajach, o Śródziemiu, o królestwach Beleriandu w Pierwszej Erze, o imperium Númenoru w Drugiej Erze, o królestwach Dúnedainów w Trzeciej Erze, o wyprawie do Samotnej Góry i o wyprawie z Jedynym Pierścieniem.
Zeszyt Wendy
Wendy Davies, 16-latka mieszkająca w Nowej Anglii, przeżywa tragedię rodzinną. Podczas podróży samochodem na skutek głupiego wybryku nastolatków rzucających kamieniami w przejeżdżające samochody, ulega wypadkowi. Auto, którym podróżowała wraz z całą rodziną wpada do wody. W dramatycznym momencie widzi swojego brata, który nawołuje ją, aby dołączyła do niego i innych Zagubionych Chłopców. W szpitalu Wendy dowiaduje się, że ciała Michasia nie odnaleziono, jej brat Janek, nie odzywa się, a nikt nie chce jej uwierzyć, że Michaś żyje, tylko odszedł w inne miejsce, a ona musi go sprowadzić z powrotem.
„Zeszyt Wendy” to dziennik emocjonalny nastolatki przechodzącej traumę po stracie bliskiej osoby. Przejmująca historia, która może dotknąć każdą rodzinę i każde dziecko. Świat Nibylandii przezierający przez rzeczywistość otaczającą Wendy, wdzierający się kolorowymi plamami w szarość i ponure oblicze świata, które pozostawił po sobie brat Wendy, pozwala jej na przetrwanie w chwili, kiedy umysł nie jest w stanie ogarnąć jeszcze straty. Zeszyt, który otrzymuje dziewczynka od swojej terapeutki, jest natomiast wentylem bezpieczeństwa w momencie, kiedy najbliżsi, z powodu odczuwania cierpienia, nie są w stanie zrozumieć i pomóc Wendy. „Project Wendy”, taki tytuł oryginalnie nosi komiks, jest pięknym komiksem o tym, że czasem ucieczka w krainę fantazji jest jedynym ratunkiem, a mechanizm ludzkiego umysłu potrzebuje tego eskapizmu, by odnaleźć się w emocjach, które przerastają często nas dorosłych, a co dopiero dojrzewających nastolatków. Opowiadanie graficzne, jakim jest dzieło obu pań, nie koncentruje się wyłącznie na problemie śmieci w rodzinie. W „Zeszycie Wendy” podejmowana jest również inna tematyka związana z problemami związanymi z okresem dojrzewania, jak akceptowanie przez grupy społeczne, kwestia narkotyków, relacje z dorosłymi, komunikacja z rodzeństwem i rówieśnikami, i wiele innych, choć są one marginalne, to jednak nie zostały pominięte.
”Zeszyt Wendy” jest komiksem przemyślanym jako całość, zarówno pod względem treści, jak i formy. Widać, że jest formą dojrzałą treściowo, a grafiki podkreślają, to co trzeba. Koncept wypływającego świata fantazji, postaci ze świata J. M. Barriego, za pomocą barwnych plam jest utrafiony w dziesiątkę. Kreska komiksu też jest przyjemna oku. Jedynie nie przypadł mi do gustu pomysł niedopracowania arkuszy dotyczących Nibylandii, domyślam się, że jest to zamierzony chwyt, mający podkreślić nierealność tego świata, ale wywarł on na mnie negatywne wrażenie niedbalstwa, tym bardziej, że wcześniejsze rysunki wywarły na mnie wielki urok. Jednak o zamierzeniach artystycznych się nie dyskutuje.
Komiks polecam każdemu, choć podejmuje smutną tematykę i nie każdy mement na jego przeczytanie jest właściwy. Najlepszą rekomendacją niech będzie fakt, że po jego otrzymaniu, pierwszą czytelniczką była moja jedenastoletnia córka, która, jak dotąd zaczytywała się w seriach komiksowych „Sisters”, czy „The Powerpuff Girls”, czyli lekkich i zabawnych, a ten połknęła w całości od razu i spodobał jej się. Podkreśliła, że jest to smutna historia, ale fajny komiks. Tak też, obie polecamy.
Poniżej przedstawione są w Galerii fragmenty plansz.