listopad 25, 2024

Rezultaty wyszukiwania dla: DC

poniedziałek, 16 lipiec 2018 12:23

Zbyt piękne

Pamiętam, kiedy pierwszy raz trafiłam na książkę Olgi Rudnickiej, było to wiele lat temu. Zaraz po jej debiucie. Tak, jestem czytelniczką, która zaczęła swoją przygodę od pierwszego tytułu i wyczekiwałam każdego kolejnego, wręcz z utęsknieniem. Pamiętam również, jak bardzo byłam zachwycona style, humorem i prowadzeniem fabuły. I tego, jak z każdym kolejnym rokiem, autorka podwyższała sobie poprzeczkę, i byłam dumna z własnego odkrycia. Bo wiem, że wielu czytelników trafiło na rudnicką, gdy była już rozpoznawalna. Ja pamiętam czasy, gdy trzeba było się naszukać informacji, na temat premiery.
Mogę śmiało powiedzieć, że jestem wierną czytelniczką. To znaczy - byłam. Do tytułu, o którym dzisiaj będę pisała.

Zuzanna i Tymoteusz kupują dom. Oboje są zachwyceni perspektywą przeprowadzki, do własnych czterech ścian. I to nie jakiegoś mieszkania. Tylko prawdziwy, najprawdziwszy dom z ogrodem. Każde na swój sposób, planuje najbliższą przyszłość.

Zuzanna zaciągnęła kredyt na poczet nieruchomości, podjęła już pracę w nowym miejscu zamieszkania. Nic, tylko rozpoczynać zupełnie nowe życie. Daleko od rodziny, a konkretnie od matki i siostry.

Tymoteusz ma nieco inne plany, po błędach, których doświadczył na własnej skórze i portfelu, postanawia nieco inaczej poprowadzić własny biznes. Zakupiony za gotówkę dom, osobiście wyremontuje, a następnie sprzeda. Dzięki temu zaoszczędzi na nerwach i często niezbyt rzetelnych ekipach wykończeniowych. No i podobnie jak Zuzanna, chce na trochę pobyć z dala od rodziny, zwłaszcza brata.

Żadne z nich, nie ma pojęcia, że padło ofiarą oszustwa. Zakupili ten sam dom, teraz pozostaje pytanie. Co zrobić z problemem, jak rozwiązać sytuacje, kto ma odpuścić i przede wszystkim, gdzie podział się człowiek, który nabił ich w tak zwaną butelkę?

Zapowiedź wydawała się bardzo ciekawie. Wiadomo, kto poznał Rudnicką, ten mógł się spodziewać, że będzie mnóstwo śmiechu, pomyłek i przezabawnych sytuacji. Prawda? Bo z tym kojarzymy autorkę. Z jej czarnym poczuciem humoru, ciekawym wątkiem kryminalnym, który może nie jest, na nie wiadomo jakim poziomie, ale dodaje smaczku i czyta się naprawdę dobrze.

Takie było założenie. Było, bo już po pierwszych stronach, poczułam niepokój. Jakbym czytała książkę, nie swojej autorki. Mimo wszystko dzielnie brnęłam dalej, tak właśnie. Brnęłam przez dialogi, które z każdym kolejnym, doprowadzały mnie do niesmaku, zażenowania, a chwilami szoku. Ponieważ nigdy w życiu, nie spodziewałabym się, by Olga Rudnicka, napisała coś takie beznadziejnego.

Przede wszystkim postać Zuzanny, cały czas się zastanawiam. Jako kto, miała być ona ukazana? Feministka? W takim razie wyszło to, bardzo obraźliwie. Na płytką i nierozgarniętą pannicę? Bo widząc opisy zachowania, odnosiła wrażenie, że postać tej kobiety, została sprowadzona do chamstwa i prostactwa.

Z jednej strony gardziła każdym mężczyzną, z drugiej jednak oczekiwałaby każdy na jej nieme zawołanie, pobiegł i pomógł, oczywiście nie licząc na słowo „dziękuję”, bo przecież JEJ się należało.

Kolejna sprawa. Poziom dialogów jest tak żenujący, że po prostu oczy mi wylewały się z wrażenia. „Chcę, żebyś mi pomógł, ale nie, jesteś facetem - więc spadaj. No, dlaczego mi nie pomagasz? Przecież jestem kobietą! Nie, nie rób tego, dam sobie radę, w końcu kobietą nie są słabe!”

Boże Wszechmogący i Wszyscy Święci! Tak było CAŁY CZAS! Nie wiem, jaki był ten wątek kryminalny, bo on umarł w butach, w momencie, gdy do głosu została dopuszczona Zuzanna. I te jej numerowane uśmiechy. Naprawdę? To było tak żenujące i płytkie, że aż mi było wstyd, za panią Rudnicką. Stworzyć postać kobiecą, w tak brzydkiej formie. I proszę mi nie wmawiać, że to groteska. Ja już widziałam pseudo groteskę u innego „wieszcza". Widać to, co budowała Olga Rudnicka, przez tyle lat, poszło do lasu. A teraz, weszła tandeta, brak klasy i jakiegokolwiek poziomu. Smutne.

Tymoteusz, niewiele mogę na jego temat napisać. Był niczym statysta. Ponieważ musiał być. I nic więcej. Wszystko kręciło się wkoło Zuzanny, jej absurdalnych zachowań. On albo jej unikał, albo się bał, bądź też biadolił w myślach.

Seksistowskie przytyki, żarty. Proszę mi wierzyć. One mogą być śmieszne sporadycznie, ale nie przez calutką książkę. Ani razu, nie poczułam się rozbawiona. Byłam zła, rozczarowana i zniesmaczona. Już przy "Były sobie świnki trzy", stało się coś złego. Miałam nadzieje, że to chwilowy spadek formy. Niestety, po tej książce już nie mam złudzeń. Dodać muszę, że nie zdołałam jej dokończyć. Starałam się, ale już przy końcu, po prostu odłożyłam. W planach miałam spalenie, ale zrezygnowałam. W zimie pójdzie do pieca.

Pozostaje mi odpuścić. Szkoda mojego czasu i nerwów. Będę wspominała wcześniejsze tytuły, mając nadzieje, że może kiedyś, autorka zauważy, że ta droga, na którą weszła, nie poprowadzi daleko.

Myślałam, że jestem odosobniona w swoim odbiorze, ale nie. Sporo osób, nie tylko oceniających na blogach czy portalach książkowych, podzieliło się swoją opinią. Niestety negatywną.

Cóż, mogę napisać tylko tyle. Ja tej książki nie polecam. A każdy zdecyduje sam.

Dział: Książki
niedziela, 15 lipiec 2018 13:15

Przeklęci święci

Beatriz, Daniel oraz Joaquin są niezwykle zżytym kuzynostwem, zamieszkującym małą pustynną miejscowość o nazwie Bicho Raro. Niech Was jednak nie zwiedzie ta niepozorna nazwa; to do niej bowiem wyrusza każdy, kto pragnie dokonania w swoim życiu cudu. I rodzina Soriów może im to dać, o ile przybysze są w stanie wziąć na siebie cały swój mrok i zrozumieć go. Drugi cud -do którego, niestety, niewielu z pątników dotarło- ma całkowicie oczyścić ich duszę, pozwolić im odejść. Daniel zwany jest Świętym z Bicho Raro, on bowiem przejął po wuju Michaelu pieczę nad Kaplicą, jak również dokonywaniem cudów. Uznawany jest za jednego z najbardziej świętych członków rodziny Soria. Beatriz i jej analityczny umysł nie pozwalają na dopuszczenie do siebie emocji, z kolei Joaquin marzy o wielkim świecie, w którym to będzie mógł pracować w radiu pod mrocznym pseudonimem Diablo Diablo. 

Ta trójka bohaterów chce coś zmienić w swoim życiu, mieć wpływ na codzienność. Nie wiedzą jednak, jak pokonać widmo nadciągającego mroku...

Niemal zawsze potrafimy wskazać ten setny cios, ale nie zawsze dostrzegamy dziewięćdziesiąt dziewięć innych rzeczy, które zdarzają się, zanim się zmienimy.

Maggie Stiefvater znana jest większości z nas dzięki serii Drżenie, opowiadającej o miłości między dziewczyną a chłopakiem, który zmienia się w wilka. Od zakończenia tamtego cyklu nie miałam w dłoniach żadnej książki autorstwa tej pisarki, jakoś zawsze było nam nie po drodze. Przeklęci święci stali się więc dla mnie okazją zarówno na powrót do jej twórczości, jak i przekonanie się, czy pani Stiefvater ponownie z łatwością wciągnie mnie w stworzony przez siebie świat.

Tym razem trafiamy do rozgrzanego pustynnym słońcem Bicho Raro, gdzieś pośród Kolorado. Codzienność sennego miasteczka naznaczona jest przez rodzinę Soria, czyniącą cuda. I choć wydawałoby się, że cały proces jest bardzo łatwy, to rzeczywistość jest zupełnie inna. Zmiany przebiegają dwuetapowo- najpierw, po kontakcie ze Świętym Danielem na daną osobę spływa mrok przybierający postać tego, w czym dana osoba zawiniła, następnie zaś ów pątnik ma za zadanie samemu dojść do wniosków, co w swoim życiu naprawić. Wtedy dochodzi do drugiego cudu, a interesant zostaje oczyszczony. I wolny. Ale... spośród pątników nawiedzających dom Soriów niewielu dotarło do drugiego cudu. Większość po prostu zatrzymała się w swej nowej, zmienionej formie, pomieszkując kątem u gospodarzy. 

Po rozpoczęciu przygody z Beatriz, Joaquinem oraz Danielem nie od razu dotarł do mnie sens całej tej opowieści. Owszem, czytało się ją przyjemnie i szybko, ale szukałam drugiego, umoralniającego dna. I właściwie dopiero na końcu, gdy w całej -dotychczas bojącej się mroku- rodzinie Soriów rozpoczęły się cuda, dotarła do mnie ta prosta prawda- tylko my mamy wpływ na własne sumienie, na wprowadzanie dobrych zmian w swoim życiu. Nikt nie przyjmie na siebie naszego mroku, musimy sami z nim wygrać. Otworzyć się na to, co dobre. Usiąść, na spokojnie przeanalizować, co było złe, a co jest jeszcze do odratowania i działać. Oczywiście, łatwiej jest przekazać swoje życie w czyjeś ręce, zająć wolne krzesło i czekać na cud. Ale bez naszej woli nic się nie wydarzy. Zostaniemy "zamrożeni" w punkcie wyjścia, niezdolni poradzić sobie ze świadomością własnych czynów. 

Maggie Stiefvater przy pomocy Przeklętych świętych dowiodła, że jej literacka sława nie opiera się wyłącznie na serii Drżenie; ta autorka potrafi pisać i udowodniła to swoją najnowszą powieścią. A przecież nie ma nic lepszego niż książka, która ma na nas jakikolwiek wpływ, prawda? Dlatego serdecznie Wam ją polecam; nawet, jeżeli pewne wtrącenia autorskie będą Wam przeszkadzać, nie porzucajcie jej. Warto!

Dział: Książki

W poprzednim tomie „Amazing Spider-Man” doczekaliśmy się powrotu Petera Parkera po tym, jak w serii „Superior Spider-Man” jego ciałem i umysłem zawładnął Doktor Octopus. Jednak tytułowe szczęście Parkera nie trwało długo, nie tylko dla niego, ale również dla czytelników. Drugi album serii, jak wskazuje tytuł „Preludium”, jest wstępem do jednego z największych i epickich jednocześnie eventów w świecie Człowieka-Pająka. Zapowiada nadchodzące Spiderversum. Tym razem jednak nasz ulubiony Peter ponownie gra tutaj epizodyczną rolę, cała fabuła zaś skupia się na innych bohaterach.

Fabuła albumu rozgrywa się w wielu miejscach i czasach multiwersum. Zaczynamy od historii, w której w świecie podobnym do naszego alternatywna wersja Spidera zostaje zamordowana przez Morluna. Złoczyńca ten należy do klanu Dziedziczących, którzy żywią się Pająkami, a dokładniej Pajęczymi Totemami. Morlun i jego tajemnicza rodzina myśliwych, tropią i zabijają bezwzględnie różne wersje Spider-Manów oraz tych, którzy mają pajęczy gen, we wszystkich wymiarach uniwersum.

Drugi tom serii jest istnym zlepkiem wątków, które przybliżają nam różne wersje Człowieków-Pająków. Poznajemy m.in. Spider-Mana małpę, świnię czy cyborga, Spider-Punka, Spider-Mana, który należy do Fantastycznej Czwórki czy Spider-Mana z roku 2099 (który jako Miguel O’Hara jest bohaterem osobnej serii w ramach Marvel Now). Oczywiście nie zabrakło również naszego Petera Parkera z Ziemi-616 i Octopusa jako Superior Spider-Mana.

Niestety nie wszystkie odsłony Pająków zdołały ujść z życiem w walce z wygłodniałą rodziną Morluna. Ci, którzy przeżyli, łączą się w grupy, aby zorganizować odwet.

spider man preludium do spiderversum 4

Parker z rzeczywistości jaką znamy, ukazany jest tak naprawdę epizodycznie. Peter nadal nie może odnaleźć się w nowej sytuacji po tym, jak odzyskał swoją świadomość oraz poznał Silk, czyli dziewczynę ugryzioną przez tego samego pająka co on oraz „odziedziczył” dziewczynę po Octopuse – Annę Marię Marconi. W tym tomie jego przygody ograniczają się jedynie do walki u boku młodej Ms Marvel z przeciwnikiem z kosmosu. Szczerze mówiąc, na tle całego wstępu do Spiderversum historia ta jest błaha, banalna i wręcz dziedzina. Co najważniejsze, nie wnosi nic nowego do budowanego napięcia przed epickim wydarzeniem, jakim będzie starcie wszystkich Spider-Manów z klanem Dziedziczących.

Najciekawszą według mnie jest zamykająca ten album historia będąca podróżą w czasie do Ziemi-000 i przedstawiająca genezę łowów Morluna i jego rodziny. Poznajemy w niej Wielkiego Tkacza, istotę przędącą Sieć Życia i Przeznaczenia. To ona pośrednio wywołała wielkie polowanie na Pajęcze Totemy.

Za scenariusz wszystkich zaprezentowanych zeszytów odpowiada Dan Slott. Oprawa graficzna, choć jest dziełem wielu rysowników, trzyma wysoki i równy poziom. Mamy tutaj żywe kolory, dynamiczne sceny pojedynków i ciekawe kadrowanie. Rysunki tworzyli m.in. Adam Kubert, Giuseppe Camuncoli czy znany z pierwszego tomu serii Humberto Ramos.

Podsumowując w drugim tomie „Amazing Spider-Man” mamy sporo wątków oraz natłok postaci. Związane to jest z tym, iż na cały event zwany Spider-Verse składa się wiele zeszytów z różnych serii komiksowych. Oprócz „Amazing Spider-Man” do eventu należą historie z „Spider-Wowan”, „Spider-Man 2099”, „Superior Spider-Man” czy „Guardians of the Galaxy”. Można trochę odnieść wrażenie panującego chaosu, jednak posiatkowana fabuła zaczyna się logicznie składać w całość. Na pewno największą gratką dla fanów jest możliwość poznania różnych wersji Spider-Mana. Ciekawe jest również wmieszanie do tej historii postaci Octopusa jako Superior, bo przecież po lekturze serii z jego udziałem, wiemy, jak on skończy No, ale różne anomalie czasowe nie powinny nas jednak dziwić. Co najważniejsze udało się autorom zaciekawić czytelnika. Trzeba mieć nadzieję, że wszystko podąży w odpowiednim kierunku, bo jak sama nazwa „preludium” wskazuje, iż mamy do czynienia ze wstępem do czegoś wielkiego.

Dział: Komiksy

Dzisiaj rozpoczyna się Polcon 2018 w Toruniu, a my mamy nie tylko zaszczyt patronować ponownie tej imprezie, ale również nasza recenzentka będzie prelegentką podczas konwentu. 

Joanna Krystyna Radosz (ur. 5 lipca 1992 we Wrocławiu) - torunianka sercem i rozumem, pisarka, dziennikarka, okazjonalnie redaktorka i tłumaczka. Studiuje rusycystykę na UMK w Toruniu, ale jej zainteresowania wykraczają daleko poza Rosję. Miłośniczka języków obcych, kryminałów, żużla i sportów zimowych. Nagradzana w konkursach literackich: Wiatrak w kategorii prozy (opowiadanie "Konie narowiste", 2010), III miejsce w I edycji konkursu Littera Scripta ("Bogowie nie umierają", 2011), finalistka IV edycji Horyzontów Wyobraźni ("Wojna 2.0", 2012). W 2014 r. w antologii "Marzenia" (wyd. The Cold Desire) ukaże opowiadanie "Finnished" (jego akcja rozgrywa się w tym samym uniwersum co "Wróg po fachu").

Dział: Konwenty
środa, 11 lipiec 2018 13:09

Piołun i miód

Magowie z Drugiego Kręgu rozdzielili się. Pożeracz Chmur, Gryf, Jagoda oraz rodzina Nocnego Śpiewaka postanowili zaznać spokoju i stabilności w ojczyźnie hajgów. Reszta chłopców wyruszyła w dalszą drogę, by wypełnić misję powierzoną im przez Matkę Świata. Przyjaciele trafili do kraju ogarniętego wojną, w którym słowo „magia” wywoływało mieszaninę strachu i szacunku. Zostali przyjęci przez króla Northlandu, który stara się jak najlepiej wykorzystać niezwykłe umiejętności swych niespodziewanych gości. Magowie również zdają sobie sprawę, że nie trafili na dwór bez powodu – Matka Świata nieustannie daje im sygnały. Czy będą potrafili dobrze je odczytać?

Dział: Zakończone
wtorek, 10 lipiec 2018 21:46

Jungle Speed. Plaża

„Jungle Speed” został wynaleziony około 3000 lat temu w subtropikalnej Szybkopotamii przez plemię Abulubulu.
Abulubulu wybierali swojego wodza w tradycyjnej grze rozgrywanej za pomocą liści eukaliptusa. Zasady gry były przekazywane w najgłębszej tajemnicy z pokolenia na pokolenie. Dopiero Tom i Yako, ostatni dumni potomkowie plemienia Abulubulu, postanowili przekazać je światu.

Pierwsze wrażenie...

Po odpakowaniu przesyłki moim oczom ukazało się tekturowe pudełko z asymetrycznym wieczkiem. Na początku byłam zdezorientowana i zaskoczona, ale jak to, przecież miała to być wersja plażowa, a jak tu tekturowe i to całkiem spore pudełko zabierać ze sobą nad morze? Zagadka wyjaśniła się po otwarciu pudełka, w środku znajdował się siatkowy woreczek, w którym znajdowały się karty, instrukcja i totem. I to zrobiło na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Całość gry utrzymana została w kolorystyce żółto niebieskiej, kojarzącej się z wypoczynkiem nad wodą i na plaży. Z doświadczenia osoby zażywającej w okresie letnim kąpieli wodnych i słonecznych, wiedziałam, że takie praktyczne opakowanie, to strzał w dziesiątkę.

Podstawowe informacje:
Liczba graczy: 2-10 osób
Wiek: od 7 lat
Czas gry: ok. 15 minut
Wydawca: Rebel
Autor gry: Pierric Yakovenko Thomas Vuarchex
Ilustracje: Franz Vohwinkel, Thomas Vuarchex, Pierrick Yakovenko

Cel gry:
Celem gry jest zostanie wodzem Abulubulu. Aby zdobyć ten zaszczytny tytuł, należy pozbyć się wszystkich swoich kart.

Rozgrywka:
Po przetasowaniu kart, wszystkie rozdaje się w miarę możliwości po równo wszystkim graczom. Totem należy postawić pośrodku ręcznika i pokłonić się mu. Rozpoczynając od osoby rozdającej, gracze odkrywają ze swojego stosu kart zakrytych po 1 karcie w kierunku innych graczy i przy użyciu jednej ręki. W zależności od tego, jakie karty pojawiają się, takie akcje są rozgrywane:

  • pojedynek – gdy na odsłoniętych kartach dwóch graczy widać ten sam symbol (niezależnie od koloru) – gracze, których karty dotyczą muszą złapać totem; pierwszy z graczy, który złapie totem wygrywa, przegrany musi wziąć odkryte karty swoje i przeciwnika oraz ewentualne karty z Karniaka,
  • karty specjalne – te, co wprowadzają zamieszanie:
    • strzałki do środka (pomarańczowe) – wszyscy gracze muszą spróbować chwycić totem. Temu, któremu się uda, odkłada swoje karty odkryte do Karniaka, czyli pod totem,
    • białe strzałki (do środka, 2 opcjonalne karty) – tylko do użytku na dworze. To te dwie karty wzbudzają w najmłodszych graczach najwięcej emocji, a starszych doprowadzają do spazmatycznego śmiechu. Gdy jedna z nich zostanie zagrana, wszyscy gracze muszą spróbować chwycić totem. Osoba, której się to uda, rzuca go na 10 metrów od miejsca rozgrywki, a swoje karty odkryte do Karniaka. Podczas kolejnego Pojedynku wszyscy biorący w nim udział gracze muszą pobiec, popłynąć, przeczołgać się, przepchnąć się, itp. do totemu, by go złapać jako pierwszy. Wersja dla trzech graczy nakazuje usunąć te karty – zignorowaliśmy, jak to Polacy, tę sugestię i wszyscy się kotłowaliśmy na piachu w rodzinnej walce po totem,
    • strzałki na zewnątrz (pomarańczowe) – wszyscy gracze odkrywają po jednej karcie jednocześnie, jeśli wystąpią takie same symbole, to dochodzi do Pojedynku.

Występuje wariant dla trzech graczy i wariant dla dwóch graczy.
Wariant dla jednego gracza sugeruje, aby znaleźć sobie kumpli, by zebrać dobrą ekipę, nauczyć ich grać i świetnie się bawić w towarzystwie.

Dla kogo jest ta gra?
Zdecydowanie dla każdego bez względu na to, czy mieszka się nad morzem, czy nie. Oczywiście na plaży jest najfajniej, ale gra sprawdzi się także w ogródku, nad jeziorem, czy na podwórku. A zdradzę, że podczas testowania totem przetrwał również rzut z balkonu, oczywiście gracze biegali po schodach by go zdobyć, tak, by było śmieszniej, a przy okazji wyrabiali sobie kondycję ;)

Końcowe wrażenie...
Gra ma wszelkie zadatki, aby być wakacyjnym hitem plażowym. W związku z tym, że mieszkam nad morzem, bardzo doceniam wszelkie pomysły gier na świeżym powietrzu uwzględniające trudne warunki. Z córką zawsze zabierałyśmy na plażę karciane gry i choć starałyśmy się uważać, to jednak widać po nich, że były użytkowane poza domowymi pieleszami. Karty „Jungle Speed. Plaża” nie zarysowują się i nie mokną, są plastikowe, a totem nie tonie. Radzę trzymać z dala od psiaków, mogą pomylić z gryzakiem. Woreczek na grę jest poręczny, a jego siatkowa faktura pozwala wysypać piasek. Mankamentem jest instrukcja, którą też należało wykonać z tego samego materiału, co karty. Dopracować można również było napis na woreczku, na którym widnieje „Jungle Speed. Beach”, tytulaturę polską można było bowiem, utrzymać nie tylko na pudełku. Jednak to tylko kosmetyka. Sama rozgrywka dostarcza dużo, szybkiej i przyjemnej zabawy, dokładnie takiej, jakiej potrzeba na plaży. W dodatku te spojrzenia innych plażowiczów, gdy wataha dorosłych i dzieci kotłuje się na piasku celem zdobycia totemu – niezapomniane wrażenie!

Polecamy, tej gry nie może zabraknąć w żadnej walizce i plecaku.

Dział: Gry bez prądu
wtorek, 10 lipiec 2018 21:31

Jak zatrzymać czas

Gdzie ta miłość była wcześniej? Skąd się wzięła? Niespodziewana niczym żal, ale będąca jego odwrotnością. Sposób, w jaki nagle i całkowicie mną zawładnęła, jest jednym z cudów bycia człowiekiem.

Czasami zarówno czas, jak i nasze pragnienia odnośnie do ujarzmienia go bywają złudne. Życie z możliwością wiecznego trwania, pozostania na jednym pułapie wiekowym bywa kusząca, lecz czy aby na pewno tak jest? Czy wieczne życie jest w stanie zastąpić uczucia i potrzeby? Jak poradzić sobie z bólem samotności i przemijania wszystkiego, co nas otacza i przemija nieprzerwanie, nie zwracając na nas uwagi?

Tom Hazard to 41-letni mężczyzna, który z pozoru ma wszystko. Nosi w sobie tajemnice, której to głównym składnikiem jest czas, który zdaje się go omijać. Mężczyzna miał okazje występować z Szekspirem i eksplorować nieznane lądy z kapitanem Cookiem, jednak teraz pragnie ciszy i stabilizacji. Postanawia osiąść w jednym miejscu i nauczać historii w szkole, wszak ma do tego wszelkie predyspozycje i wiedzę z pierwszej ręki. W szkole poznaje piękną i intrygującą nauczycielkę francuskiego, która jest nim szczerze zainteresowana. Na drodze do szczęścia Toma staje jednak Stowarzyszenie Albatrosów, które chronią ludzi podobnych Hazardowi i wyznają jedną zasadę, nie zakochać się. Czy mężczyzna podejmie ryzyko i przestanie żyć przeszłością i zasadami stowarzyszenia? Miłość może wszystko zniszczyć, ale i ocalić.

Na przestrzeni wielu lat przekonałem się, że smutek wspomnień waży więcej i trwa dłużej niż momenty szczęścia.

Uwielbiam historię z czasem w tle, zarówno te opisujące plusy takiego stanu rzeczy, jak i ciemne strony ujarzmiania wskazówek zegara. Matt Haig ugryzł temat nieco inaczej, niż do tej pory było mi dane czytać i wyszło mu to nieźle. Powieść od pierwszych stron intryguje i trzyma w napięciu. Narracja z poziomu głównego bohatera pozwala nam na głębsze poznanie jego osoby i emocji, z jakimi musi się zmierzyć. To smutek, samotność i odrzucenie, które są głęboko zakorzenione w postaci Toma, napędzają go do działania. Gdy mężczyzna dowiaduje się, że nie jest sam, początkowo odczuwa ulgę, jednak nic w życiu nie przychodzi łatwo i Hazard będzie musiał wybierać, stracić wszystko czy tylko siebie.

Fabuła fascynuje, sam jej pomysł jest świeży i nie pozwala się nudzić, jednak to portret bohatera najbardziej utkwi w pamięci czytelnikowi. Pełna zwrotów akcji powieść zabiera czytelnika w podróż w czasie i pozwala na poczucie namiastki uczuć głównego bohatera, który jest tolerancyjny, błyskotliwy i szczery, dzięki czemu od razu zyskuje naszą sympatię i doping w drodze po własne szczęście.

Nic tak mocno nie utrwala rzeczy w pamięci , jak chęć ich zapomnienia.

Poznajemy jego losy na przestrzeni lat, zahaczając o wiele różnorodnych wydarzeń, które jasno ukazują jak różny, a zarazem podobny jest problem nietolerancji, która zależnie od czasów ma różne oblicza. To przez wierzenia i brak wiedzy innych Tom od zawsze był powodem ataków i jawnych oznak nietolerancji.

Jak zatrzymać czas to historia człowieka, który po raz kolejny musi walczyć o dobro i miłość, jednak tym razem czyjeś uczucie ocali jego. Autor w świetnym stylu delikatnie i z wyczuciem pokazuje zarówno minusy długowieczności, jak i to jak ważne jest czerpanie z życia jak najwięcej. Zahacza o nietolerancje, tworzy zawirowania a wszystko to ze smakiem i nutką niebanalności.

Godna polecenia lekka i niesztampowa powieść o skutkach samotności i odrzuceniu oraz sile miłości i wiary w dobro, z którego powinniśmy sami korzystać na równi z dawaniem go innym. Polecam.

Dział: Książki
wtorek, 10 lipiec 2018 09:38

Ewa Białołęcka na Polconie 2018

Już jutro, 11 lipca, ukaże się "Piołun i miód" Ewy Białołęckiej nakładem Wydawnictwa Jaguar. A w ten weekend będzie można spotkać pisarkę na tegorocznym Polconie w Toruniu.

Ewa Białołęcka, nazywana Królową Polskiej Fantastyki, urodziła się w 1967 roku w Elblągu, obecnie mieszka w Gdańsku. Zadebiutowała w „Feniksie” w 1993 roku opowiadaniem Wariatka, pierwszy zbiór opowiadań Tkacz Iluzji wydała w roku 1997. Na jego kanwie powstała powieść Naznaczeni błękitem, która zapoczątkowała cykl znany jako „Kroniki Drugiego Kręgu’’. Najbardziej utytułowana z polskich pisarek fantasy, ośmiokrotnie nominowana do Nagrody Zajdla - trzy razy za powieści, pięć za opowiadania - statuetkę zdobyła dwukrotnie, za opowiadania Tkacz Iluzji i Błękit maga. Swoje opowiadania publikowała m.in. w Nowej Fantastyce, Fantasy Click, tłumaczona na czeski, rosyjski, angielski i litewski.

Dział: Konwenty
poniedziałek, 09 lipiec 2018 13:59

Scarlet

Rieux, Francja. Scarlet Benoit jest przejęta zniknięciem swojej babci. Nie ma jej już prawie trzy tygodnie. Dziewczyna wie, że to do starszej pani zupełnie niepodobne. Tak samo jak ucieczka, co zasugerowała policja, ponieważ w domu znaleziono czip pani Benoit. Podczas dostawy towaru do jednej z knajp Scarlett poznaje Wilka. Mężczyzna na jednej z opuszczonych farm uczestniczy w nielegalnych walkach. Na skutek wspomnień ojca Scarlet wraz z nowo poznanym mężczyzną wyrusza do Paryża. Chcę na własną rękę odnaleźć swoją babcię.

Tymczasem we Wschodniej Wspólnocie Cinder ucieka z więzienia wraz z kapitanem Thornem. Królowa Levana jest wściekła, a Kai wie, że musi za wszelką cenę znaleźć dziewczynę, zanim lunarska królowa zaatakuje Ziemię.

Wydawnictwo Papierowy Księżyc spełniło moje marzenie. W końcu mogłam przeczytać drugi tom sagi księżycowej. I o ile Cinder mi się podobała, to Scarlet kupiła moje serce. W końcu historia nabrała tempa, zrobiło się bardziej mrocznie, strasznie i niebezpiecznie. Coraz więcej zagadek i mniej odpowiedzi. O ile w pierwszej części Sagi Księżycowej dość łatwo domyśliłam się o co tak naprawdę chodzi, to w przypadku Scarlet był zupełnie inaczej. Ta część jest zupełnie mniej przewidywalna i bardziej wciągająca. Chociaż na początku nie wiadomo co łączy Scarlett i Cinder to wraz z upływem akcji autorka zdradza sekrety.

W tej części autorka zainspirowała się baśnią o Czerwonym Kapturku. Tak samo jak w Cinder sporo pozmieniała, ulepszyła, coś wycięła i dodała. Jak można się domyślić tym Czerwonym Kapturkiem jest Scarlet. Jednak czy jest tą słabą, małą, naiwną dziewczynką znaną nam z opowieści z dzieciństwa. A czy Cinder jest dziewczyną, która pragnie wyjść za księcia i zatańczyć z nim na Baalu? Właśnie. Scarlet i Cinder chociaż tak do siebie podobne jednocześnie bardzo się od siebie różnią. Jestem bardzo ciekawa co takiego autorka zafundowała swoim czytelnikom w kolejnym tomie.

Saga księżycowa to jednocześnie opowieść futurystyczna i magiczna. Akcja dzieje się w świecie które dopiero co podniosło się z kolan po wojnie światowej, ale wciąż jest zagrożony. Lunarska królowa Levana pragnie przejąć władzę na Ziemi. Dodatkowo, mieszkańcy księżyca mogą sterować bioelektrycznością Ziemian, co wywołuje u nich jeszcze większy lęk. Nie spodziewałam się, że drugi tom może być lepszy od poprzednika, ale jednak. Marrisa Meyer miała bardzo dobry pomysł i widać, że ma plan jak wszystko zakończyć i jak dalej poprowadzić akcję. Wiele tajemnic zostało wyjaśnionych, jednak na ich miejsce pojawiły się kolejne, która jeszcze bardziej intrygują i rozbudzają ciekawość.

Scalet to bardzo dobra kontynuacja Cinder. Jeżeli taka tendencja wzrostowa utrzyma się w kolejnych tomach to aż się boje co takiego zafundowała autorka w ostatnim, czwartym tomie.

Dział: Książki
wtorek, 03 lipiec 2018 22:06

Mistrz ceremonii

Wyobraź sobie, że twój najgorszy koszmar staje się rzeczywistością. Budzisz się zdezorientowany, wokół panuje ciemność, a ty stwierdzasz, że jesteś zamknięty w dziwnej skrzyni. Czy to jakiś wątpliwy żart? Czujesz, jak narasta w tobie niepokój. Badasz otoczenie i z coraz większym przerażeniem upewniasz się, że jesteś w trumnie. Takich emocji pozwala nam doświadczyć Sharon Bolton w swojej najnowszej powieści „Mistrz Ceremonii”.

„Właściwie to robił swoim ofiarom. Opuszczał je do ziemi. Tylko że nie były martwe”.

Słynną Florence Lovelady poznajemy podczas pogrzebu Larrego Glassbrooka. To właśnie sprawa tego bezdusznego zabójcy trojga nastolatków sprawiła, że 30 lat temu kariera Florence nabrała zawrotnego tempa. Dziś, wraz z Flossie , na pogrzeb przybyły tłumy rozgniewanych mieszkańców. Każdy chce się upewnić, że potwór zakończył swój żywot, napluć na jego trumnę. Po pogrzebie Lovelady odwiedza stare śmieci i znajduje coś, co ją przeraża – glinianą figurę ze swoją podobizną. Dokładnie takie morderca pozostawiał przy swoich jeszcze żywych ofiarach. Kto więc obrał sobie na cel panią komisarz, skoro Larry nie żyje? Czy 30 lat temu złapano odpowiedniego człowieka?

Historia podzielona jest na trzy części. W pierwszej żegnamy zabójcę, ale też otrzymujemy zapowiedź niepokojących wydarzeń, bardzo przypominających te, sprzed 30 lat. Autorka przerywa je, by w drugiej części opowiedzieć, co działo się w przeszłości, jak doszło do złapania i skazania Larrego Glasbrooka. Trzecia część przenosi nas znów w teraźniejszość.

Każda z części dostarcza czytelnikowi emocje, w każdej możemy znaleźć coś, co nas zaciekawi i zaskoczy. Od samego początku wiemy, kto zamordował dzieci, więc czy ciekawe będzie sprawdzanie, jak do tego doszło? Na pewno dobrym pomysłem było zaszczepienie ziarna niepewności na samym początku historii. Zabójca nie żyje, jednak ktoś działa w bardzo podobny sposób. W części o przeszłych wydarzeniach, dostajemy informacje o tym, jak ciężko było funkcjonować jedynej kobiecie – policjantce w mieście, i to z tak irytującym nazwiskiem. To w tym fragmencie Bolton pozwala nam sprawdzić, jak to jest, kiedy jest się pochowanym żywcem. Opisy dość obrazowo ukazują koszmar, jaki musiała doświadczyć ofiara. Raz za razem dostajemy coraz straszniejsze szczegóły. Nie trzeba mieć klaustrofobii, by wczuć się w rolę uwięzionych pod ziemią. W moim przypadku wyobraźnia zrobiła swoje – czułam szczery niepokój. Trzecia część natomiast serwuje sporo zaskakujących momentów.

„Mistrz ceremonii” budzi w odbiorcy wiele emocji, tym bardziej że, jak autorka ostrzega na początku, pojawiają się tu przesądy, wiedźmy i elementy magii. Na szczęście pisarka dawkuje je w rozsądnych ilościach. Fabuła bywa momentami przewidywalna, ale z pewnością jest miejscami również bardzo zaskakująca. Całość czyta się przyjemnie, jednak biorąc pod uwagę moje poprzednie doświadczenia z panią Bolton, oceniam ją jako dobrą.

Dział: Książki