kwiecień 29, 2024

Rezultaty wyszukiwania dla: Crip

niedziela, 16 maj 2010 12:36

Srebro

„Srebro” S. Saviile’a, to książka wpisująca się w nurt literatury, który stał się bardzo popularny ostatnimi czasy. Ludzie przeżywają poniekąd kryzys wiary i zaczynają sobie zadawać pytania, na których odpowiedzi miał wcześniej monopol Kościół. Jak powiedziano, tak było. Oczywiście to duże i nie do końca uczciwe uproszczenie. Jednak jeszcze te kilkadziesiąt lat wcześniej, człowiek zadający pytanie w stylu: „Czy to możliwe, że Jezus Chrystus miał rodzinę?”, został by publicznie ukamienowany, albo przez kościół nazwany heretykiem.

Dziś w dobie Internetu, który jest potężnym medium takie pytania są niemal na porządku dziennym. Ludzie to już nie tłum ślepo zapatrzonych w pasterza - kapłana owieczek, ale medialne społeczeństwo chcące wiedzieć więcej i zadające coraz to bardziej bulwersujące pytania.

Pozwoliłem sobie na tą przydługą dygresję z tego powodu, że są ludzie, którzy nie boją się odpowiedzieć na takie „lęki człowieka współczesnego”. Pierwszą próbą wcale nie był „Kod Leonarda da Vinci” Dana Browna, ale jego książka stała się bodajże najsłynniejszym przykładem „próby” przez wielką wrzawę medialną wokół niego. A wszystko to spowodowało, że sprzedaż poszła jeszcze lepiej… Niestety „Kod…” to próba wybitnie nieudana, bo stawiająca tezy, które nie są niczym poparte, a tylko mieszają w głowach zdezorientowanych ludzi. Zbitek faktów i „pseudo-faktów” poddano tam sensacyjnej obróbce, z czego wyszedł niezły kryminał, ale kiepskie źródło jakiejkolwiek nauki, poza tą, jak należy takie ksiązki pisać. W ten sam „biblijny dzwon” postanowił uderzyć Steven Saviile ze swoim „Srebrem”. Dźwięki jakie się przy tym z niego wydobywają są zdecydowanie czystsze niż przy „Kodzie…” D. Browna.

Zdecydowanym plusem książki przez mnie opisywanej jest „odrobienie lekcji” historii starożytnej. Co prawda pojawiają się tam pewne „upiększenia” i dodatki, ale wychodzi to na korzyść fabule, która dzięki temu zyskuje solidną podmurówkę. „Kod…” uczłowieczył nam Jezusa „ubierając” go w rodzinę. Tematem „Srebra” stał się wyklęty, z dwunastki późniejszych Apostołów, Judasz i jego potomkowie będący wodzami sekty Sykariuszy – mistrzów sztyletu. Do legendy przeszła bohaterska obrona ich głównej i jedynej twierdzy – Masady, gdzie wszyscy mieli popełnić masowe samobójstwo tuż przed wkroczeniem do niej Rzymian. Ostatnie badania jednak mówią o nich co innego: „W kwietniu oblegający [Rzymianie] ostatecznie obalili mury za pomocą tarana. Po wejściu na teren fortecy legioniści odkryli, że budynki stoją w ogniu, a obrońcy popełnili samobójstwo. Ponieważ odebranie sobie życia jest potępiane przez judaizm, obrońcy Masady wytypowali dziesięciu mężczyzn, którzy pozbawili życia wszystkich zgromadzonych w fortecy. Ostatni z nich zabił swoich dziewięciu towarzyszy, podłożył ogień pod fortecę i sam popełnił samobójstwo.” – jak podaje Wprost24. To stwierdzenie z wersji oficjalnej, ale prawda jest taka, że w twierdzy miało być ponad tysiąc osób, a znaleziono ledwo dwadzieścia osiem szkieletów i to nie należących do Żydów, ale do Rzymian, którzy zmarli tam wcześniej… Nie zmienia to jednak faktu, że Sykariusze stali się smakowitym kąskiem dla Steven Savilla, a wersja przez niego przedstawiona jest całkiem prawdopodobna, gdyż sekta ta działała nie tylko w okolicach Masady… A kreśli ich historię z prawdziwym wyczuciem tak, że czytelnik wczuwa się znakomicie w fabułę, która jest misternie nakreślona. Żeby jeszcze uprawdopodobnić to, co znajduje się w książce, dodano dokument, który to niby odnaleziono w salach, które znaleziono po trzęsieniu ziemi w 2004 roku (szukałem o tej katastrofie informacji i niestety nie znalazłem takowych). Dokument ten, to coś na kształt testamentu „prawnuka” Iskarioty - Eleazara ben Jaira (który dowodził wtedy sektą Sykariuszy, co potwierdza wiele źródeł historycznych). W dokumencie tym jest historia o prawdziwej roli Judasza w ukrzyżowaniu Jezusa. Znamienne jest też to, co ben Jair miał zrobić ze słynnymi trzydziestoma srebrnymi szeklami z Tyru. Tu ujawnia się prawdziwy geniusz pisarski Saville’a.

Język autora jest bardzo plastyczny, co pozwala czytelnikowi wczuć się w realia starożytności, nie dodając jej uroków i nic też nie ujmując z rzeczywistości, mimo iż jest to zaledwie kilka stron w książce. Wyrobione pióro pisarza idzie poznać także po reszcie stron, bo walki wciągają czytelnika i razem z ich uczestnikami, bije mu mocniej serce, a wszystkie są przedstawione w miarę prawdopodobnie. Odbiorca, którego nie obchodzą sposoby działania służb specjalnych, S. Saville urzeknie swoimi opisami i da się ponieść fabule, ale… Za tym „ale”, kryją się ludzie którzy jednak nieco liznęli literaturę faktu i rażą ich niektóre opisy. Wskażę na nie nieco później, a teraz dojdźmy do nich razem z fabułą.

Kiedy Sykariusze zapowiadają „czterdzieści dni i nocy grozy”, a potem sieją zamęt i terror w Europie, na przeciwległym biegunie pojawia się organizacja Ogmios, „good guys”, tajna komórka MI6 – wywiadu brytyjskiego. Mamy tu ciekawą mieszankę ludzi z przeszłością i kartoteką tyleż grubą, co i tajną. Są nimi: Noah Larkin dawny snajper pracujący na usługach korony, między innymi w Iraku (weterani w modzie), Ronan Frost, Irlandczyk, były żołnierz i członek grupy antyterrorystycznej (jak wyżej), Rosjanin Konstantin Chawin dawny agent KGB, Orla Nyren, niegdyś agentka MI6 i Jude Lethe, komputerowy geniusz pierwszej klasy, który sprawia, że nawet żarówki wybuchają na zawołanie i ich szef – sir Cahrles Wyndham niewładny niestety do działań w terenie, ale z takimi koneksjami, których sama królowa Wielkiej Brytanii by się nie powstydziła. Nasuwa się więc skojarzenie, że skoro są najtajniejszymi z tajnych, to powinni tez być najlepsi. Niestety tylko po jednym z nich widać, że słowo „wywiad” nie jest mu obce. To oczywiście Chawin. Reszta daje się wciągnąć w pułapki tyleż proste, co i niebezpieczne. Kłamstwa i pozory to chleb powszedni w książce. Niestety jedne są uszyte grubymi nićmi, a tylko niektóre są tak subtelne, jak być powinny. Ogmios nie jest – jak pisałem powyżej – liczną organizacją, co pozwala na dużą dozę luzu w działaniach i nie przejmowanie się zbytnio prawem. Jest to także ich wadą, gdyż ludzie w niej pracujący, w razie wpadki, są zdani sami na siebie. „Kawaleria” nie przybędzie im na pomoc. Niestety Ogmios nie docenia zawiłości intrygi oraz determinacji i przebiegłości Sykariuszy, którzy są zawsze o dwa kroki przed nimi. Kończy się to zamachami na skalę jakiej Europa jeszcze nie widziała. „Ogmios” – mimo żyje iż pod wygodną przykrywką MI6 – nie wiadomo czemu nie jest tak naprawdę przez nie, ani przez inne służby wspierane. Bo jeśli tak nazwać to, co się dzieje w książce, to jest to partactwo pierwszej wody. Ujawnia się to przy zamachu w pewnym niemieckim mieście, gdzie ich służba specjalna nie jest poinformowana o wyglądzie agenta „Ogmiosu”, mimo iż ten kilka godzin wcześniej swobodnie, dzięki swoim pełnomocnictwom, chodzi po trasie przejazdu znanej osobistości i sprawdza ewentualne dogodne miejsce do oddania strzału. Jest to poważne niedopatrzenie. Miejmy nadzieję, że nie autora. A agent wpada z kretesem…

Po Europie kolejnym teatrem działań jest Bliski Wschód, a konkretnie rzecz biorąc Izrael. Agentka tam pracująca popełnia szkolne wręcz błędy, ale autor przemyślnie je maskuje tak, że czytelnik dopiero po chwili orientuje się, co się stało. Należy sobie w tym miejscu powiedzieć, że sam autor wspomina o dużej specyfice działań w Izraelu, niestety moim zdaniem nie nakreśla ich dobrze. Tam nie ma mowy o społeczeństwie informacyjnym, ale o permanentnej inwigilacji dla dobra obywateli. I jakkolwiek pobieżne potraktowanie i przestudiowanie przez autora struktury wywiadu izraelskiego, nie szkodzi fabule, to umieszczenie jednego z szefów Apostołów Judasza alias Sykariuszy w Amanie – wywiadzie sił zbrojnych Izraela – jest zabiegiem bardzo dziwnym.

W sprawach wywiadu nie trzeba być alfą i omegą, żeby zrozumieć, że ten zabieg to porażka. Przydałaby się w tym momencie autorowi lektura ze dwóch, trzech książek o tym wywiadzie. A jeśli jednak autor je czytał? Nie docenił on w takim razie potęgi Amanu, przy którym nasz wywiad to banda chłopaczków wymachujących pistoletami. Wywiad ten potrafił w latach osiemdziesiątych neutralizować, przy współpracy z Mosadem (wywiadem zagranicznym) i Szin Bet (wywiadem wewnętrznym), od kilku do kilkunastu zamachów bombowych dziennie. Członków Amanu, jak każdego wywiadu, bardzo dokładnie „się prześwietla” i w razie jakichkolwiek wątpliwości – nie zatrudnia. Więc nawet struktura Sykariuszy nie tłumaczy – w co chciałby wierzyć autor – takie lipy. Między poszczególnymi organizacjami wywiadowczymi Izraela nie zawsze się działo dobrze. Były nawet czasy, że darły ze sobą nieźle koty. Ale jeśli idzie o sprawy wewnętrzne, to współpracują ze sobą w miarę dobrze i nie bez kozery noszą nazwę najlepszych służb wywiadowczych na świecie. Honory należą się autorowi za opis spokojnej, ale przez to także szalenie brawurowej, akcji MI6 w Niemczech, gdzie z łap niemieckiej Policji i wywiadu zostaje uratowany agent, o którym wcześniej mówiłem, że został spalony. Parafrazując słowa autora, które dobrze oddają sedno operacji: „Chłopaki mieli zawsze papierki bez zarzutu…”.

„Srebro” jest kryminałem wysokiej próby. Źle wpłynął na nie tylko niezrozumiały pospiech autora i wydawnictwa w tłumaczeniu, bo zdarzają im się co najmniej dziwne literówki. Po co on był? Żeby dogonić premierę nowej książki Browna i na niej się wybić? „Srebro” ma wystarczająco wiele zalet, które nie potrzebują tego typu zabiegów „marketingowych”.

W „Srebrze” wątki zostały ledwie zawiązane. Znamy sprawcę, ofiary, policjanta, ale ten pierwszy został jedynie lekko raniony w pościgu i na pewno zdąży wydobrzeć do kolejnej części powieści pod tytułem „Złoto”. Czekam na nią z niecierpliwością, bo mimo iż „nawtykałem” książce ile wlezie, to chłonąłem ją z szeroko otwartymi oczyma, bo to bardzo miła odmiana po „Kodzie Leonarda da Vinci” i innych książkach Dana Browana. Bawiłem się świetnie przez te równe pięćset stron i czekam na więcej. Książkę jednakże przewrotnie polecę na krótkie wieczory, bo wciąga bardzo i ani się człowiek obejrzy, a tu już koniec.

W swoistym Post Scriptum dodam kilka szczegółów a propos samego wydania ksiązki.

Mimo iż, w egzemplarzu przeze mnie posiadanym, zastosowano oprawę broszurową, to jest ona solidna. Większą sztywność zyskuje jeszcze dzięki zakładkom bocznym, co dodatkowo powoduje, że laminat nie schodzi już po kilku dniach. A książka przy przewożeniu w plecaku, czy też torbie mniej się niszczy.

Grafika na okładce jest ładna, ale znajduje się w niej buraczek – kółko brelokowe przy sztylecie. Kiedy zorientujecie się już w fabule, zrozumiecie dlaczego to wręcz śmieszy…

Jeśli miałby przyznać książce ocenę, to na pięć gwiazdek, przyznam jej cztery. Gorąco polecam.

Dział: Książki
piątek, 24 październik 2014 10:15

Przegląd nowych horrorów na Halloween 2014

Październik jest szczególnym okresem w ciągu roku. Z racji przypadającego na 31 dzień miesiąca święta Halloween, w tym czasie ukazuje się najwięcej filmów grozy. Przygotowaliśmy dla Was zestawienie najciekawszych horrorów, które swoją premierę miały niedawno lub w nadchodzącym tygodniu zagoszczą na ekranach naszych kin.

Dział: Kino
wtorek, 30 wrzesień 2014 09:35

Wywiad z Colleen Houck

Dlaczego wybrała Pani Indie? Skąd pomysł na taka fabułę? (Why did you choose India? Where the idea for this plot came from?)

Właściwie to wybrałam motyw "Pięknej i Bestii", a w rezultacie skończyłam z białym tygrysem zamiast bestii. W planach miałam umieścić fabułę książki w Rosji, ponieważ myślałam, że to stamtąd pochodzą białe tygrysy, ale kiedy trochę poszukałam, odkryłam, że białe tygrysy z Rosji tak naprawdę pochodzą od maluchów schwytanych w Indiach i właśnie wtedy postanowiłam, że to tam będzie działa się akcja mojej książki.

Dział: Wywiady
poniedziałek, 04 sierpień 2014 21:27

Wywiad z Conorem Kostickiem

1. (ProZak) I had an opportunity to read and review your literary debut, "Epic", and I'd like to ask you: where the idea for such a story, which also opens the trilogy came from?

(Miałem przyjemność czytać i recenzować Pana literacki debiut, „Epic" i w związku z tym chciałbym spytać, skąd wziął się pomysł na taką historię, która rozpoczyna całą trylogię?)

ConorKostickI was reading an economics article about how online games were generating characters that sold for as much as $2,000 on eBay. The journalist said that if you add up all the trades, the total was over $40bn dollars. That triggered a thought in my mind that I found every exciting. What if we lived in a world where all of us had to play online for our real income and social status? What would happen in such a world? I decided it would evolve in a way that became very unjust and that this would provide the core drama of the story. The fact that I'd played a lot of these games and seen cliques of 'elite' players form that tended to bully and show off to newer players gave me some idea of how the story would feel, emotionally speaking.

Dział: Wywiady
niedziela, 11 maj 2014 02:32

Rywalki

Gdy sięgałam po książkę "Rywalki" byłam przekonana, że to historia o konkurujących ze sobą księżniczkach. Nic bardziej mylnego. Kiera Cass stworzyła powieść, która niesie ze sobą dużo, dużo więcej. Pisarka przedstawia nam nie tylko rywalizację o rękę księcia, ale także nieco przerażającą wizję kraju, który zaistnieć mógłby w przyszłości. Cała polityka natomiast i walka o miłość zaprezentowane zostały na urokliwym, baśniowym tle.

W państwie Illea, nowych Stanach Zjednoczonych, które powstały po wojnie z Chinami, panuje podział na klasy społeczne. Każda rodzina ma swój numerek - od jedynek do ósemek - i w zależności od tego może wykonywać dany, odpowiednio do jego klasy płatny zawód. Nie jest to system sprawiedliwy, gdyż klasom średnim nie powodzi się zbyt dobrze, a trzy ostatnie wręcz cierpią z głodu i ubóstwa. Rodzina królewska jednak nie pozostawia ludzi bez nadziei. Przyszłymi królowymi Illei zawsze zostają dziewczęta z, tak zwanego, pospólstwa. Kandydatki wybierane są drogą losową - po jednej z każdej prowincji, a później czeka je zacięta rywalizacja w pałacu. Walczą o uwagę i miłość samego księcia.

America, choć czasami cierpi niedostatek, nie jest nieszczęśliwa. Jej rodzina to artyści, piątki. Zarabiają na życie grając, śpiewając, rzeźbiąc lub malując. Jedyny problem dziewczyny polega na tym, że pragnie ona popełnić mezalians. Chce wyjść za mąż za szóstkę, chłopaka z gorszej klasy społecznej, co jest właściwie niedopuszczalne. On jednak jest zbyt dumny by się na to zgodzić i mimo, że ją kocha nie chce na to pozwolić. Za namową ukochanego i rodziny, America zgłasza się do losowania, mimo że wcale nie chce zostać żoną księcia. Dziwnym zrządzeniem losu zostaje jednak wytypowana z tysięcy innych kandydatek i ma obowiązek prezentować swoją prowincję. Trafia więc do pałacu by wziąć udział w zaciętej rywalizacji.

Opis z tyłu okładki ani odrobinę nie przygotowuje czytelnika na taką wybuchową, fantastyczną zawartość. Nie jest to książka dla grzecznych dziewczynek, które marzą o tym, by stać się księżniczkami. To baśniowa historia rozgrywająca się, w niezbyt sprawiedliwym, ale z konieczności stworzonym państwie, któremu nieustannie grożą zewnętrzne niebezpieczeństwa. Nawet sam królewski pałac atakowany jest przez rebeliantów.

Największą wadą tej niezwykle wciągającej powieści było to, że podczas czytania niektórych fragmentów czułam się, jakbym wróciła do "Igrzysk Śmierci". Reality show synchronicznie zgrywało sie w podobieństwach. Poza tym jednak historia naprawdę była dla mnie wielkim, bardzo pozytywnym zaskoczeniem. Niewiele istnieje książek, których czytanie sprawiałoby mi tak ogromną, niekłamaną przyjemność. Gdy wieczorem zaczęłam czytać "Rywalki", skończyłam dopiero o dziewiątej rano - wraz z ostatnimi stronami książki.

Wartka akcja, ciekawe pomysły, dobrze skonstruowana fabuła. Wiele doskonale nam znanych, z różnych powieści oraz po prostu z historii, problemów społecznych. Sympatyczni, rozbudowani indywidualnie bohaterowie, o których przyjemnie się czyta. Nawet mimo tego, że przebieg wydarzeń widzimy jedynie oczami Ami. Dodatkowo sama konstrukcja oraz styl w jakim została napisana książka są lekkie i przyjemnie, także treść się po prostu chłonie - zupełnie jakby się było gąbką.

"Rywalki" to powieść, którą zdecydowanie polecam - zwłaszcza osobom, szukającym przyjemnej rozrywki. Obserwując przygody, które przeżywa "lady America" bardzo miło spędziłam czas. Niecierpliwie czekam na kolejną część, noszącą tytuł "Elita" w której kandydatek na przyszłą królową zostało w pałacu już tylko sześć. Historia, którą stworzyła Kiera Cass jest baśniowa, magiczna i niezwykle wciągająca.

Dział: Książki