Rezultaty wyszukiwania dla: HOPA
Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet
Seria „Millenium” już od dawna chodziła za mną. Wszyscy o niej mówili, wszędzie było jej pełno. Zdarzyło się kilka razy, że nawet w autobusie słyszałam dyskusję na jej temat! W końcu – choć raczej z thrillerami i kryminałami jestem na bakier (poza twórczością Agathy Christie) - postanowiłam zapoznać się bliżej z cyklem Stiega Larssona. Zaczęłam od komiksów „Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet”, by niedługo później, zaintrygowana nimi do głębi, sięgnąć po wydanie książkowe i... pluć sobie w brodę, że nie czytałam wcześniej powieści tego autora!
„Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet” to przeszło 600-stronnicowa cegiełka, którą – mimo pokaźnego rozmiaru – połknęłam dosłownie w dwa wieczory. Fabuła powieści przemyślana jest w każdym najdrobniejszym detalu, choć nie będę ukrywać, że końcówka nieco mi się dłużyła. Autor potrafi zszokować i przerazić czytelnika, prowadząc go przez mroczne meandry ludzkiej psychiki, niegodziwości. Wciąż nie mogę wyrzucić z głowy brutalnego gwałtu opisanego na kartach tej powieści. Był on tak realnie zobrazowany, że – choć od lektury „Mężczyzn...” minęło już trochę czasu – na samo wspomnienie tego wydarzenia, ciarki przechodzą mi po plecach! Styl pisarski Larssona również miał na to wpływ – jest nietuzinkowy i jak najbardziej zrozumiały dla czytelnika, a nie brakuje tutaj odrobiny wiedzy z zakresu psychopatologii.
Rzeczywiste, naturalne opisy i świetne pióro Larssona, nie są jedynymi zaletami pierwszego tomu „Millenium”. „Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet” mają ich znacznie więcej. Największym atutem tej książki jest postać Lisabeth Salander. Ta bohaterka od razu zauroczyła mnie swoim niebanalnym stylem bycia i – prawdę mówiąc - całą swoją osobą. Rzadko kiedy nawiązuję taką więź z postacią literacką, jaką połączyłam się akurat z nią. Bardzo przeżywałam (i wciąż przeżywam!) każde wydarzenie, w którym brała udział. Pozostali bohaterowie również zostali ciekawie wykreowani, ale Lisabeth... Lisabeth po prostu wszystkich przyćmiła!
Spodobała mi się również tajemniczość Larssona, jego drobne niedopowiedzenia, ciągłe budowanie napięcia i zrównoważone prowadzenie głównego wątku. Autor stale mnie zaskakiwał i zdecydowana większość rozwiązań, których się spodziewałam... była zupełnie inna. Zresztą, wartka akcja i mnóstwo zagadek sprawiły, że szybko przestałam próbować przewidywać jego posunięcia, a zaczęłam zwyczajnie czerpać przyjemność z czytania. „Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet” okazali się dla mnie prawdziwą ucztą literacką!
Nie bez powodu Stieg Larsson odniósł ogromny sukces. Od jego twórczości nie można się oderwać, jest trochę jak narkotyk. Mroczne i nieprzewidywalne śledztwo, liczne tajemnice, znakomicie wymalowani bohaterowie, realistyczne opisy – to wciąż nie wszystko, co ten autor ma do zaoferowania w „Mężczyznach, którzy nienawidzą kobiet”. Polecam tę książkę każdemu, a szczególnie osobom, które nie przepadają za thrillerami i kryminałami. Jestem pewna, że ta powieść zachęci Was do zapoznania się z tymi gatunkami bliżej, tak jak i mnie do nich przekonała.
Czwarta Małpa
Nie chciała oddalać się od ściany. Ściana dawała jej pokrzepienie jak duży koc, ale w końcu oderwała się od niej. Zostawiła ją za sobą i zrobiła kolejny krok, malutki, szurając nogami. Nie wiedziała, co ma przed sobą, więc nie mogła sobie pozwolić na więcej.
Muszę przyznać, że czytając opis zapowiadający „Czwartą małpę” byłam dość mocno podekscytowana. Spodziewałam się czegoś porywającego, co wciśnie mnie w fotel i nie pozwoli się oderwać od książki choćby na minutę. Jednak pomimo świetnie ułożonej fabuły, genialnie wykreowanych bohaterów, książka ta odrobinę mnie zawiodła. Mimo świetnie budowanego napięcia i podsyłania nam coraz to nowych poszlak oraz wykorzystania motywu Trzech mądrych małp, „Czwarta małpa” jest dość mocno przewidywalna. Zakończenie mnie nie zaskoczyło, choć pozostawia nadzieję na kolejną część.
Zacznę może jednak od początku. Autor na pierwszych kartkach książki daje nam śmierć, jak to zwykle w kryminałach bywa. Jednak nie jest to zwykła i banalna śmierć, ponieważ na samym początku ginie morderca. Morderca, który uwięził i okaleczył swoją kolejną ofiarę, pozostawiając ją na pastwę losu. Od chwili detektyw Porter – główny bohater – walczy z czasem, by uratować nastolatkę przed śmiercią. Próbuje również dowiedzieć się czegoś na temat psychopaty, którego ścigał od kilku już lat, a który do tej pory był nieuchwytny. W miarę postępującego śledztwa coraz lepiej rozumie ściganego i zaczyna docierać do niego, że to co do tej pory podesłał im przestępca idealnie się ze sobą łączy jednak pozostawia coraz więcej pytań.
Co do kreacji bohaterów. Osobiście polubiłam wszystkich, nawet psychopatycznego #4MK. Każda z postaci ma swój indywidualny charakter, każda nawet ta drugoplanowa jest dopracowana i pozostawiona samej sobie. Moim ulubieńcem stał się niezwykle błyskotliwy Paul Watson, który w drużynie Portera jest nowy, a który stawia część dowodów w nowym świetle, co daje dodatkowe pola manewru.
Sama fabuła książki jest skonstruowana bardzo dobrze. Gdyby nie ta przewidywalność, o której wspomniałam wcześniej, książka byłaby niemal epicka. Osobiście bardzo chętnie obejrzałabym ekranizację Czwartej Małpy – jako film odbierałoby się na pewno równie dobrze. Ocena byłaby wyższa, gdyby zakończenie choć trochę mnie zaskoczyło.
Alienista
Nowoczesny kryminał w historycznych dekoracjach. Zawojował czytelników na całym świecie! Na Netflixie serial nakręcony dla TNT na jego podstawie.
W rolach głównych: Daniel Brühl, Luke Evans i Dakota Fanning!
Światowy bestseller od Dom Wydawniczy Rebis
Nowy Jork, 1896 rok. Miastem wstrząsają makabryczne zabójstwa chłopców-prostytutek. Skorumpowani policjanci prowadzą oficjalne śledztwo, ale niezależnie od nich działa tajna grupa powołana przez Theodore'a Roosevelta, późniejszego prezydenta Stanów Zjednoczonych. Najważniejszy w tej grupie jest tytułowy alienista - dziś powiedzielibyśmy psychopatolog - Laszlo Kreizler, który wykorzystuje całą swą wiedzę, by stworzyć profil psychologiczny mordercy i w ten sposób wpaść na jego trop. Wraz z dziennikarzem Johnem Schuylerem Moore’em i Sarą Howard, pierwszą kobietą zatrudnioną przez nowojorską policję, działa w nowatorski dla kryminalistyki sposób, by złapać zabójcę, nim znów dokona zbrodni.
Bestie i ludzie
Przyciągnął Twój wzrok, choć sama nie wiesz czemu; początkowo może to wydaje się nawet nieco śmieszne, ale określiłabyś go jako... magicznego. Nie z tej ziemi. Przyciąga Cię do siebie jakąś magnetyczną siłą. Nie wiesz, kim jest, ale nie możesz oderwać wzroku. Zresztą zauważasz, że on również uważnie się Tobie przypatruje. Przypadek? A może przeznaczenie? I choć świat wielokrotnie ostrzega przed ludźmi, którzy pod płaszczykiem niewinnego, sobotniego flirtu kryją znacznie gorsze chęci, kusi Cię. Decyzja zapadła. Ale... uważaj. Bo świat nie jest taki czarno- biały, jak do tej pory sądziłaś, a ramiona przyszłego kochanka mogą w ciągu kilku sekund zamienić się w te, które odbiorą Ci życie. I tak, po ziemi kroczą istoty, o których nawet nie miałaś pojęcia.
Miałam już wcześniej okazję zapoznać się z twórczością pana Jacka Piekary; wówczas moim wyborem była seria "Ja, Inkwizytor". Od razu polubiłam pióro autora, czarny humor, nieszablonowy tok wydarzeń. Byłam więc ciekawa, czy zbiór opowiadań grozy wyjdzie mu równie dobrze. I zdecydowanie jestem na tak!
W Bestiach i ludziach motywem przewodnim niby są tytułowe bestie- potwory, jakich nigdy nie mieliśmy okazji (i bardzo dobrze!) napotkać na własnej drodze. Zauważa się tu zarówno takie, o których mogliśmy czytać w innych, zbliżonych gatunkowo książkach, jak i te stworzone na potrzeby książki przez pana Piekarę. Jednak tytuł może być nieco mylący. Nie chodzi w nim bowiem o to, że ludzie zostają zaatakowani, osaczeni czy zabici przez monstra, lecz o to, że właściwie niektórzy z naszego gatunku mogą stać z nimi w równym szeregu pod względem braku moralności. Trudno się z tym nie zgodzić; to my jesteśmy największymi potworami, jakich Ziemia mogła oglądać. Pod względem bestialstwa niczemu nie ustępujemy przed istotami znanymi nam z literatury. Kłamiemy, ranimy zabijamy. I to wszystko dla własnego zysku.
Opowiadania są świetnie napisane. Trzymają w napięciu, przyciągając jednocześnie intrygującymi postaciami. Bohater, który początkowo wydaje się czysty jak łza, z którym wręcz solidaryzujemy, ostatecznie okazuje się... cóż, zupełnie inny. Czasami ciężko wyraźnie określić, kto w tej grze jest czarnym charakterem, co jeszcze dodaje lekturze owego "smaczku". Do tego owe historie kończą się nierzadko w sposób niejednoznaczny. A czy dla czytelnika nie ma lepszego prezentu niż książka, nad którą musi odrobinę pogłówkować?
Pan Jacek Piekara znakomicie poradził sobie z wprowadzeniem odbiorcy w stworzony przez siebie świat. I choć z opowiadania na opowiadanie ulegał on delikatnym zmianom (przenosimy się bowiem w różne rejony, w odmienne czasy), nie stanowiło to żadnego problemu. Bardzo łatwo wczuć się w sytuację przedstawianych postaci, choć nie do końca można zrozumieć tok ich myślenia. Zresztą, czy ktoś prócz psychiatry jest zdolny do zrozumienia postępowania psychopaty? Wątpię.
Mimo że zazwyczaj sięgam po literaturę grozy, aby odkryć jakąś nową, oryginalną oraz intrygującą bestię, to tym razem moją uwagę zdecydowanie bardziej przyciągnęły... postacie ludzkie. Autor tak skrzętnie stworzył bohaterów, że rozpoczynając przygodę z danym opowiadaniem byłam pewna, że właśnie owego człowieka czeka coś złego. W życiu nie spodziewałabym się, że to on będzie nieść zło dalej.
Lektura wciągnęła mnie na dobre; po jej odłożeniu jeszcze długo zastanawiałam się nad motywami bohaterów, nad niektórymi zakończeniami. Nie byłam pewna, czy tok moich myśli idzie w dobrym kierunku- autor zasiał we mnie ziarenko niepewności. Dlatego uważam, że ów zbiór opowiadań dla każdego czytelnika lubującego się w grozie, będzie niezwykłą lekturą. Zresztą, czy twórczość pana Piekary trzeba polecać?
Leatherface
“Leatherface” to ósmy film z serii “Teksańska masakra piłą mechaniczną”, tyle że stanowiący prequel całości. To opowieść o tym, jak to się wszystko zaczęło, skąd pojawił się, albo raczej co ukształtowało głównego bohatera - Leatherface.
Opowieść zaczyna się w roku 1955 w dziesiąte urodziny Jeba Sawyera. Chłopiec poza tortem dostaje od rodziny wyjątkowy prezent, z którego nie potrafi skorzystać. Musi zatem odkupić swoją nieudolność i zwabić psychopatycznej rodzince kolejną ofiarę. Trafia na córkę szeryfa. Dziewczyna ginie, a Jeb wraz z niepełnoletnim rodzeństwem trafia do zakładu dla zaburzonych dzieci, wyrwanych psychopatycznym rodzicom. Tam zmienione zostaje mu imię.
Mija 10 lat. W zakładzie zaczyna pracować Lizzy - piękna, młoda, pełna wiary w to, że dobroć wszystko zwycięży, pielęgniarka. Wskutek serii zdarzeń, których bezpośrednim sprawcą staje się matka Jeba, on i dwójka innych podopiecznych ośrodka uciekają, zabierając ze sobą Lizzy. Od tego momentu krwi, flaków i fragmentów kości jest już tylko więcej.
Film w założeniu jego autorów miał być odpowiedzią na pytanie, skąd w ludziach bierze się zło. Na ile, to jakim dorosłym staje się dziecko, ma wpływ, w jakiej rodzinie owo dziecko dorastało. I byłby to świetny pomysł na stworzenie czegoś w rodzaju psychologicznego horroru, gdyby nie ta ilość krwi. “Leatherface” to film dla największych fanów serii “Teksańskiej masakry”. Dla mnie, która oglądała wszystkie części głównie dlatego, że ma w domu fana horrorów maści wszelakiej, był to film, w którym natężenie przemocy i ohydy zostało przekroczone nawet biorąc pod uwagę gatunek, jaki reprezentował. Gdyby bowiem ująć w całej opowieści trochę krwi, wówczas z pewnością autorzy osiągnęliby skutek, jaki zamierzali.
Film niestety jest także przewidywalny. Pomimo zabiegu zmiany imion po przyjęciu do ośrodka, bez problemu rozpoznałam Jeba - nastolatka. Podobnie rzecz się miała z kolejnością uśmierceń poszczególnych postaci. Dla każdego, kto przeszedł przez kolejne części, są to rzeczy wręcz oczywiste. Dlatego twierdzę, że “Leatherface” ma szansę znaleźć uznanie jedynie u najwytrwalszych fanów serii.
Obsadzeni w filmie aktorzy, to przede wszystkim ludzie młodzi, z niewielkim dorobkiem filmowym. Wyjątkiem jest Stephen Dorff grający Hala Hartmana - szeryfa z misją wykończenia rodziny Sawyer. I muszę przyznać, w tej roli radzi sobie bardzo dobrze. On, Lili Taylor (w roli psychopatycznej mamuśki Verny) oraz odtwarzający rolę Jeba/Jacksona Sam Strike tak naprawdę ciągną cały film aktorsko. Rola pozostałych ogranicza się bowiem do przedstawiania przerażenia (u ofiar) tudzież wściekłości (u oprawców). Najbardziej przy tym irytującą postacią jest Lizzy, która sama nie wie, czego chce - ratować czy być ratowaną.
“Leatherface” z pewnością nie jest filmem, do którego będę powracać. Ale też nie żałuję, że go obejrzałam - skoro widziałam poprzednie części “Masakry”, to przynajmniej znam całość. Bardziej zaś od samego filmu przeraziła mnie refleksja męża, który stwierdził, że warto by sobie całość przypomnieć.
13 minut
“13 minut” to opowieść o młodziutkiej Natashy, która nie wiadomo dlaczego spędziła dokładnie 13 minut w stanie śmierci klinicznej. Przechodzący blisko rwącej rzeki mężczyzna nie wahał się ani chwili i wyciągnął z wody ciało dziewczyny, która jakimś cudem przeżyła. Teraz tylko należy się dowiedzieć, jak w ogóle tam trafiła i dlaczego Natasha w środku nocy przebywała poza domem.
Sarah Pinborough zasłynęła w naszym kraju thrillerem “Co kryją jej oczy”. Po tak głośnym sukcesie spodziewać się można było wstrząsającej opowieści, dzięki której czytelnik przez kilka wieczorów poczuje dreszczyk emocji. Niestety w tym przypadku tak się nie stało.
Największą wadą “13 minut” jest wiek głównych bohaterek. Mamy tu bowiem do czynienia z grupką nastolatek, które uczęszczają do miejscowego liceum. Niestety przejawiają skrajnie stereotypowe zachowania. Natasha jest domatorką, idolką i dziewczyną podziwianą w całej szkole. Towarzyszą jej dwie śliczne przyjaciółki, z którymi tworzy ekipę “Barbie”. Do tego jeszcze Becca, niepewna siebie dziewczyna, odrzucona swego czasu przez poszkodowaną. To właśnie z jej perspektywy poznajemy całą historię, choć opowieść wzbogacona jest we fragmenty z notatek inspektor, która zajmuje się sprawą, artykuły ukazujące się w gazetach, wiadomości tekstowe wymieniane między bohaterkami, a także zapiski z sesji terapetycznej. Dodatki te niezwykle uprzyjemniają lekturę i sprawiają, że czytelnik może odrobinę poznać punkt widzenia innych postaci, a także wydarzenia, w których Becca nie bierze udziału. Wielka szkoda, iż Sarah Pinborough nie uczyniła swoich bohaterów dojrzalszymi, ponieważ wszystkie dziewczyny, łącznie nawet z ofiarą, zwyczajnie irytują. Niestety nie można się tu utożsamić z którymkolwiek z bohaterów, co jest szczególnie ważne przy thrillerach.
Równie istotna jest nieprzewidywalność, której tu zabrakło. Autorka próbuje zaskoczyć czytelnika, lecz zawsze wybiera jeden z dwóch, maksymalnie trzech możliwych i bardzo oczywistych scenariuszy, wobec czego nie ma mowy tu o większych niespodziankach. Zdumienie może wywoływać jedynie wyjaśnienie pobudek bohaterów.
Mimo wszystko trzeba przyznać, iż powieść czyta się naprawdę przyjemnie. Autorka ma lekkie pióro i nie boi się trudnych tematów, takich jak psychopatia (choć do ujęcia tego zaburzenia można mieć wiele zarzutów), nakładanie przez ludzi różnego rodzaju masek, czy nękania rówieśników w szkołach. To bardzo wiarygodna historia, która z pewnością ma wiele wspólnego z rzeczywistością i sytuacjami, które mają miejsce w niektórych gimnazjach czy liceach. “13 minut” to opowieść o tym, że przyjaciół trzeba mieć blisko, a wrogów jeszcze bliżej, choć często właściwie nie wiadomo, kto jest kim.
Murder park. Park morderców
Weekend z mordercą
Nie ma chyba osoby, która jako dziecko nie odwiedziła parku rozrywki i nie zakochała się w jego dźwiękach, kolorach i oferowanych atrakcjach. Moc adrenaliny, nowe doświadczenia i różne słodkości, w połączeniu z elementem zaskoczenia i dreszczyku emocji sprawiają, że takie chwile pamiętamy przez całe życie. A jednak nie dla każdego wizyta w parku związana jest z miłymi wspomnieniami – są osoby, dla których widok uśmiechniętego clowna, baloniki, czy migotanie lampek (nie mówiąc już o wizycie w tunelu strachu), zawsze będzie się wiązać z traumą.
Co tak naprawdę przyciąga ludzi, do takich miejsc, jak Parki Rozrywki? Czy chcemy choć przez chwilę znaleźć się w innym, wyimaginowanym świecie? Być może w tym pragnieniu oderwania się od rzeczywistości, tkwił sukces Zodiac Island, wyspy u wybrzeży USA, odciętej od świata, skąpanej w cieniu rzucanym przez znaki zodiaku i ... przez mordercę. Park, poświęcony zodiakalnej tematyce, podporządkowany Zwierzyńcowi Niebieskiemu, niestety nie rozbrzmiewał wyłącznie śmiechem zadowolonych osób, ale i krzykami niewinnych ofiar. Na jego terenie zostały bowiem zamordowane trzy kobiety, które przed śmiercią przeżyły prawdziwe katusze. Po odnalezieniu trzeciej ofiary, po Nancy Cass i Patricii Tartaglione, park został zamknięty, zaś wyspa na ponad dwadzieścia lat pogrążyła się w zapomnieniu. Morderca, który tak bestialsko traktował kobiety, został schwytany i stracony, ale mieszkańcy okolicznych domów wciąż z lękiem spoglądają w kierunku Zodiac Island.
Pewnego dnia pojawia się jednak ktoś, kto pragnie wykorzystać tę upiorną sławę wyspy i stworzyć na niej ... Park Morderców, w którym osoba Bohnera, stałaby się jedną z czołowych atutów parku. Hasło reklamowe „Twój weekend z mordercą” przyciągać ma singli, bowiem cały park i jego atrakcje są adresowane do spragnionych adrenaliny oraz towarzystwa drugiej połowy osób. Wycieczkowicze mają być wciągnięci w skomplikowaną grę, którą wygrywa ten, kto nie oddali się zbytnio od grupy i ... przeżyje.
Choć pomysł wydaje się ekscytujący, oparty na sukcesie gier typu escape room, zaś wystrój wyspy czy zgromadzone eksponaty, powiązane z seryjnymi mordercami, tworzą niezwykły klimat, to nastrój zabawy pryska w chwili, kiedy ginie pierwsza osoba. A jej śmierć nie ma nic wspólnego z przypadkiem – wydaje się, że dziewczyna została zepchnięta z klifu. Czyżby morderca znów grasował na Zodiac Island? Tylko kto nim jest, skoro Bohner już nie żyje? Na to pytanie stara się odpowiedzieć Jonas Winner, a właściwie wykreowani przez niego bohaterowie, fenomenalnej książki „Murder Park. Park morderców”. Opublikowana nakładem Wydawnictwa Initium powieść, to nie tylko mrożący krew w żyłach thriller, to wręcz reportaż z miejsca zbrodni, skompilowany z wywiadami przeprowadzonymi z osobami powiązanymi w pewien sposób z wyspą. To lektura adresowana do osób o mocnych nerwach, lubiących ciągle towarzyszące zagłębianiu się w książkę napięcie, a choć nie można tu mówić o lawinowo toczących się wydarzeniach, czy szybkim tempie akcji, to nie sposób się przy powieści nudzić.
Otwarciu nowej atrakcji towarzyszy wizyta grupy osób, którzy mają zadbać o stronę promocyjną Murder Park. Zgromadzone na wyspie dwanaście osób, reprezentujących (przypadkowo?) dwanaście znaków zodiaku, wśród nich Paul Greenblatt, prowadzący popularnego bloga i piszący o policyjnych śledztwach, będzie musiało się zmierzyć ze wszystkimi atrakcjami przygotowanymi przez pracowników parku. Problem w tym, że oni sami wydają się zaskoczeni rozwojem wypadków, sami znajdują się w niebezpieczeństwie. Czy morderca znów czai się w mroku, jako trzynasty rezydent wyspy, czy może jest wśród osób zgromadzonych na wyspie? To pytanie, na które odpowie nam lektura książki, stanowiącej mocne, emocjonalne uderzenie. „Murder Park. Park morderców”, to znacznie więcej niż thriller – to analiza psychopatycznych umysłów morderców, to plastyczny opis tortur, jakie wobec swoich ofiar stosowali, to zbliżenie się do potworów w ludzkiej skórze i próba igrania z dewiacyjną stroną ich osobowości, a także świadectwo ciemnej strony ludzkiej duszy. Czy wyjdziemy z tego zwycięsko?
48
„Jeżeli w ciągu czterdziestu ośmiu godzin odgadniesz, dlaczego uprowadziłem tę kobietę, zostanie ona przy życiu. W przeciwnym razie – zginie.”
Takim komunikatem rozpoczyna się perwersyjna gra seryjnego mordercy. Głodzenie, wlewanie atramentu do płuc, zamurowywanie żywcem w betonowym słupie...
Monachijska policjantka Sabine Nemez rozpaczliwie szuka motywu, wyjaśnienia. Tym bardziej, że chodzi również o życie jej matki. Dopiero gdy do śledztwa włącza się pewien Holender, schemat działania sprawcy staje się jasny. Przerażającą inspiracją psychopaty okazuje się stara książka obrazkowa...
"48" Andreasa Grubera
„Jeżeli w ciągu czterdziestu ośmiu godzin odgadniesz, dlaczego uprowadziłem tę kobietę, zostanie ona przy życiu. W przeciwnym razie – zginie”.
Za zamkniętymi drzwiami
Grace bardzo uważa na słowa i na każdy swój ruch. Gra toczy się przecież o dużą stawkę, a Jack patrzy, nieustanie szukając uchybień. Ich goście podziwiają ją, jej męża, jej idealne życie. Tylko dlaczego nikogo nie dziwi, że ona nigdy sama nie odbiera telefonu, a gdy już wyjdzie z domu, on zawsze jest tuż obok.
Perfekcyjna para, piękna i utalentowana Grace oraz Jack, wzięty prawnik, do tego tak przystojny, że żadna kobieta nie przejdzie obok obojętnie. Wszyscy zazdroszczą mu eleganckiej żony, wszystkie zazdroszczą jej wymarzonego męża, ale kiedy zamykają się drzwi ich zapierającego dech w piersiach domu na przedmieściach, doskonali państwo Angel zmieniają się nie do poznania.
„Doskonale małżeństwo czy perfekcyjne kłamstwo?” Takimi słowami kusi czytelnika okładka książki. Wybór tytułu także okazuje się dobrym posunięciem. Taka już przecież nasza ludzka natura, pociąga nas potajemne zaglądanie za sąsiedzkie drzwi. No cóż, ja złapałam przynętę.
Historię poznajemy oczami Grace Angel — opanowanej, eleganckiej, dbająca o szczegóły żony Jacka, czarującego obrońcy ofiar przemocy domowej, o nienagannych manierach i wyglądzie jak z okładki. Chciałoby się powiedzieć, że państwo Angel wiodą anielskie życie. Jednak… Grace nad wyraz stara się sprostać wymaganiom męża, oddycha z ulgą, gdy ten jest zadowolony.
Historia podzielona jest na „teraz” i „kiedyś”, obecne wydarzenia przeplatane są wydarzeniami z przeszłości. Na początku dostajemy tylko wskazówki, co do prawdziwego charakteru Jacka, powoli zanurzamy się w szaleństwo jakim jest życie Grace Angel. „Czas się obudzić, Grace”. Po tych słowach nic już nie jest takie samo. On prowadzi grę, nieprzerwaną i okrutną, a stawką jest jej chora siostra. Jest zdolny do wszystkiego, aby osiągnąć swój cel, prowokuje, wykorzystuje wszystko przeciwko niej i zawsze jest o krok przed nią. Czy to w ogóle możliwe, by ten koszmar się skończył?
Początek historii intryguje, wyczuwa się, że coś nie gra w tym perfekcyjnym świecie państwa Angel. Każde kolejne zdarzenie jest przemyślane. Fabuła nabiera tempa a czytaniu towarzyszy ekscytujące oczekiwanie. Powoli otrzymujemy odpowiedzi, składamy historię w całość, by w końcu poznać finał. Narracja pierwszoosobowa sprawia, że trochę czujemy się, jakbyśmy czytali pamiętnik Grace. Dreszczyku emocji dodaje fakt, że to wszystko może spotkać każdego, może nawet naszych, wydawałoby się normalnych sąsiadów. Książkę czyta się błyskawicznie, trudno mi było oderwać się od historii Grace. Mimo iż głównym antagonistom jest psychopata – nic nowego, to jednak historia ma tę moc przyciągania. Strony po prostu same się przewracają w poszukiwaniu wyjaśnień. Kilkakrotnie byłam zmuszona zatrzymać się i zastanowić, czy tutaj aby na pewno wszystko ma sens, czy to jest w ogóle możliwe. Jednak autorka wybrnęła z każdej takiej sytuacji wręcz wzorowym wyjaśnieniem.
Muszę przyznać, że podeszłam do książki dość sceptycznie, jednocześnie mając dość duże wymagania. Z przyjemnością stwierdzam, iż „Za zamkniętymi drzwiami” jest thrillerem godnym polecenia. Ja na pewno się nie zawiodłam, a Ty?