Rezultaty wyszukiwania dla: akcji
Polowanie
"Polowanie" Jacka Paparockiego to dobra książka. Z gatunku tych rzetelnie napisanych, co to się je z przyjemnością czyta, by odpocząć i zażyć trochę relaksu. Przyjemność jest tym większa, jeśli czytelnikowi bliżej do czterdziestych niż do trzydziestych urodzin, bo chociaż główna akcja powieści toczy się w roku 2010, to autor nawiązuje to wydarzeń z okresu końca komunizmu w Polsce (dla młodszych czytelników - tenże zakończył się w Polsce w roku 1989) i początku tak zwanego galopującego kapitalizmu, z całym jego urokiem bazarowych szczęk i disco - polo. W tych bowiem czasach tworzyły się historie drugoplanowych postaci powieści.
Główny bohater to inspektor Sawicki - facet po przejściach. Policyjny idealista i romantyk, na tyle na ile romantyczny może być polski policjant po przejściach. Inteligentny, oddany sprawie, a przy okazji artysta. Stąd mnóstwo odwołań do klasyki światowego rocka, która rozbrzmiewa w głowie podczas czytania.
Akcja toczy się wokół zabójstw popełnianych przez seryjnego mordercę. Sposób w jaki owe zabójstwa są popełniane to cały wachlarz - od mało oryginalnych, po naprawdę imponujące. Dzieje się dużo i chociaż kto jest mordercą zaczęłam się (trafnie) domyślać już w mniej więcej w połowie książki, to i tak całość czyta się z zapartym tchem, bowiem autor potrafi dozować napięcie i ciekawie prowadzić akcję. Ciężko mi pisać więcej o akcji, bo nie chcę spoilerować...
Niesamowitym plusem książki jest styl narracji. Autor - nie tylko pisarz, ale i kompozytor oraz nauczyciel, ma niezwykłą lekkość opowiadania swojej historii. Czytając "Polowanie" miałam wrażenie, że oto siedzę sobie z nim przy piwku i słucham opowieści o dzielnym inspektorze policji. To styl faceta, który z niejednego pieca chleb jadł, niejedno widział i doskonale potrafi spuentować otaczającą go rzeczywistość. W scenach seksu mało wynurzeń a'la Grey, a raczej mało romantyczne zapowiedzi "rżnięcia", czasem rozbudowane o bardziej szczegółowy opis, chociaż absolutnie bez wulgarności, o którą przy tego typu tematyce wcale nie trudno. Opisy morderstw nie ociekają krwią, dając pole do wyobraźni. Opisy pijaństw to średnia polska. Ot tak piją faceci po przejściach. I nawet nie muszą być inspektorami policji. Książka jest pełna smaczków typu "Albin Ciamcia" czy "Petronela Pokusa", typowo polskich opisów rzeczywistości.
I tylko zgrzytałam zębami, gdy nadchodziły opisy prywatnych perypetii Sawickiego związanych z jego kłopotami z byłą żoną. Ciągle nie rozumiem skąd u polskich autorów ta niechęć do dość prostego zabiegu - zanim piszę o prawie, najpierw pytam prawnika, czy oby nie piszę głupot. Wątek to dla całości może i nieistotny, ale o zgrzt zębami mnie przyprawił.
Miarą jakości powieści jest dla mnie to, czy znajdę w niej chociaż jedno zdanie warte przepisania "ku pamięci". I w tej książce kilka takich znalazłam. Nie tylko dowcipnych, ale też i refleksyjnych dotyczących życia i śmierci. Takich, jakie u faceta po przejściach są naturalne. Podobnie jak u ludzi, którym bliżej do czterdziestki niż do trzydziestki.
"Polowanie" to solidne napisany kryminał, który dobrze się czyta.
Transmisja
Temat postapokalipsy cieszy się niesłabnącą popularnością. Niech za wzór posłuży chociażby świetnie sprzedająca się seria Metro i co rusz powstające jej kolejne odsłony. Jak to jednak mówią, Polacy nie gęsi i także mamy swoich autorów piszących o zagładzie. Całkiem niedawno dołączył do nich Marcin Strzyżewski ze swoją „Transmisją".
Marcin Strzyżewski zadebiutował w 2014 roku powieścią „Dziewiąte życie czarnoksiężnika". Miłośnikom gier komputerowych znany jest być może lepiej, jako redaktor serwisu gry.onet.pl. Absolwent filologii rosyjskiej, wbrew temu co mogłoby się wydawać, nie umieścił akcji swojej nowej książki w Rosji. Za to postanowił przyjrzeć się USA po zagładzie atomowej. Warto dodać, że książka Marcina Strzyżewskiego jest drugą odsłoną cyklu postapokaliptycznego, wydawnictwa Czwarta Strona Fantastyki.
Wyobraźcie sobie, że Stany Zjednoczone zniknęły z powierzchni ziemi, po tym, jak Chiny i Rosja zrzuciły na nie bomby atomowe. Nie trudno się domyślić, że po takim zabiegu niewiele pozostało z dawnego giganta. Ruiny, gruzy, dzicz i coraz bardziej zezwierzęceni mieszkańcy – oto obraz współczesnej Ameryki Północnej. Naszym przewodnikiem, po tym dość nieprzyjaznym świecie będzie Timur Denikin, reporter portalu internetowego. Bohater trudni się pisaniem artykułów na temat stref zakazanych zbombardowanych obszarów. Chociaż są to wycieczki dość interesujące, to trudno nazwać je bezpiecznymi, ostrzelane Stany pełne są bowiem mutacji w różnych odmianach. Mało kogo obchodzą jednak, te odległe dla bezpiecznych mieszkańców pozostałych kontynentów, nowinki. Dlatego w poszukiwaniu nowego środka przekazu Timur wyrusza po to, by nakręcić wideo zza oceanu.
Ciekawym zabiegiem jest zderzenie dwóch światów- Chin – gospodarczo i technologicznie rozwiniętego państwa oraz Stanów Zjednoczonych, stanowiących skupisko najgorszych ludzkich cech. Aby przetrwać w nowej rzeczywistości, celem większości ludzkości stało się przetrwanie za każdą cenę. Dlatego gwałty, morderstwa czy rabunki, są tutaj na porządku dziennym i nikt się tym specjalnie nie przejmuje, uznając prawo silniejszego za coś naturalnego. W świecie wszelkich niedoborów prawdziwy rarytas stanowi ludzkie mięso. Człowiek staje się natomiast siłą roboczą, która będzie eksploatowana, aż do granic możliwości. Z grubsza zaplanowana podróż, staje się z dnia na dzień coraz bardziej niebezpieczna, a sprawy nie układają się po myśli bohatera. Jak można się było spodziewać przebywanie strefach zakazanych obija się również na zachowaniu i charakterze głównego bohatera. Jego kreacja dość dobrze ukazuje jak niewiele pozostaje z człowieka, gdy sprowadzi się jego życie do podstawowych potrzeb fizjologicznych. Obrazu dopełniają również postaci drugoplanowe, zostały one co prawda nakreślone dość pobieżnie, ale to wystarczy byśmy wyłonili spośród nich swoich ulubieńców.
Kreślona piórem Marcina Strzyżewskiego wizja postapokalipsy podana została w sposób lekki. Duża w tym być może zasługa jego profesji. Czytanie urozmaicają również wstawki stylizowane na artykuły prasowe oraz maile. Wszystko to sprawia, że „Transmisja" spodoba się nie tylko fanom gatunku, ale i miłośnikom powieści przygodowych. Świetna propozycja na letnie wieczory i dalekie podróże
Ziemia kobiet
Bardzo lubię powieści dla kobiet. Historie z odrobiną tajemnicy, spod znaku rodzinnej sagi czytają się, jak żadne inne. Dlatego na widok pozycji zatytułowanej Ziemia kobiet, pomyślałam, że może to być naprawdę coś wartego uwagi, a także przyjemnego w odbiorze. Kto bowiem nie lubi czytać o kobietach na życiowym zakręcie?
Główna bohaterka Gala na takim zakręcie się właśnie znalazła, choć sama nie jest tego świadoma. Bogata, snobistyczna mężatka z życiem, jak z katalogu, nie jest w pełni szczęśliwa, jednak nie umie się do tego przyznać, nawet przed sobą. Kiedy więc kontaktuje się z nią prawnik i informuje ją o spadku, który otrzymała po ciotecznej babce, Gala jest i zaskoczona i zaciekawiona, tym bardziej, że nigdy nie spotkała osobiście Amelii. Wietrząc spory spadek, kobieta zabiera córki i, ku niezadowoleniu rodziny, wyjeżdża do Hiszpanii do La Mugi.
Na miejscu dowiaduje się, że cioteczna babka postawiła w testamencie kilka dziwacznych warunków, których spełnienie odwlecze w czasie wyjazd do domu. Gala jest sfrustrowana, starsza córka wręcz wściekła, mąż i matka w rozmowach telefonicznych nie szczędzą jej wymówek, a okoliczne mieszkanki traktują ją tak, jakby od zawsze tu należała.
O czym tak naprawdę jest ta książka? Trudno to streścić w kilku zdaniach. W La Mudze prym wiodą kobiety i wszyscy tu wszystkich znają, co ma zalety, jak i wady. Autorka skupia się na przedstawieniu rożnych aspektów miłości oraz na celebrowaniu przyjemności drobnych, takich jak wspólne kolacje przy ognisku, pieczenie bułeczek czy parzenie kakao. Kiedy zetkną się ze sobą dwie sprzeczności, mają się szanse narodzić pierwsze poważne przyjaźnie, młodzieńcze fascynacje, nowe namiętności. Stare, zaniedbane relacje zyskują szansę odnowy, bo przecież zawsze można dojść do porozumienia, wystarczy tylko chwila spokojnej rozmowy.
Czy trudna w kontaktach z innymi Gala zbliży się na nowo ze swoją matką? Czy zbuduje cieplejsze relacje z dorastającymi córkami? Czy zrewiduje swój pogląd na rolę i miejsce kobiety w związku? Słowem, czy obudzą się w niej odwaga i chęci, by zmienić swoje życie?
Ziemia kobiet to ciepła i magiczna historia o tym, że proste rzeczy podnoszą jakość naszego życia. Do takiej La Mugi chętnie pojechałabym na wakacje, by naładować akumulatory, przestać ciągle za czymś gonić i wyciszyć się wewnętrznie. Tak jak bohaterki książki, spacerowałabym po plaży, piła mleko prosto od krowy, a gdyby zachciało mi się zgiełku wielkiego miasta, wyskoczyłabym na chwilę do Barcelony. Ale tylko na chwilę, żeby potem móc wrócić do tego wspaniałego miejsca, pełnego tradycji, dawnych wierzeń i związków człowieka z matką Ziemią.
Polecam powieść czytelniczkom, bo tym razem to pozycja skierowana do pań, lubiącym nieśpieszne tempo akcji, stare rodzinne tajemnice i przepiękne krajobrazy hiszpańskiej prowincji.
Grey Goo Definitive Edition w planie wydawniczym Techlandu
Wydawnictwo Techland ogłasza, że już 14 kwietnia na sklepowych półkach pojawi się Grey Goo Definitive Edition - strategia czasu rzeczywistego utrzymana w klimatach science fiction. Gra przywołuje na myśl złotą erę RTS'ów, gdyż założyciele zespołu deweloperskiego, który odpowiada za Grey Goo, to jednocześnie twórcy kultowego Command&Conquer.
Władcy dinozaurów
Kilka ton szczęścia - recenzja „Władców dinozaurów"
Przechadzasz się między półkami w księgarni, w poszukiwaniu nowej książki, niczym głodny Allozaur w poszukiwaniu zdobyczy. Nagle Twój wzrok przykuwa okładka wyglądająca na zrobioną ze skóry gada, a na niej zakuty w zbroję jeździec z chorągwią, siedzący na Tyranozaurze. Tytuł poleca sam George R. R. Martin, pisząc że jest to połączenie „Gry o tron" i „Parku jurajskiego". Intryguje? Przeczytaj pierwszą scenę bitwy dinozaurowych rycerzy - wywoła zachwyt.
Raj jest światem stworzonym przez Stwórców, a dominują w nim nie ludzie, lecz dinozaury. Na szczęście nie są to tylko niebezpieczne bestie, ale wiele z nich udomowiono, gdyż hakorożce czy moriony przydają się w polu oraz walce. Zasiadający na Zębatym Tronie cesarz Felipe nie zrzeknie się władzy w Nueavaropie, przez co wysyła do walki mnóstwo oddziałów, w tym legendarnego już wojownika, Karyla Bogomirsky'ego, jeżdżącego na Allozaurze imieniem Shiraa. Po drugiej stronie stoi najemnik, Rob Korrigan, a losy obojga nieoczekiwanie się splotą.
Spotykając się z książka po raz pierwszy można doznać szoku. Ogromne gady w średniowiecznych czasach? Jedni od razu zakochają się w tym pomyśle, drudzy mogą być zniechęceni, lecz koniecznie powinni dać książce szansę. Skupiając się na wykreowanym miejscu akcji, początkowo trzeba zwrócić uwagę na mapy przedstawiające Głowę Tyrana (kontynent w Nueavaropie) oraz La Merced - tam obecnie przebywa cesarz. Zamieszczono je na pierwszych stronach pozycji. Już one obrazują podejście autora do tworzenia świata przedstawionego. Zrobił to niebywale skrupulatnie, wręcz pedantycznie. Ubiór postaci, ich mowa czy zwyczaje także są cechami nakreślonymi tak, że każdy bez problemu wyobrazi sobie obraz Spanii. Drugim dokładnie wyrzeźbionym aspektem, rzucającym się w oczy jest religia. Ją również zaprezentowano wręcz z pietyzmem i pozytywnie wpływa na klimat dzieła. Zwłaszcza, że na początku każdego rozdziału Victor Milán zamieścił fragment na przykład „Opisania Raju dla doskonalenia umysłów młodzieży", a więc czytelnicy zapoznają się ze światem nie tylko z powieści, ale również poprzez tego typu dodatki. Prócz krótkiej wzmianki o pewnym elemencie świata przedstawionego, znalazły się tam także ilustracje, nie odbiegające poziomem talentu od tej okładkowej. A co z dinusiami? Czytaj dalej, będę zachwalał...
Dzieło podzielono na czterdzieści dziewięć rozdziałów, a ta liczba robi wrażenie jak Tyranozaur zjadający Twojego pupila prawie z budą. Tak intensywne rozczłonkowanie tekstu wynika z częstej zmiany perspektywy opowiadanej historii. Pisarz bez wahania serwuje fragmenty fabuły oczami księżniczki Melodii, Kompaniona Jamuego czy nawet Allozaura Shiraa. Całe szczęście, nie wprowadza to zamieszania, a takie przedstawienie opowieści znacznie ją urozmaica, gdyż każda postać ma inne przemyślenia oraz plany, a przede wszystkim, wielu bohaterów cechuje się wyrazistością, więc chce się z nimi przebywać. Autor doskonale zarysował sylwetki różnych pionków na szachownicy zwanej Nueavoropą. Gra toczy się o wysoką stawkę, a strategii jest mnóstwo. Częste intrygi oraz napięcie wywołane nimi bardzo umila lekturę. Jest to znacząca właściwość książki, ale na pewno ważniejszą rolę odegra w kolejnych tomach.
Warsztat pisarza docenia się także podczas czytania wszelkich nazw własnych, ponieważ jest ich mnóstwo. Ogród Piękna i Prawdy, Zakon Kompanionów Naszej Pani od Lustra czy Uniesiony Palec Triumfu, to jedynie niewielka część ogromnego wachlarza. Ponadto atmosferę doskonale budują wtrącenia z hiszpańskiego. Uniesiony Palec Triumfu jest również doskonałym przykładem poczucia humoru Victora Milána. Wyobrażenie sobie dinozaura wyrażającego dezaprobatę poprzez piernięcie, wielu rozbawi, ale uwaga! - nie myślcie, że komizm jest na poziomie sięgającym bruku. Znaleźć można także górnolotne żarty.
No i najważniejsze: dinozaury. Każdy, kto uwielbia te stwory, z pewnością doceni cześć jaką oddał im pisarz. Na początku wielu rozdziałów można znaleźć fragmenty ksiąg z Nuevaropy opisujące wielkie gady. Prócz fachowych nazw, takich jak Deinonychus antirrhopus, znaleźć można także określenia, pod którymi znane są te stworzenia w Głowie Tyrana. Horror lub ścigacz, to wyżej wymieniony Deinonych. Odzwierciedla to podejście ludzi do tych zwierząt oraz udowadnia, że są one stałym elementem świata. Normalność obecności tych bestii bezustannie zaskakuje. No, bo jak to? Rycerz w pełnej zbroi na Hadrozaurze? Najlepsze jednak są ogromne bitwy, z którymi będzie się mieć do czynienia podczas zagłębiania się we „Władców dinozaurów". Epickość wręcz się z nich wylewa. Autor doskonale wywołuje podekscytowanie poprzez umiejętne rozpędzanie akcji.
Dlaczego pozycję nazwano „Parkiem jurajskim" chyba nie trzeba tłumaczyć, lecz dlaczego „Gra o tron"? Zawiłe knowania, ciekawi bohaterowie, czasy miecza, to jedynie nieliczne podobieństwa. Jaume kochający się ze swoją kuzynką? Otyła głowa państwa kochająca polowania? Zębaty Tron? Brzmi podobnie? Martin oraz Milán znają się z grupy o nazwie Masa Krytyczna, a więc wszelkie oskarżenia o kalkę są bezpodstawne. Należy to traktować jedynie jak nawiązanie czy puszczanie oczka.
„Władcy dinozaurów" są dziełem pełnym takich plusów jak wyraziste postaci, barwne opisy, humor, pieczołowicie wykreowany świat czy niespodziewane zwroty akcji. Wydawnictwo Galeria Książki spisało się na medal, wypuszczając choćby książkę z klimatyczną okładką. Każdy fan dinozaurów czy średniowiecza na pewno będzie zachwycony, a każda inna osoba nie może przejść obojętnie obok tego dzieła. Warto dać mu szansę i pozwolić się wciągnąć (lub zdeptać przez tytana gromu)!
Order
Magia powróciła do Warszawy. Razem z nią kłopoty Herberta Kruka, bohatera znanego z poprzedniego tomu cyklu Marcina Jamiołkowskiego "Okup krwi". Czarodziej tym razem podejmie się odnalezienia potężnego artefaktu. Order do niedawna chronił Warszawę przed wszelkiego rodzaju zagrożeniami. Kto ukradł amulet i dlaczego? Czyżby szykował się atak na miasto? I czy coś wspólnego z tym mają członkowie Bractwa Miast i wstrętne kreatury nazywane bazyliszkami? Na te pytania odpowiedzieć musi Herbert Kruk. A czasu jest niewiele. Świadczą o tym chociażby pojawiające się na mieście ulotki i bilboardy z niepokojącym napisem "coś się wydarzy". Herbert wsiada na swój ulubiony środek transportu - hulajnogę i wkracza do akcji.
"Order" to nie jest typowe fantasy. Nie znajdziemy tu smoków, elfów i czarowników w śpiczastych kapeluszach. Nie będzie epicko, nie przeżyjemy wielkich bitew i starć wielotysięcznych armii. I dobrze! Bo powieść Marcina Jamiołkowskiego to coś zupełnie innego. Fantastyka pełna humoru, lekka, ale pełna napięcia i wciągająca. Tylko w cyklu o Herbercie Kruku znajdziemy tak zabawny i ciekawy system magii. Bo trzeba zaznaczyć, że Herbert nie tworzy czegoś z niczego. Do swoich magicznych sztuczek wykorzystuje na przykład regulamin promocji operatora telefonii komórkowej, który pozwala mu stać się... niewidzialnym. Herbert potrafi znaleźć wykorzystanie nawet dla agrafki, doskonale posługuje się "magią odmiany rzeczowników żywotnych i nieżywotnych" i całkiem nieźle daje sobie radę ze zmianą płci. Nie będę zdradzał jak skończy się ta historia, ale jedno jest pewne - miasto ma nowego superbohatera. Nazywa się Kruk, Herbert Kruk.
"Order" to doskonała kontynuacja cyklu zapoczątkowanego "Okupem krwi". Czytając powieść przeżyjemy emocjonujące pojedynki magiczne, poznamy sekrety Warszawy, do której powróciła magia i, co najważniejsze, będziemy się dobrze bawić, bo Marcin Jamiołkowski ma głowę pełną zaskakujących pomysłów (jak "czalarmy" - ochronne czary, sprawiające że wchodzący do budynku mag zostaje rozpoznany i obezwładniony, czy nasłane na Herberta stworzeńce dresiarzy) i wie jak wywołać u czytelnika dobry humor. Autor stworzył kawał dobrej fantastyki. Polecam!
Wikingowie. Wilcze dziedzictwo
Wikingowie to bardzo popularny w ostatnich czasach temat. Pojawia się coraz więcej książek i filmów, dlatego gdy w moje ręce trafiła książka z Wydawnictwa Akurat i pióra Radosława Lewandowskiego "Wikingowie - wilcze dziedzictwo" zastanawiałem się, o czym ona będzie. Na szczęście już pierwsze stronice utwierdziły mnie w przekonaniu, że był to dobry wybór. Bardzo prosty, a zarazem barwny język sprawia, że czytelnik całkowicie wpada w wir wydarzeń.
Akcja rozgrywa się w X wieku n.e. kiedy to na Półwyspie skandynawskim cyklicznie dochodzi do konfliktów zbrojnych o supremacje pomiędzy Norwegami, Szwedami i Duńczykami. Główny bohater Asgot Czerwona Tarcza zostaje wysłany z poselstwem przez króla Szwecji Eryka Zwycięzcę o z prośbą wsparcie w wojnie z Danią. Celem misji jest siedziba największego Jarla Norwegów Hakona Benlosa. Po burzliwej wyprawie, którą opłacono wieloma stratami osiągnięto cel i Asgot wraz z synem Oddim rozpoczęli pertraktacje, które do pewnego momentu toczyły się pomyślnie. Jednak za murami grodu Hakona wydarzyło się coś, co na zawsze miało zmienić układ sił na półwyspie, jak również los Asgota.
Hakon przedstawia posłom kontrofertę, która ma ochronić ich od niechybnej śmierci. Przebiegły wódz Norwegów postanowił wesprzeć Asgota swoim wojskiem i ruszyć na Eryka, a po wygranej bitwie ustanowić Czerwoną Tarczę prawowitym wodzem Szwedów. Pierwszym celem miało być miasto portowe Birka, które stanowiło klucz i zarazem bramę w dalszej kampanii. To właśnie pod murami i na ulicach miasta rozgrywa się dramatyczna bratobójcza bitwa. Kilka dni oblężenia i najazdów zarówno lądem jak i od morza sprawia, że miasto upada. Jednak pozostający przy życiu obrońcy dzięki doświadczeniu i hartowi ducha zadali najeźdźcom spore straty, co pozwoliło odłożyć w czasie klęskę. Do tego wszystkiego fortel Eryka doprowadził do sytuacji, w której upadek Birki można było przekuć w zwycięstwo.
Co było w następnych dniach po bitwie, jak rozwinęła się kampania Asgota? Tego musicie dowiedzieć się sami, ale zaręczam - nie będziecie się nudzić. Cała książka napisana jest prostym językiem, ale tak magicznym, który czytelnikowi pozwala poczuć klimat tamtych czasów. Bardzo dokładnie i z krwawą precyzją opisana bitwa pokazuje temperament, wierzenia ludzi północy, jak również rozwój ich cywilizacji. Jeśli do tego wszystkiego dołożymy zwroty akcji i wątki miłosne, to otrzymujemy książkę, która usatysfakcjonuje każdego, zarówno miłośnika historii, fantastyki, jak i po prostu dobrej literatury.
Muszę przyznać, że duet, który wydał Wikingów, czyli Wydawnictwo Akurat i autor R. Lewandowski stworzyli książkę, którą odkłada się na półkę z żalem, że już została przeczytana. Z drugiej strony można się tylko cieszyć, że jest to pierwsza część serii, a to z pewnością gwarantuje emocje i dobre chwile z książką.
Wieczna
Znajdź i pocałuj kilka żab, żeby sprawdzić, czy któraś nie zamieni się w księcia. *
Przebywając z innymi osobami często może powstać więź sprawiająca, że są dla nas bardzo ważni. Potrafimy odczytać ich emocje, zauważyć kiedy coś się dzieje. A co gdyby połączyło nas związanie, siła, która potęguje wszystko i sprawia, że jeszcze mocniej odczuwamy emocje drugiego człowieka i boimy się, że coś się mu stanie? Jak odróżnić siłę tej mocy od własnych uczuć, w jaki sposób się przekonać czy to co czujemy jest prawdziwe?
Ostatnimi czasy na głowę Delli spadło naraz kilka spraw, których nie mogła odłożyć na później. [SPOILER] Musi poradzić sobie z odrodzeniem i tym jakie możliwości jej to dało, nie wie też co ma robić z więzią, która połączyła ją i Chase'a – wampira pomagającego jej w odrodzeniu. [KONIEC SPOILERA] Nie bardzo też wie co zrobić ze Stevem, do którego coś czuje, ale on wyjeżdża. Do tego JBF przydziela jej kolejną sprawę, nawiedza ją duch i musi rozwikłać zagadkę pewnego zabójstwa... Łatwo nie będzie...
Polubiłam Wodospady Cienia, zżyłam się z ich bohaterami, uwielbiam poczucie Humoru Hunter i to jaki nacisk kładzie na przyjaźń, zaufanie, miłość oraz jak ważna jest akceptacja i wiara w drugiego człowieka. Kiedy powstał ich spin off o losach Delli skakałam z radości i niecierpliwie czekałam na pierwszy tom a po przeczytaniu byłam bardzo zadowolona, czy teraz gdy mam za sobą drugą część, ten stan się utrzymał?
Nie kocham cię. Kropka. Nawet nie zawsze cię lubię. *
Hunter zaskoczyła mnie pozytywnie. Wszystkie jej książki mają dobry poziom, ale ma też pozycje, które są o wiele lepsze od pozostałych. I właśnie Wieczna jest jedną z nich. Autorka od pierwszych stron rzuca w wir wydarzeń dbając przy tym by nie brakowało im dynamiczności, odpowiedniej dawki emocji, humoru oraz tajemnic do rozwikłania. W drugim tomie Po zmroku odpowiada na pytania, a przynajmniej ich część, pojawiające się już w Odrodzonej, ale pojawiają się kolejne. To tylko powoduje wzrost ciekawości oraz domysły nad tym jakie mogą być odpowiedzi. Co jeszcze lepsze, zaskakuje fabuła, szczerzę przyznaje, że byłam kilkukrotnie zaskoczona rozwojem akcji, a fakt, że wątek miłosny nie stał się głównym cieszy mnie jeszcze bardziej. Jest odczuwalny i wielokrotnie poruszany, ale w dalszym ciągu stanowi tylko dopełnienie całości.
Rozumiem Dellę, jej potrzebę akceptacji, wiary w nią, zaufania, pokazania, że się liczy. Rozumiem jej obawy i lęki przed odrzuceniem i bólem. Lubiłę ją za to jaka jest, niby niedostępna, ale jednocześnie kochająca i dbająca o najbliższych. To tylko książka fantastyczna, ale emocje przeżywane przez bohaterów są jak najbardziej rzeczywiste i nam znane, dzięki temu postacie nabierają realności i wzbudzają przeróżne emocje. Jestem pod wrażeniem opisu bohaterów, bo każdy czymś się wyróżnia.
Kolejne spotkania z Hunter oraz Wodospadami Cienia, to jak ponowne spotkania z dawno niewidzianymi przyjaciółmi. Wiedziałam, że Wieczna mnie nie zawiedzie, od początku dałam się pochłonąć historii i wraz z bohaterami śmiałam się, wkurzałam i próbowałam rozwikłać tajemnice. Działo się dużo szybko i zawile, ale wszystko jest jasne na ile powinno, pełne emocji oraz niedomówień. Hunter nadal potrafi zdobyć całą moją uwagę, dostarczyć mi rozrywki, pozostawić z pytaniami i wzbudzić ciekawość tego co będzie dalej.
Wieczna jest jeszcze lepsza od pierwszego tomu. Więcej się w niej dzieje, jest też dużo więcej emocji, niepewności i humoru. Spin off jak i serię o Kylie polecam nie tylko młodzieży, ale i dorosłemu czytelnikowi, bo Hunter zapewnia mnóstwo wrażeń oraz rozrywki.
Płacz tylko podlewa ból i sprawia, że on rośnie. *
*C. C. Hunter, Wieczna
Łowca czarownic
„Łowca czarownic" to projekt ciekawy. Sam pomysł zainspirowany został klasyką RPG - grą Dungeons & Dragons, zaś główny bohater postacią stworzoną na potrzeby tejże gry. Niestety ostatecznie w filmie niewiele z tego zostało i stał się po prostu brawurową opowieścią fantasy - jedną z takich do których idealnie pasuje Vin Diesel jako odtwórca pierwszoplanowej roli.
Na świecie mieszkają ludzie obdarzeni umiejętnością używania magii, nie jest ona jednak ani dobra ani zła, to tylko narzędzie, którego można użyć w dowolny sposób. Pięćset lat wcześniej czarownice zesłały na ludzi zarazę. Zrozpaczeni ojcowie rodzin postanowili dokonać zemsty i powstrzymać sabat, zabijając królową czarownic. Udało się tego dokonać Kaulderowi, którego jednak spotkała za to surowa kara - stał się nieśmiertelny. Przez kolejne pięćset lat błąka się po świecie, jako stróż porządku magicznego świata, by ostatecznie ponownie zetknąć się z królową. Czy i tym razem uda mu się ją pokonać?
Trudno w wypadku tego typu filmu mówić o grze aktorskiej. Praktycznie w niemalże całym filmie zastąpiła ją akcja i efekty specjalne. Bez przerwy coś się dzieje. Myślę, że Van Diesel, gwiazda cyklu „Szybcy i wściekli", bardzo dobrze sprawdza się właśnie w tego typu rolach. Poza tym film sprawia sobą całkiem przyjemne wrażenie. Z pewnością nie jest to hit wielkich ekranów, ale nie jest to również pełen śmieszności szajs. Fabuła została stworzona w ciekawy sposób, akcja wartko płynie do przodu, pojawia się klika hollywoodzkich scen.
Raczej trudno tu mówić o zawodzie, chyba, że nastawiało się na kino niewiadomo jak wysokiej klasy. Wydaje mi się, że film w Polsce zbiera dość kiepskie opinie przede wszystkim dlatego, że widzowie zupełnie nie na to się nastawiali. Zapowiedzi obiecywały imponujące wręcz widowisko z intrygującymi bohaterami oraz rozbudowaną opowieścią podczas gdy „Łowca czarownic" to tak naprawdę sympatyczna bajka dla nieco starszych dzieci oraz dorosłych wielbicieli fantastycznych scenariuszy.
Podsumowując - „Łowca czarownic" to prosta historia, która zawiera sporo akcji i efektów specjalnych. Film ma przyzwoitą oprawę wizualną oraz dźwiękową, został też całkiem dobrze nakręcony. Raczej nie wnosi zbyt wiele w życie kina i z pewnością nie zostanie też nigdy superprodukcją, dostarcza jednak całkiem przyjemnej rozrywki i chyba właśnie z myślą o tym został w ogóle nakręcony. Obejrzenia go w żadnym razie nie uważam za stratę czasu. Nie sugerujcie się opiniami Internautów - warto dać mu szansę. Zasługuje na to.
Zdrada
- Czasem myślisz, że bardzo czegoś potrzebujesz, a tak naprawdę powinieneś pozwolić temu odejść. [s.312]
Czasem by kogoś ochronić potrzeba największych poświęceń, decyzji, których nie chce się podejmować bo zranią nie tylko nas, ale i tych przez nas kochanych. Jednak kiedy nie widzi się innego wyjścia trzeba grać tym co daje los i czekać z nadzieją na szczęście w tej rozgrywce.
Kestrel wynegocjowała wolność dla Herrańczyków za niewyobrażalnie wysoką cenę. Zdradziła swoje serce, oddała swoją wolność. Córka generała Trajana niedługo poślubi syna imperatora i będzie władać swoim krajem. Każda kobieta o tym marzy, o władzy, bogactwie oraz przywilejach. Każda tylko nie Kestrel, która jednak wie, że już nie może nic zmienić, musi grać według zasad imperatora, ale to nie znaczy, że nie może się buntować... Tylko czy to ma sens i nie skomplikuje wszystkiego jeszcze bardziej?
Po zakończeniu Pojedynku nie mogłam doczekać się kontynuacji trylogii. Mało która książka z gatunku fantastyki wciąga mnie tak mocno jak pierwszy tom Niezwyciężonej. A jaka była Zdrada? Czy autorka sprostała poprzeczce ustawionej przez siebie samą?
Obawiałam się, że po tak fenomenalnym początku w drugim tomie coś się nie uda. I niestety miałam racje, tylko... nie do końca wiem co poszło nie tak. Bo muszę być szczera, Marie Rutkoski zadbała o to aby się działo. Szantaże, zdrady, przekupstwa, kłamstwa, bale, polityczne gierki, było okrutnie, drastycznie, ale... nie czułam tego. Zabrakło mi emocji, nie mogłam się wczuć i strasznie się męczyłam czytaniem. Na szczęście jakoś w połowie coś przeskoczyło i wręcz nie dało się odłożyć Zdrady na bok. Jakby u Rutkoski coś się przełączyło, nadała akcji dynamiczności, ale przede wszystkim jakimś cudem udało jej się wzbudzić we mnie zainteresowanie i ciekawość finału, a ten... wbija w ziemie, pozostawia w szoku i konsternacji. Mówiąc krótko cholernie zaskakuje...
W bohaterach bardzo dobre było to, że nigdy nie wiedziałam jak postąpią w danej sytuacji, wydawało mi się, że niektóre postacie udało mi się rozszyfrować, ale koniec końców za każdym razem się myliłam. Najbardziej szokujące były ich słowa i wybory w końcowych scenach. Szczególnie jednej osoby... Co mnie irytowało, to relacje a raczej niedomówienia między Kerstel a Arinem, myślę, że można to było rozegrać jakoś inaczej. Niemniej Marie i w tym tomie zadbała o różnorodność i realne kreacje bohaterów.
Do dwusetnej strony nie wiedziałam co mam myśleć o tej książce, jak ocenić z pozoru coś dobrego, ale zarazem złego, nie wywołującego żadnych odczuć? Na szczęście autorka wybroniła się drugą połową książki, która mnie porwała i nie pozwoliła przerwać czytania chociażby na chwilę, po prostu musiałam jak najszybciej poznać zakończenie, co było miłą odmianą po nieudanym początku. Z zapartym tchem śledziłam poczynania bohaterów i mamrotałam do siebie wszystko komentując. Żaluję, że cała książka nie była tak mocna, ale dzięki szokującemu finałowi Rutkoski się wybroniła i na The Winner's Kiss czekam równie niecierpliwie, co na Zdradę.
Jestem chyba w mniejszości, bo jako jedna z nielicznych stwierdzam, że książka ma wady, ale muszę być szczera – warto się z nimi przemęczyć, warto przebrnąć pierwsze dwieście stron, by potem cieszyć się tym co urzekało w pierwszym tomie. Zdrada nie przebiła Pojedynku, w moim odczuciu nawet mu nie dorównuje, ale w ostatecznym rozrachunku daje radę i nie zawodzi.