czerwiec 17, 2025

×

Ostrzeżenie

JUser::_load: Nie można załadować danych użytkownika o ID: 1942.

Rezultaty wyszukiwania dla: akcji

sobota, 12 marzec 2011 07:36

Niebezpieczna gra

Kolejna propozycja Robina Cooka z miejsca wspięła się na pierwsze miejsca książkowych list przebojów. Mowa tu oczywiście o najnowszym dziele mistrza thrillerów medycznych pt. „Niebezpieczna gra”.

Tym razem autor przenosi Czytelnika w sam środek zaciętej walki o dominację na specyficznym rynku medycyny regeneracyjnej pomiędzy rodzinami japońskiej i włoskiej mafii – żeby było ciekawiej – na amerykańskiej ziemi. Walka toczy się o miliardy dolarów ukryte pod postacią bezcennego patentu mogącego w przyszłości wywołać spore zamieszanie.

Gdy wynalazca patentu ginie, do akcji zupełnie przypadkowo wkracza dr Laurie Montgomery-Stapleton – znana wszystkim miłośnikom prozy Cooka patomorfolog. Jak wcześniej, tak i tym razem nieustępliwa pani doktor nie ugnie się nawet pod naciskami japońsko-włoskiej mafii, póki nie rozwikła zagadki tajemniczej śmierci.

Osobiście uważam, że ta powieść trochę różni się od poprzednich. Jako wielka fanka wszelkich czysto medycznych wątków (opisy zabiegów, objaśnienia medycznej terminologii itp.) po przeczytaniu tej książki odczuwałam pewien niedosyt. Pomimo tego, iż powieść można zakwalifikować do bestsellerów, pomimo ciekawego pomysłu, wartkiej akcji i innych czynników, które spełnia każdy bestseller, zbyt mało było „medycyny samej w sobie”. Oczywiście ktoś może powiedzieć, że przecież cała opowieść związana jest ściśle z medycyną, jednakże chodzi mi tu o pewne medyczne „smaczki”, w które obfitowały poprzednie pozycje Cooka, a których w tej było dużo mniej. Mam na myśli ciekawostki, o których już wcześniej wspomniałam – zagłębienie się w tajniki pracy patomorfologów (działające na wyobraźnię opisy procesów zachodzących w człowieku, opisy sekcji – czego nigdy nie brakowało, jak przystało na dr Laurie Montgomery-Stapleton).

Niemniej jednak polecam przeczytanie „Niebezpiecznej gry” każdemu miłośnikowi tego typu literatury, aby sam mógł przekonać się, czy moja ocena była słuszna.

Dział: Książki
niedziela, 11 marzec 2012 14:47

Władczyni Imperium

„Władczyni Imperium" to ostatnia część trylogii „Imperium" Raymonda E. Feista i Janny Wurts. W zakończeniu drugiej części autorzy pozostawili swoją bohaterkę - Marę Acoma w bardzo mocnej pozycji. Dziewczyna wyrosła na silną kobietę i groźnego przeciwnika w Rozgrywce Rady. Pokonała swoich wrogów, przejęła ich majątek i pozyskała tytuł „sługi Imperium", który daje jej przywileje równe członkom rodziny cesarskiej. Stała się także motorem zmian w polityce i obyczajowości Kelewanu.

Niestety musiała też odesłać ukochanego do jego ojczyzny, a kolejny mężczyzna w jej życiu, choć jest dobrym mężem i przyjacielem, nie potrafi jej dać namiętności, którą przeżywała przy Kevinie. Zmiany polityczne, które zapoczątkowała nie wszystkim się spodobały. Stronnictwo tradycjonalistów rośnie w siłę, a nie jest jedynym przeciwnikiem z jakim musi zmierzyć się Acoma. Już na początku powieści bohaterka przeżywa tragedię - w zamachu w nią wymierzonym ginie jej pierworodny syn, Ayaki. Mara w rozpaczy popełnia błąd, który może ją wiele kosztować. Nieoczekiwanie do gry włączają się także Magowie - silną pozycję Mary uważają za zagrożenie dla równowagi Imperium. Mara przystępuje do rozgrywki o najwyższe stawki z wrogiem, który wydaje się być nie do pokonania i któremu nikt dotąd nie ośmielił się stawić czoła. Bardzo pomocny w snuciu intryg okaże się jej mistrz wywiadu - Arakasi. Czy jednak jego pani nie wyznaczyła mu tym razem zadania ponad siły zwykłego człowieka? Nad jego siatką szpiegowską zbierają się tymczasem czarne chmury - ktoś chce zniszczyć jej struktury i doprowadzić do upadku Acoma. Życie samej Mary również przez cały czas jest w niebezpieczeństwie - autor pierwszego zamachu wciąż ponawia starania...

„Władczyni" nie była łatwą lekturą. Drugi tom skończył się tak dobrze, że właściwie mogłoby to zamknąć historię Mary. Niemal nie miałam ochoty czytać trzeciej części, by nie zburzyć tego sielankowego spokoju. Poza tym kelewańska sceneria nieco już spowszedniała, a rozpoczęcie trzeciego tomu mocnym akcentem w postaci śmierci synka Mary budziło we mnie jakiś wewnętrzny sprzeciw - czemu to wszystko zmierza w takim kierunku? Przeszkadzało mi również coraz większe spowolnienie akcji. Autorzy zastosowali identyczny jak w tomie drugim zabieg - wydarzenia ważne odzielane są okresami względnego spokoju skracanego opisowo do jednego zdania np. „minęły dwa lata". Akcja części trzeciej obejmuje grubo ponad dziesięciolecie, a epilog wybiega jeszcze dalej w przyszłość, kiedy Mara jest już starszą panią (i tak oto zdradziłam, że bohaterka jednak przeżyje wszystkie skrytobójcze ataki na swoje zycie:)).

Mnie osobiście najbardziej z całego cyklu podobała się część pierwsza. Druga była jej naturalnym rozwinięciem. Jeżeli ktoś przeczytał dwa pierwsze tomy, z pewnością przeczyta i trzeci, choćby z ciekawości jak zakończy się cała historia. Jednak wyczyn ten wymaga już pewnej wytrwałości i myślę, że niestety nie wszystkim jej starczy.

Dział: Książki
środa, 11 sierpień 2010 14:17

Dom na wyrębach

Domek na wsi to marzenie niejednej osoby. Prawie każdy chciałby mieszkać w cichym, spokojnym i zarówno pięknym miejscu. Taka sceneria może być fantastyczna w dzień, jednak w nocy, gdy pomyślimy o zupełnej ciszy, zapalonych świeczkach, słyszalnych ruchach wiatru albo przebiegającej zwierzyny, nasza wyobraźnia zaczyna pracować. Stefan Darda w powieści „Dom na wyrębach” główną akcję umiejscowił w niewielkiej wiosce na Lubelszczyźnie.

Głównym bohaterem jest doktor prawa Marek Leśniewski. Po rozstaniu z żoną postanawia zacząć życie od nowa, w nowym miejscu i w nowej pracy. Z Wrocławia gdzie spędził wiele lat przeprowadza się do rodzinnych stron - na Lubelszczyznę. Kupno małego domku w Wyrębach jest pierwszym etapem nowej stabilizacji. W bliskim sąsiedztwie znajduję się tylko jedno gospodarstwo, w którym zamieszkuje „dziwny” mężczyzna budzący respekt wielu osób. Jak później dowiadujemy się, ten niesympatyczny sąsiad okazuję się podejrzanym mordercą, któremu nigdy nic nie udowodniono. Akcja przenosi się często do okolicznego miasteczka oraz do Lublina, gdzie posadę wykładowcy otrzymuje Leśniewski. Obrazek pięknego miejsca z przytulnym domkiem, zaczyna się zmieniać w tajemniczą okolicę, gdzie pojawiają się różne paranormalne zjawiska.

Fabuła na pierwszy rzut oka zdaje się być wyraźnie zaznaczona, jednak na czytelnika czekają liczne niespodzianki. Autor umiejętnie steruje tempem akcji między opisem zwykłych, codziennych czynności bohatera, a momentami, w których dreszczyk emocji się pojawia. Na okładce czytamy: powieść utrzymana w klimacie prozy Stephana Kinga”. Okazuje się, że nie jest to tani chwyt marketingowy, tylko słuszne porównanie. Bohaterowie Dardy to barwnie scharakteryzowane postacie. Interesującymi osobami są: sąsiad Leśniewskiego Antoni Jaszczuk, który jest najbardziej tajemniczą personą oraz przyjaciel Marka- Hubert.

Książkę czyta się szybko i bardzo przyjemnie. Klimat powieści, kreacja bohaterów, narracja, umiejscowienie w konkretnym czasie i miejscu to plusy, które decydują, że „Domy na Wyrębach” zasługują na miano kapitalnej książki, którą po prostu trzeba przeczytać. Gratuluję udanego debiutu, z niecierpliwością czekam na więcej!

Dział: Książki
wtorek, 11 maj 2010 14:14

Czarny Wygon. Słoneczna Dolina

Kolejna książka Stefana Dardy - autora wysoko ocenianej przez krytyków i czytelników powieści grozy „Dom na wyrębach”. Książka została nominowana do Nagrody Fandomu Polskiego im. Janusza A. Zajdla oraz do Nagrody Sfinks 2008. Zdobyła również tytuł Najlepszej Książki na Lato w plebiscycie portalu literackiego Granice.

Bohaterem powieści jest redaktor Witold Uchmann, który pisuje do jednej z warszawskich gazet. Szef degraduje go i przenosi do działu zajmującego się brukowymi plotkami. Witold jest nielubianym ze względu na swoją polityczną przeszłość podstarzałym kawalerem, którego działką są zjawiska paranormalne. Postanawia skończyć z dotychczasowym życiem i przejść na przedwczesną emeryturę. Jednak pewnego dnia dostaje dziwnego, a zarazem intrygującego maila. Nie waha się ani przez chwilę i wyrusza na Roztocze, by rozwiązać zagadkę lub zdemaskować oszusta. Tak czy inaczej, jest pewien, że przyda mu się odpoczynek i czas na przemyślenie kilku spraw. Lecz jego redakcyjny kolega, Adam, odradza mu tą podróż, ostrzeżony przez tajemniczy sen. Sen, w którym ukazała mu się jego zmarła żona. Witek udaje się do Guciowa, małej, z pozoru nudnej mieściny, akcja zaczyna nabierać tempa, atmosfera gęstnieje i okazuje się, że z pozoru spokojna okolica kryje w sobie więcej zagadek, niż można było przypuszczać. I gdy Witold spotyka się ze swym informatorem, Rafałem, a w ręce Uchmanna trafia maszynopis opisujący owianą legendą wioskę Starzyzna impreza zaczyna się na całego. Pozornie sprawa wydaje się zwykłym żartem, lecz z każdą chwilą spędzoną w tamtych rejonach Witek coraz bardziej zaczyna wierzyć w prawdziwość historii…

„Słoneczna dolina” jest pierwszym z dwóch tomów „Czarnego Wygonu” zatem opowiedziana jest tylko część historii naszego redaktora. Może prowadzić to do pewnego uczucia niedosytu po zakończeniu książki. Jednakże druga część powinna pojawić się jeszcze w tym roku.

Jedną z cech szczególnych tej powieści jest perspektywiczność narracji. Historia opowiedziana jest oczami trzech bohaterów: Adama, Witolda i Rafała. Pomysł naprawdę świetny, dzięki temu poznajemy historię kawałek po kawałku, od innej strony, innego oblicza, coraz bardziej zagłębiając się w tą psychogeniczną rozrywkę. Jednym z ciekawszych elementów książki są opisy przyrody. Są długie, lecz nie obszerne, proste, lecz nie prymitywne, barwne lecz nie przekoloryzowane. Idealnie komponują się w tło utworu, nadając klimat i powagę całej powieści.

Darda udoskonalił swoje środki wyrazu, rozwinął się, nie gubiąc tego, co jest siłą jego twórczości, czyli prostoty przekazu. Wielu pisarzy sili się na sztuczną oryginalność, a Darda po prostu opowiada historię, jak naoczny świadek koledze. I jest to właśnie książka dla lubujących się w mrocznych gawędach, wysłuchiwanych przy akompaniamencie strzelającego iskrami ogniska

„Słoneczna dolina” to książka o przemyślanej fabule, stopniowo przyśpieszającej akcji, bogatą w mroczne opisy świata przedstawionego, która zaciekawi każdego, nawet najwybredniejszego czytelnika. A miłośnicy grozy po prostu zakochają się w tej powieści.

Dział: Książki
czwartek, 11 sierpień 2011 14:04

Bazyliszek

Zastanawialiście się kiedyś, co można by zrobić dla postępu w nauce? Na przykład gdybyście mieli wynaleźć nowy wspaniały lek lub jakąś nowatorską metodę leczenia chorób do tej pory nieuleczalnych? Do czego byście się posunęli? Co bylibyście w stanie poświęcić? Albo raczej kogo?

"Bazyliszek" to druga książka Grahama Mastertona, jaką czytałem. Pierwszą z nich była "Piąta czarownica". Ogólnie rzecz biorąc autor ten słynie z pisania horrorów, jest wręcz można by powiedzieć, wyrocznią horroru.

Książka, o której dzisiaj piszę, opowiada historię dwóch naukowców, marzycieli. Pierwszy z nich jest biologiem. Od lat pracuje nad stworzeniem mitycznego potwora, hybrydy lwa i orła, czyli gryfa. Nie chce jednak wystawić go w cyrku i nie tworzy go dla satysfakcji. Jego celem jest wykorzystanie tego stwora do leczenia różnych ciężkich chorób. Kiedy jednak już prawie mu się udaje, w ostatnim momencie okazuje się, że czegoś jeszcze brakuje. Nie wiadomo jednak czego. Jego twory gniją, rozkładają się jeszcze przed narodzinami.

Zupełnie podobne zajęcie wypełnia życie drugiego z bohaterów. On też próbuje powołać do życia mitycznego stwora, a konkretnie bazyliszka. I jemu, w przeciwieństwie do jego kolegi po fachu, udaje się tego dokonać. Powołany do życia stwór potrzebuje jednak jedzenia, a kiedy okazuje się, że żywi się ludzka energia życiową, nasz bohater postanawia umieścić potwora w domu spokojnej starości.

Nie będę opowiadał dalej, jeśli zechcecie przeczytać, będziecie wiedzieli, jakie jest zakończenie.

Przede wszystkim muszę przyznać, że historia brzmi ciekawie, choć nie wydaje mi się, żeby autor miał na celu wzbudzić w nas jakieś wątpliwości natury moralnej. Książka z każda kolejną stroną staje się coraz bardziej straszna i to aż z dwóch powodów. Po pierwsze napięcie budowane jest z każdą kolejna stroną. Po drugie język, jakim jest pisana, również jest straszny.

Tak, dobrze widzicie...

Nie wiem, czy jest to wina autora, czy tłumacza, ale zdania są strasznie krótkie. Wygląda to momentami jak pisane przez uczennicę gimnazjum opowiadanie yaoi, a wierzcie mi, zdarzyło mi się czytać niejedno. Przez to książkę czyta się trochę dziwnie. Plusem jednak jest to, że można nawet nie zauważyć, że książka się już skończyła. Po prostu odkładamy, bo szybko się czytało, ale też nic specjalnie nie zapamiętujemy. Bo nie poświęciliśmy jej zbyt dużo czasu.

Nie za bardzo lubię, kiedy w horrorze wszystko dobrze się kończy, nikt ważny dla opowiadania, a przynajmniej po stronie "tych dobrych" nie ginie. No bo skoro to ma być straszna książka, to wypadałoby, żeby ktoś zginął, prawda?

Jako ciekawostkę dodam, że w pewnym momencie akcja przenosi się do Krakowa. Stąd pewien plus dla autora za promocję naszego kraju. Ale i tu ponarzekam. Autor przedstawił Polaków, jako takie stereotypowe postacie, które na powitanie "misiują" do upadłego i każdemu koniecznie wpychają bigos. Nie wiem, czy autor był kiedyś w Polsce, wiem, że będzie w tym roku i mam nadzieję, że dadzą mu do jedzenia coś innego :)

Podsumowując, książka nie wypada najlepiej. Co prawda szybko się czyta, ale jest jakby niedopracowana. Historia też nie jest specjalnie porywająca. Maksymalna ocena z mojej strony to 4 na 10.

Dział: Książki
czwartek, 11 sierpień 2016 09:20

Pieniądze to nie wszystko

Prawdziwy detektyw nigdy nie schodzi z posterunku. Gdy bezczelny kieszonkowiec próbuje obrabować niczego nieświadomą kobietę, Molly Murphy śmiało wkracza do akcji, narażając się tym samym nowojorskim gangom.
Zaniepokojony losem Molly, Daniel Sullivan postanawia wysłać przyjaciółkę na wieś, aby jakiś czas spokojnie przeczekała w zaciszu.
W czwartej części serii o rudowłosej detektyw w spódnicy akcja przenosi się na obrzeża Nowego Jorku do wiejskiej posiadłości senatora Flynna. Ta zmiana lokalizacji jest nie tylko miłym urozmaiceniem, ale gwarantuje też zupełnie inny klimat prowadzonego śledztwa, nawiązując tym samym do klasycznych kryminałów, których akcja często toczyła się w rezydencjach bogaczy.
Misja, z którą Molly udaje się nad rzekę Hudson, jest pozornie łatwa. W rezydencji Flynnów Adare goszczą dwie siostry Sorensen, sławne w całej Ameryce spirytualistki. Policja dobrze wie, że to tak naprawdę cyniczne oszustki, ale nie ma na to dowodów. Molly, wcielając się w rolę kuzynki rodziny, ma za zadanie zdemaskować kobiety. Czy się jej to uda?
Druga sprawa, która nawinie się pod rękę Molly zupełnie przypadkiem, to śmierć kobiety, z którą bohaterka niedługo wcześniej się zetknęła. Choć wygląda to na nieszczęśliwy wypadek, uzyskane przez Molly informacje na temat nieznajomej pozwalają jej przypuszczać, że było inaczej.
Czwarta część przygód Molly nie traci pazura, miło to odkryć już na początku lektury. Przyjemnie było też opuścić, choć na chwilę, Nowy Jork. Główna bohaterka nie byłaby sobą, gdyby nie zaczęła odkrywać sekretów rodzinnych senatora. Tragedia, jaka dotknęła rodzinę kilka lat temu, jest nadal żywa i kładzie się cieniem zwłaszcza na osobie pani domu Theresie, która za pośrednictwem sióstr Sorensen chce skontaktować się z ukochanym synem.
Na końcu książki autorka pisze, że wielu takich oszustów nigdy nie zdołano zdemaskować, tym ciekawiej więc czyta się o gadających głowach, pojawiających się duchach dzieci, czy snującej się ektoplazmie. Mimo że dobrze wiadomo, że była to sprytna mistyfikacja, to trzeba przyznać, że tego typu seanse miały niesamowity klimat.
Stopniowo do Ameryki dociera też sława doktora Freuda i metody leczenia skupiające się nie tylko na dolegliwościach cielesnych, ale także psychicznych. Wprowadzanie takich wątków do powieści czyni ją ciekawszą i bardziej pasującą do realiów epoki.
Krótko mówiąc, Molly Murphy i tym razem ma ręce pełne roboty. Na dokładkę nie może zdusić w sobie uczuć do przystojnego kapitana policji, a inny mężczyzna z jej przeszłości nie daje jej spokoju.
Powieść Pieniądze to nie wszystko posiada wszystkie zalety swoich poprzedniczek. Oczami głównej bohaterki poznajemy sekrety mieszkańców Adare, a jej wścibstwo udziela się czytelnikowi. Jest kilka zabawnych momentów, a samo zakończenie ma dramatyczny, niespodziewany finał.
Cykl o Molly Murphy powinien zadowolić nie tylko miłośników kryminałów z klimatem początków wieku. Starannie nakreślone tło obyczajowe i społeczne jest kopalnią wiedzy o rodzącej się potędze gospodarczej, jaką dziś jest Ameryka, zaś sama Molly to doskonały przykład kobiety, chcącej od życia czegoś więcej niż tylko dom i małżeństwo. Zacięte starania bohaterki, by stać się na równi z mężczyznami pełnoprawnym członkiem społeczeństwa sprawiają, że powieść czyta się z zainteresowaniem i uśmiechem na ustach.
Polecam. Cykl nie tylko dla kobiet.

Dział: Książki
środa, 10 sierpień 2016 13:48

"Zabójczy miecz" premiera już 18 sierpnia!

Władająca Imperium Radch Anaander Mianaai mianuje Breq kapitanem Floty, oddaje pod jej komendę potężny okręt i poleca strzec odległego układu planetarnego Athoek. W trakcie trudnej i niebezpiecznej misji Breq ledwo uchodzi z życiem z zamachu na jej życie, a także musi stawić czoło innym serwitorom, które zdają się realizować zagadkowe plany bezwzględnej władczyni. Trzymająca w napięciu, oszałamiająca tempem akcji i zaskakującymi pomysłami kontynuacja „Zabójczej sprawiedliwości” – space opery, która zdobyła wszystkie najważniejsze nagrody w dziedzinie literatury fantastyczno-naukowej.

Dział: Patronaty
środa, 10 sierpień 2016 12:18

Tytany

Czasami marzenia się spełniają, wystarczy jedynie dać im szansę. Główna bohaterka powieści „Tytany” posiada ogromną wolę walki i jest gotowa na wszystko by zapewnić sobie i swojej rodzinie lepszą, jaśniejszą przyszłość.

Wyścigi przyszłości w świecie, który znamy. Mechaniczne konie podbiły serca ludzi. Astrid obserwuje gonitwy od kiedy skończyła dwanaście lat i jest zafascynowana mechanicznymi stworzeniami. Dodatkowo ze zwycięstwem w derbach łączy się całkiem niezła sumka, która akurat jest jej naprawdę bardzo potrzebna. Kiedy więc nadarza się okazja by wystartować na Tytanie, dziewczyna nie waha się ani przez chwilę. Jest zdeterminowana, pewna siebie i za wszelką cenę zamierza wygrać.

To kolejna książka spod pióra Victorii Scott, w której pisarka w niezwykle barwny sposób opisuje wyprodukowane sztucznie zwierzęta i obdarza je ludzkimi emocjami. W serii „Ogień i woda” były to Pandory, w nowej powieści są to oczywiście tytułowe „Tytany”. Właściwie, oprócz samego wyścigu, głównym motywem książki jest przyjaźń, która rozwinęła się pomiędzy Astrid, a jej mechanicznym ogierem.

Co ciekawe akcja powieści rozgrywa się w naszych czasach. Wyraźnie został przedstawiony podział między klasą robotniczą a wyższymi sferami. Głównym problemem poruszanym w tej historii jest jednak hazard, a pisarka jasno i wyraźnie przedstawiła efekty do jakich uzależnienie od niego może doprowadzić. Na pierwszym planie w życiu bohaterki pisarka postawiła natomiast przyjaciółkę i rodzinę, ukazując wartości, które w szczególny sposób powinniśmy cenić.

W „Tytanach” co prawda pojawia się kilka romantycznych historii, ale nie dotyczą one w żaden sposób głównej bohaterki - chyba, że brać pod uwagę jej miłość do mechanicznego konia. Wyścigi za to zostały opisane z dbałością o najdrobniejsze szczegóły. Sama fabuła nie jest skomplikowana i idealnie nadaje się do tego by zamknąć ją w jednej książce. Powiedziałabym wręcz, że to takie dłuższe opowiadanie.

Powieść oczywiście czyta się rewelacyjnie szybko i jestem przekonana, że fani Victorii Scott nie będą „Tytanami” zawiedzeni. Pisarka miała ciekawy pomysł, który umiejętnie zrealizowała tworząc ciekawą, pełną akcji, niewymuszoną, lekką i zabawną historię. Z niecierpliwością czekam na kolejną część serii „Ogień i woda”, a „Tytany” w przyjemny sposób umiliły mi czas oczekiwania. Polecam - tak jak i pozostałe książki spod pióra Victorii Scott!

Dział: Książki
czwartek, 04 sierpień 2016 19:57

Samotność odległych gwiazd

Powieść Kate Ling przemówiła do mnie za pośrednictwem zdjęcia okładkowego i słowa klucza - samotność. Sam pomysł umieszczenia akcji w przestrzeni kosmicznej nie jest nowy. Mierzyły się z nim między innymi Beth Revis w trylogii W otchłani czy Amy Kathleen Ryan w Gwiezdnych wędrowcach. Niemniej jednak pomyślałam, że miło byłoby znowu przeczytać coś utrzymanego w tym klimacie.


Ventura jest ogromnym statkiem badawczym, a jego zadaniem jest nawiązanie tzw. pierwszego kontaktu. Podróżuje już od ponad 80 lat, a przed nim jeszcze długie, długie lata podróży. Naczelną zasadą rządzącą życiem ludzi na statku jest to, aby ludzkość, która nim podróżuje, dotarła do celu w takim stanie umysłu i z takim dorobkiem kulturalnym, jaki panuje na macierzystej planecie Ziemi. Dlatego pasażerom statku nie wolno tworzyć swojej muzyki, własnych wynalazków, bo jest to traktowane jak naruszenie praw związanych z ochroną dóbr kulturowych. Życie na Venturze jest dość monotonne. Każdy ma swoje obowiązki we własnej sekcji, w odpowiednim czasie zostanie mu przydzielony partner lub partnerka, potrzebny właściwie tylko do rozrodu i wychowania dzieci. Zresztą z tym rozrodem to też nie jest tak tradycyjnie, gdyż zarodki są kobietom wszczepiane. Być może niewielu tak na to patrzy, ale życie na Venturze przypomina wegetację.


Przyglądamy się temu oczami 16-letniej Seren, zdradzającej objawy klinicznej depresji. Nastolatki nie cieszy ani perspektywa podjęcia pracy w wybranym dla niej dziale, ani możliwość zawarcia Unii (małżeństwa), a już posiadania dzieci wcale. Najmocniej doskwiera jej fakt, że wszystko jest takie jednolite, zaplanowane z góry, nie ma opcji, by człowiek sam wybrał partnera lub kierował się uczuciami. A zresztą przecież i tak nikt z obecnego pokolenia, następnego i jeszcze kilku kolejnych nie dotrze do planety, z której wysłano sygnał. Więc życie pasażerów Ventury jest tylko misją, której nikt nie doceni, ani nie zobaczy. Kiedy patrzy się na otoczenie Seren i jej rówieśników, dostrzega się objawy tego wypalenia, widać, że mieszkańcy nie są zbyt szczęśliwi, tylko że jakoś starają się robić to, co do nich należy. Natomiast Seren nie chce się przystosować. Sytuacja staje się jeszcze trudniejsza, gdy zostają ogłoszone przydziały partnerów, a Seren w tym czasie nawiązuje znajomość z Domingo Suarezem, otoczonym nimbem kłopotliwego. Obudzone uczucia sprawiają, że dziewczyna staje się jeszcze bardziej emocjonalna i głucha na rozsądne argumenty rodziny.


Czy losy członków załogi wejdą na nowy tor, skoro Ventura zbliża się do orbity planety nazwanej Huxley-13? Czy może to jest właśnie cel ich podróży? Czy planeta nadaje się do zamieszkania, czy też może to kolejny martwy olbrzym?


Pierwsza część trylogii skupia się na zaprezentowaniu życia na statku. Jak już wcześniej wspomniałam, jest ono jednolite, monotonne i sztuczne. Uczucie budzące się między Seren i Domingo jest czymś w rodzaju zalążku buntu, niezgody na istniejący stan rzeczy. Jednocześnie jestem w stanie zrozumieć działania pozostałych, by to zdusić. Taka inność jest zaraźliwa, a stąd już bardzo blisko do buntu i szybkiego upadku morale. Sam klimat tej beznadziei udziela się czytelnikowi, co jest dużym sukcesem ze strony autorki.


Finał powieści za to sugeruje nam, tak przypuszczam, pewną Robinsonadę w tomie drugim, więc może być ciekawie.


Powieść powinna się spodobać miłośnikom kosmicznych klimatów, jednak uprzedzam jest trochę przygnębiająco. Jednocześnie ukazanie życia w zamkniętej, szczelnej kapsule jako sielanki, byłoby niewiarygodne. Być może z uczuciami Seren będą mogły się identyfikować jej rówieśnicy - kiedy dorośli nie rozumieją, a młody człowiek nie widzi dla siebie celu i jeszcze sam dokładnie nie wie, czego chce. To właśnie takim czytelnikom poleciłabym powieść Kate Ling. Być może w stanach ducha Seren, ktoś zobaczy siebie i poczuje się dzięki temu nieco lepiej?

Dział: Książki
niedziela, 04 listopad 2012 11:55

Trzeci brzeg Styksu

1892 rok, Łódź. Tym fabrycznym miastem wstrząsa porwanie syna jednego z bogatszych mieszkańców. Zdesperowani rodzice wynajmują prywatnego detektywa, Riepina, któremu towarzyszy Stanisław Raczyński. Jednak to nie koniec tajemniczych zbrodni w mieści - wręcz przeciwnie, to dopiero początek. Niedługo potem ginie kolejny chłopiec, znika przyjezdny robotnik, a kamienice w różnych stronach miasta bez ostrzeżenia obracają się w gruzy. Czy te wydarzenia w ogóle coś łączy? Wydaje się, że tylko niepokorni detektywi zdołają rozwikłać tę zagadkę.

Polskim kryminałom wiele brakuje do tych zagranicznych, w szczególności obecnych królów gatunku - ze Skandynawii. Krzysztof Beśka nie wystraszył się jednak tej opinii, a nawet podszedł do niej ambitnie, przenosząc miejsce akcji do dawnej Łodzi. W trakcie lektury czuć, że wiele czasu spędził odkrywając to miasto praktycznie od nowa, zapełniając je ludźmi z krwi i kości, sprawiając, że ich problemy zainteresują nas i wywołają mnóstwo skrajnych emocji. Każda część książki jest oddzielona stroną przeznaczoną na wycinek dziennika z tamtych czasów, który, choć stanowi jedynie ciekawostkę, nadaje powieści wiarygodności.

Łódź z "Trzeciego brzegu Styksu" to miasto obdarzone duszą. Jego zatłoczne uliczki, niebezpieczne po zmroku, tupot nóg zdążających do pracy w fabryce, wąskie kamienice, zamieszkane przez wachlarz narodowości - bo nie tylko Polaków, ale i Rosjan, a nawet Żydów - wszystko to zostało opisane wnikliwie, ale nie nachalnie. Jak mówi sam autor, tutaj nie znajdziemy "opisów przyrody, jak u Orzeszkowej". Wszystkie części fabuły zostają podane w idealnych ilościach, a każdy, nawet najmniej, wydawałoby się, znaczący element ma swój cel.

"To miasto, jak często o nim mawiano, powstałe z niczego, wciąż zaskakiwało i zadziwiało."

W dawnej Łodzi następuje zderzenie różnych kultur, które pozostaje nie bez wpływu na fabułę, ani na dobór osób na głównych bohaterów. Tak naprawdę, z każdej z wymienionych wyżej narodowości, mamy co najmniej jedną znaczącą postać, której losy śledzimy z zapartym tchem. Beśka bez oporów przedstawia nam akcję z co rusz to innego punktu widzenia, dzięki czemu nabieramy perspektywy i dane jest nam domyśleć się pewnych rzeczy jeszcze przed naszymi detektywami. Mimo to, zakończenie zaskakuje, z jednej strony pomysłowością, a z drugiej nagłością wydarzeń, które im bliżej końca, tym gnają szybciej, na łeb na szyję.

Zupełnie inne realia, wspaniała intryga oraz wielowymiarowe postacie składają się na polski kryminał idealny. Niewiele brakuje mu do tych pisanych przez Szwedów, czy Norwegów, ale odróżnia go specyficzny klimat i styl pisania. Powieść czyta się szybko, a po przewróceniu ostatniej strony zostaje niedosyt. Na szczęście, autor pracuje już nad drugą częścią serii, która będzie nosiła tytuł "Pozdrowienia z Londynu". Poczekamy na nią co najmniej do grudnia, ale jest to oczekiwanie pełne nadziei i ciekawości, czym tym razem zaskoczy nas Krzysztof Beśka.

Dział: Książki