marzec 14, 2025

Rezultaty wyszukiwania dla: Sci Fi

wtorek, 25 listopad 2014 03:27

Premiera: "Blackout"

Już 28 stycznia swoją premierę będzie miała niezwykła powieść Marca Elsberg "Blackout. Jutro będzie za późno". Książka ukaże się nakładem wydawnictwa W.A.B.

Dział: Książki
poniedziałek, 24 listopad 2014 00:54

Premiera: "Zabójczyni i imperium Adarlanu"

Powieściowy cykl spod pióra Sarah J.Maas doczekał się już IV części. "Zabójczyni i imperium Adarlanu" swoją premierę będzie miała już 14 stycznia!

Dział: Książki
niedziela, 23 listopad 2014 23:41

Zła Krew

W rzeczywistym świecie istnieją czarodzieje, żyją ukrywając się przed zwykłymi ludźmi. Jedni władają białą magią i uważają się za "tych dobrych", drudzy czarną i zostało ich tak niewielu, że bezustannie muszą ukrywać się i uciekać przed nasyłanymi na nich łowcami. Taki porządek rzeczy jest wszystkim dobrze znany. Nikt jednak nie wie co począć, gdy na świecie pojawia się dziecko będące mieszanką krwi białej czarodziejki i czarnego czarodzieja.

"Zła krew" to książka w całości poświęcona życiu głównego bohatera - Natana. Chłopiec jest wychowywany jako niechciane dziecko, pogardzany i źle traktowany nawet przez najbliższą rodzinę. Dobrze traktują go jedynie wiekowa babcia, starszy, zawsze łagodny brat Aran i nadzwyczajne inteligentna siostra Debora. Matka chłopca popełnia samobójstwo niedługo po jego narodzinach. Rada białych czarodziejów nie ma pojęcia co z nim począć - Natan stanowi dla nich problem. Pewnego jednak dnia pojawia się wizja, w której chłopiec uśmierca swojego ojca - potężnego, nie dającego się pojmać czarownika. Wtedy magowie zaczynają snuć wobec niego własne, pełne okrucieństwa plany.

Sally Green jest sadystką. W brutalny sposób znęca się nad swoim bohaterem od pierwszych do ostatnich kartek. Bez przerwy dzieje mu się jakaś krzywda - ktoś go torturuje, źle traktuje i obmyśla sposoby na uprzykrzenie mu życia. W tej dziedzinie wyobraźnia pisarki nie zna granic. Zastanawia mnie tylko jakim cudem z tej trwającej lata katorgi Natan wychodzi o zdrowych zmysłach. Jest normalny, a jego psychika nie została złamana czy zniszczona. Nie chce się mścić ani mordować. Jedyne co z tego wszystkiego wyniósł to szkolenie podczas którego nauczył się świetnie bić. Brutalna, bezsensowna przemoc, która z początku tworzyła napięcie, w gruncie rzeczy prowadzi donikąd.

Świat został wykreowany bardzo ciekawie - z całkiem niezłym, dobrze wykorzystanym pomysłem. Biali i czarni magowie szwędający się po angielskich miasteczkach żadną nowością nie są, tak samo jak ich totalitarny system władzy. Za to zdecydowanie nowym i interesującym elementem są ich umiejętności zdobywane w wieku siedemnastu lat poprzez rytuał obdarowania. Czarodzieje nie są wszechmocni, posiadają zaledwie po jednej, wrodzonej umiejętności. Jeżeli chcą się rozwijać, by posiąść cudzą zdolność, muszą kogoś zabić i pożreć jego serce. Jest to niewątpliwie ciekawa alternatywa do nie mających żadnych ograniczeń magów, którzy na prawo i lewo ciskają kulami ognia.

Fabularne powieść jest dopracowana i ciekawa. Styl i język autorki są dobre, tekst płynnie się czyta. Książka mnie zainteresowała, zabrakło w niej jednak czegoś, co określić można jako "porywające". Bez problemów potrafiłam odłożyć ją i wrócić do niej po kilku godzinach. Zabrakło w niej elementów, które wywoływałyby drżenie serca, pochłaniały moją wyobraźnię i kradły myśli. Za to muszę przyznać pisarce, że w jej historii nie zabrakło żadnego istotnego elementu. W powieści jest wszystko co powinno być - przyjaźń, miłość, ból, strata, przygoda i akcja.

"Zła krew" to świetna książka fantasy, z ciekawymi postaciami i doskonale wykreowanym światem. Niecierpliwie czekam na drugą część, by poznać dalsze losy głównego bohatera. Myślę, że niejeden czytelnik znajdzie na stronach powieści historię, z której poznania będzie naprawdę zadowolony.

Dział: Książki
niedziela, 23 listopad 2014 18:08

Premiera: "Potomek"

Już 25 listopada swoją premierę będzie miała powieść "Potomek" słynnego twórcy literatury grozy, Grahama Mastertona.

Dział: Książki
sobota, 22 listopad 2014 22:20

Premiera: "Czas egzorcystów"

Premiera "Czasu egzorcystów" Konrada T. Lewandowskiego zapowiedziana została przez wydawnictwo Zysk i S-ka już na 24 listopada!

Dział: Książki
sobota, 22 listopad 2014 17:34

Skald. Kowal słów

Książka Łukasza Malinowskiego "Skald - Kowal słów" trafiła do mnie przez przypadek, a może ktoś planował to od początku, gdyż już po samej okładce byłem zainteresowany tą pozycją, a wszystko to dzięki Instytutowi Wydawniczemu Erica.

Moje ogólne spostrzeżenia dotyczące książki są jak najbardziej pozytywne, fajnie zaprojektowana okładka, która nawiązuje do poprzedniej części. W środku szkic mapy regionu, gdzie rozgrywa się cała akcja, co pozwala czytelnikowi lepiej zobrazować całość, a zarazem skonfrontować swoje wyobrażenia z tym, co planował autor.

Książka przedstawia perypetie Ainara Skalda, który pochodzi z krajów północnych. Ma talent do tworzenia pieśni i wierszy, a zarazem jest mistrzem bojowego i miłosnego fechtunku. Z racji tego, że jego sława rozchodzi się na wszystkie strony świata, został zaproszony na dwór Tirusa Wielkiego. Całe poselstwo nie wyglądało jak prawdziwa dyplomacja, co Ainar odczuł na własnej skórze. Po przybyciu na dwór Tirusa i spotkaniu z władcą okazało się, że szykowana jest wyprawa na ziemie odwiecznego wroga i konkurenta gospodarczego, Kola Małego w celu zdobycia ręki jego córki. Wszystko mogło wyglądać normalnie, ale zanim śmiałek uzyska zgodę ojca musi stanąć do trzech bardzo trudnych prób. Właśnie dlatego Tirus, tworząc swoje poselstwo, wybrał najlepszego ze swojej straży Alego, Ainara oraz super zabójcę, którego udało mu się schwytać, a którego boją się nawet najmężniejsi - Hamramira. Tak wybuchowa mieszanka wbrew wszystkiemu okazała się najlepszym rozwiązaniem, gdyż wszyscy uzupełniali się wzajemnie podczas zbrojnych potyczek oraz samej podróży, co jeszcze bardziej zacieśniało więzi braterstwa.

Cała wyprawa pełna przygód i nieoczekiwanych zwrotów akcji dociera na miejsce, jednak wszystko, co przez ten czas zaplanował sobie zarówno Tirus, wysyłając swoich ludzi jak i Ainar, który miał stanąć do rywalizacji, rozsypuje się jak domek z kart. To co zobaczyli i czego doświadczyli członkowie wyprawy, przeszło ich najśmielsze oczekiwania.

Muszę przyznać, że cały świat opisany w książce, jak i bohaterowie to nic innego jak kawałek bardzo dobrej fantastyki opartej o źródła kulturowe krajów północy oraz mała doza fantastyki, która sprawia, że opowieść jest wciągająca.

W bardzo ciekawy sposób zostały przedstawione nazwy poszczególnych miast oraz scharakteryzowani bohaterowie. Ciekawym i niespotykanym przeze mnie jak do tej pory, była postać tajemniczego Hamramira, która mimo swojej brutalnej natury może podobać się czytelnikowi. Książkę z pewnością mogę polecić zarówno młodszym jak i starszym czytelnikom. Specjalnie polecam tym, którzy lubią tematykę skandynawską oraz wszystko co związane z Wikingami, gdyż widać wyraźnie, że autor czerpał z wielu źródeł. Fajnym rozwiązaniem jakiego użył Ł. Malinowski jest fakt, że każdą część przygód Ainara można czytać osobno, niekoniecznie trzymając się chronologii. Jednak ja po przeczytaniu "Kowala słów" już rozglądam się za pierwszą częścią cyklu "Karmiciel kruków", gdyż cała fabuła wciąga i cieszy moje ego czytelnicze.

 

Dział: Książki
piątek, 21 listopad 2014 03:17

Premiera: "Kroniki Obernewtyn"

Tom pierwszy "Kronik Obernewtyn" premierę zapowiedzianą ma już na 28 listopada. Powieść ukaże się nakładem wydawnictwa Editio.

Dział: Książki
czwartek, 20 listopad 2014 15:38

Niesamowite mody hełmu Boby Fetta

Grupa młodych rzemieślników-entuzjastów, chcąc oddać hołd bohaterowi Gwiezdnych Wojen, który ma niemal mikroskopijne ilości czasu ekranowego w oryginalnej wersji trylogii, stworzyła serię niesamowitych modyfikacji jego hełmu. Wszystkie wersje można wylicytować w serwisie aukcyjnym eBay.

Hełmy są efektem pracy kilku tuzinów artystów, którzy zostali zaproszeni przez fundację Make-A-Wish Foundation i organizację The 501st Legion do udziału w projekcie "The As You Wish Project". Zadaniem było stworzenie własnej interpretacji hełmu Boby Fetta, szturmowca Imperium lub klona.

Oto kilka najlepszych wersji hełmu Boby Fetta.

Dział: Miszmasz
czwartek, 20 listopad 2014 00:51

Erivan - Szczurołap

- Thomas Kozlovski - przedstawiłem się skromnej delegacji czekającej na mnie za bramą enklawy. – Szczurołap.

- Tak, tak, czekaliśmy na pana – potwierdził gorliwie niewysoki brunet z mocno już zaznaczonym brzuszkiem, będącym świadectwem całkiem wysokiej pozycji społecznej i coraz rzadziej już spotykanego dobrobytu. – Nazywam się Ezechiel Stone, a to Lavander Cormick i John Ward. Zasiadamy w radzie tej osady.

Mężczyzna wskazał towarzyszące mu osoby, wysokiego Murzyna i szczupłą kobietę, która bardzo przypominała mi podstarzałą sekretarkę. Uścisnąłem wszystkim dłonie.

- Przejdźmy od razu do rzeczy – postanowiłem nie silić się na dodatkowe uprzejmości. – Ile sztuk?

- Ponad dwa tuziny – odpowiedział szybko Ward. – Spore bydlaki.

- No to nieźle – gwizdnąłem pod nosem. – Będę potrzebował ludzi. Z sześciu silnych chłopaków do pomocy.

"Ale nawet z nimi będzie ciężko" pomyślałem. Wziąłbym więcej ludzi, ale wtedy istnieje spore ryzyko, że połowa zginie. Ze szczurami nie można iść na otwartą wojnę. Za duże straty. Przydałby się oddział złożony z pięciu dobrych szczurołapów. Wtedy sprawa poszłaby gładko.

- Oczywiście – moje rozmyślanie przerwał zmęczony głos Ezechiela. – Wszystkim zajmiemy się z najwyższą starannością. Teraz jednak zapraszam do kwatery, którą dla pana przygotowaliśmy. Niedługo zapadnie noc , więc i tak wiele nie zdziałamy.

- Dobrze – zgodziłem się, choć chciałem jak najszybciej przeprowadzić wstępne rozpoznanie. Trudy podróży i prawie tydzień rozłąki z wygodnym łóżkiem dały jednak o sobie znać. – Niech ktoś podprowadzi mojego quada pod budynek, muszę rozprostować kości małym spacerkiem.

- Oczywiście – czarnoskóry Ward sam wsiadł na pojazd i chwilę później zniknął wśród ciasno zbitych budynków.

- Ja też się już pożegnam, mam jeszcze wiele spraw do załatwienia – Stone skłonił się uprzejmie. – Panna Cormick zaprowadzi pana do budynku, który dla pana przeznaczyliśmy.

***

- To skromne mieszkanko służyło nam kiedyś za magazyn na różne niepotrzebne szpargały – mamrotała Lavander, siłując się z zamkiem niewielkiego budynku położonego, tuż przy północnej części muru oddzielającego enklawę od reszty świata. – Trochę tu posprzątaliśmy, wstawiliśmy najpotrzebniejsze meble i jest. Toaleta oczywiście nie działa, ale przy domu znajdzie pan latrynę. Cholerne żelastwo – mruknęła po raz kolejny usiłując przekręcić klucz w zamku. Chciałem już przejąć pałeczkę i sam spróbować dostać się do środka, gdy usłyszeliśmy cieszący uszy zgrzyt i moja tymczasowa kwatera stanęła przed nami otworem.

- No proszę, jednak się udało – rozpromieniła się kobieta. – Cóż, zostawiam pana i życzę dobrej nocy.

- Oby taka była – odpowiedziałem ze szczerym uśmiechem i wszedłem do lokalu.

Tak jak wspomniała Lavander, pomieszczenie musiało zostać niedawno wysprzątane i odmalowane, gdyż w powietrzu unosił się jeszcze ledwie wyczuwalny zapaszek farby akrylowej. Łazienka zagracona pustymi kartonami, dwa pokoje, z czego jeden przerobiony na sypialnię i kiepsko umeblowana kuchnia. Mieszkałem w gorszych ruderach.

Wróciłem na zewnątrz, aby poszukać quada. Maszynę znalazłem na tyłach w budynku, w zbitej z przegniłych desek szopie. Cud, że to szkaradztwo jeszcze trzymało się kupy. Profilaktycznie wyprowadziłem pojazd z „garażu" i zaparkowałem z przodu domu. Wyjąłem jeszcze ze schowka swoje graty i wróciłem do domu, gdzie po dokładnym oporządzeniu ekwipunku, zażyłem zbawiennego snu.

Ranek przywitał mnie miłą niespodzianką. Deszczem, leniwie nacierającym na świeżo wymyte szyby. Przeleżałem jakiś kwadrans wsłuchując się w miarowe uderzenia kropel wody i układając w głowie wstępny plan rozprawienia się ze szkodnikami. Zjadłem śniadanie złożone z jajecznicy i chleba, któremu daleko niestety było do pierwszej świeżości, ale darowanemu koniowi nie patrzy się w zadek, czy jakoś tak to szło. W międzyczasie deszcz przestał siąpić, więc mogłem spokojnie ruszyć na poszukiwanie moich pracodawców.

Przed budynkiem czekał już na mnie John Ward.

- Długo czekasz? – zapytałem zobaczywszy czuwającego pod swoimi drzwiami Murzyna.

- Chwilkę – odpowiedział i wyszczerzył białe jak śnieg zęby w prostodusznym uśmiechu. – Gotowy na przejażdżkę.

- Zawsze – odparłem zawadiacko.

Ward zawiózł mnie swoim starym cherokee na oddaloną od miasta o jakieś dziesięć kilometrów równinę.

- Skały i karłowate drzewka – mruknąłem wychodząc z samochodu. – I gdzie amerykański złoty sen w pogoni za którym przyjechali tu nasi przodkowie?

- Spłonął osiemnaście lat temu, razem z Putinem, Obamą i połową świata. Tą lepszą połową.

- Ta – ziewnąłem i rozejrzałem się po okolicy. Na wschód prowadziła wąska ścieżka, niemal zarośnięta sucha trawą.

- Musimy podejść jeszcze kawałek – wyjaśnił Ward.

Dróżka prowadziła do sporego występu skalnego, z którego rozciągał się widok na położoną kilkanaście metrów niżej kotlinę. John wskazał palcem odległą, ciemną i poruszającą się niczym mrowisko plamę. Wyciągnąłem z kieszeni płaszcza lornetkę.

Szczury, plaga ocalałego świata. Mięsożerne gryzonie wielkości niedźwiedzia grizzly, pokryte skórą twardszą niż najlepsza kamizelka kuloodporna. Jedne z nielicznych ssaków, którym wojna nuklearna pozwoliła osiągnąć nowy etap ewolucji. Szybsze i wytrzymalsze od człowieka, stanowią realne zagrożenie dla rozsianych po wschodnim wybrzeżu osad.

- Dwadzieścia sztuk, w tym cztery samce, ale kilka samic na pewno poluje w oddaleniu od stada – oznajmiłem chowając lornetkę.

- Dwóch naszych zwiadowców natknęło się na nie dwa tygodnie temu. Bydlaki migrują w stronę naszej osady. Da się coś z tym zrobić?

- Coś wymyślimy – podrapałem się po brodzie.

***

- Bardzo dobrze – pokiwałem z aprobatą głową widząc wkład, jaki włożyli w robotę ludzie przydzieleni mi przez enklawę. Wykopanie prostokątnego dołu, sześćdziesiąt na osiemdziesiąt metrów, o głębokości jednego metra zajęło nam pięć dni. Pięć wielce nerwowych dni. Każdego dnia szczury coraz bardziej zbliżały się do osady. W pobliżu nie ma wiele zwierzyny, więc gdy tylko samice wypatrzą ludzi, całe stado ruszy na żer.

- Teraz brezent i woda. Zresztą wiecie jaki jest plan – kiwnąłem robotnikom głową i poszedłem dopilnować budowy rampy. Czy może raczej wyskoczni? Nigdy nie znałem deskorolkowego slangu. Zresztą, nie ważna nazwa, ważne, żeby działała.

- Mogę jechać zamiast ciebie, mniejsza strata – Ward podał mi manierkę.

- Nie zamierzam nikogo tracić, a siebie w szczególności – odparłem z uśmiechem i wypiłem potężny łyk. Gorzałka była mocna, paliła gardło niczym ogień z zadka Belzebuba. Z oczu poleciały mi łzy. – Aaaaach. Mocne świństwo.

- Sam pędzę – odpowiedział i bez najmniejszego grymasu wychłeptał resztkę trunku.

- No to komu w drogę, temu czas – rzuciłem i wskoczyłem na użyczony mi przez Stone'a motocykl crossowy. Rzuciłem okiem na Murzyna i pozostałych chłopaków, kiwnąłem im głową i ruszyłem w kierunku legowiska szczurów. Profilaktycznie kazałem mieszkańcom zabarykadować się w osadzie. Jakby nie patrzeć, w przypadku niepowodzenia, sprowadzę im na karki całą chmarę wygłodniałych gryzoni. I tak nie zdołają się obronić, ale przynajmniej zyskają parę dni, zanim samice zdołają podkopać się pod mury. To była jednak pesymistyczna wersja wydarzeń. Optymistyczna zakładała trwającą całą noc fetę z mnóstwem alkoholu, jedzenia i młodych dziewczyn, chcących przypodobać się swojemu wybawcy.

Droga minęła bez przygód i w niedługim czasie stanąłem oko w oko z chmarą paskudnych, czerwonookich bestii. Wywęszyły mnie z daleka i próbowały okrążyć. Ja jednak lawirowałem pomiędzy nimi z gracją kierowcy rajdowego.

- Nie zgubiliście czegoś – ryknąłem w kierunku największego samca i cisnąłem w niego głową młodej samicy, którą upolowaliśmy wczoraj z Johnem. To wystarczyło by zainteresować sobą nawet leniwe z natury osobniki płci męskiej. Stado ruszyło na mnie skomasowanym natarciem, a ja poczułem, że najwyższa pora się stad zbierać. Z wielkim impetem wyminąłem dwie nadbiegające z przeciwnej strony samice, przez co o mało się nie przewróciłem i dla zachowania równowagi musiałem ratować się podparciem motocyklu nogą. Jęknąłem, gdyż kostka zabolała przeraźliwie i byłem pewny, że coś sobie w nią zrobiłem. Udało mi się jednak wymknąć z zamykającej się wokół sieci szczurzych pysków i znów śmigałem zakurzoną drogą w kierunku zastawionej przez nas pułapki. Tabun kurzu unoszący się kilkanaście metrów za mną świadczył, że nie podążam tam sam. Zwolniłem trochę. Nie chciałem przecież, aby szczury myślały, że zdobycz im się wymyka i zaprzestały pogoni. Prawie zapomniałem o bólu nogi, zmęczeniu i niebezpieczeństwie. Teraz liczył się jedynie plan.

Gdy tylko zobaczyłem rampę, przyśpieszyłem ponownie. Wjechałem na nią z pełną prędkością. Szczury biegły tuż za mną, słyszałem dobrze ich podniecone piski. Rampa, w przeciwieństwie do szopy, w której miałem zaszczyt trzymać quada, była bardzo porządną konstrukcją. Długa na trzydzieści metrów wyskocznia, zbita z heblowanych desek pokrytych smołą, aby zapewnić gładkość, niezbędną do rozwinięcia odpowiedniej prędkości przed skokiem. Szkoda tylko, że nie było czasu jej przetestować. Nie był to jednak odpowiedni czas na roztrząsanie ryzyka jakie niósł skok. Bardziej realne zagrożenie deptało mi po piętach.

Dodałem gazu i skoczyłem. Kurde, co to był za skok.

W założeniu miał mnie on przenieść, aż na drugą stronę zamaskowanego folią i piaskiem dołu z wodą. Szczury nie cierpią wody, dlatego dobrowolnie by w nią nie wlazły, cały plan w dużej mierze opierał się na jak najdokładniejszym zamaskowaniu pułapki. I teraz, przelatując na motorze kilka metrów ponad sztucznym podłożem, po raz kolejny mogłem pochwalić robotę swoich ludzi. Jeśli nie wiedziałbym o tym, że pode mną rozpościera się ogromny rów z wodą, to przypadkowo sam mógłbym się do niego wpakować.

Chyba źle obliczyłem długość rampy, prędkość motocykla, albo cokolwiek innego, bo zamiast wylądować już na twardym gruncie, załapałem się prosto na darmową kąpiel. Nie zdołałem zapanować nad maszyną i z całym impetem grzmotnąłem na prawy bok. Pociemniało mi w oczach i na moment pochłonęła mnie woda. Na szczęście szybko ochłonąłem i wydostałem się spod motocykla. Do gruntu, przezornie zaznaczonego kamieniem, było tylko kilka metrów. Mimo bólu w kostce, do którego dołączyło rypanie w żebrach, zacząłem jak najszybciej kuśtykać w stronę suchego lądu. Szczury tymczasem dotarły już do brzegu naszego sztucznego jeziorka. Część dopadła rampy i próbowała powtórzyć mój skok, jednak z ich tuszą i niezgrabnością, przypominały uczące się latać świnie i od razu klapnęły ciężko w brudną wodę. Pozostałe również wbiegły w pułapkę i piszczały nienawistnie w moim kierunku brodząc krótkimi nóżkami w wodzie. Nie dały jednak za wygraną. Choć po mutacji zatraciły zdolność pływania, to niski poziom wody pozwalał im na skuteczny pościg.

Wygramoliłem się na brzeg, dosłownie w ostatniej chwili. Szczury były już kilka metrów za mną. Dokładnie widziałem ich lśniące w popołudniowym słońcu kły i chytre czerwone oczka.

- Teraz – ryknąłem. Ward włączył zasilanie i dwa tysiące woltów czystej, zabójczej energii popłynęło przewodami prosto do zatopionych w naszym bajorku elektrod. Powietrze rozdarł charakterystyczny trzask uwalnianej energii i słodki dla moich uszu pisk kilkunastu konających w mękach szkodników. Potworki mogły mieć pancerną skórę, mogły być odporne na większość znanych ludzkości trucizn i mogły wytrzymywać bez jedzenia wiele tygodni, ale po podłączeniu do prądu ich mózgi smażyły się tak samo jak u każdej innej istoty.

- Dobra wystarczy – krzyknąłem ponownie do Johna, gdy upewniłem się, że wszystkie gryzonie przeniosły się już do szczurzego raju. Z trudem dźwignąłem się na nogi i szybko przeliczyłem truchła.

- Kilka sztuk nam uciekło. Pewnie polują, albo były zbyt leniwe by ruszyć w pomoc swoim pobratymcom. Niech chłopaki zabiorą sprzęt, trzeba kuć żelazo póki gorące.

Pozostałą część dnia zajęło nam uganianie się za pozostałościami stada. Nie było tego dużo. Trzy polujące samice i jeden wyleniały samiec. Wyłuskiwaliśmy je jednego po drugim, dźgając paralizatorami i włóczniami. Nie było to zajęcie łatwe, ale pod moją komenda uniknęliśmy większych wypadków. Choć jeden z chłopaków będzie teraz uboższy o dwa palce.

Miasto, jak przypuszczałem, hucznie świętowało nasze zwycięstwo. Uważam, że lekkim nietaktem było podanie pieczeni ze szczura, jako głównego dania, ale udało mi się grzecznie wymówić od posiłku. Nie lubiłem mięsa gryzoni. Nigdy nie wiadomo czym, a może kim pożywiały się przez ostatnie tygodnie. Nie odmawiałem natomiast trunków. Ostatnim co pamiętam był Ward dźwigający z piwnicy sporą beczułkę gorzałki. Ach, jak ja kocham moją robotę.


Opowiadanie nagrodzone w konkursie z trylogią Inny Świat.

Korekta opowiadania: PanR

Dział: Opowiadania
czwartek, 20 listopad 2014 00:49

Marcin Szymkowski - Naznaczony

-Prolog-
Czy wyobrażasz sobie świat, którego tak naprawdę nie możesz zobaczyć? Czy umiesz zrozumieć pieśń, będąc głuchym? Czy piękno, którym obdarzył Nas Bóg, może nagle zniknąć? Nigdy wcześniej o tym nie myślałem.  Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że życie, które trwa obecnie, nie ma już sensu. Świat zamarł w jednej chwili, życie stało się koszmarem. Jesteśmy marionetkami samego Szatana! Jednak to ci, którzy są najbardziej upośledzeni, mają powód do tego, aby być równocześnie szczęśliwym. To ja jestem Żywą Śmiercią! Bo tylko ja widzę i słyszę to, co dla innych jest nieosiągalne...

-Część 1-
Rzekł Pan do szatana: „Oto cały majątek jego
W Twej mocy. Tylko na Niego Samego nie wyciągaj ręki”.
I odszedł Szatan sprzed oblicza Pańskiego…

Ks. Hioba,Rdz.1, 12-13

Na dworze panuje wichura. Usłyszałem pierwsze grzmoty, deszcz zaczął bębnić w okna. Jak ja dawno nie poczułem mocnego wiatru we włosach. Smutno mi za tym uczuciem. Wątpię też, że ktoś go jeszcze poczuje. Już 20 lat temu wszystko „nad nami” zostało utracone. Cywilizacja zabrała człowiekowi to, bez czego nie potrafi być szczęśliwy.
Najpierw były bunty, strajki oraz liczne powstania. Istniały wtedy nadzieje na polepszenie środowiska, jednak kiedy w 2203 r. policja oraz reszta innych urzędów została sprywatyzowana, zgasła ostatnia iskierka nadziei. Ostrzegano- ale nikt już nie słuchał. Teraz mamy tego skutki. Musimy żyć pod ziemią jak krety! Ludzie byli tak zajęci pracą, że nie zwracali już uwagi na krytyczny stan  planety. Kiedy pojawiły się pierwsze poparzenia od słońca, zdałem sobie sprawę, że szczęście zostało utracone. Zbudowano betonowe bunkry, wstawiono małe, kwadratowe okienka, a o tym, co znajduje się nad nami powoli zapomniano. Teraz już niczego tam nie ma. Rośliny, zwierzęta i wszelkie życie  umarło. Są same pustynie oświetlone przez czerwone słońce, które wszystko spaliło. Niektórzy uważają, że jest to dzieło samego szatana! Tak naprawdę sami wszystko zniszczyliśmy. Być może nadejdzie jeszcze dzień, kiedy będziemy mogli wciągnąć w nasze zduszone płuca czyste powietrze…
Moje przemyślenia przerwało trzaśnięcie drzwi. Do pokoju weszła Alex, kobieta, którą kochałem najbardziej na świecie. Była tak piękna, że byłem o nią zazdrosny nawet wtedy, kiedy byliśmy tylko we dwoje. Dziś ubrana była w czarną, obcisłą sukienkę. Mój wzrok spoczął na chwilę na jej piersiach; zauważyła to.
- Czasem mam wrażenie, że jestem jakimś eksponatem w muzeum- uśmiechnęła się - John, opanuj się trochę!
To teraz ja musiałem przystąpić do akcji:
- Wiesz, ciężko oprzeć się takiej kobiecie jak ty!
Podszedłem do niej. Chciałem ją pocałować, ale w tym samym momencie położyła dłoń na moich ustach.
- Nie nakręcaj się tak!
„To już nawet własnej żony nie można pocałować?” –  pomyślałem z rozbawieniem.
- Jeśli przyniesiesz mi z podziemnej szklarni parę pomidorów, to może pomyślę o jakieś nagrodzie dla Ciebie- dodała.
„A jednak!”
- Dobra, wracam za 5 minut! – od razu mi się humor poprawił.
- To czekam! Twój misiaczek jest dziś bardzo głodny…
Za trzy sekundy byłem już w holu głównym. Jest to pomieszczenie, które spełnia funkcje dawnego salonu rozrywki. Tu spotykają się ludzie z całego naszego bunkra, aby podyskutować o różnych tematach, napić się piwa ( które jest wyjątkowo mdłe poprzez to, że wyprodukowane jest ze sztucznego chmielu), albo po prostu posiedzieć na wygodnych kanapach.
Poprzez hol główny przeszedłem do Żelaznego Pokoju, naszego „centrum dowodzenia” składającego się z paru starych, ledwie działających komputerów, pieca, oraz pompy wodnej, dzięki której mamy światło w niektórych pomieszczeniach. Dlatego nazywa się to pomieszczenie Żelaznym. Przeszedłem jeszcze przez parę korytarzy i znalazłem się na klatce schodowej. O ile można było nazwać to schodami. W rzeczywistości były to stare, ledwo trzymające się drabinki. Zszedłem na dół i znalazłem się przed wielkim, oszklonym pomieszczeniem- szklarnią. Było to jedyne miejsce pod ziemią, które przypominało naszą pierwotną planetę. Tylko tu można  było znaleźć rośliny i warzywa, które utrzymywały się przy naszym sztucznym słońcu, składającym się z paru lamp wodorowych. Wszelkie plony  (o ile to można nazwać plonami) były wyjątkowo obrzydliwe, w niczym nie przypominały starych, dobrych warzyw. Były suche, zawierały mało miąższu, a jedząc je czasem miałem wrażenie, że żuję gumę. Podszedłem do metrowych krzaczków i urwałem parę „dorodnych”, czerwonych pomidorów, o które poprosiła mnie Alex. Gdy miałem już wracać, zauważyłem przy jakimś drzewku małą czerwoną różyczkę. Skąd ona się tu wzięła? Od lat nikt nie widział kwiatów, a Alex wręcz je kochała. Pomyślałem, że zrobię jej wspaniałą niespodziankę. Zerwałem szybko kwiatka i pobiegłem w stronę drabinek. Gdy byłem już w połowie drogi, usłyszałem czyiś krzyk. Na pewno nie była to Alex, jednak coś musiało się stać- od góry donosił dźwięk biegnących ludzi. Przyśpieszyłem kroku. Gdy byłem już w holu głównym, zauważyłem tłum. Jednak to nie on zrobił na mnie największe wrażenie, tylko to, co ujrzałem nad nim.
Przez małe, kwadratowe okienko wpadało jaskrawe, niebieskie światło. Czy to Ziemia ożyła? Gdzie się pojawiło stare, czerwone słońce palące wszystko na swej drodze?
Ku mnie biegła już Alex. Rzuciła się na mnie i objęła za szyję.  Pomidory i różę odruchowo wrzuciłem do kieszeni. Teraz to było najmniej ważne. Liczyła się radość! Jednak czy to tak można nazwać to uczucie? Czy ta uśmiechnięta kobieta była pewna, że utracone szczęście powróciło po tylu latach? A jeśli to kolejny blef od strony Boga? Bałem się. Naokoło siebie słyszałem podniecone głosy. Serce zaczęło bić mi szybciej. Ale nie ze szczęścia. Byłem dziwnie zdenerwowany. Coś było nie tak. Moje przeczucia były jakoś dziwnie realne.
Nagle odepchnąłem od siebie Alex. Sam nie wiedziałem, dlaczego to zrobiłem. Popatrzyła na mnie z wielkim zdziwieniem.
- Co się stało?- w jej głosie wyczułem przerażenie.
- Nie wiem – dalej się bałem – jeśli to następna kara za to, jacy jesteśmy?
- Ale John, dlaczego od razu uważasz…
Ale ja  już jej nie słuchałem. Byłem myślami całkiem gdzieś indziej. Coś jest nie tak. Przez tyle lat Ziemia była skażona, a tak nagle, w jednej sekundzie ożyła. Serce waliło mi coraz szybciej.  Tak, byłem ciekaw co to za niebieskie światło, ale jednocześnie wolałem nie ryzykować. Choć właściwie kto mówił tu o ryzyku? A może…
-John!!!
Otrząsnąłem się. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tego, że w pokoju panuje chaos. Dźwięki podnieconych głosów łączyły się z moimi zbłąkanymi myślami. Miałem ochotę zniknąć, pojawić się w jakiejś czarnej dziurze, która byłaby dostępna tylko dla mnie! Samotność była moim marzeniem, ciemność i cisza- azylem.
Usłyszałem dziwne pukanie w szybę. Głos nie dochodził z wewnątrz. Okrzyk radości, triumfalny śmiech i moje zmieszane już myśli- na zewnątrz był jakiś mężczyzna . Życie powróciło, a wiara w Boga wraz z nim.
Z jednej strony zdziwiłem się, że szatańskie słońce umarło. Cieszył mnie fakt, że ludzie z pozostałych bunkrów przeżyli. Bo przez ten cały czas nic o nich nie wiedzieliśmy. Liczyło się tylko to, że my jesteśmy bezpieczni. Nim się otrząsnąłem, walono już  w szybę stalową belką. Szkło było grube, trudne do stłuczenia. Jedna ryska, dwie i głośny dźwięk spadania tysięcy małych odłamków. W nasze nozdrza wdarło się chłodne powietrze. Tlen, prawdziwy tlen! Orzeźwienie dla naszych płuc. Zapadła chwila ciszy. Alex ponownie rzuciła mi się na szyję. Coś mówiła, ale nie słuchałem. Spostrzegłem mężczyznę biegnącego z drabiną. Ludzie zaczęli wychodzić na Ziemię! Wszystko to wydarzyło się tak szybko; miałem wrażenie, że czas przyśpieszył.
Alex pociągnęła mnie za rękę w stronę drabiny. Położyłem nogę na pierwszym szczeblu. Bałem się… Ale czego? Rozczarowania? Nicości? Bo tam nic nie było! Ziemia sama w sobie nie istniała. Owszem, była to planeta, ale nic tam nie było.
Zacząłem się powoli wspinać. Gdy moja głowa znalazła się już na takim poziomie, że mogłem ujrzeć, co znajduje się poza bunkrem, świat wokół mnie zamarł.
Nie tak to sobie wyobrażałem. Wiedziałem, że nic już nie będzie, ale takiego widoku się nie spodziewałem. Wszędzie był tylko piasek, sięgał  aż do granicy widoczności. Niebo było dziwnie granatowe. Przedzierały się jakieś lekkie poświaty. Nad ziemią wznosiła się niebieska mgła. Było jak w bajce. Wszędzie naokoło schodzili się ludzie. Niektórzy płakali, inni krzyczeli z radości, a jeszcze inni po prostu patrzyli. Ciężko opisać ten widok słowami. To tak jakby stało się pośrodku wielkiej, niebieskiej zorzy. Albo w głębinach oceanu. Nie myślałem już o niczym. Usiadłem na ziemi, przesypując piasek z dłoni do dłoni. Wpatrywałem się w wielki, ciemnozielony głaz.
To Bóg się nad Nami zlitował, czy była to przegrana Szatana?
Gdzieś przede mną rozległ się głośny, przerażający krzyk…

-Część 2-
Wtem powiał szalony wicher z pustyni,
Poruszył czterema wegłami domu, zawalił go na dzieci tak,
iż „poumierały”. Ja sam usiadłem, by Ci o tym donieść…

Ks. Hioba, Rdz.1, 19-20

- Proszę, pomóżcie Mi! Nic nie widzę! – krzyczała przerażona kobieta.
Wstałem szybko, aby zobaczyć dokładniej, co się stało. Wszyscy zaczęli się zbiegać. Ale gdzie jest Alex? Próbowałem ją wypatrzeć gdzieś w tłumie. Z oddali dobiegł mnie następny krzyk.
-Boże, co się stało? Nic nie widzę!- krzyknęła następna kobieta.
Zaczęło się.
Wiedziałem.
Oto kara za ludzką naiwność. Bóg po raz kolejny Nas ukarał. Co się jeszcze stanie w ciągu tego przeklętego dnia!?
Głośne, donośne krzyki i płacze tysiąca kobiet doszły do moich uszu jak jakaś przerażająca fala. Dlaczego właśnie one? „Muszę poszukać Alex!”- pomyślałem. Wyskoczyłem z większego tłumu. Jednak nie wiedziałem w którą stronę się udać. Miałem nadzieję, że z nią jeszcze jest wszystko w porządku. Zobaczyłem ją daleko  przed sobą. Zacząłem biec w jej stronę, ale już wiedziałem, że los nie oszczędził także i jej. Patrzyła wprost na mnie, ale mnie nie widziała. Dlaczego i ona? Dlaczego ten los spotkał tylko kobiety?
I ten krzyk pomieszany z płaczem. Chaos, który tu panował był nie do zniesienia.
-Alex! – krzyknąłem. W przeciwieństwie do innych była spokojna.
-John, Boże, gdzie jesteś? – zaczęła przed siebie wymachiwać rękami.
Podbiegłem do niej i objąłem z całych sił. Wiedziałem, że również była przerażona; że strachu mało co nie wbiła mi palców w plecy. Na swojej szyi poczułem jej zimną twarz.
-Dlaczego?- szepnęła mi do ucha.
Nie potrafiłem odpowiedzieć. Po raz pierwszy nie wiedziałem, co powiedzieć własnej żonie.  Miałem ochotę zniknąć, być sam tylko z Alex. Pojawić się w miejscu, gdzie moje uszy miałyby możliwość odpoczynku od tego potwornego chaosu. Pociągnąłem kobietę ku ziemi. Usiedliśmy na chłodnym piasku. Na jej smutną twarz nadal padało to przeklęte, niebieskie światło. Była taka niewinna. Wszyscy byli niewinni. I znów miałem to dziwne przeczucie- przeczucie zła. Bóg nie obłaskawi mężczyzn…
- Boję się… - nigdy nie słyszałem, aby ze strachu tak jej drgał głos- nie widzę nic. A jeśli ty jesteś kimś innym, jeśli nie jesteś Johnem?
- Jestem – po chwili dodałem – kocham Cię…! I zawsze będę.
Uśmiechnęła się.
Najgorsze było to, że w tej sytuacji nic nie mogłem zrobić. Denerwowało mnie to. Ktoś mnie pchnął, ale nie zwróciłem na to uwagi. Przypomniałem sobie o tym, co miałem w kieszeni. Podniosłem dłoń Alex. Położyłem na niej znalezioną wcześniej różyczkę. Drgnęła.
-Czy to jest kwiat? – zapytała.
-Tak, dla Ciebie. Znalazłem w szklarni. Miałem Ci go dać wcześniej. Ale  nie wyszło- znów drgnęła.
-John, jak on wygląda?- płakać mi się chciało.
-Jest cała czerwona. Ma trochę zwiędnięte końcówki, ale i tak jest piękna. Niestety, nie taka jak ty…
W oczach Alex pojawiły się łzy. Znów nie wiedziałem, jak zareagować. Koniuszkami palców dotykała dokładnie wszystkie części kwiatka. Jak matka, która po raz pierwszy wyprawia swoje dziecko do szkoły. Dbała o to, aby wychwycić w nim każdy najmniejszy szczegół. Po policzkach spłynęły jej pierwsze łzy. Spadły na piasek. Ile dziś takich plam znajduję się na tej przeklętej pustyni?
-Dwadzieścia lat nie widziałam żadnego kwiatka – mówiła przez łzy – gdy wreszcie nadarzyła się okazja, nie mogę go zobaczyć!
-Alex… - ale przerwała mi.
-Miałeś rację. W bunkrach toczyliśmy życie jak jakieś robaki. Teraz to życie się skończyło!
Ostatnie jej słowa utkwiły mi głębiej w głowie. Czy faktycznie życie się skończyło? Miała rację! Ona cierpi, a ja na to patrzę i nic nie mogę zrobić. Najgorszy z koszmarów stał się właśnie prawdą.
-Boże, czego ty od nas chcesz?!- krzyknąłem w stronę małej, błękitnej poświaty na ciemnym, niebieskim niebie. Sam nie wiedziałem, czemu akurat w tym kierunku. W tym samym momencie usłyszałem coś, czego usłyszeć na pewno nie chciałem.
Trwało to wieczność. Długi, przeraźliwy dźwięk, zdolny przywołać diabła na Ziemię. Czułem jak drgają mi bębenki. Krzyk był niemiłosierny. Kurczowo złapałem się za uszy. Alex zrobiła to samo. Była to zapowiedź kolejnej „apokalipsy”. Był to krzyk męski. Tylko oni nie zakrywali uszu. Bo tylko oni przestali słyszeć…
Ale dlaczego nie ja? Dlaczego ja dostałem taki dar? A może to stanie się zaraz. Może to jest ostatnia szansa, aby porozumieć się z Alex. Potem już nam nic nie pozostanie.
-Kocham Cię!- krzyknąłem jej do ucha. Ledwo dosłyszała poprzez hałas, jaki robili inni.
„Trzeba stąd uciec”- pomyślałem. Jak najdalej od tego chaosu! Ale gdzie? Pociągnąłem Alex za rękę i zaczęliśmy biec. Szukałem schronienia. Tak należy bowiem nazwać miejsce, które było obecnie moim marzeniem. Musiałem jednak zwolnić ze względu na Alex. Było jej trudniej biec, gdyż nic nie widziała. Przez chwilę zastanawiałem się, czy znajdziemy w ogóle jakieś zacisze. Niewiadomo, ile ludzi przeżyło z innych bunkrów.
Gdy tak biegłem z Alex, przed oczyma narastały mi najbardziej przerażające obrazy, jakie widziałem w ciągu całej mojej podziemnej egzystencji- obrazy bólu i cierpienia, strachu i przerażenia. Widziałem płacz i tęsknotę, zwątpienie i pogodzenie się z własnym losem. Ludzie nagle poczuli potrzebę bycia blisko siebie. Niektórzy stali w objęciach, aby się nie zgubić, inni siedzieli na zimnym piasku bezradni wobec nieszczęścia, jakie ich spotkało. Na swej drodze spotkałem łzy, ale spotkałem także krew; byli i tacy, którzy sami zakończyli swą mękę.
Nie wiem, jak długo biegliśmy, trzymając się mocno za ręcę. Bałem się. Uciekałem przed strachem. Dlaczego ja jestem normalny? Choć określenie to nie było do końca dobre w zaistniałej sytuacji.
-John, John!- krzyknęła Alex.
Zatrzymałem się. Dopiero teraz zobaczyłem, że jesteśmy już sami. Wśród nas był tylko piasek. Na niebie nadal znajdowała się jasna poświata. W oddali było słychać krzyki, ale nie były one już tak dokuczliwe. Robiło się coraz ciemniej.
-Już dobrze - powiedziałem.
Trochę się uspokoiłem. Jednak gdy pomyślałem o przyszłość, znów ogarnął mnie strach. Jak będzie wyglądało nasze życie? Moje?; ja jeden i miliony upośledzonych. A może jest więcej takich jak ja?
-John, o co chodzi? Dlaczego nas to spotkało?- zaczęła płakać – co my takiego zrobiliśmy do jasnej cholery?!- w jej głosie wyczułem złość.
-Sami spieprzyliśmy sobie życie, Bóg nas tylko ukarał…
-O czym ty mówisz?
Nie chciałem jej jeszcze bardziej dołować. Bałem się, że wybuchnie gniewem. Ale musiałem; nie potrafiłem przed nią nic ukryć. Nie wiadomo, co się jeszcze stanie, być może to będzie nasza ostatnia rozmowa.
-To my zmarnowaliśmy szansę – zacząłem niepewnie – odrzuciliśmy wszystko, co dał Nam Bóg. Staliśmy się grzesznikami, mordercami własnych dusz. Zapomnieliśmy o Bogu, a skupiliśmy się tylko na rozkoszach i forsie. Ta kara…
-Przestań!- krzyknęła. Znowu się rozpłakała. Upadła na ziemię- Przestań. Ty nic nie rozumiesz…Boję się … Bądź przy mnie!
Uniosła ręce do góry. Szukała mnie. Podałem jej dłoń i usiadłem koło niej. Coś się zmieniło w mojej psychice… Dopiero teraz to dostrzegłem. Popatrzyłem na ową poświatę; miałem wrażenie, że mnie obserwuje. To tak, jakbym patrzył we własne wspomnienia. Nie! Mglisty punkt na pewno nie potrafi zmienić człowieka. Jednak coś powodował. To tak, jakbym oglądał własne życie- w moim mózgu wyświetlił się obraz życia sprzed lat, było to naprawdę kolorowe życie. Potem przypomniałem sobie poparzenia od słońca i te przeklęte bunkry. Rozmyślanie przerwała mi Alex:
-John, jak to wszystko teraz wygląda. Proszę… opowiedz mi co widzisz.
I co ja jej miałem opowiedzieć? Prawda czy blef? Zawsze starałem się być z nią szczery, ale nie ma co ukrywać, że w tym momencie było pięknie. Bałem się, że Alex całkiem się załamie. Chciałem skłamać, ale ona zawsze wiedziała, kiedy ją oszukuję. Znała mnie na pamięć.
-John, proszę…
-Przed sobą widzę tylko piasek. Jednak gdy podnoszę głowę, widzę niebieskie niebo, nie takie, które było nad nami dwadzieścia lat temu. Znacznie ciemniejsze, ale piękniejsze. – jednak wybrałem prawdę – To tak jakby być na samym dnie oceanu albo w środku niebieskiego kryształu. – na ramieniu poczułem jej ciepłą łzę – Nad nami unosi się jasna poświata. Sprawia wrażenie takiej jaskrawe fali, która chce coś powiedzieć. Ale przecież nie może…
-Chciałabym móc zobaczyć…
Wierzyłem jej. Wierzyłem wszystkim ludziom, którzy dostali taką karę. Ale jednocześnie dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tego, że to ja jestem najbardziej upośledzony. Bo tylko ja widziałem i słyszałem to, co dla innych było nieosiągalne…
-Mi też nie jest wcale łatwo… - odpowiedziałem.
A było coraz gorzej. Miałem ochotę gdzieś uciec, ale sam, bez Alex. Miałem dość ciągłego pocieszania i pomocy. Wiem, że to jest moja żona, ale chciałem żyć własnym życiem. Nigdy wcześniej nie pomyślałem, że kiedykolwiek będę miał ochotę uciec od kobiety, którą najbardziej kochałem. Zawsze wyobrażałem sobie, jak się starzejemy, całymi dniami nic nie robimy, a nasze dzieci opiekują się nami. Bo po to są właśnie dzieci. Wychowujemy je z myślą o ich przeszłości,  skacząc za nimi w ogień, aby po kilkunastu latach dostać nagrodę wdzięczności. Ze łzami w oczach umierać, wiedząc, że twoje dziecko ma przed sobą jeszcze pół życia; wiedząc, że coś zostawiłeś na tym świecie. Do tej pory nie wyszło nam jeszcze z Alex. I nie wiem, czy będzie jeszcze okazja… Może się jeszcze wiele stać. A może my wszyscy dziś poumieramy? Być może Bóg rzucił na Nas tą plagę, aby umierać w bólach zarówno psychicznych, jak i fizycznych. Choć tak właściwie zasłużyliśmy sobie na to!
-O czym myślisz? - zapytała Alex.
-O niczym. – odpowiedziałem szybko.
-Nie okłamuj mnie John… Co się stało?
-Nic.
-John, proszę…
-Czy możesz już skończyć do jasnej cholery!- krzyknąłem ze złością.
I wcale nie żałuję tego, że tak wybuchnąłem. Nie dawałem już rady. Życie to nie jest teatrzyk dla mnie. Gdy zobaczyłem, jak Alex zaczyna płakać, wcale nie zrobiło mi się jej żal. Wręcz przeciwnie; wkurzyłem się jeszcze bardziej! Czy ta kobieta musi mieć takie słabe nerwy?  Zawsze musi wyć?
-Boże, za jakie grzechy! – Gdy to powiedziałem, miałem wrażenie, że owa poświata nad naszymi głowami poruszyła się. Nie! To niemożliwe. To tylko złudzenie.
-John, proszę…- zaczęła przez łzy.
-Skończ! Weź się w garść kobieto! – I kolejny wybuch…
To wszystko wydawało mi się jakimś błędnym kołem. Z jednej strony byłem naprawdę wkurzony i zły na los, ale z drugiej ciężko było mi uwierzyć, że z moich ust wyszły takie słowa. Dlaczego? To jedno, króciutkie pytanie było idealne, aby określić ostatnie godziny naszego życia. A może to wszystko dłużej się działo?
Alex zaczęła płakać coraz głośniej. Łzy spływały na piasek niczym groch. W tej chwili wszystko przeradzało się w niej w histerię.
-John, proszę.. Dlaczego? – I dalej to samo – John…Proszę, boję się… Ja nie…
Nie! Musiałem stąd uciec. I wcale to nie było trudne! Po prostu wstałem, odwróciłem się i poszedłem przed siebie. Z tyłu nadal słyszałem krzyki Alex.
-John, gdzie jesteś? Słyszysz mnie?
Odwróciłem się odruchowo. Stała i wymachiwała rękami na wszystkie strony.
-John, gdzie jesteś… Proszę…
Ale ona już mnie nie interesowała. Ostatni raz popatrzyłem na swoją żonę.
-John, nie opuszczaj mnie!
Ale ja już biegłem przed siebie. Popatrzyłem jeszcze na jasną poświatę na niebie i krzyknąłem z całych sił:
-SUKA!
Z oddali było słychać jeszcze lamenty Alex…


-Część 3-
Posłuchaj, proszę. Pozwól mi mówić!
Chcę spytać. Racz odpowiedzieć!
Dotąd Cię znałem ze słyszenia,
Teraz ujrzało Cię moje oko,
Dlatego odwołuję, co powiedziałem,
Krajam się w prochu i popiele.

Ks. Hioba, Rdz.42, 4-7

Nie wiem, jak długo tak biegłem. Im szybciej gnałem, tym poświata była coraz niżej nad moją głową. A może mi się tylko wydawało. Może to wszystko jest jednym, wielkim koszmarem? Być może w rzeczywistości żadnej fali na niebie nie było. Ludzka wyobraźnia w ekstremalnych warunkach różnie pracuje.
Płakałem. Był to płacz przez złość. Było mi żal Alex. Ona umrze tam! Jest tysiące metrów od ludzi. Może liczyć tylko na swój instynkt oraz słuch. Pewnie siedzi na chłodnym piasku i ryczy- przeklina mnie na wszystkich świętych. Na pewno się boi.
Ale z drugiej strony to zasłużyła sobie. Ciągle wyła i użalała się nad sobą. „Może jestem egoistą?”- pomyślałem w pewnej chwili. „Nie!” Każdy w podobnej sytuacji zrobiłby to samo.
Przystanąłem dopiero wtedy, gdy w oddali zobaczyłem jakiś ciemny punkcik. Podbiegłem, aby zobaczyć, co to dokładniej jest. Była to mała chatka. Nie wierzyłem! Jak to jest możliwe, przecież słońce wszystko spaliło. Czy tu toczyło się normalne życie?
Gdy byłem już blisko dostrzegłem, że chatka nie ma drzwi tylko wielką dziurę. Podobne było wnętrze; właściwie nic tam nie było… Po prostu ciemność. Jednak w oddali coś zaświeciło. Jakiś metal. Z ciekawości podszedłem do owego błysku. Jak się okazało był to nóż. Czemu w tak wielkim pomieszczeniu znajduje się tylko ten jeden, jedyny przedmiot nie mający żadnego sensu znalezienia się tutaj…
Wziąłem nóż do reki. Był ciężki. Spojrzałem się swojemu odbiciu na jego ostrzu. Zamarłem.
Zobaczyłem tam twarz – twarz pełną okrucieństwa, zła i bólu. Ja jestem człowiekiem! Ale człowiek tak nie postępuje… Nagle zrobiło mi się cholernie smutno. Alex… Co ja zrobiłem? I dlaczego? Moja głowa to był jeden, wielki mętlik. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tego, że każdy ruch tego dnia był jasnym błędem- wyjście na zewnątrz, oddalenie się od się od innych, zostawienie Alex na pastwę losu. „Boże, co ja zrobiłem?” No właśnie, Bóg! On to zrobił. Zawsze w niego wierzyłem- On mnie nie ukarał, On dał mi szanse. Poddał mnie próbie własnej surowości. Jakim będę człowiekiem chwili cierpienia…
Nie wiedziałem, co robić. Stałem na środku wielkiej izby z nożem w ręku jak jakiś szaleniec. Wyszedłem na zewnątrz. Chciałem uciec. Ale przed czym? Własną głupotą? Naiwnością? Egoizmem? Nie było żadnej drogi ucieczki. To była skrwawiona dusza chorego człowieka. Jest tylko jedna ścieżka!
Ścieżka ta nie była dobra. Nie tak wyobrażałem sobie to wszystko…
Upadłem na kolana. Popatrzyłem przed siebie. W tej chwili już o niczym nie myślałem. Jeszcze raz spojrzałem na ostrze noża, gdzie malowało się moje parszywe odbicie.
-Głupek z Ciebie! – powiedziałem sam do siebie.
Ostatnia możliwość, jak mi została. Trudno… To życiem zwana gra… W egzystencji każdego człowieka są odpływy i przypływy. Jest czas smutku, ale jest także czas budowania własnego szczęścia; są sny, które mogą się spełnić, ale też są takie, które pozostają koszmarami. Jest życie i jest śmierć. Niezależnie od tego, jaką wybierzemy drogę, wkrótce Ona nadejdzie. Dokonałem wyboru…
Zamknąłem oczy i przyłożyłem nóż do szyi. Przycisnąłem go lekko. Teraz wystarczy tylko małe szarpnięcie. Wykonałem ostatni ruch! Przede mną  rozlał się wodospad krwi. Upadłem na plecy. Poczułem na sobie morze krwi. Nie bolało już. O niczym już nie myślałem. Życie… Śmierć… Bóg… Ból.. Ostatnia łza i ostatni uśmiech… I sen…
*  *  *
Grzesznik leżał cały w wielkiej, czerwonej rzece. Ostatnia łza spłynęła po policzku. Już nie żył. Teraz John był już na drugim świecie. Przed Bogiem, albo przed Szatanem.
Jasna poświata nad mężczyzną właśnie przygasała.
W oddali rozległ się krzyk.



-Epilog-

Był to krzyk szczęścia. Alex także przeżyła to szczęście. Kobieta wstała i zobaczyła niebo. Widziała! Tysiące istot na Ziemi trwało w zachwycie. Zza góry wstało słońce. Oświetliło twarz kobiety. W dłoni nadal ściskała różyczkę. Wstała i ostatni raz pomyślała o swoim mężu. Najważniejsze, że nie będzie sama. Dotknęła brzucha. Żałowała, że nie zdążyła mu o tym powiedzieć.
Wyrzuciła kwiatka i stanowczym krokiem szła w stronę wschodzącego słońca. Wstawał nowy dzień, a wraz z nim nowy Świat…
Dział: Opowiadania