listopad 22, 2024

Rezultaty wyszukiwania dla: 2015

wtorek, 14 lipiec 2015 17:05

Patronat: Zakażenie

Z końcem sierpnia 2015 swoje miejsce będzie miała premiera powieści "Zakażenie" Scotta Siglera.

Na obszarze Ameryki tajemniczy patogen przemienia zwykłych ludzi we wściekłych morderców, psychopatów kierowanych przerażającym, obcym planem. Ludzkość odpiera ataki, ale po każdej bitwie choroba reaguje, dostosowuje się, stosując wyszukane strategie i błyskotliwe sztuczki, aby oszukać swoich prześladowców. Jedyne możliwe wyjaśnienie: epidemia jest napędzana nie przez ewolucję, ale przez jakąś wrogą inteligencję.

Dział: Patronaty
czwartek, 09 lipiec 2015 22:57

X Dni Jakuba Wędrowycza

Lubelskie Stowarzyszenie Fantastyki "Cytadela Syriusza" ma zaszczyt zaprosić na X edycję Dni Jakuba Wędrowycza, która odbędzie się 17-19 lipca 2015 roku.

Dział: Konwenty
czwartek, 09 lipiec 2015 13:42

Jack Black w "Gęsiej skórce"

"Gęsia skórka" to film oparty na podstawie bestsellerowej serii książek pod tym samym tytułem, autorstwa R.L. Stine'a. Wcześniej w latach 90. emitowany był również popularny seriali grozy dla dzieci i młodzieży. W najnowszej, pełnometrażowej produkcji, w rolę głównego bohatera, pisarza Stine'a, wcielił się Jack Black, aktor znany z głównie komediowych ról. O czym opowiadać będzie film?

Dział: Film
wtorek, 07 lipiec 2015 16:40

Kraina Jutra

Świat zmierza do nieuchronnej zagłady, czyż nie? Topniejące lodowce, wycinane lasy, zanieczyszczenie gleb i powietrza, skażenia radioaktywne, pożary oraz ginące gatunki. Jesteśmy odpowiedzialni za degenerację natury, za jej powolną agonię. Przez swoją pazerność, chciwość i samolubność. A gdyby tak zebrać wizjonerów? Wolnych od ideologii pieniądza, nieskażonych polityką i pragnieniem posiadania więcej? Gdyby stworzyć im świat i poddać go eksperymentowi, gromadząc w nim tylko patrzących dalej? Czy to cokolwiek mogłoby zmienić? „Kraina jutra" w reżyserii Brada Birda stara się odpowiedzieć na to pytanie.

Casey Newton (Britt Robertson) to inteligentna dziewczyna o usposobieniu optymistki z misją naprawy świata. Od dziecka marzy o międzygwiezdnych podróżach, więc gdy rozbierają platformę NASA, na której pracował jej ojciec, wykorzystując swój intelekt, sabotuje prace firmy rozbiórkowej. W takiej sytuacji zauważa ją Athena (Raffey Cassidy), która wierząc, że dziewczyna zdolna jest ocalić świat, wręcza jej przepustkę do Krainy Jutra. Nie tłumaczy jednak jak działa magiczna przypinka, która, gdy tylko Casey ją dotyka, pokazuje zaawansowany technologicznie świat. Próbując odkryć tajemnicę przedmiotu, trafia na Franka Walkera (George Clooney), zgorzkniałego wygnańca. Czy, gdy Casey pozna prawdę będzie gotowa stanąć do walki? Czy „lepsze jutro" to coś więcej, niż puste powiedzenie?

Seans (jedyny w repertuarze), na który udałam się do kina, był niestety opatrzony dubbingiem, na co nie zwróciłam uwagi, gdy odbierałam bilet. Co ciekawe jednak znalazło się na nim więcej osób, niż podczas seansu „Terminatora Genysis" raptem dzień po premierze hitu z Arnoldem Schwarzeneggerem. Było to pierwsze z zaskoczeń, jakie zaserwowała mi „Kraina jutra". Kolejnym okazał się fakt, że od samego początku obraz reprezentował naprawdę wysoką jakość kina familijnego.

Film otwiera wielka tajemnica. Oto Frank Walker wygłasza przemówienie – do kogo? – o kondycji świata. Tonem zgorzkniałego czarnowidza opowiada o zagrożeniach. W słowo wchodzi mu, co rusz Casey Newton, ukazując zasadniczą różnicę między bohaterami – dziewczyna jest pełną werwy optymistką i z tej perspektywy chciałaby historię „Krainy Jutra" ukazać. To typowy dla kina familijnego kontrastowy duet bolesnej dojrzałości i świadomości zagrożeń oraz hurrahipicznej postawy, że wszystko można osiągnąć lub naprawić. I chociaż słowne przepychanki zaczynają szybko irytować, bo bohaterowie nie zdradzają zasadniczego powodu swoich rozważań, to już tutaj rodzi się w widzu zainteresowanie. Odliczanie zegara, historia młodego Walkera, a później jakby drugi początek i dopiero śledzenie głównego wątku historii. Odkładanie ostatecznego rozpoczęcia robi swoje i budzi chorobliwą potrzebę rozwiązania zagadki.

Problem w tym, że film bazuje na tej zagadce niemal do samego końca i ostatecznie nie daje solidnego wytłumaczenia problemu. Zdaje się, że brakuje mu kulminacyjnego punktu. Napięcie rośnie, akcja toczy się wartko, a potem jakby nagle się kończy. Nie zmienia to jednak faktu, że całość śledzi się płynnie, bez spoglądania na zegarek i z zaangażowaniem. Szkoda tylko, że nie sposób opędzić się od wrażenia, że „Kraina jutra" to jedynie rozbuchany wstęp do jakiejś opowieści, a nie sama opowieść.

Oczywiście można mieć pewne uwagi do scenariusza. Zdziwiłabym się, gdyby było inaczej, zwracając uwagę, że jest zań odpowiedzialny między innymi Damon Lindelof, który pokazał już chaotyczność swoich wizji w takich produkcjach, jak „Prometeusz" czy „Kowboje i obcy". Jako kino familijne historia jednak się broni. Pytania o sensowność niektórych zwrotów akcji, mechanizmów czy działań bohaterów urodzą się zapewne jedynie w umyśle dojrzałego odbiorcy. Młodsi widzowie powinni śledzić fabułę z rosnącym napięciem i zainteresowaniem.

Z ekranu płynie wiele mądrych lekcji dotyczących nie tyle konieczności ochrony świata – czego należałoby się spodziewać po postawie Walkera –, ale istoty wiary w „lepsze jutro". Obraz stawia na pochwałę optymizmu i radosnego spoglądania w przyszłość. Czas, który nadejdzie ma należeć do wizjonerów, do aktywistów, do ludzi, którym się chce; do tych, którzy nie podążają utartymi ścieżkami, a wyznaczają nowe. To także pochwała uczuć wyższych i odpowiedzialności za wywoływane emocje. Historia pierwszej miłosnej relacji jest chyba najbardziej rozczulającą wersją młodzieńczego romansu, jaki znam.

Zatrzymam się tutaj na chwilę, bo wydaje mi się to nader istotne. George Clooney poza faktem, że gra rolę okrutnego pesymisty, wciela się także w skrzywdzonego chłopca, który wciąż rozpamiętuje swój miłosny zawód. Nagle na jego drodze staje obiekt młodzieńczych westchnień. I dzieje się coś magicznego, bo dziewczynka nie postarzała się ani o dzień. Widz śledzi wyraźne, choć zacierające się ślady, uczucia między pięćdziesięciolatkiem i jedenastolatką, ale wszystko jest tak subtelne i zdystansowane, że nie da się zarzucić tej relacji niesmacznego charakteru i przesady. Jest w tym coś magicznego, iż całość opiera się na przeszłych emocjach, chociaż może pomaga świadomość charakteru jestestwa dziewczynki.

Skoro już przy George'u Clooney'u jesteśmy. To nie jego aura gwiazdy świeci najjaśniej. Brawa za najlepszą rolę nie należą się także Britt Robertson, jakkolwiek oboje dobrze czują się w skórach powierzonych im postaci. Najlepiej wypada jednak Raffey Cassidy, która jest już kolejną aktorką magnetyzującą nieludzkim bohaterem – androidem.

„Kraina Jutra" doskonale sprawdza się także jako młodzieżowe widowisko, chociaż można mieć spory żal do twórców, że zdecydowali się jedynie na popisy komputerową technologią w warstwie krajobrazowej. Sama akcja toczy się w ogromnych, niemal pustych przestrzeniach, które chociaż noszą znamiona nowoczesności, to już żadnego wrażenia nie robią. Te braki jak dla mnie rekompensuje warstwa muzyczna, która wyraźnie czerpie z klasyki kina familijnego i przygodowego.

W „Krainie Jutra" znaleźć można wartką akcję, szczyptę dowcipu i wyraźnie – choć bez przesady – nakreślonych bohaterów. Warstwa wizualna chwilami robi naprawdę dobre wrażenie, a o oprawie muzycznej nie sposób powiedzieć złego słowa. Nawet polski dubbing nie wypada najgorzej. Myślę, że warto obejrzeć ten film w kinie, więc jeżeli pragniecie uciec na chwilę od upałów i być może zastanowić się nad własnym podejściem do życia, lećcie po bilety. Pamiętajcie, tylko wizjonerzy mają wstęp do „Krainy Jutra", więc zanim zaczniecie szukać w kieszeniach wejściowej przypinki, zajrzyjcie w głąb siebie.

Dział: Filmy
wtorek, 07 lipiec 2015 08:33

Jurassic World

Dzień przed seansem zrobiłam sobie mały maraton z dinozaurami, żeby przypomnieć sobie dotychczasową trylogię i mieć bardziej „prawidłowy" odbiór. Nigdy nie żywiłam do „Jurassic Parku" i jego kontynuacji jakiegoś szczególnego sentymentu, ani nie mogłabym go nazwać serią dla mnie w jakikolwiek sposób ważną. Nie byłam dzieckiem lat 90., które ruszał w jakikolwiek sposób pradawny świat czy dzieło Spielberga w ogóle (właściwie nawet mój stosunek do E.T. jest dość... obojętny; Mad Max, o, to co innego), przez co nie wymagałam od „Jurassic World" zbyt wiele. Nie będę kłamać – dla mnie wystarczającym powodem do obejrzenia filmu stał się Chris Pratt w skórzanej kamizelce. Czy coś oprócz tego udało się się twórcom? Czy to tylko popłuczyny po trylogii, którą kochały miliony?

Rok 2015, Kostaryka. Od wydarzeń w Parku Jurajskim minęły 22 lata. Teraz wyspa Isla Nublar działa w końcu jako park rozrywki, w którym żyją przywrócone do życia, za pomocą klonowania, dinozaury. Jednak naukowcom oraz inwestorom to nie wystarcza – aby sprowadzić większe grono odwiedzających, tworzą nowy gatunek, hybrydę wielu różnych gatunków. Ta śmiercionośna bestia jest połączeniem najgroźniejszych i największych drapieżników, jakie kiedykolwiek chodziły po naszej planecie. Jej siła i inteligencja okazują się tak potężne, że ucieka ze swojego wybiegu. A w parku znajduje się 22 tysiące ludzi, w tym siostrzeńcy pani kierownik Claire Dearing (Bryce Dallas Howard). Tylko jeden specjalista, który zna zachowanie dinozaurów od podszewki może pomóc – były wojskowy Owen Grady (Chris Pratt). Rozpoczyna się szaleńcza pogoń za stworem, który zabija wszystko, co spotka na swojej drodze.

Zaznaczę to na początku, aby nie było wątpliwości – „Jurassic World" to film na wskroś wtóry. Jednak biorąc pod uwagę, że nawet trzecią część serii można określić tym mianem, było to bardzo prawdopodobne, że produkcja Colina Trevorrowa będzie bazować na tych samych elementach. Cykl o parku z dinozaurami został stworzony na zasadzie schematu (w którym ważną rolę odgrywał Jeff Goldblum, a potem postacie naznaczone jego cechami), który powiela każdy z czterech filmów, więc mniej więcej wiadomo było, czego fabularnie można się spodziewać. Ba, nawet zwroty akcji były dość oczywiste.

Pomimo, że to obraz wtóry, nie mogę zaprzeczyć, że całkiem nieźle się na nim bawiłam. To czyste kino rozrywkowe, które sprawdza się na początek wakacji i nie można od niego wymagać niczego więcej. Seria o „Parku Jurajskim" zawsze stawiała wyłącznie na rozrywkę – na przywoływanie dziecięcych marzeń, fascynację dinozaurami, która była pewnym etapem w życiu wielu ludzi. Pierwsza część była pewnym novum – niektóre możliwości realizatorskie stały za tym, że w 1993 roku pojawiła się szansa nakręcenia widowiskowego, jak na tamte czasy, filmu o dinozaurach. Jednak teraz, gdy co tydzień możemy zobaczyć jak zostaje zniszczony Nowy Jork, czy modne od niedawna Los Angeles, jak podróżujemy po fikcyjnych planetach i alternatywnych światach, jak oglądamy film, którego cała akcja rozgrywa się w kosmosie, opowieść o pradawnych stworzeniach po prostu nie szokuje. Wręcz wydaje się być tematem zdezawuowanym.

„Jurassic World" został naszpikowany nawiązaniami do pierwszej części serii. Od tak zwykłych elementów jak koszulka, którą nosi jeden z pracowników parku z logo z pierwotnego Parku Jurajskiego, przez podróż samochodem, którym jeździł Alan Grant, po odnalezienie pamiętnego noktowizora, którym bawiły się wnuki Johna Hammonda. A to tylko fragment góry lodowej.

Z głównego znawcy dinozaurów uczyniono prawdziwego twardziela. Owen Grady przypomina nieco swoim strojem skrzyżowanie Hana Solo z Indianem Jonsem, czyli jeszcze nie siwego Harrisona Forda. Scena, w której jako samiec alfa idzie na polowanie z raptorami, aby pozbyć się tego głównego złego jest tak popkulturowa, jak tylko można sobie wyobrazić (tym bardziej, gdy gra go Chris Pratt jadący na motocyklu). Główna kobieca bohaterka, Claire, jest kobietą sukcesu, która widzi tylko statystyki odwiedzin parku i chce widzieć sumę, którą udało jej się zarobić dla właściciela parku rozrywki. Gdy rozpoczyna się szaleńcza pogoń za dinozaurem (a niekiedy przed dinozaurem) kobieta przemierza lasy, patoki i strumyki w... białym kostiumie i szpilkach. Gdzieś tak w połowie filmu zrzuca górę kostiumu, pod którą kryje się top podkreślający jej wdzięki (a jest co podkreślać), co nie umyka uwadze kamery. Jednak w szpilkach wytrzyma do końca, co sprawia, że jej obuwie stają się pewną osią produkcji. No cóż, czy się to komuś podoba, czy nie, „Jurassic World" to film dość seksistowski i rzuca się to w oczy już po kilkunastu minutach.

Wcielający się w samca alfa Chris Pratt jest bezbłędny jak zawsze, choć w tej kwestii jestem o wiele bardziej subiektywna niż w pozostałych. Jessica Chastain ma siostrę bliźniaczkę, którą okazała się być Bryce Dallas Howard, a Vincent D'Onofrio powoli staje się naczelnym czarnym charakterem Hollywood. Znalazło się i miejsce dla Jake Johnsona, którego postać ma przede wszystkim bawić, a na końcu ratuje całą sytuację (żeby nie było, że wszystko zależy od twardziela), i dla Omara Sy'a, który ma nas utwierdzać w przekonaniu, że Owen Grady to dobry chłop, a dinozaury mają uczucia.

Ścieżka dźwiękowa Johna Williamsa naprawdę zasługuje na uznanie i postawiłabym ją wyżej niż efekty specjalne. W tej sferze twórcy starali się być w miarę widowiskowi, lecz oddawać hołd poprzednim częściom serii, gdy możliwości były mocno ograniczone.

Rozumiem, że miłośnikom Spielberga, którzy „wychowali się" na pierwszej czy drugiej części serii film może się nie podobać. Jednak patrząc z perspektywy widza, który skierował swoje potrzeby wyłącznie na rozrywkę, było całkiem nieźle – tym bardziej, że twórcom udało się utrzymać odpowiedni poziom napięcia (mimo, że wiemy co się wydarzy). „Jurassic World" nie zapisze się wielkimi literami na kartach kina blockbusterowego, lecz dla niektórych okaże się niezłą rozrywką na początek lata.

Dział: Filmy
poniedziałek, 06 lipiec 2015 21:26

Atak Zombie

Fala zombie zalała cały świat. Powstają książki, filmy, seriale, gry komputerowe. Post apokaliptyczny kult nie ominął również gier bez prądu, a doskonałym tego przykładem i gratką dla fanów jest tytuł „Atak Zombie”.

Wiek: 12+

Liczba graczy: 2-4

Czas rozgrywki: ok. 60 minut

zombie1

Cel i fabuła gry

Miejscem akcji jest opanowane przez zombie miasteczko. Gracze czekając na wojsko fortyfikują się w różnych budynkach - szkoła czy kościół będą wręcz idealne. Jedzenie, lekarstwa oraz broń to podstawa przetrwania, by jednak je zdobyć, trzeba opuścić bezpieczną kryjówkę. Wygrywa osoba, której uda się przetrwać - to po nią przyleci helikopter. W wypadku gdy atak zombie odeprze więcej niż jeden z graczy, wojsko uratuje tego, który będzie trzymał się najlepiej.

zombie2

Strona wizualna

Twórcami grafiki gry są Tomek Larek oraz Mariusz Gandzel. Stworzyli pomysłowe, różnorodne plansze - wszystkie zachowane w mrocznym, idealnym dla zombie klimacie. Pozostałe elementy także zostały wykonane starannie i z dbałością o najdrobniejsze szczegóły. Gra nie została również pozbawiona elementów humorystycznych - na przykład żelki misie porozrzucane po planszy miasta. Strona wizualna gry zaprezentowana została na najwyższym poziomie.

zombie3

Przygotowanie gry

Na początku należy rozdzielić między graczami plansze kryjówek, a na stole położyć planszę miasta (z odpowiednimi znacznikami w sklepach) i talie kart. Każdy z graczy zaczyna z jednym pionkiem człowieka oraz 10 punktami, które może rozdzielić dowolnie pomiędzy dostępne produkty, a dodatkowych ludzi. Następnie wszyscy losują po trzy karty znalezisk, jedną odkładają i zostawiają sobie dwie pozostałe. Zależnie od liczby osób w kryjówce dookoła niej rozstawia się zombie.

zombie4

Przebieg rozgrywki

Gracze muszą przetrwać w swoich kryjówkach 15 dni. W dzień zdobywa się dodatkowe produkty z miasta oraz poszukiwań, które pomagają w utrzymaniu swojej siedziby. Można je również produkować. W nocy odpiera się coraz większe ataki zombie. Dodatkowo, żeby nie było za łatwo, co 5 tur, za barykadami pojawia się horda zombie. Na początku każdej tury jeden z graczy losuje karty wydarzeń - te mogą mieć zarówno pozytywne jak i negatywne skutki. Gdy zombie przebiją się przez obronę z ufortyfikowanych beczek zabijają chroniące się wewnątrz budynku osoby. Gracz, który straci wszystkie pionki automatycznie przegrywa.

zombie5

Podsumowanie

„Atak zombie” to gra, która stoi na naprawdę wysokim poziomie. Jej Autor, Piotr Pieńkowski, stanął na wysokości zadania. Stworzył projekt, który zainteresuje każdego miłośnika klimatów „postapo". Gra nie jest prosta - wymaga zarówno logicznego myślenia jak nieco szczęścia podczas rzutów kostką. Zwłaszcza, że gracze niekoniecznie muszą sobie nawzajem pomagać, a wręcz przeciwnie - z premedytacją mogą sobie nawzajem szkodzić. „Atak zombie” jest tytułem ciekawym i dopracowanym. Zapewni przyjemną, trzymającą w napięciu rozgrywkę. Z czystym sumieniem serdecznie go wszystkim polecam!

zombie6

http://miye.eu

 

Dział: Gry bez prądu
czwartek, 02 lipiec 2015 17:11

Terminator: Genisys

„Jesteś reliktem" – te słowa nie raz i nie dwa padają ze srebrnego ekranu podczas seansu „Terminator: Genisys" w reżyserii Alana Taylora. Wypowiadają je chyba wszyscy najważniejsi bohaterowie produkcji. I niestety coś w tym jest. Nie chodzi nawet o to, że dzień po premierze siedziałam w kinowej sali jedynie z piątką innych, samotnych widzów – żadnych grup przyjaciół, czy nawet fanowskich duetów. Nie mam także na myśli tego, że głównego pogromcę zła i występku gra facet z niemal siedemdziesiątką na karku. Na tle gamy zwiastunów filmów science fiction, które zaserwowano nielicznym obecnym przed seansem, „Terminator: Genisys" wygląda jednak jak odgrzewany kotlet, któremu wydaje się, że jest dorodnym kogutem, chociaż tam i ówdzie wyraźnie się przesuszył i nie do przełknięcia.

Mamy rok 2029. Rebelianci pod wodzą Johna Connora (Jason Clarke) realizują właśnie ostatnią fazę planu, który ma zapewnić światu wyzwolenie. Jeszcze tylko atak na dwa punkty i ziemię znowu będą kontrolować ludzie. Jednak wszystko wymyka się spod kontroli, gdy Skynet wciela w życie plan B. Podczas, gdy ludzie walczą z niedobitkami maszyn, system wysyła w przeszłość terminatora, który ma za zadanie zamordować matkę Connora, Sarę (Emilia Clarke). Chcą raz jeszcze przechylić szalę zwycięstwa na stronę ludzi, w pogoń za zabójczą maszyną rusza prawa ręka przywódcy rebeliantów - Kyle Reese (Jai Courtney). Jednak w 1997 roku zamiast spotkać przerażoną, potrzebującą pomocy kelnerkę, mężczyzna trafia na wyszkoloną przez Popsa (Arnold Schwarzenegger) – terminatora starej daty – trafia na świadomą i gotową stanąć do walki kobietę. Czy wspólnymi siłami uda im się wreszcie ocalić świat przed Skynetem?

Przysięgam, że słyszałam jak garstka zebranych na sali kinowej mężczyzn naprzemiennie ziewała. Mi także kilka razy się zdarzyło. A to głównie za sprawą dziwacznej konstrukcji najnowszego „Terminatora". Niemal cały wstęp to pompatyczna, motywacyjna przemowa z offu, opatrzona kadrami walki lub szykowania się do walki, przerwana jedynie na krótką i absurdalną wymianę zdań. Później trochę samej strzelanki, pompatyczna mowa i znowu strzelanka. Sinusoida przegadania i miernej rozróby. No właśnie, gdyby ta rozróba była bardziej... „rozróbowa"?

Przez cały film bohaterowie strzelają do postaci, której kule nie są w stanie skrzywdzić. Naprawdę. Co więcej, doskonale rozumieją, że typowa broń nijak nie pomoże im ocalić świata przed podobnym zagrożeniem. Ale kto by się przejmował, gdy magazynek pełny, a palce na spuście karabinu aż świerzbią? Poza standardowymi seriami z maszynówki do walki wykorzystywane są elementy otoczenia o nietypowych właściwościach – gdy terminator się na nie przewróci zostają doszczętnie zniszczone, ale gdy oberwie nimi w głowę, to traci połowę mechanicznej czaszki. Magia kina!

Film został wyraźnie stworzony z myślą o odbiorcy nastoletnim, co widać w komiksowych, bezkrwawych pojedynkach, absurdalnie długich lotach na ścianę po kopniakach z półobrotu i naprawdę znikomej ilości brutalności, co jest śmieszne, skoro walka toczy się na śmierć i życie. Swoistym wabikiem na młodego odbiorcę miała być też pewnie nagość, zwłaszcza Emilii Clark, jednak familijność produkcji ograniczyła ją do cieni i nagich łopatek – chłopcy, zawiedziecie się. Chyba, że koncept był inny, ale naprawdę nie potrafię znaleźć uzasadnienia dla rozbierania się postaci. Podróże w czasie tak czy siak są niemożliwe, więc można by zaszaleć i uznać, że wędrowanie do przeszłości jest możliwe w ubraniu. Przynajmniej wtedy nie byłoby problemu ze znikającymi między ujęciami spodniami.

„Terminator: Genysis" ma sporo dziur logicznych. Dlaczego Skynet w pierwszym odruchu wysłał za Sarą Connor najstarszego i najmniej śmiercionośnego ze swoich androidów? Dlaczego motyw zmiany przyszłości przez przeszłość działa w odniesieniu do Reese'a, ale dla Johna Connora nie ma już znaczenia? Dlaczego androidy raz mogą podróżować w czasie, a innym razem okazuje się, że zniszczy je siła elektromagnetyczna? Dlaczego w ogóle Skynet czekał z zamordowaniem Sary Connor do podbramkowej sytuacji, zamiast zrobić to na początku ataków rebeliantów?

Jak na niezobowiązującą łupankę, „Terminator: Genysis" wypada wyjątkowo mało widowiskowo. Początkowo nawet mi się to podobało. Magia efektów specjalnych tej produkcji nie tkwiła w supernowoczesnych pistoletach, które jednocześnie podpalały, zamrażały i zmuszały obiekt do wybuchu oraz roztopienia; a w subtelnym rozwoju substancji, płynności i detalach. Jednak fabuła i dialogi dostosowane były do obrazu z dynamiczną akcją i seriami wybuchów, a nie na gadanie i bezsensowne wymiany karabinowych serii do i tak niemożliwego do rozstrzelania przeciwnika.

Jedynym plusem najnowszego „Terminatora" wydaje się jego największy relikt – Arnold Schwarzenegger. Fantastycznie było zobaczyć jego odmłodzoną wersję, śledzić proces starzenia się na ekranie oraz obserwować walkę dwóch wcieleń. Cały dowcip, jaki można w tym obrazie znaleźć skupia się wokół Schwarzeneggera – wszystkie inne żarty są pozbawione finezji i, przede wszystkim, zdolności do wywołania śmiechu. Aktor rozczulił mnie niezwykłym do siebie dystansem, bo nie sposób nie zauważyć i nie połączyć ze sobą problemów starzejącej się postaci filmowej i jej odtwórcy.

Emilia Clarke mnie do siebie nie przekonała, ale i tak wypadła o niebo lepiej od Jai'a Courtney'a, który powinien stanąć przed jakimś aktorskim sądem i zostać skazanym za absolutny brak charyzmy. Najlepiej, poza autoironicznym Schwarzeneggerem, wypadł Jason Clarke. Aktor nie miał może szczególnie skomplikowanej i rozbudowanej roli, ale w przeciwieństwie do Courtney'a, którego podejrzewam o posiadanie jakichś nieprzyjemnych informacji z Hollywood i szantażowanie nimi producentów, miał w sobie coś magnetycznego.

Były chwile, gdy miałam wrażenie, że nie rozchodzi się w „Terminatorze" o świat, a o miłość dwojga młodych ludzi, którzy nie powinni być razem. Męskie kino zapachniało nagle paranormalnym romansem. To, w połączeniu z wyraźnym obniżeniem minimalnego wieku potencjalnego odbiorcy filmu, sprawiło, że zagubiłam się nieco targetowo. Dla kogo w końcu jest to produkcja? Dla nastolatków, z których znaczna część nie rajcuje się już rolą z zamierzchłej przeszłości siedemdziesięcioletniego aktora? A może powinien być to obraz dla fanów pierwowzoru? Powiem jedno – wśród tych pięciu samotnych mężczyzn, których spotkałam na kinowej Sali, wszyscy byli starsi ode mnie. I jestem pewna, że liczyli na coś zupełnie innego.

Dział: Filmy
wtorek, 30 czerwiec 2015 11:10

Nowa Fantastyka 07/2015

W sprzedaży dostępny jest już najnowszy, lipcowy, numer czasopisma "Nowa Fantastyka". W numerze znajdziemy m.in. wywiad z Kevinem Hearne'em, autorem cyklu "Kroniki Żelaznego Druida", felieton Przemysława Pieniążka o powrocie Terminatora oraz mikropowieść Nancy Kress.

Dział: Prasa
niedziela, 28 czerwiec 2015 18:23

Premiera: „Morze potworów"

Siódma klasa była dla Percy'ego Jacksona zaskakująco spokojna. W jego nowojorskiej szkole nie pojawił się żaden potwór. Ale kiedy niewinna gra w piłkę zamienia się w śmiertelną rozgrywkę z gangiem wstrętnych olbrzymów kanibali, sytuacja robi się... nieprzyjemna. A niespodziewane pojawienie się przyjaciółki Percy'ego Annabeth oznacza kolejne złe wieści: magiczne granice Obozu Herosów zostały zatrute przez tajemniczego wroga i jeśli nie znajdzie się lekarstwo, zniszczeniu ulegnie jedyna bezpieczna przystań herosów.

Dział: Komiksy
środa, 24 czerwiec 2015 08:52

Nowe "Paranormal Activity" zakończy serię

Film "Paranormal Activity: The Ghost Dimension", którego premiera zapowiadana jest na 23 października 2015 roku, według producenta Jasona Bluma, będzie piątą i ostatnią częścią cyklu. Produkcja ta będzie połączeniem filmu 2D i 3D. Sekwencje nagrane kamerą wideo prezentowane będą w trzech wymiarach.

Dział: Kino