grudzień 22, 2024

wtorek, 03 luty 2015 09:51

Premiera: "Laguna"

By 
Oceń ten artykuł
(0 głosów)

Premiera nowej powieści z serii "Uczta wyobraźni" już 4 lutego!

Troje nieznajomych, a każde z nich ma swoje problemy. Biolog morski Adaora. Słynny w całej Afryce raper Anthony. Udręczony żołnierz Agu. Kiedy wędrują po plaży Bar Beach w Lagos, legendarnej nigeryjskiej metropolii, są bardziej samotni niż kiedykolwiek.

Kiedy jednak coś podobnego do meteorytu wpada do oceanu, troje ludzi zabranych przez falę zostaje ze sobą związanych na wiele trudnych do zrozumienia sposobów. Wraz z Ayodele, gościem z gwiazd, przebijają się przez Lagos i walczą z czasem, by ocalić miasto, świat... i samych siebie.

"Nie było czasu na ucieczkę. Nie było czasu na odwrót. Nie było czasu na krzyk. I nie było też bólu. Przypominało to wyrzucenie w gwiazdy".

(fragment)

ROZDZIAŁ PIERWSZY

PIĘŚĆ

To była przedziwna chwila, gdy Adaora i dwaj nieznajomi mężczyźni pojawili się w tym miejscu, tuż przed całym tym wydarzeniem. Dokładnie 275 centymetrów od brzegu, punktualnie o 23.55 dnia 8 stycznia 2010 roku. Adaora przybyła od północnej krawędzi plaży. Wysoki mężczyzna w zawoju na twarzy przyszedł od wschodu. Zakrwawiony mężczyzna w mundurze polowym od zachodu. Szli przed siebie spacerowym krokiem, posyłając sobie spojrzenia, gdy było już jasne, że ich ścieżki się przetną.
Jedynie Adaora się zawahała. Później, jak pozostali, ruszyła dalej. Urodziła się i wychowała w Lagos, miała na sobie ładnie dopasowane dżinsy i porządną bluzkę. Prawdopodobnie spędziła więcej czasu na spacerach po tej plaży niż obaj ci mężczyźni razem wzięci.
Otarła łzy z policzków i zapatrzyła się przed siebie. Niecałe pół kilometra przed nią znajdowało się otwarte morze, wzburzony Atlantyk. Kiedy działo się coś złego, stopy zawsze ją tu niosły, na lagoską Bar Beach.
Pod wieloma względami Bar Beach była doskonałym odwzorowaniem nigeryjskiego społeczeństwa. Miejscem, gdzie wszystko się mieszało. Ocean mieszał się z lądem, a zamożni z ubogimi. Bar Beach przyciągała handlarzy narkotyków, squatterów, różnorakie akcenty i języki, mewy, śmieci, gryzące meszki, turystów, wszelkiego rodzaju fanatyków religijnych, handlarzy, prostytutki, ich klientów, kochające wodę dzieci i ich beztroskich rodziców. Bary i niewielkie restauracje przy plaży były ulubionymi miejscami spotkań. Woda przy Bar Beach była zbyt niespokojna, by pływać. Nawet najlepsi pływacy ryzykowali zatopieniem przez jeden z licznych prądów odpływowych.
Adaora wcześniej zdjęła sandały. Co w środku nocy najprawdopodobniej nie było najlepszym pomysłem. Jak dotąd jednak nie nadepnęła na żadne drzazgi, zardzewiałe gwoździe, potłuczone szkło czy ostre kamienie. Potrzeba, by poczuć między palcami chłodny piasek, okazała się ważniejsza od ryzyka. Mimo wszelkich śmieci, Bar Beach wciąż jeszcze wydawała się święta.
12 czerwca 1993 roku, w dniu najbardziej demokratycznych wyborów w historii Nigerii, przyszła tu z ojcem i patrzyła na jego łzy radości. 23 czerwca matka zabrała ją tutaj, ponieważ w domu ojciec i wujowie wyklinali wojsko, które anulowało wyniki tychże wyborów.
Przybyła tu, by uciec przed rzeczywistością, kiedy dowiedziała się, że jej najlepsza przyjaciółka sypia z nauczycielem biologii, by zdać. W dniu, w którym uzyskała doktorat z biologii na Uniwersytecie Lagos, przyszła podziękować siłom nadprzyrodzonym, że pozwoliły jej zachować zdrowe zmysły na tyle, by skończyć studia (i że nie musiała się z nikim przespać, by to osiągnąć).
Przed rokiem przyszła tu, by płakać, kiedy jej ojciec zginął wraz z trzydziestoma innymi osobami podczas nieudanej próby obrabowania luksusowego autokaru na autostradzie Lagos–Benin, jednej z jakże licznych niebezpiecznych dróg w Nigerii. Złodzieje zażądali, by wszyscy pasażerowie wysiedli z autobusu i położyli się na drodze, w owej chwili pustej. W swej głupocie nie przewidzieli ciężarówki (jadącej z nadmierną prędkością, by uniknąć uzbrojonych napastników), która przejechała wszystkich, łącznie ze złodziejami.
A teraz Adaora przyszła na Bar Beach, gdyż jej kochający, idealny mąż, z którym przeżyła dziesięć lat, uderzył ją. Spoliczkował ją naprawdę mocno. A wszystko z powodu hip-hopowego koncertu i kapłana. Z początku stała oszołomiona i zraniona, przyciskając dłoń do twarzy i modląc się, by dzieci tego nie słyszały. Później podniosła rękę i oddała mu policzek. Zaskoczony mąż rzucił się na nią. Ale Adaora była na to gotowa. Wtedy już nie myślała o dzieciach.
Nie wiedziała, jak długo przewalali się jak dzikie psy po podłodze. Sposób zaś, w jaki skończyła się bijatyka, nie był... normalny. W jednej chwili się szarpali, a w następnej mąż został w tajemniczy sposób przykuty do podłogi, jakby jego kostki i nadgarstki mocowały potężne magnesy. Podczas gdy on wił się i wrzeszczał, Adaora wstała, chwyciła kluczyki i wybiegła na dwór. Na szczęście ich dom w dzielnicy Victoria Island znajdował się zaledwie kilka minut drogi od Bar Beach.
Pomasowała opuchnięty policzek. Zaczerwienienie musiało być widoczne nawet na jej ciemnej skórze. Zacisnęła zęby i, idąc w stronę oceanu, próbowała ignorować mężczyzn zbliżających się z prawej i lewej. Po tym, co właśnie przeżyła, nie zamierzała pozwolić, by jakikolwiek mężczyzna stanął jej na drodze. Jednakże, gdy się przybliżyli, obu posłała spojrzenie.
Zmarszczyła czoło.
Mężczyzna w mundurze wyglądał, jakby nieźle oberwał. Przypominał Adaorze wybatożonego lwa. Z jego nosa sączyła się krew, której nawet nie ocierał. I miał opuchniętą połowę twarzy. Jego spojrzenie wydawało się jednak twarde i nieporuszone. Drugi był wysoki i chudy jak strach na wróble, i nosił czarno-biały zawój. Może był muzułmaninem. Większą uwagę zwracał na zbliżającego się poturbowanego żołnierza niż na nią.
Każde z nich szło prosto przed siebie. W ten sposób zbliżali się do siebie nawzajem. Adaora zmrużyła oczy, wpatrując się w mężczyznę w zawoju. Co jest w nim takiego? – pomyślała, idąc w stronę morza. Coś. Ale nie zwolniła kroku. I tak oto cała trójka się spotkała. Wysoki odezwał się pierwszy.
– Przepraszam...
– Niech pan mi powie, że to żart – przerwała Adaora, gdy uświadomiła sobie, o co chodziło z tym mężczyzną. – Czy... czy jest pan... czy mogę prosić...
Wysoki mężczyzna z wyraźną irytacją zdjął zawój i westchnął.
– To ja – powiedział, przerywając jej. – Ale nie nazywaj mnie Anthony Dey Craze. Wyszedłem na spacer po koncercie. Dziś wieczorem mów mi Edgar.
– Na wao! – wykrzyknęła, roześmiała się i uniosła dłoń do ćmiącego policzka. – Miałeś ten zawój na okładce płyty, prawda? – Po tym, co się wydarzyło w domu, z zaskoczeniem stwierdziła, że śmiech sprawia jej przyjemność. – Miałam być dziś na twoim koncercie!
W którymś momencie jej mąż Chris najwyraźniej uznał, że jednak nie „pozwoli" jej pójść z najlepszą przyjaciółką Yemi na koncert Anthony'ego Dey Craze'a, i stanął jej na drodze, kiedy próbowała wyjść.
„A od kiedy to w ogóle potrzebuję twojego pozwolenia na cokolwiek?" – zapytała męża, wyraźnie zbita z tropu. I wtedy została spoliczkowana.
– Proszę – powiedział zakrwawiony wojskowy, ściągnął zielony beret z gładko ogolonej głowy i ścisnął go w drżących dłoniach. – Czy któreś z was ma komórkę? Muszę zadzwonić do ojca. Dobrze zapłacę.
Adaora ledwie zarejestrowała jego słowa – dopiero teraz uważniej mu się przyjrzała. Z bliska wydawał się nie tylko ranny, ale też bardzo cierpiący. Krew płynąca mu z nosa błyszczała w bladym świetle ulicznych latarni i księżyca. Odsunęła dłoń od swojego piekącego policzka i wyciągnęła ją w jego stronę.
– Hej, stary – powiedział Anthony, spoglądając z troską na wojskowego. Wyciągnął komórkę. – Krwawisz, o! Potrzebujesz pomocy? Czy wszystko...
– Nie! – warknął tamten.
Adaora odskoczyła, nieświadomie unosząc pięści.
– Nic nie jest w porządku! Czy wyglądam, jakby wszystko było w porządku? – Wyciągnął rękę po telefon. – Muszę w tej chwili zadzwonić! Rodz...
BUM!
Anthony upuścił komórkę i cała trójka padła na ziemię, osłaniając głowy rękami. Adaora z przerażeniem patrzyła to na wojskowego, to na Anthony'ego. Tego rodzaju dźwięków nie słyszało się na Bar Beach ani w całym Lagos. Na Bar Beach słyszało się co najwyżej kobietę wrzeszczącą na mężczyznę albo strzelający gaźnik samochodu na pobliskiej drodze. Dudniący odgłos był tak głęboki, że Adaora poczuła go w piersi i w zębach. W uszach miała watę. Rozciągał się szeroko, że wydawało się, że ma własny ciężar. Adaora rozejrzała się dookoła i zorientowała się, że dźwięk przycisnął wszystko do ziemi. W odległości około metra dwie ogłuszone mewy spadły z nieba na piasek. Coś czarnego odbiło się od głowy Anthony'ego i upadło obok niego.
– Nietoperz? – spytała Adaora. Wszystkie dźwięki wydawały się przytłumione, jakby mówiła pod wodą.
Anthony przyjrzał mu się uważnie. Nietoperz miał ciało pokryte futrem, oczy jak paciorki i czarne skrzydła. Wciąż żył i próbował się ­poruszać. Mężczyzna podniósł biednego stworka i chwycił Adaorę za rękę. Trącił ramię wojskowego, jednocześnie trzymając w dłoni ogłuszone zwierzę.
– Chodźcie! – krzyknął. – To przyszło od strony wody! Powinniśmy stąd uciekać!
Ale z oceanem coś się działo. Fale kłębiły się nieregularnie. Za każdym razem, kiedy rozbijały się o plażę, sięgały coraz dalej. Po chwili podniosła się fala wysoka na ponad metr. Adaora była tak zafascynowana, że po prostu stała i się gapiła. Anthony przestał ją szarpać i popychać wojskowego. Oczy żołnierza zaczerwieniły się, kiedy próbował skupić wzrok na ciemnej wodzie. Fala kierowała się prosto w ich stronę. Szybka i cicha jak szept. Miała teraz już prawie trzy metry. W końcu cała trójka odwróciła się i zaczęła uciekać. Pięść wody była szybsza. Adaora chwyciła za rękę wojskowego. Anthony rzucił nietoperza – jak liczył, w bezpieczne miejsce – skoczył i chwycił Adaorę za nogi w chwili, kiedy uderzyła w nich woda.
CHLUST!
Słona woda sprawiła, że Adaorę zapiekły oczy, a jej ubranie przylepiło się do ciała. Fala pociągnęła ją w stronę morza. Kobieta wbijała dłonie w piasek, który zapadał się pod nią, kamyki szarpały jej skórę, a morze ciągnęło za nogi. Wciąż czuła rozpaczliwy uścisk dłoni wojskowego i ramiona Anthony'ego wokół nóg. Nie była sama. W ciemności widziała światełka barów i pobliskich budynków. Migotały i stawały się coraz mniejsze.
Bąbelki łaskotały ją w uszy, kiedy próbowała unieść się w stronę powierzchni. Było jednak tak, jakby ocean otworzył wielką paszczę i połknął ją wraz z oboma mężczyznami. Nie mogła oddychać. Słyszała bąbelki, ryk i szum wody w uszach. Czuła ściskanie w płucach i ciśnienie wody. Aman iman, pomyślała słabo Adaora. To zdanie oznaczało „Woda to życie" w tamaszek, języku Tuaregów. Raz podczas podwodnej ekspedycji współpracowała z pewnym Tuaregiem. Aman iman, tak jej odpowiedział, gdy spytała, jakim cudem człowiek z Sahary został tak dobrym płetwonurkiem. Mimo bólu w piersiach i pochłaniającej ciemności, uśmiechnęła się. Aman iman.
Cała trójka trzymała się razem. Opadali coraz głębiej.

ROZDZIAŁ DRUGI

CHŁOPIEC I PANI

Tylko dwie osoby widziały, jak woda uprowadziła Adaorę i obu mężczyzn. Jedną był mały chłopiec. Tuż zanim rozległ się huk, jego opiekun stał w odległości kilku metrów i prowadził ożywioną dyskusję z właścicielem jednej z bud sprzedających napoje, głównie fantę i coca-colę. Chłopiec patrzył na coś innego. W brzuchu mu burczało, ale na chwilę zapomniał o głodzie.
W blasku księżyca nie widział istoty dokładnie, ale kiedy wyszła z wody, wiedział, że nie jest człowiekiem. W umyśle miał tylko jedno słowo, „dym". W każdym razie do chwili, gdy przeszła po cichej plaży i stanęła w migoczącym świetle jednej z restauracji. Wtedy stała się nagą Afrykanką o długich czarnych włosach zaplecionych w warkoczyki. Przypominała chłopcu kobietę, której kiedyś ukradł portmonetkę.
Stała tam przez chwilę, wpatrując się w troje ludzi, którzy przyszli z trzech różnych stron, a znaleźli się obok siebie. Później bezgłośnie pobiegła z powrotem w stronę oceanu i zanurkowała jak wodny duch Mami Wata.
Drapiąc się po swędzącej głowie, chłopiec uznał, że coś sobie wyobraża, co działo się często, gdy był speszony. Wydął nozdrza i zaczął oddychać przez usta, próbując znów skupić się na rzeczywistości. Wielki huk jeszcze bardziej nim wstrząsnął. I wtedy pojawiła się fala, która wyglądała jak ręka potężnego wodnego ducha. Chłopiec widział, jak zabrała troje ludzi, jedną kobietę i dwóch mężczyzn. A chwilę wcześniej widział, jak jeden z tych ludzi wyrzuca w powietrze czarnego ptaszka, który zamachał skrzydłami i odleciał w noc.
Nie mógł jednak o tym opowiedzieć ani nawet przetworzyć tych informacji, gdyż był niemy i upośledzony umysłowo. Gapił się na miejsce, gdzie przed chwilą było troje ludzi, a teraz zniknęli. Wtedy się uśmiechnął, z lewego kącika jego ust popłynęła ślina, ponieważ gdzieś w głębi jego ograniczonego umysłu pojawiło się głębokie zrozumienie, że otoczenie miało na zawsze ulec zmianie, co mu się bardzo podobało.
Drugim świadkiem uprowadzenia była młoda kobieta imieniem Fisayo. W dzień była pracowitą, oczytaną sekretarką, a nocami prostytutką. Ona również zauważyła istotę wyłaniającą się z wody. I ona również pomyślała słowo „dym", ale oprócz tego „zmiennokształtna".
– Widzę diabła – wyszeptała sama do siebie.
Odwróciła się i padła na kolana. Miała na sobie krótką obcisłą spódniczkę, a piasek dotykający jej kolan był ciepły i miękki.
Modliła się do Pana Jezusa Chrystusa, by wybaczył jej wszystkie grzechy i wziął ją do nieba, bo z pewnością zaraz zostanie zabrana. Kiedy rozległ się huk, zacisnęła powieki i próbowała modlić się jeszcze gorliwiej. Ból śmierci miał być jej pokutą. Ale w głębi duszy wiedziała, że jest grzesznicą i nic nie mogło tego zmyć. Podniosła się i odwróciła, dzięki czemu zobaczyła, jak wielka pięść wody chwyta kobietę i dwóch mężczyzn. Chwilę wcześniej jeden z nich wypuścił w powietrze coś czarnego i złego, jak trucizna.
Stała tam, gapiąc się na miejsce, gdzie byli i skąd zniknęli. Czekała, aż woda porwie i ją. Pięść musiała być ręką Szatana, a ona była jednym z największych grzeszników na świecie. Ach, te rzeczy, które robiła, tak wiele, wiele razy! Czasami jedynie po to, by napełnić pusty żołądek. Zadrżała i zaczęła się pocić. Czuła pieczenie pod pachami. Nie znosiła swojej skąpej spódniczki, obcisłej bluzki na ramiączkach, czerwonych czółenek, peruki o prostych brązowych włosach, od której swędziała ją głowa. Kiedy nic się nie wydarzyło, poszła do najbliższego baru i zamówiła wódkę z sokiem żurawinowym. Niepewnie opowiedziała o tym, co widziała, swojemu następnemu klientowi, biznesmenowi ze Stanów. Jego jednak nie interesowało, co miała do powiedzenia. Bardziej interesowało go napełnianie jej ust niż patrzenie, jak się poruszają, wypowiadając bezużyteczne, głupie słowa.
Ale ona nie zapomniała. A gdy wszystko się zaczęło, stała się jednym z najgłośniejszych proroków zagłady w całym Lagos.

ROZDZIAŁ TRZECI

MIRI

Bryza chłodziła wilgotne plecy Adaory przez powoli schnącą bluzkę. Słyszała nerwowe rozmowy: kilka w języku joruba, jedną w igbo, dwie w hausa, większość w pidżynie.
– Szibko, biko-nu! Musim stond iść! – powiedział ktoś.
– Nie wiem. Możie na zamach samobójczi, o!
Zbierali się i pośpiesznie zamykali sklepy i bary, a towarzyszyły temu stukoty i trzaski. Adaora słyszała też dźwięk przyboju. Osłabła. Po raz pierwszy w życiu ten odgłos ją przerażał. Ktoś dotknął jej ramienia, a ona się wzdrygnęła.
– Obudziła się – zabrzmiał kobiecy głos.
Adaora otworzyła oczy i szybko usiadła. Próbowała wstać, ale zakręciło jej się w głowie i znów opadła na piasek.
– Nie – wymamrotała. – Nie dotykaj mnie.
I wtedy zobaczyła pozostałą dwójkę leżącą na piasku, wciąż śpiącą, nieprzytomną albo zamroczoną, cokolwiek tamci z nimi zrobili. Pobliska latarnia uliczna zamigotała. Większość z pozostałych świateł całkiem zgasła i na Bar Beach panowała ciemność.
– Nie zrobię tego – powiedziało to coś.
Adaora zmrużyła oczy i przyjrzała mu się w migoczącym świetle... nie, nie „to", lecz „ona". Kobieta wyglądała jak ktoś z rodziny Adaory – ciemna skóra, szeroki nos, ciemnobrązowe, mięsiste wargi. Jej gęste włosy były równie długie, co Adaory, lecz zamiast licznych zadbanych dredów, sięgających do ramion, ta kobieta miała liczne zadbane warkoczyki, które opadały jej na plecy.
Adaora odwróciła się w stronę wody, bryza uderzyła ją w twarz. Odetchnęła. Powietrze pachniało tak jak zawsze, rybami i solą, z lekką nutą dymu z miasta. Ale woda sięgała stanowczo zbyt daleko. Prawie trzy metry w głąb plaży! Zaledwie kilkadziesiąt centymetrów od jej stóp. Właściciele i pracownicy barów i restauracji trzymali latarki w rękach i z niepokojem spoglądali na wodę, pośpiesznie zamykając lokale. Wszyscy klienci musieli uciec. I powinni być przestraszeni, pomyślała Adaora, zaciskając powieki i próbując zebrać myśli. Ile czasu minęło? Godziny? Kilka minut?
– Co się stało, to się nie odstanie – stwierdziła kobieta. – Jesteśmy tutaj. Teraz...
– Teraz wy... powinniście odejść – odpowiedziała niewyraźnie Adaora.
– Nie. Zostajemy.
Adaora popatrzyła na kobietę i nie umiała wzbudzić w sobie złości. Znów zamknęła oczy, zmuszając się do myślenia analitycznie, spokojnie, racjonalnie, jak przystoi naukowcowi, którym przecież była. Ale kiedy spojrzała na kobietę, przyszła jej do głowy zupełnie nienaukowa myśl.
W kobiecie było coś jednocześnie atrakcyjnego i odpychającego, co mieszało Adaorze w głowie. Miała długie włosy – liczne idealne, błyszczące warkoczyki, ale z pewnością były to jej naturalne włosy. Przenik­liwe spojrzenie brązowych oczu przyprawiało Adaorę o gęsią skórkę, zupełnie jakby patrzyła na dużego czarnego pająka. Jej zachowanie było zbyt spokojne, swobodne i... obce. Mąż Adaory, Chris, natychmiast by ją znienawidził, ze wszystkich powyższych powodów. Dla niego kobieta byłaby „morską wiedźmą". Wierzył, że istniały białe wiedźmy, cielesne wiedźmy i morskie wiedźmy. Wszystkie były złe, lecz morskie miały największą moc, gdyż mogły ujarzmić wodę, tę samą substancję, z której ciało dorosłego składało się w siedemdziesięciu procentach, a ciało dziecka w siedemdziesięciu pięciu. Woda to życie, pomyślała znowu.
Adaora uśmiechnęła się szeroko. Kobieta mogła swobodnie udawać jej kuzynkę. Wystraszenie męża na śmierć byłoby doskonałym sposobem na wyrównanie rachunków. A w piwnicy miała laboratorium. Mogła ­przeprowadzić kilka podstawowych testów na tej... „kobiecie". To byłby prosty, nieskomplikowany, nieoficjalny sposób, by ocenić, czy to wszystko rzeczywiście się wydarzyło, czy też było jedynie urojeniem wywołanym przez napięcie.
– Jak mam cię nazywać? – spytała Adaora, westchnęła i rozmasowała czoło.
Dotknęła policzka. Wciąż opuchnięty i obolały.
Kobieta zawahała się i uśmiechnęła znacząco.
– Podoba mi się imię Miri?
Adaora zamrugała z zaskoczeniem. Myślała o tym właśnie imieniu. To coś rzeczywiście czytało jej w myślach. Imię „Miri" z pewnością jeszcze bardziej wstrząsnęłoby jej mężem – to byłby lukier na cieście. Jednakże Adaora czuła pewien opór. Imię powinno być bardziej subtelne niż okreś­lenie „wody" w języku igbo.
– Nie – powiedziała. – Co powiesz na imię...
Zawahała się, gdy w jej umyśle pojawiło się imię „Ayodele". To było imię z języka joruba, co wywołałoby podejrzenia Chrisa, gdyż Adaora wywodziła się z ludu Igbo. Ponadto w dzieciństwie miała przyjaciółkę imieniem Ayodele, która zginęła, kiedy próbowała przejść przez ruchliwą ulicę. Zmarszczyła czoło.
– Czy wiesz, o jakim imieniu myślę teraz?
To... kobieta się uśmiechnęła.
– Nie.
Mąż też musiał pamiętać Ayodele z czasów dzieciństwa. Płakał tak samo jak Adaora, kiedy doszło do wypadku. To imię zaniepokoiłoby go bardziej niż „Miri". Tak.
– Musisz gdzieś się zatrzymać – zauważyła Adaora.
– Tak – odpowiedziała kobieta. – To by mi odpowiadało.
– Świetnie – stwierdziła Adaora zdecydowanym głosem. – W takim razie masz na imię Ayodele.