Sprawca zamachu w tokijskim metrze czeka na sygnał od swojego guru. Transmigrująca dusza poszukuje przypisanego jej ciała. Geniusz nauki włamuje się do światowego systemu satelitarnego. Bóstwo wyczerpane ciągłym powstrzymywaniem cywilizacji przed samozagładą szuka rady u radiowego didżeja...
(fragment)
Okinawa
Kto dmuchnął mi w kark?
Odwróciłem się. Drzwi z barwionego szkła zamknęły się z sykiem. Jaskrawe światło. Sztuczne paprocie kołysały się lekko, leciutko, w pustym hallu. Na sprażonym przez słońce parkingu nic się nie poruszało. Dalej pas palm, a nad nim głębokie niebo.
– Proszę pana?
Odwróciłem się. Recepcjonistka czekała, podsuwając mi swoje pióro z uśmiechem równie wykrochmalonym jak jej mundurek. Pod makijażem dostrzegłem pory, pod muzyką z puszki usłyszałem ciszę, a pod pokładem ciszy wykryłem wrażenie pośpiechu.
– Kobayashi. Jakiś czas temu dzwoniłem z lotniska, żeby zarezerwować pokój.
Czułem ukłucia w dłoniach. Maleńkie ciernie.
– A tak, pan Kobayashi...
A jeśli mi nie uwierzy? Nieczyści zawsze meldują się w hotelach pod fałszywymi nazwiskami. Żeby cudzołożyć z nieznajomymi.
– Proszę wpisać nazwisko i adres, tutaj... i zawód.
Pokazałem obandażowaną rękę.
– Z przykrością muszę panią prosić o wypełnienie za mnie formularza.
– Oczywiście... Ojej, jak to się stało?
– Przytrzasnąłem dłoń drzwiami.
Zrobiła współczującą minę i odwróciła formularz do siebie.
– Pański zawód, panie Kobayashi?
– Programista. Pracuję dla różnych firm, na umowę‑zlecenie.
Ściągnęła brwi. Nie pasowałem do jej formularza.
– Rozumiem, nie ma firmy jako takiej, w takim razie...
– Proszę wpisać nazwę tej, dla której aktualnie pracuję. – Proste. Wydział technologiczny Bractwa załatwi potwierdzenie.
– Dobrze, panie Kobayashi... witamy w hotelu Ogród Okinawy.
– Dziękuję.
– Przyjechał pan w interesach czy w celach turystycznych, panie Kobayashi?
Czy jej uśmiech wyrażał lekkie zdziwienie? Czy na jej twarzy widniała podejrzliwość?
– Pół na pół. – Zrobiłem użytek z potencjału alfa, kontrolując brzmienie głosu.
– Mamy nadzieję, że pobyt u nas będzie przyjemny. Proszę, pański klucz. Pokój numer trzysta siedem. Gdyby potrzebował pan pomocy, proszę się nie krępować.
Wy mielibyście mi pomóc?
– Dziękuję.
Nieczyści. Nieczyści. Mieszkańcy Okinawy nigdy nie byli Japończykami czystej krwi. Pochodzą od innych, słabszych przodków. Gdy się odwróciłem i szedłem do windy, mój szósty zmysł mi powiedział, że recepcjonistka uśmiecha się z wyższością. Darowałaby sobie ten uśmieszek, gdyby wiedziała, z jakiego kalibru umysłem ma do czynienia. Nadejdzie jej czas, jak wszystkich innych.
W ogromnym hotelu ani żywego ducha. Milczące korytarze ciągnęły się wraz z popołudniem, puste jak katakumby.
***
W moim pokoju brakowało powietrza. W Sanktuarium nie wolno korzystać z klimatyzacji, gdyż wpływa negatywnie na fale alfa. Na znak solidarności z moimi braćmi i siostrami wyłączyłem urządzenie i otworzyłem okna. Zaciągnąłem zasłony. Nigdy nie wiadomo, czyj teleobiektyw może zaglądać do pokoju.
Spojrzałem w oko słońca. Naha jest brzydkim, nijakim miastem. Ale oglądana na tle akwamarynowego pasa Pacyfiku mogłoby stanowić dzielnicę Tokio. Zwyczajny czerwono‑biały nadajnik telewizyjny, nadający rozkazy na rządowych częstotliwościach podprogowych. Zwyczajne domy towarowe, wznoszące się jak świątynie bez okien, oszałamiające nieczystych i zmuszające ich do uległości. Dzielnice mieszkaniowe, fabryki zatruwające powietrze i zasoby wody. Lodówki wyrzucane na ziemię niczyją zasłaną drobniejszym śmieciem. Ich miasta są sztucznie zaszczepionymi okazami brzydoty! Wyobrażam sobie, jak Nowa Ziemia niczym ogromna miotła zmiata to ropiejące ohydztwo, przywracając nasz glob do pierwotnego stanu. Wtedy Bractwo stworzy coś, na co zasługujemy i co ocaleni będą pielęgnować po wieczne czasy.
Oczyściłem się i przejrzałem w łazienkowym lustrze. Należysz do tych, którzy ocaleją, Kwazarze. Silne rysy podkreślają moje samurajskie pochodzenie. Wyraźnie zarysowane brwi. Jastrzębi nos. Kwazar, zwiastun. Jego Serendipity proroczo wybrał moje imię. Moja rola polega na pulsowaniu na skraju wszechświata wiernych, samotnie i w ciemności. Jestem heroldem. Należę do forpoczty.
Wentylator buczał. Skądś zza tego pomruku płynął szloch małej dziewczynki. Jakże wiele smutku na tym pokręconym świecie. Zacząłem się golić.
***
Zbudziłem się wcześnie, przez chwilę nie pamiętając, gdzie jestem. Wokół mnie leżały elementy układanki mojego snu. Był tam pan Ikeda, mój wychowawca z liceum, i dwóch czy trzech najgorszych łobuzów. Pojawił się także mój ojciec biologiczny. Przypomniałem sobie ten dzień, kiedy ci dranie zmusili wszystkich w klasie do udawania, że nie żyję. Po popołudniu wieść rozeszła się po całej szkole. Wszyscy udawali, że mnie nie widzą. Kiedy się odzywałem, udawali, że mnie nie słyszą. Pan Ikeda, wyznaczony przez społeczność stróż młodych umysłów, też się o tym dowiedział, i co postanowił zrobić? Drań na ostatniej godzinie odprawił nabożeństwo żałobne. Nawet zapalił kadzidło, intonował pieśni i tak dalej.
Zanim Jego Serendipity rozświetlił moje życie, czułem się bezbronny. Szlochałem i krzyczałem, żeby przestali, ale nikt mnie nie widział. Byłem martwy.
Po przebudzeniu stwierdziłem, że dręczy mnie erekcja. Zbyt wielkie zakłócenia fal gamma. Medytowałem pod zdjęciem Jego Serendipity, dopóki mi nie przeszło.
Jeśli nieczyści chcą pogrzebów, będą ich mieli pod dostatkiem w czasie Białych Nocy, zanim Jego Serendipity powstanie, żeby objąć władzę nad swoim królestwem. Pogrzeby bez żałobników.
***
Szedłem Kokusai Dori, główną ulicą miasta, klucząc i zawracając, żeby zgubić tych, którzy mnie śledzili. Niestety, mój potencjał alfa jest ciągle zbyt niski i nie pozwala mi na osiągnięcie niewidzialności, dlatego muszę gubić ogony w tradycyjny sposób. Kiedy zyskałem pewność, że nikt mnie nie śledzi, skręciłem do salonu gier i zadzwoniłem z automatu. Prawdopodobieństwo podsłuchu w budce telefonicznej jest mniejsze.
– Bracie, tu Kwazar. Połącz mnie, proszę, z ministrem obrony.
– Oczywiście, bracie. Minister czeka na rozmowę. Pozwól, że pogratuluję ci sukcesu, jakim okazała się nasza ostatnia misja.
Czekałem dłuższą chwilę na połączenie. Minister obrony, absolwent Uniwersytetu Cesarskiego, jest ulubieńcem Jego Serendipity. Był sędzią, zanim usłyszał Jego wezwanie. Jest urodzonym przywódcą.
– A, Kwazar. Wybornie. Zdrowie ci dopisuje?
– Na służbie u Jego Serendipity, panie ministrze, zawsze cieszę się dobrym zdrowiem. Pozbyłem się alergii i od dziewięciu miesięcy nie cierpię na...
– Jesteśmy z ciebie zadowoleni. Jego Serendipity jest pod wielkim wrażeniem głębi twojej wiary. Pod wielkim wrażeniem. Obecnie w swoim ustroniu medytuje nad twoją animą. Poświęca swój czas wyłącznie tobie, dla wzmocnienia i wzbogacenia.
– Panie ministrze! Błagam o przekazanie Mu moich najszczerszych podziękowań.
– Uczynię to z przyjemnością. Zasłużyłeś. Prowadzimy wojnę przeciwko rzeszom nieczystych i w wojnie tej akty odwagi muszą się spotkać z uznaniem i nagrodą. A teraz przejdźmy do rzeczy. Z pewnością się zastanawiasz, jak długo masz pozostawać z dala od swojej rodziny. Gabinet uważa, że siedem dni w zupełności wystarczy.
Zgiąłem się w głębokim ukłonie.
– Rozumiem, panie ministrze.
– Widziałeś doniesienia telewizyjne?
– Unikam kłamstw nieczystego państwa, panie ministrze. Bo jaki wąż chętnie słucha głosu zaklinacza? Mimo że jestem daleko od Sanktuarium, noszę w sercu wskazówki Jego Serendipity. Domyślam się, że wetknęliśmy kij w mrowisko.
– W istocie. Mówią o terroryzmie, dostają piany na nieczystych pyskach. Te biedne bydlęta są niemal godne litości... niemal. Jak przepowiedział Jego Serendipity, nie są w stanie pojąć, że ponoszą karę za własne grzechy. Bądź dumny, Kwazarze, że jesteś jednym z wybranych narzędzi sprawiedliwości! Trzydzieste Dziewiąte Święte Objawienie mówi: Duma z poniesionej ofiary nie jest grzechem, ale wyrazem szacunku dla samego siebie. Mimo wszystko staraj się nie rzucać w oczy. Wtop się w tło. Pozwiedzaj trochę. Mam nadzieję, że wystarczy ci suma przyznana na wydatki?
– Skarbnik okazał się nadzwyczaj hojny, a moje potrzeby są skromne.
– Bardzo dobrze. Skontaktuj się z nami za siedem dni. Bractwo z utęsknieniem czeka na powrót naszego umiłowanego brata.
***
Wróciłem do pokoju na południowy rytuał oczyszczenia i medytacje. Zjadłem kilka krakersów, przekąsek z wodorostów i orzechów nerkowca, popijając zieloną herbatą z automatu w korytarzu. Kiedy wychodziłem po lunchu, nieczysta recepcjonistka dała mi plan miasta. Wybrałem się na zwiedzanie tutejszych atrakcji turystycznych.
W nędznym zarośniętym parku na szczycie wzgórza na północ od Naha znajdowała się kwatera główna dowództwa japońskiej floty. Podczas wojny była tak dobrze ukryta, że amerykańscy najeźdźcy natknęli się na nią dopiero trzy tygodnie po zajęciu Okinawy. Amerykanie nie są zbyt rozgarnięci. Nie widzą tego, co oczywiste. Dziesięć lat temu ich ambasada miała czelność odmówić Jego Serendipity przyznania wizy pobytowej. Teraz oczywiście Jego Serendipity udaje się dokąd tylko zechce, używając technik konwersji podprzestrzennej. Kilka razy odwiedził Biały Dom, nie napotykając żadnych przeszkód.
Zapłaciłem za bilet i zszedłem na dół. Powitał mnie mroczny chłód. Z jakiejś rury ciekła woda. Jeszcze jedna niespodzianka czekała na amerykańskich najeźdźców. Tamtejszy kontyngent wybrał honorową śmierć. Cztery tysiące ludzi odebrało sobie życie. Dwadzieścia dni wcześniej.
Honor. Co ten czczy, bałwochwalczy świat nieczystych wie o honorze? Chodząc tunelami, czubkami palców gładziłem ściany. Gładziłem blizny zostawione przez wybuchające granaty i oskardy, którymi żołnierze wykuwali swoją warownię, i czułem łączącą mnie z nimi prawdziwą więź pokrewieństwa. To samo pokrewieństwo czuję w Sanktuarium. Dzięki mojemu podwyższonemu ilorazowi alfa wychwytywałem pozostałości ich animy. Wędrowałem tunelami, aż straciłem poczucie czasu.
Gdy opuściłem ten pomnik godności, podjechał autokar pełen turystów. Rzuciłem na nich okiem, świadom ich aparatów fotograficznych, paczek chipsów, głupich min zarozumialców i ograniczonych umysłów z potencjałem alfa mniejszym niż u muchy. Żałowałem, że nie została mi ani jedna fiolka płynu czyszczącego, bo mógłbym rzucić ją za nimi po schodach i zamknąć ich pod ziemią. Zostaliby oczyszczeni w taki sam sposób, jak ci w Tokio, zaślepieni przez pieniądze. Akt ten uspokoiłby dusze tych młodych żołnierzy, którzy dziesiątki lat temu oddali życie za swoje przekonania, jak ja gotów byłem uczynić zaledwie siedemdziesiąt dwie godziny temu. Zostali zdradzeni przez marionetkowe rządy, które po wojnie zbrukały naszą ziemię. Jak my wszyscy zostaliśmy zdradzeni przez społeczeństwo otwierające rynki dla Disneya i sieci McDonald's. Czemu miała służyć cała ta ofiara? Zbudowaniu niezatapialnego lotniskowca dla Stanów Zjednoczonych.
Ale nie została mi ani jedna fiolka, musiałam więc ścierpieć obecność tych nieczystych, rozgadanych, wypróżniających się i rozmnażających, kalających wszystko kretynów. Ich smród dosłownie mnie dławił.
Zszedłem ze wzgórza pod palmy.
* * *
We wnętrzu lewej dłoni znajduje się punkt, receptor alfa. Kiedy Jego Serendipity po raz pierwszy zaszczycił mnie prywatną audiencją, otworzył moją dłoń i delikatnie nacisnął palcem wskazującym. Przebiegł mnie osobliwy dreszcz, jakby przyjemne porażenie prądem, a później stwierdziłem, że moja moc koncentracji zwiększyła się czterokrotnie.
Padało tego nadzwyczajnego dnia trzy i pół roku temu. Chmury spływały z góry Fudżi, wschodni wiatr dął nad falistymi terenami rolniczymi wokół Sanktuarium. Dwanaście tygodni wcześniej zgłosiłem się do Programu Powitalnego i tego ranka zakończyłem załatwianie spraw z jednym z podsekretarzy Ministerstwa Skarbu. Podpisałem dokumenty uwalniające mnie z więzienia materializmu. Obecnie mój dom i jego zawartość należą do Bractwa, podobnie jak moje oszczędności, fundusz emerytalny, członkostwo w klubie golfa i samochód. Nigdy dotąd nie czułem się taki wolny. Czuję się bardziej wolny niż kiedykolwiek uważałem to za możliwe. Członkowie mojej rodziny – mojej nieczystej, biologicznej rodziny, mojej rodziny cielesnej – jak było do przewidzenia, niczego nie zrozumieli. Przez całe życie przykładali miarę do każdego sukcesu i każdej porażki, mierząc co do milimetra, a tu nagle ich linijkę połamałem na kolanie. W swoim ostatnim liście moja matka poinformowała, że ojciec wykreślił mnie z testamentu. Ale jak Jego Serendipity pisze w 71 Świętym Objawieniu, Furia przeklętego jest bezsilna niczym szczur, który podgryza świętą górę.
Zresztą, oni nigdy mnie nie kochali. Nie wiedzieliby o istnieniu świata, gdyby nie telewizja.
Jego Serendipity zszedł po schodach w towarzystwie ministra bezpieczeństwa. Światło jaśniało, gdy zbliżał się do gabinetu. Najpierw ujrzałem jego stopy w sandałach i rąbek fioletowej szaty, a potem ukazała się cała reszta Jego umiłowanej postaci. Uśmiechnął się do mnie, dzięki telepatii wiedząc, kim jestem i czego dokonałem.
– Jestem Guru – oznajmił i pozwolił mi ucałować swój święty pierścień z rubinem, gdy ukląkłem. Czułem Jego emanacje alfa jak igła kompasu, która bezbłędnie wykrywa magnetyczną północ.
– Mistrzu – szepnąłem. – Przybyłem do domu.
Jego Serendipity wysławiał się wyraźnie i pięknie, a słowa spływały z samych Jego oczu.
– Uwolniłeś się z zakładu dla obłąkanych, jakim jest świat nieczystych, mały bracie. Dzisiaj dołączyłeś do nowej rodziny. Wyzwolony od swojej dawnej rodziny cielesnej, wstąpiłeś do nowej rodziny ducha. Od tego dnia masz dziesięć tysięcy braci i sióstr. Nasza rodzina przed końcem świata rozrośnie się w miliony. I będzie wzrastać, zapuszczając korzenie we wszystkich narodach. Znajdujemy żyzną glebę w obcych krajach. Nasza rodzina będzie rosnąć, dopóki świat zewnętrzny nie stanie się światem wewnętrznym. To nie jest proroctwo. To nieuchronna przyszła rzeczywistość. Jak się czujesz, najmłodsze dziecko naszego państwa bez granic, bez cierpienia?
– Jestem szczęśliwy, Wasza Serendipity. Jakże szczęśliwy, że mogę pić z krynicy prawdy, choć mam dopiero dwadzieścia parę lat.
– Mój mały bracie, obaj wiemy, że nie szczęście cię tutaj sprowadziło. Przywiodła cię do nas miłość. – Potem mnie pocałował, a ja ucałowałem usta wiecznego życia. – Kto wie – rzekł mój Mistrz – jeśli będziesz kontynuował wzmacnianie alfa tak szybko, jak donosi minister edukacji, być może w przyszłości zostanie ci powierzona wyjątkowa misja...
Moje serce wprost wyrywało się z piersi. Rozmawiali o mnie! Jestem tylko nowicjuszem, a oni już o mnie rozmawiali!
***
W kawiarniach, sklepach, biurach i szkołach, na wielkim ekranie w centrum handlowym, w każdym mieszkaniu wielkości skrzynki na króliki, ludzie śledzili doniesienia z akcji czyszczenia. Pokojówka, która przyszła posprzątać mój pokój, mówiła o tym bez końca. Pozwoliłem jej trajkotać. Zapytała mnie, co myślę. Odparłem, że jestem tylko zwykłym programistą z Nagoi i nie znam się na takich sprawach. Obojętność jej nie wystarczyła: obowiązkowe stało się okazywanie oburzenia. Musiałem odegrać małą komedię, żeby uniknąć podejrzeń. Pokojówka wspomniała o Bractwie. Wygląda na to, że parszywe palce obmierzłych mediów już nas wytykają, pomimo naszych wcześniejszych ostrzeżeń.
Po południu wyszedłem dokupić szamponu i mydła. Recepcjonistka siedziała odwrócona plecami do hallu, wlepiając wzrok w ekran telewizora. Telewizja zionie kłamstwami nieczystych i niszczy korę alfa, jednakże uznałem, że kilka minut nie wyrządzi mi większej szkody. Patrzyłem razem z nią. Dwudziestu jeden oczyszczonych, i wiele setek na wpół. Jednoznaczne ostrzeżenie dla państwa nieczystych.
– Nie chce mi się wierzyć, że to się stało w Japonii – powiedziała recepcjonistka. – W Ameryce, tak. Ale tutaj?
Grupa „ekspertów" dyskutowała o „potworności" wydarzenia. Do grona ekspertów należeli dziewiętnastoletnia gwiazda muzyki pop i profesor socjologii z Uniwersytetu Tokijskiego. Dlaczego Japończycy słuchają tylko gwiazd popu i profesorów? Bez końca puszczali ten sam materiał, scenę przedstawiającą nieoczyszczonych wybiegających ze stacji metra, zakrywających usta chusteczkami, wymiotujących, wściekle trących oczy. Jak jego Serendipity pisze w 32 Świętym Objawieniu: Jeśli więc prawe twoje oko jest ci powodem do grzechu, wyłup je*. Zdjęcia oczyszczonych, wciąż leżących tam, gdzie uwolniło ich czyszczenie. Ich cieleśni bliscy, szlochający w swojej ignorancji. Następne ujęcie: premier. Największy nieokrzesany głupiec z nich wszystkich, przysięgający, że nie spocznie, dopóki „sprawcy tej potwornej zbrodni nie zostaną oddani w ręce sprawiedliwości".
Czy ta hipokryzja nie jest widoczna jak na dłoni? Czy oni nie widzą, że prawdziwą potwornością jest typowe dla współczesnego świata systematyczne mordowanie człowieka jako jednostki wraz z jego animą? Posunięcie Bractwa było tylko jednym kontratakiem przeciwko prawdziwemu potworowi naszej epoki. Pierwszą potyczką w długiej wojnie, w której nasze zwycięstwo jest ewolucyjną predestynacją.
I dlaczego ludzie nie dostrzegają całej tej daremności? Przecież to zwykły polityk, kolejny przekupny, wbijający nóż w plecy pasożyt, którego umysł nie jest w stanie pojąć, w jakiej kloace grzęźnie. Jak ci nieczyści zwyrodnialcy mogą bodaj mieć nadzieję, że zmuszą do czegoś Jego Serendipity? Bodhisattwę, który na zawołanie może uczynić się niewidzialnym, szybującego jogina, boską istotę mogącą oddychać pod wodą. Oddać Go i Jego sługi w ręce „sprawiedliwości"? Przecież to my jesteśmy lotnymi narzędziami sprawiedliwości!
* Biblia Tysiąclecia.
Oczywiście, wciąż mam za niski iloraz alfa, żeby chronić się za pomocą telepatii czy telekinezy, ale przecież jestem setki kilometrów od sceny czyszczenia. Nigdy nie przejdzie im na myśl, żeby szukać mnie tutaj.
Wyśliznąłem się z chłodnego hallu.
***
Przez cały tydzień starałem się trzymać w cieniu, ale taka niewidzialność też może przyciągać uwagę. Dlatego wymyśliłem sobie spotkania biznesowe i od poniedziałku do piątku punktualnie o ósmej trzydzieści mijałem recepcjonistkę z lakonicznym „Dzień dobry". Czas wlókł się noga za nogą. Naha jest po prostu kolejnym małym miastem. Po głównej ulicy paradowali dumnie Amerykanie z baz wojskowych, które są plagą tych wysp, wielu z naszymi kobietami uwieszonymi u ramienia, z japońskimi kobietami ubranymi w nic więcej, jak tylko skąpe paski materiału. Mężczyźni na Okinawie małpują cudzoziemców. Chodziłem po domach towarowych, obserwując niekończący się potok pożądliwych kupujących. Chodziłem, dopóki nie rozbolały mnie nogi. Siadywałem w ocienionych kawiarniach, gdzie półki uginały się pod ciężarem kolorowych czasopism zaśmiecających umysły. Podsłuchiwałem biznesmenów, kupujących i sprzedających to, co do nich nie należy. Szedłem dalej. Przeciętni idioci gapiący się w grzechoczącą pustkę automatów pachinko, jak kiedyś ja w czasach, zanim Jego Serendipity otworzył moje wewnętrzne oczy. Turyści z większych wysp zwiedzający sklepy z pamiątkami, kupujący pudełka tandety, której naprawdę nikt nie chce. Cudzoziemscy handlarze, sprzedający na chodnikach zegarki i tanią biżuterię. Chodziłem po salonach gier, gdzie zatrute dzieci zbierają się po szkole i wlepiają wzrok w ekrany, na których złe cyborgi, fantomy i zombie prowadzą bitwę. Takie same sklepy jak wszędzie indziej... Burger King, Benetton, Nike... Główne ulice stają się identyczne na całym świecie, jak sądzę. Chodziłem bocznymi uliczkami, gdzie gospodynie wietrzą futony na dworze, po raz sześćdziesiąty przeżywając taki sam rok. Obserwowałem garncarza o dziobatej twarzy, pochylonego nad kołem. Umierającego mężczyznę, który kaszlał bez wyjmowania papierosa z ust, naprawiającego dziecinny rowerek na dolnym stopniu schodów. Bezzębną kobietę, gdy wkładała świeże kwiaty do wazonu przed rodzinną kapliczką. Pewnego popołudnia wybrałem się do starego pałacu Riukiu. Na dziedzińcu stały automaty z napojami, a sklep pod szyldem Święty Szermierz oferował wyłącznie breloczki do kluczy i filmy do aparatów. Na starożytnych murach obronnych roiło się od licealistów z Tokio. Chłopcy wyglądali jak dziewczęta, z długimi włosami, kolczykami w uszach i wyskubanymi brwiami. Dziewczyny paplały przez komórki, śmiejąc się skrzekliwie jak małpy. Nienawidź ich, Kwazarze, a będziesz musiał znienawidzić świat.
Bardzo dobrze, Kwazarze. Znienawidźmy świat.
Jedynym spokojnym miejscem w Naha był port. Obserwowałem łodzie, wyspiarzy, turystów i wielkie frachtowce. Zawsze lubiłem morze. Mój biologiczny wujek zabierał mnie do portu w Jokohamie. Szliśmy tam z atlasem kieszonkowym, żeby wyszukiwać w nim macierzyste porty i kraje, z których pochodziły statki.
Oczywiście, to było w innym życiu. Zanim mój prawdziwy ojciec wezwał mnie do domu.
***
Pewnego dnia, gdy wyszedłem z transu alfa po południowym oczyszczaniu, zauważyłem rozcapierzony jak szprychy w kole cień, który po chwili stężał w pająka. Zamierzałem spuścić go w sedesie, gdy ku mojemu zdumieniu nadał wiadomość alfa! Oczywiście, Jego Serendipity go wykorzystywał, żeby ze mną porozmawiać. Guru ma szelmowskie poczucie humoru.
– Odwagi, Kwazarze, mój wybrańcze. Odwagi i siły. To twoje przeznaczenie.
Ukląkłem przed pająkiem.
– Wiedziałem, panie, że o mnie nie zapomniałeś – odparłem i pozwoliłem pająkowi wędrować po moim ciele.
Potem umieściłem go w słoiczku. Postanowiłem, że kupię lep na muchy, żebym miał czym karmić mojego braciszka. Obaj jesteśmy posłańcami Jego Serendipity.
***
Nie ustają spekulacje na temat „sekty apokaliptycznej". Jak to mnie drażni! Bractwo wierzy w życie, nie w zagładę. I nie jest żadną „sektą". Sekty niewolą. Bractwo wyzwala. Przywódcy sekt są oszustami, którzy co innego myślą, a co innego mówią, a za kulisami mają prywatne haremy i rolls‑royce'y. Miałem zaszczyt być przez chwilę świadkiem życia w wewnętrznym kręgu Guru – ani jednej dziewczyny w zasięgu wzroku! Jego Serendipity jest wolny od lepkiej pajęczyny seksu. Wybrał sobie żonę tylko po to, żeby nosiła Jego dzieci. Zaspokajaniem skromnych potrzeb domowych Guru zajmują się młodsi synowie członków gabinetu i ulubieni uczniowie. Szczęśliwcy ci noszą tylko przepaski biodrowe, jak podczas medytacji, są więc gotowi przyjąć pozycję zazen alfa, ilekroć Mistrz raczy udzielić im swojego błogosławieństwa. A w całym Sanktuarium są tylko trzy cadillaki – Jego Serendipity dobrze wie, kiedy wypędzać demony materializmu, które opętały nieczystych, i kiedy wykorzystywać to opętanie jako konia trojańskiego, żeby spenetrować bagno zewnętrznego świata.
Aby odwrócić podejrzenia od Bractwa, Jego Serendipity wpuścił do Sanktuarium kilku dziennikarzy, żeby sfilmowali braci i siostry podczas aktu wzbogacania alfa. Poza tym przeprowadzono inspekcję w naszych zakładach chemicznych. Minister nauki wyjaśnił, że produkujemy nawozy. Zażartował, że, będąc wegetarianami, musimy mieć całą plantację ogórków! Rozpoznałem moich braci i siostry na ekranie telewizora. Korzystając z okazji, telepatycznie przekazywali słowa poparcia i zachęty dla brata Kwazara. Roześmiałem się głośno. Nieczyste hieny z wiadomości telewizyjnych próbowały oskarżać Bractwo, nie zauważając, że Bractwo wykorzystuje telewizję do przesłania mi wiadomości. Minister bezpieczeństwa zgodził się udzielić wywiadu. Błyskotliwie wybronił Bractwo przed zarzutami udziału w czyszczeniu. Demony można przechytrzyć tylko wtedy, naucza Jego Serendipity w 13 Świętym Objawieniu, gdy jest się równie przebiegłym jak sam władca piekieł.
Bardziej niepokojące były wywiady z zaślepionymi nieczystymi. Z odstępcami. Z ludźmi, których Bractwo przyjęło z otwartymi ramionami i ofiarowało im miłość, ale którzy odrzucili ten dar i powrócili do bagna świata poza Sanktuarium. Jego Serendipity w swoim nieskończonym miłosierdziu pozwala żyć tym robakom – jeśli można nazwać to życiem – pod warunkiem, że nie szkalują Bractwa. Jeśli łamią rzeczone prawo i rozsiewają kłamstwa w prasie, minister bezpieczeństwa ma zgodę na wyczyszczenie ich wraz z rodzinami.
W telewizji twarze nieczystych były cyfrowo zatarte, ale żadne manipulowanie obrazem nie zwiedzie nikogo o moim ilorazie alfa. Jedną z nich była Mayumi Aoi, która wraz ze mną brała udział w Programie Powitalnym. Okazało się, że składała Jego Serendipity gołosłowne deklaracje poparcia. Pewnego dnia rano, w ósmym tygodniu programu, zbudziliśmy się i zobaczyliśmy, że zniknęła. Wszyscy podejrzewaliśmy, że była policyjnym szpiclem. Słysząc kłamstwa, jakie opowiadała o życiu w Sanktuarium, wyłączyłem odbiornik i postanowiłem nigdy więcej nie oglądać telewizji.
***
Tydzień po mojej pierwszej rozmowie zatelefonowałem do Sanktuarium. Odebrał ktoś, kogo nie rozpoznałem po głosie.
– Dzień dobry. Tu Kwazar.
– Aha, Kwazar. Minister informacji jest dzisiaj zajęty. Jestem jego podsekretarzem. Spodziewaliśmy się, że zadzwonisz. Śledzisz tę narastającą histerię?
– Tak, proszę pana.
– Tak. Może się wydawać, że wasza operacja czyszczenia była niemalże zbyt udana. Jego Serendipity polecił ci przekazać, że masz się przyczaić jeszcze na parę tygodni.
– Słucham jego Serendipity we wszystkim.
– Poza tym masz rozkaz przenieść się w bardziej odludne miejsce. Na wszelki wypadek. Nasi bracia w policji nieczystych powiadomili nas, że rozpowszechniane są informacje dotyczące twojej osoby. Musimy działać ukradkiem i przebiegle. Oficjalnie wypieramy się jakiegokolwiek związku z waszym atakiem gazowym. W ten sposób zyskamy więcej czasu, żeby zasilić szeregi Bractwa nowymi braćmi i siostrami. Taktyka ta sprawdziła się w ubiegłym roku podczas eksperymentalnego czyszczenia w prefekturze Nagano. Jak łatwo wprowadzić w błąd to robactwo!
– W istocie, proszę pana.
– W wypadku, gdybyś został aresztowany, masz przyjąć pełną odpowiedzialność za atak i twierdzić, że działałeś z własnej woli, po wyrzuceniu cię z Bractwa z powodu obłędu. Następnie Jego Serendipity teleportuje cię z aresztu.
– Oczywiście, proszę pana. Słucham Jego Serendipity we wszystkim.
– Jesteś dla Bractwa prawdziwym skarbem, Kwazarze. Jakieś pytania?
– Zastanawiałem się, czy już się zaczęła druga faza wielkiego czyszczenia? Czy wysłano szybujących joginów do gmachu parlamentu, żeby zarządzili włączenie nauk Jego Serendipity do narodowego program nauczania? Jeśli będziemy zwlekać zbyt długo, nieczyści mogą...
– Kwazarze, zapominasz się! Kiedy to zarządzono, że twoje obowiązki obejmują wypowiadanie się w sprawach polityki zagranicznej Bractwa?
– Rozumiem mój błąd, proszę pana. Proszę mi wybaczyć. Błagam.
– Już uzyskałeś wybaczenie, drogi synu Jego Serendipity! Bez wątpienia czujesz się samotny z dala od swojej rodziny?
– Tak, proszę pana. Ale odebrałem wiadomości od moich braci i sióstr, nadane na falach alfa za pośrednictwem programów informacyjnych. Nadto Jego Serendipity nie szczędzi mi słów pociechy na moim wygnaniu, gdy medytuję.
– Doskonale. Dwa tygodnie dłużej powinny wystarczyć, Kwazarze. Jeśli kończą ci się fundusze, możesz skontaktować się z tajną służbą Bractwa, używając zwykłego szyfru. Poza tym masz zachować milczenie.
– Jeszcze jedno, panie. Odstępczyni Mayumi Aoi...
– Minister informacji już zwrócił na nią uwagę. Cuchnące usta zaślepionych nieczystych zostaną na zawsze zamknięte. Minister bezpieczeństwa podejmie odpowiednie działania, kiedy przycichnie obecny szum. Być może w przeszłości okazywaliśmy zbyt wiele miłosierdzia. Obecnie prowadzimy wojnę.
***
W wybitnym skwarze popołudnia poszedłem do portu i wziąłem z półki rozkład rejsu statków. Rozłożyłem mapę. Zawsze wolałem mapy od książek. Nie odszczekują się. Nigdy nie wyrzucaj mapy. Wyspy przywoływały, cesarskie szmaragdy na błękitnym morzu. Wybrałem tę o nazwie Kumejima. Pół dnia drogi na zachód, ale nie na tyle mała, żeby obcy się wyróżniał. Pływał tam tylko jeden statek dziennie, o 6.45. Kupiłem bilet na jutro.
Resztę dnia spędziłem na nabrzeżu. Recytowałem wszystkie Święte Objawienia Jego Serendipity, nieświadom przepływającego obok mnie potoku zagubionych dusz.
W końcu słońce zaszło, szkarłatne i rozedrgane. Nawet nie zauważyłem, kiedy się ściemniło. Wróciłem do hotelu, gdzie powiedziałem recepcjonistce, że zakończyłem moje sprawy i nazajutrz wczesnym rankiem wyruszę do Osaki.
***
W pociągu tokijskiego metra, pełnym narządów opakowanych w ciała opakowane w ubrania, panował ścisk jak w wagonie bydlęcym. Otaczało mnie milczące, spocone bydło. Niemal się bałem, że jakiś głupiec przedwcześnie zgniecie fiolki. Nasz minister nauki dokładnie mi wyjaśnił, jak obchodzić się z pakunkiem. Po złamaniu pieczęci i jednoczesnym wciśnięciu trzech guzików będę miał jedną minutę na ucieczkę, zanim cewki zmiażdżą fiolki i zacznie się wielkie oczyszczanie świata.
Położyłem paczkę na półce bagażowej i czekałem na wyznaczoną minutę. Skoncentrowałem moją telepatię alfa i wysłałem wiadomości ze słowami otuchy do moich braci‑czyścicieli w różnych pociągach tokijskiego metra.
Przyglądałem się otaczającym mnie ludziom. Uprzywilejowani nieczyści, ich pierwszych spotka oczyszczenie. Niemi. Żałośni. Zmęczeni. Zgnilizna umysłowa. Muły uwięzione w niekończącym się wirze kłamstw, bólu i ignorancji. Tuż przed sobą miałem dziecko w wełnianej czapeczce, w nosidełku przytroczonym do pleców matki. Niemowlę spało, ślina ciekła mu z buzi, pachniało kwaskowato. Dziewczynka, osądziłem na podstawie różowej Myszki Minnie naszytej na czapkę. Emeryci, których nie czeka już nic z wyjątkiem zniedołężnienia i wózków inwalidzkich w samotności „domów" magnoliowych. Młodzi pracownicy, teoretycznie w kwiecie wieku, z umysłami ukierunkowanymi na chciwość i rozpychanie się łokciami.
Miałem w rękach życie i śmierć tych szumowin! Co by powiedzieli? Jak próbowaliby mnie odwieść od powziętego zamiaru? Jak usprawiedliwiliby swoją owadzią egzystencję? Od czego mogliby zacząć? Czy kijanka może się zwracać do boga?
Wagon się zakołysał, zadygotał, i światła na chwilę przygasły do brązu.
Niezbyt dobrze.
Wspomniałem słowa, które Jego Serendipity wyrzekł tego ranka. „Widziałem kometę, daleko za najdalszą orbitą przyziemnego umysłu. Zbliża się era Nowej Ziemi. Nadchodzi sąd nad robactwem. Pomagając trochę, skracamy ich cierpienia. Synowie, jesteście wybranymi przedstawicielami Istoty Boskiej".
W tych ostatnich chwilach, gdy wjechaliśmy na stację, Jego Serendipity umocnił mnie wizją przyszłości. W ciągu trzech krótkich lat Jego Serendipity wkroczy do Jerozolimy. W tym samym roku Mekka padnie przed Nim na kolana, a papież i dalajlama wstąpią na drogę nawrócenia. Prezydenci Rosji i Stanów Zjednoczonych będą błagać Go o patronat.
Potem, w czerwcu tego roku, obserwatoria na całym świecie wykryją kometę. O włos minąwszy Neptuna, zbliży się do Ziemi, zaćmiewając Księżyc, nawet w samo południe płonąc jasno nad polami, lotniskami i miastami świata. Nieczyści wylegną witać tę ostatnią atrakcję. I to stanie się przyczyną ich zguby! Ziemia zostanie skąpana w mikrofalach emitowanych przez kometę i tylko ci o wysokim ilorazie alfa zdołają się osłonić. Nieczyści będą padać jak muchy, wymiotując, wydrapując sobie oczy, cuchnąc własnym ciałem usmażonym do kości. Ci, którzy przeżyją, przystąpią do tworzenia raju. Jego Serendipity objawi się w boskiej postaci. Motyl wyłoni się z poczwarki Jego ciała.
Sięgam do podziurkowanej sportowej torby i łamię pieczęć. Muszę pstryknąć przyciskami i trzymać je wciśnięte przez trzy sekundy, żeby włączył się zegar. Jedna. Dwie. Trzy. Nowa Ziemia nadchodzi. Tyka zegar historii. Zamykam torbę, opuszczam ją na podłogę i dyskretnie wsuwam obcasem pod siedzenie. W wagonie panuje taki tłok, że żaden z tych żywych trupów niczego nie zauważa.
Wola Jego Serendipity.
Pociąg wjeżdża na stację i...
Słyszę hałasy pod pokrywą włazu, ale nie śmiem, nie mam odwagi wsłuchać się w słowa.
Jeśli hałasy w ogóle staną się słowami – nie teraz, jeszcze nie. Nigdy. Gdzie to się skończy?
Dołączyłem do nurtu płynącego ku schodom ruchomym, jak najdalej.
Za moimi plecami pociąg przyśpieszał, odjeżdżając w ciemność pełną oparów.