listopad 22, 2024

środa, 25 kwiecień 2018 15:50

Post Scriptum - fragment

By 
Oceń ten artykuł
(0 głosów)

Z okazji premiery książki Mileny Wójtowicz "Post Scriptum", zapraszmy do zapoznania się z fragmentem powieści.

– Nie możesz wrzucić zakupu DVD ze wszystkimi sezonami Supernaturala w koszty u zyskania przychodu – jęknął Piotr. W lewej ręce trzymał plik faktur przyniesionych przez Sabinę, prawą zaczynał rwać sobie włosy z głowy.

Jego wspólniczka była zajęta nadawaniem swoim paznokciom idealnie migdałowego kształtu za pomocą szklanego pilniczka. Słysząc to bolesne narzekanie, oderwała się od wykonywanej czynności, przechyliła głowę lekko na bok i zmierzyła Piotra krytycznym spojrzeniem od odzianych w brązowe mokasyny stóp aż po rozczochrany czubek głowy.
– Jak sobie tak zmierzwisz czuprynę, to wyglądasz jak wczesny Małaszyński z lekką nutką buntownika. Ale taką lekką, wiesz, kupuję mleko trzy i dwa procent, a nie zerówkę i czuję ostre YOLO. Nie idź tą drogą, nie pasuje do ciebie.

Gdyby wzrok mógł zabijać, Piotr miałby już dawno Sabinę na sumieniu. Może, ale tylko może, byłoby nawet mu trochę przykro. Troszeczkę.
– Wyluzuj. – Rozparła się wygodnie na swoim fotelu i dmuchnięciem oczyściła paznokcie z pyłu. – Pani Zofia mi to uzna. Ona jest „Team Dean”. Poza tym to jest risercz, czyli starannie prowadzone badania.
Piotr policzył w duchu do dziesięciu. Nie próbował już zabić Sabiny wzrokiem, skupił się na przedszkolnej ramce z dyplomem z jakiegoś szkolenia. Widział w niej swoje odbicie i faktycznie, jeśli Małaszyński zagrał za młodu znękanego psychologa z obłędem w oczach, to można by przyjąć, że
aktor ma zaginionego brata bliźniaka, który tu, w Brzegu, w biurze na piętrze budynku dworca PKP właśnie traci zmysły.
– Jaki risercz? – zapytał, w zamierzeniu łagodnie. Średnio mu to wyszło, zgrzytanie zębami psuło efekt. – I nie mów mi, że pani Zofia fantazjuje zza grobu o Deanie. Ona nie ma ciała! Gruczołów nie ma!
Sabina uniosła starannie wymodelowane brwi w wyrazie głębokiej dezaprobaty. Piotr poczuł się lekko zawstydzony. Nie miał nic, absolutnie nic, ale to nic przeciwko nieżywemu stanowi skupienia pani Zofii. Wręcz przeciwnie, sam ją wspierał w procesie stawiania sobie celów pośmiertnych i realizowania
tychże. I jako że duchy pieniędzmi nie dysponowały, to teraz pani Zofia odpłacała mu się w naturze. W bardzo przyzwoitej naturze, wypadałoby dodać, albowiem pani Zofia przez czterdzieści trzy lata swojego sześćdziesięciopięcioletniego życia pracowała w księgowości.
– Nie żałuj pani Zofii rozrywek, bo się obrazi i będziemy musieli znaleźć nową księgową – skarciła go wspólniczka.
– Nie żałuję, no ale to jest serial o dwóch facetach polujących na po... istoty nienormatywne. – Jakby spotkali panią Zofię, toby ją wyegzorcyzmowali! I jaki risercz ty zamierzasz na tym serialu robić? Przecież nie jak zabijać po... istoty nienormatywne.
– Potwory – podsunęła życzliwie Sabina. – Ja wiem, że ty musisz swoim pacjentom wciskać te wszystkie pozytywne afirmacje, ale wiesz, że ja wolę nazywać rzeczy po imieniu. Plus nie jestem pewna, czy samoocenę obniżoną przez fałszywe przekonania dystrybuowane w popkulturze mogę uznać za czynnik psychofizyczny...
– Co?
– Robię ocenę ryzyka zawodowego – wyjaśniła wspólniczka.
– Łowcy potworów to jest bardzo istotny czynnik biologiczny mogący zagrozić, ekhm, istotom nienormatywnym zatrudnionym na stanowiskach, gdzie mają kontakt z normatywnymi. Na przykład nam.
Piotr niemalże zobaczył, jak w ścianie obwieszonej dyplomami otwierają się przed nim przysłowiowe wrota niebios, a zza okna, wraz z sygnałem pociągu, zabrzmiały mu pienia anielskie. Wszystko nagle stało się jasne, sensowne i akceptowalne. Sabina robiła dokładnie to, co robić powinna – pracowała.
Pięć lat wcześniej spotkali się przypadkiem na lokalnym festynie podczas konkursu jedzenia chałwy na czas. Sabina brała udział, a Piotr z chorą fascynacją i lekkimi mdłościami obserwował z boku, jak szczupła, blada brunetka w pięć minut pochłonęła kilogramowy blok. Potem jeszcze oblizała palce.
Złożył jej potem gratulacje, wymienili parę frazesów, zaczęli ostrożnie gadać o życiu, aż w końcu skończyli na założeniu razem firmy. Oboje byli... nienormatywni. Piotr miał magisterkę z psychologii, smętnie przeglądał ogłoszenia w internecie i próbował nieskładnie odpowiedzieć sobie na pytanie, jak wiedzę teoretyczną przyłożyć do prawdziwego życia, zwłaszcza jeśli nie jest się tak po prostu człowiekiem. Sabina miała tytuł technika bhp, foch na rzeczywistość i aktualnie sprzedawała truskawki spod parasola przed dyskontem. Z poprzedniej pracy wyleciała z hukiem za nieortodoksyjne podejście do zabezpieczania stanowisk pracy. Kierownik nieżyczliwie podszedł do posrebrzania klamek w celu uchronienia nocnej zmiany przed wampirami. Piotr w sumie mu się nie dziwił, w Brzegu wampirów nie było, a jeśli jakiś się przejazdem zaplątał, to raczej by poszedł do klubu albo na stację benzynową, a nie na halę produkcyjną.
Kiedy rozmowa zeszła już na te klamki, zaczęli gadać o tym, jak czasem jest ciężko się odnaleźć w życiu i w pracy, że miasto, rynek, ba, rzeczywistość nie jest dopasowana do potrzeb nieczłowieka i naprawdę, ale to naprawdę jest ciężko mieć te dwadzieścia parę lat i cały świat podobno u stóp.
I że ktoś powinien coś z tym zrobić. To było na jakimś koncercie w Herbaciarni, desperadosy obficie przybywały do stolika i w pewnej chwili, Piotr pamiętał to jak przez delikatną alkoholowo-hałaśliwą mgiełkę, Sabina uniosła brwi, czknęła i oznajmiła: „Nie licz na to, frajerze”. A on, bogaty w wiedzę o motywacji, świeżo po lekturze którejś książki dającej prostą odpowiedź na pytanie, jak w pięciu prostych krokach zostać bogatym, szczęśliwym i spełnionym, poderwał się i zakrzyknął, że nie będzie na nikogo liczył i sam z tym coś zrobi.
Miesiąc później Sabina pisała do Urzędu Pracy wniosek o dotację, a jeszcze zanim rok się skończył, mieli swoje własne przedsiębiorstwo doradczo-konsultingowo-szkoleniowo-behapowsko-coachingowe, celujące ze swoimi usługami w bardzo specyficzną grupę demograficzną. Piotrowi dwa lata zajęło otrząśnięcie się z szoku, że naprawdę to zrobili, a potem jeszcze cztery przyjęcie do wiadomości, że odnieśli oszałamiający sukces.