KSIĘŻYCOWA PRZYGODA
Tajemnicza siła wyrzuca Księżyc z orbity, po której krążył – zdawałoby się – od zawsze.
W rezultacie nasz jedyny satelita zaczyna zbliżać się z każdym dniem coraz bliżej Ziemi. Jeżeli zderzy się z naszą planetą, dojdzie do apokalipsy gatunku ludzkiego – życie na Ziemi zniknie. Od kolizji dzielą nas tygodnie, gdy była astronautka i kierowniczka NASA Jocinda „Jo” Fowler (nagrodzona Oscarem® Halle Berry, Czekając na wyrok) wpada na pomysł, jak uratować naszą planetę przed zagładą. Problem w tym, że w jej koncepcje wierzą tylko były przyjaciel Brian Harper (Patrick Wilson, Midway) i miłośnik teorii spiskowych K.C. Houseman (John Bradley, Gra o tron). Ta niezbyt zgrana trójka wyruszy już niedługo na kosmiczną misję, zostawiając swych bliskich, żeby spróbować uratować świat. I odkryć tajemnicę kryjącą się po ciemnej stronie jedynego „naturalnego” satelity ziemskiego.
Na początku lat 60. XX wieku amerykański prezydent John F. Kennedy nakłaniał swój naród, by jak najszybciej zdobyć Księżyc – nie tylko dlatego, że zdawał się to być kolejny oczywisty krok w ewolucji ludzkości, lecz z tego prostego względu, że opuszczenie Ziemi i eksploracja kosmosu wydawała się wtedy niemożliwa. A co jest bardziej satysfakcjonującego od zrobienia czegoś, co wydaje się niemożliwe? Jego marzenie zostało urzeczywistnione w 1969 roku wraz z misją Apollo 11, podczas której astronauci dokonali prawdziwie gigantycznego „skoku dla ludzkości”. Twórcy Moonfall sugerują jednak, że wiekopomne wydarzenie, które odmieniło na zawsze ludzkie postrzeganie przestrzeni kosmicznej, pozostawiło po sobie niejedną tajemnicę. W rezultacie w 2022 roku wyrzucony z orbity Księżyc leci w kierunku Ziemi i wygląda na to, że ludzkość nie będzie mogła realizować swych kolejnych marzeń.
Z każdym mijającym dniem ludzie zaczynają odczuwać coraz mocniej posmak nadchodzącej apokalipsy. Dochodzi do ewakuacji całych wypełnionych chaosem i anarchią miast, ludzie uciekają w góry i położone tysiące metrów nad poziomem morza wyżyny, bo wierzą, że tylko tam zdają się mieć jakiekolwiek szanse na przetrwanie, gdy bryła Księżyca uderzy w Ziemię. Społeczeństwa łamią się pod naporem paniki i amoralnych działań tych, którzy czują, że nie mają nic do stracenia. Czy świat człowieka rzeczywiście dobiega końca? I nie będzie już nic? Reżyserem Moonfall jest Roland Emmerich, specjalista od widowiskowych katastrof, który ma na swoim koncie zarówno wysokobudżetowe spektakle science fiction (Dzień Niepodległości, Pojutrze), jak i oparte na historycznych wydarzeniach filmowe freski o ludziach walczących o życie i wartości (Patriota, Midway). Jego filmy są zawsze zrealizowane z rozmachem, jakiego widzowie nie mają okazji doświadczyć nigdzie indziej, jednak oferują nie tylko fantastyczną rozrywkę, ale także ciekawe postaci, ogromne emocje oraz piękne humanistyczne przesłanie.
Szukając pomysłu na kolejny projekt, reżyser zainteresował się teorią sugerującą, że Księżyc nie jest naturalnym obiektem, który wyewoluował przez miliardy lat. Innymi słowy, że został stworzony. Przez kogo? Lub przez co?. „Od razu wydało mi się to ciekawą koncepcją. Bo to przecież zmienia całą historię gatunku ludzkiego, wszystko, co wpaja się uczniom w szkole”, wspomina Emmerich, który poszedł z pomysłem jeszcze dalej. „A co jeśli ten obiekt, który uznawaliśmy za naszego naturalnego satelitę, zacznie zagrażać życiu na Ziemi? W jaki sposób go powstrzymać? Kto miałby to zrobić? I jak ci ludzie musieliby radzić sobie ze świadomością, że pozostawione na Ziemi rodziny zginą, jeśli im się nie uda?” Jak Emmerich pomyślał, tak uczynił – wraz z wieloletnimi partnerami kompozytorem/producentem Haraldem Kloserem i scenarzystą Spenserem Cohenem napisali wielowymiarowy scenariusz łączący najlepsze tradycje fantastycznonaukowych widowisk filmowych z poruszającą historią nietypowych bohaterów, bez których poświęcenia ludzkość nie miałaby żadnej przyszłości.
Moonfall, jak podkreśla Kloser, jest filmem, który wpisuje się idealnie w oczekiwania wobec emmerichowskiego kina. „Nasze filmy mają na celu wywoływać w widzach szczere emocje – śmiech, płacz, strach. Mają bohaterów, z którymi łatwo można się utożsamić, i z którymi łatwo jest sympatyzować. Z tego względu ich ekranowe podróże są tak ekscytujące i prawdziwe. To w zasadzie osobny podgatunek kina katastroficznego, który Roland zapoczątkował Dniem Niepodległości, a potem rozwijał filmami w rodzaju 2012”.
Większość produkcji sygnowanych nazwiskiem Emmericha obraca się wokół relacji rodzinnych i nie inaczej jest w przypadku Moonfall. „Z rodziną - tak naprawdę - wychodzi się najlepiej na zdjęciach. To grupy bliskich sobie ludzi, którzy nierzadko nie mogliby być od siebie bardziej różni. W Moonfall nie ma idealnych rodzin, wszystkie są w jakiś sposób złamane, dysfunkcyjne. Ale nacierający z kosmosu wróg sprawia, że ludzie łącza się, znajdują nagle wspólny język”, podkreśla Emmerich. „Zaczynają rozumieć, że nie ma w życiu nic ważniejszego od tego, co daje im rodzina. Ten film, jak wiele innych, które nakręciłem, opowiada o zwyczajnych ludziach, którzy pokazują, na co ich stać, w zupełnie nadzwyczajnej sytuacji. Takie historie są zawsze najbardziej inspirujące”.
WSPÓLNIE URATUJMY ŚWIAT
W kluczową rolę zastępcy dyrektora NASA Jocindy Fowler wcieliła się Halle Berry. Laureatka Oscara® tak opisuje swoją postać: „Szaleńczo inteligentna babka, która nauczyła się sprawnie funkcjonować w męskim świecie. Wszystkie kobiety piastujące wysokie stanowiska w NASA są inteligentne, silne, samoświadome. Muszą takie być, by nie stracić własnej tożsamości, tego, co czyni je wyjątkowymi. Fowler jest jednocześnie uparta, jeśli na coś się zaprze, zrobi wszystko, żeby osiągnąć zamierzony cel. Uwielbiam takie postaci, filmowe kobiety, które nie są oczywiste, uwielbiam filmowe matki, które mogą wykazać się hartem ducha i miłością”, podkreśla Berry, dodając ze śmiechem, że Fowler miała być z początku… bohaterem męskim. „Jestem niezwykle wdzięczna Rolandowi za to, że zauważył w Fowler kobiecą postać i odważył się zmienić w scenariuszu jej płeć, bo dzięki temu film nie stracił, tylko zyskał”.
Ważną osobą w życiu Fowler jest astronauta Brian Harper, w którego wcielił się Patrick Wilson. Harper był niegdyś najbliższym przyjacielem Fowler, jednak pewne wydarzenie z przeszłości na zawsze ich poróżniło. „Myślę, że mogę zaryzykować stwierdzenie, że Fowler była w NASA dla Harpera kimś w rodzaju ‘zawodowej żony’. Bywali nierozłączni, rozumieli się bez słów”, wyjaśnia Halle Berry. „Byli ze sobą naprawdę blisko, lecz pewnego dnia doszło do bolesnego nieporozumienia, które przekreśliło budowaną latami relację. On przyjął winę na siebie, choć nie musiał, jednak więzi z Fowler zostały mocno nadszarpnięte. Gdy poznajemy ich w filmie, dostają od losu szansę, by wszystko naprawić. Uświadamiają sobie, że żadne z nich nie miało wtedy racji, ale też, że żadne się nie myliło. Poróżniło ich coś, na co nie mieli wpływu”.
„Brian przechodzi trudny okres. Nie może znaleźć pracy, stracił zaufanie tych, którzy mogliby mu pomóc”, opowiada Patrick Wilson. „Jest byłym astronautą, który wciąż zmaga się z czymś, czego doświadczył przypadkiem w trakcie jednej z misji. Daleko mu jednak do klasycznego filmowego astronauty, przypomina raczej zwariowanego naukowca, który żyje we własnym świecie, co różni go od bardziej przyziemnej, racjonalnej Fowler. Harper żywi pewnego rodzaju odrazę do swojej dawnej przyjaciółki za to, że ona została w NASA, ale w dużej mierze dlatego, że odczuwa winę za nieudaną kosmiczną misję sprzed kilku lat. Małżeństwo mu się rozsypało, z synem nie potrafi się dogadać, musi sporo nad sobą popracować”.
Wilson poznał Emmericha na planie widowiska Midway i bardzo chciał znów współpracować z reżyserem. Tym bardziej, że koncepcja wyjściowa Moonfall szalenie mu się spodobała. „Uwielbiam takie klimaty science fiction, a nie miałem okazji zagrać w zbyt wielu filmach tego gatunku. Idealny projekt!”
Wilson chciał również zagrać z Johnem Bradleyem, który gra w Moonfall ogarniętego obsesją teorii spiskowych K.C. Housemana, zdyskredytowanego naukowca, który okazuje się w trakcie filmu kluczowym członkiem desperackiej misji, mającej na celu uratowanie ludzkości przed zagładą. „Prawda jest taka, że tylko Brian widział na własne oczy prawdziwe zagrożenie oraz rozumie najlepiej to, z czym nasi śmiałkowie będą musieli się zmierzyć. Fowler z początku nie jest w stanie tego ogarnąć umysłem. Natomiast Houseman jest jednym z niewielu, którzy biorą słowa Harpera na poważnie. Między innymi dlatego, że wyjaśnienia Harpera potwierdzają w dużej mierze teorie spiskowe, które K.C. od lat wyznaje. Obaj są wyrzutkami, staje się to ich wspólnym mianownikiem”, wyjaśnia Patrick Wilson. „Bardzo podobał mi się rozwój ich relacji na kartach scenariusza, typowy i zarazem niekonwencjonalny, a budowanie ich przed kamerami było dzięki Johnowi dużą przyjemnością. Świetnie nam się pracowało”.
Fowler zaczyna w końcu wierzyć Brianowi, który twierdzi, że Księżyc stanowi ogromne zagrożenie dla Ziemi. Równocześnie Harper dostaje okazję, by odkupić swe dawne winy. I odzyskać kobietę, która była dla niego niegdyś bardzo ważna. „Fowler zaczyna działać i przekonuje NASA, że jedyną opcją zaradzenia problemowi jest wysłanie astronautów na niebezpieczną kosmiczną misję. Przekonuje ich także do tego, że wziąć w niej udział muszą ludzie z doświadczeniem w tak ekstremalnych warunkach – wliczając w to Harpera”, wyjaśnia Wilson. „Brian odzyskuje radość życia, celowość, wraca mu chęć walki o bliskich, w tym także syna”. Trzecim członkiem niekonwencjonalnego tercetu staje się oczywiście Houseman. „To najfajniejsza postać, jaką kiedykolwiek zagrałem”, twierdzi John Bradley. Co mówi samo za siebie, biorąc pod uwagę fakt, że aktor wcielił się w uwielbianego Samwella Tarly’ego z ultra-popularnej Gry o tron.
Houseman jest faktycznie bardzo przyjemną postacią, którą widzowie pokochają, nie oznacza to jednak, że nie skrywa w sobie pewnego mroku. „Nie ma zbyt wielu przyjaciół, przez lata stał się emocjonalnym odludkiem”, wyjaśnia Bradley. „Odizolował się również intelektualnie, bo współpracuje z ludźmi, którzy nie mają czasu na to, co interesuje jego. On zawsze stara się tak kierować rozmowę, by opowiadać o swoich pasjach, teoriach i zainteresowaniach, sęk w tym, że nikt nie chce tego słuchać. Dlatego K.C. czuje się osamotniony, próbuje złapać kontakt, nawiązać z kimś jakąś relację, ale nie za wszelką cenę – potrzebuje bratniej duszy, ale nie wie, jak taką znaleźć”. Taką osobą staje się dla niego były astronauta Brian Harper. „Są drużyną, bo dobrze się rozumieją i potrafią się wysłuchać – również dlatego, że obaj wiedzą, jak to jest, gdy ktoś ich nie słucha”, dodaje Bradley. K.S. odżywa przy Brianie, wraca mu energia i kreatywność, którą odczuwał za młodu. Staje się najlepszą wersją siebie”, podkreśla Bradley.
„Tworzymy w Moonfall bardzo specyficzną drużynę”, wyjaśnia wcielająca się w Fowler Halle Berry. „To w zasadzie trójka antybohaterów. Żadne z nich nie chce robić tego, do czego zmusza ich kosmiczna misja, ale wiedzą, że nie mogą odmówić. Fowler robi to, ponieważ to ekspertka od nawigacji i nikt inny nie będzie w stanie pokierować misją. Harper jest z kolei jedynym, który potrafi sterować wahadłowcem. A K.C. nie jest astronautą, nie ma pojęcia o protokołach NASA, ale jako jedyny ogarnia swym genialnym umysłem ideę Księżyca jako megastruktury, gigantycznej, samodzielnie działającej sztucznej kreacji”, kontynuuje amerykańska aktorka. „Fowler i Harper uświadamiają sobie, że potrzebują Housemana, ponieważ jeśli Księżyc jest faktycznie megastrukturą, potrzebują kogoś, kto myśli poza ustalonymi ramami. Dzięki temu, że cała trójka tak bardzo się od siebie różni, film zyskuje również na poczuciu humoru”.
Charlie Plummer wcielił się w Sonny’ego, syna Harpera, który nie potrafi nawiązać normalnej relacji z ojcem. „Dla dziecka nie ma znaczenia, z jakich powodów jego ojciec nie uczestniczy w jego życiu – liczy się fakt, że go nie ma, że je zawodzi”, twierdzi Patrick Wilson. „Brian nie interesował się synem, gdy Sonny tego potrzebował, nie wspierał go. Tak, walczył z własnymi demonami, ale w rezultacie zawodził własne dziecko. A Sonny nie jest grzecznym synalkiem, który tłumi w sobie emocje i nawet nie próbuje się odzywać – oni ciągle się spierają, ścierają. Harper ma zresztą nadzieję, że jego syn nie stanie się takim człowiekiem jak on, ale w trakcie filmu udowadnia sobie, że Sonny jest w każdym aspekcie jego dzieckiem – i że to nie musi być koniecznie wada Sonny’ego, lecz zaleta. Jeśli tylko Brian pomoże mu sobie z tym radzić, jeśli stanie się dla niego ojcem, którego Sonny potrzebuje”.
„Sonny ma ogromną urazę, i do swojego ojca, i matki, ale kocha ich bardzo i chciałby, żeby oni lepiej go rozumieli”, wyjawia Plummer. „To częsty przypadek wśród nastolatków – emocje buzują, miłość zamienia się w jednej chwili w nienawiść, a nienawiść w miłość. I ten chłopak po prostu nie wie, co robić, myśleć, czuć”. Co ciekawe, Sonny’ego zaczyna w trakcie filmu łączyć piękna relacja z Michelle (Kelly Yu), atrakcyjną studentką, która mieszka z Fowler i jej synem, Jimmym. Michelle i Sonny poznali się na terenie Vandenberg, bazy sił kosmicznych Stanów Zjednoczonych, gdzie obserwowała wylot Fowler w kosmos „Michelle uświadamia sobie, że Sonny będzie w stanie zawieźć ją oraz Jimmy’ego w jakieś w miarę bezpieczne miejsce, gdzieś daleko od niebezpieczeństwa. W drodze zaczynają ze sobą rozmawiać i widzieć w sobie bratnie dusze, kogoś, komu można zaufać”, opowiada Kelly Yu.
W byłą żonę Harpera, Brendę Lopez, wcieliła się Carolina Bartczak. „Ich małżeństwo rozpadło się, ponieważ Brian nie był w stanie poradzić sobie z porażką w NASA. W zasadzie zmusił ją swoim zachowaniem do odejścia – zrobiła to nie tylko dla siebie, ale także dla Sonny’ego, żeby chronić młodego chłopaka przed ojcem popadającym w coraz większą depresję i uzależnienie od alkoholu”, opowiada aktorka. Brenda wyszła w końcu za mąż za Toma Lopeza, w którego wcielił się Michael Peña. „Sonny nigdy jej nie wybaczył odejścia od Briana. Stał się dobrym przykładem rozgniewanego, buzującego negatywnymi emocjami nastolatka, zaś Brendę życie zmusiło, żeby walczyć nie tylko o uwagę syna, ale także o swoją nową rodzinę. Nie chce, żeby kolejne małżeństwo jej się rozpadło”, wyjawia Bartczak.
Michael Peña przyjął rolę właśnie ze względu na fakt, iż mógł zagrać oddanego męża, który odnosi sukcesy jako właściciel salonu samochodowego i chciałby dzielić się nimi z rodziną. „Podjąłem na samym początku decyzję, że zagram Toma jako człowieka, który potrafi tylko i wyłącznie obdarzać innych miłością. To jeden z tych facetów, którego nie obchodzi, że może wypaść przed innymi źle lub zbyt sentymentalnie. Jest w tym coś pięknego, że on nie podąża za trendami i poklaskiem, że chciałby tylko kochać i być kochanym przez tych, na których mu zależy”. Aktor dodaje jednak, że i Tom Lopez ma swoją mroczniejszą stronę. „Nosi na swych barkach ogromny emocjonalny bagaż, którym jest lęk przed tym, że nie dorówna Harperowi. Tom boi się, że będzie nowym mężem, który nie jest w stanie stać się lepszym od tego starego, niegdyś przystojnego i odważnego astronauty”.
W obsadzie Moonfall znaleźli się również Donald Sutherland (Holdenfield), Eme Ikwuakor (generał Doug Davidson, były mąż Fowler), Frank Schorpion (generał Jenkins), Maxim Roy (kapitan Gabriella Auclair) i Stephen Bogaert (Albert Hutchings, dyrektor NASA). Ava Weiss i Hazel Nugent wcieliły się w córki Toma, siostry przyrodnie Sonny’ego, zaś Jimmy’ego, syna Fowler, zagrał Zayn Maloney.
STARCIE ŚWIATÓW: FIZYKA, EFEKTY WIZUALNE I MEGASTRUKTURY
Roland Emmerich jest znany z wytyczania nowych ścieżek dla fantastycznonaukowego kina katastroficznego, nic więc dziwnego, że w Moonfall przekroczył najśmielsze oczekiwania, realizując jedyną w swoim rodzaju wizję megastruktury znanej ludzkości jako Księżyc. Wizję opartą nie tylko na niezwykłej wyobraźni, ale również nauce, a zwłaszcza fizyce. Zarówno w trakcie pisania scenariusza, jak i podczas pracy na planie twórcy odbyli setki fascynujących dyskusji z doradcami naukowymi zatrudnionymi na potrzeby Moonfall. Oprócz scenarzystów i reżysera w rozmowach tych udział brali również autor zdjęć Robby Baumgartner (Midway) oraz artysta od efektów wizualnych Peter G. Travers (który ma wykształcenie inżynierskie).
Tworzenie kolejnych warstw znaczeniowych scenariusza stało się więc zależne od trzymania się praw fizyki – oczywiście nie w stu procentach, mówimy bowiem o realizacji wizji, w której Księżyc niebędący Księżycem wchodzi na tor kolizyjny z Ziemią, jednak filmowcy starali się, by to, co widzowie ujrzą na ekranie, było jak najbardziej wiarygodne. „Zaczęliśmy od rozmów na temat tego, co by się stało, gdyby Księżyc został rzeczywiście wyrzucony ze swojej orbity”, opowiada Emmerich. „Dowiedzieliśmy się, że zmieniłby wówczas orbitę z lekko sferycznej na coraz bardziej eliptyczną – aż do momentu, gdy doszłoby do zderzenia z naszą planetą”. To był jednak dopiero początek różnych naukowych rewelacji, które ukształtowały Moonfall. „Potem okazało się, że nie ma większego znaczenia, jak blisko, lub daleko, Ziemi znajduje się Księżyc – przyciąganie grawitacyjne jest zawsze takie samo”, kontynuuje reżyser. „Cały trick polega na tym, że u nas Księżyc nie jest naturalnym księżycem, chce wrócić na starą orbitę”.
Jako że Moonfall jest wytworem szeregu kreatywnych umysłów, filmowcy i zatrudnieni przy filmie doradcy musieli przyjąć szereg założeń, bez których fabuła przestałaby trzymać się kupy. „Ponieważ Księżyc jest u nas megastrukturą, nie może być po prostu gigantycznym kawałkiem skały”, tłumaczy artysta od efektów wizualnych Peter G. Travers. „Księżyc ma wewnętrzną strukturę, bardzo dużą gęstość, która sprawia, że krąży po orbicie wokół Ziemi z konkretną prędkością i w konkretnej odległości. Musieliśmy ustalić na nasze potrzeby, w jaki sposób kręcił się w ten sposób niedaleko Ziemi przez całe miliardy lat, aż pewna siła wytrąciła go z wyrobionej orbity. Jedyną możliwością, by ‘popchnąć’ Księżyc w kierunku Ziemi, jest nagły wzrost jego masy – w ten sposób tworzy się anomalia, której efektów nie da się powstrzymać”.
Dość napisać, iż tworzenie efektów wizualnych do Moonfall było złożonym i czasochłonnym procesem. Travers i jego ekipa stworzyli symulację anomalii w Maya, szeroko stosowanym programie do projektowania efektów w trójwymiarowych przestrzeniach. Następnie Travers zbudował w tym samym programie cały model Układu Słonecznego, który przerobił pod kątem założeń filmu. Akcja Moonfall rozgrywa się w trakcie trzech tygodni, zatem filmowcy stworzyli szczegółową symulację, w której Księżyc ‘spada’ w kierunku naszej planety właśnie w takim czasie. „Najpierw odtworzyłem w miarę wiarygodnie naszą rzeczywistość, potem zacząłem eksperymentować z różnymi koncepcjami”, wspomina Travers. „Dorzuciłem w pewnej chwili Księżycowi ogrom masy oraz stworzyłem kolejną symulację, wszystko metodą prób i błędów, by uzyskać rezultat pasujący idealnie do filmowej fabuły”.
„Gdy już wyklarowaliśmy wszelkie założenia związane z masą Księżyca oraz wydarzeniem, które nagle ją w nim zwiększyło, mogliśmy zabrać się za kwestię przyciągania grawitacyjnego. Obliczanie grawitacji pomiędzy dwoma ciałami niebieskimi to bardzo skomplikowany proces, zwłaszcza w tym wypadku, ponieważ musieliśmy nagiąć prawa fizyki na potrzeby efektownej rozrywki”, kontynuuje Travers. „W pewnym momencie filmu Księżyc znajduje się na tyle blisko Ziemi, że ludzie zaczynają inaczej odczuwać znajome przyciąganie grawitacyjne. Dosłownie wszystko staje na głowie. Lub unosi się bezwładnie w niebo. Roland zauważył słusznie w pewnym momencie, że ludzie nie wzlatywaliby prosto w górę, lecz byliby dosłownie rzucani z ogromną siłą na bok. To był idealny katalizator dla jego reżyserskiej wyobraźni!”
Pomimo wszelkich obliczeń oraz dokonań artystów od efektów wizualnych, dla filmowców najważniejsza była ekranowa wiarygodność prezentowanych wydarzeń, dlatego zdecydowali się zrealizować wiele scen przed kamerami. „Nie uznaję kręcenia kina tylko i wyłącznie na green screenie, zawsze trzeba mieć jakieś obiekty, rekwizyty, coś fizycznego, także podział na pierwszy i drugi czy trzeci plan”, wyznaje Emmerich. „Wierzę w moc efektów praktycznych, rzeczy, które aktorzy mogą dotknąć, poczuć, zrozumieć fizycznie. Dzięki temu, że oni wierzą w to, co robią, zamiast efektownego grania w pustkę, publiczności też łatwiej w to uwierzyć”. Baumgartner i Emmerich spędzili wiele czasu na rozmowach o oświetleniu planów. „Moonfall to spektakularne kino akcji, które trzyma na krawędzi fotela, ale nade wszystko jest to film o ciekawych postaciach podejmujących ciekawe decyzje”, mówi Baumgartner. „Rozmawialiśmy o tym, żeby świat przedstawiony nie był za piękny – najważniejsze było wrażenie obcowania z rzeczywistością. Nie stylizacja, z którą są kojarzone produkcje science fiction, lecz naturalizm”.
Styl oświetlania planów i aktorów może wydawać się mało znaczący, jednak prawda jest taka, że światło może diametralnie zmienić sposób, w jaki postrzegamy to, co widzimy, z jednej postaci zrobić bohatera, a z drugiej złoczyńcę. „Nie lubię świecić mocnymi jednostkami tylko po to, żeby na planie było jaśniej – światło musi być umotywowane, mieć swoje źródło w tym, co dzieje się przed kamerami”, kontynuuje Baumgartner. „Nieco luźniej podeszliśmy do tego w scenach rozgrywających się w przestrzeni kosmicznej, zarówno w kontekście światła, jak i koloru, lecz w sekwencjach ziemskich w Moonfall bywa znacznie ciemniej niż w innych tego typu filmach, co daje bardzo fajny efekt i kontrast”. Scenograf Kirk M. Petruccelli podkreśla, że film składa się z dwóch części. „Sceny ziemskie i pozaziemskie. Największym wyzwaniem było stworzenie dwóch odmiennych wizualnie filmów, ale w taki sposób, by tworzyły spójną całość. Na Ziemi Roland chciał wiarygodności i szczerych emocji, w kosmosie film staje się po prostu porywającym spektaklem”.
Spektaklem, który przebija wszystko, co Emmerich dotychczas nakręcił. Spektaklem, którego koordynacja, również w scenach ziemskich, była tak zawiła, że wymagała ścisłej współpracy między autorem zdjęć Baumgartnerem, koordynatorem ds. efektów specjalnych Guillaume’em Murrayem i koordynatorem ds. scen kaskaderskich Patrickiem Kertonem. „Było to gigantyczne wyzwanie, które wymagało pracy w hali otoczonej w każdym punkcie przez blue screeny oraz stworzenia efektownej wizji zagłady przy pomocy aktorów, sprzętu mechanicznego i efektów komputerowych”, wspomina Baumgartner. „W jednej ze scen mamy pościg samochodowy po śnieżnych ulicach Aspen – w tle zbliżający się do Ziemi Księżyc. Musieliśmy nakręcić całość z aktorami w taki sposób, by później dodać ujęcia efektowe, nie tracąc przy tym wiarygodności. Zaplanowaliśmy pościg i następującą po nim kraksę w hali zdjęciowej, każde auto znajdowało się na specjalnym podnośniku, by mogło się ślizgać, skręcać, spadać. Nie było miejsca na błędy czy improwizację. Każdy ruch został zaplanowany co do centymetra”.
„Często widzimy w kadrach wschodzący Księżyc, który jest tak blisko ziemskiej atmosfery, że z początku przypomina kolorystycznie ciepły wschód Słońca. Potem musieliśmy błyskawicznie zmieniać to światło na typowe – i coraz bardziej intensywne – chłodne światło księżycowe. W tym celu mieliśmy zamontowany na podnośniku bardzo mocny zestaw RGB LED, perfekcyjnie skoordynowany czasowo ze scenami akcji na dole”, kontynuuje autor zdjęć Baumgartner. „Są też w filmie sceny, w których dziesiątki meteorytów spadają na ziemię, tworząc fascynujący wizualny spektakl”. Jedną z najbardziej widowiskowych scen Moonfall jest ta, w której tysiące zdesperowanych ludzi stara się o paliwo, pokarm, wodę i zbiorniki z tlenem. Tlen już niedługo stanie się na Ziemi towarem deficytowym. Zostają jednak zaatakowani przez grupę bandytów, których nie obchodzi ich los. Są w Moonfall sceny, w których osiemnastokołowce wzbijają się w niebo i lecą w kierunku postaci. I trzęsienia ziemi, po których tworzą się głębokie wąwozy. Nie wspominając o spektakularnej burzy śnieżnej, której w takiej formie nigdy nie widzieliście. Typowe w kinie Emmericha, mistrza spektakularnych katastrof i widowiskowej apokalipsy.
INWAZJA NA ZIEMIĘ INNA NIŻ WSZYSTKIE
Ziemska część Moonfall rozgrywa się głównie w amerykańskim stanie Kolorado, lecz aktorzy nie postawili stopy na tym terenie – ekipa filmowa odtworzyła całość w hali zdjęciowej Grande Studios w kanadyjskim Montrealu. „Mieliśmy sześć tygodni, żeby ‘zrobić’ dwa kilometry Kolorado”, wyjaśnia scenograf Petruccelli. „Skorzystaliśmy z najnowocześniejszej technologii cyfrowej. Nasi ludzie pojechali do Kolorado i zeskanowali łańcuchy górskie, doliny i inne piękne obszary, po czym wszystkie dane zostały załadowane do komputera. Mając to u siebie, mogliśmy rozłożyć krajobraz Kolorado na czynniki pierwsze, pieczołowicie go zrekonstruować w studiu. Bardzo dbaliśmy o detale, nawet sztuczne kamienie wyglądają tak, jak w Kolorado”, kontynuuje Petruccelli. Podkreśla jednak, że znacznie większym wyzwaniem było stworzenie w hali Ziemi odmienionej przez pogarszające się przyciąganie grawitacyjne. „Ruszają się płyty tektoniczne, a więc też całe kontynenty, a trzęsienia ziemi są się tak intensywne, że trzęsie się wszystko. Musieliśmy to ukazać fizycznie, tworząc u nas na planie wytrzymałe konstrukcje”.
Oznaczało to oczywiście również sceny z udziałem setek statystów i kaskaderów, zwłaszcza tych drugich, gdyż zmieniające się przyciąganie grawitacyjne robi z ludzi marionetki, którymi bawi się na oczach widzów. John Bradley wziął udział w kilku takich sekwencjach, wliczając w to początkową scenę, w której ogromna fala zalewa hotel, w którym daje wykład na temat… megastruktur. „Tamtego dnia razem z Patrickiem Wilsonem wypiliśmy chyba hektolitry wody. Ale to było doświadczenie!”, mówi aktor. Kolejnym wyzwaniem było precyzyjne odtworzenie ikonicznych przestrzeni Los Angeles w hali zdjęciowej w Montrealu. „Musieliśmy zbudować dosłownie wszystko: ulice, budynki, pasy ruchu. Wszystkie detale, które czynią z Los Angeles tętniące życiem miasto. A potem wszystko musieliśmy zniszczyć w taki sposób, by zniszczenia wyglądały efektownie i naturalnie. Nie chodziło o to, żeby rozwalić całość w drobny mak, lecz pokazać skutki tego, co robi zbliżający się do Ziemi Księżyc. Mieliśmy przy tym dużą frajdę!”.
AKCEPTACJA ZE STRONY NASA
Amerykańska Narodowa Agencja Aeronautyki i Przestrzeni Kosmicznej, znana na świecie pod anglojęzycznym skrótem NASA, wspierała projekt od początku. „Spodobała im się koncepcja filmu i fakt, że pokazujemy astronautów jako prawdziwych bohaterów”, opowiada reżyser Moonfall „Zaintrygowało ich też nasze podejście do ukazywania kosmosu. Pozwolili nam przyjrzeć się swoim rakietom, służyli chętnie wiedzą i doświadczeniem. Używamy oficjalnie logo NASA, dzięki czemu film zyskał na autentyczności. Oglądaliśmy wysokiej rozdzielczości zdjęcia Księżyca. Widzieliśmy, jak wyglądają protokoły NASA. Bez ich udziału ten projekt doszedłby oczywiście do skutku, ale byłby zdecydowanie wizualnie uboższy”. Aktorzy zgodnie twierdzą, że możliwość wejścia na pokład wahadłowca wiele im dała. „Wciskaliśmy przyciski, które na co dzień są przeznaczone dla prawdziwych astronautów. Dotykaliśmy ich sprzętu, mogliśmy poczuć jego fizyczny wymiar”, wspomina Halle Berry. „Pomagał nam emerytowany astronauta Bjarni Tryggvason, wszystko omawiał, pokazywał, reagował na pytania, opowiadał anegdotki. Dowiedzieliśmy się kiedy co i gdzie wcisnąć, dlaczego to czy tamto działa tak a nie inaczej. Czuliśmy się przez chwilę częścią tego świata, co staraliśmy się później przełożyć na nasze postaci”. Tryggvason został konsultantem Moonfall, by pomóc produkcji zyskać jeszcze bardziej na wiarygodności. „Podpowiadałem, jak mają się zachowywać w wahadłowcu, a także jak poruszać się w kosmosie i reagować na otaczającą pustkę”, tłumaczy weteran NASA.
Ponieważ aktorzy nie mogli pracować w warunkach pozbawionych grawitacji, twórcy znaleźli sposób, by umożliwić im w pełni doświadczenie stanu nieważkości. „Mieliśmy program, dzięki któremu aktorzy mogli grać w trudnych warunkach, jednocześnie ich nie zaznając”, mówi koordynator ds. scen kaskaderskich Patrick Kerton. Patrick Wilson śmieje się, że „moim treningiem w stanie nieważkości było pięć miesięcy spędzone na zdjęciach do Aquamana. Nauczyłem się grać w wodzie, nad wodą, pod wodą. Bardzo mi to pomogło w Moonfall”. Z kolei Halle Berry twierdzi, że nie miała problemów z radzeniem sobie w takich warunkach. „Grałam parę lat temu astronautkę w serialu telewizyjnym. Zasmakowałam stanu nieważkości, wiem, co to znaczy nie odczuwać własnego ciężaru jak ruszać się bez uciążliwej grawitacji. Fajnie było do tego wrócić”, mówi aktorka. „Zarówno Halle, jak i Patrick byli przyzwyczajeni do pracy w uprzęży, która pozwala symulować stan nieważkości, chroniąc przed bolesnymi upadkami. Byli tak przygotowani, że w niektórych scenach zachowywali się niemal jak moi kaskaderzy”, tłumaczy Kerton. „Ale dla Johna Bradleya była to nowość, dlatego odlaliśmy jego ciało w gipsie, żeby mógł wchodzić w te odlewy i czuć się komfortowo. Kontrolowaliśmy jego uprząż tak, by symulować życie w pozbawionym ziemskiej grawitacji statku kosmicznym”.
Berry wspomina bardzo dobrze aktorskie wyzwanie poruszania się i grania w swoistej pustce, nie widząc części tego, co artyści od efektów wizualnych mieli dołożyć w post-produkcji. „W otwierającej Moonfall scenie ataku nie widzieliśmy tego, co atakuje. To był test na wyobraźnię. Grałam w dużych produkcjach, ale jeszcze nigdy na taką skalę, jeszcze nigdy nie byłam zależna tak mocno od tego, co musiałam sobie dopowiedzieć we własnej głowie”, podkreśla aktorka. „Roland wyjaśniał nam oczywiście wszystkie sceny, łącznie z każdym detalem, bo on to widział we własnej wyobraźni, ale następnie musieliśmy przerobić to sami, każdy na własny sposób, a potem grać w poszczególnych scenach tak, żeby nie tylko widzieć, co się dzieje, ale też widzieć, jak pozostali to widzą. Bardzo niekonwencjonalny sposób pracy, musieliśmy zaufać zarówno sobie nawzajem, jak i wszystkim nieznanym nam z imienia i nazwiska osobom, które miały pokazać widzom w post-produkcji to, co my – i Roland – widzieliśmy na planie”.
Być może również dlatego kostiumograf Mario Davingon porównuje Emmericha do malarza, który doskonale wie, co chce namalować, potrzebuje tylko znaleźć w rzeczywistości światło i kolory, które widzi we własnej głowie. „Roland jest mistrzem spektaklu, ale spektaklu, który jest osadzony w rozpoznawalnej rzeczywistości – i dlatego trzyma w napięciu, ponieważ widz zdaje sobie sprawę, nawet jeśli tylko podskórnie, że to, co ogląda, jest w jakiś sposób realne”. Davignon poświęcił wiele godzin na dokładną analizę skafandrów kosmicznych NASA. „W gruncie rzeczy nasze nie są odzwierciedleniem 1:1, ale są na tyle blisko, by było wiarygodnie. Inspirowałem się prawdziwymi skafandrami, bo chciałem zrozumieć nie tylko ich wygląd, ale także kryjącą się za nim funkcjonalność. W kosmosie nie ma miejsca na popis. Wszystko musi mieć swój cel i swoje miejsce. Gdy wiedziałem, że nasze skafandry spełniają swoją rolę, wtedy zacząłem trochę bawić się z kolorem i detalami”, wspomina kostiumograf. „Razem z Rolandem wypracowaliśmy odcień jasnoniebieskiego pasujący do palety barwnej i stylu oświetleniowego Robby’ego Baumgartnera. Dla kontrastu dobraliśmy różne odcienie pomarańczowego”.
Jak nietrudno się domyślić, każdy detal filmowej kreacji musiał się zgadzać oraz uzupełniać z innymi. Wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik na długo przed wejściem na plan. „Widz idzie na tego typu filmy do kina nie tylko po to, żeby przeżyć efektowną przygodę, ale przede wszystkim po to, by poczuć coś prawdziwego, dlatego najważniejsze były dla nas emocje, ich szczerość i wiarygodność”, kontynuuje Davingon. „Z tego względu znaczna część filmu, także mojej pracy, polegała na przetwarzaniu prawdziwych projektów i adaptowaniu ich na potrzeby naszego widowiska”. Rezultatem spektakl wyjątkowych efektów specjalnych i wizualnych, znakomite kino katastroficzne i przejmujący dramat rodzinny o zwyczajnych ludziach, którzy wznoszą się w chwili zagrożenia ponad własną małość i stają bohaterami. Mimo że, jak mówi ze śmiechem John Bradley, jednym z głównych bohaterów jest „postać” wyjątkowo fikcyjna – Księżyc, jakiego poza kinem nie znamy. I miejmy nadzieję, że nie poznamy.
Patrick Wilson przyznaje, że dla niego ważniejsza od efektów wizualnych była zawsze historia, z którą potrafił się utożsamić. „Kino ma tę cudowną właściwość, że skłania cię do myślenia, do rozważania różnych opcji, do spojrzenia na to, co wiesz, co znasz, z perspektywy, o której wcześniej być może nie myślałeś. Filmy otwierają umysł, zarówno te wysokobudżetowe i wizualnie efektowne, jak i te niezależne, działające na innych zasadach. Cieszę się, że Moonfall powstał właśnie w tej formie, bo podnosi wiele ważkich tematów. Choćby pytanie o sztuczną inteligencję i zaufanie do maszyn, które tworzymy, żeby ułatwić sobie życie. Albo kwestię postępujących zmian klimatycznych. Jednocześnie wszystko jest podane subtelnie. W gruncie rzeczy w Moonfall ani razu nie pada fraza ‘zmiany klimatyczne’, ale wątek ten jest oczywisty”. Halle Berry zauważa z kolei, że „ludzie uwielbiają tego typu wizualne spektakle, gdyż lubią wyobrażać sobie siebie samych w takich sytuacjach, zastanawiać się, jak oni by się zachowali. Jak zareagowaliby na apokalipsę, czy staliby się bohaterami, czy może złoczyńcami? A może zachowaliby się dokładnie tak, jak zachowują się na co dzień?”, pyta aktorka. „Przyjęłam propozycję roli ze względu na Rolanda Emmericha, z którym chciałam pracować, ale Moonfall przeszedł moje oczekiwania, zarówno pod kątem skali, jak i humanistycznej refleksji”.
Dla Emmericha Moonfall był nade wszystko możliwością, żeby po raz kolejny przeformułować gatunek kina katastroficznego, którego jest od dekad niedoścignionym mistrzem. „Za każdym razem, kiedy rozpoczynam pracę nad nowym projektem, i za każdym razem, gdy wchodzę na plan filmowy, staram się dać widzom coś, czego jeszcze wcześniej nie widzieli. Nie tylko w moim kinie, lecz w kinie ogólnie. Coś innego, efektownego, ale też szczerego, prawdziwego. Mam nadzieję, że w Moonfall udało mi się to osiągnąć”, konkluduje reżyser.