Oczywiście gdzieś na początku jest zamiar napisania książki albo opowiadania. Po drodze są pomysły. Na koniec siada się i pisze. Prawdę mówiąc, trudno odpowiedzieć na to pytanie. Kiedy próbuję to zrobić, mam wrażenie, że mówię o czymś elementarnym, oczywistym. Jakby ktoś zapytał: jak wygląda praca nad zrobieniem kanapki? Po usłyszeniu czegoś takiego, człowiek nagle się zatrzymuje i zaczyna zastanawiać: Boże, właściwie na czym polega robienie kanapki?, Najpierw wyjmuję masło czy sięgam po chleb? To jest dość naturalna czynność. A na czym polega proces twórczy grania bluesa na saksofonie? Człowiek wyjmuje saksofon z szafy. Kiedy zastanawia się, którego konkretnego bluesa zagra? Czy kiedy już ma saksofon w ręku, czy otwierając szafę? Nie wiem. [śmiech] To jest coś oczywistego. Jedyne co można powiedzieć i co nie będzie trywialne, to to na przykład, że nie używam bardzo szczegółowego planu przy pisaniu. Mam plan ogólny. Skonstruowany na zasadzie drabinki, ale pomiędzy poszczególnymi punktami są dziury. Miejsca, w których fabuła nie jest rozpisana dokładnie, precyzyjnie, krok po kroku. W związku z tym, mój skrypt byłby niezrozumiały dla kogoś, kto by tak po prostu zajrzał w te notatki. Znalazł by tylko rozpisane poszczególne kroki fabuły, punkty węzłowe. Czasami sam nie wiem, co będzie pomiędzy nimi. Logicznie z rozwoju akcji wynika, że coś musi się zdarzyć bohaterowi, żeby dotarł do konkretnego etapu, albo by doszedł do jakiegoś wniosku, ale co to będzie konkretnie, okazuje się dopiero w trakcie.
K.N.: Chciałabym teraz zadać pytanie o nagrodę im. J. Zajdla. Czy ta nagroda dodaje skrzydeł, czy wręcz przeciwnie?
J.G.: Tak naprawdę nagrody to jest coś z boku. Taki „dodatek" do tej pracy.
K.N.: Taka wisienka na torcie?
J.G.: Tak. To jest bardzo miła chwila. Ludzie zagłosowali, biją brawo i w ogóle. Człowiek przez chwilę czuje się doceniony. Tylko nie należy z tym przesadzać. Nie należy uważać, że to jest coś w rodzaju beatyfikacji albo koronacji. Nagroda to jest taki chwilowy plebiscyt, który sobie przeprowadzamy raz do roku. Pod pewnymi względami bywa trochę przypadkowy. Natomiast tak, rzeczywiście, w którymś momencie, kiedy pierwszy raz dostałem tę nagrodę byłem także troszeczkę zdetonowany całą sytuacją. Miałem wrażenie, że skoro uhonorowano pierwszy tom, wyróżnienie jest trochę na zachętę. W gruncie rzeczy ludzie nie wiedzą, o czym jest ta książka, bo dopiero się zaczęła, więc troszkę miałem wrażenie, że jestem pod pilną obserwacją albo wzbudziłem jakieś być może nieadekwatne nadzieje. Sytuacja gdy człowiek z całą pompą dostaje statuetkę z mosiądzu jest trochę deprymująca, ale nie przesadzajmy z tym. Nie jest tak, że wylądowałem w związku z tym w sanatorium. [śmiech] Natomiast zaczęły się we mnie budzić obawy, że może potem część ludzi dojdzie do wniosku, że jak ktoś dostał nagrodę, to właściwie jest zbyt popularny, więc należy mu dokopać, przecież to banalne, żeby się podobało coś, co zostało nagrodzone. To takie przykładowe myśli, które nieuchronnie człowiekowi przychodzą do głowy. Dostaje nagrodę, niedobrze. Nie dostaje, też niedobrze. Typowym napadem nerwicowym, który mają pisarze, jest reakcja po wejściu do księgarni. Wchodzisz – nie ma twojej książki! No, nie ma, więc jak ma się sprzedawać, skoro brakuje na półkach, prawda? Wchodzisz do innej i oto jest - siedem egzemplarzy – jasne, leży bo nikt jej nie kupuje! [śmiech] Z nagrodą może być bardzo podobnie. To jest trochę stresujący zawód.
K.N.: Jak ważny jest dla pana, w takim razie, odbiór pana prac?
J.G.: Oczywiście ma zasadnicze znaczenie, bo piszę dla czytelników. To jest praca, w której robi się przez długi czas coś bardzo osobistego, a potem nagle to upublicznia. To jest doświadczenie, do którego trzeba przywyknąć, bo jest trudne. Jakby ktoś nagle pozwolił odczytać publicznie swoje listy czy prywatne zapiski. Jakiś aspekt literatury jest bardzo osobisty.
K.N.: Czyli człowiek się w jakiś sposób odsłania?
J.G.: Tak, i potem to się pojawia na półkach. Oczywiście ma dla mnie znaczenie czy ludzie to dobrze przyjmują, czy nie, czy chcą takich książek. Jeżeli mam sygnały, że moja książka się jakoś sprzedaje, że ma swoich sympatyków, to jest mi bardzo miło. Natomiast nie zaglądam na fora dyskusyjne na własny temat, omijam to wszystko jak najdalej, bo jest bardzo trudnym psychologicznie doświadczeniem. Zupełnie , jakby weszła pani do jakiegoś pokoju, a tam ludzie akurat rozmawiają na pani temat. Przepraszam, wyjść? Wziąć udział w rozmowie? Dosiąść się? Nie wiadomo, jak się zachować. I Internet działa tak samo. Oczywiście każdego korci. Konsekwentnie odradzam kolegom zaglądanie na fora. To się źle kończy. Człowiek chciałby tylko sprawdzić i zawsze wychodzi zniesmaczony i przygnębiony.
K.N.: Co w takim razie z recenzjami? Nie czyta Pan recenzji swoich książek?
J.G.: Trochę muszę, po to, by się w ogóle zorientować, ale mam bardzo ambiwalentne odczucia co do jakości recenzji internetowych. Według mnie to w ogóle nie bardzo są recenzje. Raczej osobiste, swobodne wypowiedzi o stanie umysłu tego, kto przeczytał książkę, niekoniecznie ze zrozumieniem, a niewiele tam jest o samej książce. Wolę czytać recenzje dotyczące czegoś innego niż moich książek.
K.N.: Czy przyjaciele są inspiracją dla Pana bohaterów?
J.G.: W bardzo ogólnym sensie. Bohater jest postacią, która ma odegrać swoją rolę w fabule. Jest skonstruowana specjalnie do tej roli. Natomiast żeby ją zbudować wiarygodnie, używa się, powiedzmy, swoich doświadczeń w kontaktach z ludźmi. Wykorzystuje się znane postacie, ale raczej tak, jakby się tego kogoś obsadzało w filmie, a nie go portretowało. Do tego pisarz może skleić sobie postać ze sposobu mówienia jednego człowieka, wyglądu drugiego, maniery językowej kolejnego, charakteru jeszcze innego, żeby ulepić postać potrzebną do fabuły. Rzadko bierze się konkretnego człowieka i portretuje: oto Zenek odmalowany jak żywy. Wykorzystuje się doświadczenia, jakieś elementy. Nie chodzi o to, by dokładnie wyszła ciocia Zenona, tylko bohater konkretnej opowieści, po prostu.
K.N.: Czy jakieś wydarzenie z obecnej sytuacji społeczno-politycznej zainspirowałoby Pana do napisania czegoś?
J.G.: Mogę opisać coś, co ma kontakt ze współczesnością, wtedy oczywiście. Nie pisze się po to, by zrobić jakiś komentarz do rzeczywistości, ale rzeczywistość oddziałuje na autora jak na każdego i reaguje się na nią w zupełnie naturalny sposób, odruchowo.
K.N.: Czy pisuje Pan nadal do „Gazety Polskiej"?
J.G.: Tak. Zajmuję się tam generalnie odkryciami naukowymi, ciekawostkami. Prowadzę dział „cywilizacja", który dotyczy nowinek technicznych, ciekawostek przyrodniczych...
K.N.: Czyli przegląda Pan pewnie „Nature", „Science"...
J.G.: Tak, tak. Na tym to głównie polega. Przewalam co tydzień dość dużo artykułów z tych czasopism, potem prezentuję, co się w nich ukazało.
K.N.: Mógłby Pan nam przytoczyć jakieś najciekawsze odkrycie?
J.G.: Bo ja wiem, tak ni z tego, ni z owego, bardzo mi trudno, bo muszę przeglądać bardzo dużo materiału. Jedne są ciekawsze, drugie mniej. Tak ni z gruszki, ni z pietruszki, po prostu nie pamiętam, co ostatnio mi się wydało ciekawe. Robię to od dawna, i nie jestem w stanie się już tak tym ekscytować. To jest co tydzień kilkadziesiąt newsów, ten się nadaje, tamten niekoniecznie, proces przebiega już bez emocji.
K.N.: Po jakie książki sięga Pan w wolnym czasie?
J.G.: Czasem po prostu po takie, które pojawiają się na rynku i mnie zainteresują. Bardzo różne. Czytam zarówno fantastykę, jak i rzeczy z zupełnie innych gatunków.
K.N.: Ma Pan może jakichś ulubionych autorów?
J.G.: Tych jest z kolei za dużo. Nie mam na przykład trzech ulubionych. Kiedy ktoś zapyta o ranking autorów mogę pomyśleć chwilę i przytoczyć trzy nazwiska, ale jakby mnie zapytać za dziesięć minut, to równie dobrze mógłbym przytoczyć trzy następne.
K.N.: Czy mógłby Pan dokończyć zdanie: „W ludziach cenię..."
J.G.: Czy ja wiem, czy ja coś w ludziach cenię? Co ja w ludziach cenię? To zależy od ludzi...[śmiech] Dobrze, no niech będzie, że szczerość.
K.N.: Dziękuję bardzo za wywiad.