Komandor podporucznik w stanie spoczynku, Olgierd Matuszkiewicz, zbudził się nagle. Nawet wyrwany z głębokiego snu zawsze gdy otwierał oczy, miał pełną świadomość tego, co się wokół niego dzieje. Od 12 grudnia 1981 roku, czyli dokładnie od chwili gdy jego okręt zniknął na 24 godziny z radarów polskiej Marynarki Wojennej, komandor Matuszkiewicz wiedział, że Ciemność któregoś dnia wróci.
Był więc przygotowany.
Jego mieszkanie mogło się wydawać typowym domem starego marynarza, w którym pełno bibelotów przywiezionych z dalekich rejsów. Jakucki nóż ofiarny z obwodu magadańskiego, celtycki torques z County Donegal czy maska rytualna, którą przywiózł z Sumatry. Miał wiele takich przedmiotów i wiedział jak ich użyć.
Zerwał się na nogi i nie zwracając uwagi na reumatyczny ból w stawach, podszedł do okna. Pod gołymi stopami czuł, że podłoga wibruje, tak jak wtedy, gdy trałowiec bazowy ORP „Dzik” wpłynął w czarną przestrzeń która pojawiła się kilka mil morskich na północ od Helu.
Za oknem widać było płonące czerwienią niebo. Kamienica stojąca naprzeciwko budynku w którym mieszkał komandor Matuszkiewicz odbijała w oknach złowrogi blask, zdający się nadciągać gdzieś spoza miasta. Emerytowany oficer otworzył okno, choć drżące z podniecenia, spocone dłonie ślizgały się po metalowych zasuwach. Wychylił się i spojrzał w kierunku krańca osiedla. Właśnie stamtąd zdawał się dochodzić hałas, to tam szukał więc przyczyny dziwnych drgań ziemi i upiornego blasku.
Oczom starego komandora ukazał się niecodzienny widok. W stronę pierwszego z bloków przy jego ulicy gnało coś, co wyglądało jak pędzące z niesamowitą siłą tornado. Na jego czele, pchany olbrzymią, niszczycielską siłą unosił się dom z czerwonych cegieł.
Za nim kroczyła Ciemność.