Zostaw mojego syna. Nawet nie myśl o tym, by go skrzywdzić...
Komisarz szarpnął się panicznie i otworzył oczy. Cisza dzwoniła w uszach, księżycowa poświata zwolna wyławiała kontury mebli. Odetchnął głęboko. To tylko zły sen, urojenia znużonego umysłu. Potrzebuje urlopu, paru dni w jakiejś głuszy. Ofiary tropionych zwyrodnialców już nawiedzają go w snach, jeśli nie oderwie choć na trochę, zaczną przychodzić na jawie...
Podreptał boso do kuchni. Napełnił szklankę wodą z kranu.
Z głębi mieszkania dobiegł przeciągły jęk. Szkło zdzwoniło o zęby, woda pociekła po brodzie i torsie. Znów ten głos, niby szloch przerażonego dziecka. Więc zaczęło się. Ile można spoglądać w wykrzywione agonią, martwe twarze, próbować przeniknąć dusze czerpiące rozkosz z zadawania bólu, strać się je zrozumieć... A jeśli to nie był sen, może ja naprawdę wariuję...?
Kolejny jęk, rozdzierająca skarga małej, cierpiącej istoty. Tysiące pająków wspięło mu się po plecach, upiorny lęk sięgnął pazurami serca. Musi sprawdzić, musi... Ostrożnie zbliżył się do cienkich drzwi swojego sanktuarium, nacisnął klamkę i pchnął lekko. Powoli dotknął wyłącznika.
Ostre światło zalało pokoik, momentalnie przeganiając koszmary. Całą podłogę zajmowały ułożone w fantazyjne pętle tory z miniaturowymi wagonikami, wiaduktami i stacjami. Nic się nie zmieniło, zabawki były na swoich miejscach. Zabulgotało w kaloryferze, jękliwy odgłos poniósł się rurami. Uśmiechnął się z politowaniem do własnych myśli – no i masz swoje duchy.
Burczenie w brzuchu przywołało go do rzeczywistości. Zapowiadało się uciążliwe śledztwo, dzień będzie długi. Wrócił do kuchni i otworzył lodówkę.
Łzy na policzkach odciętej dziecięcej głowy zastygły jak spływający ze świecy wosk. Komisarz musnął pieszczotliwie kropelkę lodu. Nie miał pojęcia, że łzy zamarzają. Są przecież słone...
Znów coś usłyszał. Z cichutkim turkotem do kuchni wjechała miniaturowa elektryczna lokomotywa. Głowa chłopca otworzyła powieki.
− Pobaw się ze mną – sine usta wykrzywił zły grymas − bo poskarżę się mamie!