listopad 22, 2024

Rezultaty wyszukiwania dla: własne

niedziela, 21 czerwiec 2015 23:36

Krew na śniegu

Pomimo, że czeka na mnie jeszcze niejeden tom z serii o Harry'm Hole'u, to datę premiery najnowszej powieści Jo Nesbø miałam zaznaczoną w kalendarzu od tygodni. Lektura „Krwi na śniegu" idealnie zbiegła się dla mnie w czasie z oglądanym właśnie brytyjskim serialem „Fortitude", rozgrywającym się na skraju koła podbiegunowego - u progu lata tkwię w zimnym klimacie, otoczona śniegiem, co z pewnością przyczyniło się do mojego (dość pozytywnego) odbioru nowej propozycji od norweskiego pisarza. Choć skromna objętościowo książka z pewnością nie zostanie okrzyknięta najlepszą w dorobku pisarza, to warto poświęcić jej jedno weekendowe przedpołudnie.

Okładka książki została utrzymana w tym samym stylu, co pozostałe powieści Norwega wydane w Polsce. Jasnoszare tło, nazwisko autora zapisane czcionką w kolorze przypominającym krew. W jej centralnej części znajduje się rysunek dwóch martwych ryb, leżących na śniegu, skąpanych w kroplach krwi. Przyznam, że wygląda to nieco idiotycznie oraz zniechęcająco, dla kogoś, kto o Jo Nesbø nigdy nie słyszał.

Olav mieszka w Oslo i jest płatnym zabójcą. Wie, że do wielu spraw, nawet związanych z przestępczym światkiem, zwyczajnie się nie nadaje, lecz zdaje sobie sprawę, że w swojej profesji odznacza się profesjonalizmem. Ot, właściwy człowiek na właściwym miejscu. Wykonując dobrze swoją „pracę", jednocześnie jest osobą niezwykle empatyczną oraz kierującą się jasnymi zasadami. Jego życie toczy się pewnym rytmem, na który Olav dawno temu się zdecydował. Wszystko się zmienia, gdy jego szef zleca mu zabicie swojej żony. Pomimo rozterek zgadza się wykonać zadanie. Jednak podejmując decyzję nie wie, że zakocha się w tej kobiecie, w swoim celu, od pierwszego spojrzenia.

Jednowątkowa opowieść przede wszystkim traktuje o miłości, a wręcz o tak zwanym „fatalnym zauroczeniu". Punktem zapalnym dla wszystkich wydarzeń jest uczucie, które Olav zaczyna żywić dla swojej „sztuki", czyli kobiety, którą ma zabić. Tym razem Jo Nesbø skupił się przede wszystkim na głównym bohaterze, lecz ponownie wykorzystał szybkie zwroty akcji oraz powolne odkrywanie kart, prowadzące do ujawnienia intrygi, w jaką uwikłał się płatny zabójca. Niestety, trzeba przyznać, że jej rozwiązanie okazuje się dość oczywiste oraz rozczarowujące.

Główny bohater „Krwi na śniegu" oraz jego psychologia to największy atut powieści. Likwidator, jak sam siebie nazywa Olav, to postać niejednoznaczna. Z jednej strony zabija ludzi bez chwili zawahania (choć zazwyczaj wie, że sobie na to zasłużyli), z drugiej po ich śmierci płaci ich rodzinom odszkodowanie. W dodatku za wszelką cenę chce uchodzić w oczach innych ludzi za niezbyt bystrego, mało rozgarniętego faceta od brudnej roboty. A tak naprawdę to cierpiący wewnętrznie miłośnik książek, który nie może uwolnić się od melancholii oraz własnej przeszłości.  Zanurzenie się w psychologii postaci umożliwia dodatkowo przywołanie wspomnień z dzieciństwa, scharakteryzowanie relacji rodzinnych, a także zobrazowanie początków „kariery" Olava. To typowy bohater norweskiego pisarza, któremu los nigdy nie sprzyja, a niemalże każda podjęta przez niego decyzja jest naszpikowana ryzykiem i niebezpieczeństwem.

Nesbø jest królem tworzenia zimnej, mrocznej, przerażającej atmosfery. Wystarczy, że nakreśli opis śniegu jako puchowej kołdry, wspomni jak trudno jest przejechać przez zaspy lub zacznie opisywać, jak krew wsiąka w biały puch. Nagle i czytelnikowi za oknem pogoda się zmienia, i sięga po koc, pomimo, że przed chwilą było jeszcze całkiem ciepło. Z każdego zdania wyziera dojmujący fatalizm, który powoduje, że trudno, aby nie zaczęła się odbiorcy udzielać chandra głównego bohatera.

Pierwszoosobowa narracja wzmaga gorzki, ironiczny ton opowieści o zauroczonym płatnym zabójcy, który jednak ma sumienie. Nesbø pozostaje brutalny w opisach, lecz w tym przypadku udało mu się także zanurzyć w pewnej poetyckości zbrodni. Pomimo dosadności, autor stara się skontrastować jakąś delikatną nastrojowość z owym kpiarskim zacięciem.

Każdy, kto choć raz miał styczność z twórczością norweskiego pisarza wie, że stać go na więcej. Nesbø  wykorzystał swoje atuty, jednak tym razem stworzył nie tyle kryminał, czy też gangsterską sensację, a miłosną historię fatalnego zauroczenia. „Krew na śniegu" czyta się jednym tchem i śmiało sięgnąć po nią mogą miłośnicy pisarza, lecz tym, którzy chcą go dopiero poznać odsyłam chociażby do „Człowieka-nietoperza". Niestety, po lekturze jego najnowszej powieści nikt nie zdoła się do niego w pełni przekonać.

Dział: Książki
niedziela, 21 czerwiec 2015 16:24

Ścieżka ocalenia

„Ścieżka ocalenia" to wieńczący trylogię „Antilia" tom, w którym poznamy dalsze losy Niny i jej poddanych. Ewa Seno zabiera swoich czytelników do pełnego magii i niebezpieczeństw świata, który rządzi się swoimi własnymi prawami. Tam czeka na nich niezapomniana przygoda.

Ujarzmione przez królewnę Antilię zło chce powrócić ze swojego wymiaru, naznaczając jej syna. To dzięki niemu ma przejąć panowanie nad światem. Nina po własnej, wewnętrznej walce, nie zamierza na to pozwolić. Zrobi wszystko by ocalić niewinne dziecko - nawet jeżeli to syn złego władcy viperów. I tym razem drużyna, w nieco innym już składzie, będzie wspierała swoją królewnę na każdym kroku. Zrobią wszystko by ją ochronić - nawet za cenę własnego życia.

Powieść cechują wartka akcja, rozbudowana, fantastyczna fabuła oraz zakończenie w zdecydowany sposób zamykające całą trylogię. Tu właściwie nie można by było dopowiedzieć niczego więcej i to naprawdę mi się spodobało. Trzeci tom nie jest już tak wydumany jak drugi, a nieodzownym niebezpieczeństwom wciąż towarzyszy dobry humor bohaterów. Ich przekomarzanie się zostało opisane w bardzo zabawnym, malowniczym stylu, dzięki czemu książkę czyta się z prawdziwą przyjemnością.

Nina, z nierozsądnej nastolatki, która zbyt wiele wzięła na siebie, stała się dojrzałą kobietą i jeszcze raz przewartościowała swoje priorytety. Dzięki temu przestała być irytująca i na powrót można zacząć darzyć ją sympatią. Myślę, że taki obrót sprawy, był bardzo dobrym posunięciem ze strony Autorki.

Sama, fantastyczna fabuła i cała otoczka dla wydarzeń niestety w dalszym ciągu pozostawia wiele do życzenia. Oczywiście nie brakuje jej barw i wielu, intrygujących pomysłów, całość jednak wydaje mi się odrobinę zbyt naciągana, a rozwiązania do królewny Antilii przychodzą po prostu same. Myślę, że wolę powieści w których jednak pomysły wychodzą od bohaterów i to od ich własnych osądów oraz decyzji zależą losy powodzenia danej misji. W wypadku Niny wygląda to nieco inaczej - dziewczyna robi to co uważa za słuszne, ale fabuła raczej nie pozostawia jej zbyt wielkiej wolności wyboru.

Zarówno „Ścieżki ocalenia" jak i pozostałe dwa tomy trylogii czyta się rewelacyjnie szybko. Sposób pisania Ewy Seno jest wciągający i wręcz w magiczny sposób działa na wyobraźnię. Myślę, że seria powinna przypaść do gustu wszystkim miłośnikom młodzieżowej fantastyki. Wartka akcja, intrygujący bohaterowie, dobry humor i barwne wydarzenia - w trylogii „Antilia" niczego nie zabraknie.

Dział: Książki
czwartek, 18 czerwiec 2015 13:06

Noc w muzeum: Tajemnica grobowca

„Noc w muzeum" to film, który pomimo, że nie należy do moich ulubionych, za każdym razem wywołuje we mnie falę ciepłych, pozytywnych emocji oraz radosnego uśmiechu. Trzecia odsłona serii nie miała najmniejszych szans powtórzyć sukcesu pierwszej, ale mogła zostać udanym zwieńczeniem trylogii Shawna Levy'ego. Czy to się udało? Czy twórcy wykorzystali ostatnie resztki potencjału, jaki niósł ich pomysł na fabułę cyklu familijnego? Czy jednak po raz kolejny wyręczyli się doskonale znanymi kalkami z poprzednich części?

Larry Daley (Ben Stiller) nadal pracuje jako strażnik w muzeum w Nowym Jorku, w którym co noc eksponaty budzą się do życia. Podczas specjalnego pokazu dla donatorów (przekonanych o tym, że oglądają kunsztownie zaplanowany popis efektów specjalnych) wszystkie figury, szkielety oraz zwierzęta niespodziewanie tracą nad sobą kontrolę. Okazuje się, że magiczna tablica, która ożywia całe muzeum zaczyna tracić swoją moc. Aby uratować swoich przyjaciół Larry będzie musiał jechać do Londynu, żeby dowiedzieć się od starożytnego faraona, jak powstrzymać nadchodzącą zagładę.

Przyznam, że po trzeciej odsłonie „Nocy w muzeum" nie spodziewałam się niczego więcej niż to, co otrzymałam. Wcale nie oczekiwałam fajerwerków, powtórki z fascynacji oraz śmiechu, które dostarczyła mi pierwsza część. Dostałam przyzwoitą, znaną mi rozrywkę, która zdecydowanie lepiej sprawdza się jako film familijny niż jako komedia sensu stricto.

Twórcy zdecydowali się na zmianę akcji – tym razem znaczna jej część odbywa się w Londynie, a nie w Nowym Jorku. Pojawiają się również nowe postacie (wśród których prym wiedzie Sir Lancelot – Dan Stevens) – ich wyważona ilość nie sprawia, że dominują nad „stałą obsadą", a wprowadzają za to pewien bardzo potrzebny powiew świeżości.

Nierównomiernie rozłożona akcja, pojawiające się nielogiczności i luki scenariuszowe to nie jedyne zarzuty, jakie można skierować do twórców „Nocy w muzeum". Niektóre sceny, a także niewybredne żarty zdają się być skopiowane jeden do jednego z poprzednich części. Skutkuje to tym, że trudno te trzy filmy od siebie odróżnić oraz odseparować. Odmienna przygoda czy lokalizacja nie zatrze wrażenia, że trzeci raz oglądamy tę samą produkcję. Slapstickowe żarty i spora ilość już kiedyś zasłyszanych dowcipów niektórym być może zapewnią porządną rozrywkę (jak mi), lecz innych z pewnością nie zadowolą wcale. I wątpię, aby kwestia wieku miała tu jakiekolwiek znaczenie.

W „Nocy w muzeum: Tajemnica grobowca" pojawia się także motyw dorastania. Syn Larry'ego, Nick (Skyler Gisondo), wkracza w fazę buntu, poszukiwania własnej życiowej drogi. To klasyczna, opowiedziana mimochodem historia rodzica, który próbuje pogodzić się z tym, że jego dziecko dorosło i stara się usamodzielnić. Prawd życiowych tutaj jak na lekarstwo, niekiedy okraszonych gorzką ironią.

To obraz o tyle ważny, że jedne ze swoich ostatnich kreacji zaprezentowało w nim dwóch aktorów. Robin Williams zagrał tutaj niezwykle wymowną, wzruszającą scenę pożegnalną. Gdy ją kręcono nikt nie mógł wiedzieć, jak ważną dla widzów okaże się już na zawsze. Sam dialog, który prowadzi jako Teddy Roosvelt z Larrym Daley'em brzmi jak jego osobista rozmowa z widzem mówiącym „ale ja nie jestem gotowy". Ciężko by było zbudować bardziej czułe rozstanie z wielkim aktorem, unikając przy tym zbytniego roztkliwienia. Po raz ostatni na ekranie pojawił się w tym filmie także Mickey Rooney, które pierwsze aktorskie kroki stawiał już w latach 20. XX wieku.

Mam ogromną nadzieję, że „Tajemnica grobowca" pozostanie ostatnią, zamykającą częścią filmowego cyklu. Shawn Levy i spółka wybrali świetny sposób na jej zakończenie oraz zdecydowali się na nie we właściwym momencie. Opowiedzieli z tej historii już wszystko, co się dało, wyciskając z niej ostatnie soki, a tworzenie nowych przygód ożywających eksponatów i nieustraszonego strażnika muzealnego stałoby się wyłącznie irytującą kalką kalki nawet dla jej wielbicieli.

Dział: Filmy
piątek, 12 czerwiec 2015 11:34

Stacja: Nowy Świat

Ustalmy na początku jedno. Jestem szczęśliwa, że polska literatura podąża z duchem czasu, że nie zamyka się w czterech ścianach zbitych z rozważań nad alkoholizmem, psioczenia i tworzenia kolejnego post-post-poststylu, bo przecież wszystko już było; że nie kreuje, w imię wyższych idei, siermiężnego science-fiction albo fantasy z nazwami nie do wymówienia. Cieszę się z istnienia rodowitej literatury popularnej i kibicuje jej bardzo mocno. A jeszcze żywiej kibicuje jej od chwili przeczytania „Kompleksu 7215" Bartka Biedrzyckiego, który chociaż bazował na koncepcji zagranicznego autora (myślę tu o nazwisku Dmitry Glukhovsky), to całkiem zgrabnie przeniósł ją na polski grunt. Całkiem zgrabnie jak na debiutanta. Nie ukrywam, że po „Stacji: Nowy Świat", drugiej części cyklu „Opowieści z postapokaliptycznej aglomeracji" spodziewałam się nieco więcej, niż tego „całkiem".

Okładka najnowszej powieści Biedrzyckiego wydaje się być jeszcze bardziej radioaktywna od pierwszej. Przygaszone kolory z „Kompleksu 7215" ustąpiły miejsca toksycznej zieleni „Stacji: Nowy Świat". Znajdująca się na froncie postać także wygląda na w dużo dalszym stopniu zainfekowaną egzystencją w nowej rzeczywistości – jest coś chorego i nienormalnego w jej bladej cerze oraz drapieżnym błysku w oku. W skali od zera do pięciu oceniam tę obwolutę na 4,5, a i to tylko dlatego, że hołduję zasadzie „jest dobrze, ale może być lepiej".

Akcja drugiej części cyklu „Opowieści z postapokaliptycznej aglomeracji" rozgrywa się... wcześniej, niż to, co miało miejsce w tomie pierwszym. Jest to historia Przymierza, największej wojny postapokaliptycznego świata. Historia wiąże się ściśle z poprzednią odsłoną serii, bowiem dotyczy postaci Nowickiego – tego samego, którego żywot zakończył Licznik, podejmując samobójczą misję. Jakie Stalker miał motywacje, by uśmiercić ojca? Tego możecie dowiedzieć się właśnie czytając „Stację: Nowy Świat".

Sprawa „chorowitości" postaci z okładki wydaje się w takim układzie dość przewrotna. Sugeruje bowiem, że akcja powieści toczyć się będzie później, po wydarzeniach z tomu pierwszego. Tymczasem akcja „Stacji: Nowy Świat" rozgrywa się przede wszystkim w przeszłości – już postapokaliptycznej, ale jednak przeszłości. Biedrzycki zrobił czytelnikom numer i zafundował im kompozycję szkatułkową – niby Borka wciąż pozostaje głównym bohaterem, który słucha opowieści Generała Groma o przeszłych czasach, ale w rzeczywistości o istnieniu rudego Stalkera wcale a wcale się nie pamięta. Jedynie w momentach, gdy pojawiają się klamry spinające obie płaszczyzny czasowe; gdy na scenę wchodzą młodsze wersje znanych już bohaterów, powraca świadomość, że to wciąż ta sama historia.

Biedrzycki wiele spraw wyjaśnia, ale wiele także pozostawia bez odpowiedzi. Jest też kilka takich, których wolałabym, żeby wcale nie wyjaśniał, zostawiając miejsce wyobraźni (historia Madonny Tuneli byłaby dużo lepsza bez ostatecznej puenty). Wyraźnie widać, że młody pisarz ma znacznie więcej do powiedzenia na temat wykreowanego świata. Nie chodzi tylko o wyraźne furtki w tekście, ale i odautorskie przypisy, odsyłające do wcześniejszego tomu albo opowiadań (niekoniecznie własnego pióra). Pytanie tylko, czy sama obecność drzwi zachęca, żeby przez nie przejść. Prawdę powiedziawszy, chociaż doceniam ten zabieg, wiele jest w „Stacji: Nowy Świat" elementów, które zamiast zachęcać do lektury, zachęcają do jej porzucenia.

Rozumiem przyjętą estetykę i kreację inteligentnych, pyskatych, odważnych kolesi, którzy lubią wystrzelać magazynek w imię wyższej idei, albo zwyczajnie dla sportu. Rozumiem też ich obsesyjne podejmowanie ryzyka i próbę wyjaśnienia dramatów z przeszłości. Nie rozumiem za to tego, jak ze sobą rozmawiają – tak, jakby każdy był na tyle błyskotliwy i zabawny, że w dowolnym momencie potrafiłby wyjść na scenę i wykonać przekomiczną improwizację. Bohaterowie przerzucają się zabawnymi tekstami, nierzadko pełnymi nawiązań do tekstów kultury, których znać w ogóle nie powinni. Nie wierzę bohaterom tego świata. I nie wierzę też światu, który opisywany jest jako zapominanie „dobrej przeszłości" – ludzie nie pamiętają piwa, Internetu i wielu innych drobiazgów – ale porównaniami z otaczającej czytelnika, a nie bohatera, rzeczywistości i to rzeczywistości bardzo charakterystycznej (aktualne wydarzenia polityczne, społeczne i kulturalne). Widzę w tym sporą dawkę niekonsekwencji, która wyraźnie wybija z rytmu.

„Stacja: Nowy Świat" chwilami bardzo mi się dłużyła. Kolejne opisy strzelanek, leżących krwawym pokotem ciał i wracanie do tych samych problemów wewnętrznych, z czasem robiły się zwyczajnie nudne. Zwłaszcza, że bitwy niewiele się od siebie różniły. Po pierwszym tomie miałam nadzieję na większą rolę mutacji, starć z kreaturami nowej rzeczywistości, przedzierania się przez pokryty czarnym śniegiem świat. A co dostałam? Bandę agresywnych mężczyzn z wybujałym ego. Efekt był tego taki, że wszyscy byli mi obojętni. Równie dobrze mogli zginąć, nawet by mi powieka nie zadrgała.

Niezmiennie usatysfakcjonowani pozostaną mieszkańcy Warszawy, zwłaszcza ci, którzy swoje miasto dobrze znają. Nie da się ukryć, że znacząco wzbogaca to lekturę. Szczególnie, że autor powieści wyraźnie wychodzi z założenia, iż nazwy kolejnych punktów charakterystycznych są czytelnikowi dobrze znane i nie wymagają wyjaśnień.

Jestem rozczarowana. Liczyłam na porządny wybuch, a dostałam zimne ognie. Chociaż bardzo starałam się, żeby było inaczej, to bohaterowie „Stacji: Nowy Świat" byli mi raczej obojętni, a kolejne wydarzenia także zdawały się nieistotne. Zakończyłam lekturę bez emocjonalnego pobudzenia. Doceniam umiejętność Bartka Biedrzyckiego do ciętych ripost i dowcipnych odzywek, ale jak na ironię, to właśnie ich nadmiar przyczynił się do mojej oziębłości. Jeżeli jednak marzy się Wam kariera bohatera do zadań specjalnych i nieograniczony magazynek, bierzcie „Stację: Nowy Świat" w ciemno.

Dział: Książki
wtorek, 09 czerwiec 2015 12:47

Następczyni

„Następczyni" to już czwarty tom serii „Rywalki", ale tak właściwie, to chyba raczej pierwszy tom rozpoczynający nowy cykl. Tym razem to nie America jest główną bohaterką, a jej córka, która podczas eliminacji ma za zadanie odnalezienie przyszłego księcia.

Księżniczka Eadlyn w przyszłości zostanie samodzielnie rządzącą królową. Dziewczyna pogodziła się z losem i bardzo pilnie przygotowuje się do swoich obowiązków. Problem jednak polega na tym, że nie zauważa jak bardzo bywa egoistyczna, a egoizm nie jest pożądaną cechą przyszłego władcy. Okazuje się, że oczy otworzą jej dopiero eliminacje i pobyt w zamku chłopców, których z początku nienawidzi z całego serca.

Powieść Kiery Cass to z definicji dystopia, ale... moim zdaniem trylogia „Rywalki" opowiadała raczej historię „Kopciuszka" tylko w znacznie bardziej dziewczęcy sposób niż oryginał. „Następczyni" również pokazuje problemy dojrzewającej nastolatki, o ograniczonej wolności i swobodzie wyborów. Bunt i własne pragnienia niekiedy przysłaniają Eadlyn wszystko inne. Całość natomiast została przedstawiona w otoczce pałacu, bali i pięknych sukni.

Młodzieżowa seria Kiery Cass wzbudza wiele kontrowersji. Spotkałam się zarówno z opiniami wychwalającymi ją pod niebiosa jak i zdaniem, że książki są naprawdę marne. Jeżeli ktoś sięga po nią z nadzieją na cudownie skonstruowaną dystopię, to niestety ma pełną szansę się zawieść. „Rywalki" to seria dla nastoletnich dziewczyn - tak jak wspomniałam wcześniej, historia niemalże „Kopciuszka".

Wydaje mi się, że nastolatki szukające romantycznej powieści w niecodziennym klimacie twórczością Kiery Cass będą zachwycone. Ja sama szukałam lekkiej, wciągającej lektury i tak właśnie odebrałam „Następczynię", którą czytało mi się rewelacyjnie szybko i z przyjemnością. Nie zaprzeczam, że to powieść czysto rozrywkowa, ale moim zdaniem zdecydowanie nie jest to powód by ją przekreślać - niekiedy nawet wręcz przeciwnie.

Sympatycznie skonstruowana historia posiada otwarte zakończenie. Oznacza to zapewne, że pojawią się kolejne tomy - i dobrze! Uważam, że seria jest warta kontynuowania, bo każdy potrzebuje kilku chwil, w ciągu których może oderwać się od rzeczywistości i przenieść do zupełnie innego, pozbawionego jego własnych problemów świata. Z przyjemnością dowiem się w jaki sposób dalszy przebieg eliminacji wpłynie na dumną księżniczkę Eadlyn i czy stanie się dzięki nim bardziej podobna do swojej matki. Każdemu kto szuka lekkiej, dziewczęcej lektury, „Następczynię" chętnie polecę - dla wielbicieli powieści dystopicznych lub typowego fantasty książka zdecydowanie się nie nadaje.

Dział: Książki
niedziela, 07 czerwiec 2015 19:33

Gretel i ciemność

Często przy doborze danej lektury kierujemy się detalami: ilustracją, opisem, chwytliwym tytułem, itp. Wybieramy po części w ciemno i albo dostajemy coś co spełnia nasze oczekiwania, albo coś co je przekracza i to w sposób, którego nie podejrzewaliśmy. Możemy więc być totalnie zachwyceni albo jeszcze mocniej zawiedzeni.
W przypadku książki Gretel i ciemność hasłem klucz, które podziałało na moją wyobraźnię było imię zawarte w tytule. Skierowało ono moją wyobraźnię ku baśniom braci Grimm, choć w sumie nie do końca wiedziałam, czego się spodziewać.
Zdarza się, że po przeczytaniu książki myślę o niej jeszcze przez kilka dni i trudno mi doprecyzować, co chciałabym na jej temat powiedzieć. Stopniowo szczegóły układają się w całość i w duchu się dziwię, jak w trakcie czytania mogłam nie powiązać jednego z drugim.
Specyfikę baśni Grimmów zna chyba każdy. Choć historie te wciągają i fascynują, nie poleciłabym ich młodszemu czytelnikowi, bo stosowane w nich rozwiązania są okrutne, krwawe i choć wszystko pozornie kończy się w miarę dobrze, to przebieg fabuły mocno zapada w pamięć. Nietrudno się w nich dopatrzeć skaz moralnych, odwołań do ludzkiej seksualności, dewiacji i upodobania do czynienia okrucieństw.
A przecież baśń ma wpływać na wyobraźnię i intelekt. Ma rozwijać, dawać wzorce zachowań i postępowania, uczyć, że dobro jest nagradzane, a zło karane. Świat baśni można dowolnie zmieniać na swój własny użytek i kreować go tak, byśmy czuli się w nim dobrze i bezpiecznie, bo zdarza się, że to świat baśni właśnie jest jedynym ratunkiem i azylem. Pomaga on radzić sobie z trudnościami w życiu, z problemami dorastania i tymi związanymi z poszukiwaniem własnej tożsamości.
Na tych właśnie tezach w dużej mierze opiera się fabuła, jak dla  mnie zjawiskowej i genialnej w swej prostocie, powieści Elizy Granville.
Akcja toczy się na dwóch płaszczyznach czasowych, które z czasem coraz mocniej się przenikają, by w finale stać się spójną całością.
Wiedeń, rok 1899, koniec wieku.
Słynnemu psychoanalitykowi Josefowi Breuerowi, koledze Freuda po fachu, trafia się dziwny przypadek: młoda dziewczyna z ogoloną głową, w złym stanie zarówno psychicznym jak i fizycznym. Twierdzi, że niczego nie pamięta, nie ma uczuć ani potrzeb, bo jest maszyną. Zaintrygowany lekarz przyjmuje dziewczynę pod swój dach i stara się poznać przyczyny takiego zachowania, a co za tym idzie tożsamość nieznajomej.
Nazistowskie Niemcy, lata 40. XX wieku.
Mała Krysta jest trudnym dzieckiem. Osierocona przez matkę, pozbawiona uwagi ojca, zapracowanego lekarza, skazana na kolejne opiekunki z przypadku, dziewczynka sprawia kłopoty sobie i innym. Jest bardzo młoda, dlatego trudno jednoznacznie stwierdzić, czy otaczająca ją rzeczywistość jest dla niej czytelna. Dorośli, zwłaszcza opiekujące się Krystą kobiety, wydają się jej wiedźmami, które krzywdzą dzieci. Każdy przejaw złego traktowania przez innych, Krysta wplata w baśnie, które kiedyś opowiadała jej lubiana przez nią Greet. Pozbawiona jedynej osoby, która ją w miarę rozumiała, Krysta sama zaczyna tworzyć baśnie, by w ten sposób ocalić siebie i swoją tożsamość. Z dziecięcych wynurzeń wyłania się świat okrutny i brutalny, w którym takie pojęcia jak moralność, współczucie czy humanitaryzm, już od dawna nie istnieją.
Ciemne i wstydliwe karty historii II wojny światowej nabierają tutaj zupełnie innego wymiaru.
Mimo że po przeczytaniu całości, mogę śmiało stwierdzić, że książka podobała mi się bardzo, bardzo, to na początku czytało mi się ją trudno. Dwie przeplatające się perspektywy uniemożliwiały wyłapanie głównych wątków i bohaterów, a płynne przechodzenie ze świata ludzi do świata baśni dezorientowało.
Powieść ta jest trochę jak rebus, zagadka. Właściwie o niczym nie mówi się tutaj wprost, ani nie nazywa się rzeczy po imieniu. Opowiadanie o wojnie i jej okrucieństwach za pomocą metafor i aluzji powoduje, że tylko uważny i w miarę znający historię XX wieku, zrozumie, o czym jest ta książka. Tak naprawdę każdy szczegół: określenie, swobodnie wypowiedziana nazwa miasta, czy opis, są bardzo istotne. Podczas lektury sama kilkakrotnie posiłkowałam się Internetem, celem wyjaśnienia pewnych wątpliwości.
Finał powieści może się wydawać zbyt uproszczony, ale mnie bardzo się spodobał i nie wiem, może jestem mało domyślna, ale nie przewidziałam zupełnie, że tak się to rozwiąże. Tym bardziej jestem zauroczona i zadowolona z lektury.
Opowiadać o wojnie językiem baśni, zgrabnie wplatając w całość aluzje i metafory, sprawiając, że czytanie staje się dla czytelnika zagadką do rozwiązania, to moim zdaniem swoisty kunszt, który nie każdy autor posiada. Życzyłabym sobie i innym czytelnikom lubiącym książki trudne, więcej takich pozycji, jak Gretel i Ciemność i mam nadzieję na kolejne powieści spod pióra tej autorki.
Książka nie pozostawia czytelnika obojętnym i skłania do własnych poszukiwań oraz do refleksji. Coś niesamowitego. Polecam i zachęcam.

Dział: Książki
czwartek, 04 czerwiec 2015 01:01

Fragment: "Srebrzyste wizje"

ANNE BISHOP

SREBRZYSTE WIZJE
Inni – tom trzeci

Rozdział 1

Czwartek, 10 maja
Meg Corbyn weszła do łazienki na zapleczu biura łącznika z ludźmi i starannie rozłożyła przyniesione ze sobą przedmioty. W myślach nazywała je przyborami do wieszczenia: środek antyseptyczny, bandaże i składana srebrna brzytwa z dekoracyjnie grawerowaną rączką; po jednej stronie zdobiły ją liście i kwiaty, a po drugiej, zwykłymi literami, wypisano jej oznaczenie – cs75. Przez dwadzieścia cztery lata Meg nosiła je zamiast imienia.

Dział: Książki
poniedziałek, 25 maj 2015 12:37

Ambasadorzy - dodatek do gry Pośród Gwiazd

Po wyniszczającej wojnie, nastąpił czas pokoju. Główne rasy galaktyki stworzyły Przymierze, aby stawić czoło wspólnym zagrożeniom.

Pierwszą decyzją przymierza było stworzenie ogromnej stacji kosmicznej wzdłuż całej galaktyki. Dzięki czemu miał się umocnić handel między rasami przymierza i dyplomacja. Stacja miała również pomóc w utrzymaniu nowo powstałego paktu o pokoju.

Dział: Bez prądu
czwartek, 21 maj 2015 22:16

Między życiem, a życiem

Niekiedy wydaje mi się, że jedno życie to za mało, a innym razem, że zdecydowanie za dużo. Czasami chciałabym wydłużyć dobę, rozciągnąć godzinę, zyskać dodatkowy tydzień, miesiąc albo rok. Innym razem spoglądam na zegar lub kalendarz wyczekująco. Mój żołądek zwija się w stresie z bólu, w ustach zasycha, a oddech się spłyca. Pragnę, aby czas przyspieszył i minął bezpowrotnie. Żeby już było po. Nieważne, po czym. To trochę jak dwa życia, prawda? Nie, wcale nie. Bo nie zmieniają się ludzie, nie zmieniają się krajobrazy, nie zmieniają się bezpieczne kąty i zapach pościeli. A co, gdyby się zmieniały?

Sabine mogłaby uchodzić za absolutnie przeciętną uczennicę. Zarówno w Wellesley, jak i Roxbury. Zarówno w jednym życiu, jak i w drugim. Bo chociaż dziewczyna nie potrafi zrozumieć natury swojego istnienia, to każdej doby, o północy dokonuje „przeskoku". Czas w jednym życiu zatrzymuje się na chwilę, a minuty w drugim zaczynają płynąć. Do osiemnastych urodzin wszystko, co wydarzyło się w jednym życiu z ciałem Sabine, powtarzało się w drugim. Skaleczenia, złamania, a nawet farbowanie włosów. Lecz wraz z osiągnięciem pełnoletniości ta niesamowita zależność zostaje zerwana. Jeżeli zechce, dziewczyna może wybrać jedno z żyć. Wybierze wyższe sfery, czy klasę średnią? Jedno i drugie ma swoje zalety, ale seria zbiegów okoliczności doprowadza do zadziwiającej klarowności w tej sprawie. Przynajmniej do chwili, gdy w jednym z żyć Sabine poznaje Ethana...

Okładkę „Między życiem, a życiem" Jessici Shirvington nazwałabym typową i przeciętną. Na froncie tomu znajduje się urodziwa, acz pogrążona w melancholii młoda kobieta. W oknie odbija się jej twarz. Całość na zasadzie kontry wypełniono złamanym różem i chłodnym błękitem. Z kolei tył okładki nie zawiera nic poza blurbem. To obwoluta, która nieszczególnie przyciąga, ale i nie odstręcza. Pewnie pominęłabym ją, przeglądając regały w księgarni. A szkoda.

Szkoda, bo sama powieść jest całkiem ciekawa. Podchodziłam do niej z pewną rezerwą. Na początku, ponieważ nie byłam przekonana, co do jej gatunkowości. Zastanawiałam się, czy opis na okładce traktować dosłownie, czy to jedynie metafora podwójnego życia. Później z powodu nijakiego opakowania i tytułu, który brzmiał tak jakoś infantylnie i niemądrze. Ostatecznie, gdy wreszcie usiadłam do lektury, skończyłam ją w niespełna trzy godziny. Bo to właśnie taka lektura – jak zaczniesz, to skończysz dopiero wraz z ostatnią stroną.

Umówmy się, opowieść o kimś, kto wiedzie wiele żywotów jednocześnie, nie jest już szczególnie oryginalna. Zmienia się nieco mechanizm, problem bohatera; fakt, czy podróżuje w czasie czy też nie, ale zasadniczy koncept pozostaje ten sam. To jednak doskonały przykład tego, że pozornie wyświechtane pomysły, wciąż mogą sprawiać czytelnikowi przyjemność. „Między życiem, a życiem" czyta się przede wszystkim lekko, z napięciem (może niedoprowadzającym na skraj omdlenia, ale jednak napięciem), a nawet z chęcią kibicowania głównej bohaterce. Nietrudno zrozumieć podstawy jej dylematów, jakkolwiek niełatwo też pojąć niektóre decyzje.

Sabine jest bowiem całkiem dobrze wykreowaną postacią. W teorii jest dwukrotnie starsza od swoich rówieśników w obu wymiarach (żyje przecież podwójnie), ale nie daje tego do końca po sobie poznać. Najdojrzalszą z decyzji, jaką podjęła – co jednak świadczy o wyprzedzeniu „dorosłością" znajomych – wydaje się próba dostosowania w obu „wymiarach" oraz nie zdradzanie własnego problemu. Przynajmniej przez większość czasu. Jej perfekcyjne wtapianie się w realizm sytuacji, było dla mnie nieco zbyt idealistyczne i z tego powodu nieco przerażające, ale w pewnym sensie logicznie do przyjęcia. Sama Sabine to trochę egoistka, a trochę zagubione dziecko, w którym odwaga trwa w odwiecznej wojnie z brawurą. Z kolei Ethan to postać raczej papierowa. Swoisty nośnik prawdy a'la Paulo Coelho i bodziec, który napędza działanie Sabine.

Sposób prowadzenia narracji i język jest tutaj naprawdę nieskomplikowany. Żadnej finezji, czy zgrabności. To rzetelnie zrealizowany pomysł oraz uczciwie poprowadzona fabuła, która w warstwie technicznej nie oferuje nic ponad miłą przeciętność. Bardzo dobrze, bo Jessica Shirvington nikogo w ten sposób nie oszukuje. To lekka lektura, która tylko odrobinę gra na emocjonalnych strunach. Pozycja doskonała, gdy chce się odpocząć, zrelaksować i niezobowiązująco zająć wolny czas.

Nie mam żadnych wątpliwości, że „Między życiem, a życiem" bardzo szybko zyska rzeszę może nie tyle fanów, co ludzi, którzy uznają ją za sympatyczną odskocznię. Niestety lekka opowiastka z gatunku new czy young adult bardzo szybko wyleci czytelnikowi z głowy. Bo chociaż gwarantuje pewne emocje i niemal zmusza do skończenia lektury na jednym posiedzeniu, to brakuje jej swoistego pazura lub zachęty do refleksji. Zdaje się być tak lekka i niezobowiązująca, że po prostu niczym bańka mydlana ulatuje i... bardzo szybko pęka nie pozostawiając po sobie nawet najsubtelniejszego śladu.

Dział: Książki
środa, 20 maj 2015 01:28

Wiktoria Aleksandrowicz - Deja Vu

Uwaga! Tekst zawiera sceny erotyczne i jest nieodpowiedni dla osób poniżej 18 roku życia!

Rozdział I
Czuł jej strach. Wiedział, że to jego się bała. Dobrze. Tak właśnie powinno być. Siedziała na otomanie, w białej, sięgającej ziemi, koszuli nocnej. Długie, kasztanowe włosy splecione miała w luźny warkocz. Piękna, cudowna i tylko jego. Jej przyspieszony oddech, szybsze bicie serca... to wszystko sprawiało, że ledwo nad sobą panował. Podniosła na niego okolone długimi rzęsami, orzechowe oczy. Lśniły w nich łzy. Już dawno przestała go błagać. Zrozumiała, że nie ma to sensu, ale on, w dalszym ciągu, lubił sprawdzać granice jej wytrzymałości. Usiadł tuż obok niej. Zaczął powoli, delikatnie. Przyciągnął ją do siebie, objął ramionami. Jego usta znalazły się przy jej szyi. Całował jej włosy, kark. Powoli zaczął zsuwać z ramion jej staromodną koszulę. Z ust dziewczyny wydobył się cichy ni to jęk, ni westchnienie, gdy kciukiem musnął jej wciąż zasłoniętą pierś. Jej ciało reagowało na jego dotyk, nawet wbrew jej własnej woli. To cieszyło go jeszcze bardziej. Czuł jej napięcie. Czekała na ten moment, kiedy przestanie być łagodny. On jednak nie zamierzał się spieszyć. Posadził ją sobie na kolanach, odgarniając rozłożysty materiał. Jego dłoń powędrowała po jej gładkiej, zgrabnej nodze. Zamarła, gdy dotknął palcami jej intymnego miejsca. Gładził jej łono, powoli wsuwając je do środka. Koszula już zupełnie zsunęła się z jej ramion. Drugą ręką dotykał jej biustu, od czasu do czasu mocniej ściskając między palcami sutki.
- Jesteś taka piękna - zamruczał jej do ucha, przesuwając się tak, by móc dotknąć jej piersi językiem.
Zachłysnęła się powietrzem, gdy wargami objął jej sutek. Ssał go, jednocześnie poruszając w jej wnętrzu palcami. Gdy uznał, że wystarczy, posadził ją na kanapie, a sam zsunął się niżej. Podwinął spódnicę koszuli, zupełnie odsłaniając łono i brzuch dziewczyny. Jego ręce rozsunęły jej nogi. Językiem zaczął przesuwać po jej podbrzuszu, a potem schodził niżej i niżej. Jego palce znów znalazły się w środku. Była wilgotna, nawet bardzo. Zaczął zagłębiać się w nią mocniej. Nie przestawał lizać. Kilka cichych westchnień. Ciało dziewczyny zaczęło drżeć. Na to właśnie czekał. Podniósł się, znów siadając obok niej. Pocałował ją - mocno, niemalże brutalnie. Na sobie miał jedynie spodnie, których teraz szybko się pozbył. Pchnął ją na stertę leżących z boku poduszek. Schowała w nich twarz. Uniósł jej biodra, zupełnie zsuwając z dziewczyny koszulę. Uniósł dłoń, a ta po chwili opadła na jej wypięte pośladki. Następny klaps był mocniejszy, a po nich jeszcze kilka. Słyszał jak tłumi łkanie. Objął jej biodra dłońmi, klękając tuż za nią. Jego członek otarł się o jej nagą pupę. Kolanami rozsunął jej nogi, po czym wbił się do środka. Mocne, szybkie pchnięcia, przeradzały się czasami, zupełnie niespodziewanie, w jeszcze mocniejsze, a każde jęknięcie, które wydawała, przynosiło mu satysfakcję. Z bioder dziewczyny przełożył dłonie na jej pośladki. Rozsunął je palcami, a potem wsunął jeden do środka, poruszając nim w rytmie swoich własnych ruchów. Uśmiechnął się do siebie, kiedy usłyszał jak gwałtownie wciągnęła powietrze. Przyspieszył. Kilkanaście minut, to nie było zbyt długo, ale jej ciało działało na niego jak czerwona płachta na byka. Gdy poczuł, że dochodzi, wysunął się z jej wnętrza, opryskując pośladki i plecy dziewczyny lepką, przezroczystobiałą cieczą. Skuliła się na poduszkach. Obrócił ją ku sobie, by znów ją pocałować. Była niczym lalka. Mógł z nią zrobić wszystko co chciał. Wstał i założył spodnie.
- Słodkich snów, Bella - zamruczał, wypełniony satysfakcją, opuszczając jej pokój.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Obudził się zlany potem. Gwałtownie usiadł. Znów o niej śnił. Dziewczyna, śliczna jak marzenie, delikatna niczym motyl, a on... on każdej nocy ją krzywdził. Nigdy nie podejrzewał siebie o skłonności sadystyczne. Te sny jednak były tak realne, tak prawdziwe... Czyżby o tym właśnie marzyła jego podświadomość? Christopher nie mógł zapomnieć jej mokrej od łez twarzy. Całym sobą zapragnął ją przytulić, pocieszyć. obiecać, że już nigdy więcej tego nie zrobi. Tylko, że ona przecież nie istniała. Bella była wytworem jego - najwyraźniej chorej - wyobraźni. Spojrzał na stojący przy łóżku budzik. Dochodziła szósta. I tak za chwilę musiałby wstawać. Niechętnie wyśliznął się z pościeli. Wykonał serię porannych ćwiczeń. Wziął szybki prysznic. Wciąż nie mógł przestać o niej myśleć. Z trudem przełknął przygotowane dla niego przez gosposię śniadanie. Rodziców już nie było w domu, choć w ich przypadku, całkiem możliwe było, że jeszcze. Nie pamiętał kiedy ostatnio widział ich dłużej niż kwadrans. Gdy Jack, jego najlepszy kumpel, zatrąbił klaksonem swojego sportowego auta, Christopher był już gotowy.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Musiała być bardzo głodna. Od kilku dni jadła jedynie niewielkie ilości wodnistej zupy. To była kara za to, że próbowała się zabić. Chciał, żeby zapamiętała, że nie tylko ona sama, ale także jej życie należy do niego. W przezroczystym, srebrnym skrawku materiału, który zdawał sie nie być ani bluzką, ani sukienką, a raczej przypominał mgłę, klęczała na podłodze, przy jego krześle. Wpatrywała się w swoje splecione na podołku dłonie, by nie patrzeć na to, jak on je. Od czasu do czasu karmił dziewczynę winogronami, wsuwając jej je bezpośrednio do ust. Podniósł ze stołu wypełniony winem kielich i podsunął jej do spragnionych warg. Kropelki czerwonego płynu spłynęły z kącików jej ust. Uznał, że widok ten jest niezwykle podniecający. To mu wystarczyło, by gwałtownie jej zapragnąć. Rozpiął, w obecnej chwili, zbyt ciasne spodnie.
- Chodź tutaj - polecił.
Przysunęła się bliżej. Wiedziała czego od niej oczekuje. Oswobodziła zupełnie jego nabrzmiałą męskość. Przytrzymując drobną dłonią, powoli zaczęła lizać sam czubek. Położył rękę na jej włosach, zmuszając ją, by znalazła się jeszcze bliżej. Znalazł się w jej ustach. Posłusznie ssała go, w rytmie, który jej wyznaczył. Czuł, jak przesuwa po nim językiem. Nie był w stanie pozostać biernym i sam zaczął się poruszać. Silną dłonią przytrzymywał ją przy sobie. Puścił dopiero, kiedy sperma wypełniła jej usta. Pozwolił dziewczynie się odsunąć. Teraz już w ogóle nie podnosiła wzroku, uparcie wpatrując się w wyłożoną drewnianym parkietem podłogę.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Samochód się zatrzymał, a Christopher ocknął się gwałtownie. Do tej pory nie miewał snów na jawie. Czyżby wariował? Może powinien znaleźć sobie jakąś ładną dziewczynę, żeby zaspokoiła jego potrzeby? Tyle, że on nie chciał żadnej dziewczyny i boleśnie zdawał sobie z tego sprawę. Pragnął Belli - tylko i wyłącznie Belli, ale ona przecież nawet nie istniała.
- Hej, co z tobą? - zawołał Jack, wysiadając z samochodu.
- Nie ważne - odburknął Chris - po prostu się nie wyspałem.
Kiedy weszli do klasy, większość już tam była. Nikt, nigdy nie spóźniał się na angielski, chyba, że chciał zostać drugi rok w tej samej klasie. Tym razem to jednak nauczyciel przyszedł kilka minut po dzwonku. Do tego nie był sam. U boku pana Graves'a stała szczupła, blada dziewczyna. Wyglądała jak porcelanowa lalka. Niebieskie dżinsy i biała bluzka w różowe, drobne kwiatki zupełnie do niej nie pasowały. Powinna nosić sukienki.
- Dzień dobry wszystkim - zaczął nauczyciel. - Przywitajcie nową uczennicę. To Isabella Evans, która przyjechała do nas z Francji. Od dzisiaj będzie uczyła się w naszej szkole. Proszę, zajmij wolne miejsce - polecił dziewczynie.
Christopher wpatrywał się w nią oniemiały. To była Bella! Dziewczyna z jego snów! Długie, kasztanowe włosy, opadały jej na ramiona i twarz, zasłaniając oczy. Sprawiała wrażenie spłoszonej. Kiedy jednak podniosła wzrok, ich spojrzenia natychmiast się spotkały. Zaskoczenie, panika - niemal fizycznie poczuł jej strach. Zdał sobie sprawę, jakby irracjonalne to nie było, że ona również musiała go w jakiś sposób rozpoznać. Spuściła głowę, wbijając wzrok we własne, znoszone trampki, a potem posłusznie ruszyła przez klasę, by zająć wskazane jej przez nauczyciela miejsce.
Rozdział II
Związane ręce miała wysoko uniesione nad głową. Krępujący je sznur zwisał z podwieszonej pod sufitem belki. Był na tyle krótki, że dziewczyna z trudem stała na palcach. Oczy miała zasłonięte czarną przepaską - niczym skazaniec. Poza tym była zupełnie naga. Kasztanowe włosy niesfornie opadały na jej ramiona i plecy, odrobinę przysłaniając również kształtne piersi. Kiedy podszedł i przesunął po nich dłonią, jej oddech przyspieszył, ale się nie poruszyła. Nie szarpała się, nie marnowała energii na bezowocne próby uwolnienia się. Paraliżował ją strach. Czekała na jego ruch. Uniósł trzymany w dłoniach bat. Krzyknęła, gdy uderzył ją po raz pierwszy. Gdy wymierzał kolejne razy, jedyną reakcją dziewczyny było ciche łkanie. Rzemień owijał się wokół jej ciała, brutalnie pieszcząc uda, pośladki i plecy. Kiedy wreszcie przestał, jej ciało poznaczone było cienkimi, różowymi smugami. Nożem przeciął krępujące ją więzy, a ona osunęła się na podłogę. Wziął ją na ręce. Na dzisiaj to mu wystarczyło.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Nie wiedział czy to on, czy ona, ale któreś z nich uwięzione było w koszmarze. Gdy tylko dzwonek oznajmił koniec lekcji, natychmiast zebrał swoje rzeczy. Gdy Bella wyszła na korytarz, on już tam na nią czekał.
- Hej... - zaczął nie za bardzo wiedząc, co chce powiedzieć.
Zatrzymała się, jakby oszołomiona. Spojrzała na niego dużymi, orzechowymi oczami, w których tliło się nieskrywane przerażenie. Z jej ramienia zsunęła się sztruksowa, srebrnoszara torba. Dziewczyna cofnęła się kilka kroków, nie spuszczając z niego wzroku.
- Nie... nie możesz tu być - wyszeptała cicho, a potem odwróciła się i rzuciła pędem przed siebie, zwinnie przemykając pomiędzy wychodzącymi z klas uczniami.
Nie było sensu za nią biec. Nie mógł jednak przestać wpatrywać się w korytarz, w którym zniknęła. Ocknął się dopiero, gdy w ramię trącił go Jack.
- Niezła ta nowa, co nie? - zaczął po swojemu. - Chociaż trochę jakaś dziwna.
Christopher jedynie przytaknął. W tym momencie nie miał ochoty rozmawiać, a już na pewno nie na temat Belli. Podniósł upuszczoną przez dziewczynę torbę. Gdy jej ją zwróci, będzie musiała z nim chociaż przez chwilę porozmawiać.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Leżała na białym obrusie. Jej ciało ozdobione zostało bitą śmietaną, w której tkwiły artystycznie ułożone owoce - truskawki, maliny, jeżyny, czarne jagody. Lekko rozchylone nogi posłusznie się nie poruszały. Zadowolony przyglądał się swojemu dziełu, w dłoni trzymając kieliszek czerwonego wina. Podszedł, dotknął jej ramienia, by powoli zacząć przesuwać palce wzdłuż jej nagiego ciała. Ze wszystkich sił starała się nie drżeć. Kiedy jednak jego ręka znalazła się między jej nogami, to przestało być wykonalne. Przez dłuższą chwilę droczył się z dziewczyną, delikatnie przesuwając palcami po jej łonie. Kiedy uznał, że jest dostatecznie wilgotna, sięgnął po stojącą obok butelkę z winem. Uzupełnił swój kieliszek, a potem oblał ją resztą trunku. Pisnęła, gdy zimne wino dotknęło jej nagiej skóry. Gdy butelka była pusta, jej szyjkę wsunął między nogi dziewczyny. Pieszcząc ją palcami drugiej ręki, sprawiał, że szkło wędrowało głębiej i głębiej. Jej ciało mimowolnie wygięło się w łuk. Popatrzył jej w oczy. Spojrzeniem błagała, żeby przestał. Jednocześnie wcale tego nie chciała, bo zdawała sobie sprawę, że będzie to oznaczało jego kolej.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Christopher niecierpliwił się coraz bardziej. Nie było innego wyjścia ze szkoły, tylko ta piekielna brama, a jej wciąż tutaj nie było. Czekał od niemalże godziny. Już dawno skończyła się ostatnia lekcja. Może zerwała się wcześniej? Nie, to nie było możliwe. Widział jak wchodzi i wychodzi z coraz to kolejnych klas. Nie opuszczała zajęć. Nie pierwszego dnia. W końcu się pojawiła. Niepewnym krokiem opuściła budynek szkoły. Podeszła do niego, spuszczając wzrok. Sprawiała wrażenie osoby, która się poddała.
- Co zaplanowałeś? - zapytała cichym, lekko drżącym głosem, kiedy oddał jej torbę.
Chłopak spojrzał na nią zaskoczony. Jak to zaplanował? Przecież on niczego nie planował! Po prostu... Właściwie czemu nie? Jego rodziców i tak nie będzie, dom będzie stał pusty, wiec będą mogli spokojnie porozmawiać. Zwłaszcza, że Jack zmył się od razu po zajęciach, zostawiając mu auto. Z miasta miał wrócić z kumplami.
- Zaproszę cię do siebie na obiad - oznajmił stanowczo. - O ile oczywiście przyjmiesz zaproszenie... - dodał nieco bardziej zakłopotany.
Skinęła głową, a potem posłusznie poszła za nim do auta. Przez całą drogę żadne nie odezwało się ani słowem. Christopher w duchu błogosławił istnienie starych, rockowych kawałków. Gdyby nie one, chyba by zwariował. W domu obiad jak zawsze czekał gotowy. Wystarczyło tylko go podać. Kotlety z kurczaka, tłuczone ziemniaki, mizeria. Mogli trafić gorzej. Bella siedziała na wysokim stołku, powoli dłubiąc w swoim talerzu. Kroiła wszystko na drobne kawałeczki. Kotlet i ziemniaki były już sieczką. Chłopak próbował na nią nie patrzeć. Wszystkie myśli starał się skupić na swoim jedzeniu. W końcu nie wytrzymał.
- Bella, zjedz coś wreszcie - poprosił.
Wzdrygnęła się, słysząc jego głos. Posłusznie wsunęła widelec do ust. Potem nabrała następną porcję i jeszcze kolejną. Pobladła jeszcze bardziej. Zerwała sie z miejsca. Po kilku krokach opadła na podłogę, podpierając się rękami. Klęcząc zwymiotowała. Natychmiast do niej podszedł.
- Co się stało? - spytał zaniepokojony, pochylając się nad nią.
- Ja... nie jem mięsa... Muszę... do łazienki - jęknęła.
Wstała i pobiegła przez dom. Westchnął. Posprzątał, a potem cierpliwie czekał. Dziewczyna jednak nie wracała. W końcu, zniecierpliwiony, również udał się do łazienki.
- Bella? -zawołał. - Wszystko w porządku?
Odpowiedziała mu cisza. Pchnął drzwi i wszedł do środka. Stanął jak wryty. Siedziała na podłodze, w kałuży krwi, niczym bezwładny manekin. Obok niej leżały kawałki szkła. Miała pokaleczone ręce. Chyba... poprzecinane wzdłuż żyły. Wyciągnął z kieszeni komórkę. Wybrał numer pogotowia, jednocześnie przyskakując do niej z czystym ręcznikiem. Przełączył telefon na głośnik, odkładając go na bok. Spanikowanym głosem podał dystrybutorce adres i posłusznie zaczął wykonywać jej polecenia. Sam nie był w stanie logicznie myśleć. Paraliżował go zimny, dławiący strach.
Rozdział III
Karetka pogotowia przyjechała wyjątkowo szybko. Dwóch młodych mężczyzn i jeden znacznie starszy, wszyscy w granatowych kombinezonach, z wprawą zaczęło zajmować się dziewczyną, odsuwając Christophera na bok. Przyglądał się przerażony.
- Nic jej nie będzie? - domagał się potwierdzenia swoich słów.
- Jej stan wydaje się być stabilny, ale to się okaże w szpitalu - odparł najstarszy z ekipy.
- Czy mogę z nią jechać? - zapytał zdławionym głosem, gdy znaleźli się już przy drzwiach.
Chłopak z chaotyczną plątaniną ciemnoblond loków, niewiele starszy od niego, za to znacznie potężniej zbudowany, zatrzymał się i odwrócił. Nienawiść w jego szarozielonych oczach płonęła żywym ogniem. Pięść chłopaka wystrzeliła do przodu, przewracając Christophera na podłogę. Zaskoczony i oszołomiony nie zdążył nawet wstać, kiedy za tamtym zatrzasnęły się wejściowe drzwi.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Bezradność. To właśnie teraz czuł. Coś się stało, a jego tam nie było. Nie było go przy niej! Leżała w czystej, białej, szpitalnej pościeli, ubrana w idiotyczną, zieloną, jednorazową piżamę. Potrzebowała zarówno kroplówki jak i transfuzji krwi, ale na szczęście nic poważniejszego sobie nie zrobiła.
- Andre? - zapytała cichutko, odwracając ku niemu głowę.
Uśmiechnął się do niej blado, nie potrafiąc zdobyć się na więcej.
- Jestem - mruknął, siadając obok niej na łóżku.
Wyciągnął rękę, by pogładzić jej miękkie włosy. Zdjął górę od swojego służbowego uniformu, ale mocne, sztywne spodnie nie do końca były wygodne.
- To dobrze - westchnęła uspokojona.
Zagryzł zęby, walcząc z sobą o zadanie jej tego pytania. Wiedział, że musi je zadać. Zdawał sobie jednak również sprawę, że na nowo obudzi w nim złość.
- Skrzywdził cię? - ze wszystkich sił starał się nie warczeć ani nie podnosić głosu. - Ten chłopak. Zrobił ci coś złego?
Bella odwróciła wzrok, nie odpowiedziała. Krew Andreasa zawrzała. Niech on tylko dorwie tego gnojka! Z korytarza usłyszeli wołanie. Przeklęta zmiana! Nie miał zamiaru... nie chciał jej teraz samej zostawiać! Dziewczyna dotknęła delikatnie swoją pokaleczoną dłonią jego ręki.
- Musisz już iść - uśmiechnęła się do niego bladym uśmiechem.
- Nie! - niemalże warknął na nią.
- Dam sobie radę - szepnęła uspokajająco. - Ktoś inny cię teraz potrzebuje. Przyjdziesz do mnie jak skończysz zmianę.
Gdy jego kolega z ekipy ratowniczej zajrzał do środka przez uchylone drzwi, natarczywie go ponaglając, Andreas boleśnie zdał sobie sprawę, że Bella ma rację. Musiał wracać do pracy i musiał ją tu zostawić. Bo jeśli ktoś przez jego opieszałość tego dnia umrze, dziewczyna nigdy mu tego nie wybaczy.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Drewniana belka nie była zbyt szeroka i dziewczyna czuła, jak boleśnie wbija się w jej plecy. Jej związane za głową ręce były unieruchomione w taki sposób, że oplatały drewno od spodu. Nogi miała szeroko rozsunięte, a jej pośladki odrobinę wystawały. Nagą skórę drażnił nieprzyjemny chłód.
- Bella mia - zamruczał stojący nad nią chłopak, przesuwając dłońmi po jej alabastrowych udach. W tym wypadku słowa te miały podwójne znaczenie.
Dotknął jej brzucha, piersi, sterczących sutków, lekko rozchylonych warg. Była jego. Należała do niego. Mógł z nią zrobić co tylko chciał. Jej oczy zrobiły się wielkie z przerażenia, gdy sięgnął po stojący na stole, potrójny świecznik.
- Nie, proszę... - jęknęła błagalnie.
Uśmiechnął się do niej chłodno. Jedną ze zgaszonych świeczek powoli wsunął między jej nogi. Kolejną wetknął w pupę, rozsuwając pośladki Belli. Ignorował jej przyspieszony oddech, to jak przymknęła oczy. Zignorował również drżenie jej ciała i łzy. Trzecią z nich zapalił, odstawiając z powrotem świecznik na stół. Zbliżył się z nią i przechylił nad ciałem dziewczyny. Krzyknęła, gdy pierwsza kropla gorącego wosku skapnęła na jej brzuch. Następne pojawiały się coraz gęściej. Brzuch, piersi, łono. Dziewczyna cicho łkała, a on czuł jak narasta w nim coraz większe podniecenie.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Bolała go nadwyrężona szczęka. Czemu do cholery ten dupek mu przywalił? Czy uznał, że to on coś zrobił Belli? Był wściekły na niego, wściekły na nią, wściekły na cały świat, a przede wszystkim na samego siebie. Nie powinien był jej zostawiać samej. Mógł z nią od razu porozmawiać. Mógł jej pilnować. Mógł cokolwiek... choć w dalszym ciągu nie miał pojęcia co. Czy ona również śniła te same sny? Coraz mocniej zaczynał w to wierzyć, bo jeśli nie, to czemu by się w ten sposób zachowywała?
Żałował teraz, że nie ma auta. Oczywiście rodzice kupili mu samochód. Kupowali mu wszystko co chciał, chyba głównie po to by zagłuszyć wyrzuty sumienia spowodowane tym, że ciągle ich nie ma. Choć może wcale takich wyrzutów nie mieli, a kupowali po prostu dlatego, że było ich na to stać. Christopherowi było wszystko jedno. Nie miał auta, bo sam je rozbił i zrobił to specjalnie. Chciał zwrócić na siebie uwagę. Teraz bardzo tego żałował. Zwłaszcza, że idiotyczny wyczyn poszedł na marne, a ojciec kazał mu po prostu wybrać nowe, na które teraz czekał.
Szybko wybrał numer Jacka i z ulgą upewnił się, że jego kumpel ciągle bawi się w mieście, więc jeszcze nie chce zabierać swojego samochodu. Niemalże wybiegł z domu, by jak najszybciej dotrzeć do szpitala. Gdy podał portierce swoje nazwisko, dostanie się do Belli okazało się wcale nie takie trudne i nie ważne było co mówiły przepisy. Wystarczyło jak oznajmił, że to jego przyjaciółka i bardzo mu na tym zależy. Gorzej zaczęło być dopiero, gdy już znalazł się w jej pokoju. Leżała blada w białej pościeli, która jeszcze tą bladość pogłębiała. Gdy otworzyła oczy i zobaczyła go, stojącego w progu, natychmiast odwróciła wzrok.
- Hej... - zaczął niezbyt przekonany, zbliżając się do niej o kilka kroków. - Dobrze się czujesz? - zapytał głupio.
Skinęła głową. Spojrzała na niego. Tym razem strach w jej oczach zastąpiła rezygnacja.
- Co ze mną zrobisz? - zapytała cicho.
Bezwiednie usiadł obok niej na łóżku. Instynktownie dotknął jej białej, leżącej na kołdrze dłoni. To było silniejsze od niego. Była taka delikatna...
- Chcę tylko porozmawiać - odezwał się łagodnie.
Prychnęła. Niczym kotek. Nawet to było urocze.
- Dlaczego się mnie boisz? - próbował kontynuować rozmowę.
Spojrzała na niego niedowierzająco.
- To jakiś test? - zapytała.
Mocniej chwycił jej rękę.
- Bella, nie skrzywdzę cię, przyrzekam - zapewnił gorączkowo. - Nigdy nie mógłbym zrobić ci nic złego.
Roześmiała się smutnym, dźwięcznym śmiechem.
- Chyba nie uda ci się wymyślić nic gorszego niż to co już zrobiłeś - oznajmiła, odwracając się na bok, tak, by być odwrócona do niego plecami.
- Bella... - ona jednak nie zareagowała już na żadne jego słowa.
W końcu, któryś już raz z kolei wypraszany przez pielęgniarkę, poddał się i postanowił tego dnia dać jej już spokój. Jej słowa dźwięczały mu w głowie aż nazbyt wyraźnie. Nie wiedział jeszcze jak jej to wytłumaczy ani o co powinien zapytać, zdawał sobie jednak sprawę, że nie da rady tak tego zostawić. Za wszelką cenę będzie musiał sprawić, by jednak chciała z nim, choć jeszcze przez krótką chwilę, porozmawiać.
Rozdział IV
Krzyknęła. Gwałtownie usiadła. Jej serce uderzało w dzikim rytmie. Drżała. Teraz, gdy wiedziała, że był to tylko sen - złe wspomnienie - próbowała uspokoić oddech. Na próżno i ani odrobinę nie pomagała w tym szarość za oknem. Uchyliły się drzwi do jej pokoju.
- Koszmarny sen? - zapytał stojący w progu chłopak, który miał na sobie jedynie luźne spodnie od piżamy.
Uczucie ulgi, wywołane tym, że przyszedł z sąsiedniego pokoju pomogło jej się odrobinę uspokoić. Nieśmiało skinęła głową.
- Zostać z tobą? - zapytał, podchodząc do jej łóżka.
Spojrzała na niego z nadzieją i znów leciutko przytaknęła. Położyła się, a on wsunął się obok niej pod kołdrę. Przytulił się do jej pleców, wkładając rękę pod jej głowę, a drugą obejmując dziewczynę w pasie. Wtuliła się w niego niczym mały kotek. Zamknęła oczy, z nadzieją, że jeżeli uda jej się zasnąć, to tym razem nie będzie już śniła żadnych, głupich koszmarów.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Andreas nie mógł przestać się martwić. Przez parę dni Bella nie chodziła do szkoły. W domu, a właściwie niewielkim mieszkanku, dziewczyna prawie nie opuszczała swojego pokoju. Już od kilku miesięcy mieszkała razem z nim i jego matką. do której zwracała się ciociu, choć tak naprawdę nie była jej ciocią. Znaczyła jednak znacznie więcej niż czasem mogłaby znaczyć rodzina. To była dziwna historia, a Bella właściwie pojawiła się znikąd.
Ann była kobietą w późnym, średnim wieku. Od wielu lat pracowała w szpitalu jako salowa i naprawdę lubiła swoją pracę, choć ta niekiedy bywała bardzo męcząca. To tam pewnego dnia przywieziono dziewczynę, z którą nikt nie miał pojęcia co należy zrobić. Była wygłodzona i pobita, ktoś się nad nią fizycznie znęcał. Nie odzywała się ani słowem. Nosiła ślady po samobójczych próbach. Nie zgłosili się po nią żadni krewni. Gdy w końcu ktoś w jakiś magiczny sposób odnalazł jej metrykę, uzyskano informację, że matka dziewczyny nie żyje, a ojciec jest nieznany. Ona sama natomiast mieszkała do tej pory we Francji. Okazało się również, że jest jeszcze niepełnoletnia, ale już na tyle dorosła i po takich przejściach, że znalezienie dla niej rodziny zastępczej graniczyłoby z cudem. Najlepszym wyborem wydawał się być szpital psychiatryczny. To przed nim uratowali ją Ann i jej syn, Andreas.
Nie chodziło o to, że Ann była po prostu sympatyczną kobietą. Coś, jakaś siła wyższa, zaczęło ją przyciągać do ciągle milczącej Belli. Za swój święty obowiązek uznała zaopiekowanie sie skrzywdzoną przez los dziewczyną. Każdego dnia rozmawiała z nią, nie uzyskując odpowiedzi. Przynosiła jej ciastka i jabłka. Potem, zaciekawiony historią matki, pojawił sie Andreas. To do niego pierwszego odezwała się Bella. Później, cały personel szpitala odetchnął z ulgą, gdy Ann poprosiła o opiekę tymczasową i zabrała dziewczynę do siebie do domu. Jej samej wydawało się to zdarzenie dość surrealistycznym, a jednak wiedziała, że nie potrafiłaby postąpić inaczej. Od tego czasu ani razu nie pożałowała swojej decyzji.
Bella niewiele jadła i prawie cały czas spała. Andres nie potrafił namówić jej na wyjście z pokoju, a co dopiero z domu. Wcześniej dziewczyna robiła wszystko by nie być dla Ann ciężarem. Sprzątała, prała, prasowała, próbowała gotować, co nie zawsze dobrze jej wychodziło. Teraz nie robiła kompletnie nic i wyglądało na to, że znów stara się zamknąć w sobie. On jednak nie zamierzał jej na to pozwolić.
- Musisz iść do szkoły - nalegał - będę cię odwoził, a potem przyjeżdżał po ciebie. Nie pozwolę, żeby ktoś cię skrzywdził.
- Nie dam rady - szepnęła, nie wstając z łóżka. Odwróciła się do niego bokiem. - Jeszcze nie teraz.
- Jeśli nie teraz, to kiedy? - usiadł obok dziewczyny, odgarniając delikatnym gestem kasztanowe kosmyki z jej twarzy.
Przytuliła się policzkiem do jego dłoni. Była jak odtrącony psiak, który potrzebował bliskości.
- Nie wiem - przyznała.
- Bella, jesteś silniejsza niż myślisz - oznajmił z pełnym przekonaniem. - Musisz wrócić do normalnego życia.
Nie podniosła na niego wzroku, ukryła twarz jeszcze bardziej w poduszce.
- Wrócę, tylko nie każ mi tego robić już teraz - wyszeptała błagalnie.
Westchnął i spróbował wstać, ale ona nie puściła jego ręki. Uśmiechnął się smutno i położył za jej plecami, przytulając dziewczynę do siebie. Powinien wychodzić, ale chwilę jeszcze mógł z nią zostać.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Christopher snuł się bez celu. Bella po weekendzie nie przyszła do szkoły. Następnego dnia również nie. Za każdym razem, gdy widział kasztanowe włosy, serce podskakiwało mu do gardła, a chwilę później nadzieja pryskała niczym bańka mydlana. Sny nie minęły, a tylko nasiliły się jeszcze bardziej. Urywki, fragmenty tego co działo się z dziewczyną, a raczej tego co robił jej on sam. To było nie do zniesienia. Tym bardziej, że teraz nabrał irracjonalnej pewności, że ona dzieli te same sny.
Świruska, wariatka, próbowała sie zabić - szepty po korytarzach rozchodziły się same. Jak to w niewielkich miasteczkach bywa każdy każdego znał przynajmniej z widzenia. Christopher miał ochotę komuś przyłożyć. Co stanie się jeżeli nie zaakceptują Belli, gdy wróci do szkoły? Jak zareaguje na to zbyt delikatna i nadmiernie wrażliwa dziewczyna? Na horyzoncie pojawił się wiecznie wesoły, rozgadany Jack. To jego w tym momencie najmniej chciał widzieć, ale również i jego właśnie potrzebował.
- Słyszałeś już o Isabelli? No wiesz, tej nowej... - zaczął entuzjastycznie dzielić się informacjami. - Podobno próbowała się zabić. Trafiła do szpitala...
- Jack! - Christopher przerwał mu stanowczo, odciągając go na bok. Przyjaciel spojrzał na niego pytająco. - To stało się u mnie... u mnie w domu - dodał na tyle cicho, żeby nikt inny nie usłyszał.
- Co ona robiła u ciebie w domu? - oczy tamtego szeroko otworzyły się ze zdumienia.
- Lubię ją. Zaprosiłem ją na obiad - rzucił półprawdę Chris. - Jeżeli ta sprawa wyjdzie na jaw... Załatwisz to? - spytał patrząc prosto na przyjaciela.
Jack zrozumiał. Nigdy niczego nie trzeba było mu powtarzać dwa razy. Plotki to była jego specjalność. Choć nie rozprzestrzeniał ich sam, zawsze potrafił w cudowny sposób zmanipulować robiące to dziewczyny.
- Jasna sprawa, ale będziesz mi winny naprawdę potężną przysługę - zapowiedział.
- Co tylko sobie zażyczysz - westchnął, uwolniony od przynajmniej jednego problemu, Chris.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
W lesie panował półmrok. On jednak coraz bardziej zagłębiał się między drzewa. W dłoni trzymał skórzaną smycz, w drugiej ręce natomiast miał podłużne opakowanie. W końcu uznał, że wystarczy. Zatrzymał się. Gdy spojrzał na idącą za nim na czworaka dziewczynę, ta natychmiast uciekła wzrokiem. Poza zapiętą na szyi obrożą, była zupełnie naga.
- Nie ruszaj się - polecił, a ona posłusznie zatrzymała się w miejscu.
Ukucnął. Przesunął dłonią po jej wciąż zaczerwienionych od chłosty pośladkach. Wyczuł, że ze wszystkich sił stara się nie wzdrygnąć ani nie odsunąć. Jęknęła, gdy jego dłoń powędrowała między jej nogi, a on gwałtownie włożył w nią palce. Przez chwilę nimi poruszał, a potem podsunął dziewczynie do oblizania.
- Zobacz, jaka jesteś słodka - zamruczał, gdy posłusznie wzięła je do ust.
Odsunął dłoń i otworzył pudełko, z którego wyjął związane razem zimne ognie. Końcówki wcisnął w jej, odrobinę teraz wilgotną, szparkę. Drugą, sterczącą ku górze, niczym ogon, stronę podpalił. Drżała. W jej oczach widział przerażenie. Zimne ognie zaczęły sypać iskrami. Coraz gęściej i coraz bardziej widowiskowo. Lodowate, naelektryzowane iskry opadały na jej plecy, nogi i pośladki, nieprzyjemnie szczypiąc, a ona bała się poruszyć. Poczekał aż się zupełnie wypalą i dopiero wtedy wyjął z niej poczerniałe, bezużyteczne już patyki.
- Rozepnij mi spodnie – rozkazał lekko zachrypniętym z podniecenia głosem.
Posłuchała. Uklęknęła przed nim. Rozpięła mu rozporek, uwalniając sterczącego, gotowego do akcji członka.
- Zrób mi loda – wydał kolejne polecenie.
Widział, jak dziewczyna walczy sama ze sobą. W dalszym ciągu się jeszcze nie poddała. To tylko podnieciło go jeszcze bardziej, o ile w ogóle było to możliwe. Wzięła do ręki jego męskość. Najpierw zaczęła lizać samą główkę, potem przesuwała językiem od nasady aż po czubek. Wreszcie wsunęła go sobie do ust. Wszedł niemal do połowy. Zaczęła poruszać głową, jednocześnie pieszcząc czubek językiem. Przytrzymał jej włosy i nadał własne tempo. Po pewnym czasie chwycił mocniej, unieruchamiając głowę dziewczyny przy swoich lędźwiach. Skończył pozostawiając w jej ustach słodkawo-słony płyn. Z trudem przełknęła, a on dopiero wtedy ją puścił. Odsunął się od niej, schował ciągle jeszcze sterczący członek i zapiął spodnie. Niezbyt mocno pociągnął za smycz.
- Grzeczna dziewczynka - zamruczał, głaszcząc jej włosy, a potem ruszył w powrotną drogę, prowadząc ją za sobą.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Prawie cały dzień spędziła sama, więc gdy tylko otworzyły się drzwi wejściowe, z entuzjazmem podbiegła by przywitać się z Andre. Zamarła w pół kroku. Chłopak, który przeszedł przez próg wyglądał strasznie. Pogniecione, podarte ubranie, zadrapania, kilka szwów.
- Co się stało? - zapytała przerażona.
- Nic specjalnego - mruknął wyraźnie niechętny by o tym mówić.
Zdjął buty i ciężko opadł na stojącą w niewielkim salonie, wytartą, ciemnozieloną kanapę. Otrząsnęła się z pierwszego szoku i natychmiast usiadła obok niego, oplatając ramionami jego szyję. Przytuliła się do niego mocno, ale natychmiast odskoczyła, gdy syknął z bólu. Uśmiechnął się do niej ponuro.
- Wybacz - westchnął przyciągając ją do siebie z powrotem.
Tym razem była znacznie delikatniejsza i tylko oparła głowę na jego ramieniu, kuląc się obok.
- Co ci się stało? - powtórzyła cichutko swoje pytanie.
Przez dłuższą chwilę milczał, ale wiedziała, że jej powie. Jeśli wymagał od niej by dzieliła się z nim swoimi problemami, nie mógł przed nią ukrywać własnych.
- W sumie, to sam nie wiem - przyznał niechętnie, jakby zawstydzony. - Kiedy wychodziłem z pracy, szło za mną kilku podejrzanie wyglądających typów. Dopadli mnie i zrobili to co widzisz... - kontynuował z coraz większą niechęcią. - Powiedzieli, że to ostrzeżenie, tylko nie mam pojęcia przed czym i za co... Potem wróciłem do szpitala, Karl mnie opatrzył i odwiózł do domu.
Bella zapomniała, że trzeba oddychać. Ona była pewna, że wie o co chodzi. Więc nie tylko ją odszukał, nawet i tutaj... Znalazł również sposób by znów była jego.
- Wiesz, miałeś rację - szepnęła cichutko. - Chyba nie mogę wiecznie się ukrywać.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Odetchnął z ulgą, gdy pojawiła się w szkole. Nie wiedział co wymyślił Jack, ale zadziałało. Rówieśnicy nie drwili z dziewczyny, nie szeptali po kątach. Zamiast tego pojawiły się współczujące spojrzenia i grono przymilnych koleżanek. Co prawda Bella sprawiała wrażenie jakby chciała od nich uciec, ale i tak było to lepsze od wytykania palcami. Gdy rozważał co zrobić, by móc porozmawiać z nią sam na sam, jednocześnie nie płosząc dziewczyny, ona sama do niego podeszła. Orzechowe oczy płonęły. Niemalże wepchnęła go do pustej klasy. Zbyt zaskoczony by jakkolwiek zareagować, z wrażenia oparł się plecami o jedną z ławek.
- Nigdy więcej tego nie rób! - odezwała się pewnie, rozkazująco, co zupełnie nie pasowało do roztaczanego przez nią wizerunku spłoszonej, nieśmiałej osóbki.
Zamrugał. Pytająco spojrzał na dziewczynę. Zdał sobie sprawę, że jej chwilowa pewność siebie była jedynie maską. Wpatrywała się w niego ze strachem, jakby przerażona tym co przed chwilą powiedziała.
- Czego mam nie robić? - zapytał łagodnie.
- Zostaw Andre w spokoju - to już nie był rozkaz, a raczej rozpaczliwe błaganie. - Zrobię wszystko co zechcesz, tylko go do tego nie mieszaj.
Christophera zamurowało jeszcze bardziej. Czego ona od niego chciała i kim do cholery był Andre? Milczenie okazało się błędem. Dziewczyna wzięła głęboki oddech. Podeszła do niego bliżej. Ramionami oplotła jego szyję. Normalnie sięgała mu ledwie do ramienia, teraz jednak gdy opierał się tyłem o ławkę, ich twarze znalazły się na równej wysokości. Ich usta dzieliły od siebie centymetry.
- Proszę - wyszeptała, znajdując się tak blisko.
Jej ciało dotykało jego ciała, jej usta znalazły się przy jego ustach, a on poczuł jak płonie. Nie było myśli, nie było świata, nie było niczego poza nią. Gdy go pocałowała, przyciągnął ją do siebie stanowczo. Namiętnie, gorliwie odwzajemnił pocałunek. Smakowała tak słodko. Upojnie... Gdy wreszcie się od siebie odsunęli, z trudem łapał oddech. Poczuł jak niewygodne zrobiły się, zbyt ciasne w tym momencie, dżinsowe spodnie. Bella opadła na podłogę, klękając przed nim. Drobnymi dłońmi, o smukłych palcach, sięgnęła do jego rozporka. Oprzytomniał.
- Zwariowałaś?! - niemalże warknął, chwytając ją za ramiona i podnosząc do góry.
Spojrzała na niego spłoszonym wzrokiem.
- Zrobiłam coś nie tak? - zapytała niepewnie.
Miał ochotę walić głową w ścianę. Był pewien, że jeżeli zaraz nie ochlapie się zimną wodą, to jej na to pozwoli. Budziła w nim tak silne uczucia... I to piekielne, palące pragnienie. Przyciągnął ją do siebie. Przytulił, głaszcząc jej włosy. Ze wszystkich sił starał się zebrać w sobie i w jakiś sposób uspokoić.
Rozdział V
Chciała się z nim spotkać. Po szkole. Było jej wszystko jedno gdzie. Skąd ta nagła zmiana? Wcześniej próbowała go unikać. Zdawało mu się, że panicznie się go boi, a teraz... zachowywała się tak, jakby była jego dziewczyną. Na korytarzu odnalazła jego rękę i wsunęła w nią swoją drobną dłoń. Na każdej przerwie, gdy mieli oddzielne lekcje, przybiegała pod drzwi jego klasy. Chodziła za nim niczym cień. Christopher już się zdążył kompletnie pogubić i po prostu jej na to wszystko pozwalał. Umówili się na wieczór w kawiarni, ale on miał nieco większe plany. Nareszcie dostał nowy samochód, mógł więc zaprosić Bellę na przejażdżkę za miasto. Wycieczkę, na której wreszcie będzie mógł z nią spokojnie porozmawiać.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Znów na chwilę udało jej się przysnąć. Mimo skrajnego wyczerpania te drzemki jednak nie trwały zbyt długo. Męczyła się tak przez całą noc. Ręce miała wyciągnięte nad głową, związane w nadgarstkach i przymocowane do ramy szerokiego łóżka. Na początku zdrętwienie było tylko uporczywe, teraz jednak po prostu koszmarnie ją bolało. Na nagim ciele pojawiła się gęsia skórka. Nie było zimno, ale chłód poranka był wystarczająco nieprzyjemny. Między złączonymi nogami czuła twardość sztucznego członka. Pragnęła się go pozbyć, skulić się otulając własnymi ramionami. Teraz jednak pozostawało jej tylko czekać. Cierpliwie wytrzymać do czasu, aż leżący obok niej chłopak się obudzi. Gdy wreszcie otworzył oczy, znów powrócił strach. Na jej widok uśmiechnął sie aroganckim, leniwym uśmiechem. Wysunął spod kołdry dłoń, a ta zaczęła błądzić po jej naprężonym ciele.
- Bonjorno, Bella - przywitał się uprzejmym, zmysłowym głosem. - Dobrze spałaś?
Nie odpowiedziała, a on się tym nie przejmował. Odrzucił na bok kołdrę, przesunął się nieco w górę i rozwiązał jej ręce. Nie potrafiła powstrzymać westchnienia ulgi. Jego usta znalazły się na jej szyi. Całował dekolt dziewczyny, później powędrował niżej, ku jej piersiom, które jednocześnie pieścił dłońmi. Był delikatny, niemalże łagodny. Posłusznie leżała, poddając się jego pieszczotom. Zadrżała, gdy jedna z jego rąk przesunęła się jeszcze niżej, gładząc znajdujące się między jej nogami, wrażliwe miejsce. Powoli zaczął z niej wysuwać drażniącą jej wnętrze zabawkę. Odłożył ją na bok, a sam zsunął się niżej, leniwie całując jej podbrzusze, a potem łono. Językiem zaczął pieścić najbardziej intymne miejsca. Wbrew sobie poczuła podniecenie. Kiedy zaczęła myśleć, że zaraz oszaleje, on nagle przestał. Przetoczył się na plecy, splatając pod głową ręce. Zaprezentował swoją sterczącą w całej okazałości męskość.
- Chcę, żebyś na mnie usiadła - oznajmił nieznoszącym sprzeciwu tonem.
Posłuchała. Strach przed tym, co mogłoby się stać, gdyby nie wykonała jego rozkazu, dławił ją w gardle. Wpatrywał się w nią intensywnie, wyraźnie zadowolony. Powoli zaczęła się poruszać. Oswobodził dłonie, by położyć je na jej biodrach i nadać ruchom dziewczyny odpowiedni rytm. Czuła go w sobie aż nazbyt mocno. Wypełniał ją całą, a jej zdradzieckie mięśnie same zaciskały się na jego członku jeszcze bardziej. Rozkosz mieszała się z bólem, ale posłusznie nie przestawała się poruszać. Jedna z jego rąk powędrowała ku jej piersi. Przymknęła oczy. Straciła poczucie rzeczywistości. Czas nie miał znaczenia. Przez jej umysł przestały płynąć jakiegokolwiek myśli. W pewnym momencie przyciągnął ją do siebie, oplatając ramionami, tak, że się na nim położyła. Teraz to on zaczął się poruszać, coraz szybciej i mocniej wsuwając się w jej wnętrze. Wtuliła twarz w jego szyję. Zadrżała pod wpływem tego cudownego uczucia, którego wcale nie chciała przy nim czuć. Oddech chłopaka przyspieszył. Poczuła, że on również kończy. Jeszcze kilka mocnych pchnięć i powoli się z niej wysunął. Zamknął ją w stalowym uścisku swoich ramion, a ona wtuliła się w niego niczym mała dziewczynka. Przez chwilę wydawało jej się, że jest zupełnie tak jak kiedyś. Zdawała sobie jednak sprawę z tego, jak szybko on rozwieje te złudne, naiwne marzenia.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Kurczowo zaciskała dłonie. Tak bardzo bała się spóźnić, że w rezultacie przyszła pół godziny za wcześnie. Teraz siedziała nad kubkiem, w tym momencie juz zupełnie zimnego, waniliowego latte. Gdy w drzwiach ujrzała zarys jego smukłej sylwetki, natychmiast poczuła paniczny strach. Starała się wolno i głęboko oddychać. Nie zrobi jej krzywdy. Nie ośmieli się. Nie tutaj. Zobaczył ją. Jego przystojną twarz rozjaśnił przyjazny uśmiech. To był on, ale wyglądał zupełnie jak nie on. To znaczy... jego ciemne włosy w dalszym ciągu pozostawały krótko ścięte, oczy miały tą samą, szaroniebieską - niemalże srebrzystą barwę, szerokie ramiona zasłonięte były czarną koszulką. Na nogach miał grafitowe dżinsy i adidasy w podobnej kolorystyce. To wszystko było dokładnie takie samo. Tylko to jego niepewne spojrzenie zupełnie Belli nie pasowało. Ani jaśniejące na jej widok oczy i łagodność, którą w nich odnalazła. Christopher Sariel jakiego znała był podły, zimny i wyrachowany, natomiast ten chłopak... Nie! To jakaś podła sztuczka. Znów stała się jego zabawką, ale tym razem się nie podda. Może ją mieć, zrobić z nią co zechce, ale nie zniszczy jej psychicznie. Nie po tym, gdy z tak wielkim trudem to wszystko w sobie odbudowała.
- Hej, długo na mnie czekasz? - zapytał z brzmiącym w głosie poczuciem winy, jakby przeszkadzało mu to, że to nie on pojawił się pierwszy.
- Nie - skłamała, starając się oderwać od niego wzrok.
- Przynieść ci coś? - zaproponował uprzejmie.
Przecząco pokręciła głową, a potem przyszło jej na myśl, że być może to go urazi.
- Właściwie to... - patrzyła na niego niezdecydowana, bojąc się, że udzieli złej odpowiedzi.
Christopher westchnął.
- Nie pogniewasz się, jeśli sam coś wybiorę? - znów obdarzył ją tym swoim ciepłym, czarującym uśmiechem. - Zanotowałem już sobie w pamięci, że nie jadasz mięsa. Przyrzekam.
- Dobrze - przytaknęła mu z ulgą, nie mogąc zrozumieć jego zachowania.
Wyglądało to zupełnie tak, jak gdyby się o nią martwił... Gdy odszedł od stolika, z całej siły wbiła paznokcie w wierzch własnej dłoni. Musi być dzielna. Musi wszystko wytrzymać. Nie może pozwolić na to, by przez nią ktokolwiek skrzywdził osoby, które pokochała.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Jej strach urósł do gigantycznych rozmiarów w momencie gdy Christopher zaproponował wycieczkę. Myślała - była przekonana, że udało jej się uciec, a teraz koszmar zaczynał się od początku. W samochodzie siedziała spięta, milcząca. W tle grała cicha muzyka z radia. Chłopak również się nie odzywał. Po półgodzinnej drodze zatrzymał się na niepozornym, leśnym parkingu. Bella wysiadając z auta starała się nie drżeć. Zauważył to, mimo jej starań.
- Zimno ci? - zapytał z troską.
Tego wieczoru chciała wyglądać ładnie. Miała na sobie niebieską, sięgającą kolan sukienkę i białe zakolanówki ozdobione kokardkami w nieco jaśniejszym odcieniu błękitu. Na ramiona narzuciła mięciutki, cienki, srebrzysty sweterek, ale nie - nie było jej zimno. To strach sprawiał, że drżała. Przecząco pokręciła głową, gdy uporczywie nie spuszczał z niej wzroku. Wziął ją za rękę. To było takie naturalne. Wolnym krokiem ruszyli przez las, by chwilę później znaleźć się nad jeziorem. Christopher zatrzymał się na pomoście. Wiosna była w tym roku wyjątkowo ciepła, a wieczór pogodny. Usiedli na drewnianych, pachnących żywicą deskach. Wciąż nie spuszczał z niej wzroku, a ona, o ile to tylko możliwe, bała się coraz bardziej. Wyglądało na to, że chłopak nad czymś się zastanawia.
- Czy będziesz odpowiadała na moje pytania? - zaczął po dłuższej chwili milczenia.
- Tak - zgodziła się automatycznie.
Siedzieli po turecku naprzeciwko siebie. Schował jej drobne dłonie w swoich rękach.
- Skąd mnie znasz? Spotkaliśmy się kiedyś? Kim według ciebie jestem? Dlaczego się mnie boisz? - wyrzucił z siebie.
Spojrzała na niego jak na idiotę. Naprawdę chciał, żeby mu odpowiedziała? To jakaś nowa gra? Test? Co jej zrobi jeśli nie odpowie? Głęboko zaczerpnęła powietrza.
- Nazywasz się Christopher Sariel i przez ostatnie dwa lata mieszkałeś we Francji, ale z pochodzenia jesteś Włochem - zaczęła cicho, a on jej nie przerywał. - Nasi rodzice się przyjaźnili, a konkretniej moja mama z twoimi rodzicami. Chyba od zawsze. My również - dodała nieco mniej pewnie. - Potem moja mama zachorowała i umarła, a wy zabraliście mnie do siebie. Kiedy pojechałeś do Francji, wyjechałam razem z tobą, a wujek i ciocia zostali na Sycylii. Zakochałam się w tobie, a ty chyba we mnie - do oczu napłynęły jej łzy. Postanowiła skrócić historię do jednego zdania, ponieważ mówienie o tym sprawiało jej zbyt duży ból. Miała nadzieję, że nie będzie wymagał niczego więcej. - Przez rok byłam szczęśliwa, a potem wszystko się zmieniło. Ty się zmieniłeś. Twoja rodzina ma posiadłość na Lazurowym Wybrzeżu. Tam właśnie mieszkaliśmy. Odprawiłeś prawie całą służbę. A potem... - mimo że do tej pory patrzyła bezpośrednio na niego, teraz spuściła wzrok i wbiła go w deski pomostu. - Potem zacząłeś robić te wszystkie rzeczy. Uciekłam - dodała jeszcze ciszej - ale ty mnie i tak znalazłeś. Jest dokładnie tak jak mówiłeś. Przed tobą nie da się uciec.
Nie usłyszała żadnej odpowiedzi. Gdy znów na niego spojrzała, Christopher wyglądał jakby opadła mu szczęka. Coś było nie tak, ale ona nie miała pojęcia co to takiego.
- Większość tych rzeczy się zgadza - odezwał się w końcu. - To znaczy rzeczywiście nazywam się Christopher Sariel i dwa lata temu przeprowadziłem się z Sycylii. Tylko, że razem z rodzicami. Do Stanów. Do Kalifornii. Do Fresno. Natomiast ciebie od roku widzę w moich snach - skończył niezbyt pewnie. - Nigdy cię wcześniej nie spotkałem.
Bella nie rozumiała zasad tej gry. O co mu tym razem chodziło? Czemu to robił?
- Mhm - przytaknęła na wszelki wypadek.
- Bella, popatrz na mnie - poprosił, a ona spełniła polecenie. Nieco mocniej ścisnął jej dłonie. - Nie jestem osobą, która cię skrzywdziła. Nigdy bym nie zrobił niczego wbrew twojej woli. Nigdy nie mógłbym zrobić ci nic złego. Rozumiesz?
Jego głos był natarczywy, pełen pasji. Jakby to co mówił było bardzo ważne. Sytuacja wydała jej się surrealistyczna. Gdyby tak się nie bała, zapewne wybuchłaby śmiechem. Teraz jednak po prostu to przemilczała.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Odwiózł ją do domu, w jej głowie pozostawiając mieszaninę szybko wirujących myśli. Nie wierzyła mu. Ani przez chwilę. Tylko, że całym swoim sercem pragnęła mu uwierzyć. Może coś się stało? Może stracił pamięć? Może teraz był kimś zupełnie innym? Nie! To tylko podła gra, kolejny pomysł na to, by ją skrzywdzić. Wiedziała, powtarzała sobie w duchu, że tych właśnie myśli musi się trzymać, inaczej uda mu się kompletnie ją zniszczyć. Otworzyła drzwi i nie podnosząc wzroku weszła do mieszkania.
- Gdzie byłaś?! - ulga w głosie czekającego na nią Andre mieszała się z naganą i pretensją.
Nie zdążyła jeszcze dobrze wejść do środka, gdy chłopak chwycił ją w ramiona i przyciągnął do siebie. Wtuliła się w niego niczym mała dziewczynka, pozwalając mu na to, by dłuższą chwilę obejmował ją ramionami.
- Nie martw się o mnie - uśmiechnęła się do niego blado, patrząc mu w oczy, gdy odrobinę ją od siebie odsunął.
- Niby jak mam się nie martwić? - zapytał zirytowany. - Odebrałem cię ze szkoły i przywiozłem tutaj, potem poszedłem do pracy, a ty w międzyczasie zniknęłaś. Bałem się o ciebie - przyznał już nieco ciszej.
- Przepraszam, umówiłam się z przyjacielem - Bella mimowolnie zastanowiła się jak często teraz będzie musiała kłamać.
Spojrzał na nią podejrzliwie, ale w żaden sposób tego nie skomentował.
- Informuj mnie o swoich planach, proszę - jego głos brzmiał w taki sposób, że nie była pewna czy to rozkaz czy błaganie.
- Dobrze, spróbuję - obiecała, wcale nie mając pewności na ile będzie w stanie dotrzymać danej mu obietnicy.
Rozdział VI
Nigdy nie myślała o Andre w ten sposób, to znaczy nie, że jest przystojny. Opiekował się nią, martwił. Był jej aniołem stróżem. Przyjacielem. Bratnią duszą. To było coś w rodzaju olśnienia. Głupiego i bardzo niechcianego. Do tego spłynęło na nią w najgorszym, możliwym momencie. Zabrał ją na plażę, nad morzę. Siedziała skulona na kocu podczas gdy on brodził w wodzie. Z koleżankami. Z wpatrzoną w niego Jane. Złotowłosą, opaloną i naprawdę śliczną. Od czasu do czasu było słychać ich wesoły śmiech. Miał na sobie szorty. Szerokie plecy chłopaka osłaniała ciemnoniebieska koszulka. Skrzywiła się na myśl, że zakrywa całkiem świeże, nieprzyjemne siniaki. W wyobraźni widziała jego roziskrzone, szarozielone oczy. Dlaczego to przy niej nigdy nie mógł się w ten sposób śmiać? Wiedziała dlaczego. Przynosiła ze sobą same problemy, kłopoty, zmartwienia. Ona sama prawie nigdy się nie śmiała, więc dlaczego ktokolwiek miałby to robić przy niej. Patykiem rysowała na pisku zawiłe wzory. Idiotka. Głupia, głupia, głupia idiotka. Ma przecież większe problemy niż jakaś tam durna zazdrość. A Andre... nie chciała o nim myśleć. Nie teraz. Nie miała zamiaru płakać przy jego przyjaciołach, a do oczu cisnęły się jej niechciane łzy.
- Bella? - podbiegł do niej, kucając przed dziewczyną. Boleśnie zdała sobie sprawę, że uśmiech zupełnie zniknął z jego twarzy. - Nie jest ci zimno? - zapytał zatroskany.
Chciała zaprzeczyć, ale on już podnosił swoją, leżącą obok niej na kocu, bluzę. Okrył nią odsłonięte ramiona dziewczyny. Dopiero teraz zauważyła, że pojawiła się na nich gęsia skórka. Przeklęła w duchu swoją delikatność. Nie chciała być taka. Wszyscy traktowali ją jak małą dziewczynkę, albo lalkę. Marzyła o tym, by być taka... podniosła wzrok by napotkać rozbawione spojrzenie opierającej się dłonią o ramię Andre złotowłosej dziewczyny... chciała być taka jak Jane.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Bella wyglądała jakby sama nie wiedziała czy czuje się bardziej zadowolona czy winna. Spojrzała zachłannie na gofra z polewą toffi, którego dla niej kupił. Jego przyjaciele poszli zwiedzać nadmorskie jaskinie, a on nie miał zamiaru ciągnąć tam zmarzniętej dziewczyny. Dlatego się rozdzielili, a Belli najwyraźniej to odpowiadało. Jemu zresztą także. Dziewczyna jadła tak, jakby za chwilę ktoś miał jej tego gofra zabrać. Wcale nie jak dobrze ułożona, schludna panienka, na którą zazwyczaj wyglądała. Nie mógł powstrzymać śmiechu gdy nieco słodkiego sosu skapnęło na jej podbródek.
- No co? - spytała zirytowana, próbując się oblizać.
- Teraz będziesz słodka - Andre nie przestawał się śmiać.
- Ja zawsze jestem słodka - mruknęła w odpowiedzi wkładając do buzi resztę ciasta.
Zaczęła szukać w plecaku chusteczek, ale on ją uprzedził. Przysunął się bliżej i oblizał miejsce, w którym pojawiła się plamka z toffi.
- Ej! - wydała z siebie okrzyk zaskoczenia.
Andre się zmieszał. To był impuls. Nie planował tego. Po prostu zawsze była tak blisko... taka śliczna i pełna uroku... Tylko, że nie powinien był. Na chwilę zapomniał o tym przez co Bella przeszła i że z założenia miał być jej przyjacielem i... nikim więcej.
- Tak? - roześmiał się nieszczerym śmiechem, odsuwając nieco. - Jesteś nie tylko słodka, ale również naprawdę smaczna - oznajmił, za wszelką cenę starając się obrócić to niefortunne zajście w żart.
Przeklinał się w duchu, błagając by dziewczyna znów nie zamknęła się w sobie. Nie przy nim. Bella westchnęła, a jej orzechowe oczy nieco przygasły. Andre z trudem przełknął ślinę. Już chciał coś powiedzieć, wytłumaczyć się, przeprosić, ale wtedy ona wstała. Wzięła go za rękę.
- Przejdziemy się brzegiem? - poprosiła cicho.
Z ulgą dołączył do dziewczyny, która najwyraźniej nie miała mu za złego tego co zrobił. Wiedział, że będzie się musiał bardziej pilnować. Nigdy nie wybaczyłby sobie, gdyby zrobił jej jakąkolwiek krzywdę.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Tej nocy długo nie mogła zasnąć. Dręczyło ją poczucie winy. Jane dawała tak wyraźne sygnały zainteresowania Andre, że nawet ślepy by zauważył. Kiedy jednak zaproponowała mu wspólne wyjście, on po prostu odmówił, choć doskonale się przy niej bawił. Zrobił to, ponieważ czuł się w obowiązku nią opiekować, a ona... ona tego nie chciała. Gdy już wreszcie udało jej się zasnąć, znów obudziła się z krzykiem. Koszmarne sny chyba już nigdy nie przestaną być jej towarzyszami. Andre, odrobinę zaspany, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki i tym razem pojawił się w jej pokoju. Położył się tuż za jej plecami, przyciągając do siebie roztrzęsioną dziewczynę. Odgarnął z jej twarzy włosy, które niesfornie wysunęły się z luźnego warkocza.
- Spróbuj zasnąć - poprosił, przytulając do jej głowy szorstki policzek.
- Nie chcę spać - odpowiedziała mu ciągle jeszcze lekko drżącym głosem Bella.
- Więc co byś chciała? - zapytał lekko sennym mruknięciem.
Bella boleśnie zdawała sobie sprawę jak jest jej teraz dobrze, bezpiecznie, wygodnie i ciepło. Uwielbiała bliskość Andre. Potrzebowała jej teraz jak powietrza. To on pilnował dla niej tej cienkiej granicy między utratą zmysłów, a rzeczywistością.
- Nie musisz być przy mnie cały czas - jej słowa były idealnym zaprzeczeniem tego, czego naprawdę by chciała. - To znaczy - wyjaśniła zakłopotana - przykro mi, że z mojego powodu zrezygnowałeś z randki.
- Randki? - zdziwił się Andre.
- Spotkania na które zapraszała cię Jane - westchnęła cicho dziewczyna.
Chłopak roześmiał się dźwięcznie.
- Przepraszam, że tak to odebrałaś - mruknął. - Po prostu uznałem, że jesteś dobrą wymówką. Nie chciałem się z nią spotykać.
- Nie chciałeś? Dlaczego nie chciałeś? - zaskoczenie Belli było tak wielkie, że nie zdążyła ugryźć się w język.
- Nie jestem nią zainteresowany - oznajmił stanowczo.
- Więc kim jesteś? - zdziwiła się sama sobie jak bardzo jest przy nim odważna, jak mocno się otwiera.
Znów się roześmiał, ale nie udzielił jej odpowiedzi. Przylgnęła do niego jeszcze bardziej i wtedy właśnie to poczuła. Jego twardy członek otarł się o jej wypięta pupę. Cienkie, luźne spodnie od piżamy nie zdołały ukryć wypukłości. Zorientował się, że zauważyła.
- Cholera, Bella, ja przepraszam... - mruknął, odsuwając się od niej nieznacznie. Skrzywił się gdy na niego spojrzała. - Zawsze kładłem między nami kołdrę... - usprawiedliwił się zawstydzony.
Patrzyła na niego niedowierzająco, a potem to ona się roześmiała. Z dziwną ulgą i nietypową dla niej wesołością.
- Wiesz, nie jestem małą dziewczynką - oznajmiła mu buntowniczo. - Nie jestem też porcelanową lalką.
- Wiem - przyznał niepewnie, nie mając pojęcia do czego ona zmierza - ale i tak jesteś ode mnie sporo młodsza.
- Sporo? - ponownie się roześmiała. - Andre, ledwo co skończyłeś college. Dzielą nas może jakieś cztery lata.
Szczupłymi palcami dotknęła jego policzka. Chwycił jej dłoń w swoją.
- Bella, nie rób tego - poprosił nieco zachrypniętym głosem.
- Dlaczego? - zapytała niewinnie, obserwując jak topnieje jego opór.
Przynajmniej tyle mogła mu dać. Był to idealny sposób na to, by mu się odwdzięczyć za wszystko co dla niej zrobił. Otarła się o niego delikatnie. Nogą dotknęła jego nogi. Nie musiała nic więcej robić. To on ją pocałował. Nachylił się nad nią i pocałował. Delikatnie, ciepło. Oplotła ramionami jego szyję. Przyciągnęła go do siebie. Pogłębił pocałunek. Teraz stał się pełen pasji, namiętny. Poczuła w ustach jego język. Przymknęła oczy, mimowolnie porównując go do Christophera. To było zupełnie coś innego. Czystsze, wspanialsze. To napięcie w powietrzu, motyle w brzuchu, drżenie... Całą sobą czuła jak bardzo Andre na niej zależy. Po raz pierwszy odkryła, że nie tylko ona go potrzebuje - potrzebują siebie nawzajem. Jego ręka znalazła się pod jej piżamą, zaczęła błądzić po odsłoniętym brzuchu. Coś jednak było nie tak. Przerwał pocałunek. Spojrzał na nią. W jego wzroku ujrzała obawę i troskę.
- Naprawdę tego chcesz? - zapytał zdecydowanie zbyt szybko oddychając.
Czy on naprawdę musiał o to pytać? I psuć taki moment? Nie była niegrzeczną dziewczynką, ale dla niego... dla niego mogła być. W odpowiedzi oplotła nogami jego tułów, na powrót go do siebie przyciągając. Zadrżał. Tym razem już nie miał oporów by błądzić ręką pod jej piżamą. Jęknęła cicho gdy dotknął jej piersi. Tak czule... delikatnie... to było właśnie to, czego tak bardzo pragnęła. Jego usta delikatnie dotkały jej ust, by na moment oderwać się, znaleźć na jej szyi, przy uchu, a za chwilę znowu do nich powrócić. Jego dłonie zaczynały błądzić po jej ciele z coraz większa pewnością, a ona po prostu poddała się delikatnym pieszczotom. Powoli zdjął z niej piżamę, odrzucając ją na podłogę. Zsunął również swoje spodnie. Oplotła go ramionami. Całowała z równą pasją i gorliwością, z jaką on ją całował. Poczuła na brzuchu jego sztywny członek. Zadrżała z podniecenia. W tej chwili była już w stanie myśleć wyłącznie o nim. Jego usta znalazły się na jej piersiach. Palcami dotykał twardych sutków. Andre nie przestawał być delikatny i czuły, mimo że powstrzymywanie się musiało go kosztować wiele wysiłku. Przesunął dłoń na jej łono, jakby sprawdzając czy jest wilgotna. W końcu podniósł się tak, żeby być nad nią. W stłumionym świetle znajdujących się za oknem latarni widziała jego błyszczące, szarozielone oczy. Nie pamiętała o żadnych złych rzeczach, które jej się przydarzyły. Była tylko ona i on. Pragnienie. Ogień. Andre.
- Jesteś piękna – wymruczał jej do ucha, powoli wsuwając się do środka.
Ponownie oplotła go nogami. Przymknęła oczy, żeby nie czuć zażenowania, patrząc na niego. Przyglądał jej się z takim niesamowitym, niekłamanym zachwytem! Zaczął poruszać się coraz szybciej. Drżała, znajdując się pod nim. Mimowolnie wbiła paznokcie w jego szerokie ramiona. Nie zwrócił na to uwagi, ani na moment nie zwolnił. Wchodził coraz głębiej, silnymi, mocnymi pchnięciami, zupełnie jakby pragnął tego od dawna. Czuła coraz większą rozkosz. Nigdy wcześniej jej ciało tak na nikogo nie reagowało. Do tej pory nie spotkała się z tak silnymi odczuciami, z takim kompletnym zatraceniem. Nawet na początku z Christopherem nie było tak cudownie. Nawet dopóki nie zaczął... Nie chciała o tym teraz myśleć. Nie była w stanie myśleć. Pragnęła by istniał tylko Andre. I wtedy rozlało się po jej ciele to ciepłe uczucie, a świat się na chwilę zatrzymał. On jednak nie przestawał. Pragnął więcej. Otworzyła oczy i napotkała jego zachłanny wzrok. Z trudem powstrzymywała się od coraz głośniejszych jęków. Poczuła jak ciało chłopaka drży, jak z trudem łapie oddech. W końcu położył się obok, przyciągając stanowczo do siebie jej nagie ciało. Leżała w jego ramionach wsłuchana w przyspieszone bicie dwojga serc.
- Kocham cię - wyszeptał tuż przy jej uchu.
To było cudowne. Zarówno to co powiedział jak i to co się stało. Jego oddech sie wyrównał i zapadł w sen. Ona jednak nie mogła zasnąć. Leżała wtulona w jego ramiona, wpatrując się w panujący w pokoju mrok.
Rozdział VII
Wsunęła dłoń w jego rękę. Zaskoczony odwrócił się ku niej. Podeszła tak cicho, że w ogóle jej nie usłyszał. Właściwie to chyba nie było trudne. Stał zamyślony, a wokół panował zwyczajowy hałas i rozgardiasz. Ucieszył się z jej obecności. Ostatni raz widział ją gdy spotkali się w piątek po szkole, potem bez śladu przepadła na cały weekend. A teraz... teraz stała tu obok, po prostu, jak gdyby nigdy nic. Postanowił pozwolić, by to ona przerwała dzielące ich milczenie. Zrobiła to, gdy odruchowo splótł palce z jej palcami.
- Co dzisiaj będziemy robić? - zapytała pogodnym głosem.
Skrzywił sie nieznacznie. Jack planował na resztę dnia wagary. Było ciepło, mieli jechać nad jezioro, tyle, że w tym momencie on sam nade wszystko pragnął zostać w szkole. Z podążającą za nim wszędzie, niczym szczeniak, Bellą. Nie zdążył nic odpowiedzieć, bo jego drugiego ramienia znienacka uczepiła się kolejna dziewczyna.
- Chodźcie, zwiewamy - zawołała wesoło.
- O, Isabell też z nami jedzie? - tuż przy nich pojawił się Jack. - Fantastycznie, że udało ci się ją namówić.
Spłoszona Bella mocniej ścisnęła jego dłoń. Opiekuńczo objął ją ramieniem, przytulił do siebie.
- To Emily i Jack - przedstawił przyjaciół. - Planowaliśmy jechać nad jezioro - wyjaśnił - ale jeśli nie chcesz...
- Nie, w porządku - uśmiechnęła się do niego leciutko. - Chętnie z wami pojadę.
- No to spadamy - ponagliła ich Emily, chwytając za rękę Jacka i we czwórkę ruszyli na szkolny parking.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Christopher westchnął. Jack i Emily dość szybko zajęli sie sobą, wiec on i Bella zostali sami. Naprawdę bardzo chciał zrozumieć, ale nie rozumiał. Ani tego co sobie wyjaśnili, ani tym bardziej własnych snów. Natomiast ona... ona zachowywała się jak gdyby nigdy nic. Jakby znali się od lat. Jakby byli ze sobą. I oczywiście jakby się go panicznie bała. Choć w tym momencie Bella była radosna jak skowronek. Zachowywała się jak mała dziewczynka. Jakby na świecie nie istniały żadne problemy, a z pewnością nic złego nie mogłoby dotyczyć jej samej.
- Zobacz jakie piękne! - roześmiała się, pokazując mu zebrane naręcze polnych kwiatów.
Chwilę później usiadła na trawie, splatając z nich wianek. W wytartych dżinsach, które nosiła do szkoły, niebieskiej, krótkiej bluzeczce i z wplecionymi we włosy kwiatami wyglądała dość niecodziennie, a jednocześnie jej zachowanie i drobna postać były pełne uroku. Siedział oparty o pień zwalonego drzewa, przyglądając się jej z ciekawością. Była jak nimfa leśna. Kusząca i niedostępna. Tej nocy znów o niej śnił. Sen był tak niesamowicie realistyczny... Christopher nie mógł uwierzyć, że to co się w nim wydarzyło nie działo się naprawdę. Jednocześnie nigdy nie chciałby dopuścić do tego, żeby to co robił w tych snach Belli naprawdę się wydarzyło. Na chwilę przymknął oczy, a gdy je otworzył, ona była tuż obok niego. Uklęknęła przy nim. Dłonią dotknęła jego policzka, potem przesunęła nią po jego ciemnych włosach. Pochyliła się by go pocałować. Z trudem przełknął ślinę i zmusił się, by ją powstrzymać.
- Chris, co to za gra? - w jej oczach zalśniły łzy. - Ja nie chcę w nią grać - szepnęła rozpaczliwie. - Proszę cię, powiedz mi co mam zrobić, żebyś mnie chciał...
Przysunęła się bliżej, tak że teraz siedziała między jego rozstawionymi nogami. Była zbyt blisko, a na niego miało to zgubny wpływ.
- Nie chcę cię skrzywdzić - odezwał się cicho, wiedząc, że jeżeli ona się nie odsunie, to on nie wytrzyma.
Sama jej obecność działała na niego jak czerwona płachta na byka. Właściwie to nie potrzebował nawet obecności... wystarczyła sama myśl na jej temat. Teraz jednak, gdy była tak blisko, gdy go dotykała... czuł, że zaraz straci nad sobą kontrolę.
- Pragnę cię - wyszeptała mu do ucha, obsypując jego twarz pocałunkami.
Gdy odnalazła jego usta, przyciągnął ją do siebie stanowczym gestem. Przytulał ją, całował, dotykał. Nie zaprotestowała, gdy wsunął ręce pod jej bluzkę, zamiast tego odwdzięczyła się tym samym. Szczupłe dłonie dotykały jego brzucha, pleców, a potem zaczęły rozbierać go z longsleeva. Rozpiął jej koronkowy stanik, a ona zdjęła go, odrzucając na trawę. Palcami delikatnie przesunął po jej piersiach. Dotknął twardych, sterczących sutków. Niemalże fizycznie wyczuwał jej podniecenie. Całowała go bez opamiętania. Nie zwrócił nawet uwagi na to, kiedy zdążyła rozpiąć jego spodnie. Położył się na miękkim mchu, a ona usiadła na nim. Pozbyła się zarówno jego jak i swoich dżinsów. Christopherowi przemknęło przez myśl, że ktoś ich może zobaczyć, ale już po chwili zupełnie o tym zapomniał. Cały świat przestał istnieć. Jego rzeczywistością była teraz Bella. Dziewczyna o orzechowych oczach, w których płonął ogień. Był podniecony do granic możliwości. Gdy ujęła w rękę jego sterczący członek, pomyślał, że za chwilę zwariuje. Uniosła się odrobinę, a potem powoli na nim usiadła. Nie był w stanie tego wytrzymać, mimowolnie zaczął poruszać biodrami. Poczuł na skórze lepką wilgoć jej wnętrza. Był w niej i było to cudowne uczucie. Pasowali do siebie idealnie. Ona była jego częścią.
- Bella - wyszeptał jej imię, dłońmi przesuwając po perfekcyjnym ciele dziewczyny.
Na chwilę położyła się na nim, delikatnie przygryzając płatek jego ucha. Pocałowała go w usta, a potem znowu usiadła. Uśmiechnęła się, z rozmarzeniem wpatrując się w jego oczy. Przesunął dłonie na jej uda, wzdychając. Poruszała lekko biodrami, ale on czuł, że to zbyt wolno. Chciał... pragnął... musiał mieć więcej! Jego ciało krzyczało z rozpaczliwego pożądania. Dłonie, którymi do tej pory pieścił jej uda i pośladki, przesunął na biodra dziewczyny. Dostosował jej rytm do swojego, nie mogąc powstrzymać się od własnych ruchów. Jej duże oczy zrobiły się jeszcze większe i bardziej zamglone. Nie była w stanie powstrzymać cichych jęków i westchnień. Położyła się na nim, jedynie delikatnie unosząc głowę, tak by jej twarz była naprzeciwko jego twarzy, a on jej na to pozwolił, nie przestając się w niej poruszać.
- Śniłem o tobie, śniłem o tym - wpatrywał się w jej rozanielone oczy i dopiero teraz nabrał całkowitej pewności, że do niczego dziewczyny nie zmusza.
Christopher przytulił ją do siebie jedną ręką, drugą dotykając jej piersi. Teraz poruszali się we wspólnym rytmie, który idealnie odpowiadał im obydwojgu. W pewnym momencie Bella jęknęła gardłowo, prężąc się przez chwilę, a potem przytulając do niego jeszcze bardziej. Uniósł ją delikatnie i położył na plecach, by sam móc znaleźć się nad nią. Wchodził w nią mocnymi, szybkimi pchnięciami, a ona przesuwała dłońmi po jego plecach. Jeszcze chwilę trwało zanim doszedł z kilkoma, głośnymi westchnięciami. Przymknął oczy oddychając ciężko. Położył się na trawie, przyciągając ją do siebie stanowczo. Objął ją ramionami i powoli, leniwie zaczął całować, a ona odwzajemniała jego pocałunki. Nagle zerwała się gwałtownie, słysząc szelest liści i łamane gałązki. Pospiesznie zaczęła wciągać spodnie.
- Świetne wyczucie czasu - mruknął niezadowolony, ale nie tracąc czasu dołączył do niej.
Bella, oprócz kwiatów, we włosach teraz miała także liście. Nie było czasu doprowadzić się do porządku. Między drzewami pojawił się Jack i tak samo roztrzepana jak Bella, Emily. Uśmiechnęli się do siebie porozumiewawczo.
- Nie traciliście czasu - skomentował sytuację rozbawiony Jack.
Ku zdumieniu Christophera, Bella roześmiała się srebrzyście i wsunęła pod jego ramię. Przytulił ją do siebie zaborczym gestem. Wolną ręką wyciągnął z jej włosów kilka listków, a potem pocałował dziewczynę w czubek głowy. Była jego i czuł się, jakby to było spełnienie wszystkich marzeń.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Bella nie rozumiała jak to się mogło wydarzyć. Powoli, z dnia na dzień, zakochiwała się w Christopherze na nowo. Tak naprawdę nigdy nie przestała go kochać. Czegokolwiek by nie robił. Teraz jednak czuła się zupełnie jakby ostatni rok nigdy nie istniał. Mimowolnie, ale nieubłaganie zaczęła wierzyć w historię chłopaka. Przecież mogło stać się tyle rzeczy... Mógł na przykład częściowo stracić pamięć. W dalszym ciągu jednak czuła przed nim strach. Bała się przede wszystkim tego, że to z jego strony zupełnie nowa, najbardziej podła ze wszystkich, gra. Być może postanowił oddać jej, jej ukochanego Christophera tylko po to, by za chwilę brutalnie jej go pozbawić. Kiedy jednak była przy nim, to nie miało żadnego znaczenia. Czuła się jak we śnie. Właściwie, to pierwszy raz od bardzo dawna mogła powiedzieć, że jest szczęśliwa. Z jednej strony otaczali ją opiekuńcza Ann, która traktowała ją jak własną córkę i kochany, będący przy niej zawsze gdy go potrzebowała, Andre. Z drugiej natomiast Chris, taki sam jak we Włoszech, taki sam jak wtedy gdy była mała. Polubiła nawet wiecznie czymś rozbawionego, sprośnie żartującego Jacka i Emily, z którymi dość często się spotykali. Wszystko układało sie zbyt dobrze, żeby mogło być prawdą, a trwało już niemal trzy tygodnie.
Siedziała na jego łóżku, przeglądając zabrany z biurka szkicownik. Początek był śliczny. Na rysunkach była ona - w zwiewnych sukienkach, między kwiatami. Później jednak, ze strony na stronę, robiło się coraz gorzej. Koszmar powracał. Związane ręce, smagane batem plecy, upokorzenie i ból. W tej chwili przekonanie, że zachowanie Christophera to jedynie podła gra, powróciło do Belli ze wzmożoną siłą. Nawet nie zauważyła, kiedy wrócił do pokoju.
- O tym właśnie między innymi miałem sny - odezwał się, wyjmując z jej dłoni szkicownik.
Spojrzała na niego spłoszonym wzrokiem, przekonana, że zrobiła coś złego i teraz on pokaże na co go stać. Chłopak jednak po prostu usiadł obok niej na łóżku, plecami opierając się o pomalowaną na niebiesko ścianę. Przysunęła się do niego bliżej, a on ją przytulił. To było takie nierzeczywiste...
- Boję się - przyznała się do tego wbrew sobie. - Boję się, że znowu się zmienisz.
- Nie zmienię się - oznajmił stanowczo Chris - po prostu nigdy nie byłem inny. Bella - odsunął ją od siebie, tylko odrobinę, tak by móc spojrzeć jej w oczy - wiem, że mi nie ufasz, ale nie skrzywdzę cię. Nigdy. Przyrzekam.
Miał rację, nie ufała mu. I choć bardzo chciała w to co się działo uwierzyć, po tym co ją spotkało po prostu nie wierzyła.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Wyśliznęła się z jego domu w środku nocy. Po cichu, tak, żeby go nie obudzić. Spędzała z nim coraz więcej czasu. Pragnęła zrozumieć to co było dla niej zupełnie niezrozumiałe. I oczywiście była też jej nowa rodzina. Nie mogła pozwolić na to, by w jakikolwiek sposób skrzywdził Andreasa, a to, że cała jego uwaga skupiała się na niej, działało jak najbardziej skutecznie. Do domu nie miała tak daleko. Zaledwie kilka przecznic, a noc była przyjemna i ciepła. Spacer jej ani trochę nie martwił. Oznaczał po prostu kilka chwil na własne przemyślenia. Zatrzymała się zaskoczona, gdy na kogoś wpadła. Podniosła wzrok, by napotkać spojrzenie szarozielonych oczu.
- Andre, co tu robisz? - ulga, że to on, zmieszanie, sama nie wiedziała co w tym momencie czuje.
- Co ty robiłaś tam?! - niemalże warknął na nią, przytrzymując ją za ramiona.
- Byłam u Christophera - odpowiedziała szczerze, nie zrozumiawszy intencji pytania.
- Sypiasz z nim? - zapytał wprost.
- Tak - odpowiedziała przyzwyczajona do mówienia mu prawdy.
- Zmusza cię do tego? - zapytał coraz bardziej rozgniewany, zbyt mocno zaciskając trzymające ją ręce.
- Nie... - wyszeptała niemal niedosłyszalnie.
Jego spojrzenie się zmieniło. Gniew gdzieś wyparował. Teraz było pełne smutku. Bólu. Andre puścił ją. Odwrócił się od niej.
- Chodźmy do domu - odezwał się tekturowym, wypranym z emocji głosem.
- Zaczekaj - chwyciła go za rękę.
Otrącił jej dłoń, ale ponownie spojrzał na dziewczynę.
- Myślałem... byłem przekonany, że coś dla ciebie znaczę - wyrzucił z siebie - że my...
Łzy. W jego oczach pojawiły się łzy. Bella czuła się, jakby jej serce rozpadało się na milion, drobnych kawałków.
- Andre... - zaczęła, ale on przecząco pokręcił głową.
- Wracajmy do domu - powtórzył i ruszył nie czekając na nią.
- Andre, to nie tak - dogoniła go prawie od razu.
Roześmiał sie gorzko.
- Wiesz, ze wszystkich dziewczyn, jakie poznałem - mówił nie zwalniając kroku - nie spodziewałem się, że akurat ty...
- Andre! - krzyknęła, a potem zamilkła, zdając sobie sprawę jak już jest późno. Nabrała w płuca powietrza, by odetchnąć głęboko i uspokoić swój własny głos. Efekt jednak osiągnęła, bo chłopak znów się zatrzymał. - Ja nie mogę pozwolić na to, żeby stało ci się coś złego - chwyciła go za rękę. - Żeby on w jakikolwiek sposób cię skrzywdził. Proszę, zrozum - szeptała gorączkowo. - On jest zdolny do wszystkiego, z zimną krwią mógłby...
Chłopak przyciągnął ją do siebie i zamknął jej usta pocałunkiem. Wpatrywała się w niego oniemiała. Niepewnie odwzajemniła jego pocałunek. Od tamtego jednego razu nic się między nimi nie działo. Andre przytulał ją do siebie, całował jej włosy, trzymał za rękę, ale nigdy nie inicjował niczego więcej. To z Christopherem przez ten czas sypiała.
- Nigdy... więcej... się z nim nie spotkasz - jego głos był cichy, ale stanowczy. Namiętne pocałunki przerywały słowa.
- Andre... - próbowała coś powiedzieć, ale zmroził ją inny, równie znajomy głos.
Stał niedbale oparty o maskę czarnego, sportowego Porsche. Bella mogłaby przysiąc, że jeszcze przed chwilą nie było tu ani jego, ani drogiego auta. Wpatrywał się w nich intensywnie, a jego srebrzyste oczy w świetle latarni wyglądały niczym kocie.
- Proszę, proszę - uśmiechnął się arogancko, a ona zadrżała na widok tego uśmiechu - zagubiona dziewczynka i pies, którego sobie przygruchała. Czyż to nie piękna scena? - szydził.
Belli zabrakło powietrza. Zaczęła ogarniać ją panika. Andre stanął w taki sposób, by znaleźć się między nią, a nieznajomym. Nie! To nie działo się naprawdę! Nie mogło się dziać! Pełna pięknych marzeń bańka właśnie się rozbiła, a jej nowa, idealna rzeczywistość rozsypała się w pył.
Rozdział VIII
Chłopak, który przed chwilą jeszcze stał przy aucie, teraz z gracją wyminął Andre, zupełnie tak, jakby go tam w ogóle nie było. Chwycił Bellę za ramię, mocno i stanowczo przyciągając do siebie.
- Uważałaś, że było ci źle? - zapytał chłodno. - Teraz będzie znacznie gorzej.
Andre czuł się jak we śnie. Ogarniała go dziwna, lepka masa. Jego ciało było zbyt ociężałe, żeby się ruszać. Gdy jednak zobaczył przerażone, orzechowe oczy, otrząsnął się na tyle, żeby dotarło do niego, że musi coś zrobić. Powinien ją obronić, zabrać stąd, a nie stać jak idiota. Ogromnym wysiłkiem woli przejął kontrolę nad własnym ciałem.
- Zostaw ją! - warknął, odpychając od Belli chłopaka.
Na jego twarzy pojawiło się zaskoczenie, które jednak już po chwili zastąpiła lodowato zimna maska. Andre w jednej chwili go rozpoznał. To u niego w domu Bella próbowała się zabić. To od niego właśnie wracała i to jemu wtedy przyłożył. Najwyraźniej musi to zrobić jeszcze raz, a potem zabrać stąd przerażoną dziewczynę - jak najdalej. Tym razem jednak nie poszło tak łatwo. Nieznajomy zwinnie uniknął jego ciosu.
- Dość tego! - rozkazał, a Andre poczuł, że znów nie jest w stanie się ruszać. W srebrzystych oczach chłopaka pojawiła się teraz iskierka drwiącego rozbawienia. - Do samochodu. Obydwoje. Natychmiast.
Polecenia były krótkie i ostre, a Andre dopiero otwierając drzwi Porsche zdał sobie sprawę, że je wykonuje. To nie miało sensu. Dlaczego to robił? Bella wsiadła do środka, więc nie miał już wyboru. Cokolwiek by się nie działo, nie zamierzał zostawić jej samej.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Jechali przez kilkadziesiąt minut, by w końcu zatrzymać się przed okazałą willą z widokiem na morze. Bella milczała zbyt przerażona, żeby w jakikolwiek sposób zareagować. Dopiero teraz, gdy ujrzała ją po raz trzeci, zauważyła wyraźną zmianę. Christopher jej nie okłamał. Tamten Christopher jej nie okłamał. Nie zamierzał jej skrzywdzić. Ten jednak był inny, a przemiana była tak wyraźna, że nie miała pojęcia jak wcześniej mogła jej nie dostrzec. Zupełnie jakby nie był sobą. Choć jednak... to w dalszym ciągu był on. Gdy zaparkował, posłusznie wysiadła z samochodu i weszła do budynku. Tuż za sobą czuła obecność Andre, który zachowywał się jakby ktoś odurzył go narkotykami. Niejednokrotnie widziała już jak Christopher wpływał w ten sposób na ludzi. Nie miała pojęcia co dokładnie robił, ale wiedziała, że to właśnie on. Zaprowadził ich do zajmującego całe drugie piętro, rozległego salonu, który opływał we wszelkie możliwe luksusy. Na ścianie wisiał ogromny telewizor, nieopodal którego stał barek z drogimi alkoholami. Skórzane meble wyglądały klasycznie i dość surowo, ale jednocześnie sprawiały wrażenie wygodnych.
- Długo musiałem cię szukać - oznajmił z lekką nutką podziwu w głosie Christopher, wprowadzając ją do pokoju. - Udało ci się całkiem dobrze ukryć - przyznał.
Chciała mu odpowiedzieć. Uzmysłowić, że przecież widzieli się kilka chwil wcześniej, że przecież cały czas tam był. Wolała jednak milczeć. Tak było bezpieczniej. Rozsądniej. Christopher swoje chłodne spojrzenie przeniósł na Andreasa. Uśmiechnął się, a Bella wiedziała, że ten uśmiech nie wróży niczego dobrego.
- Usiądź tam - rozkazał mu, wskazując jeden z foteli, a Andre posłusznie, bez słowa protestu, wykonał jego polecenie.
Podszedł do barku i do dwóch szklanek nalał whisky. Jedną z nich podał siedzącemu w fotelu chłopakowi, a potem oparł się o blat stołu, sam trzymając w dłoni drugą. Bella znowu poczuła na sobie jego spojrzenie. Tym razem obok chłodu szaroniebieskich oczu pojawiło się pożądanie. Mimowolnie zadrżała, nie mając pojęcia co tym razem ją czeka.
- Rozbierzesz się dla nas, powoli i bardzo zachęcająco - oznajmił cichym, nie znoszącym sprzeciwu głosem. - Potem pomyślę co zrobimy dalej - uśmiech, którym ją obdarzył mógł zmrozić w żyłach krew.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Nie był w stanie jasno myśleć. Nie miał pewności czy w ogóle był w stanie myśleć. Patrzył na pobladłą z przerażenia twarz Belli i w żaden sposób nie reagował. Tylko dlaczego? Na to pytanie nie potrafił sobie odpowiedzieć. Posłusznie siedział w fotelu, od czasu do czasu popijając nalany dla niego alkohol. Ciemnowłosy chłopak przesuwał dłońmi po ciele nagiej dziewczyny. Andreas czuł do niego nienawiść. To, że jej dotykał, sprawiało mu ból. Bella powoli zaczęła rozbierać również jego, jakby w ogóle nie przejmując się obecnością Andreasa. Tamten całował ją zapamiętale. Podniósł dziewczynę z ziemi, a ona oplotła go nogami.
- Myślę, że pójdziesz z nami - zwrócił się do niego z nieprzyjemnym uśmiechem, na chwilę odrywając swoje usta od alabastrowej skóry Belli.
Andreas chciał zaprotestować, ale nie był w stanie tego zrobić. Posłusznie wstał z fotela i niczym skazaniec, udał się za nimi do innego pokoju.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Bella leżała na szerokim łóżku, starając się nie zwracać uwagi na to, co robił z jej ciałem Christopher. Nie potrafiła jednak zignorować milczącej obecności Andre. Chłopak klęczał pod ścianą, z założonymi za głową rękami, mimowolnie się w nią wpatrując. To było nie do zniesienia. Zarówno dla niego jak i dla niej. Przymknęła oczy, starając się wyobrazić sobie, że jest zupełnie gdzie indziej. Może znowu na leśnej polanie? Christopher był delikatny, niemalże czuły. Całował jej ciało, w przyjemny sposób pieścił piersi. Bella czuła narastające podniecenie. Chłopak zbyt dobrze ją znał. Gdy przesunął się niżej, językiem przesuwając po jej intymnym miejscu, nie potrafiła powstrzymać cichego jęku. Przestał idealnie w momencie, gdy poczuła, że już dłużej nie wytrzyma. Silnymi dłońmi zmusił ją, żeby uklęknęła i wypięła pupę. Podparła się na rękach. Christopher dopilnował, żeby twarzą skierowana była w stronę Andreasa. Zawstydzona spuściła wzrok.
- O nie, będziesz patrzyła mu w oczy - usłyszała drwiący rozkaz, którego bała się nie wypełnić.
Rozsunął jej nogi, by móc uklęknąć między nimi. Wszedł w nią mocno, brutalnie, bez zapowiedzi. Zachłysnęła się powietrzem. Na chwilę wstrzymała oddech. Na policzkach Andreasa pojawiły się łzy. Ona sama, z trudem powstrzymywała się, żeby nie zacząć płakać. Nie zamierzała dać Christopherowi tej satysfakcji. Mocne, szybkie pchnięcia, przeradzały się czasami, zupełnie niespodziewanie, w jeszcze mocniejsze. Nie była w stanie powstrzymać jęków i westchnień. Jego ręce znajdowały się na jej biodrach, zmuszając ją, by także się poruszała. Po kilku minutach wtuliła twarz w poduszkę, a on jej na to pozwolił, nie przestając się jednak poruszać. Był tam, był w niej, a ona czuła go całą sobą. Równie boleśnie, co na samym początku, zdawała sobie również sprawę z obecności, obserwującego tą scenę załzawionymi oczami, Andre.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Obudził sie zlany potem. Gwałtownie usiadł. Bella! Nie było jej przy nim. Za to była... była w jego śnie. Zadrżał, bo to było gorsze od wszystkiego, co śniło mu się do tej pory. I wydawało się takie rzeczywiste... Wstał i poszedł pod prysznic. Wiedział, że już na pewno nie zaśnie. Ciepła woda sprawiała, że myślał coraz jaśniej. A co jeżeli... Skoro ona znała jego sny... Mimo pary, która unosiła się w kabinie nagle ogarnął go chłód. Co jeżeli jego sny w jakiś sposób były prawdą? Widział dom do którego pojechali. Znał to miejsce. Zakręcił wodę i wyszedł spod prysznica. Pospiesznie wciągnął na siebie grafitowe dżinsy i czarną koszulkę. Jego myśli, serce i oddech nie uspokoją się dopóki nie dostanie potwierdzenia, że to co mu się śniło nie działo się naprawdę. Przez dom wszedł do garażu by dostać się do auta. Rodzice spali albo w ogóle ich nie było. I tak nie miało to żadnego znaczenia. Gdy wsiadał do samochodu i odpalał silnik, miał przed sobą jasno wytyczony cel podróży.
Rozdział IX
Christopher zaklął cicho. Czarne Porsche stało dokładnie w tym miejscu, w którym je zostawił. To znaczy - zostawił w swoim śnie. Nie, to nie mogło dziać się naprawdę, ale jeżeli się działo, to w takim razie Bella... Wiedział, że musi to sprawdzić. Tylko jak? Uśmiechnął sie do siebie na myśl, że może rodzice wreszcie go zauważą, gdy będą musieli zapłacić kaucję, kiedy zostanie aresztowany za włamanie. Kuszący pomysł. Ostatecznie postanowił, mimo wczesnej godziny, po prostu zadzwonić do drzwi. W ten, jakże banalny sposób, będzie mógł udowodnić sobie, że jest kompletnym wariatem. Zaparkował swoje sportowe auto obok Porsche i, ze zbyt szybko bijącym sercem, wysiadł by zrealizować swój plan.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
W pierwszej chwili chciał zignorować natręta - jeszcze nie skończył zabawy. Gdy jednak wyjrzał przez okno, zorientował się, że niezapowiedziany gość przyjechał tutaj specjalnie do niego, na dodatek wcale nie tanim samochodem, więc istniała możliwość, że był to ktoś, z kim trzeba się liczyć. Włożył na siebie spodnie i tylko w nie ubrany zszedł na dół. Było to działanie celowe. Chciał, żeby natręt zorientował się, że w czymś mu przeszkodził.
- O co chodzi? - zaczął otwierając drzwi, ale zamilkł gdy tylko uchyliły się do połowy.
Na dworze stał on, a przynajmniej ktoś do niego bliźniaczo podobny. Stał i wpatrywał sie w niego tak samo zaskoczonym wzrokiem jak jego własny. Nieproszony gość otrząsnął się pierwszy i mijając go w drzwiach wszedł do środka.
- Kim jesteś? - zażądał odpowiedzi.
Christopher zatrzasnął drzwi.
- Takie samo pytanie mógłbym zadać tobie - oznajmił.
- Nazywam się Christopher Sariel - wzruszył ramionami nieznajomy, jakby już spodziewał się, usłyszenia takiej samej odpowiedzi. - Szukam przyjaciółki. Czy jest tutaj? - jego głos stał się natarczywy. Rozkazujący. A on, ku swojemu wielkiemu zdumieniu, rozpoznał w nim swój własny ton.
To było dziwne, ale i intrygujące. Christopher jednak zdał sobie jasno sprawę, że ta wymiana zdań jest kompletnie pozbawiona sensu.
- Przedyskutujemy to na górze - oznajmił, formując te słowa w taki sposób, jakby były rozkazem.
Jego oczy spojrzały na niego zaskoczone. Chłopak nieufnie ocenił go wzrokiem.
- Nie - oznajmił w końcu. - Nigdzie nie pójdziemy, dopóki nie powiesz mi gdzie jest Bella.
W tym momencie Christopher zaczął czuć, że traci kontrolę. Ten nieznajomy... bez trudu... bez najmniejszego wysiłku... ignorował jego rozkazy! To nie było możliwe!
- Chirs? - znajomy głos przerwał im mierzenie się wrogimi spojrzeniami. - Chris! - krzyknęła Bella, zbiegając po schodach.
Obydwaj, jak na komendę, podnieśli na nią wzrok. Miała na sobie biały szlafroczek, z miękkiej froty i najwyraźniej nic więcej. Poplątane, rozwiane włosy i zaróżowione policzki. Jej widok sprawił, że coś ścisnęło go w dołku. Obydwaj zareagowali, każdy jednak inaczej.
- Wracaj na górę! - zażądał w ten samej chwili, w której nieznajomy podbiegł do dziewczyny, chwytając ją w ramiona.
Tego było za wiele! Miał także inne metody. Nie polegał jedynie na sile uroku. Skrzywił się, gdy Bella ufnie wtuliła się w tors obcego chłopaka - jego sobowtóra. Powoli, spokojnym krokiem podszedł do stojącej w korytarzu komody. Z górnej szuflady wyciągnął rewolwer, a potem, z równym spokojem, jak gdyby nigdy nic, po prostu wystrzelił.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Padł wystrzał. Bella krzyknęła. Na plecach zarówno jednego jak i drugiego pojawiła się krwawa plama. Stojący przy komodzie Christopher osunął się na podłogę, upuszczając broń. Chłopak, który wciąż był przy Belli, ciężko się o nią oparł. Przerażona pomogła mu usiąść na schodach. Jęknął z bólu. Musiała coś zrobić, ale nie miała pojęcia co. Nie chciała go zostawiać, a może właściwie ich zostawiać?
- Andre! - krzyknęła rozpaczliwie, mając nadzieję, że tamten obudził się z transu.
Najwyraźniej urok Christophera przestał na niego działać, gdyż już po chwili był obok niej.
- Co do cholery?! - stanął oniemiały, nie mogąc zrozumieć sytuacji.
- Pomóż, mi proszę - ponagliła go Bella.
Chyba dopiero teraz dotarło do niego, że obydwaj są ranni. Przykucnął przy siedzącym na schodach chłopaku. Obejrzał ranę.
- Wygląda na draśnięcie. Trzeba je zszyć i opatrzyć. Zadzwoń na pogotowie - rozkazał - a ja ich dokładniej obejrzę. Co się w ogóle wydarzyło? To bliźniacy?
Dziewczyna przecząco pokręciła głową.
- Zadzwonię na pogotowie i jak im to wyjaśnimy? - spytała cicho. - Uważasz, że to naprawdę konieczne? - dodała błagalnie.
Z jakiejś przyczyny intuicja podpowiadała jej, że to byłby naprawdę zły pomysł. Christopher by sobie poradził, ale nie zdziwiłaby się, gdyby na przykład o strzelanie do nich oskarżył Andre. Nie wątpiła, że wszyscy by mu uwierzyli. Na myśl przyszło jej również kilka innych, jeszcze gorszych scenariuszy.
- Doskonale - wzruszył ramionami próbując nie okazać niezadowolenia i swojej niechęci. - Jest tu jakaś apteczka? - rzucił w powietrze.
- W łazience - mruknął pełnym bólu głosem gospodarz.
Andreas pomógł Belli zaprowadzić obydwu chłopaków na górę. Wiedziała, że zapewne myśli o tym, by ich tu zostawić i zniknąć jak najszybciej. To wszystko było tak irytująco dziwne... a jednak, ona sama była już do tego przyzwyczajona. Myśl o ucieczce była kusząca, ale nie skorzystała z okazji. Nie potrafiłaby ich w ten sposób zostawić. Obydwaj, bez góry, tylko w samych spodniach, siedzący obok siebie. Wyglądali idealnie jak jednojajowe bliźniaki. Nikt by ich nie odróżnił. Chociaż nie... Bella wiedziała, że by ich rozpoznała. Jeden Christopher siedział niezbyt pewnie, jakby zastanawiał się o co chodzi. Gdy jego wzrok kierował się ku niej był pełen ciepła i troski. Drugi, mimo tego co się stało, już zdążył się otrząsnąć i znowu był panem sytuacji. W jego spojrzeniu był chłód i zimna kalkulacja. Zastanawiał się o co chodzi, zaciekawiony zagadką, na którą trafił. Była przekonana, że myśli, jakie może z tego wyciągnąć korzyści. Nie myliła się.
- Intrygujące - mruknął Christopher przyglądając się swojemu sobowtórowi, gdy Andreas skończył zajmować się jego postrzałową raną. - Kto cię tutaj przysłał? - zapytał patrząc prosto w swoje odbicie.
- Sam się przysłałem - odwarknął mu tamten. - Przyszedłem po Bellę i w dalszym ciągu zamierzam ją stąd zabrać.
- Cóż - szeroki uśmiech Chrisophera nie obejmował szaroniebieskich oczu - w takim razie chyba obydwaj powinniśmy się cieszyć, że tak kiepsko strzelam. Inaczej Bella zostałaby zupełnie sama.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Coś musiało pójść nie tak, tylko kiedy i przy jakiej okazji? Christopher tego nie wiedział, ale jego sobowtór fascynował go coraz bardziej. Był... nim, a jednocześnie zupełnie się od niego różnił. Tyle, że odczuwali dokładnie to samo. Z rozmysłem przesunął żyletką po przedramieniu, tnąc się do krwi, by zorientować się czy to samo stanie się z drugim chłopakiem. I rzeczywiście. Tamten nawet nie zauważył, że z niezbyt głębokiej rany spływają stróżki krwi. Nie miało to kompletnie żadnego sensu - najmniejszej racji bytu, a przez to intrygowało go tylko jeszcze bardziej.
- Nic ci nie jest? - wykrzyknęła Bella, zrywając się z fotela na którym siedziała i podbiegając do chłopaka.
Skrzywił się nieznacznie na myśl o tym, że to nie nim się zainteresowała, gdy wyszedł z łazienki sprawdzić efekt swojej pracy. Rana z boku pleców bolała przy każdym kroku, mogło jednak być gorzej. Znacznie gorzej. Przyglądał się jak dziewczyna delikatnie zmywa płynącą po ręce tamtego krew. Jak przykłada w miejscu skaleczenia gazę. Miał ochotę odciągnąć ją stamtąd, musiał jednak mieć jakiś plan. Na spokojnie to wszystko przemyśleć, żeby nie popełnić po raz drugi jakiegoś głupstwa. Skoro raniąc tamtego ranił również sam siebie...
- Idziemy do domu - oznajmił spokojnym, ale stanowczym głosem Andreas, podchodząc do dziewczyny. Wziął ją za rękę. - Nic im nie będzie - dodał, gdy spojrzała na niego niepewnie.
- Nie zabierzesz jej stąd!
- Nie ma mowy! - Christopher zdziwił się gdy obydwaj zaprotestowali niemal chórem.
- Wy nie macie w tej kwestii nic do powiedzenia - odwarknął im w odpowiedzi blondyn.
Bella wyrwała mu rękę. Cofnęła się o krok. Chciała coś powiedzieć, ale w tym momencie Christopher - ten drugi Christopher - wstał.
- Wracaj do domu - zwrócił się do Andreasa, a Christopher usłyszał w jego głosie swój własny ton. - Zapomnij o Belli. Ona zostanie ze mną, a ja dopilnuję, żeby nikt jej nie skrzywdził.
Chłopak przez chwilę patrzył na niego bezmyślnie, pustym wzrokiem, jakby nie wiedział w ogóle co tutaj robi. Potem odwrócił się, zszedł po schodach i wyszedł z domu. Bella przylgnęła do boku drugiego Christophera, a on otoczył ją ramieniem, w opiekuńczym geście.
- Tak będzie najlepiej - powiedział do niej cicho, a ona skinęła głową.
Tak, całkiem możliwe - przyznał w myślach Christopher - że właśnie tak będzie najlepiej.
Rozdział X
Obudziła się, choć dalej czuła się zmęczona. Nie, to chyba oni ją obudzili. Kłócili się o coś i robili to zbyt głośno. Przeciągnęła się ziewając. Nic dziwnego, że obydwaj byli ciekawi siebie nawzajem. Ona sama również była ciekawa tego co się stało i jak się to wydarzyło. Wstała, szybko się ubrała i umyła, by do nich dołączyć. Rewelacje jednak już na nią czekały. W końcu doszli do porozumienia. Jechali do Francji i zabierali ją ze sobą. W pierwszej jednak kolejności Christopher, ten którego uważała za dobrego, zabrał ją do miasta, by kupić niezbędne na podróż i kilka późniejszych dni rzeczy. Gdy na chwilę zostawił ja samą przy stoliku, w kawiarni, w centrum handlowym, by zamówić dla nich napoje, do środka wszedł Andreas. W pierwszej chwili skamieniała, nie wiedząc jak chłopak na nią zareaguje, potem jednak dostrzegła, że nie był sam. Towarzyszyła mu uwieszona jego ramienia, złotowłosa Jane. Śmiali się wesoło. Zupełnie, jakby się nic nie wydarzyło... Andreas spojrzał na nią przelotnie, tak jak rozejrzał się po innych, nielicznych o tej porze gościach kawiarni, a potem wraz z przyjaciółką zajął miejsce dwa stoliki dalej. Bella poczuła jak pęka jej serce. Kąciki oczy dziewczyny stały się wilgotne, a ona ze wszystkich sił powstrzymywała się od płaczu.
- Wszystko w porządku? - spytał Christopher, który w międzyczasie zdążył wrócić z kawą.
- Tak - wyszeptała, gdy podążył za jej wzrokiem.
Chłopak usiadł koło niej, obejmując ją opiekuńczo ramieniem.
- Nie pamięta cię - powiedział cicho. - Nikt cię nie pamięta. Próbował mi to wytłumaczyć, ale tylko tyle z tego zrozumiałem - westchnął. - Przykro mi - powiedział tuląc ją do siebie mocniej.
Bella oparła głowę o jego ramię.
- Nie, to mi nie powinno być przykro - odezwała się niemalże bezgłośnie - tak jest znacznie łatwiej i... lepiej.
Wiedziała, że ma rację, choć serce ze wszystkich sił krzyczało, że ono wie lepiej.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Rano mieli lecieć do Europy. Zarezerwowali już bilety samolotowe. Bella wierciła się w zbyt dużym dla jednej osoby łóżku, w eleganckiej willi "tego drugiego" Christophera. "Pierwszy" Chris, ten który był dla niej dobry, wyszedł tylko na chwilę i zaraz miał wrócić, ale minuty dłużyły się w nieskończoność. Nie lubiła kiedy zostawiał ją samą. Jeszcze do niedawna o niczym innym nie marzyła, ale teraz... teraz chciała, żeby był przy niej. Już niemal zasypiała, kiedy wreszcie do niej wrócił. Na jego widok uśmiechnęła się sennie. Położył się obok niej, pozwalając by wtuliła w niego swoje plecy.
- Bella - zamruczał, odgarniając jej włosy i wargami muskając kark dziewczyny.
Zadrżała, pragnąc nie tylko jego bliskości. Położył rękę na jej udzie, a ona lekko rozsunęła nogi. Sama jego obecność wystarczyła, by przestała być śpiąca.
- Na pewno? - zapytał cicho. - Nie chcę, żebyś była zmęczona przed podróżą... - zaczął zatroskanym głosem.
W odpowiedzi odwróciła się uśmiechając do niego łagodnie. Otoczyła ramionami jego szyję. W jednej chwili znalazł się nad nią. Jego dotyk... jego pocałunki... Bella przymknęła oczy. Ostatnią rzeczą, której teraz pragnęła był sen. Odpoczynek mógł poczekać. Zsunął z niej majtki, podciągnął do góry koszulkę dziewczyny i zaczął całować jej piersi. Palcami przesunął po jej łonie. Oplotła go nogami, a on po chwili wszedł w nią delikatnie. Patrzył jej w oczy, poruszając się coraz szybciej. Czuła go w sobie i pragnęła, żeby nie przestawał. Oplotła go mocniej nogami, jej ręce błądziły po jego plecach. Całą sobą czuła go w środku. Skończyli niemal w tym samym momencie. Fala przyjemności rozeszła się po wilgotnym od potu ciele dziewczyny.
- Kocham cię - szepnął Christopher, opadając obok niej i przyciągając ją do siebie.
Wtuliła się w niego ufnie.
- Ja ciebie też - przyznała, zamykając oczy.
- Dawno nie było tak, żebyś ty też tego chciała - stwierdził rozbawionym głosem.
Coś nie pasowało jej w tym co powiedział, było jednak na granicy świadomości. Gwałtownie usiadła, kiedy do niej dotarło. Jej spojrzenie spotkało się ze wzrokiem stojącego w drzwiach chłopaka, który z wściekłością obserwował tą scenę.
- Ty dupku! - warknęła na leżącego obok niej Christophera.
Roześmiał się w odpowiedzi. Szaroniebieskie oczy spojrzały na niego groźnie, w odpowiedzi jednak ujrzały jedynie wzrok pełen triumfu.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Nie odzywała się do niego - i bardzo dobrze. Nawet nie patrzyła w jego stronę. Siedziała obok tego pieprzonego sobowtóra, a cała ta farsa zupełnie już przestawała być zabawna. Zapłacił wysoką cenę, by osiągnąć to co miał, a ten tam po prostu się pojawił i, z jakiejś nieznanej nikomu przyczyny, dysponował równą mu mocą. Christopher miał dość. Chciał, żeby tamten się odczepił, oddał mu Bellę, a potem rozpłynął się w powietrzu. O tak, to byłoby idealne rozwiązanie. Wróciłby do swojego dawnego życia i nigdy więcej nie pozwoliłby na to by ktokolwiek mu przeszkadzał. Nagle zdał sobie sprawę co to za uczucie i dlaczego zamiast po prostu wziąć siłą dziewczynę, udawał czułego kochanka. Był zwyczajnie, piekielnie zazdrosny. Bo ona, oczywiście gdyby miała jakikolwiek wybór, wolałaby tamtego. Mimo że jego sobowtór był nim, to jednak nim nie był. Zagadka do rozwiązania powoli znów zaczynała stawać sie zabawna...
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Christopher nie poznawał tego miejsca, a jednak wiedział, że już tu kiedyś był. Nawet, jeżeli tylko w snach. W końcu przecież one również na swój sposób stawały się prawdziwe. Francuski dworek okazał się być właściwie ponurym zamczyskiem, a już na pewno starym domiszczem, idealnym jako tło dla podrzędnych horrorów.
- Chris, coś ty zrobił z tym miejscem? - wykrzyknęła Bella, wysiadając z czarnego samochodu, którym tu przyjechali. - Tu było tak pięknie - odezwała się z żalem.
Chłopak skrzywił się lekko, patrząc na popękane kamienie na ścianach, zachwaszczony ogród, wysokie, kolczaste pnącza i popękane szyby w oknach. Nawet znajdujący się za domem, zielony las, wyglądał jakoś tak złowrogo. Najwyraźniej nieco go poniosło. Kiedy uciekła zupełnie przestał nad sobą panować... sobą, swoimi eksperymentami i mroczną energią, która czasami, niechcący wydzierała się spod kontroli.
- I znowu będzie - obiecał, wzruszając ramionami, by ukryć własne zaskoczenie.
Christopher zamrugał oniemiały. Przez chwilę nie był sobą. Czuł, myślał, wiedział dokładnie to samo co ten drugi chłopak. Jak to się mogło stać? Postanowił, że to przemilczy, przynajmniej dopóki nie okaże się, że jest to wiedza niezbędna do rozwiązania tej dziwnej zagadki. To jednak nie było tak przerażające, jak sam fakt, że gdy poznał myśli tamtego, jego uczucia... Christopher go zrozumiał. Zupełnie jakby byli tą samą osobą...
Rozdział XI
Dom ledwo nadawał się do zamieszkania. Wnętrze również wyglądało na zapomniane i zniszczone. Bella czuła smutek. Niegdyś naprawdę kochała to miejsce, ale później... teraz...
- Właściwie jak udało ci się uciec? - spytał zaciekawiony chłopak.
Siedzieli na nieco zakurzonej, kremowej kanapie, stojącej w przestronnym, niegdyś pięknym i gustownie urządzonym salonie. Z dawnej świetności pozostały jedynie marne resztki. Zupełnie jakby nikt tu nie mieszkał od lat, nie zaledwie od kilku miesięcy. Bella przez chwilę milczała. Spojrzała niepewnie na drugiego Christophera, w jej oczach tliło się nieme pytanie, czy powinna o tym mówić.
- To może być ważne - westchnął tamten, najwyraźniej również nie wiedząc czy mogą zaufać temu drugiemu.
- Zostawiłeś przy sobie tylko jedną osobę, żeby zajmowała się nami i domem - odpowiedziała cicho. - To on mnie stąd zabrał.
- Jonathon?! Niemożliwe! - oznajmił stanowczo Christopher. - Był zbyt lojalny - stwierdził z całym przekonaniem.
- Więc dlaczego go tutaj nie ma? - wyszeptała cicho Bella, nie mogąc przestać rozglądać się po wymarłym domu.
Miała rację. Nie było go tutaj. Zniknął wtedy, kiedy ona. Coraz więcej zagadek wymagało jak najszybszego rozwiązania.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Coś się działo, a on wcale nie był pewien czy jest to dobre czy złe. Kiedy znaleźli się w tym miejscu, granica między rzeczywistością a mistycyzmem zaczęła się zamazywać. Christopher coraz częściej poznawał myśli bliźniaczego chłopaka. Coraz częściej czuli to samo. Czuli obydwaj. Teraz już wiedział, że nie dotyczy to tylko jego. Chciał odkryć prawdę, rozwiązać zagadkę tak samo mocno jak tamten. Tylko, że bał się o bezpieczeństwo Belli. Może, gdyby jej tutaj nie było... Może wcale nie powinni zabierać jej ze sobą? Dopiero teraz jasno uświadomił sobie, że to wszystko nie było snem. Przecież Bella istnieje naprawdę, a on... on naprawdę ją kocha. Powinien ją stąd zabrać. Jak najszybciej. Gdy tylko o tym pomyślał, poczuł fale złości. Uczucia tamtego drugiego zlewały się z jego własnymi.
- Nie ma mowy - zawarczał drugi Christopher i już nie było sensu niczego przed nim ukrywać.
- Wychodzimy, teraz - oznajmił chłopak wstając z kanapy, na wszelki wypadek zasłaniając sobą dziewczynę.
- Nigdzie nie idziecie! - Chris nie był pewien czyją złość tak wyraźnie czuje, zdawał sobie jednak sprawę, że aż gotuje się w środku.
- Idziemy - oznajmił odwracając się do niego plecami i biorąc za rękę dziewczynę, która już również zdążyła wstać i teraz wpatrywała się w nich wielkimi z przerażenia oczami.
To był błąd. Wystarczyła chwila nieuwagi. Obudziła sie furia. Tamten rzucił się na niego, przewracając go na pokryty kurzem dywan. Bella puściła jego dłoń i odskoczyła przestraszona. Żadnego z nich w tym momencie nie obchodziło, że ta bijatyka jest bez sensu. Żaden z nich nie mógł wygrać. Obydwaj chcieli zadać sobie nawzajem ból, nawet kosztem tego, że zadają go samym sobie.
- Przestańcie! - prosiła cofająca się pod ścianę dziewczyna.
Nie słuchali jej. Jednemu z nich udało się wstać, ale drugi natychmiast popchnął go, tak, że ten wpadł na drewniany stolik. Po chwili znów znaleźli się na podłodze, okładając się pięściami. Ziemia zaczęła się trząść. Cały dom zadrżał w posadach. Bella krzyknęła. Ozdobne naczynia pospadały z półek, tworząc na podłodze nieukładalną zbieraninę puzzli. Masywny regał runął na ziemię i gdyby nie odtoczyli się w ostatniej chwili, przygniótłby ich swoim ciężarem. Bella kucała przyklejona do ściany i wpatrywała się w coś za ich plecami. Na chwilę oprzytomnieli. Odwrócili się za siebie, by tam, gdzie wcześniej stał regał, ujrzeć ziejącą czernią dziurę w ścianie.
~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~
Popatrzyli po sobie nawzajem. Nie musieli porozumiewać się słowami - juz nie musieli. Uczucia i myśli przelewały się pomiędzy nimi wartkimi strumieniami. Złość, chęć posiadania, egoizm, sadyzm, samozadowolenie mieszało się z miłością do Belli, dobrocią, łagodnością, chęcią bezkonfliktowego rozwiązywania problemów. Żaden z nich nie czuł się sobą, ale łączyło ich jedno - zrozumienie. Chris zniknął gdzieś na chwilę, by moment później wrócić z latarką.
- Zostajesz tutaj - odezwali się jednogłośnie do Belli.
- Nie ma mowy - prychnęła, jakby cały strach sprzed kilku minut zdążył już z niej wyparować. - Pozabijacie się tam nawzajem.
Obydwaj obdarzyli ją podobnymi, ponurymi uśmiechami i wzruszeniem ramion. Najwyraźniej jednak zdecydowali się nie protestować, zdając sobie sprawę, że i tak jej nie powstrzymają - przynajmniej nie bez udziału ekstremalnych metod. Latarką oświetlając sobie drogę weszli w paszczę ciemności. Ostrożnie, krętymi schodami zeszli w dół. Były tu kurz i pajęczyny - tak samo jak w pozostałych częściach zaniedbanego domu. Na dole jednak czekała ich niespodzianka. Niewielkie, kwadratowe pomieszczenie o kamiennych, nie pokrytych niczym ścianach. Wyglądało jak pracownia - albo, gdyby zabrać stąd biurko, krzesło, fotel z wysokim oparciem i regał z książkami, mogłoby również być celą więzienną. Żadne z nich nie zdawało sobie sprawy z istnienia tego pomieszczenia. Pokój wyglądał zupełnie inaczej niż reszta domu. Był zupełnie niezniszczony, cegły nie były popękane, a kurz zapomniał się tu osiąść.
- Co do cholery? - zapytał Christopher, zbliżając się do biurka, na którym leżała oprawiona w skórę książeczka.
To wszystko nie miało sensu. Niechęć by otworzyć notatnik była tak ogromna, że Christopher z trudem się do tego zmusił. Całe strony zapisane były jego równym charakterem pisma. Nie pamiętał, żeby je zapisywał, to jednak zupełnie go już nie zdziwiło. Zaczął czytać, a z każdym poznanym słowem robił to coraz szybciej i zachłanniej. Rozwiązanie zagadki właśnie dostało się w jego ręce.
- Ta moc miała uczynić mnie złym. Bezwzględnym. Bez duszy i sumienia. Myślałem, że go wykiwam - szepnął. - Dlatego stworzyłem ciebie - odwrócił się by spojrzeć w srebrzyste oczy swojego sobowtóra, ale Christophera nigdzie nie było. - Bella? - pytająco wypowiedział imię stojącej tuż za nim dziewczyny.
Wyglądała na zmieszaną. Zaskoczoną. Znowu przestraszoną, a on poczuł z tego powodu nieprzyjemny, wewnętrzny chłód.
- Bella, wszystko dobrze, ja... - zaczerpnął głęboko powietrza i zdał sobie sprawę, że wszystkie uczucia i myśli na powrót stały sie jego własnymi. - To ja prosiłem Jonathona, żeby w razie jakichkolwiek kłopotów zabrał cię ode mnie. Jak najdalej. Tak, żebym cię nie odnalazł. Chyba wiedział, że będzie mnie dwóch - westchnął - i miał nadzieję, że moja dobra wersja cię ochroni.
Patrzyła na niego nierozumiejącym wzrokiem, ale on już wiedział co się wydarzyło. Zawarł pakt, na mocy którego jego dobra strona, wszystkie pozytywne uczucia, zostają sprzedane w zamian za moc, którą posiadł. Teraz również przypomniał sobie do czego mu ona była. Jego rodzice zostali zamordowani przez sycylijską mafię, a Bella, ona widziała to na własne oczy. Była niebezpiecznym świadkiem. Sprawił, że zapomniała. Chciał ją chronić. Nie wyszło, bo najgorszy okazał się on sam. Niemalże stracił cały majątek. Niewiele brakowało by ich także zabili, ale ta moc... zabawa z demonami... to miało pomóc. Zdawał sobie sprawę, że coś może pójść nie tak, dlatego stworzył drugiego siebie i schował tam wszystkie najcenniejsze wspomnienia i uczucia. W ten sposób powstał dobry i zły Christopher. Żaden jednak o niczym nie wiedział, bo cała tajemnica ukryta została w notatniku.
- Bella... jego już nie będzie - odezwał się po chwili milczenia. - To wszystko co sie wydarzyło... mogę sprawić, że o tym zapomnisz. Mogę znów wysłać cię do Ameryki. Możesz zacząć wszystko od nowa... - zaproponował walcząc z bólem, jaki niosła ze sobą ta propozycja.
Czuł się dziwnie. Nie stał się dobry, właściwie to się wcale nie zmienił. Po prostu boleśnie uświadomił sobie jak bardzo mu na niej zależy, jak mocno ją kocha. Wróciły do niego wszystkie uczucia i sumienie. Zupełnie jakby stopił się lód. Potrafiłby być bezwzględny, zimny i bezlitosny, ale... ale nie w stosunku do niej.
- Nie! Chcę tu zostać - oznajmiła stanowczo. - Zostanę z tobą - dodała znacznie ciszej.
Zamiast odsunąć się podeszła bliżej. Bezwiednie wyciągnął do niej ręce, a ona wsunęła się w jego uścisk, wtulając się w jego ramiona. To wszystko da się naprawić, był tego pewien - a nawet jeżeli nie, nie zamierzał wyzbywać się jedynej rzeczy, która trzymała go przy zdrowych zmysłach - musiała mu pozostać nadzieja.

Epilog

Po remoncie dworek odzyskał dawną świetność. Wyglądał po prostu pięknie. Bella przypomniała sobie dlaczego kiedyś tak bardzo kochała to miejsce. Dom, który później stał się jej więzieniem. Teraz postanowiła jednak, że nie dopuści do tego już nigdy więcej. Będzie pilnowała Christophera na każdym kroku, żeby znowu nie popełnił jakiegoś głupstwa. Dowie się wszystkiego czego będzie trzeba na temat demonów i czarnej magii, nie ważne co będzie musiała poświęcić. To stało się bez znaczenia. Liczyło się to, że on do niej wrócił. I to naprawdę był on. Nareszcie niczego w nim nie brakowało. Pisnęła gdy otoczyły ją silne ramiona, unosząc w górę i okręcając dookoła. Gdy postawił ją na ziemi, oplotła go ramionami. Pochylił sie, by ją pocałować. Bella po raz kolejny zdziwiła się tym niezwykłym uczuciem. Do tej pory nie sądziła, że jeszcze kiedykolwiek będzie potrafiła być naprawdę szczęśliwa.

 

Dział: Opowiadania