październik 05, 2024

Rezultaty wyszukiwania dla: własne

czwartek, 15 październik 2015 11:23

Slow West

„Slow West" to pełnometrażowy debiut Johna Macleana. Reżyser do tej pory zrealizował dwie krótkometrażówki. Co ciekawe – obie z tym samym aktorem. Michaelem Fassbenderem. Nie mogło go więc zabraknąć u boku Macleana i tym razem. Właśnie gdzieś tutaj zaczyna się sukces „Slow West" - to rola pisana pod konkretnego aktora, film, który jest wyśnioną „wariacją na temat". A poza tym, jak wielu zdecydowałoby się zrobić Dziki Zachód wśród krajobrazów Nowej Zelandii?

Siedemnastolatek, szkocki panicz Jay Cavendish (Kod Smit-McPhee) przemierza ocean i wiele kilometrów w poszukiwaniu miłości swojego życia Rose Ross (Caren Pistorius). Chłopak trafia w końcu na Dziki Zachód, którego praw nie jest świadom w żadnym stopniu. Po drodze spotyka Silasa (Michael Fassbender), tajemniczego wędrowca, który zaproponuje paniczowi pomoc w przeprawie przez tę krainę. Jakie będą konsekwencje decyzji Jaya? Czy Silas wie coś, o czym nie wie Cavendish? Czy uda im się odnaleźć Rose? Co ich czeka po drodze?

„Slow West" to film o przetrwaniu. Oczywiście przede wszystkim tym fizycznym, lecz nie tylko. Głównemu wątkowi podróży, wędrówki przez Dziki Zachód, towarzyszy ten o zanikaniu Indian. Zderzenie dwóch kultur okazuje się brutalne, pełne przemocy. Nawet Jay zaczyna rozumieć, że biały człowiek rości sobie zbyt wiele praw do ziemi, którą właściwie dopiero co odkrył, że zabija nie tylko lud, ale całą historię, kulturę i naukę. Przetrwanie dotyczące wyłącznie fizyczności tyczy się wszystkich bohaterów, lecz po drodze przychodzi jeszcze to, w które włączone są własne ideały, zasady, moralność. W tym sensie "Slow West" prezentuje się niemalże jako przypowieść.

Cavendish to idealista, romantyk, niewinny, a nawet naiwny chłopiec, który przemierza pół świata, aby zdobyć ukochaną, która nie wiadomo nawet, czy odwzajemnia jego uczucia (dowiecie się tego w trakcie seansu). Z drugiej strony mamy Silasa – chama, gbura, egoistę, który jednak skrywa w sobie jakieś ogromne pokłady emocji. Ta twarz musi kryć jakąś historię, jakąś genezę, a jej niewyjaśnienie powoduje, że widz jeszcze bardziej jest mężczyzną zafascynowany. Z każdą kolejna sceną wzrasta wrażenie oglądania filmu o dojrzewaniu. Wędrowiec dorasta do empatii, do walczenia ze swoim egoizmem. Jay w końcu zaczyna rozumieć, że nieodłącznym elementem świata, w którym przyszło mu żyć jest śmierć.

Wydaje się, jakby rola Silasa została napisana z myślą o Fassbenderze (zresztą dam sobie uciąć głowę, że tak było). Kamera poświęca brytyjskiemu aktorowi sporo czasu, decydując się na całkiem sporo zbliżeń. Kodi Smit-McPhee, pomimo młodego wieku, również nieźle poradził sobie w roli Jaya. W samej jego twarzy kryje się jakaś niewinność, zagadka, bezbrzeżne oddanie sprawie. Nie jestem do końca pewna, czy to umiejętność wcielenia się w postać czy raczej wylewająca się z ekranu natura i osobowość aktora.

Z całości obrazu przenika na zewnątrz jakiś oniryczny, surrealistyczny klimat. Powoduje ją sama historia, nietypowe rozwiązania fabularne poprzedzające konkluzję tej opowieści (o których nie zamierzam zbyt wiele mówić, bo odebrałabym Wam przyjemność oglądania), a także niesamowita plastyczność zdjęć. Każde ujęcie można by przekalkować w skali 1:1 do jakiegoś kolorowego komiksu i złudzenie wcale by nie minęło. To nie jest Dziki Zachód z książek, to właśnie Dziki Zachód z obrazkowej opowieści.

Pomimo, że „Slow West" to opowieść o Dzikim Zachodzie (tym nieco onirycznym), plenery wcale nie reprezentują Dzikiego Zachodu. Twórcy zdecydowali się nakręcić film w Nowej Zelandii, czego nie da się przeoczyć oglądając tę produkcję. Ten krajobraz potęguje w jakiś sposób ów wcześniej wspomniany surrealizm, lecz dodaje piękna zdjęciom. Świetnie wykadrowane, umiejętnie ukazujące cudowność otaczających bohaterów plenerów.

„Slow West" to obraz, który cieszy oko, na który naprawdę znakomicie się patrzy. Kolory wręcz na ekranie żyją, choć głównie spoglądamy na odcienie brązu i zieleni. Wariacja na temat westernu w rękach Johna Macleana prezentuje się bardzo sprawnie, a przy tym to intrygujące, specyficzne kino, które ogląda się niczym dawno nienadchodzący sen.

Dział: Filmy
środa, 14 październik 2015 20:34

Diabli nadali

Zawsze, ale to zawsze kiedy dochodzą mnie wieści (nawet te niepotwierdzone) o najnowszej książce Olgi Rudnickiej, przytupuje nóżkami. Ze szczęścia, ze zniecierpliwienia i ogólnie jest szał, szał wyczekiwania. Lata temu, gdy przez przypadek zamówiłam debiutancką powieść autorki, nie wiedziałam jeszcze, nie miałam pojęcia, że oto popełniłam spontaniczną i najwspanialszą decyzję w moim czytelniczym życiu. Tak, tego dnia gdy wracałam do domu z pracy dzierżąc w dłoniach książkę, zrozumiałam, że to nie jest pierwszy i ostatni raz, że oto trafiłam na autorkę nie byle jaką. I teraz, gdy chyba już każdy zna nazwisko kobiety piszącej tak wspaniałe powieści, czuje się szczęśliwa, że moja przygoda jest od początku, nie z polecenia, a z przeczucia, które po kilu zdaniach, nie wiele mówiącego opisu podpowiedziało bym zaryzykowała i zakupiła.

Każda kolejna książka jest lepsza od poprzedniej, jak Olga Rudnica to robi? Nie mam pojęcia, lecz moja radość jest nieskończona.

O czym więc jest najnowsza publikacja? Jakie zapewniła mnie, wiernej czytelniczce, wrażenia? Przekonajcie się czytając dalszą część opinii.

Pierwsze dni bywają trudne, zwłaszcza w pracy. Każdy chyba wie, że w czasach gdy praca jest niemalże nagrodą, stanowisko w dobrej firmie, nawet śmieszny staż, jawi się niemalże przedsionkiem nieba. Dla Moniki, jeszcze nieświadomej wydaje się, że praca jako pomocnicy tych bardziej zapracowanych nie będzie zbyt ambitna i trudna, jednak i tak czuje stres. Jak wiadomo nowi ludzie i całe to otoczenie. Już na wstępie zostaje przywitana w sposób daleki od jej wyobrażeń, później jest już tylko gorzej...

Na szczęście zjawia się jedna osoba z wyciągniętą na pomoc ręką i to chyba dzięki niej Monika zbiera się w sobie, by stawić czoła samemu... Diabłu czyli dyrektorowi Dagmarowi Różykowi i Magdzie Wikcińskiej znanej jako Zdzira, przez wielkie Z.

Pierwsze co czuje Monika po otworzeniu drzwi do gabinetu dyrektora to szok i niedowierzanie. Jej szef zostaje zabity. Owszem, nie miała najlepszego zdania na temat Diabła, był kobieciarzem i flirciarzem, jednak w pewien sposób polubiła tego pewnego siebie mężczyznę, jak teraz będzie działała firma bez Różyka? Kto i dlaczego posunął się do zbrodni?

Wszyscy pracownicy zaczynają spekulować, kiedy policja zajmuje się przesłuchaniami każdy wydaje się mieć motyw. W końcu większość kobiet wodziła za dyrektorem maślanymi oczami. Mężczyźni nienawidzili rywala, który nie musiał robić zupełnie nic, by kobiety klękały pod jego nogami.

Według większości główną podejrzaną jest Zdzira, to ona nie potrafiła uwieść szefa, piekielnie zazdrosna nienawidziła każdej potencjalnej rywalki.

Monice natomiast nie pasuje całość tej dziwnej układanki, kiedy policja próbuje zasugerować, że jest pierwsza na liście podejrzanych, ponieważ jako ostatnia widziała Różyka samego, podejmuje własne kroki w sprawie by dowiedzieć się czegoś więcej. Dzięki pomocy Mateusza, znajomego pracującego w policji zyskuje kilka ważnych informacji. Jednak dalej pozostaje główne pytanie. Komu Dagmar Różyk tak mocno zalazł za skórę, że postanowił uciec się do morderstwa właśnie w taki sposób?

Nie wiem czy można z tego typu wyznaniami w opiniach, ale muszę. Kocham Olgę Rudnicką!

Jest wspaniałą pisarką, kiedy biorę do rąk jej kolejne dzieło wiem, jestem przekonana, że po zakończeniu będę rozpaczała, że to już, tak szybko nastał koniec. I dlaczego tak długo muszę czekać na następną.

Wracając do samej książki. Diabli nadali są wspaniale napisanym kryminałem, który zawiera nie tylko tak charakterystyczny humor Rudnickiej, ale coś jeszcze, co? Tego nie zdradzę, zachowam tajemnicę by każdy potencjalny czytelnik mógł lepiej wczuć się w atmosferę.

Co do samej fabuły. Jak zawsze skrojona na idealną miarę. Nawet gdybym chciała, to nie potrafiłabym się do niczego przyczepić. Bohaterowie nietuzinkowi, każdy wyrazisty i ogrywający mniejsze bądź większe znaczenie w całości utworu. Skoro już jestem przy postaciach, muszę wspomnieć o niektórych.

Monika, miała charakterek, żadna ciapa, żadna ofiara życiowa. Dziewczyna z zasadami potrafiąca tupnąć nóżką kiedy należy. Tatuś i braciszki... Wspaniała mieszanka wybuchowa z ciocią Tereską na czele. Jednak najważniejszy i najbardziej przeze ulubiony to... Diabeł! Pokochałam go z miejsca, nie dlatego, że taką odgrywał rolę, ale za jego genialne relacje z Moniką, za jego podejście do Filipka i Zdziry. Coś przepięknego i no ja kocham tego Faceta! Bardzo kocham. Wpadłam w Diabelskie macki i dobrze mi z tym.

Wątek z morderstwem, szacunek. Tylko Olga Rudnicka z tak poważnej sprawy potrafi zrobić komedię i to jeszcze na najwyższym poziomie. Tutaj nie tyle samo śledztwo wiodło prym, a co innego. Niestety nie mogę zdradzić niczego więcej. Nie odbiorę tej przyjemności innym czytelnikom. Jedno jest pewne. Każdy kto zasiądzie do lektury nie oderwie się zanim nie zakończy. Ja mimo choroby, mimo złego samopoczucia czytałam do rana, co chwila wybuchając śmiechem. I śląc miłosne spojrzenia w stronę wiadomo kogo.

Niestety wszystko co dobre ma swój koniec, gdy dotarłam do ostatniej strony po praz pierwszy od bardzo dawna poczułam smutek. Smutek, że już muszę rozstać się z ludźmi do których zapałałam aż tak wielką sympatią.

Mam nadzieje, że nie ma osoby, która czuje niepewności względem najnowszej pozycji, bo jeżeli tak jest pozbądźcie się ich. Diabli nadali trzeba, po prostu trzeba przeczytać! Jestem zachwycona formą autorki, która umacnia się z każdą kolejną wydaną książką.

Dział: Książki
wtorek, 13 październik 2015 18:58

Mennica

"Mennica" to trzeci, najnowszy tom serii o komisarzu Witczaku. Tym razem bohater "Zasługi nocy" i "Patrona" wraz z dawnymi współpracownikami: Agnieszką Cynowską (Cyną) i Adamem Tymańskim (zwanym Hifem) będzie musiał zmierzyć się z najtrudniejszą sprawą w swojej karierze. W znalezionym przez myśliwskiego psa płytkim grobie spoczywają cztery ciała. Z trzech zostały tylko szkielety, czwarte należy do zaginionej niedawno młodej dziewczyny. Co łączy morderstwa sprzed dziesięciu lat z sympatyczną nastolatką i tytułową Mennicą? Czemu zabójca wrócił po tak długim czasie? Te pytania będzie musiał zadać sobie Krzysztof Witczak. Śledztwa nie ułatwi fakt, że komisarz leczył się psychiatrycznie, a od jakiegoś czasu zaczyna widywać komunikującego się z nim widmowego starca. Ale kto powiedział, że w życiu ma być łatwo...

Pędząca akcja "Mennicy" nie pozwala nam ani na moment odetchnąć. To jest główny atut powieści. Bez zapychaczy, odrywających od fabuły zbędnych opisów (a książka ma ponad czterysta stron) Mateusz M. Lemberg prowadzi nas przez świat pełen przemocy. Ukazuje nieznające litości zorganizowane grupy przestępcze, pozbawionych skrupułów bandziorów i uczciwych, oddanych sprawie, choć czasem też zagubionych i skorumpowanych funkcjonariuszy policji. Nic nie jest czarne ani białe. Wszyscy mają swoje rysy i tajemnice - jak w prawdziwym życiu czasem trudno odróżnić po której stronie barykady kto stoi. Dobry czy zły? W "Mennicy" i realnym świecie te pojęcia przenikają się, często tracąc na znaczeniu. Bo nawet najuczciwszy człowiek ma swoją cenę. A jak wiadomo pieniądze potrafią zepsuć i złamać każdego. Podobnie strach o los bliskich nam osób.

Jednak powieść to nie tylko porwania i strzelaniny. Dzięki doskonale przedstawionym wątkom obyczajowym lepiej poznajemy bohaterów. Zakradamy się do prywatnego życia Cyny, Witczaka, Hifa. Wnikamy głęboko w rozterki i życiowe dylematy. Dzięki temu bardziej rozumiemy ich wybory i sposób działania. I co tu dużo mówić, powieść też wiele na tym zyskuje. Policjanci na naszych oczach ożywają. Z papierowych, stworzonych w głowie pisarza postaci, przemieniają się w żywych, oddychających i posiadających własne cele i dążenia ludzi. A my, chcąc nie chcąc, zaczynamy im kibicować, oceniać, bać się o ich los. To znaczy, że spełnili swoją rolę, wyszli poza karty powieści, nabrali czterech wymiarów, a to jest chyba celem tworzenia postaci. Lembergowi udało się to znakomicie. Co ważne, swoich bohaterów przedstawił w wyważony, mądry sposób. Wystarczająco by ukazać sedno, ale nie na tyle aby wejściem w psychologię postaci zanudzić czytelnika.

W "Mennicy" coś jeszcze zwróciło moją uwagę. Autor często wykorzystuje nawiązania popkulturowe czym, przyznam się, mnie kupił. Zarówno muzyczne, książkowe jak i filmowe. Przewija się "Obcy", "Szklana pułapka" a finał przywodził mi chwilami na myśl pamiętną scenę z "Kill Billa" i powieść "Cujo" Stephena Kinga. Kto czytał już "Mennicę" i oglądał film Tarantino, będzie wiedział o co chodzi. Oczywiście tego jest o wiele więcej, jednak nie będę psuł wam przyjemności, jaką niewątpliwie jest wyłapywanie tego typu "smaczków".

Podsumowując, "Mennica" to udany kryminał, pełen napięcia, zwrotów akcji i dobrze uknutej, przemyślanej intrygi z masą charakterystycznych, niesztampowych bohaterów. Wszystko trzyma się kupy a finał nie rozczarowuje. "Mennica" posiada wszystkie cechy jakie powinna mieć powieść tego gatunku. To doskonała pozycja, która zasługuje na uznanie, i to nie tylko w kraju, bo mam nadzieję, że po Katarzynach Puzyńskiej i Bondzie, Mateusz M. Lemberg będzie kolejnym eksportowym hitem polskiego kryminału. Tego autorowi życzę, a tym, którzy nie zapoznali się jeszcze z najnowszą powieścią Lemberga serdecznie polecam. Sięgnijcie po "Mennicę", naprawdę warto! Ja swój egzemplarz odkładam na półkę gdzie obok "Zasługi nocy" i "Patrona" czekać będzie cierpliwie na kolejną powieść Mateusza Lemberga. Podobnie ja, może nie aż tak cierpliwie.

Dział: Książki
środa, 07 październik 2015 16:34

Pół świata

Ach długo musiało czekać na swoją kolej „Pół świata" Joe Abercrombiego na recenzenckim stosiku. Patrzyłam nań tęsknie i za każdym razem, gdy zbliżałam się do nagromadzonej literatury, walczyłam z sobą by nie zignorować kolejności i nie sięgnąć po drugi tom „Morza Drzazg". Cierpliwość jednak bardzo się opłaciła. Smak długo wyczekiwanej kontynuacji okazał się dużo bogatszy i uzależniający, niż mogłam to sobie wyobrazić.

Okładka „Połowy świata" jest zdecydowanie bardziej niepokojąca, niż ta „Połowy króla". Poprzedni chłód i surowość krajobrazu zastąpiło wrażenie zagrożenia. Fala, której grzbiet jeży się ostrzami to wyraźny sygnał nadciągających bitew i spotkań na ubitej ziemi, a przy tym – od samej strony wizualnej – niezwykle hipnotyzujący i niestandardowy. Wykorzystanie dwóch faktur okładki (lśniącej i gładkiej) daje wrażenie trójwymiarowości, budząc podświadomą obawę o skaleczenie się orężem. Przynajmniej tym, którzy pozwalają czasami pohasać swojej wyobraźni.

Najwyższy Król ma się czego obawiać. Pamiętający dawne słowa przysięgi Ojciec Yarvi, minister Gettlandu, gotowy jest przemierzyć cały świat, byle zjednoczyć armię dość potężną by stawić czoła jego tyranii. Jak jednak powiadają: silniejszego nie da się pokonać siłą. Wykorzystując w swoich rozgrywkach przeszłe znajomości, mając świadomość wad i zalet swoich wrogów oraz układając plan, w który angażuje niepozorną choć waleczną dziewczynkę-morderczynię, Zadrę, oraz wojownika-orędownika pokoju, Branda, Yarvi rozmyślnie rozkłada figury. Tylko czy wszyscy będą chcieli podążać wyznaczonymi przezeń ścieżkami?

Kto przyzwyczaił się do serii, w których kolejny tom zaczyna się tam, gdzie skończył poprzedni, może się srogo zdziwić otwierając „Pół świata", drugi tom „Morza Drzazg". Joe Abercrombie stawia bowiem wyraźnie na proces przemian i dojrzewania, a ten w przypadku Yarviego już się skończył. Kiedyś młody, okaleczony i życiowo nieprzygotowany pretendent do tronu stał się przebiegłym ministrem poważanym i traktowanym z pełną szacunku dozą nieufności. Jego miejsce zajęła jednak postać nie mniej nieprzeciętna i charakterystyczna.

Zadra Bathu jako dziewczyna-wojownik, dopiero dojrzewająca i odkrywająca świat, to solidny powiew świeżości. Podobnie zresztą jak Brand, który poświęcając wszystko by zostać wojownikiem, brzydzi się zabijaniem. Nie da się nie mówić o pewnym jakościowym skoku, jeżeli chodzi o kształtowanie nowych bohaterów. W przeciwieństwie do młodego Yarviego z „Połowy króla", Zadra i Brand to postaci, z którymi bardzo łatwo się utożsamić i odnaleźć uniwersalne życiowe prawdy – o poszukiwaniu własnej drogi, cudzych oczekiwaniach, własnych pragnieniach i pierwszych uczuciach. Sam Yarvi, w nowej wersji, także sporo zyskał. Osobiście zazdroszczę mu przebiegłości i umiejętności planowania.

Teoretycznie „Pół świata" to kontynuacja „Połowy króla" świat jest przecież ten sam, bohaterowie po części również i ogólna motywacja fabularna (zemsta, zemsta, zemsta!) także się nie zmieniła. Jednak wysunięcie na pierwszy plan nowych postaci sprawia, że ma się mgliste wrażenie śledzenia jakiegoś rodzaju rebootu albo sequela. Co więcej, zamiast z czasem zniknąć, pogłębia się aż do ostatniej strony. Fani nastrojowości poprzedniej odsłony „Morza Drzazg" mimo wszystko nie powinni być jednak zawiedzeni. Najważniejsze bowiem elementy kreacji świata przedstawionego zostały zachowane. Polityczne intrygi, tajemnicze ruiny, wszechobecne knowania i spiski oraz bardzo barwny język.

Barwny i specyficzny o dość jasno ukierunkowanym odbiorcy. Nagromadzenie wulgaryzmów (żadnych siarczystych), pyskatych odzywek i obraźliwych kombinacji w połączeniu z dominacją męskich bohaterów i pewną maskulinizacją postaci kobiecych sprawia, że lektura wydaje się być przeznaczona raczej dla czytelnika niż czytelniczki. Opisy wciąż są raczej surowe (chociaż byłam też pod wrażeniem niemal subtelnych przywołań obrazów związanych z emocjami bohaterów), a akcja toczy się gładko i bardzo szybko. To, czego autor ochoty opisywać nie ma (np. powrotu z wyprawy) po prostu pomija. Jakkolwiek Abercrombie podobnie jak Tolkien postawił na drogę, to u tego pierwszego jest ona zdecydowanie mniej szczegółowa. Jak dla mnie, to wielki plus.

Lekturę zakończyłam po części szczęśliwa – że wreszcie miałam szansę się za nią wziąć – a po części smutna – obawiając się, że kolejny tom przyniesie kolejnych bohaterów. Związałam się emocjonalnie z Zadrą i Brandem oraz ich dziwaczną relacją. Chciałabym móc śledzić ich z podobną dokładnością w następnym tomie, a obawiam się, że nie będzie to możliwe. Chociaż kto wie? Jak widać Abercrombie potrafi przecież zaskakiwać.Tymczasem pozostaje mi tylko czekać i rozmyślać nad knowaniami Ojca Yarviego. Jestem pewna, że ukrył coś między wierszami.

Dział: Książki
poniedziałek, 28 wrzesień 2015 18:59

Serce ze szkła

Kiedy ojciec proponuje Juli, by przerwę świąteczną spędzili na odciętej od lądu wyspie Martha's Vineyard, dziewczyna nie jest zachwycona, tym bardziej, że jej rola polegałaby na dotrzymywaniu towarzystwa synowi pana domu, prywatnie szefa jej taty. Chłopak niedawno przeżył śmierć narzeczonej i przyda mu się jakaś przyjazna dusza u boku. Nie chcąc sprawić przykrości ojcu, Juli zgadza się i w ten sposób wkracza do świata, gdzie przeszłość nadal jest bardzo żywa, a miejscowa legenda żyje w świadomości mieszkańców wyspy.

Do napisania Serca ze szkła, będącego pierwszą częścią trylogii, zainspirowała autorkę słynna powieść Daphne de Maurier Rebeka. Ta licząca dziś blisko 80 lat powieść, utrzymana w mrocznym gotyckim stylu, nadal zachwyca twórców filmowych i teatralnych.
W bardzo podobnym klimacie jest utrzymana powieść Kathrin Lange. Piękna wyspa, o skalistym wybrzeżu, na którym dawno temu rozbił się statek. Samotny w swej żałobie David, który po tragicznej śmierci narzeczonej zamknął się w sobie i nie pozwala sobie pomóc, a nawet podsyca wrogość otoczenia wobec własnej osoby. Indiańska pokojówka, która wciąż mówi o starych przesądach. I nieświadoma zagrożenia dziewczyna z zewnątrz, z miejsca dająca się zauroczyć głównemu bohaterowi.

Przede wszystkim od razu przypadł mi do gustu klimat tej historii. Piękne stare domostwo z mnóstwem tajemnic, wyspa odcięta od świata w czasie śnieżycy, samotny w swym bólu David i pragnąca poznać sekrety tego miejsca Juli. Nad wszystkim zaś unosi się, trochę jakby kpiąco, duch zmarłej Charlie, która była po prostu naj, jednak przy bliższym poznaniu jej życia, okazuje się, że może jednak nie do końca i nie we wszystkim. Te wszystkie sekrety i niedomówienia są elektryzujące.
Sceptyczna i trzeźwo patrząca na świat Juli, zostanie poddana ciężkiej próbie, gdy okaże się, że w starciu z otoczeniem, zaczyna tracić zmysły. Słyszy szepty, ma coraz większy mętlik w głowie i luki w pamięci. Czy to żądny zemsty duch zmarłej dziewczyny? Czy może stara klątwa Madelaine? A może jeszcze coś innego?
Rozwiązanie tej zagadki okaże się dość trudne i właściwie do samego końca trudno stwierdzić, ile w tym działań nadnaturalnych, a ile ludzkich.

O ile klimat powieści jest wręcz wzorcowy, jak dla tego gatunku, o tyle sam wątek romansowy wzbudził pewne moje wątpliwości. Jakoś nie byłam do końca przekonana o sile uczucia Juli do Davida. Chodzi mi o to, że początkowo bohaterka jest zirytowana grubiaństwem chłopaka i złości ją to, a niedługo potem przyznaje, że się w nim zakochała. Poczułam się trochę, jakby mi coś umknęło, bo o rozwoju uczuć bohaterki mamy tu naprawdę mało.
Mimo tego drobnego mankamentu, książkę czytało mi się świetnie i w sumie cieszę się, że to jeszcze nie koniec. Nie wyjaśniono wszystkich tajemnic bohaterów, nie zażegnano niebezpieczeństwa na amen. Chętnie wraz z bohaterami wrócę na Martha's Vineyard i odkryję kolejne sekrety mieszkańców.

Serce ze szkła to dobra lektura na jesienną pluchę. Przyjemna mieszanka tajemnicy, grozy i romansu rozgrzeje i pozwoli się rozmarzyć. Polecam!

Dział: Książki
czwartek, 24 wrzesień 2015 20:04

Źródło

Dzięki udanemu spotkaniu z twórczością Horna, oczekiwałam ze zniecierpliwieniem i ciekawością dalszych losów mieszkańców Savannah. Ród wpasował się w moje gusta literackie, więc z pewną obawą wyczekiwałam kolejnego tomu. Jak każdemu wiadomo, nie zawsze kontynuacja utrzymuje poziom. Prawdą jednak jest, że autor pokazał się z jak najlepszej strony, więc po otrzymaniu Źródła zasiadłam do lektury i znowu przeniosłam się do miejsca gdzie prawami rządziła magia...

Mercy próbuje dojść do ładu z jakże odmienionym życiem. Do tej pory była przekonana, że jest zwykłą nastolatką, nie posiada żadnych umiejętności władania mocami, tylko jej siostra bliźniaczka. Kiedy prawda w dość brutalny sposób wyszła na jaw, dziewczyna nie dość, że musiała pogodzić się z poważną oraz odpowiedzialną rolą kotwiczącej, to w dodatku utraciła siostrę. Gdy myślała, że już nic się nie wydarzy odkryła, że jest w ciąży. Zbyt wiele, w zbyt krótkim czasie. Nie ma czasu na rozczulanie. Mercy musi działać, uczyć się wszystkiego czego powinna była przez całe swoje dzieciństwo. Nie jest łatwo zaufać tym, którzy okazali się zdrajcami, albo nawet wrogami, Tęsknota za Maisie jest dotkliwa, trudno pogodzić się ze zdradą i utratą ukochanej bliźniaczki. Młoda kotwicząca chce za wszelką ceną ją uratować. Niestety sprawa nie jawi się prosto. Przede wszystkim musi zdobyć odpowiednią wiedzę, nauczyć się posługiwać magią no i znaleźć miejsce do którego została pochłonięta dziewczyna.

By naszej bohaterce nie było łatwo, sprawy obiorą nieoczekiwany zwrot, gdy już nic nie będzie wstanie zaskoczyć, na horyzoncie pojawi się zmarła matka. Dlaczego przez tyle lat ukrywała swojej istnienie? Co było powodem ucieczki i porzucenia własnych dzieci? Kim są nowo przybyli ludzie o podejrzanych intencjach, dlaczego coraz częściej nastolatka odczuwa dziwny niepokój względem własnej rodziny oraz ukochanego? Ile jeszcze ukrytych tajemnic wypłynie na światło dzienne?

Pamiętam chwile gdy opisywałam wrażenia po zakończeniu Rodu, byłam pod ogromnym wrażeniem tego w jaki sposób autor zaprezentował klimat i cała otoczkę kojarzoną z wiedźmami, magią, a nawet demonami. Nie była to książka nijaka, od początku do końca trzymała w napięciu. Biorąc do ręki kolejną zastanawiałam czy tym razem poczuje ten dreszczyk emocji, czy znowu będę miała ciarki podczas czytania.

W tej części zagłębiamy się w tajemnicę rodziny Taylorów, i chociaż nie wszystko zostaje nam ukazane to możemy utwierdzić się w przekonaniu co do swoich typów. Wielkim zaskoczeniem było pojawienie się mamusi bliźniaczek. Tak, Emily zagościła po cichutku i dość niepewnie, ale bardzo szybko nadgoniła "straty". Chyba dawno nie byłam w tak wielkim szoku, jak właśnie dzięki tej bohaterce.

Muszę wspomnieć o Jilo, którą polubiłam od samego początku, mało tego niesamowicie zżyłam się z niezbyt przyjemną staruchą, której bał się każdy w mieście. Podświadomie czułam sympatię do tej postaci. Intrygował mnie Emmet, odnoszę wrażenie, że jeszcze sporo namiesza w życiu głównej bohaterki.

Teraz zastanawiam się dlaczego przez chwile poczułam zwątpienie. Tak naprawdę bezpodstawne, bo kto miał styczność z piórem autora powinien przyznać, że na bardzo wysokim poziomie prowadzi czytelnika po wykreowanym przez siebie świecie, o ile przy pierwszym spotkaniu opowiadałam, że byłam zafascynowana i pochłonięta, tak teraz Horn mnie po prostu wrzucił do pralki. W pozytywnym tego słowa znaczeniu. Kiedy rozpoczęłam czytanie okazało się, że nie ma mowy o chwili wytchnienia. Praktycznie od pierwszych stron zaczyna się akcja, rozpędza się, nabiera tempa i zwalnia dosłownie na chwilę, by później znowu rzucić nas w przepaść. I tak do samego końca. Bywały momenty gdy byłam przerażona, tym co wydarzy się na kolejnej stronie. Śledziłam poczynania bohaterów, czułam strach i niepewność. Chyba już dawno nie bałam się czytania, odwracałam strony i czułam niepewność.

Podsumowując, książka utrzymuje naprawdę bardzo, bardzo wysoki poziom. Wydaje mi się, że autor dopiero w finale pokaże na co go stać, w pewnym sensie bardzo mnie to cieszy, z drugiej strony już czuję wychodzącą gęsią skórkę. Bo wiedźmy nie są jakąś tam bajeczką, jak wspomniałam autentyczność i klimat są głównymi atutami, przez co możemy poczuć strach i napięcie. Czyli wszystko czego potrzeba do odwzorowania mrocznej historii. Cóż mogę powiedzieć, po Źródło po prostu trzeba sięgnąć. Nie ma mowy o rozczarowaniu, wręcz przeciwnie. Szczerze polecam.

Dział: Książki
środa, 23 wrzesień 2015 12:48

Agenda 21

Świat osiemnastoletniej Emmeline wyznaczają mury jej Mieszkalnika, a wypełnia go obowiązek wyprodukowania codziennej dawki energii na desce energetycznej i uczestnictwa w Zebraniach Uświadomienia. Nie wie, co to wolność, możliwość wyboru i wiara, a opowieści matki o „dawnych czasach" i świecie zwanym Ameryką są dla niej zbiorem zakazanych baśni. Do czasu.

Agenda 21 przedstawia przerażającą, totalitarną wizję przyszłości, w której ludzie stłoczeni w niewielkich Wspólnotach, zostają pozbawieni wszelkich praw, nawet tych elementarnych, jak prawo wyboru partnera i możliwości wychowania własnego dziecka. Nadrzędne wytyczne wymagają od nich jedynie produkowania energii oraz rozmnażania, przy czym dzieci odbierane są matkom natychmiast po porodzie i umieszczane w tzw. dziecięcych Wioskach. Niewiele więc różni się to od warunków życia zwierząt na współczesnych hodowlach i fermach.

Przyczyną takiego stanu rzeczy jest wdrożenie przed laty dyrektyw, których głównym celem było ograniczenie wpływu człowieka na środowisko naturalne, a ostatecznym celem – cofnięcie szkód wyrządzonych przez minione stulecia. Krok po kroku zaawansowana ludzka cywilizacja cofała się w kierunku stadium, w którym człowiek miał minimalny wpływ na przyrodę, ale jednocześnie został od niej całkowicie odseparowany.

Autorką książki jest Harriet Parke, jeden z niewielu ghost writerów, wymienionych z nazwiska na okładce napisanych przez nich książek. Gdyby historia ta ukazała się tylko jako jej powieść, byłaby po prostu jedną z wielu dystopii, tak popularnych w ostatnim czasie. Agenda 21 to jej powieściowy debiut, co można dostrzec w niektórych rozwiązaniach fabularnych oraz sposobie przedstawienia postaci, ale w ogólnym rozrachunku można orzec, że jest to debiut udany. Historia płynie wartko, ma swoje logiczne uzasadnienie i – mimo pewnych niedociągnięć – wciąga.

Jednak odbiór powieści, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, zmienia się diametralnie za sprawą drugiego nazwiska, które widnieje na okładce. Glenn Beck, raczej nieznany po tej stronie Atlantyku, wzbudza za oceanem wiele kontrowersji. Znany jest z radykalnych politycznych przekonań, a za sprawą dołączonego posłowia jego autorstwa, książka nabiera mocno politycznego wydźwięku i staje się swoistym manifestem przeciwko wdrożeniu w życie tytułowej Agendy 21.

O istnieniu Agendy 21, wstyd się przyznać, dowiedziałam się dopiero za sprawą niniejszej powieści. To przygotowany przez ONZ program dotyczący zrównoważonego rozwoju ludzkości i ochrony zasobów środowiska naturalnego, zaakceptowany przez ponad sto państw już w 1992 roku. Glenn Beck postrzega jej założenia jako pierwszy krok do sprawowania kontroli nad społeczeństwem, bowiem wdrożenie w życie większości jej założeń wymaga przede wszystkim monitorowania niemal wszystkich aspektów ludzkiej działalności. Z tego względu przez wielu krytykowany jest jako propagator teorii spiskowych, choć muszę przyznać, że swoje wywody potrafi ubrać w naprawdę przekonujące argumenty. Czy się z nim zgodzimy, to już zupełnie odmienna, całkiem indywidualna kwestia.

Podsumowując, Agenda 21 przedstawia szokującą wizja świata, w którym ekologia staje się źródłem zła i upadku człowieczeństwa. Można odczytywać ją dwojako – zarówno jako dystopijną, fikcyjną wizję przyszłości, jak i przestrogę przed bezmyślnym wdrażaniem niebezpiecznych w skutkach dyrektyw polityczno-ekonomicznych. Jednak niezależnie od tego, czy uwierzymy w teorię spiskową otaczającą rzeczywistą Agendę 21, warto sprawdzić, jak mógłby wyglądać świat, gdyby jej najbardziej radykalne założenia zostały wprowadzone w życie.

Dział: Książki
czwartek, 10 wrzesień 2015 00:24

"Na skraju nocy"

Książka Pawła Jaszczuka to mroczny thriller rozgrywający się w starym domu na peryferiach miasta, którego mieszkańcy od lat skrywają tajemnicę pewnego morderstwa. Premiera już 21 września!

Joanna, młoda dziewczyna po dramatycznych przejściach, trafia tam, uciekając od własnej przeszłości; jej przerażający sekret jest jednak niczym przy tajemnicy, którą odkrywa w tym nowym dla siebie miejscu.

Dział: Patronaty
środa, 09 wrzesień 2015 14:08

Wybrana o zmroku

„Wybrana o zmroku" to piąty, wieńczący serię, tom cyklu „Wodospady Cienia". C.C. Hunter opowiada historię nastoletniej Kylie Galen, która dowiedziała się, że świat istot nadnaturalnych istnieje, a ona sama jest jedną z nich.

W poprzednim tomie Kylie zdecydowała się opuścić szkołę w Wodospadach Cienia i zamieszkać z dziadkiem - również kameleonem, tak jak ona sama. Społeczność kameleonów okazała się jednak być zamknięta i bardzo konserwatywna, a ona sama nie czuła się tam na miejscu. Gdy jeszcze okazało się, że wciąż zagraża jej Mario, a zagrożenie to jest coraz bliższe i bardziej realne, zdecydowała się wrócić do Wodospadów Cienia. Nawet kosztem tego, że codziennie będzie musiała oglądać Lucasa - jej ukochanego wilkołaka zaręczonego z piękną narzeczoną.

Co w powieści spodobało mi się najbardziej? Chyba fakt, że Kylie wreszcie przestała być taka niezwykła. Dzięki temu, że odnalazła innych, podobnych sobie, stała się znacznie bardziej rzeczywista. Wreszcie też zrozumiała swoje własne uczucia i dokonała kilku ważnych wyborów. Odzyskałam wiarę w główną bohaterkę (którą straciłam już kilka tomów wcześniej).

Natomiast nie przypadło mi do gustu zepchnięcie głównych wątków fabularnych na dalszy plan. Potyczka z Mario mieści się na zaledwie kilku stronach, a rozstrzygnięta została w sposób błahy i banalny. Trochę lepiej została rozwiązana sprawa kameleonów - tu muszę przyznać Autorka miała dobry pomysł. Reszta fabuły jednak skupia się wokół uczuć i problemów sercowych Kylie oraz jej przyjaciół i rodziny. Myślę, że zabrakło tutaj tej równowagi między wątkami romantycznymi a wartką akcją. Tej drugiej pojawia się w książce zdecydowanie zbyt mało.

Na tle pozostałych części, piąty tom cyklu wypada całkiem nieźle. Książka jest ciekawa, wciągająca i napisana w lekkim stylu. C.C. Hunter to jedna z tych pisarek, które mogłyby tworzyć instrukcje obsługi urządzeń AGD, a i tak czytałoby się je z ciekawością. Myślę, że nastoletnim czytelniczkom seria „Wodospady Cienia" jak najbardziej przypadnie do gustu. Dziwi mnie, że jeszcze nikt nie postarał się o prawa do ekranizacji cyklu. Fabuła idealnie nadawałaby się na porządny, młodzieżowy, fantastyczny serial. Sądzę, że cieszyłby się dużym powodzeniem.

„Wybrana o zmroku" to sympatyczna książka, którą dobrze się czyta. Seria jest nieco infantylna, ale dzięki temu sądzę, że może wręcz idealnie trafić do targetu. Ja sama przeczytałam ją z przyjemnością - od pierwszego do piątego tomu bez wyjątków. Chętnie również sięgnę po nowy cykl, tym razem z wampirzycą Dellą w roli głównej. Zapowiada się niezwykle ciekawie.

Dział: Książki
czwartek, 03 wrzesień 2015 16:47

Saga o Ludziach Lodu

„Saga o Ludziach Lodu" to 47-tomowy cykl autorstwa norweskiej pisarki Margit Sandemo, wydawany w latach 80. XX wieku. Na rynku polskim seria ukazała się w 1992 i 2001 roku nakładem wydawnictwa Pol-Nordica, następnie w roku 2008 i 2015 nakładem wydawnictwa Axel Springer.

Cykl opowiada o potomkach Tengela Złego, który zawarł pakt z Diabłem na mocy którego w każdym kolejnym pokoleniu jeden z potomków dotknięty zostaje swoistego rodzaju klątwą, zmuszającą go do służby złu. Historia rozpoczyna się w XVI wieku, kiedy jeden z naznaczonych piętnem, także o imieniu Tengel, postanawia zwalczyć w sobie złą stronę. W ten sposób mężczyzna zyskuje przydomek Dobry oraz rozpoczyna rodzinną krucjatę mającą na celu uwolnienie się od klątwy. Akcja serii rozgrywa się aż do wieku XX.

„Saga o Ludziach Lodu" zyskała wielu zwolenników głównie dzięki umiejętnemu mariażowi gatunków (powieści historycznej, fantasy, romansu z silnie erotycznymi fragmentami), a także wykorzystaniu elementów baśni, mitów oraz wierzeń skandynawskich. Jakkolwiek autorka nierzadko odwołuje się do autentycznych wydarzeń, równie często tworzy własne dzieje historyczne.