lipiec 03, 2024

Rezultaty wyszukiwania dla: własne

sobota, 28 lipiec 2018 10:50

Pocięte opowieści

Tak to już w życiu jest, że zauważymy własne szczęście dopiero wtedy, gdy je utracimy...

Neth dotychczas miał w życiu ogromnego farta, a w jego fachu (sam siebie określał jako "artystę- złodzieja") to rzecz niebywale ważna. Do czasu, aż pokusił się o przyjęcie przez samego Ruariego, boga oszustów, pojedynku w karty. I wygrał, za co bóg -zamiast nagrodzić- ukarał. Teraz Neth może zapomnieć o jakimkolwiek udanym skoku, a on sam toczy się coraz szybciej po równi pochyłej aż do dna. A jednak jego osobliwy talent gawędziarsko- oratorski zwrócił na niego uwagę samej hrabiny de Foch. Kobieta pragnie wykorzystać go do swoich celów, a są one bardzo dalekosiężne... W międzyczasie zmuszony do opuszczenia Namiru w skutek dziwnych okoliczności zostaje także kapitan straży miejskiej, Tyrmisz. Jako że jego wybrance serca, czarownicy Agnes również grozi niebezpieczeństwo, mężczyzna zabiera ją ze sobą. Za Agnes podąża jej ukochany mag Skerłej oraz waleczny Khahad, krasnolud.

Bohaterowie nie zdają sobie sprawy, że ich los bardzo przyciągnął uwagę Słońca i Księżyca, a także wielu innych bóstw, które to z ciekawością śledzą ich kolejne poczynania.

Rozpoczynając swoją przygodę z Pociętymi opowieściami, sama nie wiedziałam, czego  po lekturze się spodziewać. Po pierwszych stronach wręcz byłam pewna, że to bajka dla dzieci! Ogromne niedopatrzenie z mojej strony, zresztą bardzo szybko błąd naprawił się sam. Tacy bohaterowie zdecydowanie nie mogą występować w literaturze dla dzieci- a jeżeli już, to w bardzo ułagodzonej wersji. 

Czy jesteśmy właśnie takimi belami palmowego drzewa, które przy spalaniu się na ogniu miłości wydziela słodki zapach? Czy jesteśmy jak gruby knotek, który trzeba w porę zalać wodą praktyczności, aby nazajutrz ktoś inny mógł ponownie rozpalić żar? Czy powinniśmy patrzeć obojętnie, kiedy widzimy już, że za chwilę płomień sam dogaśnie? Czy może bez względu na wszystkie przeciwności losu powinniśmy dokładać nowe szczapki, które chociaż nie stanowią już zrębu palmy, kiedy wypalą się wspólnie, zostawią nieodróżnialny popiół?

Skoro bóg złodziei i oszustów, zwany Ruarim, zniszczył szczęśliwy los Netha, tak wziął na swoje barki próby odbudowania go. A jednocześnie, aby ubić dogodny interes, postanowił serwować fragmentami Słońcu i innym kolejne perypetie mężczyzny. I tak powstała zawiła, pełna przygód oraz niebezpiecznych wydarzeń historia. I choć Ruari miał przede wszystkim na celu ratowanie Netha za wszelką cenę, to i na Agnes, Tyrmisza oraz Khahada spadła część jego uwagi. W końcu oni również stali się ważną częścią toczonej przez boga gry. 

Nie ma znaczenia, co przyniesie ci szczęście. Ważne tylko, żebyś odkrył w sobie te najdrobniejsze rzeczy, które przyprawiają cię o uśmiech.

Historia dzieli się na trzy odłamy- perypetie Netha, nieustanną ucieczkę oraz poszukiwanie magicznej harfy przez Tyrmisza, Agnes oraz Khahada, i oczywiście codzienność Słońca oraz Księżyca, którzy ciekawskim okiem spoglądają na kolejne zapisane przez Ruariego karty. Nie sposób się tutaj nudzić, bowiem każda ze wspomnianych grup przeżywa coś innego, a z drugiej strony postaci nie jest tak wiele, aby mieć trudności z ich odróżnieniem. Do tego dochodzi rubaszny humor Khahada, który niczego się nie lęka. A i jest całkiem niezłym łamaczem niewieścich serc (albo oporu, jak kto uważa). Spędziłam z tą książką bardzo wesołe godziny, często śmiałam się sama do siebie (jak ten przysłowiowy głupi do sera). Przypadł mi do gustu stworzony przez pana Kozaczko świat otaczający naszych odważnych bohaterów, gdzie pragnie królować hrabina Meryl de Foch. Autor idealnie zestawił ze sobą momenty grozy, humorystyczne dodatki, a także chwile, w których niejednemu czytelnikowi zadrżałoby serce... 

Obok Pociętych opowieści nie da się przejść obojętnie; to lektura dla każdego, niezależnie od wieku (no, może ograniczyłabym jeszcze dostęp do niej dla dzieci do 13- stego roku życia). Świetna zabawa gwarantowana!

Dział: Książki
piątek, 27 lipiec 2018 10:17

Magia zabija

Atlanta, nękana przez wojny między magią i technologią, nigdy nie była tak zabójczo niebezpieczna.
Kate Daniels opuszcza Zakon Rycerzy Miłosiernej Pomocy, ale wciąż siedzi po uszy w paranormalnych problemach. A raczej będzie, jeśli przekona kogoś, aby ją zatrudnił. Rozkręcenie własnej działalności jest trudniejsze, niż myślała. Dodatkowo Zakon szarga jej dobre imię, a wielu potencjalnych zleceniodawców boi się narazić Władcy Bestii, który jest towarzyszem Kate. Kiedy więc najpotężniejszy w Atlancie Pan Umarłych prosi o pomoc, dziewczyna natychmiast chwyta okazję, aby zarobić. Okazuje się jednak, że nie będzie to łatwe zadanie. Kate musi poradzić sobie z nim szybko,
inaczej miasto i jej najbliżsi zapłacą najwyższą cenę ...

Dział: Patronaty
piątek, 20 lipiec 2018 12:33

Wyczarowanie światła

Jeszcze dobrze nie ostygły turniejowe zmagania najzdolniejszych magów królestwa, nie wybrzmiały nawet ostatnie toasty, ba, nawet nie zakończył się finałowy bal, gdy na pulsujący od magii Czerwony Londyn spływa nowe zagrożenie. Oto starożytny demon, ucieleśniona magia, świadoma i żądna istnienia i władzy, wkracza do królestwa i próbuje zapanować nad wszystkim na co się natknie. Osaron chce władać, panować, błyszczeć i rosnąć od podziwu poddanych. Niegdyś słaby i zaklęty w kamień, oswobodzony przez antariego Hollanda, teraz jest wręcz niepokonany. Posiadł także ciało maga, który już nie ma siły, by z nim walczyć. Jeśli jeden antari to za mało, by pokonać demona, to może przydałby się duet, albo trio? Jedno jest pewne, łatwo nie będzie.

Jeśli komuś wydawało się, że pierwsza część trylogii Odcienie magii zatytułowana Mroczniejszy odcień magii, jest super, to miał rację. Bo tak było. Tak naprawdę był to jednak dopiero przedsmak, tego, co czytelnika czekało w kolejnych rozdziałach drugiej części, a potem także trzeciej. Utrzymana w gaimanowskich klimatach historia zabiera nas do Londynu, który nie jest jednym miastem, a kilkoma królestwami, o różnym nasileniu magii. Jest zatem Czerwony Londyn, państwo dobrobytu i spokoju. Jest także Szary, ten najzwyklejszy, mówiąc językiem Harry'ego Pottera taki mugolski. Jest Biały pozbawiony magii, spustoszony. Jest także i Czarny najbardziej niebezpieczny.

Druga część trylogii Zgromadzenie cieni jest po trosze przystankiem do akcji właściwej, po trosze gromadzeniem się kłopotów. Autorka zajmuje uwagę czytelnika Turniejem magicznym, wprowadza nowych bohaterów, pozwala, by zło urosło w siłę i zagroziło dobru. Było interesująco, choć dopiero zakończenie wbiło mnie w fotel.

Jednak trzecia część Wyczarowanie światła wstrząsa czytelnikiem i nie pozwala się oderwać od lektury. Mamy tu wszystko, co lubimy w powieściach fantasy i przygodowych. Jest więc zagrożenie, które niczym w baśniach Grimmów, opanowuje królestwo ciemnością i panoszy wszędzie. Na ulicach miasta zapanowuje chaos, większość poddaje się magii Osarona, tylko nieliczni są na nią odporni. Jest także dzielny król, który wraz z żoną i synem, następcą tronu, robią wszystko, by uratować poddanych i miasto. To może być jednak za mało. Tutaj potrzebni są antari, czyli utalentowani magicznie, o dwukolorowych oczach, władający nie jednym żywiołem, ale trzema naraz. Kell, przybrany królewski syn, Lilla, piratka i złodziejka i Holland, tajemniczy i zamknięty w sobie. Tych troje za sobą nie przepada, ale w świetle tego, co się dzieje, nie mają wyjścia. Będą musieli sobie zaufać i wyruszyć na wyprawę, która, być może, przyniesie im remedium na zarazę Osarona.

Autorka sprawnie i z gracją rozbudowuje i kończy wszystkie wątki, każąc jednocześnie bohaterom dokonywać trudnych wyborów, a przez to dojrzewać emocjonalnie i do pełnienia przeznaczonych im ról. Poznamy więc wreszcie tragiczną przeszłość Hollanda, który wcale nie jest z gruntu zły. Dowiemy się, jak wyglądały początki znajomości Rhya i Emery'ego i czy w ogóle tych dwóch ma jeszcze jakąś szansę na happy end. Tak swoją drogą brawa należą się autorce za umiejętne i wysmakowane poprowadzenie wątku romansowego pomiędzy dwoma mężczyznami. Podobało mi się także dojrzewanie Rhya do roli króla i władcy. Musiał w końcu dorosnąć. Zobaczymy, jak Kell i Lilla radzą sobie z własną niepewną przeszłością i dorastają do ról, które od dawna były im pisane. Odwiedzimy największy w tym świecie targ na wodzie. Poznamy całą masę magicznych artefaktów i słownych zaklęć. A na końcu będziemy świadkami spektakularnego pojedynku magów. Uronimy też kilka łez, bo Victoria Schwab ma to do siebie, że niektórych bohaterów uśmierca.

Jednym słowem, choć chyba jedno to za mało, będzie wspaniale.
Odcienie magii to kawał naprawdę dobrego dark fantasy, obok którego trudno przejść obojętnie, jeśli się takie klimaty lubi. Nic tu nie jest oczywiste, bohaterowie są dwuznaczni i barwni, a proponowane przez autorkę rozwiązania intrygujące i zaskakujące. To wspaniała opowieść o poszukiwaniu własnego miejsca w świecie, o dojrzewaniu do miłości, odpowiedzialności, pełnienia ról w społeczeństwie. Mnie historia Kella, Lilli i Rhya chwyciła bardzo mocno za serce i zdecydowanie polecam ją jako jedną z lepszych pozycji fantasy na naszym rynku. Naprawdę, naprawdę warto.

Dział: Książki

Do polskich księgarni trafia właśnie Cisza przed burzą... czyli kolejna powieść uniwersum World of Warcraft; świata, który rozpala wyobraźnię graczy i czytelników już od 24 lat.

Nadszedł sądny czas dla Azeroth!

Azeroth umiera.

Siły Hordy i Przymierza odniosły zwycięstwo nad zastępami Płonącego Legionu, ale pod powierzchnią świata czyha widmo prawdziwej katastrofy. W sercu Azeroth zieje śmiercionośna rana, otwarta ciosem miecza upadłego tytana Sargerasa w jego ostatnim akcie okrucieństwa.

Dział: Książki
poniedziałek, 16 lipiec 2018 20:19

Fruit Ninja: Combo Party

„Fruit Ninja” to gra karciana mająca symulować konkurencję przecinania owoców mieczem. Wojujemy tu co prawda jedynie kartami i rękojeścią miecza, resztę jednak dopowiada wyobraźnia. Gra kierowana jest dla graczy od ósmego roku życia i jest to trafnie zdefiniowany wiek. W pierwszej chwili może wydawać się nieco złożona. Zwłaszcza zdanie „Każda runda składa się z 11 tur, a każda tura z 11 faz” umieszczone na początku instrukcji brzmi nieco zawile. Jednak przeczytanie całej – niedługiej zresztą – instrukcji, wyjaśnia z jak prostą rozgrywką mamy w gruncie rzeczy do czynienia.

Po otwarciu barwnego, solidnego pudełka widzimy kilka rodzajów elementów oraz przegródki przeznaczone na ich uporządkowane przechowywanie. Przede wszystkim mamy tu kolorową instrukcję i trzy rodzaje kart: 72 karty owoców – podstawowy element rozgrywki; 6 kart pomocy – przedstawiających zasady naliczania punktów; 30 kart nagród. Poza kartami nagród, zestaw zawiera różne żetony złotych jabłek, które również służą do przyznawania lub odbierania punktów. Całości dopełnia czarna rękojeść katany zdobiona złotymi znaczkami o nieokreślonym bliżej znaczeniu.

Gra polega na zgromadzeniu Serii kart – trochę jak w pokerze, z tą różnicą, że swoich Serii gracze przed sobą wzajemnie nie ukrywają, kompletując je na stole awersami do góry. Każdy taki Stos Serii zawiera od dwóch do sześciu kart i w zależności od ich liczby uczestnik otrzymuje za nie określoną liczbę punktów. Oczywiście całą rozgrywką sterują zasady, określające klucz według którego tworzone są Serie, moment przyznawania punktów i tok rozgrywki. Brzmi to jak spokojna i cicha zabawa, niemniej została ubarwiona pewną ekspresyjną zasadą pozwalającą zdobyć dodatkowe punkty – lub utracić dotychczasowe – która ożywia rozgrywkę i wywołuje od czasu do czasu wybuchy radości. I tu wyjaśnia się rola rękojeści katany dołączonej do zestawu. Otóż przy każdej kolejnej turze gracze dokładają po jednej karcie do swojego stosu serii – jeśli przynajmniej dwóch uczestników wyłoży identyczną kartę, muszą przechwycić rękojeść stojącą na środku stołu. Ten, który uczyni to pierwszy, otrzymuje dodatkowe punkty.

Nie przedstawiłam powyżej wszystkich niuansów rozgrywki – te przystępnie precyzuje instrukcja. Zapoznanie się z zasadami gry nie jest kłopotliwe i już od pierwszej rundy rozgrywka nabiera tempa. Wybuchy śmiechu i drobne sprzeczki o to kto potrącił rękojeść lub kto pierwszy ją chwycił ożywiają zabawę, a instrukcja salomonowymi sądami wskazuje rozwiązanie nieporozumień. Dzieci długo potrafią wytrwać przy tej zabawie, dorosłych po kilkunastu rundach może jednak zacząć nużyć – to moje osobiste odczucie, całkowicie subiektywne. Młodociani testerzy pochylający się ze mną nad „Fruit Ninja” zbierając zestaw po zakończeniu gry, zwrócili moją uwagę na alternatywne zastosowania poszczególnych jego elementów – kartami grając w zmodyfikowanego Piotrusia, kataną symulując ciosy, z kolei żetony i karty punktacyjne traktując jak pieniądze w jakiejś wymyślonej na poczekaniu własnej rozgrywce. Jak widać grywalność karcianek i planszówek nie jest jedynym kryterium oceny. Inspiracja też się liczy.

Dział: Gry bez prądu
poniedziałek, 16 lipiec 2018 12:23

Zbyt piękne

Pamiętam, kiedy pierwszy raz trafiłam na książkę Olgi Rudnickiej, było to wiele lat temu. Zaraz po jej debiucie. Tak, jestem czytelniczką, która zaczęła swoją przygodę od pierwszego tytułu i wyczekiwałam każdego kolejnego, wręcz z utęsknieniem. Pamiętam również, jak bardzo byłam zachwycona style, humorem i prowadzeniem fabuły. I tego, jak z każdym kolejnym rokiem, autorka podwyższała sobie poprzeczkę, i byłam dumna z własnego odkrycia. Bo wiem, że wielu czytelników trafiło na rudnicką, gdy była już rozpoznawalna. Ja pamiętam czasy, gdy trzeba było się naszukać informacji, na temat premiery.
Mogę śmiało powiedzieć, że jestem wierną czytelniczką. To znaczy - byłam. Do tytułu, o którym dzisiaj będę pisała.

Zuzanna i Tymoteusz kupują dom. Oboje są zachwyceni perspektywą przeprowadzki, do własnych czterech ścian. I to nie jakiegoś mieszkania. Tylko prawdziwy, najprawdziwszy dom z ogrodem. Każde na swój sposób, planuje najbliższą przyszłość.

Zuzanna zaciągnęła kredyt na poczet nieruchomości, podjęła już pracę w nowym miejscu zamieszkania. Nic, tylko rozpoczynać zupełnie nowe życie. Daleko od rodziny, a konkretnie od matki i siostry.

Tymoteusz ma nieco inne plany, po błędach, których doświadczył na własnej skórze i portfelu, postanawia nieco inaczej poprowadzić własny biznes. Zakupiony za gotówkę dom, osobiście wyremontuje, a następnie sprzeda. Dzięki temu zaoszczędzi na nerwach i często niezbyt rzetelnych ekipach wykończeniowych. No i podobnie jak Zuzanna, chce na trochę pobyć z dala od rodziny, zwłaszcza brata.

Żadne z nich, nie ma pojęcia, że padło ofiarą oszustwa. Zakupili ten sam dom, teraz pozostaje pytanie. Co zrobić z problemem, jak rozwiązać sytuacje, kto ma odpuścić i przede wszystkim, gdzie podział się człowiek, który nabił ich w tak zwaną butelkę?

Zapowiedź wydawała się bardzo ciekawie. Wiadomo, kto poznał Rudnicką, ten mógł się spodziewać, że będzie mnóstwo śmiechu, pomyłek i przezabawnych sytuacji. Prawda? Bo z tym kojarzymy autorkę. Z jej czarnym poczuciem humoru, ciekawym wątkiem kryminalnym, który może nie jest, na nie wiadomo jakim poziomie, ale dodaje smaczku i czyta się naprawdę dobrze.

Takie było założenie. Było, bo już po pierwszych stronach, poczułam niepokój. Jakbym czytała książkę, nie swojej autorki. Mimo wszystko dzielnie brnęłam dalej, tak właśnie. Brnęłam przez dialogi, które z każdym kolejnym, doprowadzały mnie do niesmaku, zażenowania, a chwilami szoku. Ponieważ nigdy w życiu, nie spodziewałabym się, by Olga Rudnicka, napisała coś takie beznadziejnego.

Przede wszystkim postać Zuzanny, cały czas się zastanawiam. Jako kto, miała być ona ukazana? Feministka? W takim razie wyszło to, bardzo obraźliwie. Na płytką i nierozgarniętą pannicę? Bo widząc opisy zachowania, odnosiła wrażenie, że postać tej kobiety, została sprowadzona do chamstwa i prostactwa.

Z jednej strony gardziła każdym mężczyzną, z drugiej jednak oczekiwałaby każdy na jej nieme zawołanie, pobiegł i pomógł, oczywiście nie licząc na słowo „dziękuję”, bo przecież JEJ się należało.

Kolejna sprawa. Poziom dialogów jest tak żenujący, że po prostu oczy mi wylewały się z wrażenia. „Chcę, żebyś mi pomógł, ale nie, jesteś facetem - więc spadaj. No, dlaczego mi nie pomagasz? Przecież jestem kobietą! Nie, nie rób tego, dam sobie radę, w końcu kobietą nie są słabe!”

Boże Wszechmogący i Wszyscy Święci! Tak było CAŁY CZAS! Nie wiem, jaki był ten wątek kryminalny, bo on umarł w butach, w momencie, gdy do głosu została dopuszczona Zuzanna. I te jej numerowane uśmiechy. Naprawdę? To było tak żenujące i płytkie, że aż mi było wstyd, za panią Rudnicką. Stworzyć postać kobiecą, w tak brzydkiej formie. I proszę mi nie wmawiać, że to groteska. Ja już widziałam pseudo groteskę u innego „wieszcza". Widać to, co budowała Olga Rudnicka, przez tyle lat, poszło do lasu. A teraz, weszła tandeta, brak klasy i jakiegokolwiek poziomu. Smutne.

Tymoteusz, niewiele mogę na jego temat napisać. Był niczym statysta. Ponieważ musiał być. I nic więcej. Wszystko kręciło się wkoło Zuzanny, jej absurdalnych zachowań. On albo jej unikał, albo się bał, bądź też biadolił w myślach.

Seksistowskie przytyki, żarty. Proszę mi wierzyć. One mogą być śmieszne sporadycznie, ale nie przez calutką książkę. Ani razu, nie poczułam się rozbawiona. Byłam zła, rozczarowana i zniesmaczona. Już przy "Były sobie świnki trzy", stało się coś złego. Miałam nadzieje, że to chwilowy spadek formy. Niestety, po tej książce już nie mam złudzeń. Dodać muszę, że nie zdołałam jej dokończyć. Starałam się, ale już przy końcu, po prostu odłożyłam. W planach miałam spalenie, ale zrezygnowałam. W zimie pójdzie do pieca.

Pozostaje mi odpuścić. Szkoda mojego czasu i nerwów. Będę wspominała wcześniejsze tytuły, mając nadzieje, że może kiedyś, autorka zauważy, że ta droga, na którą weszła, nie poprowadzi daleko.

Myślałam, że jestem odosobniona w swoim odbiorze, ale nie. Sporo osób, nie tylko oceniających na blogach czy portalach książkowych, podzieliło się swoją opinią. Niestety negatywną.

Cóż, mogę napisać tylko tyle. Ja tej książki nie polecam. A każdy zdecyduje sam.

Dział: Książki
niedziela, 15 lipiec 2018 13:15

Przeklęci święci

Beatriz, Daniel oraz Joaquin są niezwykle zżytym kuzynostwem, zamieszkującym małą pustynną miejscowość o nazwie Bicho Raro. Niech Was jednak nie zwiedzie ta niepozorna nazwa; to do niej bowiem wyrusza każdy, kto pragnie dokonania w swoim życiu cudu. I rodzina Soriów może im to dać, o ile przybysze są w stanie wziąć na siebie cały swój mrok i zrozumieć go. Drugi cud -do którego, niestety, niewielu z pątników dotarło- ma całkowicie oczyścić ich duszę, pozwolić im odejść. Daniel zwany jest Świętym z Bicho Raro, on bowiem przejął po wuju Michaelu pieczę nad Kaplicą, jak również dokonywaniem cudów. Uznawany jest za jednego z najbardziej świętych członków rodziny Soria. Beatriz i jej analityczny umysł nie pozwalają na dopuszczenie do siebie emocji, z kolei Joaquin marzy o wielkim świecie, w którym to będzie mógł pracować w radiu pod mrocznym pseudonimem Diablo Diablo. 

Ta trójka bohaterów chce coś zmienić w swoim życiu, mieć wpływ na codzienność. Nie wiedzą jednak, jak pokonać widmo nadciągającego mroku...

Niemal zawsze potrafimy wskazać ten setny cios, ale nie zawsze dostrzegamy dziewięćdziesiąt dziewięć innych rzeczy, które zdarzają się, zanim się zmienimy.

Maggie Stiefvater znana jest większości z nas dzięki serii Drżenie, opowiadającej o miłości między dziewczyną a chłopakiem, który zmienia się w wilka. Od zakończenia tamtego cyklu nie miałam w dłoniach żadnej książki autorstwa tej pisarki, jakoś zawsze było nam nie po drodze. Przeklęci święci stali się więc dla mnie okazją zarówno na powrót do jej twórczości, jak i przekonanie się, czy pani Stiefvater ponownie z łatwością wciągnie mnie w stworzony przez siebie świat.

Tym razem trafiamy do rozgrzanego pustynnym słońcem Bicho Raro, gdzieś pośród Kolorado. Codzienność sennego miasteczka naznaczona jest przez rodzinę Soria, czyniącą cuda. I choć wydawałoby się, że cały proces jest bardzo łatwy, to rzeczywistość jest zupełnie inna. Zmiany przebiegają dwuetapowo- najpierw, po kontakcie ze Świętym Danielem na daną osobę spływa mrok przybierający postać tego, w czym dana osoba zawiniła, następnie zaś ów pątnik ma za zadanie samemu dojść do wniosków, co w swoim życiu naprawić. Wtedy dochodzi do drugiego cudu, a interesant zostaje oczyszczony. I wolny. Ale... spośród pątników nawiedzających dom Soriów niewielu dotarło do drugiego cudu. Większość po prostu zatrzymała się w swej nowej, zmienionej formie, pomieszkując kątem u gospodarzy. 

Po rozpoczęciu przygody z Beatriz, Joaquinem oraz Danielem nie od razu dotarł do mnie sens całej tej opowieści. Owszem, czytało się ją przyjemnie i szybko, ale szukałam drugiego, umoralniającego dna. I właściwie dopiero na końcu, gdy w całej -dotychczas bojącej się mroku- rodzinie Soriów rozpoczęły się cuda, dotarła do mnie ta prosta prawda- tylko my mamy wpływ na własne sumienie, na wprowadzanie dobrych zmian w swoim życiu. Nikt nie przyjmie na siebie naszego mroku, musimy sami z nim wygrać. Otworzyć się na to, co dobre. Usiąść, na spokojnie przeanalizować, co było złe, a co jest jeszcze do odratowania i działać. Oczywiście, łatwiej jest przekazać swoje życie w czyjeś ręce, zająć wolne krzesło i czekać na cud. Ale bez naszej woli nic się nie wydarzy. Zostaniemy "zamrożeni" w punkcie wyjścia, niezdolni poradzić sobie ze świadomością własnych czynów. 

Maggie Stiefvater przy pomocy Przeklętych świętych dowiodła, że jej literacka sława nie opiera się wyłącznie na serii Drżenie; ta autorka potrafi pisać i udowodniła to swoją najnowszą powieścią. A przecież nie ma nic lepszego niż książka, która ma na nas jakikolwiek wpływ, prawda? Dlatego serdecznie Wam ją polecam; nawet, jeżeli pewne wtrącenia autorskie będą Wam przeszkadzać, nie porzucajcie jej. Warto!

Dział: Książki
wtorek, 10 lipiec 2018 21:31

Jak zatrzymać czas

Gdzie ta miłość była wcześniej? Skąd się wzięła? Niespodziewana niczym żal, ale będąca jego odwrotnością. Sposób, w jaki nagle i całkowicie mną zawładnęła, jest jednym z cudów bycia człowiekiem.

Czasami zarówno czas, jak i nasze pragnienia odnośnie do ujarzmienia go bywają złudne. Życie z możliwością wiecznego trwania, pozostania na jednym pułapie wiekowym bywa kusząca, lecz czy aby na pewno tak jest? Czy wieczne życie jest w stanie zastąpić uczucia i potrzeby? Jak poradzić sobie z bólem samotności i przemijania wszystkiego, co nas otacza i przemija nieprzerwanie, nie zwracając na nas uwagi?

Tom Hazard to 41-letni mężczyzna, który z pozoru ma wszystko. Nosi w sobie tajemnice, której to głównym składnikiem jest czas, który zdaje się go omijać. Mężczyzna miał okazje występować z Szekspirem i eksplorować nieznane lądy z kapitanem Cookiem, jednak teraz pragnie ciszy i stabilizacji. Postanawia osiąść w jednym miejscu i nauczać historii w szkole, wszak ma do tego wszelkie predyspozycje i wiedzę z pierwszej ręki. W szkole poznaje piękną i intrygującą nauczycielkę francuskiego, która jest nim szczerze zainteresowana. Na drodze do szczęścia Toma staje jednak Stowarzyszenie Albatrosów, które chronią ludzi podobnych Hazardowi i wyznają jedną zasadę, nie zakochać się. Czy mężczyzna podejmie ryzyko i przestanie żyć przeszłością i zasadami stowarzyszenia? Miłość może wszystko zniszczyć, ale i ocalić.

Na przestrzeni wielu lat przekonałem się, że smutek wspomnień waży więcej i trwa dłużej niż momenty szczęścia.

Uwielbiam historię z czasem w tle, zarówno te opisujące plusy takiego stanu rzeczy, jak i ciemne strony ujarzmiania wskazówek zegara. Matt Haig ugryzł temat nieco inaczej, niż do tej pory było mi dane czytać i wyszło mu to nieźle. Powieść od pierwszych stron intryguje i trzyma w napięciu. Narracja z poziomu głównego bohatera pozwala nam na głębsze poznanie jego osoby i emocji, z jakimi musi się zmierzyć. To smutek, samotność i odrzucenie, które są głęboko zakorzenione w postaci Toma, napędzają go do działania. Gdy mężczyzna dowiaduje się, że nie jest sam, początkowo odczuwa ulgę, jednak nic w życiu nie przychodzi łatwo i Hazard będzie musiał wybierać, stracić wszystko czy tylko siebie.

Fabuła fascynuje, sam jej pomysł jest świeży i nie pozwala się nudzić, jednak to portret bohatera najbardziej utkwi w pamięci czytelnikowi. Pełna zwrotów akcji powieść zabiera czytelnika w podróż w czasie i pozwala na poczucie namiastki uczuć głównego bohatera, który jest tolerancyjny, błyskotliwy i szczery, dzięki czemu od razu zyskuje naszą sympatię i doping w drodze po własne szczęście.

Nic tak mocno nie utrwala rzeczy w pamięci , jak chęć ich zapomnienia.

Poznajemy jego losy na przestrzeni lat, zahaczając o wiele różnorodnych wydarzeń, które jasno ukazują jak różny, a zarazem podobny jest problem nietolerancji, która zależnie od czasów ma różne oblicza. To przez wierzenia i brak wiedzy innych Tom od zawsze był powodem ataków i jawnych oznak nietolerancji.

Jak zatrzymać czas to historia człowieka, który po raz kolejny musi walczyć o dobro i miłość, jednak tym razem czyjeś uczucie ocali jego. Autor w świetnym stylu delikatnie i z wyczuciem pokazuje zarówno minusy długowieczności, jak i to jak ważne jest czerpanie z życia jak najwięcej. Zahacza o nietolerancje, tworzy zawirowania a wszystko to ze smakiem i nutką niebanalności.

Godna polecenia lekka i niesztampowa powieść o skutkach samotności i odrzuceniu oraz sile miłości i wiary w dobro, z którego powinniśmy sami korzystać na równi z dawaniem go innym. Polecam.

Dział: Książki
wtorek, 03 lipiec 2018 10:57

Stróże

Jakuba Ćwieka albo się lubi, albo nie. Tertium non datur, jak mawiali starożytni, a zapewne na swoich anielskich posiedzeniach mawiają Stróże. I szczęśliwie tych lubiących jest na tyle, że powstała piąta część cyklu “Kłamca” - o znamiennym tytule “Stróże”.

Historia to kryminalna w sposób niebanalny, bo mamy poza samymi aniołami, jeszcze świętego policjanta i nordyckie bóstwo w tle. I pomimo, że każde z czworga ewidentnie gra do własnej bramki, współpraca przebiega prawidłowo, a skutki dla świata i jego mieszkańców są pozytywne. Tłumaczyć to można chyba jedynie boską ingerencją, chociaż Stwórca już czas temu jakiś gdzieś się zawinął i go nie ma.

Ćwiek tradycyjne snuje swoją opowieść w charakterystycznym dla siebie stylu barowo - kumpelskim, pozwalając swym bohaterom pić, palić i przeklinać. Anioł może lać po pysku i nikogo to nie dziwi. Zresztą Butch i Zadra raczej mało przypominają postaci z obrazków rozdawanych dzieciom w czasie wizyt duszpasterskich. Co więcej - Butch spotkany nocą w ciemnej alejce zmotywowałby niejednego do poprawy życiówki na kilometr. Ryjek - święty policjant, wyjątkowo sobie z ową świętością nie radzi, ale przynajmniej próbuje. Chociaż raczej nie liczy, że hagiografowie będą się nad jego żywotem rozpływać. Ale i tak całą robotę w książce robi Loki. I chociaż dla mnie Loki to żaden blondyn, a tylko i wyłącznie przystojny brunet o twarzy Toma Hiddlestona, to i tak wchodzę w tę historię cała. Loki wymiata. Od początku do końca.

Przecudną zaś niespodzianką jest Scena po napisach końcowych. Istne mistrzostwo w postaci opowiadania z Lokim w roli głównej. Tym razem trafia wprawdzie na zupełnie innych policjantów, co jednak nie przeszkadza mu ukręcić grubą aferę, a potem koncertowo się z niej ratować. Cała historia wzbogacona o swoistą dla Ćwieka wizję bajkowego Dzwoneczka, ubawiła mnie do łez i wzbudziła cichą nadzieję na pełną powieść, koniecznie przy udziale tych samych bohaterów.

Uśmiałam się. Tego oczekiwałam i to dostałam. Uwielbiam ten prześmiewczy styl, w jaki Ćwiek opisuje rzeczywistość. I stanowczo jestem w pierwszej grupie.

Dział: Książki
niedziela, 01 lipiec 2018 11:37

Wyklucie

Maleńkie, o krótkich i cieniutkich jak igła nóżkach, albo te znacznie większe- grube odwłoki, grubsze kończyny. Tkają powoli swoją sieć, cierpliwie czekając, aż wpadnie w nią ofiara. A potem patrzą, jak ich przyszły posiłek po jakimś czasie porzuca nadzieję i przestaje szamotać się w delikatnej, niemalże koronkowej konstrukcji. Czas na pożywienie. Pająki- misterne stworzenia, budujące swoje domy tylko po to, by po chwili ktoś nieuważny zmiótł je z powierzchni ziemi. Jednych przerażają, innych fascynują. Melanie Guyer jest zafascynowana owymi małymi istotkami; wciąż nie daje jej spokoju tajemniczy malunek pająka, jaki odnalazła na ścianie jednej z jaskiń podczas prowadzonych przez siebie badań. Najchętniej poświęciłaby swój cały czas na badania wszelakich pajęczych tajemnic. Szkopuł w tym, że nadchodzi coś groźnego... i to właśnie w rękach Melanie może spoczywać bezpieczeństwo całego świata.

Nie czuję jakiegoś ogromnego strachu przed pająkami; owszem, gdy widzę te roślejsze, wzdrygnę się z obrzydzeniem, ale spokojnie ominę i pójdę w swoją stronę (o wiele większy dyskomfort czuję w towarzystwie ciem oraz pasikoników). Decydując się na przeczytanie książki pana Ezekiela Boone po części chciałam sprawdzić, czy pokaz jego wyobraźni może mnie jakoś do pająków zrazić. Czy będzie obrzydliwie, krwisto i strasznie. No i po części tak było.

Autor nakreśla nam bardzo szeroką perspektywę; mamy tutaj opisane starania badaczki Melanie, próby rozwiązania tej trudności ze strony pani prezydent i jej doradcy Manny'ego (a prywatnie eks męża Melanie) oraz perspektywę agenta specjalnego Mike'a Rich, który to został oddelegowany do zbadania wraku samolotu pewnego bogatego biznesmena. Do tego dochodzą jeszcze poszczególne, drugoplanowe postacie ludzi będących w samym środku pajęczego kataklizmu. Opisują wszystko z własnej perspektywy- żołnierzy tworzących kordony, zablokowane drogi, dziwną czarną masę, przemieszczającą się ulicami. Początkowo nikt nie wiedział, co tak naprawdę się dzieje, a już w zupełności nie podejrzewano o całą tę panikę pająków. No bo przecież to tylko małe stworzonka, które z łatwością można zgnieść butem... jak się okazało, nie do końca.

Podsumowując całość, Wyklucie nie było złą lekturą, acz nie taką, jakiej bym szukała. Owszem, mamy tutaj dość niecodzienny temat (atak pająków sprzed wielu tysięcy lat), jednak mam wrażenie, że czegoś zabrakło. Autor zbyt wiele czasu poświęcał na opisanie działań kolejnych służb, zostawiając bardzo niewiele miejsca na przytoczenie, jak wyglądały ataki potworów. Oczywiście było kilka dość krwistych ujęć, ale moim zdaniem jak na książkę z gatunku horrorów to zbyt mało. Przez wielość bohaterów oraz ciągłe przeskoki z tematu na temat ciężko było się wczuć w akcję. Wystarczyłoby, gdyby skupiono się na badaniach Melanie oraz pani prezydent. Na deser otrzymujemy otwarte zakończenie i choć bohaterowie poradzili sobie z pierwszą, pajęczą turą, to nie wiadomo, jak potoczą się dalsze losy świata...

W każdym bądź razie tę powieść da się "zjeść" bez zbędnego krzywienia się; jak dowiedziałam się na portalu, Wyklucie otwiera serię The Hatching. Ciekawa jestem więc kolejnych tomów- będzie ciąg dalszy pajęczej historii, a może coś zupełnie innego? Do wypróbowania książki pana Boone'a zachęcam, ale jeżeli boicie się pająków- NIE CZYTAJCIE! Po tych bardziej krwistych fragmentach mogą Wam się śnić koszmary.

Dział: Książki