październik 05, 2024

Rezultaty wyszukiwania dla: własne

środa, 19 wrzesień 2018 12:32

Miasteczko Surrender

Doktor Trajan Jones oraz jego nieodłączny kompan Mike, po pracy w Nowym Jorku nad jedną z głośniejszych, kryminalnych spraw, zostają odsunięci od śledztwa oraz "zesłani" do małego miasteczka, zwanego Surrender. Tam, mieszkając w domu ciotki Trajana, zajmują się nauczaniem kryminologii online. Jednakże miejscowe służby często korzystają z ich pomocy jako doradców. Tak było i tym razem. W opuszczonej przyczepie policja odnajduje ciało nastoletniej dziewczyny; wszystko wskazuje na to, iż popełniła ona samobójstwo. A mimo to po dotarciu na miejsce zbrodni Trajan i Mike zauważają wiele szczegółów, które nie pasują do całościowego obrazu sytuacji. Nie mniejsze znaczenie ma również fakt, iż dziewczyna należała do tzw. "odrzutków"- nastolatków, które zostały porzucone przez własne rodziny, gdy tylko te nie miały wystarczających dochodów, aby je utrzymać. Owa plaga sięga już coraz dalej, a kolejne ciała wskazują na to, iż ktoś obrał sobie na cel właśnie ich...

Kiedy otworzyłam paczkę, a w niej książkę o objętości ośmiuset stron, byłam zaciekawiona, ale i przerażona. A co, jeżeli to będzie prawie tysiąc stron męczarni? W końcu nierzadko się tak zdarza... mimo obaw rozpoczęłam lekturę i muszę przyznać, że był to jeden z najlepszych thrillerów, jakie miałam okazję czytać w tym roku.

Doktor Trajan Jones dzieli swój czas między nauczanie online, spacery z gepardzicą Marcjanną po włościach ciotki oraz oczekiwanie na kolejną nierozwikłaną zagadkę. Sprawa śmierci odrzutków od początku zdaje mu się skomplikowana, szczególnie, że policja nie ma właściwie żadnego tropu. Bardzo szybko służby są w stanie zakwalifikować ją jako samobójstwo, mimo że drobne, prawie niezauważalne szczegóły świadczą o czymś zgoła innym. Dlatego też owe śledztwo nie daje naszym bohaterom spokoju. A gdy do team'u dołącza nastolatek imieniem Lucas, duet zyskuje szansę na odnalezienie nurtujących ich odpowiedzi.

Wiecie, w tym wypadku mogę śmiało rzec, iż osiemset stron to zdecydowanie za mało; tę książkę chciałoby się czytać w nieskończoność, delektować się sprytem oraz inteligencją bohaterów, zanurzać coraz głębiej w śledztwo. Autor doskonale poradził sobie ze snuciem intrygi, a gdy już już zbliżaliśmy się do jedynego, właściwego rozwiązania, okazywało się, że to -kolokwialnie mówiąc- pic na wodę. Pan Carr nie ułatwia nam w żadnym wypadku poszukiwania własnego rozwiązania, ale podrzuca pewne poszlaki. Wystarczy tylko zastanowić się przez chwilę nad pewnymi kwestiami.

Nie tylko śledztwo, ale i sami bohaterowie przyciągają do tej książki. Duet Trajan & Mike to dwuosobowy zespół, który żadnego zadania się nie boi. Nawet, jeżeli przy okazji można oberwać kulkę. Relacje między nimi należą do bardzo przyjacielskich, co widać w każdej ich rozmowie. Zresztą, ich wzajemne docinki (do których później dołączył również Lucas) często podczas lektury wywoływały uśmiech na mojej twarzy. Celne riposty i zgryźliwe komentarze Mike'a po prostu nie mogły nie wzbudzić żadnej reakcji ze strony czytelnika. Już nie wspominając o tym, że gdy takie dwie "tęgie głowy" wezmą się do śledztwa, to mogą odkryć naprawdę głęboko zakopane tajemnice...

Miasteczko Surrender to powieść kryminalna, która na swych kartach kryje intrygującą tajemnicę, a my, w ślad za Trajanem oraz Mike'em ruszamy tropem odrzutków, aby poznać prawdę. Bohaterowie nie zostawiają nas z tyłu, lecz dotrzymują nam towarzystwa przez kolejne strony. Zdecydowanie polecam tę lekturę dla smakoszy thrillerów czy kryminałów. 

Dział: Książki
środa, 19 wrzesień 2018 12:11

Ludzie północy. Saga islandzka. Tom 2

Drugi tom monumentalnej sagi o najsłynniejszych wojownikach średniowiecza – wikingach!

W tym albumie autorzy skoncentrowali się na burzliwych dziejach Islandii. Skandynawowie zaczęli się tam osiedlać pod koniec IX wieku. Uciekali z Norwegii przed poszerzającymi swą władzę królami, przed biedą i niesprawiedliwością. W nowej krainie szukali wolności i żyznej ziemi, a zastali skały i mróz. Nauczyli się żyć w nieprzyjaznym otoczeniu, a ich codzienność stanowiły połowy ryb, hodowla owiec i niekończące się krwawe wojny rodowe. Tak powstał naród, który umiłował wolność i nigdy z własnej woli nie postawił na swoim czele króla. W kilku opowieściach przedstawiony został przegląd historii Islandii od IX do XIII wieku.

Dział: Komiksy
środa, 19 wrzesień 2018 09:05

Księżniczka popiołu

Już 1.10.2018 swoją premierę będzie miała głośna powieść fantasy dla młodzieży... i nie tylko!

"Księżniczka popiołu" to inteligentna, feministyczna odmiana tradycyjnej powieści o upadłej bohaterce, z mnóstwem dworskich intryg, miłości i kłamstw. Nie jest to lekka opowiastka o uwięzionej księżniczce, ale odważna i poważna, choć nie pozbawiona łotrzykowskiej nutki, opowieść o dziewczynie walczącej o odzyskanie wolności własnej i swojego ludu.

Dział: Książki
wtorek, 18 wrzesień 2018 09:58

Alyssa i czary

Nie jestem ogromną fanką „Alicji w Krainie Czarów” i nie znam tej książki na pamięć jak niektórzy moi znajomi. Uwielbiam jednak zabawę z literacką tradycją i właśnie dlatego z ogromnymi nadziejami sięgnęłam po „Alyssę i czary” autorstwa A. G. Howard. Zielono-czerwona okładka, trochę niepokojąca i bez tandetnego mroku, tylko zwiększa oczekiwania wobec tekstu, który, jak głosi zapowiedź, ma opowiadać o losach współczesnej Alicji.

Alyssa Gardner jest zwykłą nastolatką. A właściwie byłaby, gdyby nie fakt, że od dzieciństwa słyszy głosy owadów i roślin. Z wiekiem urojenia przybierają na sile i Alyssa obawia się, że skończy jak jej matka, zamknięta w zakładzie psychiatrycznym i ze stale zwiększanymi dawkami leków uspokajających. Jej strach wydaje się rozumieć tylko najlepszy przyjaciel, Jeb, lecz i on ostatnio zachowuje się dziwnie i bardziej niż Alyssa obchodzi go jej szkolna rywalka. Dziewczyna czuje się osamotniona, a na dodatek podczas jednej z wizyt u matki dokonuje odkrycia: nie dość, że naprawdę jest potomkinią pierwowzoru Alicji z Krainy Czarów, to jeszcze może odmienić losy rodziny, naprawiając błędy prapraprababki. Na szali jest jej własne zdrowie psychiczne oraz życie ukochanej, wyniszczonej chorobą matki, więc Alyssa bez wahania rusza do innego świata, by zmienić bieg historii. Towarzyszy jej Jeb, ale czy dwoje nastolatków jest w stanie zrobić to, czego nie dokonała jedna z najbardziej znanych bohaterek literackich?

„Alyssa i czary” miała być powieścią inteligentnie łączącą zabawę klasyką z typowymi cechami literatury young adult. Tylko że moim zdaniem nie do końca to autorce wyszło. Owszem, współczesna Kraina Czarów jest odpowiednio mroczna, absurdalna i rządzona pokrętną logiką, a będący przewodnikiem po niej Morpheus, wypada znakomicie niejednoznacznie. To, co z początku irytujące bezsensowne, okazuje się rozsądnie wyjaśnione, a i język opisu Krainy Czarów łączy tajemniczość, mrok i slang młodzieżowy. Jednak o ile ta część eksperymentu się udała, o tyle mam ogromne zastrzeżenia do samej postaci Alyssy i jej codziennego życia. Główna bohaterka jest zwyczajnie nudna i pozbawiona charakteru – niemalże nie kreuje wydarzeń, tylko daje się nieść ich biegowi, nie ma interesujących przemyśleń, a gdybym miała ją opisać, mogłabym wspomnieć chyba tylko o niebieskich dredach. Notabene, obraz bohaterki, jaki kreuje Howard, nijak nie pasuje do portretu na okładce, a szkoda. W każdym razie Alyssie trudno kibicować, bo mimo że autorka stara się ukazać ją jako postać nieprzeciętną, to owa nieprzeciętność sprowadza się do deklaracji, które nie znajdują pokrycia w działaniach i myślach bohaterki. Życie Alyssy w realnym świecie opiera się natomiast na wykorzystaniu kilku klisz: dziewczyny-kumpelki, półsieroty zaniedbanej przez zajętego ojca, szkolnych rywalek, z których jedna jest protagonistką, a ta druga jest zła ponieważ jest zła... Najgorszą kliszą zaś jest przedstawienie szpitala psychiatrycznego, który ewidentnie wycięto z dziewiętnastego wieku i wklejono w dwudziesty pierwszy. Lekarze-sadyści, końskie dawki leków uspokajających, jako odpowiedź na wszystko, elektrowstrząsy. Licentia poetica istnieje i ma się dobrze, ale powielanie tej szkodliwej kliszy, zwłaszcza w powieści młodzieżowej – która z definicji ma kształtować młode umysły – może mieć opłakane skutki dla czytelników, którzy potrzebują pomocy psychiatrycznej, a po lekturze będą się jej bali. Autorka wyraźnie nie pomyślała o konsekwencjach i wybrała utarty schemat, dzięki któremu mogła popchnąć naprzód wydarzenia. To chyba największy zgrzyt w warstwie fabularnej.

Problematyczne jest też tłumaczenie. Z jednej strony chylę czoła przed poradzeniem sobie z językiem „Alicji w Krainie Czarów”, nawiązaniem do tradycji polskich przekładów tego dzieła i jednoczesnym własnym udziałem w postaci udanych tłumaczeń pojęć i nazw wprowadzonych przez samą Howard. Z drugiej strony – tłumaczący „Alyssę i czary” Janusz Maćczak potknął się na o wiele prostszych do przetłumaczenia fragmentach. Cała „realistyczna” część książki cierpi na zbytnią pretensjonalność języka, poza tym pojawiają się dziwne kalki z angielskiego, na przykład gdy w chwili złości główna bohaterka krzyczy... „Gówno!”.

Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że i autorka, i tłumacz, i zespół redakcyjny, tak bardzo starali się dopracować część książki ściśle związaną z dziełem Lewisa Carrolla, że na resztę tekstu nie wystarczyło już czasu i mocy przerobowych. A szkoda. Mogło być bardzo dobrze, jest tak sobie. Zagorzali fani „Alicji w Krainie Czarów” mogą czuć się usatysfakcjonowani, reszta czyta na własną odpowiedzialność. „Alyssa i czary” nie jest książką fatalną, ale pozostaje po niej niedosyt i rozczarowanie.

Dział: Książki
piątek, 14 wrzesień 2018 23:28

Projekt: miasteczko

„Projekt miasteczko” to gra karciana mająca symulować budowę miasta. Podczas zaznajamiania się z nią, miałam niejasne skojarzenie z „Monopolem”. Nie jest to w pełni uprawnione porównanie, acz mimo znacznych różnic pewnych analogii można się tu doszukać – kupujemy obiekty, zwiększając swój stan posiadania. Jednak nie ma tu planszy, domków i hoteli, pieniądze zastępują nam znaczki na kartach, a rozgrywka ma inne cele.

W pudełku umieszczono talię kart i instrukcję obsługi. Pierwsza myśl po otwarciu pudełka – czemu opakowanie jest takie duże? Talia kart spokojnie zmieściłaby się w pudełku o połowę mniejszym. Graficznie całość prezentuje się nie najgorzej – rysunki proste, schematyczne, może nie zachwycają ale są całkiem estetyczne. Z kolei jakość kart pod względem trwałości zdecydowanie zadowala.

Najogólniej rozgrywka polega na budowaniu miasta a kończy się wówczas, gdy któryś z graczy zdobędzie 8 punktów lub zagra 18 kart. Brzmi mgliście i na początku takie jest. Instrukcja nie jest wybitnie przejrzysta i dla nieobytego z grami użytkownika może zniechęcić na wstępie. Gra wydaje się zawiła i denerwująca i dopiero próby praktyczne wyjaśniają prostotę tego co wydawało się skomplikowane.

Rozgrywka w zasadzie nie jest magią tajemną – wykładamy kolejne karty w ciemno z wierzchu własnej puli tworząc miasteczko i zdobywając punkty. Karty możemy również dokupować ze zbiorowej puli lub rozbudowywać własne odwracając je. W kolejnych partyjkach, gdy już wczuwamy się w zabawę i rozumiemy coraz więcej, okazuje się iż mamy więcej możliwości ruchu niż wykładanie, kupowanie i odwracanie kart. Takim ruchem jest choćby korzystanie ze stosu kart odrzuconych.

Szczerze mówiąc mnie gra nie porwała. Podczas kolejnych rozgrywek irytowała mnie monotonią, dzieciaki uznały ją natomiast wprost za nudną. Jedna osoba spośród czworga graczy uznała ją natomiast za wyjątkowo ciekawą. Pewne walory „Projektu: miasteczko” odkryłam mierząc się z nią w pojedynkę – takie samotne „kombinowanie” w ciszy bez konieczności długiego oczekiwania na własną kolejkę jest zdecydowanie przyjemniejsze. I całkiem relaksujące. Z pewnością znajdzie swoich amatorów, bo w gruncie rzeczy – poza osobistymi preferencjami i odczuciami – wydaje się pomysłowa. Niewątpliwym atutem gry jest to, że zmusza do myślenia, obmyślania strategii i podejmowania – bądź nie – ryzyka. Może być całkiem praktyczną rozgrzewką dla mózgu.

Dział: Gry bez prądu
poniedziałek, 03 wrzesień 2018 22:26

Mgły Avalonu

Historię Artura Pendragona chyba każdy w jakiś sposób kojarzy. Chociaż być może jednak nie z nazwiska... Ale kiedy już napiszę to nieco inaczej: Król Artur, Excalibur, Merlin, Okrądły Stół... Wtedy zaczyna coś świtać, prawda? „Mgły Avalonu” to retelling, opowiedziana na nowo, historia Artura, opowieść od momentu jego narodzin, do momentu śmierci. To historia o tym, jak doprowadził Kamelot do czasów jego świetności, aczkolwiek to nie on prowadzi czytelnika przez swoje życie. Robi to jego siostra, Morgiana.

Choć to właśnie Morgiana wychodzi tutaj na prowadzenie, to jednak mimo wszystko nadal mamy do czynienia z narracją trzecioosobową. Momentami pojawiają się tylko fragmenty napisane faktycznie za pomocą narracji pierwszoosobowej w wykonaniu Morgiany, nie da się jednak zaprzeczyć temu, że to ona jest tutaj najbardziej wyrazista. Nie można napisać, że jest główną bohaterką, bowiem tak naprawdę wiele postaci ma tutaj sporo do zrobienia. Równie często pojawia się Artur, Lancelot, Gwenifer i inni, aczkolwiek wciąż można wyczuć perspektywę Morgiany. A może wynika to z tego, że wydała mi się być ona najbardziej barwną postacią ze wszystkich i dlatego wybrałam ją na swoją przewodniczkę po tym świecie?

Bardzo mocno można tutaj odczuć religijne intrygi. Morgiana, kapłanka wychowana w Avalonie, pragnie ocalić świat przed nadchodzącymi zmianami i inwazją chrześcijaństwa. Artur jej w tym wtóruje, ale jego małżonka – Gwenifer – jest zagorzałą chrześcijanką. Dosyć dziwny związek, ale każdy doskonale wie, jak w tamtych czasach wyglądało zawarcie małżeństwa – wszystko w imię sojuszu. „Mgły Avalonu” to rozległa opowieść, której akcja rozgrywa się na przestrzeni wielu lat – od momentu narodzin Artura, aż do jego śmierci. W tym czasie Kamelot przeżywał niesamowity rozkwit, ale oczywiście w całej historii nie mogło zabraknąć spisków, intryg, a nawet motywu wojennego. To opowieść o przemijaniu, o zmianach, o władzy. Świetnie widoczne są tutaj skutki podejmowanych przez bohaterów decyzji, od których momentami już nie ma odwrotu, a i łatwo się domyślić, że widać także zmiany, jakie zachodzą w Kamelot i wśród jego mieszkańców. Jedni poddają się tym zmianom, inni próbują się buntować i walczyć o swoje przekonania.

Początkowo byłam nieco przerażona objętością tej powieści – 1150 stron to coś, co robi wrażenie, ale też wzbudza pewne obawy. Moje dotyczyły głównie tego, że będzie to historia ciężka w odbiorze, napisana niezbyt przyjemnym językiem, męcząca, a chwilami nużąca. Pomyliłam się i to bardzo. Choć przyznaję, że dawkowałam sobie tę historię przez kilka dobrych wieczorów, czytając po około 100-150 stron, to okazało się, że jest napisana naprawdę genialnie. Marion Zimmer Bradley posiada niesamowitą lekkość pióra, ale mimo wszystko mamy tutaj do czynienia z bardzo dojrzałym i pełnym pasji stylem. Przez całą powieść można wyczuć to, co jest tutaj siłą napędową – dawna religia powoli przemija, kult Bogini odchodzi w zapomnienie, pora na zmiany i coś nowego. Pojawiają się przeciwnicy i zwolennicy nowego porządku, a Morgiana, jako kapłanka Boginii, knuje swoje własne intrygi, aby to, co dla niej najważniejsze, przetrwało.

Biorąc pod uwagę to, że akcja powieści rozgrywa się na przestrzeni wielu lat, to możemy się domyślić, że pojawia się idealna okazji do obserwowania zachowań bohaterów i zmian, które w nich zachodzą. Autorka doskonale poradziła sobie z ich kreacją, choć trzeba przyznać, że pojawia się ich tutaj sporo i żadnego z nich nie można zlekceważyć – każdy z nich jest dla tej historii istotny i ma swoją rolę do odegrania. Nie ukrywam, że najbardziej polubiłam Morgianę, bo mimo całego swojego spokoju i zachowania pokerowej twarzy, ta kobieta zawsze potrafiła osiągnąć swój cel. Choć chwilami wiązało się to z byciem bezwzględną, momentami bezduszną, to mimo wszystko kapłanka jest moją ulubienicą. Nikt z pozostałych bohaterów nie wzbudził we mnie aż takiej sympatii, ale trzeba przyznać, że są naprawdę świetnie nakreśleni.

Choć nie mamy tutaj scen, w których serce podchodzi do gardła, bądź też szybkiego tempa akcji, to jest to historia, która naprawdę wciąga i intryguje. To opowieść, która z pewnością ma wiele do zaoferowania, a niesamowity klimat towarzyszy czytelnikowi na każdym etapie lektury. Znużenie? Zapomnijcie o tym! Przez historię opowiadaną przez Morgianę po prostu się płynie. To naprawdę KAWAŁ dobrej lektury, którą jestem w stanie polecić każdemu – uniwersalna i ponadczasowa, w której łączy się wiele ciekawych elementów.

Dział: Książki
poniedziałek, 03 wrzesień 2018 10:23

Wschód księżyca. Wojownicy. Nowa przepowiednia. Tom 2

Niełatwo żyć z łatką intruza, ponieważ jest to ciągła walka – ze samym sobą chcącym uciec od ciągłego poniżania, z innymi mającymi za nic to, jaki ktoś jest, a interesujący się przede wszystkim tym, kim jest. Oprócz tego ciągłe udowadnianie swojej wartości może spowodować obniżenie do minimum wiary we własne możliwości i zamknięcie się we własnym hermetycznym świecie. Czy jest na to jakaś rada? Przede wszystkim wykazać się przed samym sobą – tak jak zrobił to Burzowe Futro, bohater Wschodu księżyca – drugiego tomu powieści Wojownicy. Nowa przepowiednia.

Po usłyszeniu przepowiedni przekazanej przez Północ i utwierdzeniu się w przekonaniu, że wyprawa tak daleko od domu nie była błędem, Jeżynowy Pazur i jego kocia brygada, czym prędzej postanawiają wrócić do swych klanów i ustrzec je przed grożącym ze strony Dwunożnych niebezpieczeństwem. Niestety droga powrotna wcale nie zapowiada się bezpiecznie i miło. Grozić im będą nie tylko głód, chłód zbliżającej się pory spadających liści i dzikie zwierzęta, ale również zupełnie nieznane plemię kotów upatrujących w przybyszach wybawienia ze swoich kłopotów. Jak daleko zwierzęta będą w stanie się posunąć by zatrzymać u siebie Burzowe Futro, w którym to upatrują wybrańca?

Uwielbiam odbywać podróże, z których wyciągam wszystko to, co najlepsze. Tak właśnie było w przypadku Wschodu księżyca, bo jeśli ktokolwiek myśli, że kontynuacja kocich przygód nie jest go w stanie zaskoczyć ("no, co przecież wszystko już wiadomo, mają tylko wrócić"), to bardzo się myli. Przede wszystkim chodzi o sam powrót – inaczej wraca się z lekką sierścią (w tym przypadku) i sprężystością w łapach, natomiast zupełnie inaczej z duszą na ramieniu, gdy czas płynie nieubłaganie, a każdy kolejny krok może skończyć się śmiercią. Czytelnik staje się świadkiem wewnętrznej walki kotów (przede wszystkim wspomnianego Burzowego Futra) znużonych trudami podróży, nierzadko zniechęconych czy po prostu wątpiących w słuszność podejmowanych decyzji.

Dlaczego tak często wspominam Burzowe Futro? We Wschodzie księżyca mamy małą zmianę. Otóż w tym tomie historia jest prowadzona głównie pod kątem wojownika Klanu Rzeki – skupia się na jego emocjach i uczuciach, ale bez obaw pozostała piątka kotów wiernie mu towarzyszy służąc zarówno radą, jak i pomocą. Także w nich można zauważyć istotną przemianę – Wiewiórcza Łapa z trzpiotki stała się mądrą wojowniczką, aczkolwiek postępującą w dalszym ciągu po swojemu, Wronia Łapa – w dalszym ciągu wredny i nieprzyjemny dał się ujarzmić Pierzastemu Ogonowi, która zdołała przedrzeć się przez jego twardą skorupę i dostrzec to, czego nie zauważyli inni, a Jeżynowy Pazur oraz Brunatna Skóra nauczyli się, że nie muszą panować nad wszystkim, jeśli mają wokół siebie wiernych przyjaciół.

Bardzo dobrym pomysłem było wprowadzenie do opowieści nowego plemienia, co sprawiło, że historia stała się jeszcze ciekawsza to raz, a dwa pojawił się dramatyzm, którego szczerze mówiąc się nie spodziewałam. Poza tym mam nadzieję, że kotka o niezwykłym imieniu Potok, w Którym Pływają Małe Ryby jeszcze się pojawi, by – być może stać się pocieszeniem – w trudnych chwilach wędrowców.

Nie można zapomnieć również o tym, że czytający ma również wgląd w to, co dzieje się po drugiej stronie Wysokich Skał. Otóż bohaterami są nie tylko ci, którzy mają wypełnić słowa przepowiedni, ale również ci strzegący ich tajemnicy, walczący ze zbliżającą się zimą, brakiem pożywienia, niszczącymi kocie siedliska ludźmi oraz coraz gorszymi nastrojami panującymi w klanach. Czy koty zdołają uchronić się przed coraz bliższą "wojną domową"?
Mam nadzieję, że na to i kilka innych pytań odpowie tom trzeci, którego niecierpliwie wypatruję.

Dział: Książki
poniedziałek, 03 wrzesień 2018 08:46

Komiksy paragrafowe - Powrót do szkoły

Życząc wszystkim uczniom i nauczycielom dobrego POWROTU DO SZKOŁY zapraszamy do konkursu, w którym mozna wygrać pakiet komiksów paragrafowych od FoxGames. Mamy nadzieję, że to troche osłodzi ten dzisiejszy dzień, rozpoczynający nowy rok szkolny 2018/2019.

ZOMBIE
Miasto zostało zaatakowane przez krwiożercze zombie! Tylko ucieczka gwarantuje przeżycie. Niech jednak nikogo nie zmyli tytuł książki- choć krew leje się tutaj strumieniami, brutalność jest karykaturalna, a Zombie to przygoda przeznaczona dla wszystkich graczy. W tym komiksie do wyboru mamy dwie postacie, mające jeden cel i dwie odmienne ścieżki przygody. Judy stara się wydostać z miasta, by znaleźć pomoc wśród żołnierzy. Natomiast Ben, który został już ugryziony z zainfekowany - ucieka przed wojskiem. Podczas gry dojdzie do wielu ciekawych konfrontacji, a mechanika zaoferuje możliwość stworzenia własnej drużyny.
Czeka na was przygoda pełna akcji, dużo świetnego humoru oraz zombie... masy zombie.

Dział: Zakończone
piątek, 31 sierpień 2018 09:31

Bogowie Pustyni

O KSIĄŻCE:

Jeden lud, jedna rada, jedna władza!

Stary król nie żyje, zrzucony z tronu przez falę największego powstania ludowego, jakiego zaznała dolina Rzeki. Wygłodniali, zdesperowani ludzie na gwałt potrzebują nowego przywódcy.

Dział: Patronaty
środa, 29 sierpień 2018 19:04

Zamęt Nocy

W tym roku polscy fani Patricii Briggs mieli swoje święto na Pyrkonie, bowiem pisarka zaszczyciła swoją obecnością konwent. Wszyscy Ci, którzy mieli sposobność udać się do Poznania, mieli okazję nie tylko otrzymać autograf od pisarki, wziąć udział w panelu z jej udziałem, ale przy odrobinie szczęścia i własnej śmiałości, porozmawiać z Patty. Z tej też okazji Wydawnictwo Fabryka Słów przygotowała premierę kolejnego tomu przygód Mercedes Thomson - “Zamęt Nocy”.

Jeśli dotarliście do ósmego tomu przygód Mercy i watahy Adama, to tak naprawdę, nie trzeba Wam, kolejnej powieści zachwalać. Każdy wie, że jest to cykl, który wciągnął i jak każdy, ma swoje wzloty i lekkie zniżki formy, bo upadku nie ma mowy. A jaki jest “Zamęt Nocy”?

Tom ósmy tym razem skupia się mocno na całej watasze i na relacjach rodzinnych. Do posiadłości Adama wraca bowiem była żona Adama. Christy, wpakowawszy się w niebezpieczny związek, potrzebuje pomocy, a przecież szlachetny Adam, nie pozostawi w opałach kobiety w potrzebie, tym bardziej, że jest ona matką jego córki. W watasze Adama zaczyna się źle dziać, Christy umie bowiem skłonić każdego do swojego toku myślenia, robiąc ze swojej osoby, niewinną ofiarę. A Mercy? Mercedes wykazuje się wyjątkowym opanowaniem i dojrzałością. Jednak czy prześladowca byłej żony Adama jest po prostu niezrównoważonym psychicznie zaborczym mężczyzną? Czy wataha stanie w obronie silnej kojocicy, czy jednak będzie wspierała pierwszą wybrankę serca alfy, kruchą i kobiecą Christy?

Na swojej stronie Patty do tej powieści podchodzi z sentymentem. Jest to dwudziesta przez nią napisana książka, a kiedyś w ogóle się zastanawiała, czy jest w stanie napisać choćby jedną.

W tej historii zostaje wpleciony mit o Guayocie, bóstwie kanaryjskim. Patricia tłumaczy, że do mitologii celtyckiej, czy rdzennie amerykańskiej, wprowadziła nową “krew”, na skutek wielu próśb, aby wyjść poza panteon bóstw z kręgu europejskiego i azjatyckiego. Czy jest to dobry zabieg? Jak najbardziej, będąc na Teneryfie i na Teide, nie słyszałam o micie związanym z Guayotą, Achamanem, czy Magec, więc moja wiedza się poszerzyła. Jednak, czy to wynika z ubogości źródeł, czy z braku dostatecznych badań, mit ten został wprowadzony dość kanciasto, bez wyczucia, jak przedmiot, element świata przedstawionego. Ot, takie egzotyczne urozmaicenie, wstawka etnograficzna jak notka z Wikipedii. Oddać trzeba jednak sprawiedliwość, że to poczucie obcości i sztuczności, wynika zapewne z braku łączności kulturowej. Pewnie rodowici hawajczycy ze swoją Pele, nie będą mieli problemu z asymilacją kanaryjskiego bóstwa. Natomiast samej fabule nie można niczego zarzucić; jest wartka i wystarczająco rozbudowana, aby wciągnąć czytelnika od samego początku, a postać irytującej Christy, dodaje tylko pikanterii. Brawa dla pani Briggs, że nie pozwoliła Mercy wkroczyć na wojenną ścieżkę z byłą żoną Adama, i pozwoliła jej być tą szlachetniejszą, mądrzejszą i dojrzalszą, dzięki czemu książka nie przeistoczyła się w tanie romansidło z pogranicza telenoweli w stylu wilkołaczej mody na sukces.

Podsumowując. “Zamęt Nocy” zdecydowanie należy do tych tytułów, które sprawiły mi przyjemność i ujęły mnie, a nie rozczarowały. Cieszę się, że autorka nadal potrafi zainteresować swoich czytelników kolejnymi przygodami Mercy.

Dział: Książki