Rezultaty wyszukiwania dla: własne
Złota klatka
Patrzysz na tę kobietę i myślisz sobie: "Boże, jak ja jej zazdroszczę!". Nic dziwnego, w końcu to ona ma idealne życie- przystojnego męża, śliczną i grzeczną córkę, piękny apartament w jednej z najlepszych dzielnic Sztokholmu. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak w rzeczywistości może wyglądać życie TEJ kobiety...
Faye jest więźniem miłości do Jacka; każda jej decyzja, wygląd czy otoczenie to tylko kolejny krok do zadowolenia męża. Idealne żony idealnych mężczyzn muszą w końcu poświęcać wiele, aby oni mogli być zadowoleni, prawda? A mimo to bohaterka coraz częściej czuje, że coś w jej życiu poszło nie tak. Zrezygnowała z własnych ambicji, stając się kurą domową, spędzającą wolny czas na błahych pogaduchach z (nielubianymi zresztą) żonami przyjaciół Jacka. Takich jak ona sama. Wszystko wali się jak domek z kart, gdy Jack z ich córką Julienne nie wracają z rejsu łodzią. Dodatkowo policja odkrywa w mieszkaniu krew należącą do dziewczynki. Dlaczego mężczyzna chciałby zamordować własne dziecko... ? Kim tak naprawdę jest ten przystojny biznesmen?
Książki autorstwa królowej szwedzkiego kryminału należą do moich ulubionych. Nie dziwi więc fakt, że po ukazaniu się Złotej klatki postanowiłam jak najszybciej zapoznać się z lekturą, która miała być czymś innym niż dotychczasowe utwory w dorobku literackim pani Läckberg. Fakt faktem- dostałam coś, czego zupełnie się nie spodziewałam. Ale czy w pozytywnym znaczeniu?
Faye już dawno porzuciła marzenia o szczęśliwym życiu, z którego mogłaby czerpać na równi z Jackiem. Teraz, kilka lat po małżeństwie, sprowadzona została do roli perfekcyjnej pani domu, spełniającej każde marzenie ukochanego. Jest wręcz poddańczo usłużna, nie zyskując nic w zamian. Żadnego wyrazu miłości, ciepłego słowa; codzienność jest podporządkowana Jackowi, a najmniejsze niedociągnięcie budzi w mężczyźnie jedynie irytację. A tym samym wyrzuty sumienia oraz coraz większe kompleksy u Faye. Jack to typowy domowy tyran, który nie musi używać pięści, by domownicy się go bali. I powiem Wam szczerze, że ta postawa głównej bohaterki strasznie mnie irytowała. Rozumiem miłość, przyjęcie innej roli, ale pozwalanie sobie na poniżanie i służalczość? Tego nigdy. Szczególnie, że Faye była bardzo atrakcyjną i inteligentną kobietą. Ale to, na co pozwalał sobie wobec niej jej własny mąż po prostu przechodzi ludzkie pojęcie. Dopiero przyłapanie go na zdradzie otworzyło Faye oczy, a i tak tylko po części- w końcu błagała Jacka, by nie odchodził.
W lekturze towarzyszyły mi silne emocje- wspomniana już irytacja odnośnie Faye, ale i samego Jacka. Cwany, arogancki typ, który myśli, że świat tylko czeka, aż łaskawy pan kiwnie palcem. Osoba, która nie szanuje niczego i nikogo, a jedynym celem staje się pieniądz. Nie muszę chyba dodawać, że mężczyzny w żaden sposób nie można polubić? Wytrwale czytałam jednak dalej. Wątek zaginięcia ich córki, Julienne, przewija się raczej w tle; autorka poświęciła na niego oddzielne rozdziały, skupiając się bardziej na przedstawieniu czytelnikowi historii związku Faye z Jackiem. Wciąż nurtowało mnie, co też takiego tkwi w przeszłości głównej bohaterki, że wspomnienia o zdarzeniu nawiedzają ją po dziś dzień? Oczywiście odpowiedź otrzymujemy, lecz dopiero na "deser".
Okazało się, że główna bohaterka wcale nie jest taka naiwna, jak wydawało się na początku. Owszem, potrafiłaby wybaczyć mężowi wszystko, ale w końcu odnalazła w sobie siłę do dalszego życia. Do zemsty. Do pokazania światu, że nie jest stłamszoną kobietą, ale wojowniczką. Tak powstała marka Revenge, zbudowana na historii życia głównej bohaterki. Od tego momentu akcja leci na łeb, na szyję. Nie ma silniejszego uczucia niż chęć odwetu na kimś, kto sprowadził nas do roli przedmiotu, a na koniec wyrzucił jak zbędny śmieć. I to właśnie "ta biedna Faye" pokazała, że ma pazury. I potrafi atakować. Czasem (prawie) było mi żal Jacka, że zamiast wykorzystać potencjał byłej żony, wolał ją "udomowić" i tym samym stworzyć sobie najgorszego wroga. Cóż, Twój błąd, Jack.
Deser, czyli zakończenie. Gdzieś w odmętach umysłu skojarzyłam ze sobą pewne fakty, ale odrzuciłam je jako zbyt... fantazyjne. A tu proszę, totalne zaskoczenie. Faye rzeczywiście miała swoją ciemną stronę, po którą co prawda zbyt często nie sięgała, przerażona ogromem jej mocy. Może to i lepiej. Zastanawiam się tylko, co też autorka będzie nam chciała opowiedzieć w kolejnych tomach serii?
Rzeczywiście, gdyby na okładce Złotej klatki nie widniało nazwisko, w życiu nie skojarzyłabym tej książki z panią Läckberg. Nie twierdzę, że jej najnowszy thriller jest zły, raczej... inny. Odstający od dotychczasowego nurtu literackiego. Odkrywczy, oryginalny? Średnio. Poniekąd powiedziałabym nawet, że królową szwedzkiego kryminału za bardzo poniosła fantazja. Ogólnie rzecz biorąc przy tej pozycji nie można się nudzić, czyta się bardzo szybko, a jednak po odłożeniu jej na półkę i chwili zastanowienia... cóż, nie jest to dla mnie bestseller, ale też nie totalny gniot. Do lektury szczególnie zachęcam fanów twórczości szwedzkiej pisarki- zawsze to pewien sposób na poznanie jej innej strony.
Wywiad z Aleksandrą Rumin
„Zbrodnia i Karaś” Aleksandry Rumin to brawurowo napisana, pełna absurdalnego humoru powieść, która łączy elementy kryminału z satyrą na środowisko uniwersyteckie. Zawrotne tempo, nieprawdopodobne zbiegi okoliczności i galeria bohaterów – z kotem Stefanem na czele – sprawiają, że nie można się od niej oderwać. Barwne perypetie wsysają niczym błoto na drodze do budynków UKSW przy ulicy Wóycickiego w roku 2006. Zapraszamy do lektury wywiadu z Autorką.
Cień - zapowiedź
Qole Uvgamut jest najlepszą poławiaczką cienia, substancji, która stanowi tajemnicze źródło energii.
Do załogi statku poławiaczy dołącza Nev. Nikt nie wie, że to dziedzic arystokratycznego rodu. Występuje w przebraniu, aby zdobyć zaufanie Qole i wykorzystać jej niezwykłe zdolności.
Wkrótce okazuje się jednak, że nie tylko Nev i jego krewni mają plany wobec dziewczyny. Rywalizujący ród również chce dopaść dziewczynę, ale w przeciwieństwie do Neva nie zamierza przebierać w środkach.
Po wymknięciu się z rąk wroga Quole zgadza się polecieć z Nevem do siedziby jego rodu i poddać się badaniom nad cieniem. Okazuje się jednak, że ród Dracorte’ów nie ma czystych intencji.
Mag
Po zdecydowanie najsłabszej części całego cyklu, czyli “Kamiennej małpie”, Jeffrey Deaver wraca w doskonałej formie!
“Mag” to piąty już tom serii o niesamowicie zgranym duecie Sachs i Rhyme. Tym razem autor postanowił zestawić ze sobą iluzję fantastycznego prestidigitatora oraz zimną logikę śledczych, co sprawiło, że czytelnik z zapartym tchem obserwuje kolejne wydarzenia rozgrywające się na kartach “Maga”.
Niezmiennie autor pochwalić może się niesłychanym researchem, który przejawia się w skrupulatności i szczegółowości opisów w jakikolwiek sposób związanych z iluzją. Deaver ze sztuki tak bardzo kojarzonej z zabawą, cyrkiem i nastoletnimi wybrykami stworzył historię tak dopracowaną i intrygującą dla dojrzałego czytelnika, że aż trudno jest uwierzyć w geniusz tego uwielbianego na całym świecie pisarza.
Autor sam wciela się w rolę iluzjonisty i nieustannie manipuluje wyobraźnią odbiorcy. Pokazuje, że nie wszystko jest takim, jakim się wydaje, jednakże też w sposób jasny i klarowny tłumaczy przedstawione w “Magu” sztuczki, które na początku często uznać można było za abstrakcyjne i niepojęte.
Jeffrey Deaver pisze kryminały na niesamowitym poziomie - stworzył wachlarz bardzo oryginalnych postaci, do których obecnie dołącza także morderca, który z potwornych zbrodni uczynił swego rodzaju sztukę. To bardzo oryginalny charakter, który na długo zapada w pamięć. Do tego autor nie przesadza z różnorodnością i rozmachem popełnianych przez niego przestępstw, dzięki czemu “Mag” jest powieścią niebywale wręcz wiarygodną, co według wielu czytelników jest wyznacznikiem dobrego i wartego uwagi kryminału. Wszystkie morderstwa prestidigitatora są bardzo widowiskowe, jednak nie przekraczają granicy dobrego smaku.
“Mag” to świetna propozycja dla osób dopiero planującym rozpocząć przygodę z książkami Jeffrey’a Deavera. Autor konstruuje bowiem swoje powieści w taki sposób, że czytelnik może sięgać po stworzone przez niego historie według własnego uznania i niekoniecznie musi trzymać się kolejności chronologicznej, choć oczywiście dla podtrzymania ciągłości niektórych zdarzeń byłoby to najlepsze rozwiązanie.
Warto też wspomnieć o nadzwyczaj estetycznym wydaniu tego cyklu. Okładki są minimalistyczne, ale niesłychanie przyciągające wzrok. Na froncie każdej książki znalazł się jeden przedmiot będący ściśle związany z jej fabułą. Całość jest matowa i wspaniale prezentuje się na półce. Wydawnictwo Prószyński i S-ka postarało się, aby wydanie książek tego cyklu wspaniale odzwierciedlało wartość jego treści.
Królestwo Popiołów. Część I
Premiera „Riese” Roberta J. Szmidta
Premiera „Riese” Roberta J. Szmidta – wielkie otwarcie polskiego rozdziału w Uniwersum Metro 2035
15 maja to data, na którą czekało wielu fanów serii stworzonej przez Dmitrija Glukhovsky’ego. „Riese”, co jeszcze ciekawsze, otwiera polski rozdział w ambitnym nowym projekcie Uniwersum Metro 2035, gałęzi kultowej już serii Uniwersum Metro 2033.
Riese to jedna z najbardziej pasjonujących tajemnic II wojny światowej. Utrzymywana w ścisłej tajemnicy budowa największego podziemnego miasta świata obrosła mrowiem mniej lub bardziej wiarygodnych, choć zawsze niesamowitych legend, z których kilka posłużyło Robertowi J. Szmidtowi do stworzenia własnej wizji.
Astralker
W czasie sesji (szczególnie podczas trudnego egzaminu) każdy student marzy o jakimkolwiek zrządzeniu losu, które pomogłoby mu z wysoką notą przeboleć sprawdzanie jego wiedzy. Tego dnia Dawid Kowalczyński był do egzaminu w miarę przygotowany, a jednak z przyczyn niezależnych od siebie nie dotarł na niego. Akurat w słowniku tego profesora nie istnieje słowo "litość", a wyłącznie "poprawka". Dawid nie chce z tak błahego powodu jak zaspanie stracić kolejnego roku, więc gdy jego kolega ze studiów zgłasza się do niego z dość ryzykownym pomysłem, zgadza się. Tej nocy mają zakraść się do domu profesora, podłożyć mu arkusze z własnymi odpowiedziami i wyjść. Od początku jednak plan nie idzie po ich myśli; najpierw mężczyzna wraca za szybko do domu, a później... dzieją się rzeczy, o jakich żaden z nich nigdy by nie pomyślał. W taki właśnie sposób Kowalczyński trafia do miejsca szkolącego ludzi na astralkerów- specyficznych żołnierzy, mogących opętać daną osobę, a także opuszczających ciała, by w niematerialnej wersji siebie chronić obrane obiekty. Początkowo "nowy zawód" jawi się jako spełnienie marzeń- dobra płaca, ciekawe zajęcia, praktycznie zero ryzyka. Ale ostatecznie ujawnia się druga strona medalu...
Chyba każdy z nas choć raz zamarzył sobie o umiejętności teleportacji w dane miejsce, o czytaniu w myślach drugiej osoby albo o byciu niewidzialnym; niestety, ludzkie możliwości jak dotąd nie rozwinęły się aż tak, by było to możliwe. Pozostaje nam jedynie sfera wyobraźni. Zaciekawiło mnie, jak pan Tomasz Sobiesiek przedstawi swoją wizję dotyczącą opuszczania własnego ciała i astralnego przemieszczania się. Czy skupi się jedynie na opisywaniu kolejnych ćwiczeń, a może zaserwuje nam do tego jakąś akcję? Stało się i tak, i tak.
Dawid Kowalczyński jest chłopakiem jakich wielu; pochodzi z małego miasteczka, pomieszkując w mieście, w którym studiuje informatykę. Do tej pory nic nie wskazywało na to, żeby posiadał jakieś nadnaturalne zdolności; zresztą, nigdy specjalnie się nad tym nie zastanawiał, skupiony na tu i teraz. Skok w nowe życie po części wynikał z przymusu (wolał to niż natychmiastową śmierć- usuwanie świadków), z drugiej zaś strony bohater był ciekawy, czy właśnie trafił na sektę pełną szaleńców, czy rzeczywiście coś takiego jest możliwe. Czy żałował swojej decyzji? Zapewne nie raz.
Początkowo akcja toczy się powoli. Autor przygotowuje nie tylko swojego bohatera, ale i nas do podjęcia nowych wyzwań. Szeregi wykładów pozwalają nam zagłębić się w tajniki przemieszczania się duszy oraz innych tematów, do tej pory nam nieznanych. Przyznam, że była to bardzo interesująca lekcja (choć czytelnik raczej nie zastosuje jej w życiu realnym). Dopiero gdzieś w połowie lektury, gdy Dawid podejmuje pierwsze zadanie praktyczne, zaczyna się coś dziać. To, co jawiło się jako dar, łatwo zmieniło się w przekleństwo. Ale odwrotu nie ma, a różni ludzie czyhają na najmniejsze potknięcie. Każdy chciałby mieć w swoim oddziale astralkera, mogącego donosić o kolejnych krokach danej osoby. Astralker jest swego rodzaju żołnierzem od zadań specjalnych, chroniącym ważne osobistości. A jednak w trakcie wykonywania czynności granica między tym, co dobre, a tym, co właściwe, bardzo szybko się zaciera. Służba państwu właściwie w każdym wymiarze zawsze budziła pewne... wątpliwości.
Dawid nie jest posłuszną marionetką, która z góry zgadza się ze wszystkim, co rozkażą zwierzchnicy. Wiele spraw budziło jego zainteresowanie, rodziło jeszcze więcej pytań o słuszność tego, co robią astralkerzy. Sam proces rekrutacji na owo "stanowisko" jest dość agresywny, przez co tak naprawdę niewielu może wejść w szeregi owych żołnierzy. Bohater wciąż ma przed oczyma to, co stało się z jego kompanem od włamu do domu profesora; nie chce skończyć jak kolega, a jednocześnie burzy się w nim krew na tak jawną niesprawiedliwość. Zakładam, że pan Sobiesiek stworzy całą serię książek o tej tematyce (choć na razie nigdzie nie ma żadnych informacji na ten temat) i będziemy mogli śledzić dalsze losy głównego bohatera i to, jakie zachodzą w nim zmiany. Uważam, że to może być całkiem dobra seria, a Dawid z tomu na tom jedynie ewoluuje (w dobrym tego słowa znaczeniu). Już teraz dajcie szansę Astralkerowi, gdyż ukazuje ona jeszcze inne odłamy rzeczywistości niż inne lektury fantastyczne.
Punkt uderzenia - zapowiedź
Może i ludzkość wygrała bitwę, ale wojna wciąż trwa...
Siły zbrojne Ziemi powstrzymały ofensywę Dryblasów i wypchnęły ich okręty z Układu Słonecznego, ale Andrew Grayson wcale nie uważa wojny za zakończoną. Dryblasy nadal mają własne plany, a przecież podczas wojny przeciwnik nie czeka, aż druga strona się uzbroi.
Co zmieniło sytuację Ziemi? Nowoczesne okręty i broń, zaprojektowane do zabijania Dryblasów, pozwalają ludzkości walczyć na równych zasadach z potężnymi wrogami.
Znak kukułki - zapowiedź
Dawno, dawno temu znaleziono mnie na skraju lasu. Nikt nie wiedział, skąd się tam wzięłam. Nikt nie wiedział, kim jestem…
Alina od lat cierpi na zaburzenia snu. Jako dziecko została adoptowana, ale nie wie, kim była wcześniej. Przybrany ojciec Aliny, dawniej dziennikarz, przed śmiercią zostawia list i artykuły związane z jej odnalezieniem ponad dwadzieścia lat temu. Okazuje się, że przed laty zajmował się sprawą dziwnych zaginięć dzieci. W rozwikłaniu zagadki własnej przeszłości Alinie towarzyszy jej nowa lokatorka – tajemnicza Greta. Kim jest? Jakie skrywa tajemnice? I co łączy Alinę, Gretę, małą dziewczynkę o wielkiej wyobraźni, znanego współczesnego reżysera i pewną zapomnianą międzywojenną pisarkę?
Remedium
Paulina Gaworska szybkim krokiem zmierzała w stronę wynajmowanego mieszkania w Łodzi. Było już późno, a ona niedługo miała mieć ostatni autobus w rodzinne strony. Może i zdziwiły ją zamknięte na klucz drzwi mieszkania -w końcu Karina, jej współlokatorka, w ogóle o to nie dbała- ale pośpiech sprawił, iż nie zastanawiała się nad tym dłużej. Chciała jeszcze pożegnać się z koleżanką, lecz zamknięte drzwi do jej pokoju wyraźnie wskazywały, iż dziewczyna jest czymś obecnie zajęta. Paulina wyszła, nie zdając sobie sprawy, że właśnie podpisała na siebie wyrok.
Tomek Gąsior wraz ze ściągniętym z Krakowa Przemkiem Strawczukiem mają przed sobą nie lada zadanie- ktoś torturował młodą kobietę, z sadystyczną precyzją wbijając igły w narządy wewnętrzne ofiary. Karina nie miała wrogów, nikomu nie nadepnęła na odcisk; motywu -prócz szaleństwa sprawcy- chwilowo brak. Ale morderca zostawił coś jeszcze: osobliwą wiadomość, skierowaną do nieobecnej współlokatorki zmarłej: "Gdybyś otworzyła te drzwi, ona wciąż by żyła".
Pierwsze sto stron Remedium było ciężką przeprawą. Do teraz nie wiem, czy wpływ na to miał styl pisania autora, czy może jednak kukiełka- innymi słowy postać Przemka Strawczuka. Od chwili, w której pojawił się w Łodzi, nie mogłam go znieść; kręcił nosem niemalże na wszystko, od wynajętego dla niego przez policję mieszkania, aż do towarzystwa innych policjantów (a już szczególną irytację krakowskiego śledczego budziły "ptasie" nazwiska współpracowników). Wydawało się, jakby poprzez swoje milczenie i odrzucanie prób nawiązania kontaktów przez innych chciał pokazać wszystkim, kto tu rządzi. Może po prostu "ten typ tak ma", a może zwyczajnie uważał się za światowego specjalistę. Na szczęście dalsze wydarzenia po części starły to jego samozadowolenie.
Pan Radosław Rutkowski zdecydowanie miał dobry pomysł na tę historię. Choć w świecie policyjnym panuje przekonanie, że nie istnieje morderstwo doskonałe, to zamordowanie młodej kobiety początkowo zakrawało właśnie na takowe. Zero odcisków palców, obuwia, czegokolwiek. Żadnych brakujących przedmiotów, które mogłyby wskazywać na obsesyjne zainteresowanie sprawcy. Ofiara nie miała wrogów, a w takim wypadku śledczy ponownie natrafili na ślepy zaułek. Pozostało im jedynie czekać na powrót Pauliny Gaworskiej; wierzyli, że może ona będzie potrafiła wskazać im choć cień poszlaki. I do postaci Gaworskiej mam kolejne, drobne "ale". Rozumiem, że dziewczyna jest w szoku po śmierci koleżanki, a późniejsze morderstwa wskazują jasno, iż krwawe wiadomości sprawcy kierowane są właśnie do niej, ale... nie lepiej byłoby raz a dobrze wziąć się w garść i pomóc policji, skoro psychopata kontaktuje się tylko z nią, zamiast cały czas rozpaczać nad swoim losem? Rozumiem strach, panikę, wszystko- ale to właśnie jej opanowanie mogłoby doprowadzić do jego ujęcia, a co za tym idzie zakończenia tej chorej gry.
Wspomniałam na początku, że autor miał dobry pomysł na fabułę. Pan Rutkowski w postaci mordercy "umieścił" odczucia wiele osób względem społeczeństwa. Codziennie dochodzą do nas informacje o czyjejś obojętności, która doprowadziła do tragedii. Codziennie mijamy osoby bezdomne, słyszymy o porzucaniu zwierząt w lasach, o mordowaniu własnych, nowonarodzonych dzieci przez matki. Czy więc społeczeństwo nie jest pełne morderców? Czy sprawca z Remedium poprzez zabijanie nie chciał jasno pokazać, jakimi bestiami jesteśmy w rzeczywistości? A może chce nas nauczyć reagowania na czyjeś krzywdy? Owszem, szczytny cel, jednakże poprowadzony trochę nie w tym kierunku. Można uczyć ludzi bez zabijania innych członków społeczeństwa, szczególnie, że nie popełnili oni żadnego wykroczenia. Z drugiej strony potrafię zrozumieć bezsilność sprawcy odnośnie tego, co współcześnie dzieje się na świecie.
Remedium na pewno punktuje u mnie właśnie za motyw sprawcy, którym nie było bezmyślne zabijanie dla własnej przyjemności, lecz (może to dziwnie zabrzmi) mordowanie dla wyższego celu. Jedyne zmiany, jakie wprowadziłabym, to w kreacjach wspomnianych bohaterów, nadające im trochę prawdziwego życia, dozę emocjonalności, gdyż mimo łez Pauliny i nierzadkiego współczucia Strawczuka dla dziewczyny to wszystko zdaje się za bardzo sztywne, nierealne.