kwiecień 19, 2024

Rezultaty wyszukiwania dla: thriller

niedziela, 17 kwiecień 2016 19:06

Objawienie

Nowojorski policjant Scott Galban bada sprawę związaną z zabójstwem jego wieloletniego partnera. Szybko okazuje się, że nieżyjący policjant miał niemało za uszami i dalsze grzebanie w jego życiorysie może przynieść więcej szkody niż pożytku.  Galban nie potrafi jednak odpuścić i szuka, choć pole manewru ma ograniczone, głównie ze względu na to, że ewentualni świadkowie to Meksykanie, a ci, kierowani szeroko pojętą lojalnością, nie chcą z nim rozmawiać. To jeden wątek.

Równolegle śledzimy losy młodej kobiety, Isabel, która na pozór niczym się nie wyróżnia. To skromna przedszkolanka, żona żołnierza stacjonującego w Iraku, prywatnie kobieta bardzo pobożna. Jedyne co mogłoby ją wyróżniać to właśnie ta pobożność, która być może bierze się z faktu, że Isabel widuje postaci nie z tej ziemi. Kim są? Tego nie wie dokładnie nawet ona sama. Co wspólnego mają ze sobą te dwa wątki? Niestety, przez bardzo długi czas nie dowiemy się tego.

Film zaczyna się dość niewinnie. Isabel razem ze szwagrem i przyszłą bratową bawi się w dyskotece. Zmęczona, postanawia wrócić do domu metrem. Szwagier odprowadza ją do przystanku, a Isabel, po dłuższej chwili i spotkaniu z mężczyzną widocznym tylko dla jej oczu, wraca do domu. Co prawda wcześniej łamie obcas w bucie, ale przecież to się czasem zdarza, prawda?

Fabuła rozwija się bardzo powoli, a poszczególne elementy stopniowo składają się na większą całość. Wbrew temu, co sugeruje opis na okładce filmu, do spotkania dwójki głównych bohaterów dochodzi bardzo późno, co nawet jest ciekawsze, bo pozostawia miejsce na spekulacje.  Historia się kończy, ale życie toczy się dalej i tego, co może się jeszcze wydarzyć, widz sam musi się domyślić.
Szary i smutny wygląd dzielnicy, w której mieszka i pracuje Isabel, dopełnia całości, a wątek małej, prawdopodobnie maltretowanej w domu dziewczynki, uczennicy głównej bohaterki, pozwala zbudować klimat beznadziei i przygnębienia.

Bardzo szybko okazuje się, że ciężar całej historii spoczął tutaj na Isabel, bo detektywa Galbana niestety mamy jak na lekarstwo. To Isabel i jej przeżycia, a jak się potem okaże traumatyczne wspomnienia z wczesnej młodości, są kanwą całej historii. Zaś działania policjanta to tylko tło dla przeżyć bohaterki. Dlatego, jeśli ktoś nastawi się na thriller z Keanu Reevesem w roli głównej trochę się zawiedzie, bo jest to raczej drugo- niż pierwszoplanowa rola. Łudzący jest także opis sugerujący sferę pozazmysłową, która się co prawda pojawia, ale nie jest to wątek główny. Dowiedziałam się, że po zakupie praw do produkcji, firma Lionsgate Premiere, nie biorąc pod uwagę protestów scenarzysty, przemianowała film na thriller policyjny, choć pierwotnie miał się on skupiać na przemocy wobec kobiet i dzieci. I chyba to najmocniej zaszkodziło tej historii. Jeśli bowiem będziemy oglądać film z nastawieniem na kino policyjne i Keanu Reevesa, to faktycznie będziemy zawiedzeni. Jeśli jednak skupimy się na wątku związanym z przemocą domową wobec dzieci oraz kobiet, to cała historia nabiera zupełnie innego wydźwięku i nie jest taka zła. Smutna i przygnębiająca tak, ale nie zła.
Skupiając się na przeżyciach Isabel, próbującej pomóc małej Elisie, stopniowo towarzyszymy jej w odkrywaniu strasznej prawdy, w świetle której początkowe wydarzenia nabierają zupełnie nowego sensu. To dlatego jestem zadowolona z seansu i mogę polecić film widzom, szukającym dla siebie życiowej historii, która daje do myślenia i nie daje o sobie tak szybko zapomnieć.

Dział: Filmy
poniedziałek, 11 kwiecień 2016 10:28

Bazar złych snów

Na bazarze koszmarów mogłabym wystawić całkiem pokaźny asortyment. Ewentualni klienci mogliby przebierać w towarach z najwyższej półki, wyśnionych zwłaszcza w ostatnich latach mojego życia. Mimo to, wielu nie znalazłoby zapewne dla siebie czegoś wystarczająco koszmarnego. Nie przerażają mnie pająki czy węże, chociaż podchodzę do nich z respektem śmiercionośności; w mrocznych wizjach mojej podświadomości brakuje płomieni, wysokości czy pił mechanicznych; nie pojawiają się zabójcze auta, faceci w czerni czy mordercze dzieci. Na „Bazarze złych snów" Stephena Kinga znaleźć można jednak towary wszelkiej maści, zwłaszcza dla oryginalnych koneserów koszmarów.

Robactwo, gady, pułapki, ogień, widmowe silne ręce – to wszystko czai się na śpiącą na okładce powieści mistrza grozy, nadając pierwszy komunikat: A co Ciebie przeraża? Od pierwszej chwili wiadomo, że przeprawa przez zbiór opowiadań pisarza z Maine, łatwa nie będzie. Im dłużej potencjalny czytelnik wpatruje się w okładkę, tym wyżej po jego plecach wspina się lodowaty dreszcz niepokoju. W końcu dociera do niego drugi komunikat: Czy w „Bazarze złych snów" opisano i moje fobie?

Prawdopodobieństwo jest całkiem spore, bowiem tom zawiera aż dwadzieścia opowiadań o bardzo odmiennej od siebie tematyce. Fani grozy konfrontują się z wizjami bardziej i mniej realistycznymi, raz bliższymi fantasy czy science fiction i horrorowi, innym thrillerowi. Wszystkie opatrzone są wstępami, w których autor wyjaśnia inspiracje do ich powstania i/lub dedykuje daną historię konkretnym postaciom, wyjaśniając, dlaczego akurat z nimi wiąże się następujący po wprowadzeniu tekst. Opowiadania różnią się też wyraźnie długością. Niektóre liczą raptem kilkanaście stron, inne kilkadziesiąt. Ponieważ można czytać je nie zachowując kolejności ułożenia w tomie, pozwala to na lekturę w chwilach, gdy nie ma się zbyt wiele czasu, jak np. podróż tramwajem czy uczelniana przerwa.

Muszę przyznać, że nie znalazłam w „Bazarze złych snów" opowiadania, które wyjątkowo by mnie przeraziło. Standardowo w zawrotnym tempie chłonęłam to, co wyszło spod pióra Kinga, pragnąc więcej i więcej, starając się zawłaszczyć trochę pisarskiej magii autora dla siebie, jednak – chociaż historie jak zwykle okazały się nad wyraz oryginalne i wciągające – nie przyspieszyły rytmu mojego serca w sposób, który wiązałby się ze strachem czy poczuciem zagrożenia. Tym razem była to fascynacja typowo warsztatowa i dyktowana zachwytem nad kreatywnością mistrza grozy.

Nie zmienia to jednak faktu, że cztery z dwudziestu tekstów trafiły do specjalnej przegródki mojego mózgu pod tytułem „nigdy nie zapomnę", co – wbrew temu, co można by sądzić z perspektywy matematycznej – jest wynikiem niezwykłym. Otwierające zbiór opowiadanie „130 kilometr" uwiodło mnie realistycznie poprowadzonym mariażem fantastyki i historii dojrzewania, wydzielającym miejsce na wzruszenia nostalgiczne (za czasami dziecięcymi) oraz napięcie wywołane tajemniczością i troską o losy kolejnych bohaterów. Z kolei „Wredny dzieciak" znalazł się najbliżej wtrącenia mnie w stan strachu. Mówcie, co chcecie, ale niektóre kilkulatki sprawiają, że drżę o swoje życie. „Ur", opowiadanie napisane dla Kindle, sprawiło, że zaczęłam się zastanawiać nad komunikacją za pomocą zdobyczy techniki z różnymi wymiarami oraz tym, ile potencjalnych dzieł odebrała światu śmierć najwybitniejszych autorów. Jak wiele genialnych tekstów powstałoby, gdyby przeżyli jeszcze miesiąc, rok, dziesięć lat? Czy żyjąc dłużej utrzymaliby swą literacką formę, czy wpisaliby się do kanonu? A może jakieś wydarzenia, nieszczególnie udane testy, zepchnęłyby ich z literackiego podium? I wreszcie „Nekrologi", w których King zdaje się zadawać powracające czasami pytanie – czy gdybyś mógł bezkarnie kogoś uśmiercić, zrobiłbyś to? Czy potrafiłbyś zmierzyć się z konsekwencjami? I jakie w ogóle byłyby to konsekwencje?

„Bazar złych snów" to z pewnością nie pozycja obowiązkowa dla czytelników w ogóle, nie wybija się ponad „przeciętność" Kinga – która, czego pewnie i tak nie muszę dodawać, bije na głowę najwyższą formę większości pisarzy – i nie spędza snu z powiek czytającego, niemniej to wciąż bardzo solidny, różnorodny zbiór opowiadań. To przede wszystkim gratka dla fanów autora, którzy nie tylko wciąż cierpią na niedosyt jego fabuł, ale też z radością przyjmują każdy przejaw prywatnych wynurzeń mistrza grozy (wstępy przed opowiadaniami). Z perspektywy praktycznej, „Bazar złych snów" powinien trafić w gusta wszystkich zabieganych, którzy nie mają czasu na szybkie przeczytanie obszernej powieści. Historie zaprezentowane przez Kinga to bowiem skondensowane do opowiadań tomy; historie, z których każda mogłaby stanowić punkt wyjścia do nawet tysiącstronicowej książki. No i kto wie, może Was choć jedna z zawartych w „Bazarze złych snów" fabuł naprawdę przerazi?

Dział: Książki
piątek, 18 marzec 2016 17:56

Unik

Zmień sposób myślenia, a zmienisz świat. *

Dla każdego rodzica zniknięcie jego dziecka jest najgorszym koszmarem jaki może się z iścić. Niepewność czy żyje, czy nic mu nie jest, czy jest głodne, spragnione, bite... i jeszcze gorsze rzeczy. Jak żyć ze świadomością, że gdzieś tam mała istota drży ze strachu i nie można nic zrobić...? Jak poradzić sobie z lękiem, że nigdy więcej może nie zobaczyć się już swojego dziecka?

Kick została porwana w wieku 6 lat, po długich poszukiwaniach wszyscy stracili już na dzieję na jej odnalezienie i... na to, że żyje. Więc kiedy po kilku latach okazuje się, że nie jest martwa i została uwolniona wszyscy są zdumieni. Dla nastoletniej wtedy dziewczynki to jednak nie koniec tragedii, po uwolnieniu zmaga się z zespołem stresu pourazowego, który nię daje rady uleczyć żadna terapia. Tak naprawdę to one wszystko pogarszają i dopiero sztuki walki oraz wysiłek fizyczny okazują się pomocne. Teraz, gdy jest już dorosła potrafi się obronić, ale wciąż zmaga się z traumą z dzieciństwa. Kiedy jednak w krótkim czasie ginie dwójka małych dzieci postanawia działać. Dokąd doprowadzi ją podążanie za pozostawionymi śladami?

Unik to nie jest pierwsza książka w dorobku Chelsei Cain, ale dopiero ona sprawiła, że usłyszałam o tej autorce. Przyznaje, że po raz kolejny najpierw zwróciłam uwagę na okładkę a dopiero potem na blurb, który ostatecznie przekonał mnie, że muszę mieć ten tytuł. Czy był to trafny wybór?

Nie wiedziałam czego mogę się spodziewać po tym tytule, ale miałam co do niego pewne oczekiwania i cieszy mnie, że Cain sprostała temu zadaniu. Stworzyła fabułę, która od początku wzbudza zainteresowanie, a specyficzny styl pisania skłania do poświęcenia jej całej swojej uwagi, bo każdy, nawet najmniejszy element układanki może być istotny. Dużo miesza i sprawia, że czasem nie wiadomo co jest jawą a co jedynie wymysłem. Psychologiczne gierki, szybka oraz zaskakująca akcja oraz kontrowersyjny temat pedofilii, dziecięcej pornografii oraz porwań zapewnią całą masę przeróżnych wrażeń. Chelsea Cain buduje powoli napięcie, stopniowo odkrywa kolejne elementy układanki i pomimo zawirowań dba o logiczność wydarzeń.

Jeśli chodzi o bohaterów, to mam mieszane uczucia. Muszę się przyczepić do kreacji tych pobocznych (szczególnie mama Kick, Frank oraz Bishop), bo przykładowo James został wykreowany bardzo dobrze. W moim odczuciu są niedopracowani i tacy papierowi. Mogli by się wyróżniać poprzez role jakie mają do odegrania, ale niestety nie wzbudzili we mnie zbyt wielu emocji, po prostu sobie byli, by wszystko mogło się toczyć. Z kolei nie mam absolutnie nic do zarzucenia samej Kick, jej zachowanie może co prawda wskazywać, że nie jest stabilna emocjonalnie i podejmuje nieracjonalne decyzje, ale zważając na to przez co przeszła ma prawo do takich działań, do bycia pogubioną i, no cóż, nienormalną. Dzięki temu dla mnie była ona niezwykle rzeczywista oraz prawdziwa. Jestem pod wrażeniem jej osobowości, bo na pewno nie jest łatwo opisać co czuje osoba dotknięta taką traumą.

Już dawno nie czytałam tak dobrego dreszczowca. Unik porusza, budzi niepokój a nawet chwyta za serce omawianym tematem. Książka wciąga od samego początku i trzyma w napięciu do ostatniej strony, Cain dba o to by cały czas coś się działo, buduje napięcie, tworzy wartką akcje, ale przede wszystkim podejmuje tematy, których nie powinno się unikać ani bagatelizować. To historia pełna tajemnic i trudnych do rozszyfrowania chwilami wydarzeń, które wzbudzają całą gamę emocji. Z pewnością sięgnę po kolejne tomy.

Pomimo kilku niedociągnięć Unik jest godnym polecenia thrillerem. Mroczny, intrygujący, z ciekawą fabułą oraz intrygującą i wyrazistą główną bohaterką. Myślę, że to niezwykle obiecujący początek serii.

*Chelsea Cain, Unik

Dział: Książki
czwartek, 10 marzec 2016 03:05

Na skraju nocy

Jak wiele z nas zmaga się z tzw. „demonami przeszłości"? Skrzętnie ukrywa sekrety, które niszczą od środka, a jednocześnie wyjawienie je komuś budzi w nas wręcz paraliżujący strach? Tajemnice, które gdyby wyszły na światło dzienne, całkowicie zmieniłyby naszą rzeczywistość? Pewnie dziewięć na dziesięć osób zmaga się podobnymi chochlikami czy popełnionymi niegdyś błędami. Być może nie są one tak mroczne, jak te, z którymi zmagają się bohaterowie powieści Pawła Jaszczuka, lecz psychicznie potrafią wykańczać nas w ten sam sposób. Co więc skrywa przeszłość mieszkańców kamienicy z „Na skraju nocy"? Czy uda im się zmierzyć z wydarzeniami, które miały miejsce wiele lat temu?

Okładka powieści przywodzi mi na myśl... „Teksańską masakrę piłą mechaniczną". Obraz domu stojącego samotnie wśród uschniętych traw – zapuszczony, stary, zaniedbany. Nad nim kłębią się czarne chmury i latające klucze ptaków. Taki projekt ewidentnie budzi niepokój, jednak nie ma dla mnie zbyt wiele wspólnego z wyobrażeniem domu, który opisany został w powieści.

Joanna, młoda dziewczyna po dramatycznych przejściach, trafia do starego domu na peryferiach miasta. Wynajmuje tam pokój, aby uciec od własnej przeszłości. Szybko także znajduje w nim pracę  - właścicielka mieszkania wymaga specjalistycznej opieki, więc decyduje się nią zająć. Po jakimś czasie odkrywa, że lokatorzy domu skrywają jeszcze gorsze sekrety niż ona sama. Co stało się przed laty z pewną dziewczyną? Czy została porwana, uprowadzona czy zamordowana? Czy Joanna odkryje ich tajemnicę?

Najnowsza powieść Pawła Jaszczuka to psychologiczny thriller, który charakteryzuje wręcz klaustrofobiczna atmosfera zamknięcia. Akcja powieści dzieje się właściwie w jednym budynku, z określoną liczbą bohaterów, czyli jego mieszkańców. Jeśli chodzi o sprawę gatunku to najważniejsze nie są tutaj wydarzenia (jak to zwykle w thrillerze bywa), które rozgrywają się pomiędzy bohaterami, lecz to co dzieje się w dialogach oraz w ich własnych głowach. Jednak pomimo, że od początku autor stara się budować napięcie, niestety, nie udaje się go utrzymać aż do ostatnich stron powieści.

Ze stron „Na skraju nocy" wybija się atmosfera dziwaczności. Cały klimat został zbudowany na zasadzie osobliwości – osobliwi są bohaterowie, osobliwe miejsce, osobliwe sekrety, osobliwy sposób opowiadania historii. Jednak w tej otoczce pewnego ekscentryzmu znajduje się coś niezwykle demonicznego, mrocznego, co wydaje mi się największym atutem powieści Jaszczuka. Ten stary dom wydaje się, jakby istniał nigdzie, a nie gdzieś, jak głosi hasło w opisie – „na peryferiach miasta". Można odnieść wrażenie, że miasto nie istnieje, inna rzeczywistość nie istnieje, istnieje tylko i wyłącznie budynek i jego mieszkańcy.

Bohaterowie zdecydowanie nie należą do tych z gatunku „sympatycznych" czy „lubię ich od pierwszego spotkania". Wręcz przeciwnie – zniechęcają do siebie na każdym kroku, nawet, gdy wiemy, że nie mają za sobą dobrych wspomnień, że byli krzywdzeni przez innych, że los nie potraktował ich łaskawie. Nawet Joanna czy pani Blanka sprawiają wrażenie, jakby okłamywały wszystkich wokół – w tym same siebie. Każdy tutaj zmaga się z własnymi problemami i z własną częścią tajemnicy, którą pielęgnuje w sobie od lat.

Polski pisarz tworzy sporo sugestywnych opisów wnętrz oraz stanów emocjonalnych bohaterów. Wychodzi mu to niezwykle realistycznie i plastycznie, tym bardziej, że zdecydował się na umieszczenie również monologów Pani Ptasznik – które oscylują wokół wspomnień oraz jej bieżących problemów. Język powieści ani nie zaskakuje, ani nie rozczarowuje – nie odnalazłam błędów językowych, a używanie niekiedy bardzo krótkich zdań lub ich równoważników powodowało, że bardzo łatwo się tę historię przyswajało.

Pomimo, że jako thriller „Na skraju nocy" nie sprawdza się zbyt dobrze i nie zaskakuje napięciem czy rodzajem opisanych wydarzeń, nadrabia przede wszystkim niebanalną atmosferą. Zabrakło mi szerszego wyjaśnienia niektórych ze spraw, wątków, a samo zakończenie nieco mnie rozczarowało. Jednak muszę oddać Pawłowi Jaszczukowi, że wniknięcie w umysły stworzonych przez niego bohaterów naprawdę mu się udało. Polecam więc jego najnowszą powieść nie tyle fanom thrillerów, co fanom psychologii, którzy są gotowi zaakceptować fakt, że nie prawdopodobnie nie polubią żadnej z postaci powieści.

Dział: Książki
środa, 09 marzec 2016 08:22

Wywiad z Arturem Laisenem

Twoja debiutancka powieść „CK Monogatari" była książką raczej nietypową, jeśli chodzi o przynależność gatunkową – określasz ją „thrillerem metafizycznym" czy też „współczesną powieścią obyczajową z elementami fantastyki". Pierwsza część „Teraii" czyli „Studnia Zagubionych Aniołów" to fantasy nawiązująca bardziej do klasyki gatunku niż do najnowszych powieści Martina czy Eriksona. Skąd ten zwrot?

Dział: Wywiady
wtorek, 12 czerwiec 2012 13:09

Dobro umiera w ciszy

Zapach zatęchłej klatki schodowej, skrzypienie starych schodów. Wzdrygasz się na każdym kroku, słysząc oddech starej kamienicy. Pokonujesz kolejne piętra z duszą na ramieniu. Ktoś głośno trzasnął drzwiami, gdzieś zadzwonił pęk kluczy. Przełykasz głośno ślinę i pokonujesz ostatnie kilka stopni. Stajesz przed starymi, zniszczonymi drzwiami mieszkania medium. Serce podchodzi ci do gardła, kiedy pukasz w zniszczone drewno. Otwiera ci przygarbiona staruszka z twarzą ukrytą w cieniu i zaprasza cię do środka. Wchodzisz za nią do wnętrza mieszkania pachnącego słodkimi kadzidełkami. Siadacie przy okrągłym stole, na którym leżą karty Tarota. Nie wiesz, czego masz się spodziewać. Na plecach czujesz wzrok kota czającego się gdzieś przy podłodze. Przechodzi cię dreszcz. Medium ujmuje cię za dłonie i zaczyna się seans – czegoś właśnie takiego spodziewałam się po najnowszej książce Patryka Omena „Dobro umiera w ciszy". Jednak zamiast kadzidełek, kota i małego, zagraconego mieszkanka w starej kamienicy dostałam coś zupełnie innego.

Pewnego dnia 2026 roku do kobiety-medium przychodzi nastoletnia dziewczynka z prośbą o pomoc. Medium nie traktuje jej poważnie, ale kiedy mała proponuje jej wysoką zapłatę za jej usługi, kobieta bez zastanowienia przyjmuje tajemnicze zlecenie. Dwunastolatka każe kobiecie się spakować i wyruszyć z nią oraz jej towarzyszem w podróż, której celem będzie poznanie prawdy na temat zaginięcia młodego małżeństwa, Karola i Amandy Matlak. Kiedy medium wsiada do samochodu od razu „podejmuje" trop i zaczyna opowiadać czytelnikowi historię pary trzydziestolatków.

On – zapracowany architekt, który chce wspinać się po szczeblach kariery, zdeklarowany ateista i Ona – wolny duch, nauczycielka języka angielskiego, przyszła matka i praktykująca katoliczka. Początkowo wyglądają na kochające się małżeństwo, ale gdy tylko wyruszają w podróż do rodziców Amandy, dobry nastrój i atmosfera pachnąca miłością szybko się ulatniają. Przyszła rodzicielka wytyka swojemu mężowi każdą błahostkę: od zapracowania aż po oglądanie się za innymi kobietami. Karol ma tego serdecznie dość i poirytowany podejmuje rękawicę, krytykując wiarę żony i fakt, że myśli tylko o sobie i swojej miłości – podróżowaniu. Chwile długiego milczenia przerywają krótkie, zażarte i męczące obie strony kłótnie. Wszystko się zmienia, gdy Karol „uciekając" przed wozem policyjnym postanawia skorzystać ze skrótu, prowadzącego do domu teściów. Następne wydarzenia wciągną młode małżeństwo w zupełnie inną rzeczywistość i właśnie to interesuje tajemniczą, nieletnią zleceniodawczynię.

„Dobro umiera w ciszy" to powieść, w której od samego początku panuje dziwna do określenia atmosfera strachu i lęku. Każdy rozdział, każda część (a jest ich aż trzy) jest przesycona niepokojem, obawą i przerażającą samotnością. Akcja powieści z rozdziału na rozdział nabiera tempa, a co za tym idzie, czytelnik niemalże wychodzi ze skóry, aby dowiedzieć się, co jeszcze czeka wiecznie kłócących się bohaterów. Tajemniczej atmosfery dodaje fakt, iż autor ukrył wszystkie nazwy miejscowości (wszystkie, oprócz nazwy stolicy Polski). Nie ma tu także bajecznych i urokliwych opisów polskiej przyrody. Omen w szczególności skupił się na przedstawieniu emocji bohaterów swojej najnowszej książki. W ten sposób wykreował ciekawe postacie, ukazując przy tym ciemną naturę ludzkiej duszy i to, jak człowiek zachowuje się w sytuacjach, z których z pozoru nie ma wyjścia i których rozum nie może pojąć. Nie sądziłam, że w tej niepozornej książeczce może znaleźć się tyle ludzkich emocji, strachu i stanów ocierających się o szaleństwo oraz wulgaryzmów emanujących prawdziwą nienawiścią.

„Dobro umiera w ciszy" jest napisana stylem prostym. Nie ma tu niepotrzebnych dłużyzn i zawiłych, rejowskich zdań, a dla uatrakcyjnienia lektury Omen zastosował dwojaką narrację: pierwszoosobową, która jest opisem wydarzeń z punktu widzenia medium oraz trzecioosobową – opowieść o Matlakach.

Co do wydania książki to mam kilka zastrzeżeń. Jej okładka jest po prostu brzydka, wręcz odpychająca. Gdybym zobaczyła „Dobro umiera w ciszy" w jednej z księgarń, na pewno nie wzięłabym tej pozycji do ręki, właśnie z powodu okładki. Niestety nie potrafię się zastosować do porzekadła „Nie oceniaj książki po okładce". Kolejnym poważnym zastrzeżeniem jest morze literówek, które drażnią czytelnika. Jeszcze zrozumiałabym błędy stylistyczne, ale literówki i błędy ortograficzne? Tego dla mnie było za wiele i z pomocą ołówka wprowadziłam kilka poprawek.

Podsumowując, książka autorstwa Patryka Omena „Dobro umiera w ciszy" to świetny thriller z elementami horroru w sam raz na niekoniecznie ciepły wieczór. Niestety, nie jest to powieść dla osób o słabych nerwach i uczulonych na akcję doprawioną soczystymi i licznymi wulgaryzmami. Jeśli nie masz uprzedzeń i nie boisz się, mój drogi czytelniku, wejść do świata Karola, Amandy, medium oraz tajemniczej dziewczynki i jej towarzysza, nie pozostaje mi nic innego jak zaproszenie cię do lektury powieści Omena. Gwarantuję ci, że na pewno nie pożałujesz czasu spędzonego z tą powieścią.

Dział: Książki
czwartek, 10 maj 2012 12:10

Zabójca policjanta

Począwszy od stycznia 2009 roku, wydawnictwo Amber sukcesywnie wznawia cykl książek o Martinie Becku, autorstwa najsłynniejszej pary twórców kryminałów skandynawskich, Maj Sjöwall i Pera Wahlöö. Dziesięciotomowa seria znana jest jako „Roman om ett brutt" - co tłumaczone dosłownie znaczy "Powieści o przestępstwie" ( na język polski tłumaczone również jako "Opowieści z życia policji"). Pierwotnie została ona opublikowana w latach 1965-1975 i zainspirowała takich twórców jak Henning Mankell, Stieg Larsson czy Jo Nesbo. „Zabójca policjanta", który swoją polską premierę miał 29 marca bieżącego roku, to dziewiąta z kolei, przedostatnia część cyklu.

Komisarz Martin Beck zostaje wezwany ze Sztokholmu do niewielkiej nadmorskiej miejscowości w sprawie zagadkowego zniknięcia kobiety. Wkrótce okazuje się, że padła ona ofiarą morderstwa, a opinia publiczna nie czekając na wyniki śledztwa, szybko wydaje wyrok na mieszkającego w sąsiedztwie kobiety Folke Bengtssona. Kilka lat wcześniej mężczyzna został skazany za gwałt i morderstwo, staje się więc najbardziej prawdopodobnym sprawcą także i tej zbrodni. Dla Becka nie jest to tak oczywiste zwłaszcza, że to on doprowadził do poprzedniego skazania oskarżonego mężczyzny. W rzetelnym prowadzeniu dochodzenia przeszkadzają mu nieustanne naciski zwierzchników, którzy domagają się natychmiastowego zamknięcia sprawy, skoro jednego winnego już może wskazać. Wydaje się, że nikomu nie zależy na odkryciu prawdy, a jedynie na zwiększeniu statystyk skutecznie rozwiązanych spraw. W międzyczasie uwagę całego kraju przykuwa strzelanina na ulicy, w wyniku której zostaje postrzelonych dwóch policjantów. Jeden sprawca ginie na miejscu, a jego towarzyszowi udaje się uciec. Złapanie zbiega staje się priorytetem, kwestią honoru. Beck i jego współpracownicy muszą więc zmobilizować wszystkie siły, aby rozwiązać obydwie sprawy.

Niewątpliwie największych zaletami tej powieści są: wciągająca od pierwszych stron fabuła oraz realizm przedstawionych zdarzeń. Sprawcami zbrodni nie są ani wyjątkowo inteligentni „geniusze zła", ani perwersyjni i brutalni seryjni mordercy, ale zwykli ludzie, których do zbrodni popchnął strach, gniew czy poczucie bezsilności. Czasem są to też po prostu ofiary systemu, bez perspektyw czy szans na lepszą przyszłość. Z drugiej strony barykady stoją policjanci prowadzący śledztwa, którzy działają zespołowo, a sukces rozwiązanej sprawy zależy od każdego człowieka – także zwykłego policjanta z drogówki czy technika laboratoryjnego. Nie ma tu miejsca na wspaniałego detektywa, który bez niczyjej pomocy po kilku godzinach wskaże sprawcę i jeszcze go osobiście aresztuje.

Autorzy kreślą wizję Szwecji w latach siedemdziesiątych jako państwa policyjnego, gdzie przeciętny obywatel nie może czuć się bezpieczny. Policja stała się państwem w państwie, z roku na rok widać także wyraźnie narastającą brutalizację oraz samowolę policjantów, którzy mają prawo aresztować każdego, kto nie przypadnie im do gustu. I nader często z tego prawa korzystają. Skrytykowany został także system państwa opiekuńczego, które w zamierzeniu miało chronić swoich obywateli, a w rzeczywistości pozbawiło ich perspektyw i części praw. Przyznam szczerze, że byłam zaskoczona tak nakreślonym obrazem Szwecji. Warto jednak wspomnieć, że znani ze skrajnie lewicowych poglądów Sjöwall i Wahlöö poddawali ostrej krytyce rządzące władze i cały model ówczesnego państwa, dając temu wyraz w swoich powieściach. Trzeba więc mieć na uwadze to, że wiele faktów zostało przez nich mocno przerysowanych.

„Zabójca policjanta" to moje pierwsze, ale z pewnością nie ostatnie, spotkanie z komisarzem Martinem Beckiem. Powieść polecam wszystkim fanom dobrego kryminału. Jestem przekonana, że się nie zawiedziecie.

Moja ocena: 5+/6

Dział: Książki
środa, 05 czerwiec 2013 11:57

Zagłuszyć krzyk

Moja niezdrowa fascynacja różnymi przejawami psycho- i socjopatii często znajduje ujście w lekturze thrillerów psychologicznych, których fabuła koncentruje się wokół zbrodni popełnianych przez seryjnych morderców. Tym razem do sięgnięcia po książkę Neila White'a zachęcił mnie nie tyle zarys fabuły od wydawcy, ile informacja, że wydarzenia opisane w powieści zostały oparte na faktach. Autora zainspirowały zbrodnie słynnego amerykańskiego psychopaty Denisa Radera, który swoje ofiary najpierw wiązał, torturował, na końcu zabijał, a o swoich wyczynach informował policję i prasę. Do swoich listów zwykł dołączać wiersze zapowiadające kolejne morderstwa, co zresztą doprowadziło do jego aresztowania w 2005 roku.

W prowincjonalnym miasteczku Blackley w Lancashire zostają znalezione zwłoki bestialsko zamordowanej młodej kobiety - córki miejscowego gangstera. Dziewczyna została uduszona, a jej ciało sprofanowane w sposób, który pozwala policji powiązać tę zbrodnię z wcześniejszym zabójstwem innej młodej kobiety, córki lokalnego policjanta. Śledztwo prowadzi detektyw Laura McGanity, świeżo upieczona sierżant z wydziału zabójstw, a prywatnie narzeczona Jacka Garretta, reportera sądowego. Także on prowadzi dziennikarskie dochodzenie, a wkrótce kontaktuje się z nim żądny rozgłosu morderca, który wodzi policję za nos i próbuje - co dziwne - nakierować Jacka na właściwy trop. Kiedy dziennikarz zaczyna współpracować z policją, psychopata postanawia go ukarać...

W sprawę miesza się ponadto lokalny gangster, który stracił córkę - chce sam wymierzyć mordercy sprawiedliwość i zmusić Jacka do współpracy. Policja rozpoczyna wyścig z czasem - sprawca z pewnością nie poprzestanie na dwóch ofiarach, a jest wyjątkowo czujny, inteligentny i bardzo dobrze się kamufluje. Poza tym obserwuje każdy ruch Jacka i jego narzeczonej...

Nie wiem jak wy, ale ja uwielbiam ten klimat małych, angielskich miasteczek, jakby stworzonych po to, by stać się sceną zbrodni. Żadne inne tak nie działają na moją wyobraźnię - ani amerykańskie, ani nawet skandynawskie, choć z pewnością jest to bardzo krzywdzące przekonanie, wyrosłe na bazie przygód Sherlocka Holmesa i Davida Huntera. W każdym razie już sam fakt, że akcja powieści toczy się na angielskiej prowincji, działa na mnie elektryzująco, a to z kolei pomogło mi już od pierwszych stron wtopić się w treść fabuły. Bo też i samo miasteczko skrywa mroczne tajemnice, które w toku śledztwa wypełzają z mrocznych zakamarków przeszłości, i co gorsza - mają z nim bezpośredni związek. Wraz z rozwojem fabuły uświadamiamy sobie, że lokalnego mafiosa, miejscowego policjanta i pewną starą alkoholiczkę łączy coś, co stanowi klucz do rozwiązania zagadki brutalnych morderstw.

Neil White prowadzi fabułę dwutorowo, w dość klarowny, może nawet zbyt poukładany sposób. Śledztwo policyjne Laury i dziennikarskie Jacka niejednokrotnie się zazębiają i uzupełniają, zaś zdobyte z różnych źródeł i różnymi sposobami informacje prowadzą do rozwikłania zagadki z nieubłaganą logiką, choć nie brak tu błądzenia po omacku, fałszywych tropów czy nagłych zwrotów akcji. Zdaję sobie sprawę, że autor dokonał tu pewnego fabularnego uproszczenia, ale książka - przede wszystkim tempo akcji - tylko na tym zyskało. Czy powieść jest przewidywalna? Każdy, kto choć trochę czytał o seryjnych mordercach, wie mniej więcej, czego może się spodziewać. Psychopaci zwykle działają według znanego schematu: okrucieństwo wobec zwierząt w dzieciństwie i inne sygnały świadczące o zaniku uczuć wyższych, pierwsze próby zrekompensowania sobie marnego życia, przeniesienie destrukcyjnych uczuć na obiekt zastępczy, eskalacja przemocy, spełnienie w akcie morderstwa i obsesyjna chęć powtórzenia doznań. W tym przypadku dochodzi jeszcze chęć zdobycia rozgłosu, kontrolowania sytuacji, wzmagające uczucie spełnienia. Tak więc schemat i motywy są znane, zmieniają się tylko okoliczności i przebieg sprawy. Nawet działania policji do pewnego momentu siłą rzeczy muszą być rutynowe, co przecież nie oznacza, że fabuła jest nudna - wręcz przeciwnie. Najbardziej fascynujące jest to, jak detektywi dowiadują się kluczowych rzeczy o sprawcy, stanie jego umysłu: po sposobie okaleczenia ciała i zadania śmierci, typie ofiary, wyborze miejsca zbrodni - nawet brak mikrośladów nie czyni policję bezsilną, a mordercę bezkarnym.

Neil White udowadnia, że zawiłości pokręconego umysłu psychopaty wtopionego w lokalną społeczność oraz sekrety mieszkańców małego miasteczka, plus osobiste perypetie pary głównych bohaterów (którzy nota bebe pojawiają się w innych książkach autora) to doskonałe połączenie, gwarantujące naprawdę wyjątkowe doznania. Intryga kryminalna z pasjonującą zagadką i wiarygodnymi psychologicznie portretami bohaterów na tle społeczno-obyczajowej panoramy małego miasteczka, w dodatku świadomość, że fabuła osnuta jest wokół rzeczywistych zbrodni, co przydaje powieści mrocznej atmosfery, sprawia, że lekturę czyta się z wypiekami na twarzy i nie sposób się od niej oderwać do samego końca. Serdecznie polecam każdemu miłośnikowi podobnych klimatów, jestem pewna, że nie będzie rozczarowany.

Dział: Książki
wtorek, 16 luty 2016 00:18

Kamień i sól

Jak daleko byłbyś w stanie posunąć się by ocalić osobę, którą kochasz? Czy wziąłbyś udział w śmiertelnie niebezpiecznym wyścigu? Główna bohaterka powieści Vitorii Scott tak właśnie zrobiła. Jest gotowa na każde poświęcenie byleby tylko uratować starszego brata.

Tella pokonała już połowę z czterech etapów wyścigu. Przed nią jeszcze dwa ekosystemy - morze i góry. Z ponad 120 uczestników pozostało zaledwie 41, niektórzy zrezygnowali z własnej woli, inny zginęli gdzieś po drodze. Zwycięzca jednak może być tylko jeden, ale czy istnieje choćby najmniejsza szansa, żeby to była właśnie ona? Tella głęboko w to wierzy, mimo że jej perspektywy wcale nie wyglądają najlepiej.

Prawdę mówiąc podczas czytania książki zastanawiałam się przede wszystkim nad tym kto zginie. Których bohaterów poświęci pisarka? To trochę jakby czytać skierowaną do młodzieży „Grę o tron". Akcja powieści toczy się wartko. Fabuła biegnie naprzód bez pobocznych wątków, pisarka jednak mimo wszystko nadała jej wiele warstw. Chociaż głównym celem Telli jest wyleczenie brata, to jednak dziewczyna nie zamierza dążyć do celu po trupach i nie zgadza się na to by inni postępowali wbrew jej przekonaniom.

Bardzo spodobał mi się sam pomysł na powieść, a Victorii Scott dodatkowo udało się go naprawdę dobrze zrealizować. Nie podobała mi się natomiast postawa Telli. W pierwszym tomie bohaterka posiadała wyraźnie zarysowany profil psychologiczny. Dziewczyna miała swoje zdanie i nie bała się go wyrażać, broniła innych, ale też niejednokrotnie postępowała głupio i lekkomyślnie. W drugiej części sytuacja wygląda nieco inaczej. Chociaż Tella walczy o życie brata, to nie zamierza korzystać z niczyjej pomocy - to ona chce dowodzić. Guy uważa, że jest słaba więc ona zrobi wszystko by mu udowodnić, że jest inaczej. Świetnie! Tylko, że to nie obóz przetrwania, a śmiertelnie niebezpieczny wyścig, w którym dziewczyna walczy o życie ukochanego brata. No cóż, ja zrobiłabym wszystko, żeby wygrać, nawet gdyby wiązało się to z przełknięciem odrobiny zbyt rozdmuchanej dumy. Tella jednak ma na ten temat najwyraźniej odmienne zdanie.

Powieść czyta się rewelacyjnie szybko i z niekłamaną przyjemnością. Słowa wręcz porywają czytelników. Zakończenie jednak nieco zawodzi. Pisarka nawet leciutko nie przesunęła drzwi. Pozostawiła je otwarte szeroko na oścież. Jednocześnie czuję irytację, że tak się stało i nie mogę doczekać się kolejnej części.

Zarówno książkę „Ogień i woda" jak i „Kamień i sól" serdecznie wszystkim polecam! Powieść jest świetna od pierwszych do ostatnich stron. To wciągająca seria, która nadaje się nie tylko dla młodego pokolenia. Tytuły przeczytać polecam szczególne miłośnikom nietypowych zwierząt! Pandorami powinni być zachwyceni!

Dział: Książki

"The Works of Mercy" to thriller psychologiczny zainspirowanym klasyką gatunku: "Wstrętem" i "Lokatorem" Romana Polańskiego oraz "Lśnieniem" Stanleya Kubricka. Fabuła skupia się wokół tajemniczych morderstw dokonywanych na z pozoru przypadkowych ofiarach. Ale tym razem. to gracz jest mordercą.

Dział: Z prądem