Rezultaty wyszukiwania dla: thriller
Operacja Rafael
W latach 1939-1945 na terenie Polski skonfiskowano, zagrabiono lub spalono kilkaset tysięcy dzieł sztuki. Część z tych skradzionych na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat udało się odzyskać, odnajdując je w prywatnych kolekcjach, na licytacjach czy też w drodze pertraktacji z różnymi władzami. Niestety los wielu pozostaje do dziś nieznany …
Wśród tych najcenniejszych zaginionych dzieł, jest „Portret Młodzieńca”, namalowany na desce przez Rafaela Santi. Kilka lat temu obraz ten stał się bohaterem powieści Zygmunta Miłoszewskiego, dziś znów temat powraca, by za sprawą Marka Kozubala i Marcina Falińskiego rozpalać wyobraźnię czytelników. Obraz Rafaela należał do kolekcji Muzeum Czartoryskich, najstarszej placówki muzealnej w Polsce, założonej przez księżnę Izabelę z Flemmingów Czartoryską. We wrześniu 1929 roku wszystkie cenne dzieła sztuki zostały zrabowane przez wojska niemieckie z piwnicy pałacu w Sieniawie, gdzie były przechowywane. „Portret Młodzieńca” dostał się w ręce Kajetana Mühlmanna, pełnomocnika do spraw zabezpieczania dzieł sztuki i skarbów kultury w Generalnym Gubernatorstwie i był na liście obiektów przeznaczonych do zaplanowanego przez Hitlera Muzeum Sztuki w Linzu, jednak z rozkazu Hansa Franka trafił na Wawel. Zaginął podczas ewakuacji Urzędu Generalnego Gubernatora i dotychczas nie został odnaleziony – o jego nieznanym losie przypomina tylko pusta rama w Muzeum Czartoryskich.
Hipotetyczne losy obrazu możemy poznać dzięki powieści pt. „Operacja Rafael”. Opublikowanej nakładem Wydawnictwa Czarna Owca. Kozubal i Faliński sięgają jednak znacznie dalej, nie tylko koncentrując się na zawiłych losach obrazu, ale … wciągając swoich czytelników w próbę jego odzyskania. Do naszych rąk trafia zatem całkiem zgrabna powieść historyczno – szpiegowska, choć o niewykorzystanym potencjale. To, co najbardziej przeszkadza w odbiorze, to styl pisania, a także samo prowadzenie akcji, która z trudem potrafi czytelnika wciągnąć, a kiedy już przez pierwsze strony przebrniemy i damy się ponieść wydarzeniom, znów rozczarowuje zakończeniem. Mimo wszystko po książkę zdecydowanie sięgnąć warto, szczególnie jeśli lubimy takie spiskowe i pełne przygód historie o poszukiwaniu skarbów.
Tym razem – zdaniem autorów – pojawia się realna szansa na odzyskanie Portretu, bowiem portret, znajdujący się na pierwszym miejscu strat wojennych, którego poszukiwania rozpoczęły się już w 1945 roku znajduje się rzekomo na Bliskim Wschodzie – ponoć w 1990 roku zostało skradzione przez irackich funkcjonariuszy służb specjalnych. Dlatego też MSZ zwraca się do agencji polskiego wywiadu z prośbą o weryfikację na miejscu tej informacji z Kuwejtu i ewentualne odzyskanie obrazu, jeśli będzie to możliwe. Z misją zostaje wysłany major Łodyna, który doskonale zna tamtejszą rzeczywistość, zaś jego kontaktem ma być niejaki Berd, podpułkownik AW, działający pod przykrywką jako wiceprezes w firmie handlowej.
Mimo iż misja wydaje się klarowna, a szanse jej powodzenia – duże, wszystko zaczyna się komplikować, zaś sam major trafia w sam środek piekła. Pozostawiony niemal sam sobie Łodyna ma jednak asa w rękawie – to list, nadany w Tel Awiwie i przesłany do polskiego rządu przez niejakiego Moshe Kleinera, w którym to mężczyzna szczegółowo opisał drogę, jaką przebył z obrazem Rafaela…
Jak zakończy się ta historia? Przekonamy się o tym dzięki lekturze powieści „Operacja Rafael”, prowadzonej na dwóch planach czasowych – jednym rozgrywającym się w czasach współczesnych i drugim, który przenosi nas do czasów wojny. Przyznam, że brawurowa misja Kleinera wciągnęła mnie mocniej, niż obecne poszukiwania, podobnie jak Kleiner i jego odwaga oraz brawura zafascynowały bardziej, niż major Łodyna. Mimo tego, oba te wątki, mimo dzielących ich lat, zgrabnie splatają się ze sobą, ukazując przy okazji kulisy tajnych operacji, współpracę służb, a także burzliwe czasy wojny. I mimo iż lektura dostarcza nam sporo emocji, niestety wciąż hamowanych brakiem płynności słowa, to jednak warto się w niej zatopić i choć pomarzyć o odnalezieniu przez polskie służby „Portretu Młodzieńca”.
Spełnienia/Niespełnienia 2019
Coś się kończy, coś się zaczyna… Początek roku to czas podsumowań – zarówno tych życiowych, jak i kulturalnych. Fajnie tak usiąść, pomyśleć, wybrać książki najlepsze, najgorsze, spojrzeć wstecz na poprzedni rok. Recenzneci Secretum, Dużego Ka i Papierowych Motyli specjalnie dla czytelników wspomnieli o najlepszych i najgorszych książkach, jakie mieli okazje przeczytać w minionym roku. Co osoba to inny gust, więc tytułów również znajdziecie sporo. Może wpadnie wam coś w oko?
Ostatni
W 2020 rok weszłam z przytupem, ponieważ rozpoczęłam go od „Ostatniego”. Powieść Hanny Jameson to niesamowity thriller w klimacie postapo, który fascynuje, przeraża i… zmusza do refleksji. Autorka stworzyła po prostu ciekawą wizję końca świata oraz fenomenalnie zobrazowała nieludzką-ludzką naturę w krytycznych chwilach…
W powieści zatraciłam się od pierwszych stron. Styl pisarki jest zachwycający, a emocje miotające bohaterami wydawały mi się przedziwnie realne. Nie mam pojęcia, jak ja bym zachowała się w takiej sytuacji, ale – jak przypuszczam – wpadłabym w paranoję, podobnie jak Jon, główny bohater „Ostatniego”. Zresztą, ciężko mu się dziwić – jest jednym z dwudziestu ocalałych, a wkrótce dowiaduje się, że wśród jego towarzyszy niedoli jest zabójca i to dopiero zalążek nieszczęść. Samobójstwa, paranormalne zjawiska, zaginięcia, akty kanibalizmu – straszliwych wydarzeń tutaj nie brakuje. Przerażający obraz tego do czego człowiek może być zdolny w skrajnej rozpaczy i zagubieniu…
„Ostatni” dopracowany jest nie tylko pod względem psychologicznym. Jak nie trudno się domyślić, kreacja bohaterów tutaj również jest na naprawdę wysokim poziomie, ale na większą uwagę zasługuje tutaj mistrzowskie budowanie napięcia. Hanna Jamenson po mistrzowsku wprowadza nagłe zwroty akcji, karmi nas tajemnicami oraz silnymi emocjami, a także wprowadza w treść nutkę… humoru. Miejscami jest on dość specyficzny, jednakże idealnie wpasowuje się w nietypową walkę o przetrwanie. Nie zabrakło tutaj miejsca również dla wątku kryminalnego (próba odnalezienia mordercy), choć – jak się pewnie domyślacie – groza wiedzie tutaj główny prym. Można tu nawet wyczuć drobne nawiązania do „Lśnienia” Stephena Kinga, co było dla mnie dodatkowym smaczkiem i zaowocowało jeszcze większą przyjemnością czytania.
Hanna Jameson nabałaganiła mi swoją powieścią w głowie. „Ostatni” to mroczny pamiętnik, który zdaje się kryć w sobie to, co w człowieku najgorsze, choć znalazło się w nim i kilka pozytywnych akcentów. Jeśli chodzi o wady książki, to można się tutaj przyczepić jedynie do literówek w tekście (o zgrozo) oraz mało spektakularnego zakończenia, jednakże radioaktywne tło, dramatyzm wylewający się ze stron i bardzo dobry warsztat pisarski autorki wynagradza to wszystko z nawiązką. Mam nadzieję, że wydawnictwo Czarna Owca pokusi się i o wydanie innych tworów popełnionych przez autorkę, bowiem kapitalnie połączyła thriller psychologiczny z klimatem postapo i – co tu dużo mówić – czytelniczo zadurzyłam się w niej od pierwszej książki. Polecam z całego serca, lektura idealna dla miłośników mocnych wrażeń!
Przyjemność i strach, które splatają się jak pnącza róż
29 stycznia ukaże się nowa powieść Alicji Sinickiej, której wcześniejsze książki: "Oczy wilka", "Winna" i "W jego oczach" pokochały tysiące czytelniczek.
Pokusa, której nie sposób się oprzeć.
Praca u Marka Skalskiego wydaje się Klaudii przepustką do nowego życia. Perspektywy są niezwykle pociągające: z dala od tego, co było, z wizją celu będącego na wyciągnięcie ręki. Szef, który szarmancko łączy talent biznesowy z niepokornym stylem bycia, od razu budzi w niej zainteresowanie. Na tyle, że szybko przekracza kolejne granice.
Życie Ewy Skalskiej upływa w aurze podziwu. Wzorowa żona, idealna matka. Doskonale wie, co fascynuje męża. Układ, który zawarli, także zdaje się być perfekcyjny. Do czasu...
Wiadomość o znalezieniu ciała jednej z dwóch zaginionych młodych kobiet, które odbywały staż u Skalskiego, wstrząsnęła miastem. Klaudia zaczyna obawiać się o własne życie. To, co Ewa miała doskonale zaplanowane, zaczyna rozpadać się jak domek z kart. Gra, którą prowadzili z Markiem, robi się coraz bardziej niebezpieczna.
Zaskakujący, namiętny thriller, który trafia do najgłębszych zakamarków kobiecej duszy.
Brudna gra
Polityka pełna jest brudów, które niekoniecznie prane są publicznie. Wielkie afery z udziałem rządów ujawniane są zwykle przypadkowo, a i tak odpowiedzialność za nie ponoszą ostatecznie tylko pionki. Przeciętny obywatel nie jest nawet świadomy, w jaki sposób politycy nim manipulują, jak opinia publiczna wprowadzana jest w błąd za pomocą tzw. „półprawd”, słów wyjętych z kontekstu czy też niedopowiedzeń. Niekiedy jednak ta „druga twarz” rządu jest naprawdę straszna, obnaża bowiem ludzką słabość i chciwość, pokazuje, jak łatwo jest szafować ludzkim życiem – oczywiście życiem zwykłych ludzi.
Tak właśnie postąpiły rządy: USA - planując zbrojną interwencję w Iraku oraz Wielkiej Brytanii, która wojnę tę niejako usankcjonowała. Pojawiła się jednak osoba – jedyna wśród tych, którzy zdawali sobie sprawę z moralnego wydźwięku takiego czynu – która stanowczo sprzeciwiła się bezpodstawnej, zbrojnej interwencji. Katherine Teresa Gun, bo o niej mowa, młoda i przesiąknięta ideałami tłumaczka brytyjskiej agencji wywiadowczej Government Communications Headquarters (GCHQ) uznała informacje, do których miała dostęp za sprzeczne z zasadami dyplomacji oraz prawa międzynarodowego, a wręcz prowadzące do wojny. Dokument, sugerujący że rząd USA z pomocą Wielkiej Brytanii grozić miał członkom Rady Bezpieczeństwa, by głosowali za wojną, postanowiła ujawnić prasie. I to wbrew podpisanym z chwilą zatrudnienia zobowiązaniom i z pełną świadomością konsekwencji swojego czynu.
Ta medialna bomba wybuchła w 2003 roku, kiedy gazeta „The Observer” opublikowała ów dokument, a choć natychmiast podjęto działania zmierzające do zdyskwalifikowania dziennikarza zajmującego się sprawą, Martina Bright, w oczach czytelników, to jednak machina została wprawiona w ruch. I ta medialna i ta sądowa, bowiem Katherine przyznała się do skopiowania i wyniesienia z pracy tajnego dokumentu.
Mało znane fakty, dotyczące nielegalnych działań Stanów Zjednoczonyc, poprzedzających inwazję na Irak, teraz poznał cały świat, a to za sprawą znakomitego filmu pt. „Brudna gra”. Obraz wyreżyserował Gavin Hood, zaś w rolę Katherine w tym politycznym dramacie, wcieliła się znakomita Keira Knightley. Oprócz niej w produkcji możemy zobaczyć: Matthewa Goode'a, Ralpha Fiennesa, Matta Smitha i Conletha Hilla.
Przejmująca historia manipulacji rządów, które nawet wobec braku dowodów na posiadanie przez Saddama Husseina broni masowego rażenia, dopuściły się karygodnej „ustawki”, prowadzącej bezpośrednio do wojny, to film, który pozostaje w pamięci na długo, podobnie jak rola Knightley. Aktorka znalazła doskonałą równowagę, pomiędzy bohaterstwem, a zwykłym ludzkim odruchem, tworząc znakomitą i niezwykle wiarygodną kreację. Dylemat moralny kobiety, związany z jednej strony z lojalnością wobec firmy, z której dotąd była dumna, a wewnętrznym sprzeciwem wobec wojny, nakłada się tu na działania samych rządów, które – jak się okazuje – nie znają żadnych granic i nie cofną się przed niczym. Nic zatem dziwnego, kiedy po obejrzeniu filmu, sceptycznie podchodzić zaczniemy do wszelkich informacji udzielanych przez polityków, również i naszego kraju. Kto wie, jakie bowiem inne tajemnice przechodzą przez takie firmy, jak GCHQ czy NASA i … ile z nich dotyczy również Polski!
Księga dryfującej bawełny
„Czeka tu na was jedynie szelest drzew, szum strumienia oraz płacz cykad.”
Sądziliście, że historia w pierwszym tomie „Gdy zapłaczą cykady” została zamknięta? Nic bardziej mylnego! W „Księdze dryfującej bawełny” po raz kolejny lądujemy w Hinamizawie i choć historia rozpoczyna się złudnie podobnie, tak jej rozwinięcie jest zupełnie inne i niesie sobie jeszcze więcej pytań. Czy znowu ktoś umrze i zniknie bez śladu?
W tym tomie poruszanych jest wiele wątków, ale wyraźnie na pierwszy plan wysuwa się solidarność mieszkańców Hinamizawy oraz istota wioski – jej historia, folklor oraz informacje o założycielach. W ten sposób autor wyjaśnia nam nieco więcej, serwuje nam również kilka poszlak, jednakże – tak, jak w poprzednim tomie – tak i tutaj przedstawione fakty można dwojako interpretować. W związku z tym, jak się zapewne domyślacie, nic nie jest tak naprawdę klarowne i jasne i czasami – a szczególnie na ostatnich stronach – czytelnikowi zwyczajnie wyrywa się „co do diabła?!” (choć w tym wypadku bardziej pasowałoby zamienienie w przysłowiu diabła na demona). Manga jest tak klimatyczna, że w trakcie lektury strach się za siebie obejrzeć, ale i jednocześnie nie można odłożyć książki na bok – zupełnie, jakby za przerwanie lektury miała dopaść winnego klątwa czcigodnego Oyashiro, bóstwa Hinamizawy…
„Księga dryfującej bawełny” to jednak nie tylko opowieść grozy. Ten tom zawiera w sobie nieco elementów romantycznych oraz słodyczy, które zdają się być zmyłką, zdradliwą osłonką dla nadchodzących wydarzeń straszliwych. To także opowieść o siostrach oraz różnicach pomiędzy nimi, a także o tym, jak czasem z pozoru nieważny niuans może przerodzić się w coś niebezpiecznego. Wyraźnie to widać na twarzach bohaterów, których ekspresja zdaje się być bardziej dopracowana – tym razem za tę kwestię odpowiadała Yutori Houjyou, jednakże w scenopisie ponownie królował autor serii, Ryukishi07. Warto także wspomnieć, że i w tym tomie nie brakuje wstawek w postaci zajęć klubowych przyjaciół, siostrzanych wygłupów oraz znacznie więcej…
„Księga dryfującej bawełny” jest zarówno uroczą, jak i makabryczną historią, która całkowicie angażuje czytelnika. Ponownie jesteśmy świadkami, jak w spokojnej i radosnej wiosce nadchodzi straszliwy czas, który – niestety – dotyka grupkę bohaterów, nastawiając ich przyjaźń na próbę i – dosłownie – masakruje ją. Jeśli lubicie niepokojące historie przyprawione tajemnicami na ostro i ozdobione nutką zbereźności, humoru, uroczych postaci i horroru – zakochacie się w tej serii. Polecam z całego serducha!
Księga uprowadzenia przez demony
„Gdy zapłaczą cykady” to zdecydowanie jeden z najciekawszych tytułów, z jakimi miałam do czynienia. Przed sięgnięciem po mangę miałam już przyjemność poznać tę historię, ale podaną w zupełnie inny sposób – obejrzałam anime. Spotkanie z bardziej „książkową” wersją uważam za niezwykle ciekawe doświadczenie, ponieważ fantastyczne scenopisy Ryukishiego07 sieją w czytelniku znacznie więcej niepewności i niepokoju…
„Przecież nie ma takiego błędu, który byłby niewybaczalny. Nie ma takiego błędu, którego nie można by próbować naprawić. A jeśli to rzecz nie do naprawienia, to i tak przecież nie można już nic zrobić i tym bardziej powinno się wybaczyć.”
Historia przedstawiona w „Księdze uprowadzenia przez demony” zaczyna się sielsko-anielsko. Obserwujemy radosne chwile z życia codziennego bohaterów, szkolne zabawy, uroki małej wioski – nie zabrakło również kilku scen w stylu ecchi (sprośności). Z czasem jednak w historii pojawiają się doprawdy „creepy” sceny – ukrywanie historii o morderstwie oraz tajemniczych zgonach i zaginięciach, pojawianie się informacji o klątwie Hinamizawy, niepokojące zachowanie mieszkańców wioski. Czytelnikowi – podobnie jak głównemu bohaterowi, Keiichiemu, stale zaczyna towarzyszyć atmosfera napięcia i grozy. Kto – lub co – odpowiada za tajemniczymi zgonami? Czy naprawdę ktoś czyha na życie młodego Maebary? No cóż, tego Wam nie zdradzę.
Ogromnym atutem mangi jest fenomenalna kreacja bohaterów. Poznajemy ich zarówno w wesołych, jak i tragicznych chwilach – tutaj przede wszystkim Keiichiego oraz jego przyjaciółki – przeuroczą Renę (którą kocham za „tryb słodkości”), wesołą Mion, mistrzynię pułapek Satoko oraz słodziutką Rikę. Postaci są nie tylko fantastycznie wykreowane i narysowane, ponieważ nawet bardziej poboczne osoby zapadają w pamięć (wewnątrz kryje się również kilka kolorowych kadrów). Najfantastyczniejsza jest jednak swoista przemiana bohaterek, gdy ich słodycz zanika… brrr. Uwielbiam takie horrorowe zagrywki!
„Księga uprowadzenia przez demony” kryje w sobie fascynującą tajemnicę, która wciąga czytelnika i trzyma w napięciu aż do ostatnich stron. Początkowy radosny klimat mangi stopniowo przeradza się w mrożące krew w żyłach wydarzenia, często niejednoznaczne - każdy może zrozumieć je na swój sposób. To daje duże pole do interpretacji oraz rozumienia tematu, a przepięknie narysowane kadry (i humorystyczne dodatki) czynią tę mangę wyśmienitą lekturą pod każdym względem. „Gdy zapłaczą cykady” to seria wprost stworzona dla miłośników opowieści grozy oraz niełatwych tajemnic…
O krok za daleko
Sekrety nie umierają nigdy.
Simon Greene żyje na krawędzi obłędu. Od miesięcy szuka swojej córki, Paige. Kiedy wreszcie trafia na jej ślad – namierza ją w Central Parku, gdzie ćpuni grają dla pieniędzy przy pomniku Lennona – na jego drodze staje Aaron, człowiek, przez którego uciekła. A Paige znowu znika.
Zapach śmierci
„Zapach śmierci” to kolejna, szósta już część przygód antropologa sądowego, Davida Huntera. Tym razem doktor zmaga się ze sprawą ciał z ruin starego szpitala w klimatycznym, deszczowym Londynie. Czy uda mu się rozszyfrować tożsamość mordercy, kiedy sam czuje na karku oddech przeszłości?
Szpital Królewski im. Świętego Judy już dawno ma za sobą lata świetności. Teraz w jego ruinach goszczą jedynie bezdomni i narkomani. Właśnie tam zostają odkryte zmumifikowane szczątki młodej kobiety, jak się szybko okazuje w zaawansowanej ciąży. Walące się gruzy sprawiają, iż łatwo stracić grunt pod nogami. Krótko po dotarciu na miejsce zbrodni, doktor Hunter jest świadkiem okropnego wypadku, dzięki któremu zespół odkrywa kolejne ciała. Ile ich jeszcze ukrywają szpitalne mury?
Kontrowersyjny temat rozbiórki szpitala i przeciek na temat makabrycznego znaleziska przyciągają tłumy. Zapowiada się, że sprawa będzie się toczyć w błysku fleszy, co może wróżyć jednie kłopoty. Dodatkowo ze sprawą powiązany jest szereg nietypowych osobistości, dodających akcji kolorów.
Główny bohater już od pierwszej części przygód („Chemia śmierci”) dźwiga ze sobą pokaźny, niekoniecznie radosny bagaż doświadczeń, który systematycznie rośnie. Na dodatek, ostatnio prześladuje go duch przeszłości, natarczywe wspomnienie psychopatki, która wini go za swoje nieszczęście, a której miejsce przebywania jest nieznane policji. Autor regularnie podsyca w czytelniku niepewność, czy te paranoiczne myśli mają realne podstawy. Sam Hunter bywa irytujący. Często nie potrafi, czy też nie chce stanąć we własnej obronie niesłusznie posądzany. Niektóre jego zachowania regularnie pakują go w tarapaty.
Akcja rozwija się powoli. Doktor Hunter często skrupulatnie opisuje czynności, które wykonuje, co po pewnym czasie bywa nużące. O ile jego wyczyny w laboratorium czy prosektorium mogą być ciekawe, to jednak szczegółowy opis jego poranka już niekoniecznie. Wzmianki z życia prywatnego postaci są przerywnikiem, który ma dać trochę wytchnienia po drastycznych opisach, ale według mnie wypadają dość kiepsko.
Ogromną zaletą thrillera jest tło historii. Opuszczony szpital popadający w ruinę i deszczowy Londyn tworzą niesamowity klimat. Jest posępnie i mrocznie. Co więcej, opisy okoliczności śmierci postaci wywołują szereg emocji, i to takich, jakie powinno się odczuwać, czytając tego rodzaju lekturę.
Książka wywołała u mnie mieszane uczucia. Z jednej strony nagłe zwroty akcji, kolejne makabryczne odkrycia, sprawa, która komplikuje się z minuty na minutę, do tego psychopatka na wolności i szczegółowe opisy działające na wyobraźnię. Ale. Akcja momentami jest dość zaskakująca, jednak w znacznej części niezbyt dynamiczna. Pierwsze tomy przygód antropologa mnie zachwyciły, mimo że piąta część rozczarowała, to miałam nadzieję, że w „szóstce” Beckett odkupi swoje winy. Niestety, zabrakło mi w niej tego czegoś, co przykuwa do fotela na długie godziny i sprawia, że rozstanie z książką jest niemal fizycznie bolesne. Pomimo tego uważam, że jest to dobra książka, nadal warta jest przeczytania. Szczególnie jeśli polubiliśmy się z Hunterem już od pierwszej części jego przygód.
Na krawędzi otchłani
Technologia coraz bardziej pochłania świat. Na każdym kroku ludzie szukają ulepszenia ich dotychczasowego bytu. Nic w tym dziwnego; każdy chciałby, aby to maszyna mogła wyręczyć go w różnego rodzaju działaniach. Nawet, jeżeli chodzi o podjęcie jakiejś decyzji. Propozycja objęcia stanowiska w Hongkongu to dla młodej Francuzki, Moiry, okazja do awansu. Nie zastanawia się długo, w końcu dla eksperta w dziedzinie sztucznej inteligencji taka oferta to nie lada gratka. Główna bohaterka ma się zająć prototypem wirtualnego opiekunka, którego zadaniem będzie wspieranie ludzi, porady, a także -w niektórych przypadkach- podejmowanie decyzji za swoich "opiekunów". Ów projekt nosi bardzo adekwatną nazwę Deus i początkowo współpraca Moiry i programu przebiega bez najmniejszych problemów. Kobieta wyczuwa jednak, że coś w tej firmie nie gra; współpracownicy szeptem rozmawiają o niedawnym samobójstwie ich koleżanki, a patrząc w oczy kilkorga z nich Francuzka widzi... strach. Obawę o powodzenie projektu? Czy może o własne życie? Ming, właściciel firmy, wydaje się krystalicznie czysty; każda śmierć w jego przedsiębiorstwie uznana zostaje za wypadek. Ale czy na pewno? A może za jego mocarstwem stoi coś więcej niż tylko technologia... ?
Moira wciąż może odejść. Zapomnieć, że kiedykolwiek pracowała w Hongkongu, kupić pierwszy lepszy bilet do kraju i rozpocząć wszystko na nowo. Ale dawno temu obiecała sobie, że nie będzie już uciekać.
Na twórczość pana Bernarda Minier natrafiłam dwa lata temu, zupełnym przypadkiem. Otóż podczas przekopywania biblioteki w oczy rzucił mi się tytuł Paskudna historia. Od razu ta pozycja mnie zaintrygowała, a każda spędzona z nią sekunda zapisała się w mojej pamięci w niezwykle pozytywny sposób. To było coś! Jeszcze w tym roku miałam kolejną okazję, by odświeżyć sobie jego książki, a jednak to spotkanie nie było już tak emocjonujące. No nic, do trzech razy sztuka. Dlatego też w moje ręce trafiło Na krawędzi otchłani. Co prawda z najnowszymi technologiami jestem trochę na bakier, ale byłam bardzo ciekawa, czym tym razem uraczy nas autor.
Nasza bohaterka nie byłaby sobą, gdyby tak po prostu się poddała; kiedyś obiecała sobie, że nic nie stanie jej na drodze w realizacji marzeń, w realizacji samej siebie. I propozycja od Ming Corporation jawi jej się jako ukoronowanie wszelkich dotychczasowych starań. Co prawda musi porzucić Francję, ale od dawna nic już jej nie trzyma w rodzimym kraju. W Hongkongu witają ją niezwykle ciepło, jakby już od dawna była jedną z nich. Do tego luksusowe mieszkanie w bloku pracowniczym, autokary, które dowożą i odwożą z pracy, wsparcie w każdym aspekcie. Czegóż chcieć więcej? Jedynie sprawa zgonów nieco burzy ten rutynowy porządek dnia, lecz bohaterka wierzy, iż to faktycznie były wypadki. Do czasu, aż dostrzeże w oczach kolegi strach. A już parę dni później, po rozmowie, jaką odbyli, mężczyzna zginie w wypadku samochodowym. Przypadek?
Cała ta technologiczna otoczka nie do końca przemawiała do moich czytelniczych uczuć, aczkolwiek projekt Deus sam w sobie był bardzo ciekawy. Nie wyobrażam sobie, że jakaś maszyna/ sztuczna inteligencja miałaby podejmować za mnie najważniejsze decyzje. To już brzmi jak egzystencja w oparciu o coś, co nawet nie ma uczuć. No, może tylko te wgrane, aczkolwiek nadal sztuczne. Wstawki z prywatnego życia właściciela owego przedsiębiorstwa również mnie zaciekawiły. Oczywiście wiele się słyszy o tym, że bogaci mają specyficzne hobby, ale tego się nie spodziewałam. Minga mogłabym określić jako wilka w owczej skórze, który skupiony jest wyłącznie na władzy, pieniądzach i własnych "rozkoszach". Depcze ludzi, mając ich za nic, choć względem swoich podwładnych udaje dobrego ojca- takiego, do którego możesz się zwrócić z najbłahszym problemem. Nic bardziej mylnego.
Oczywiście sprawą licznych zgonów w firmie Minga zajęła się policja, na czele z Chanem, ale miałam wrażenie, że błądzą niczym dzieci we mgle, oczekując na jakiś łut szczęścia. Nie od dziś wiadomo, że bogacz z łatwością może skryć się za pieniędzmi, przekupując wszystkich wokół. I tam, gdzie powinni działać stróże prawa, tak naprawdę działała Moira. To ona, podczas tak krótkiego jeszcze pobytu, zdobyła więcej informacji niż tamtejsza policja po znacznie dłuższej inwigilacji. Może to i utrudniony dostęp do tak strzeżonego królestwa wpłynął na przebieg ich działań, ale po raz kolejny policja jawi się jako nieudolne postacie, stanowiące bardziej tło niż faktycznych bohaterów. Chana poznajemy jako tego, który próbuje uzyskać informacje o Ming Corporation, ale już w toku wydarzeń jego obecność pośród całej tej sytuacji wynika bardziej ze swoistego uczucia, jakie połączyło go z Moirą.
Jeżeli ktoś lubi czytać o nowoczesnych technologiach, wśród których "zatopiony" jest wątek kryminalny, to Na krawędzi otchłani będzie doskonałym wyborem.