Rezultaty wyszukiwania dla: powie���� historyczna
Czwórka z Baker Street. Sprawa Morana
Mój książę
Miłosne kłamstwa i prawdziwa namiętność w przesyconym subtelnym humorem romansie z pierwszych miejsc list bestsellerów.
„Bridgertonowie” to kolejne wznowienie płynące na fali nakręconej przez Netflix ekranizacji. Serial być może nie jest wybitny, ale z pewnością jest odpowiedzią na to, czego widzom w ostatnich czasach brakowało. Jak w porównaniu do niego wypada książka?
Zarys fabuły
Towarzyska śmietanka i londyńska elita żyje obecnie jedynie okresem, w którym na dworze przedstawione są debiutantki. Piękne panny, z dobrych rodzin są na wydaniu i większość z nich marzy jedynie o prawdziwej miłości lub przynajmniej korzystnym zamążpójściu. Jedną z nich jest inteligentna i pełna uroku Daphne Bridgerton. Okazuje się jednak, że do jej ręki wcale nie ustawia się kolejka chętnych. Gdy na swej drodze spotyka uciekającego przed licznymi adoratorkami księcia Simona, odkrywają, że wspólnymi siłami mogą przezwyciężyć swoje tymczasowe problemy. Jeżeli Simon zacznie zalecać się do panny Daphne, to inni kandydaci również zwrócą na nią uwagę. On natomiast w ten sposób sprytnie wymknie się natrętnym swatkom. Czy plan się powiedzie?
Moja opinia i przemyślenia
Przyznam, że serial obejrzałam z przyjemnością i to mimo tego, że wyraźnie dostrzegałam jego słabe strony, ale zupełnie nie umywa się on do książki. „Mój książę” to ciekawa, dobrze przemyślana, a zarazem lekka i pełna wdzięku powieść. Towarzyszą jej piękne opisy, wiele dobrego humoru i cudownie, niezwykle subtelnie wykreowani bohaterowie. Ogromnie cieszę się, że miałam przyjemność ją przeczytać. Przyznam szczerze, że gdybym tym razem, tak jak mam to w zwyczaju, również zaczęła od książki, to nie dokończyłabym oglądania serialu, bo na jej tle wypada rozczarowująco.
Sądziła… ach, nawet kiedy wypadł jak burza za drzwi, sądziła, że zdołają pokonać dzielące ich przeszkody, teraz jednak nie była już taka pewna.
Bardzo cieszę się, że „Mój książę” to zaledwie pierwszy tom serii. Oznacza to bowiem, że czeka mnie długa i wspaniała literacka przygoda. Przyznam również szczerze, że w ogóle nie zainteresowało mnie stare wydanie, które ukazało się nakładem wydawnictwa Amber. Jednak ekranizacja to naprawdę świetny sposób na promocję książki, który podziałał również na mnie.
Podsumowanie
„Mój książę” to pełen uroku, historyczny romans, który jednak pokazuje również brutalność ówczesnego życia, która skierowana jest przede wszystkim ku kobietom. Każdy, kto chce utrzymać się na powierzchni, musi trzymać się zasad i grać w zawiłą grę, której skomplikowane reguły nie wiadomo kto i po co wymyślił. Nie sądziłam, że kiedykolwiek będę mogła powiedzieć to o tym gatunku, ale powieść czytałam z zapartym tchem i wypiekami na twarzy. Polecam! Zdecydowanie warto po nią sięgnąć.
Odrodzone Królestwo
Królestwo nareszcie się odrodziło, a historia Władysława Łokietka dobiegła końca. Piąty tom wieńczący jeden z najlepszych polskich fantastyczno-historycznych cykli był niczym spotkanie z dawno niewidzianymi przyjaciółmi. A jego lektura wywołała odpowiednio radość, irytację, śmiech, a na końcu wzruszenie. Warto było na niego czekać!
Akcja Odrodzonego Królestwa to kontynuacja wydarzeń z Wojennej Korony. Rozpoczyna się w 1327 roku, kiedy to wybuchła wojna polsko-krzyżacka, a kończy w 1333 roku wraz ze śmiercią niewielkiego wzrostem, ale mocnego duchem monarchy, który zjednoczył polskie ziemie. Śledzimy więc losy Łokietka, który ma na głowie nie tylko konflikt z Zakonem Krzyżackim i Janem Luksemburskim, roszczącym sobie prawo do polskiej korony, ale również wizję braku następcy, jego jedyny syn jest bowiem na granicy życia i śmierci. To jednak jedynie jedno z licznych ogniw składających się na całą historię. Autorka kończy wątek Złotego Smoka, Michała Zaręby, bis reginy Rikissy i jej ukochanego Henryka z Lipy oraz pewnego joannity szukającego zemsty na krzyżackich braciach.
Wątki historyczne zgrabnie przeplatają się z fantastycznymi. Ukrytą przed powszechnych wzrokiem i świadomością, ale nadal potężną siłę stanowią w polskim państwie wyznawcy dawnych bogów, podzieleni jednak na dwie grupy, skonfliktowane z powodu odmiennego stosunku do oficjalnej, chrześcijańskiej władzy. Dodatkowym smaczkiem jest też postać Borutki, mojego ulubieńca od pierwszej chwili, gdy pojawił się na kartach powieści. Na szczęście autorka niemal całkowicie odeszła od nieco drażniącego na początku serii motywu ożywionych herbowych zwierząt i skupiła się na rozwijaniu innych fantastycznych elementów.
Nie będę ukrywać, że Elżbieta Cherezińska jest jedną z moich ulubionych autorek, a jej powieści historyczne można śmiało stawiać obok cykli Philippy Gregory czy C.W. Gortnera. Doskonale łączy świetny warsztat, płynną i wartką akcję oraz mnogość bohaterów, których losy splatają się ze sobą czasem w najmniej oczekiwanych chwilach. Świetnie gra na emocjach, pokazując ludzkie słabości, ale i chwile, gdy nawet najgorszy pozornie człowiek potrafi wykrzesać z siebie drobiny prawdziwego dobra. W przede wszystkim potrafi sprawić, że człowiek z wypiekami na twarzy czyta historię, którą de facto zna już w ogólnym zarysie, bo to przecież historia Polski.
Mówiąc krótko, gorąco polecam!
ESCAPE QUEST - ekscytujące gry książkowe
Tych tomów nie czyta się w klasyczny sposób, od deski do deski. By w pełni cieszyć się fabułą, należy wykazać się spostrzegawczością, pomysłowością i sprytem podczas rozwiązywania zadań ukrytych na kartach książki. To wszystko po to, by przeżyć niesamowitą przygodę i przy okazji potrenować logiczne myślenie i kreatywność.
Dla jej dobra
Lata 30. XX wieku; mała Lilly Blackwood nie rozumie, dlaczego jej matka patrzy na nią z taką odrazą, a ojciec -choć kochający dziewczynkę- zgadza się na jej przetrzymywanie na strychu. Wie, że coś jest z nią nie tak, a jednak nie może odkryć powodów niechęci i odosobnienia. Za jedyną przyjaciółkę ma małą kotkę. A jednak tej nocy to, o czym dziewczynka marzyła od tak dawna, wreszcie się spełnia- opuszcza swój pokój i wraz z matką udaje się do rozbitego nieopodal cyrku. Jeszcze nie wie, że rodzicielka wcale nie prowadzi jej na spotkanie z ojcem.
Dwie dekady po tych wydarzeniach Julia Blackwood nieoczekiwanie dowiaduje się o śmierci rodziców i spadku, jakim jest ogromna posiadłość, w której żyła aż do ucieczki spod pieczy apodyktycznej matki. Dziewiętnastoletnia dziewczyna zastanawia się, czy da radę żyć wśród nieprzyjemnych wspomnień, czy znajdzie w sobie siłę, by odpowiednio zarządzać przynależną do posiadłości stadniną. Czuje, że musi chociaż spróbować. Szukając papierów dotyczących domostwa, odnajduje w biurze ojca liczne informacje odnośnie cyrku Braci Barlow oraz zdjęcie nieznanej jej kobiety. Czy jej ojciec ukrywał romans? Czy to dlatego, odkąd Julia pamięta, pił i był tak bardzo nieszczęśliwy... ?
W zeszłym roku, po wielu entuzjastycznych recenzjach, postanowiłam sięgnąć po To, co zostawiła. Książka przeszła w mojej literackiej codzienności bez większego echa, a jednak skusiłam się na kolejną pozycję od pani Ellen Marie Wiseman- prezentowaną dziś Dla jej dobra. I muszę przyznać, że o ile poprzedniczka mnie nie porwała, o tyle od tej pozycji nie mogłam się oderwać. Szczególnie, że motyw cyrku zdarza się w literaturze niezwykle rzadko, tak więc ów wątek stał się kolejnym plusem na mojej liście. No i oczywiście czy jest coś lepszego niż mroczny budynek, kryjący w swoim sercu mnóstwo sekretów?
Julie Blackwood, choć wychowała się w tym gmaszysku przez dziewiętnaście lat, tak naprawdę nie znała rodzinnej historii. Wolała odejść i sama dbać o swoje utrzymanie niż żyć pod palącym spojrzeniem apodyktycznej matki, która zabraniała jej wszystkiego, argumentując swoje zachowanie wersetami z Biblii. Stąd też zdziwienie dziewczyny, że jej dom rodzinny wraz ze stadniną trafił właśnie do niej. Jako że chwilowo ma problemy z pracą i mieszkaniem, postanawia wrócić w miejsce, z którym związane są niemalże same złe wspomnienia. Co prawda jeszcze dużo nauki przed bohaterką w związku z prowadzeniem stadniny, ale na szczęście ma przy sobie zarządcę oraz znajomego weterynarza. Kwestia domu nie frapuje jej tak bardzo, jak odnalezione w gabinecie ojca zdjęcia młodej kobiety oraz pamiętnik ojca, niestety zawierający w sobie zbyt mało sensownych informacji. Dziewczyna zrobi wszystko, aby poznać sekrety jej rodziców. A te mogą okazać się zbyt mroczne...
Historia prowadzona jest dwutorowo: poznajemy Lilly Blackwood, zamkniętą na strychu a później sprzedaną do cyrku przez własną matkę oraz wspomnianą już Julię. Początkowo czytelnik skupia się wyłącznie na okrucieństwie matki, która nie dość, że więziła kilkunastoletnią dziewczynkę na strychu, to jeszcze postanowiła za odpowiednią opłatą oddać ją do cyrku Braci Barlow. Do pewnego momentu nie wiemy, co budzi taką nienawiść w kobiecie względem Lilly, a gdy poznajemy prawdę, jest ona szokująca. Bardzo łatwo jest znienawidzić tę kobietę za to, co uczyniła. Z drugiej strony sprzedając własne dziecko tak naprawdę dała jej wolność, choć się na to nie zapowiadało- po latach spędzonych w cyrku Lilly nawiązuje przyjaźnie nie tylko ze współpracownikami, ale przede wszystkim zwierzętami. Można powiedzieć, że wyszło jej to na dobre.
Gdy w książce pojawia się motyw zwierząt jestem jednocześnie zachwycona i przerażona. Dlaczego? Otóż każdy z nas wie, że większość z pupili w trakcie opowieści umiera. Tutaj również -niestety- natykamy się na śmierć. Dlatego też ta powieść tak bardzo zapadła mi w serce- wywołała prawdziwy smutek, wypełniła oczy łzami, a ból, jaki odczuwali bohaterowie, jest nie do opisania. Zresztą cała ta lektura jest wypełniona emocjami, w znacznej części negatywnymi, choć i tych dobrych nie zabrakło. Okazuje się, że światem nie rządzą wyłącznie źli ludzie, lecz można natrafić wśród tłumu także na dobrą duszę. Szczęście w nieszczęściu że cyrk, do którego oddano Lilly okazał się dla niej wybawieniem.
Mamy tutaj tragiczne wydarzenia, mroczną przeszłość, rodzinne sekrety, ale i dużo, dużo miłości oraz przywiązania, ufności. Dla jej dobra to pozycja, która wciągnie Was bez reszty, a przy tym przynajmniej kilka razy rozszarpie Wasze serce na kawałki. Kto już zna twórczość pani Wiseman, na pewno skusi się i na tę pozycję. Polecam!
Peaky Blinders. Prawdziwa historia
Pierwszy odcinek Peaky Blinders zawitał na ekrany w 2013 roku i od pierwszej sceny zyskał ogromne rzesze fanów. Fabuła toczy się wokół Thomasa Shelby'ego oraz jego braci, którzy dowodzą gangiem Peaky Blinders. Zawsze eleganccy, w trzyrzędowym garniturze z charakterystycznymi czapkami, w których wszyte są żyletki, by podczas walki oślepiać wrogów. Taki obraz gangów z Birminghamu przedstawia nam serial. Jak było naprawdę? Ile elegancji miały w sobie tamtejsze gangi? Tego wszystkiego oraz wielu innych rzeczy dowiecie się z powyższej książki.
Zaznaczę na początku, że książka Carla Chinna to nie powieść sensacyjna, czego mogło się wielu spodziewać, a solidnie napisana praca historyczna na temat realnej historii gangów. Jego pradziadek sam udzielał się w jednym z nich, co zdecydowanie realistycznie przybliża nam całą sprawę. Jest to owoc dwudziestu lat badań, napisany na podstawie źródeł historycznych i wywiadów z samymi potomkami Peaky Blinders, wzbogacano o ilustracje z ubiegłej epoki.
Nie byłem zdziwiony, kiedy prawda historyczna znacznie odbiegała od tej przedstawionej w serialu. To jak z idealizowaniem włoskiej mafii w Ojcu Chrzestnym. Zdecydowania większość członków gangu była brutalna, zdecydowanie nieelegancka oraz mało kto okazywał im szacunek. Do ich niesławnych akcji można zaliczyć obrzucanie cegłówkami sklepów w mieście dla zabawy, czy napadanie na policjantów. Autor donosi, że Peaky Blinders zostali zniszczeni przez policję około 1914 roku. Na ich miejsce pojawił się Birmingham Gang pod kierunkiem Billy’ego Kimbera, który w 1921 r. stoczył krwawą wojnę z sojuszem londyńskich gangów pod dowództwem Darby’ego Sabiniego. Wojna dotyczyła oczywiście nielegalnych przychodów z hazardu oraz wymuszeń na drobnych przedsiębiorcach.
Całość przedstawia ogromny rys historyczny miasta i jego podziemia przestępczego. Znajdziemy tu historię pierwszych gangów, które rodziły się już w latach dziecięcych wśród klasy robotniczej. Całość opiera się na policyjnych archiwach, artykułach z gazet i zeznaniach świadków. Wraz z twórcą zanurzamy się w brutalny świat klasy robotniczej, gdzie nikt nie nosił czapek z żyletkami, a najczęściej używaną bronią były kamienie, pałki i buty.
Całość czyta się zapartym tchem i chłonie się realizm tamtej epoki tak dokładnie opisanej przez autora. Nie jest to powieść gangsterska, a suche przedstawienie faktów. Jeżeli jesteście zainteresowani prawdziwej historii przestępców z Birmingham oraz tym jak wyglądała rzeczywistość ponad 100 lat temu, polecam tę książkę całym sercem.
1633
W książce łatwo można wyłapać dwugłosowość, którą powoduje podwójne autorstwo. Weber i Flint w posłowiu zwracają uwagę, że nie było im łatwo pisać wspólnie przez wielokrotne przesyłanie i redagowanie nawzajem tekstów drogą mailową. Jednak mieli już na koncie współpracę, a praca nad książką przyniosła taką satysfakcję, że nie będzie to ich ostatnie wspólne dzieło.
Co czeka czytelnika w 1633 roku i czymże on będzie różnił się od roku poprzedniego i poprzedniego tomu? Mieszkańcy Grantville i nowych Stanów Zjednoczonych już dobrze rozgościli się w XVII-wiecznej Europie. Podobnie jak w 1632 r. większość postaci wciąż jest dość stereotypowa, jednak widać ich rozwój, zwłaszcza dzierżących władzę, na których tym razem się bardziej skupimy. „1632” była książką kobiet, silnych kobiet, tym razem mamy raczej starcie silnych męskich charakterów: Amerykanów Mike’a, Simpsona i Jesse, Francuza Richelieu, Holendra Fryderyka Henryka, Anglika Cromwella, odrobinkę mniej Szweda Gustawa Adolfa. Ciekawą postacią w przyszłości może być jego córka, Krystyna, która tu gra epizodyczną, ale bardzo charakterystyczną rolę małej przyszłej władczyni. Podnoszenie profilu już wprowadzonych postaci, a nie wprowadzanie garnizonu nowych postaci było jedną z zalet tej książki. Ponieważ mają już pewne interakcje i własne historie, są bardziej dopracowane i złożone niż jakakolwiek nowa postać. To przeszło długą drogę do naprawienia największej wady pierwszej części – rzucenia czytelnika w naprawdę sporą grupę świeżych bohaterów, z których nie wiedzieliśmy który będzie tym kluczowym, a którego można zapomnieć.
Sporo tu dłużyzn i nie każdemu opisy historycznych niuansów, konotacji, zaszłości może wydawać się nudne, jednak dzięki temu możemy bardziej poczuć klimat roku 1633 w Europie. To, co naprawdę sprawia, że ta książka jest dobra, to sposób, w jaki autorzy radzą sobie z polityką i stosunkami zagranicznymi. Oto dobrzy ludzie zostają rzuceni w nieznany im świat i pod wpływem stresu, a czasem przypadku, pokonują tych „złych”. Takie historie zwykle kończą się bez żadnych szczegółów na temat tego, co dzieje się później. Jak wygląda następny dzień? Flint i Weber czerpią wydarzenia z poprzedniej książki i zaczynają pokazywać, dlaczego współczesna demokracja i wolności osobiste miałyby trudności z integracją z polityką opartą na 1600 monarchiach. Tym bardziej, że i wśród nowoczesnych, demokratycznych Amerykanów też zdarzają się zgrzyty, a nawet… rasizm. Z powodu całego upolitycznienia nie jest to książka typowo przygodowa. W rzeczywistości akcję stanowi ledwo końcowa, bardzo dobrze zaaranżowana bitwa.
Ta książka naprawdę wywyższyła swojego poprzednika i stworzyła złożony świat z wieloma możliwościami do dalszego rozwoju. Nic więc dziwnego, że autorzy zapowiadają już kolejne cztery części.
Leon I Wielki. Pogromca Attyli
Leon I Wielki to ostatni papież antycznego świata. A raczej ostatni wielki papież przed średniowieczem. Miał na tyle charyzmy i daru przekonywania, że nawet władcy najeżdżających Rzym plemion były skorzy go wysłuchać i przystać na jego propozycje. Poznajcie komiks o Leonie I Wielkim, komiks, który jest nie tylko ukazaniem poszczególnych wydarzeń z życia władz Rzymu w 5 w n.e., ale sprawnie przeprowadzoną intrygą, ze świetnie zarysowanymi postaciami i sytuacją polityczno-gospodarczo-religijną ówczesnych czasów.
Oto mamy Europę podzieloną: z jednej strony większość ziem jest pod panowaniem Walentyniana III, z drugiej najazdy ludów barbarzyńskim, w tym Hunów, są już taką codziennością jak wiosenne roztopy. Do tego i Kościół Katolicki przeżywa pierwsze rozłamy. Cesarz sprzeciwia się ożenkowi swej siostry z Attylą, przez co sytuacja polityczna jeszcze się zaognia, a na miasto już kroczy rozwścieczony wódz z armią grabiącą i palącą każdą napotkaną wioskę. Dodatkowo, bojąc się o utratę władzy, cesarz robi co może, by wojskowy Aecjusz nie wzmocnił jeszcze swojej pozycji wśród legionistów i nie sięgnął po władzę. A bo to pierwszy raz by było, kiedy cesarz jest zabijany, bo komuś zamarzyła się korona?
Okazuje się, że najrozsądniejszym wyjściem jest nie czekanie na posiłki i dręczenie najeźdźców głodem i terrorem, a poselstwo głowy Kościoła. Czasem właśnie mądrzy ludzie potrafią więcej niż miecze. O ile Attylę udaje się przekonać, by zawrócił wojska i nie miał pretensji za odrzucenie ego propozycji małżeńskiej z siostrą cesarza, o tyle już kolejne spiski, jak choćby zabicie ewentualnych pretendentów do korony, nie udaje się zatrzymać Leonowi. Dochodzi do coraz większych przetasowań na szczycie władzy, a mimo to wiara w Leonie jest niezmienna. Postawa papieża, który zmarł dopiero 21 lat po mianowaniu, do końca jego dni nie dopuściła do rozłamu Kościoła tak jak nastąpił rozłam Imperium Rzymskiego na część wschodnią i zachodnią, a w końcu całkowity jego upadek w kilka lat po śmierci Leona I.
Autorką scenariusza jest francuska historyczka, pisarka i scenarzystka komiksów historycznych France Richemond, zaś rysunków – włoski rysownik i kolorysta Stefano Carloni. France Richemond przedstawiła opowieść, w której zawarła ważniejsze elementy politycznej intrygi ostatnich lat Cesarstwa Rzymskiego. Nie stoi po żadnej ze stron i daleka jest od oceniania zarówno motywów, jakimi kierowali się Leon czy Walentynian II, jak i ich sposobów działania. Jesteśmy tylko widzami w tym bardzo krwawym, zgodnym z historycznymi danymi dramacie.
Bardzo dobrym posunięciem było uzupełnienie tomiku o rzetelnie opracowane artykuły historyczne, dzięki którym łatwiej jest czytelnikowi zrozumieć polityczny kontekst. Dowiadujemy się zatem, na czym polegał właściwy schyłek cesarstwa rzymskiego, a co za tym również idzie upadek władzy cesarskiej oraz jakie herezje trawiły ówczesny Kościół Katolicki
W tym komiksie oprawa graficzna stoi na wysokim poziomie. Ma to jednak swoje minusy: wiele przekazów jest fabularyzowanych, choć raczej są one zgodne z wydarzeniami historycznymi. Stefano Carloni wydobył zaś historyczną prawdę poprzez ukazywani postaci jak z krwi i kości: maja swoje wady i zalety, pożądają, każdy wierzy w co innego, jednak równie niezłomnie. Mamy tu starcie nawet nie dwóch wielkich przywódców: Attyli, wodza Hunów, i Leona I, papieża Rzymu, ale i nieudolnego, niestroniącego od krwawych intryg Walentyniana III czy wreszcie spiskującego Petroniusza Maksymusa. Realistyczne opracowanie komiksu to wielki walor publikacji.
Często słyszę, że komiksy historyczne, zwłaszcza o postaciach związanych z religią, są słabe. Tu jednak mamy przykład dobrej pozycji, które mimo iż opowiada o dość odległych czasach, robi to w sposób nie tylko rzetelny, ale i ciekawiący czytelnika.
Ziemia przeklęta
Hiszpania w połowie IX wieku. Intrygująca zapowiedź fabuły. Potężny format i przykuwająca spojrzenie okładka. Nic dziwnego, że Ziemia przeklęta zapowiadała się fascynująco. Niestety, historia opowiedziana przez Juana Francisco Ferrandiza nie porywa tak, jak można by oczekiwać.
Barcelona, rok 861. Położone na granicy imperium miasto liczy zaledwie półtora tysiąca mieszkańców. Regularnie wystawiona na ataki muzułmanów, dzikich hord i ambitnych możnych, zdaje się nie mieć przed sobą przyszłości. Przynajmniej do czasu, gdy pojawia się w niej żądny sławy i zaszczytów biskup Frodoi. Młody kapłan szybko zdaje sobie sprawę z tego, że oprócz misji postawienia miasta na nogi i zadbania o dusze jej mieszkańców, będzie musiał zręcznie lawirować wśród intryg snutych przez miejscowych możnych.
Jednocześnie śledzimy losy rodzeństwa sierot, potomków słynnego niegdyś rycerza, ograbionych ze swojego dziedzictwa. Po tym jak zostają rozdzieleni, ich losy toczą się zupełnie inaczej. Isembard trafia na ślad dawnych towarzyszy ojca i szkoli się na wojownika. Z kolei Rotel odkrywa w sobie mroczne talenty, których istnienia nikt wcześniej nie podejrzewał.
Wreszcie, istotną rolę odgrywa także niejaka Eliza, doświadczona przez los i pokarana mężem-oszustem i lawirantem. Losy całej czwórki splatają się w mniej lub bardziej oczywisty sposób i w różnych okolicznościach.
Zacznijmy od tego, co dobre, czyli sam pomysł na fabułę oraz czas i miejsce akcji. Powieść jest wielowątkowa i przenosi nas w raczej rzadko eksplorowane rejony czytelnicze. Okres tworzenia się państw europejskich we wczesnym średniowieczu jest fascynujący sam z siebie, tutaj mamy jeszcze przy tym do czynienia z samymi rubieżami, pozornie tylko cywilizowanymi i wystawionymi na różnorodne ataki. Warstwa historyczna, na ile mogę stwierdzić swoim amatorskim okiem, prezentuje się przyzwoicie, a informacje na temat wydarzeń toczących się gdzieś w tle głównej osi fabularnej, stanowią niezły kąsek dla osób zainteresowanych historią.
Dosyć interesująco przedstawiają się też postaci, zwłaszcza te kobiece. Auto stworzył silne bohaterki, wywodzące się wprawdzie z różnych warstw społecznych, ale wszystkie borykające się z problemami, jakie były udziałem ówczesnych kobiet. Jednocześnie, trochę szkoda, że właściwie jedynie Rotel i biskup Frodoi noszą w sobie pierwiastki dobra i zła. Pozostałe osoby przewijające się na kartach powieści są przedstawione niemal całkowicie jako dobre i szlachetne bądź nikczemne i do bólu wręcz złe. Odbiera im to niestety dużo wiarygodności.
Największym problemem jest jednak to, że mimo całego rozmachu, książka liczy w końcu ponad 700 stron i łączy liczne wątki, powieść nie porywa. Owszem, czyta się ją bez większych zgrzytów, ale też bez oporu można odłożyć na półkę, choćby i w połowie rozdziału. Mając do dyspozycji tak fantastyczny materiał, Ferrandiz nie skupia w pełni uwagi czytelnika, nie wzbudza też głębszych emocji, nawet gdy opisuje wydarzenia, które powinny wywołać ich całą masę.
Mówiąc krótko, uważam Ziemię przeklętą za lekturę przyzwoitą, ale nie porywającą. Dla osób zafascynowanych Hiszpanią i jej historią może to być naprawdę ciekawa lektura, dla pozostałych już chyba niekoniecznie.
Furia wikingów
Opowieści o wikingach cieszą się niesłabnącą popularnością. Nic dziwnego, że kolejni autorzy sięgają po historie rodem ze średniowiecznej Skandynawii i budują na nich własne opowieści. Daniel Komorowski postanowił zmierzyć się z wikińską legendą i za głównych bohaterów swojej debiutanckiej powieści obrał Ragnara Lothbroka i jego synów.
Akcja Furia wikingów rozpoczyna się, gdy Ragnar wyrusza na swoją pierwszą wyprawę w kierunku Wysp Brytyjskich. Poznajemy go jako doświadczonego wojownika i szanowanego władcę. Towarzyszą mu starsi synowie, a młodsi pozostają w duńskiej stolicy, Hedeby, wraz z matką, piękną Aslaug. Sukcesy militarne nie zawsze idą jednak ze szczęściem w życiu prywatnym, o czym Ragnar ma się przekonać już wkrótce.
Książkę czyta się błyskawicznie. Niestety, mimo fascynującej tematyki i kilku naprawdę niezłych pomysłów, całość sprawia mieszane uczucia. Autor rozpoczyna od mocnego uderzenia, wprowadzając wydarzenia, które doprowadzają do rozłamu wśród najbliższej rodziny Ragnara. Szkoda tylko, że zostały przedstawione po łebkach. Większość wątków generalnie tak właśnie się prezentuje. Sceny bitew i walk są opisywane ze wszelkimi szczegółami i całą brutalnością, jaka jest z nimi związana, natomiast to, co toczy się poza polem walki, schodzi na drugi plan.
Z powyższym wiąże się sposób wykreowania postaci, znanych większości czytelnikom, a na pewno wszystkim fanom nordyckich klimatów, z legend czy choćby netfliksowego serialu. Tutaj czegoś im brakuje. Niby dużo robią, czasem równie dużo mówią, a jednak sprawiają wrażenie dosyć papierowych. Z jednym wyjątkiem.
Najsilniej zaakcentowanym bohaterem, właściwie jedynym naprawdę rozwiniętym, pokazanym z różnych perspektyw i wzbudzającym głębsze emocje, jest Ivar Bezkostny. Okrutny, bezlitosny, a przy tym napędzany bólem i nienawiścią. To on tak naprawdę prowadzi tę powieść i dla niego chce się ją czytać dalej. Jednak i w związku z jego postacią pojawia się pewien zgrzyt i to dosyć spory.
Zdania na temat pochodzenia przydomku Ivara są podzielone, przy czym najczęściej uznaje się, że miał on związek albo z łamliwością (bądź brakiem) kości, albo impotencją. W powieści Komorowskiego Ivar wyraźnie utyka – kilka lat wcześniej został raniony w nogę przez brata, a ta źle się zrosła. Tego typu kontuzją trudno jednak wytłumaczyć określenie “Bezkostny”. Może więc chodzi o jego mocno podkreśloną tu impotencję? Tylko skoro jest ona tajemnicą poliszynela, sprawą mocno wstydliwą dla samego zainteresowanego, to czy pozwoliłby się tak nazywać innym? I to będąc człowiekiem znanym z okrucieństwa, graniczącego z sadyzmem? No nie sadzę. Dlatego właściwie nie dowiadujemy się, dlaczego Bezkostny jest Bezkostny, a szkoda.
Gryzie się jeszcze jedna kluczowa kwestia - język, jakim posługują się bohaterowie. Okazuje się bowiem, że wszyscy doskonale się ze sobą porozumiewają - Danowie, Norwegowie, mieszkańcy Wessexu i Northumbrii, a potem jeszcze na dokładkę Frankowie. Gdzieś w międzyczasie autor chyba zrozumiał, że musi ten problem rozwiązać i wspominają, że po pierwszym ataku na klasztor Lindisfarne, Ragnar i jego synowie uczyli się języka Brytów. Zaraz jednak wyjaśnienie to można odłożyć na bok, bo wzajemnie rozumieją się doskonale dosłownie wszyscy i to nieważne, gdzie toczy się akcja i kto wkracza na scenę.
Mniejszych wątków bądź problemów, które wzbudzają konsternację, jest więcej. Zresztą ich obecność sygnalizuje już scena otwierająca powieść, w której Ragnar zabija własnoręcznie niedźwiedzicę, wykonując przy tym niemal akrobatyczne sztuczki. O ile nie jestem zwolenniczką polowań i mogę się na nich nie znać, to jednak walcząc z niedźwiedziem, chyba stosuje się inne metody i celuje w inne miejsca. Niby szczegół, ale nastraja niezbyt obiecująco. A już przy zwierzętach będąc, bohaterowie zdają się ot tak, udomawiać dzikie niedźwiedziątka i wilczęta, zupełnie jakby traciły one swoje instynkty w chwili, gdy widzą człowieka.
Podsumowując, z powieści o nordyckich wojownikach, jakie miałam okazję czytać, Furia wikingów wypada przeciętnie. Z jednej strony, jest pełna akcji, nie brak w niej krwawych scen batalistycznych i czyta się ją naprawdę szybko. Z drugiej strony, czuć w niej debiut, obiecujący, ale z wadami, które nie pozwalają w pełni cieszyć się lekturą. Zobaczymy, co przyniosą kolejne tomy.