Rezultaty wyszukiwania dla: powieść grozy
Przeklęci
Zwykłam myśleć i mówić, że urodziłam się w niewłaściwych czasach. Za przeznaczenie swoich narodzin uważam raczej okres romantyzmu, czas powieści gotyckich i – z perspektywy czasu – żałośnie ckliwych i na poły tylko mrocznych historii oraz bardziej śmiesznych, niż wyrafinowanych dandysów. Kiedy więc trafiłam na nowy tytuł Joyce Carol Oates – „Przeklęci" – reklamowany jako „znakomita powieść gotycka", nie mogłam się oprzeć. Bo czyż istnieje lepsza rekomendacja dla spragnionego fana wymarłego gatunku literackiego, niż nowa-stara formalnie historia o intrygującym tytule, spisana przez autorkę, którą od lat już postrzega się jako jedną z czołowych kandydatek do Nagrody Nobla?
Okładka powieści nie zapowiada nawet w najmniejszym stopniu mroku kryjącego się na jej kartach. Oto kobieta ukazana od wysokości nosa do bioder, ubrana w zwiewną błękitną suknię z kwiecistym ornamentem w miejscu paska i widocznymi szwami kreacji, stojąca na tle szarej ściany – być może grobowca. Skręcone pasmo ciemnych włosów opada na zarumieniony policzek. Zdjęcie przenikają jeszcze cienie grafiki ogołoconych z liści drzew. Te drzewa-pędy zaczynają dopiero budzić niepokój. Ale to tylko kropla z emocji, które znaleźć można w samej książce.
Początek XX wieku, Princeton w stanie New Jersey, miejsce, w którym swoją siedzibę ma jeden z najbardziej renomowanych uniwersytetów świata; ale również dom wielu dystyngowanych osobistości. Czy jednak zupełnie gładkich i bez skazy? Kolejkę dramatycznych wydarzeń rozpoczynają mroczne sny, w których szacownych obywateli Princeton nawiedzają zmarli, upiory i strzygi. Lecz nie to stanowi kwintesencję Klątwy, o której to społeczność boi się wypowiadać na głos. Wkrótce w mieście pojawiają się tajemnicze postacie, co do których większość zgadza się, że posiadają nieprzeciętny urok i wyszukane maniery – tylko dlaczego każdy kto spogląda na szacownego jegomościa widzi go inaczej? – a na elitę princetońskich rodzin spada ciężar demonicznego przekleństwa. Gdy piękna Annabel Slade zostaje uprowadzona sprzed ołtarza, a w graniczących z miasteczkiem lasach budzi się podziemny świat, nikt już nie ma wątpliwości, że niewysłowione zbierać będzie okrutne żniwa. Nikt jednak nie wiem, jak bardzo okrutne...
Poza faktem, że powieść reklamowana jest jako historia gotycka, zawiera również na obwolucie rekomendację Stephena Kinga, który wypowiada się o niej, używając tak mocnych słów, jak: „intensywna", „wyzywająca", „przewrotnie zabawna" czy „hipnotyzująca". Nikt ani nic nie jest jednak w stanie przygotować czytelnika na to, co znajdzie po rozwarciu sztywnej okładki. Bo chociaż „Przeklęci" należą zdecydowanie do powieści czerpiących z nurtu gotyckiego, to są również misterną konstrukcją w ogólnym ujęciu literatury.
Kompozycyjnie należałoby uznać tę historię za multiszkatułkową. Z jednej bowiem strony Oates tworzy postać historyka, który jest autorem „Przeklętych" jako dzieła pretendującego do miana historycznego i autentycznego zbioru, a z drugiej zaś strony tenże badacz nie tylko rekonstruuje wydarzenia, ale i uzupełnia je o zapiski bohaterów. Akcje prowadzone są z perspektywy to jednego, to drugiego bohatera, z których każdy ma odrębne spojrzenie na fabułę – akcentując bądź wątpiąc w wątek fantastyczny – oraz wskazuje na kolejne formy zapisków: listy, dzienniki, notki. Postać historyka wraca w formie raczej krótkich, wtrąconych rozdziałów i komentuje wiarygodność bądź potencjalność wydarzeń.
Formę powieści gotyckiej uznałabym raczej za sztafaż dla opowieści, która tylko pozornie traktuje o zjawiskach nadprzyrodzonych. W rzeczywistości Oates wybrała na temat swojej powieści nie tyle demoniczne moce, co analizę społeczno-polityczno-kulturową XX-wiecznych Stanów Zjednoczonych. Przez tekst przewijają się wątki rozwoju nurtu socjalistycznego, równouprawnienia rasowego, wolności kobiet oraz potyczki z zakresu władzy, dotyczące zarówno rozgrywek na arenie zarządców uczelni wyższej jak i całego narodu amerykańskiego – jego kolejnych prezydentów i polityków.
Jakby tego było mało, co wprowadza dodatkowy zamęt w kwestii granicy pomiędzy realnością a fikcją, Oates przywołuje całą gamę znamienitych postaci historycznych. Na kartach „Przeklętych" pojawiają się między innymi Theodore Roosevelt, Grover Cleveland, Upton Sinclair czy Jack London – a to tylko garstka z przywoływanych nazwisk. Jedynie osoby zaznajomione z historią Stanów Zjednoczonych i jej postaciami będą w stanie rozgraniczyć, gdzie kończy się historia a zaczyna fikcja. Muszę przyznać, że ja miałam z tym sporo problemów i nie raz musiałam sięgać do różnorodnych encyklopedii.
Zresztą nie tylko fakty/wymysły wymagają naukowej kontroli. Bohaterowie „Przeklętych" odwołują się do zagadnień największych umysłów filozofii, prowadząc ze sobą dysputy bądź określając życiowe stanowiska. Niestety, jeżeli ktoś nie oddawał się nigdy lekturze podobnych tekstów bądź też nie studiował ich z przymusu obranego kierunku, może mieć problem ze zrozumieniem całości. Niektóre wydarzenia bowiem bazują na zgrzycie pomiędzy faktycznym przesłaniem a ich odbiorem przez postaci.
W warstwie technicznej książki znaleźć można znacznie więcej smaczków. Bardzo często do historii opowiadanych przez bohaterów włącza się historyk-narrator w formie przypisów. Dodatkowo autorka wyraźnie ingeruje w formę czcionki (skądinąd nieznośnie małej), to podkreślając to stosując kursywę w odniesieniu do wybranych fraz lub wyrazów. Nie potrafię niestety stwierdzić, jakie znaczenie – poza podkreśleniem ich istotności – próbowała przez to autorka uzyskać.
„Przeklęci" nie zawsze są, niestety, literaturą fascynującą. Z pewnością trzeba mieć do niej całe pokłady cierpliwości Bo chociaż nie można odmówić Carol najwyższej klasy umiejętności posługiwania się językiem czy stylizowania na literaturę gotycką; nietuzinkowych metafor (śnieg jako ornament powietrza pozostanie w mojej pamięci na zawsze) i porównań oraz ogólnej barwności tekstu, to całość potrafi nudzić i irytować (i to w nie w tych fragmentach, w których narrator przestrzega czytelnika przez nieciekawością swojego wywodu i daje przyzwolenie, by go pominąć – bez straty dla całości, jak zapewnia –, co sądzę jest wierutną bzdurą i krygowaniem się postaci). Zdaje się, że powieść skomponowana jest sinusoidalnie. Zaczyna się dość emocjonalnie przeciętnie, później zainteresowanie rośnie, a gdy osiągnie swój zenit znowu stopniowo spada, by za chwilę się podnieść i tak aż do zaskakującej puenty opowieści.
Z pewnością także pełną przyjemność z lektury będą czerpać jedynie ci, którzy z powieścią gotycką są zaznajomieni. „Przeklęci" odnoszą się do sztandarowych przedstawicieli tego gatunku, jednak nie są to nawiązania jawne i bezpośrednie, podane na tacy.
„Przeklęci" należą do kręgu literatury ambitnej, wymagającej całej gamy kompetencji z zakresu wiedzy historycznej, filozoficznej i literackiej. Zdecydowanie nie jest to też lektura na jedno posiedzenie, a miesięczne dawkowanie kolejnych treści. Jest to z pewnością dzieło wybitne, które w swej misternej konstrukcji należałoby porównać do najbardziej docenianej literatury klasycznej – i tak jak jej przedstawicieli, „Przeklętych" można jedynie pokochać bądź znienawidzić. Niemniej, chociaż nie jest to literatura lekka i łatwa w odbiorze, o to zarówno amatorzy dzieł o nacechowaniu historyczny, filozoficznym, społecznym, obyczajowym jak i noszących znamiona inteligentnego dowcipu ją docenią. Ja jestem pod wielkim wrażeniem i z niecierpliwością oczekuję ostatecznego przyznania Joyce Carol Oates momentu przyznania Nagrody Nobla. Bo, co do tego, że takie wydarzenie nastąpi nie mam żadnych wątpliwości.
Dopóki nie zgasną gwiazdy
Świat, jaki znamy, przestał istnieć, ale jego końca nie wywołała ani nuklearna wojna, ani katastrofa naturalna. Po trzystu latach od Upadku lód i śnieg pokrywają zielone wcześniej lasy i pola, a niewielkie grupy ludzi, którzy przeżyli, skupiają się na szczytach najwyższych gór, każdego dnia walcząc o przetrwanie.
Szesnastoletni Kacper marzy o wyrwaniu się z niewielkiej rodzinnej osady, w której życie skupia się wokół myśliwskich wypraw i walce z wszechobecnym mrozem. Pewnego dnia, na skutek nieoczekiwanego splotu wydarzeń, jego marzenia spełniają się, ale nie w sposób, jakiego oczekiwał. Chłopak musi opuścić wioskę i udać się w charakterze gońca do Krzywego Wierchu, mini-miasteczka skupionego na odległym szczycie. Jednak nie bez powodu ludzie boją się opuszczać swoje siedziby, a taka podróż zdaje się niemal samobójstwem – to nie panujące wszędzie ciemności i zimno są w niej największym zagrożeniem. Śmierć niosą Świetliki, wabiące wędrowca i dające ułudę bezpieczeństwa. A jest ich coraz więcej...
W ostatnich latach literatura postapokaliptyczna święci prawdziwe triumfy, zarówno w wersji dla starszych („Silos" Hugh C. Howeya , „Metro 2033" Dmitrija Glukhovsky'ego), jak i nieco młodszych czytelników („Piąta fala" Rick Yancey, „Igrzyska śmierci" Susanne Collins, „Nieludzie" Kat Falls). Spośród polskich autorów krok w tym kierunku poczynił Marcin Mortka z trylogią „Pod Pękniętym Niebem", bardzo udaną swoją drogą. Teraz przyszła kolej na Piotra Patykiewicza i „Dopóki nie zgasną gwiazdy".
Mogłoby się wydawać, że w tym temacie powiedziano już wszystko, były już wojny nuklearne, ataki kosmitów i katastrofa ekologiczna. A jednak autorowi udało się stworzyć powieść oryginalną i świeżą, nie wykorzystującą ogranych schematów. I co więcej, upiornie wciągającą – przeczytałam ją w jeden wieczór, mimo że liczy blisko czterysta stron.
Przedstawiony w książce świat jest zimny i okrutny, a ludzkość degeneruje się coraz bardziej, zarówno pod względem wiedzy i umiejętności, jak i pod kątem moralnym. Wraz z rozwojem fabuły poznajemy szczegóły dotyczące Upadku, jego przyczyn, przebiegu i konsekwencji. Społeczeństwo jako takie przestaje istnieć. Wystarczyły trzy stulecia, by pokazać, że cały rozwój cywilizacyjny zdał się na nic – ludzie powrócili do tego, co pierwotne (a może po prostu naturalne) – myślistwa i zbieractwa. Szerzące się zabobony i ciemnota przypominają atmosferę średniowiecza. Jednocześnie nieustannie pogarszające się warunki życia wyzwalają to, co w człowieku najgorsze – egoizm, brutalność, chęć przetrwania za wszelką cenę.
Na pierwszy plan wysuwa się postać głównego bohatera, Kacpra, który z żądnego przygód młokosa zmienia się w młodego mężczyznę, który w końcu zaczyna dostrzegać, że życie nie kończy się na udanym polowaniu, że to coś więcej niż monotonna egzystencja z dnia na dzień. A przynajmniej, że tak powinno być, bo inaczej człowiek niewiele będzie się różnił od zwierząt, na które zastawia sidła. Swoją wiedzę chłopak zdobywa podczas wędrówki, gdy na jego drodze stają kolejne grupy ludzi, dla jednych obecny stan rzeczy jest apokalipsą zesłaną przez Boga, a dla innych szansą na odkupienie i drogą do szczęśliwego życia wiecznego. Motywy religijne często pojawiają się na kartach powieści nadając jej specyficzny klimat, ponownie nasuwający skojarzenie z Wiekami Średnimi, co również wypada na plus.
Patykiewicz po raz kolejny udowodnił, że doskonale radzi sobie nie tylko z kreacją postaci młodych bohaterów, ale i z płynnym snuciem fascynującej historii. Blisko dziesięć lat temu zakochałam się w jego debiutanckim „Złym brzegu", który regularnie odświeżam sobie do tej pory. Autor zaliczył lekki spadek formy przy okazji „Odmieńca", ale w 2012 dzięki „Łukaszowi i kosturowi czarownicy" pokazał, że świetnie sprawdza się również pisząc powieści dla nastolatków. W moim prywatnym rankingu „Dopóki nie zgasną gwiazdy" to wisienka na torcie jego twórczości, która – mam nadzieję – ugruntuje jego pozycję i przebije się do świadomości szerszego grona. Mam bowiem wrażenie, że mimo dużego talentu i lekkiego pióra nie jest tak rozpoznawalny, jak na to zasługuje.
Powieść zgrabnie łączy w sobie klimat postapokalipsy i historię o dorastaniu, odkrywaniu tego, co w życiu najistotniejsze, ale bez zbędnego moralizatorstwa. To także świetna książka przygodowa, doprawiona dreszczykiem grozy, która spodoba się zarówno młodzieży, jak i starszym czytelnikom. Gorąco polecam!
Katarzyna Chojecka-Jędrasiak
Premiera: "Znalezione nie kradzione"
Z pewnością wierni fani mistrza grozy niecierpliwie czekają na kolejny horror Stephena Kinga. Książka "Znalezionie nie kradzione" swoją premierę będzie miała już 10 czerwca!
Gregor i niedokończona przepowiednia
Suzanne Collins jest amerykańską pisarką oraz scenarzystką telewizyjną. Sławna została dzięki młodzieżowej, dystopicznej trylogii „Igrzyska Śmierci". We wcześniejszych latach jednak stworzyła historię dla nieco młodszych czytelników - cykl noszący tytuł „Kroniki Podziemia", który niedawno, nakładem wydawnictwa Iuvi, zaczął być wydawany w Polsce.
Ojciec Gregora zaginął niemal trzy lata temu. Po prostu zniknął i nigdy go nie odnaleziono. Teraz to kilkunastoletni chłopiec musiał stać się głową rodziny i opiekować się odchodzącą od zmysłów babcią oraz dwiema, młodszymi siostrzyczkami, zwłaszcza, że ciężko pracująca mama została ich jedynym źródłem utrzymania. Podczas letnich wakacji, Gregor nie miał wyjścia - musiał zostać w nudnym, poddającym się piekielnym upałom domu, zamiast dołączyć do jadących na letni obóz rówieśników. Gdy jednak wraz ze swoją dwuletnią siostrzyczką, nazywaną przez wszystkich pieszczotliwie „Botką", zszedł do pralni, wciągnął ich magiczny wir, przenosząc do zupełnie innego świata - pełnego niebezpieczeństw „Podziemia".
Szczerze przyznam - dziwi mnie, że nikt wcześniej nie zainteresował się tą książką. Po sukcesie „Baśnioboru" Brandona Mulla, cykl napisany przez Suzanne Collins powinien być rozchwytywany przez czytelników. Stworzyła ona pełną grozy i czarnego humoru, wciągającą opowieść o małym chłopcu, muszącym sobie radzić w pełnym niebezpieczeństw świecie. Ogromne karaluchy, nietoperze, paskudne pająki i krwiożercze szczury. Niezwykli ludzie o śnieżnobiałej, niemal przezroczystej skórze. Świat Podziemia jest nierealny, a jednocześnie wykreowany w taki sposób, że stał się niemal rzeczywisty.
Fabuła książki jest dość prosta, ale jednocześnie wcale nie oczywista. Ciężko tu przewidzieć jakiekolwiek wydarzenia. W powieści pojawia się wiele ujmujących scen i jasny promyczek, rozjaśniający ciemności (oczywiście mam tu na myśli „Botkę"). Myślę, że wplecenie małej dziewczynki w tą mroczną historię było naprawdę świetnym posunięciem pisarki. Akcja w książce toczy się wartko, bohaterowie są interesujący i dobrze wykreowani, a sama, pomysłowa historia, przemawia zarówno do dzieci jak i do dorosłych.
„Gregor i niedokończona przepowiednia" to powieść jak najbardziej godna polecenia. Przyznam, że z początku zachęciło mnie do niej przede wszystkim nazwisko autorki, szybko jednak polubiłam wykreowany przez nią świat i sympatycznych (albo paskudnych) bohaterów. Myślę, że Suzanne Collins stworzyła baśń naprawdę na wysokim poziomie - nie historyjkę, która zadowoli jedynie najmniej wybredne, grzeczne dzieci, ale prawdziwą, bardzo realistyczną opowieść na miarę, niejednokrotnie przerażających, baśni Hansa Christiana Andersena.
Nieskończoność
„Nieskończoność" to pierwszy tom „Kronik Nicka", chłopca któremu przyszło urodzić się w nietypowym otoczeniu. Jego życie z dnia na dzień staje się dziwniejsze, aż w końcu okazuje się, że nie otacza go zwyczajny świat, a pełna nocnych stworzeń, rodem z kiepskich filmów grozy, rzeczywistość. Czy będzie potrafił stawić jej czoła?
Czternastoletni Nick pewnego dnia znajduje się w sytuacji bez wyjścia. Jeżeli nie napadnie razem z kolegami na niewinnych turystów, to konsekwencje tej decyzji mogą być opłakane. Chłopak ryzykuje i gdyby nie niespodziewany ratunek, nie wiadomo co mogłoby się wydarzyć. Teraz jednak życie Nicka już nigdy nie będzie normalne. Tajemniczy wybawca odsłania przed chłopcem fantastyczny, pełen niebezpieczeństw świat rodem z „Buffy".
Bohaterowie książki wykreowani zostali w ciekawy sposób. Ich interakcją również nie można niczego zarzucić. Gorzej jest nieco z fabułą, która wydaje się być po prostu powtórzeniem fragmentów wielu innych pomysłów, zebraniem ich do kupy i złożeniem swojego własnego misz-maszu. Wydaje mi się, że jednak nie na tym polega tworzenie dobrej, nastrojowej powieści.
Tematem przewodnim pierwszego tomu są zombie (a raczej ich wirusowa, kłopotliwa moralnie odmiana). Akcja powieści z początku miarowa, dość szybko przyspiesza by aż do ostatnich stron pędzić na łeb na szyję. Uważam, że „Nieskończoność" to taki odpowiednik „paranormal romance" skierowany przede wszystkim do nastoletnich chłopców. Myślę, że tytuł nie jednemu z nich naprawdę bardzo się spodoba.
Zważywszy, że to dopiero pierwszy tom, myślę, że powstać może całkiem udana, niewymagająca seria. Lektura idealna dla młodszego pokolenia lub po to, żeby się odprężyć - zwłaszcza gdy ktoś przedkłada czytanie książek nad oglądanie różnego rodzaju seriali. Myślę, że pełen czarnego humoru Nick jest godnym następcą Buffy i liczę na to, że fabularna jakość historii również w kolejnych tomach się rozwinie.
„Nieskończoność" to książka, którą chętnie poleciłabym osom szukającym jakiejś niewymagającej lektury z wartką akcją. Czyta się ją równie szybko i przyjemnie co bezmyślnie. To jedna z takich pozycji nad którymi właściwie nie warto się zastanawiać. Sherrilyn Kenyon swoim czytelnikom dostarcza kilku chwil całkiem niezłej rozrywki i w tym celu zdecydowanie warto zapoznać się z powieścią. Jeżeli jednak szukasz poważnej lektury, która będzie potrafiła utopić Cię w morzu wartości, to „Nieskończoność" w tym wypadku zdecydowanie odradzam.
Ród
„Trzeba podjąć decyzję i za każdym razem, gdy zło wyrządzone ci przez daną osobę wraca, starać się koncentrować na jej zaletach" .*
Kiedy tylko zobaczyłam zapowiedź „Rodu" od razu wiedziałam, że to coś dla mnie. Czarownice od dawna mnie fascynowały, intrygowały posiadane przez nie moce, umiejętność czarowania i tworzenie mikstur, naginania rzeczywistości. Miałam te szczęście, że mogłam przeczytać książkę jeszcze przed premierą. Jakie są moje wrażenia?
Mercy Taylor należy do jednego z najpotężniejszych rodów czarownic w Savannah, który strzeże granicy między światem rzeczywistym, a magicznym. Ona niestety jako jedyna nie posiada żadnych mocy i reszta trzyma ją z daleka od spraw związanych z magią. Dziewczyna zajmuje się oprowadzaniem turystów po mieście, a jej Wycieczki Kłamców są bardzo popularne. Gdzieś głęboko w środku czuje żal, że jest inna, ale pogodziła się z tym i przeszła nad tym do porządku dziennego. Nie podejrzewa nawet, że nadchodzące dni wiele zmienią w jej życiu, ktoś zabija Ginny – ciotkę Mercy strzegącej granicy, gdy nadchodzi czas wyboru wybranki moc wskazuje na Mer chociaż nie ma mocy, a do tego na jaw zaczynają wychodzić fakty jasno mówiące o tym, że kobieta była cały czas oszukiwana.
J. D. Horn mnie zaskoczył, rzecz jasna pozytywnie. Powieść jest nieprzewidywalna na każdym kroku, autor stworzył historię przemyślaną i dopracowaną z najmniejszymi detalami. Powieść układa się w spójną oraz logiczną całość. Wątki są dopieszczone, kończone i nie ma niczego, co byłoby źle skonstruowane. Powoli odkrywa kolejne elementy układanki, ale dopiero finał pokazuje jak umiejętnie wodzi czytelnika za nos dając domysły i fałszywą nadzieję, by za chwile zrzucić kolejną bombę burzącą chwilowy spokój. Akcja toczy się szybko, zaskakuje i nie pozwala ani na chwilę odetchnąć czy też uspokoić kołaczące serce. Horn zapewnia rozrywkę na najwyższym poziomie, zaskakuje i pokazuje iż nadal można stworzyć coś nowego i wyróżniającego się w gatunku fantastyki.
Nie jest to książeczka gdzie głównym wątkiem jest miłość, chociaż nie dało się jej pominąć. Najważniejszymi jednak punktami są długoletnie sekrety, klimat pełen grozy oraz mroku i oczywiście magia. To te aspekty są najważniejsze i najbardziej przykuwają uwagę, sprawiają, że wręcz żyje się tą historią nieustannie próbując wszystko ogarnąć, by być o krok przed bohaterami, co jak szybko się okazuje nie jest możliwe, bo Horn sam decyduje kiedy odkryje kolejne karty.
Jestem pod wielkim wrażeniem kreacji bohaterów stworzonych przez Horn'a, zarówno tych głównych, jak i drugoplanowych. Są dopracowani, realni i wyraziści. Tutaj każdy jest inny, a co najlepsze cały czas potrafi zaskakiwać – niby wydaje się, że poznało się kogoś najlepiej jak to możliwe, a wystarczy odwrócić tylko stronę i nagle okazuje się, że zupełnie nie znaliśmy tej osoby. W pewnym momencie nie wiadomo komu ufać, kto mówi prawdę, a kto znowu kłamie. Postacie mają różnorodne charaktery i każda ma do odegrania jakąś znaczącą rolę. Autor poświęcił bohaterom dużo czasu, ale najbardziej skupił się chyba na Mercy – odsunięta na bok przez rodzinę i traktowana pobłażliwie oraz ta gorsza. I chociaż jej sytuacja nie była ciekawa, to w miarę swoich możliwości walczy z przekonaniem, że jest mniej warta. To ją właśnie najbardziej polubiłam.
Przeczuwałam, że lektura tego tytułu mnie nie zawiedzie, ale nie sądziłam, że pochłonie mnie do tego stopnia iż zgubię kontakt z rzeczywistością i nie będę zauważać upływającego czasu. Niemal od pierwszych zdań wciągnęłam się w wir wydarzeń i do ostatniej kropki trwałam w napięciu i niepewności jaki będzie finał. Nie jestem w stanie zliczyć ile razy wstrzymywałam nerwowo powietrze i mamrotałam „nie" lub „to niemożliwe". Horn sprawił, że zżyłam się z bohaterami, przeżywałam kolejne wydarzenia i całą sobą chłonęłam wachlarz emocji i ten niepowtarzalny klimat. Jestem zachwycona i oczarowana pomysłem, kreatywnością autora, tym jak stworzył bohaterów, jaką drogą poszedł, by rozwinąć fabułę oraz niezwykle lekkim, ale i przyjemnym w odbiorze językiem Już nie mogę doczekać się kolejnego tomu – liczę, że będzie równie intrygujący jak „Ród".
„Ród" to niezwykle wybuchowa mieszanka gatunkowa, która sprawia, że książka pochłania bez reszty i dopóki nie przeczyta się ostatniego zdania nie da się jej odłożyć ani nawet zająć myśli czymś innym. Nawet po zakończeniu w głowie ma się chaos myśli, wszystko się przeżywa, analizuje i próbuje poukładać ten kalejdoskop emocji oraz uzyskanych informacji. Rewelacyjna, niesamowita, pełna zwrotów akcji. Polecam!
*J. D. Horn, „Ród"
Premiera: "Ród"
Fascynująca, pełna grozy opowieść w stylu southern gothic o miłości, zdradzie, magii i mroku. Premiera już 22 kwietnia!
Co lata 70. przyniosły dzisiejszemu kinu Science-Fiction?
Film fantastycznonaukowy jako kino gatunku
Pierwsze produkcje o charakterze fantastycznonaukowym pojawiły się już na początku stulecia, a więc niedługo po powstaniu kina, niemniej wciąż trudno sprecyzować ich cechy reprezentatywne. Być może powodem tego problemu jest brak wyraźnego zarysu i twardo określonych zasad – kino fantastycznonaukowe nie posiada schematu narracji, który sam w sobie określałby przynależność gatunkową; brakuje mu też bohatera, stanowiącego skonkretyzowany zarys dla większej ilości produkcji; kwestia scenerii ograniczona jest jedynie kreatywnością twórcy. Nie zaprzeczam, że ten gatunek filmowy wykazuje pewną powtarzalność motywów i najczęściej stosowanych chwytów – jednostki przejawiające cechy nadprzyrodzone, tragedie rozgrywające się w przestrzeni kosmicznej, degeneracja ziemskiego środowiska (fauny i flory), różnorodne mutacje, bunt zaawansowanej technologii – są to, jednakże własności, które nie pozwalają stworzyć spójnej i klarownej definicji, a jedynie taką, która opierałaby się na systemie wyliczeń i opisów.
Współczesność i pionierstwo. „Frankenstein” Mary Shelley jako stała inspiracja Tima Burtona.
Timothy Walter Burton, bo tak brzmi pełne nazwisko reżysera, urodził się 25 sierpnia 1955 roku. Wychował się w Burbank w stanie Kalifornia, tuż obok Hollywood. Od najmłodszych lat fascynował się kulturą popularną i największym uczuciem darzył filmy science fiction oraz horrory. Szczególny wpływ na jego późniejszą twórczość wywarł na tej płaszczyźnie Vincent Price – amerykański aktor filmowy znany przede wszystkim z filmów grozy.
Niebezpieczne kobiety
Powieści i opowiadania niemal każdego gatunku pełne są postaci walecznych, odważnych, nierzadko cynicznych i przebiegłych bohaterów ratujących świat, bądź jedynie własną skórę, ale generalnie wzbudzających o ile nie podziw, to zasłużoną sympatię. Kobiety to najczęściej stojące w ich cieniu matki, córki, żony, kochanki, pełniące funkcję dekoracyjną bądź potencjalnej ofiary, którą trzeba będzie ratować. Jest to oczywiście uogólnienie, bowiem silne i niezależne kobiety także pojawiają się to tu, to tam, nie jest to jednak zjawisko powszechne.
Świeżo wydany zbiór opowiadań „Niebezpieczne kobiety", wybranych i zredagowanych przez George'a R.R. Martina oraz Gardnera Dozois, to swoisty literacki hołd złożony tym, które niebezpiecznie byłoby określać mianem słabej płci. Można tu znaleźć dwadzieścia jeden tekstów, autorstwa pisarzy tworzących różne gatunki, od fantasy i science fiction poprzez kryminały aż po powieści historyczne. Stąd też antologia, której motyw przewodni odzwierciedla jej tytuł, zaskakuje różnorodnością zawartych w niej tekstów.
Autorzy podeszli do tematu w bardzo twórczy sposób, w odmienny sposób interpretując to, kim jest prawdziwie niebezpieczna kobieta. W niektórych opowiadaniach główna bohaterka jest jednocześnie narratorką, w innych tytułowa femme fatale pojawia się gdzieś w tle, widziana oczami mężczyzny, na którego życie wpłynęła. Są wśród nich morderczynie, psychopatki i uwodzicielki, ale przede wszystkim twarde kobiety, które wzięły własne życie w swoje ręce i bez skrupułów dążą do tego, by osiągnąć swój cel.
Przy tak dużej liczbie opowiadań omawianie każdego z nich mija się z celem, dlatego w kilku słowach chciałabym skupić się na niektórych z nich.
Dwa teksty nawiązują do znanych cykli fantasy i science fiction. Kłamstwa, które powiedziała mi matka Caroline Spector to powrót do uniwersum Dzikich Kart, w którym na skutek inwazji pewnego wirusa niektórzy ludzie zyskali niezwykłe zdolności. Z kolei Bombowe laski Jima Butchera dotyczą jednej ze spraw prowadzonych przez Molly, współpracowniczkę i uczennicę Harry'ego Dresdena.
Druga arabeska, bardzo powoli Nancy Kress oraz Ogłaszając wyrok, S.M. Stirling przenoszą czytelnika do dwóch zupełnych różnych światów, które łączy jedno – są to postapokaliptyczne wizje, w których ludzkość próbuje za wszelką cenę przetrwać. Obydwa poruszają, przy czym pierwsze z nich ma znacznie bardziej gorzki i przygnębiający wydźwięk.
Świetnym opowiadaniem okazały się Cienie dla Ciszy w lasach Piekła Brandona Sandersona, łączące w sobie elementy mrocznej baśni i fantasy. Jest to historia kobiety, której przyszło żyć i wychowywać dzieci w ostępach dziczy opanowanej przez Cienie, wysysające życie z każdego, kto choćby delikatnie naruszy kruche warunki współistnienia.
Na pograniczu lekko onirycznej opowieści grozy plasują się Sąsiedzi Megan Lindholm – historia starszej kobiety, która pozornie traci zmysły, dostrzegając w nocnej mgle nowy, nieznany, ale mroczny świat.
Warto jednak wspomnieć, że nie wszystkie teksty zawierają elementy fantastyczne lub nadnaturalne. Moje serce też jest złamane Megan Abbot to krótka, ale niepokojąca opowieść o małżeństwie, którego malutka córeczka została uprowadzona. Przynajmniej tak twierdzi jej matka...
W zbiorze znajdują się także dwa opowiadania historyczne – Pieśń Nory Cecelii Holland, opowiedziana z perspektywy córki Eleonory Akwitańskiej i Henryka II, oraz Królowa na wygnaniu Sharon Kay Penman, czyli historia żyjącej w XI wieku Konstancji Sycylijskiej.
Zwieńczeniem książki jest licząca sto stron mini-powieść Księżniczka i królowa, przedstawiająca historię wojny domowej toczonej w Westeros dwieście lat przed wydarzeniami znanymi z „Gry o tron". Jest to wisienka na torcie dla wszystkich fanów cyklu „Pieśń Lodu i Ognia", ukazująca brutalną walkę między Targaryenami, dotąd będącymi raczej papierowymi postaciami znanymi z opowieści i legend. Jednak mam wrażenie, że osobom nie znającym realiów stworzonego przez Martina świata może być trudno wczuć się w tekst i w pełni go zrozumieć.
Antologie opowiadań różnych autorów zwykle są dosyć nierówne, zwłaszcza jeśli zawierają tak wiele tekstów, jak w przypadku „Niebezpiecznych kobiet". Dlatego jestem bardzo pozytywnie zaskoczona niniejszym zbiorem – zaledwie sześć na dwadzieścia jeden opowiadań jest w moim odczuciu słabszych, a jedynie Imię bestii Sama Stykesa na tle pozostałych wypada kiepsko. Chociaż trudno oceniać literaturę, mierząc jej wartość liczbami, w tym przypadku mówią one same za siebie.
Podsumowując, lektura „Niebezpiecznych kobiet" przypominała ich bohaterki, okazała się intrygująca i nieprzewidywalna, dostarczająca całej gamy emocji i reakcji – od ronienia łezki ze wzruszenia, poprzez smutek i poczucie bezsilności aż po radosne rechotanie. Część zawartych w zbiorze tekstów z powodzeniem może być uznana za mikropowieści, dlatego gorąco polecam go również osobom zwykle unikającym opowiadań.
Katarzyna Chojecka-Jędrasiak