kwiecień 19, 2025

Rezultaty wyszukiwania dla: historia

piątek, 06 luty 2015 11:33

Niebezpieczne kobiety

Powieści i opowiadania niemal każdego gatunku pełne są postaci walecznych, odważnych, nierzadko cynicznych i przebiegłych bohaterów ratujących świat, bądź jedynie własną skórę, ale generalnie wzbudzających o ile nie podziw, to zasłużoną sympatię. Kobiety to najczęściej stojące w ich cieniu matki, córki, żony, kochanki, pełniące funkcję dekoracyjną bądź potencjalnej ofiary, którą trzeba będzie ratować. Jest to oczywiście uogólnienie, bowiem silne i niezależne kobiety także pojawiają się to tu, to tam, nie jest to jednak zjawisko powszechne.

Świeżo wydany zbiór opowiadań „Niebezpieczne kobiety", wybranych i zredagowanych przez George'a R.R. Martina oraz Gardnera Dozois, to swoisty literacki hołd złożony tym, które niebezpiecznie byłoby określać mianem słabej płci. Można tu znaleźć dwadzieścia jeden tekstów, autorstwa pisarzy tworzących różne gatunki, od fantasy i science fiction poprzez kryminały aż po powieści historyczne. Stąd też antologia, której motyw przewodni odzwierciedla jej tytuł, zaskakuje różnorodnością zawartych w niej tekstów.

Autorzy podeszli do tematu w bardzo twórczy sposób, w odmienny sposób interpretując to, kim jest prawdziwie niebezpieczna kobieta. W niektórych opowiadaniach główna bohaterka jest jednocześnie narratorką, w innych tytułowa femme fatale pojawia się gdzieś w tle, widziana oczami mężczyzny, na którego życie wpłynęła. Są wśród nich morderczynie, psychopatki i uwodzicielki, ale przede wszystkim twarde kobiety, które wzięły własne życie w swoje ręce i bez skrupułów dążą do tego, by osiągnąć swój cel.

Przy tak dużej liczbie opowiadań omawianie każdego z nich mija się z celem, dlatego w kilku słowach chciałabym skupić się na niektórych z nich.

Dwa teksty nawiązują do znanych cykli fantasy i science fiction. Kłamstwa, które powiedziała mi matka Caroline Spector to powrót do uniwersum Dzikich Kart, w którym na skutek inwazji pewnego wirusa niektórzy ludzie zyskali niezwykłe zdolności. Z kolei Bombowe laski Jima Butchera dotyczą jednej ze spraw prowadzonych przez Molly, współpracowniczkę i uczennicę Harry'ego Dresdena.

Druga arabeska, bardzo powoli Nancy Kress oraz Ogłaszając wyrok, S.M. Stirling przenoszą czytelnika do dwóch zupełnych różnych światów, które łączy jedno – są to postapokaliptyczne wizje, w których ludzkość próbuje za wszelką cenę przetrwać. Obydwa poruszają, przy czym pierwsze z nich ma znacznie bardziej gorzki i przygnębiający wydźwięk.

Świetnym opowiadaniem okazały się Cienie dla Ciszy w lasach Piekła Brandona Sandersona, łączące w sobie elementy mrocznej baśni i fantasy. Jest to historia kobiety, której przyszło żyć i wychowywać dzieci w ostępach dziczy opanowanej przez Cienie, wysysające życie z każdego, kto choćby delikatnie naruszy kruche warunki współistnienia.

Na pograniczu lekko onirycznej opowieści grozy plasują się Sąsiedzi Megan Lindholm – historia starszej kobiety, która pozornie traci zmysły, dostrzegając w nocnej mgle nowy, nieznany, ale mroczny świat.

Warto jednak wspomnieć, że nie wszystkie teksty zawierają elementy fantastyczne lub nadnaturalne. Moje serce też jest złamane Megan Abbot to krótka, ale niepokojąca opowieść o małżeństwie, którego malutka córeczka została uprowadzona. Przynajmniej tak twierdzi jej matka...

W zbiorze znajdują się także dwa opowiadania historyczne – Pieśń Nory Cecelii Holland, opowiedziana z perspektywy córki Eleonory Akwitańskiej i Henryka II, oraz Królowa na wygnaniu Sharon Kay Penman, czyli historia żyjącej w XI wieku Konstancji Sycylijskiej.

Zwieńczeniem książki jest licząca sto stron mini-powieść Księżniczka i królowa, przedstawiająca historię wojny domowej toczonej w Westeros dwieście lat przed wydarzeniami znanymi z „Gry o tron". Jest to wisienka na torcie dla wszystkich fanów cyklu „Pieśń Lodu i Ognia", ukazująca brutalną walkę między Targaryenami, dotąd będącymi raczej papierowymi postaciami znanymi z opowieści i legend. Jednak mam wrażenie, że osobom nie znającym realiów stworzonego przez Martina świata może być trudno wczuć się w tekst i w pełni go zrozumieć.

Antologie opowiadań różnych autorów zwykle są dosyć nierówne, zwłaszcza jeśli zawierają tak wiele tekstów, jak w przypadku „Niebezpiecznych kobiet". Dlatego jestem bardzo pozytywnie zaskoczona niniejszym zbiorem – zaledwie sześć na dwadzieścia jeden opowiadań jest w moim odczuciu słabszych, a jedynie Imię bestii Sama Stykesa na tle pozostałych wypada kiepsko. Chociaż trudno oceniać literaturę, mierząc jej wartość liczbami, w tym przypadku mówią one same za siebie.

Podsumowując, lektura „Niebezpiecznych kobiet" przypominała ich bohaterki, okazała się intrygująca i nieprzewidywalna, dostarczająca całej gamy emocji i reakcji – od ronienia łezki ze wzruszenia, poprzez smutek i poczucie bezsilności aż po radosne rechotanie. Część zawartych w zbiorze tekstów z powodzeniem może być uznana za mikropowieści, dlatego gorąco polecam go również osobom zwykle unikającym opowiadań.

Katarzyna Chojecka-Jędrasiak

Dział: Książki
środa, 04 luty 2015 11:36

Kroniki Amberu

Roger Zelazny znany jest każdemu miłośnikowi literatury fantasy – jeśli ktoś dopiero raczkuje w tej dziedzinie i o nim nie słyszał, niech lepiej natychmiast zapisze sobie jego nazwisko. Nie bez przyczyny zaliczany jest on do grona pisarzy, których powieści przeszły do kanonu literatury fantasy, a na ich czele plasują się Kroniki Amberu.

Nakładem wydawnictwa Zysk i S-ka ukazało się właśnie wznowienie pierwszych pięciu części (Dziewięciu książąt Amberu, Karabiny Avalonu, Znak Jednorożca, Ręka Oberona, Dworce Chaosu) zebranych w jeden, naprawdę pokaźny tom. Co więcej, prezentujący się o niebo lepiej niż wydanie z 2010 roku, którego koszmarna okładka powodowała spazmy u wielu fanów Zelazny'ego. Nowa wersja wygląda świetnie i zapowiada intrygującą lekturę. I nie jest to obietnica bez pokrycia.

Narratorem i głównym bohaterem tej opowieści jest mężczyzna, który pewnego dnia budzi się w szpitalu – nie pamięta, jak się tam znalazł, ale czuje, że musi go jak najszybciej opuścić. Nie wie, kim jest, ale dzięki wrodzonej przebiegłości dość szybko odkrywa, że padł ofiarą wypadku i nie może nikomu ufać, a już najmniej swojej rodzinie. Równie szybko dowiaduje się, że nie jest zwykłym człowiekiem, lecz księciem Amberu, nie może jednak do niego powrócić, bo oznacza to dla niego wyrok śmierci.

Dzięki wykorzystaniu amnezji głównego bohatera, autor wprowadza nas stopniowo w zbudowany przez siebie z ogromnym rozmachem świat. Sam Corvin nie wie nic o tym, kim jest, ani jakie prawa panują w otaczającej go rzeczywistości, zdecydowanie dalekiej od tej, jaką znamy na codzień. Z tego też względu, towarzysząc mu krok po kroku, czytelnik nie jest rzucany od razu na głęboką wodę, a raczej odkrywa magię Amberu krok po kroku, dając sobie czas na poukładanie sobie w głowie, kto jest kim i co potrafi, a także kto jest prawdopodobnym zdrajcą i spiskowcem, a komu można zaufać.

Czym jest więc Amber? Jedynym prawdziwym światem, którego centrum stanowi Wzorzec, rządzonym przez dynastię obdarzoną zdolnością tworzenia i przekształcania tzw. światów-cieni lub jak kto woli rzeczywistości alternatywnych, do których należy zarówno arturiański Avalon, jak i nasza Ziemia. A także setki (o ile nie tysiące) innych miejsc, mniej lub bardziej do siebie podobnych, zamieszkałych przez ludzi lub antropomorficzne stworzenia. Na przeciwstawnym biegunie znajdują się Dworce Chaosu, druga – obok Amberu – prawdziwa rzeczywistość. Aby świat mógł istnieć, musi zostać zachowana między nimi równowaga, jednak działania części rządnych władzy amberyckich książąt znacząco ją zaburzają. A kiedy bestie Chaosu zostają spuszczone ze smyczy, wtedy następuje, no cóż... chaos.

Zelazny stworzył niesamowity świat, niemal na każdym kroku pobudzając wyobraźnię czytelnika, a jednocześnie czarując go słowem. Zachował doskonałe proporcje między sugestywnymi opisami, a pełną ironii i humoru narracją prowadzoną przez wspomnianego już Corvina. Właśnie ten lekki styl, brak pompatyczności i puszczanie oka do czytelnika sprawiają, że lektura Kronik... jest naprawdę przyjemna, a ponad 600-stronicową cegiełką łyka się w ciągu dwóch-trzech dni.

Kroniki Amberu nie są czystym fantasy, wręcz przeciwnie – stanowią wybuchową mieszankę wielu gatunków, z których prym wiedzie wypełniona magią kombinacja fantasy i science fiction. Nie brak tu jednak wątku kryminalnego, morderstw, intryg i tajemnic, dramatycznych scen walki i ucieczek oraz filozoficznych rozważań nad ludzką naturą. Jednym słowem, każdy znajdzie tu coś dla siebie. Są też wspaniale opowiedzianą historią, która porywa i trzyma w swoich kleszczach od początku do końca. Gorąco polecam!

Katarzyna Chojecka-Jędrasiak

Dział: Książki
środa, 04 luty 2015 09:53

Zuzanna Marciniak - Stal i złoto

Część pierwsza

Darron
1

Księżniczka krzyczała bardzo głośno dopóki Darron jej nie zakneblował. Gwałcił ją szybko, mocno, całkowicie nie przejmując się faktem, że skradł dziewictwo najstarszej córki króla Casterii. W sumie to nawet był tym uradowany. Zrobił to z dwóch powodów. Po pierwsze: nienawidził tego starego skurwiela, który swoją tłustą dupą zasiada na tronie i potrafi tylko pić wino lub krzyczeć na służbę, że chce więcej owego trunku. Po drugie: zawsze chciał to w końcu jej zrobić. Zwykły seks go nie interesuje. Lubi, jak robi to mimo woli dziewcząt, czuje wtedy nad nimi władzę. W dodatku, księżniczka była ładna i ciasna. Nie dość, że zatruł krew króla, to jeszcze czerpał z tego przyjemność.
Głośno jęknął i skończył w niej. Nasienie zmieszało się z jej dziewiczą krwią spływającą po jej udach .
Byłoby wspaniale, gdybym spłodził bękarta. Dałbym tej tłustej świni w koronie kolejny powód do hańby- pomyślał, a na ustach Darrona zawitał uśmiech, który był odzwierciedleniem jego okrucieństwa.
Wyciągnął szmaty z ust księżniczki, a ta od razu swoim krzykiem podniosła alarm w zamku.
Mężczyzna uderzył ją mocno w twarz. Dziewczyna wypluła dwa zęby. Na ten widok znowu się uśmiechnął.
Do komnaty weszli strażnicy zaalarmowani głośnym krzykiem dziewczyny. Błyskawicznie skrępowali gwałciciela i zaprowadzili go prosto do lochów.
Darron nigdy nie był tak szczęśliwy jak teraz.

2

Darron jest już uwięziony od trzech dni. Karmią go dwa razy dziennie czerstwym chlebem i solidnym kubkiem wody. W celi panował fetor fekaliów i niemytego ciała. Chociaż jest tu stosunkowo krótko, to już zdążył złapać wszawicę. Zapewne przez tę brudną pryczę, na której spał.
Szczęście, które miał w sobie zaraz po zgwałceniu księżniczki całkowicie ustąpiło uczuciu wściekłości na króla, który wciąż nie pojawił się w jego celi w celu przesłuchania go. Jakby ta sprawa w ogóle go nie obchodziła.
Dziś rano dowiedział się od strażnika, niegdyś kumpla od kielicha, że jutro odbędzie się jego egzekucja, bez żadnego procesu. W dodatku będzie ona miała miejsce na małej polanie niedaleko zamku, na której na pewno nie zmieszczą się tłumy, o jakich marzył Darron.
W sumie, to nawet bym się nie zdziwił, gdyby zmieniono mi zarzuty z gwałtu księżniczki na kradzież drogiego wina z królewskiej spiżarni. Stanę się kolejnym głupcem, który chciał wypić coś bardziej luksusowego. A suma sumaru to każdy kończy zarzygany pod biesiadnym stołem- i ci, co pili gorzałę, i ci, co konsumowali te cholerne wina. Nie będzie procesu, nie będzie tłumu, nie będzie sławy i upokorzenia świniaka.
-Dostanę chociaż kielich wina lub czegoś mocniejszego w ostatnią noc mojego życia?- Zapytał strażnika, jednak pytanie pozostało bez odpowiedzi.
Wieczorem do posiłku dostał kielich czegoś, co w zapachu było raczej szczynami, a nie winem.
Mógłbym to wypić, udając, że to złote wino wprost z Archipelagu Lynx
Jednak nie wypił nawet kropli. Uznał, że swoim myśleniem może i oszuka mózg, ale na pewno nie język, a tym bardziej żołądek.
Mieliby ze mnie niezły ubaw gdybym w drodze na ścięcie srałbym co trzeci krok.
O suchym gardle poszedł spać, bo jak nie będzie jutro wypoczęty, to jego plan, który ułożył jeszcze przed zgwałceniem księżniczki może nie wypalić.
To musi wypalić. Po prostu musi. Nie po to potajemnie ćwiczyłem przez pół roku, by tak po prostu zginąć.
Te słowa wypowiadał w myślach raz za razem, jak mantrę. Jak kołysankę, która sprawiła, że wyjątkowo szybko zasnął.

3

Dzień egzekucji. O świcie przyszło wyjątkowo dwóch strażników z balią wypełnioną lodowatą wodą, w której Darron musiał się umyć, a potem ją wypłukać podłogę z wszelkich nieczystości, które tam zostawił. Następnie odwiedziła go jedna z tych służących, które lubił klepać w tyłek gdy szły przed nim po schodach. Drżącymi rękami podała mu strój, w którym przypadło mu zginąć. Chociaż słowo „strój" w tym momencie jest zbyt wyszukane. Określenie „szmata", „łachmany" lub „worek po ziemniakach" byłoby lepsze. Mężczyzna się nie poskarżył, jednak na widok łachu, w którym miał iść na stryczek wyrwało mu się długie westchnięcie. Gdy się rozbierał, zauważył minę służącej pełną odrazy i zażenowania widokiem nagiego ciała.
-Tak w ogóle, to ten kutas był w cipce księżniczki, wiedziałaś o tym? Zgwałciłem ją i spuściłem się w niej. Darła się jakby jej rękę ucinali. Dlatego tu wylądowałem. Zabawna historia, prawda?
Przerażona dziewczyna wzięła poprzednie ubranie Darrona i uciekła z celi, zapewne po to, by powiedzieć swoim koleżankom po fachu, co się tutaj wydarzyło.
Przynajmniej coś po mnie zostało. Jak już mnie tu nie będzie, to skurwiel będzie musiał się też zmierzyć z plotkami, które roznoszą się w zamku jak grzyby po deszczu.
Mężczyzna skrzywił się ubierając łachmany. Potem jednak się uśmiechnął. Nie mógł się doczekać, aż strażnicy przyjdą po niego, a on zrealizuje swój plan.
W końcu! Więzień usłyszał głośne tupot strażniczych butów. Szybko podciągnął się na gzyms zdobiący ścianę nad drzwiami i używając siły swoich muskularnych rąk wspiął się tam i czekał, aż wejdzie pierwszy z nich.
Darron wiedział z czasów, kiedy sam bym strażnikiem w tym zamku, że najpierw do celi więźnia wchodzi jeden strażnik, który sprawdza, czy więzień nie zastawił jakieś pułapki (zdarzyły się już takie przypadki, gdzie więźniowie używali kałuży własnej krwi, której sobie utoczyli aby strażnicy się poślizgnęli i upadli dając czas na ucieczkę), a gdy jest wszystko w porządku, to wchodzą pozostali.
Strażnik wszedł do środka. Mężczyzna na niego skoczył i użył swojej mocy, którą ukrywał przed wszystkimi, kiedy tylko się narodził. Potrafił nakładać iluzje. Mógł sprawić, że ludzie widzieli i słyszeli zupełnie inne rzeczy, niż są w rzeczywistości. Tym razem sprawił, że on stał się strażnikiem, a strażnik nim samym.
-Chłopaki, chodźcie tu, szybko! Ten chyba zemdlał!- Krzyknął gwałciciel, a pozostali strażnicy weszli do środka. Jeden z nich wymierzył leżącemu siarczysty policzek, który go wybudził z omdlenia.
-Dobrze, że tu jesteś. Już myśleliśmy, żeś wykitował. Wstawaj, prowadzimy cię na egzekucję- Powiedział Darron do strażnika, który według pozostałych był właśnie Darronem. Tym, który miał być skazany na śmierć.
-Chłopaki, o co wam chodzi?! Przecież to nie ja mam być skazany na śmierć, tylko ten gwałciciel!- Krzyknął strażnik z czerwoną od wymierzonemu mu policzka plamą.
-Darron, cztery dni w lochach i już postradałeś zmysły? Myślałem, że jesteś twardszy. Dobrze, że już dzisiaj będziemy maczać twoją głowę w smole. Tak naprawdę, to nigdy cię nie lubiłem- Powiedział dowódca straży w swoim mniemaniu patrząc z rozbawieniem na strażnika będącego w ciele więźnia.
Też cię nie lubiłem, gnoju. Jednak lubiłem z tobą pić. W dodatku ty też lubisz gwałcić.
-Dowódco, o co chodzi?! Co ja zrobiłem?! Jestem niewinny! Niewinny!- Krzyczał strażnik, który został wzięty za Darrona. Wzięto go pod pachy i dźgając włóczniami zmusili do pójścia na polanę, na której przyszło mu zginąć.
To się robi zabawne. Jednak czy ja wytrzymam? Ta iluzja zabiera mi naprawdę dużo siły, a jeszcze wiele mnie czeka.
Miejsce egzekucji. Fałszywy Darron posłusznie nadstawił karku na pieńku. Z oczu łzy lały się strumieniami.
Mógłbym się założyć o całą spiżarnię Króla Świnki, że zaraz pójdzie kolejny strumień, tym razem nie z jego oczu.
Faktycznie, na spodniach strażnika pojawiła się plama. Szkoda, że wszyscy oprócz Darrona widzieli go w luźnej szmacie, która zakrywała tego typu rzeczy.
Nie wiedzą co tracą nie widząc tego żałosnego widoku. Ale jeszcze chwila...
Strażnika pozbawiono głowy jednym, płynnym cięciem wprawionego kata. W tym czasie mężczyzna wykorzystał okazję, że ludzie byli wpatrzeni w scenę śmierci i ukradł konia dowódcy straży. Tego, który prowadził rzekomego Darrona na egzekucję.
Zbieg ledwo powstrzymał się od przygadania dowódcy straży. To zapewne zrujnowałoby wszystkie plany zbiega.
Iluzja się skończyła, mały tłum z niedowierzaniem wpatrywał się w odciętą głowę niewinnego człowieka, przekleństwa dowódcy o dotyczące złodzieja jego konia wybijały się przez ciszę.
Darron cicho opuścił polanę wraz z lekko nieposłusznym koniem. Gdy tylko znaleźli się w lesie to zmusił ogiera do galopu.
Zaraz rozpocznie się za nim pościg.

Keith
1
Keith poprosił kelnerkę o kolejny kufel piwa. Po chwili upił łyk gorzkiego trunku i głęboko westchnął. Właśnie wydał swoje ostatnie pieniądze. Pokój na świecie nie sprzyja interesom najemników wyszkolonych na Białych Zabójców. Jeśli dzisiaj nie dostanie żadnego zlecenia to znów będzie musiał spać w lesie, a jego kolacją będzie niedoprawiona, żylasta sarnina.
-Keith! W końcu jest robota!- Krzyknęła Azalie, wysoka, długowłosa blondynka, która jest właścicielką tej gospody i to właśnie ona przydziela najemników do zadań. Mężczyzna akurat był jej dobrym przyjacielem, więc dostał jedyne zlecenie, które pojawiło się tego tygodnia.
Najemnik wziął kartkę z napisanym zadaniem od Azalie i zapoznał się z jego szczegółami. Nieszkodliwy demon. Nie dostanie za niego wiele, ale przynajmniej dzisiejszą noc spędzi w gospodzie na puchowym łóżku.
Uśmiechnął się i wybiegł z gospody wprost na oślepiające, letnie słońce.

2
Stał na wzgórzu i obserwował las znajdujący się tuż pod nim. Światło słońca rozświetlały jego złote oczy, które teraz były skryte pod powiekami. Gdy mężczyzna zrobił wdech wyczuł i usłyszał wszystkie głosy natury.
Wtem usłyszał trzask łamanych gałęzi. Gwałtownie się odwrócił w stronę niespodziewanego dźwięku. Z górnego skraju lasu wychodził demon, dokładnie ten, którego najemnik na szczęście nie musiał długo szukać.
-Oto nadchodzi moja spokojna noc i parę kufli piwa...
Po tych słowach Keith rzucił się do biegu. Demon wcale nie miał zamiaru uciekać, czekał na nadchodzący atak, który nastąpił bardzo szybko lecz wystarczająco wolno, by go mógł uniknąć.
Zaklął i zrobił szybki zwrot mieczem by przeprowadzić kolejny cios. Tym razem potwór nie był w stanie uniknąć bezlitośnie nadchodzącego ostrza. Miecz najemnika pozbawił demona wielkiego, potężnego ramienia, z którego trysnęła krew. Tak Keith myślał i pozwolił, aby na część jego barku skapała odrobina czarnej posoki demona. Jednak bardzo się pomylił. Otóż demon, z którym właśnie walczy najemnik jest jednym z niewielu, w których żyłach płynie kwas, a nie zwykła krew. Mężczyzna krzyknął z bólu i przeturlał się na bezpieczną odległość.
Jednak teraz nie było czasu na opatrywanie ran. Trzeba najpierw załatwić demona i wykonać zlecenie.
Keith przypuścił kolejny szturm na demona, tym razem bardziej uważając. Pomimo utraty ręki i silnego bólu kreatura była cały czas tak samo szybka jak wcześniej. Rozpoczęła się walka na szybkość. Każdy unik i każdy atak był niesamowicie szybki po obu stronach. Jednak strata ramienia przeważyła szalę zwycięstwa. Najemnik zaatakował z lewej strony- tej demon nie miał jak ochronić. Wbił demonowi miecz w bok a potem skoczył i szybko pozbawił go głowy. Następnie prędko użył specjalnego magicznego wynalazku, który powoduje, że głowa demona nie znika w przeciwieństwie do jego krwi czy ciała.
Włożył głowę do worka i zawiązał na supeł. Potem przywiązał go do siodła swojej klaczy i owinął sobie zraniony bark kawałkiem starej koszuli, którą nosił ze sobą na takie wypadki jak te.
Nieco otępiały wsiadł na konia i ruszyli stępa w kierunku gospody.
Parę minut później spadł z konia i stracił przytomność.

3
Otworzył oczy i natychmiast poczuł ból w barku i z tyłu głowy. Gdy obraz widziany przez niego zaczął się wyostrzać, zamiast znanego krajobrazu lasów Casterii ujrzał twarz pięknej dziewczyny znajdującą się ledwie parę cali od jego.
-Nie mam pieniędzy, nie jestem na sprzedaż.- Powiedział szybko.
Chryste zemdlałem, ktoś mnie znalazł i chce mnie okraść. Na pewno. Już słyszałem takie historie. Albo gorzej. Chce zrobić ze mnie męską...
- Już się obudziłeś... Dzięki Bogu. Spałeś przez całe wczorajsze popołudnie, całą noc i pół dzisiejszego dnia. Nie martw się, nie chcę cię okraść ani robić z ciebie niewolnika. Złota mam dużo, a służących jeszcze więcej.- Odparła dziewczyna i odsunęła się od niego.
Keith gwałtownie usiadł i zaczął rozglądać się po otoczeniu. Zupełnie go nie rozpoznawał. Za to zauważył, że jego rana na barku została opatrzona. Podobnie jak te rany, których się nabawił kiedy spadł z konia.
-Gdzie jestem?
-W rezydencji Księcia Lasów Casterii, więc sama nazwa wskazuje na to, że znajdujemy się w lesie.
-Faktycznie, logiczne. Jednak powiedz mi proszę jak mnie znalazłaś?
-To nie ja cię znalazłam tylko moi...
Rozmowę przerwało nagłe otworzenie się drzwi i wtargnięcie do komnaty wysokiego mężczyzny, który dumnie dźwigał swoją koronę. Spojrzał na dziewczynę, która właśnie chciała zmienić Keithowi opatrunek i jego wyraz twarzy przybrał niemiły wyraz.
-Kyra, co ty tu robisz? Tyle razy ci mówiłem, żebyś nie zajmowała się każdym rannym, który się znajdzie w naszym zamku. Wyjdź proszę, chcę porozmawiać z naszym gościem sam na sam. Z tobą porozmawiam później.
-Dobrze ojcze.- Rzekła Kyra i ze spuszczonym wzrokiem wyszła z komnaty.
Kiedy księżniczka opuściła pomieszczenie, mężczyzna podjął rozmowę.
-Witaj w naszych skromnych progach. Czujesz się dobrze?
-Nawet bardzo. Dziękuję, ale możecie mi powiedzieć dlaczego mnie tak ugościliście?
-Miałeś szczęście, że akurat byłem na polowaniu. Mam miękkie serce i nie mogę patrzeć na cudze cierpienie dlatego cię wziąłem ze sobą. Tylko nie mów o tym nikomu, bo mogą tego użyć przeciwko mnie.
-A jaki jest prawdziwy powód, jeśli można spytać?
Książę zaśmiał się krótko.
-Przejrzałeś mnie. Na początku kazałem moim ludziom zajrzeć do twojego bardzo skromnego dobytku i znaleźliśmy głowę demona. Dziwnym zbiegiem okoliczności to ja dałem to zlecenie w pobliskiej gospodzie. W sumie to zaoszczędziłbym trochę pieniędzy gdybyś zginął, ale ja wolę załatwiać sprawy złotem niż mieczem.
-Naprawdę, wielki zbieg okoliczności Wasza Miłość. Jeszcze raz dziękuję za gościnę. Czy mogę jeszcze poprosić o niewielki posiłek dla mnie i mojego konia? Obiecuje, że zaraz potem upuszczę Waszą rezydencję.
-Ależ nie, nie! Właśnie chciałem cię poprosić, byś został z nami do jutra! Dziś są urodziny mojej starszej córki i z tego powodu wydawane jest wielkie przyjęcie. Będzie dużo jedzenia, tańce, pokazy. Oczywiście jesteś zaproszony.
-Czuję się zaszczycony Wasza Miłość. Chętnie skorzystam z waszego zaproszenia.
4
Noc była ciepła i gwieździsta. Północ już dawno minęła jednak dla Keitha i większości gości zabawa trwała w najlepsze. Stoły uginały się pod ciężarem pieczonego mięsa, egzotycznych owoców i dzbanów luksusowego wina, które co chwile były wymieniane przez służących. Wszędzie były porozstawiane wielkie pochodnie, a krzesła wokół stołów zastąpiły wygodne poduszki. Orkiestra grała nieprzerwanie, ale to nie oni byli główną atrakcją tego przyjęcia.
Gdy muzyka po przerwie znów zaczęła grać tylko zamiast zwykłych, skocznych biesiad wykonywała coś bardziej bitewnego, najemnik odwrócił głowę w stronę sceny, gdzie wcześniej była orkiestra. Jednak teraz zespół grał na trawie na lewo od podwyższenia, które teraz zajmowały cztery wielkie pochodnie, po jednej na każdy róg sceny. I pięć kobiet, które były ubrane tylko w sięgające kolan obcisłe spodnie i przepaski na piersi, a w dodatku były całe usmarowane błotem. W dłoniach trzymały po jednej pochodni. Najemnik, który siedział w pierwszym rzędzie ze zdumieniem uznał, że kobieta o najlepszym ciele stojąca najbardziej z przodu to Kyra.
Czas na główną atrakcję wieczoru.
Kobiety zaczęły tańczyć i jednocześnie bawić się ogniem. Ich biodra poruszały się płynnie i równo, a ich spojrzenia wywołały dreszcze u całej widowni. Dzierżyły pochodnie pewnie, w ogóle nie przejmując się żarem pochodni ani ich zdradliwymi płomieniami. Kyra wygięła plecy w tył i jednym wdechem wciągnęła płomień, by zaraz potem go gwałtownie wypluć.
Rozległy się głośne oklaski, jednak to jeszcze nie był koniec przedstawienia. Kobiety odrzuciły pochodnie i zeskoczyły ze sceny by wybrać sobie mężczyzn, którzy dokończą z nimi wojowniczy taniec. Niektóre pary skończą dzisiaj w łożu. Wybór księżniczki padł na Keitha. Zaczęli tańczyć, jednak to nie był zwykły taniec jaki się wykonuje na weselach. Księżniczka stała tyłem do najemnika, a on objął ją w pasie. Ich ciała balansowały w tym samym rytmie, ich twarze były tak blisko, że ich oddechy zaczęły się ze sobą mieszać. Ręce najemnika błądziły po ciele dziewczyny, a ona swoimi palcami przeczesywała jego włosy.
Wojownicza pieśń nagle się skończyła. Kyra ze smutkiem podziękowała mężcczyźnie za taniec i odeszła zostawiając go samego ze swoimi uczuciami.
Całą tą sytuację obserwował pewien jasnowłosy zbieg, który właśnie upatrzył sobie kolejną zdobycz.

5
Nadszedł następny dzień, czyli czas rozstania. Pomimo tego, że był tu tak krótko już zdążył przywiązać się do tego miejsca, a zwłaszcza do księżniczki. Jednak on przecież jest tylko najemnikiem, nie dość, że nie ma szans u księżniczki, to jeszcze nie może nawet przebywać w tej samej rezydencji co ona.
Nastało południe. Keith osiodłał swoją klacz i wyjechał z terenów należących do rezydencji.
Nagle usłyszał znajomy głos, który wykrzykiwał jego imię. Zatrzymał się i obrócił się za siebie.
Ku jego zaskoczeniu, to naprawdę była Kyra, która razem z dwoma swoimi służącymi próbowały go dogonić Zeskoczył z konia i poczekał na ich przybycie.
-Dobrze, że nie musiałam biec dłużej bo moje pantofelki wtedy by się kompletnie rozleciały!- Zawołała dziewczyna, która miała bardzo dobrą kondycję i nie dostała nawet zadyszki. Nie można było tego powiedzieć o jej służących, które ze zmęczenia musiały aż usiąść.
-Pani. Czym ja zawdzięczam nasze tak nagłe spotkanie? Czyżbym czegoś zapomniał?
-Daruj sobie te formalności Keith. Jestem Kyra. Dla ciebie jestem zwykłą dziewczyną a nie księżniczką Lasów. A tak na marginesie to tak, zapomniałeś. Swojej zapłaty. W imieniu księcia Lasów Casterii i całego poddanego ludu dziękujemy za unicestwienie demona. Przyjmij jako dowód wdzięczności ten oto woreczek z pieniędzmi.
-Przecież mieliśmy sobie darować formalności... Więc dlaczego dwa ostatnie zdania wypowiedziane przez ciebie brzmią tak oficjalnie?
Księżniczka zaśmiała się, a wkrótce i mężczzyna jej zawtórował. Oddalili się o paręnaście metrów dalej od służących i odtąd zaczęli rozmowę wyciszonymi głosami.
-Ojciec kazał mi to powiedzieć, więc spełniłam jego zachciankę. Szkoda, że już odchodzisz. Pamiętaj, że w mojej rezydencji zawsze będzie dla ciebie miejsce.
-Jeszcze tu wrócę, obiecuję. Ale do tego czasu proszę cię, przyjmij ten dar.- Ściągnął z palca sygnet i wręczył go dziewczynie- Jeśli będziesz naprawdę za mną stęskniona, to idź do gospody „Pod starym dębem" i pytaj o Azalie. To taka wysoka blondynka o długich włosach. Powiesz kim jesteś i pokażesz jej pierścień jako dowód. Ona powie ci, gdzie jestem albo powie mi, gdzie będziesz na mnie czekać.
Kyra uśmiechnęła się szeroko i włożyła pierścień do kieszeni. Następnie ściągnęła z szyi swój naszyjnik, którym była niebieska perła zawieszona na złotym łańcuszku.
-Skoro ty mi coś podarowałeś, to pozwól, że i ja ci coś dam. Tak żebyś o mnie pamiętał, dobrze?
-Nie zapomnę o tobie, obiecuję.
-Ja zawsze będę pamiętać o tobie.
Po tych słowach Kyra odwróciła się, a Keith odjechał.

Część druga
Kyra
1
Miesiąc później.
Kyra razem z młodszą siostrą wyruszyły na krótką przejażdżkę konną. Książę zgodził się by tym razem nie towarzyszyły im podczas wyprawy podstępne służki. Czyli jest okazja by zobaczyć się z Keithem. Księżniczka ufała swojej siostrze bezgranicznie i powiedziała jej wszystko co się wydarzyło pomiędzy nią a najemnikiem. Młodsza dziewczyna uznała, że to jest niezwykle romantyczne i Kyra musi koniecznie zobaczyć mężczyznę.
Wyruszyły wczesnym rankiem, a do gospody „Pod starym dębem" dotarły w południe. Zostawiły konie w stajni i weszły do środka w poszukiwaniu owej Azalie.
-Przepraszam, czy ty może jesteś Azalie?- Zapytała dziewczyna jedyną kobietę za barem, która odpowiadała opisowi podanemu przez najemnika.
-Tak, coś podać? Dla takich panienek mamy wino. Dobre. Może nie z Lynx, bo z lokalnej winiarni ale naprawdę smaczne.
-Właściwie to szukam Keitha, najemnika. Słyszałam od niego, że jesteś tak jakby jego szefową. Wiesz może gdzie on teraz jest? To bardzo ważne.
-A z kim mam przyjemność? Chłopaczek ma dużo wrogów i wiesz... Nie mogę zdradzać miejsca jego pobytu na prawo i lewo.
-Jestem Kyra. Keith powinien o mnie coś wspomnieć.- Powiedziała księżniczka i położyła pierścień na stół.
-Ach, to ty. Faktycznie, jesteś tak piękna jak o tobie mówił. Słuchaj, niestety dostał zlecenie, ale powinien niedługo wrócić. To miejsce nie jest raczej dobre na schadzki, wiesz... Dużo ludzi księcia. Idź nad jezioro, chyba wiesz gdzie ono jest, prawda? Wiesz? To dobrze. Zaopiekuję się twoją towarzyszką, nikt jej nie zgwałci, daję słowo. A teraz leć, jak się pojawi Keith to na pewno mu powiem gdzie jesteś.
Księżniczka serdecznie podziękowała i wybiegła z gospody.

2
Gdy dotarła nad jezioro było już późne popołudnie. Zbiornik ten, pomimo tego, że był naprawdę duży oficjalnie nie miał żadnej nazwy, jednak miejscowi nazwali go „Okiem lasu", ponieważ ze wszystkich stron otacza ciemny, nieprzenikniony bór Casterii.
Kyra dosyć się zmachała po galopie nad jezioro, więc postanowiła, że chłodna kąpiel dobrze jej zrobi. Rozebrała się do naga i powoli weszła do wody. Zanurkowała, a gdy się wynurzyła, ujrzała przed sobą Keitha, który uśmiechał się do niej i gestem ręki kazał jej się do siebie zbliżyć, co wykonała z przyjemnością.
Gdy tylko do niego podpłynęła, najemnik złożył na jej ustach gwałtowny, namiętny pocałunek. Księżniczka odwzajemniła go i objęła mężczyznę, wplatając palce w jego włosy i wpijając się w jego usta z jeszcze większą siłą. Nie przestawali się całować, a ręce Keitha zaczęły błądzić po jej nagim, zimnym od wody ciele. Potem przestał całować jej usta i zszedł niżej, do szyi i linii obojczyka. Kyra westchnęła i zamknęła oczy pragnąc by ten moment trwał wieczność.
Nagle dziewczyna poczuła, że pieszczoty zniknęły. Otworzyła oczy i zobaczyła, że obraz Keitha rozpada się na kilkaset kawałków.

Keith
1
Keith wszedł do gospody i zamówił sobie kufel piwa płacąc pieniędzmi, które były jego wynagrodzeniem za ostatnie zlecenie.
Jeśli bym przestał pić piwo, to byłby mnie stać na nowy płaszcz albo lepszą osełkę. Jednak co może bardziej ugasić pragnienie, zszargane nerwy i rozpaczliwą tęsknotę niż piwo? Gorzała. Ale gorzała jest jeszcze droższa, więc z dwojga złego piwo jest lepsze.
-Gołąbeczku!- Zawołała najemnika Azalie stojąca za barem. Wymachiwała przed nim pierścieniem, który dał Kyrze na pożegnanie. To może więc oznaczać tylko jedno.- Najbliższe jezioro. To, które zwą „Okiem Lasu". Nie martw się o piwo. Akurat to był darmowe.
Najemnik wyszedł z gospody. Jego twarz promieniała ze szczęścia.

Kyra
1
Kyra wyszła z wody dopiero wtedy, gdy słońce chyliło się ku zachodowi. W jej głowie panował chaos. Jak to się stało, że on tak nagle zniknął?
Założyła halkę na mokre ciało i czekała. Po kilku minutach wstała i postanowiła się trochę przespacerować.
Nagle otoczyło ją pięciu jeźdźców. Zdezorientowana próbowała uprzejmie się wydostać, jednak skończyło się to tym, że jeden z nich zeskoczył z konia i uderzył ją w twarz z taką siłą, że upadła na ziemię. Po tym pozostali jeźdźcy również zeskoczyli z koni i zaczęli się do niej niebezpiecznie zbliżać.
Dziewczyna krzyknęła i próbowała uciekać, jednak dwóch z nich złapało ją za ręce i nogi uniemożliwiając to. Podszedł do niej jeden z pozostałych jeźdźców- wysoki blondyn o oczach zimnych jak stal, którą miał przytwierdzoną do pasa. Szybkim ruchem włożył jej rękę między nogi. Kyra krzyknęła i zaczęła się jeszcze bardziej rzucać jednak żelazny uścisk ramion zbirów stał się jakimś cudem jeszcze mocniejszy. Po momencie mężczyzna wyciągnął rękę spod jej halki.
-Iluzja zadziałała. Jest gotowa jak dziwka w burdelu.- Rzekł stalowooki uśmiechając się szyderczo.
Po tych słowach księżniczka już wszystko zrozumiała. Zaczęła jeszcze głośniej krzyczeć i walczyć o swoje życie i cnotę.
-Proszę, nie! Jestem naprawdę bogata, zapłacę wam ile tylko zechcecie, ale puśćcie mnie! Proszę! Puśćcie mnie teraz! Zostawcie mnie!
-Przykro mi księżniczko ale mnie to nie interesuje- Rzekł blondyn, prawdopodobnie przywódca grupy- Twoja cipka jest sto razy bardziej warta od twych włości. A wiesz co mnie jeszcze bardziej nakręca? Fakt, że ty tego nie chcesz i dopiekę tym samym facetowi, którego nie lubię.
-Ej, my też ją chcemy wziąć!- Krzyknął obleśny grubas, członek grupy.
-Jak spróbujesz ją chociaż dotknąć, to wbiję ci włócznię w dupę. Jest za piękna, za bogata i za wysoko urodzona dla ciebie, szmaciarzu- Odparł stalowooki, a potem zwrócił się do reszty swojej grupy- Rozbierzcie ją, rzućcie na pieniek i trzymajcie kiedy będę ją gwałcił.
Mężczyźni podeszli do niej i dwoma szybkimi ruchami rozerwali halkę, którą miała na sobie. Pod nią była naga. Kyra wciąż płakała, rzucała się i błagała o przebaczenie, jednak oni byli głusi na jej prośby. Brutalnie położyli ją na pieńku o metrowej średnicy twarzą do dołu.
Przywódca grupy wszedł w nią i tym samym pozbawić ją cnoty. Dziewczyna krzyknęła głośno, jednak potem nie wydała z siebie żadnego dźwięku. Łzy już dawno wyschły, a kończyny były zbyt obolałe na kolejne próby uwolnienia się i zaprzestania tej gehenny.
Dziewczya myślała, że trwa to całe wieki. Ból i wzrok pełen ohydnego pożądania tych pozostałych mężczyzn... Na szczęście nie widziała twarzy tego, który był w niej. Chociaż go słyszała. Pojedyncze stęknięcia pełne ekstazy, której ona nie podzielała.
Zawsze myślała, że to jest wspaniałe uczucie, którym powinno się dzielić z osobą, którą się kocha, że ten pierwszy raz powinien się zdarzyć dopiero podczas nocy poślubnej z dopiero co poślubionym mężczyzną, z którym się potem jest szczęśliwym i któremu rodzi się dzieci.
Dopiero teraz zrozumiała jaka była głupia.
W końcu on skończył głośnym stęknięciem i mocniejszym pchnięciem. Kyra krzyknęła, ale z bólu i odrazy a nie z rozkoszy.
Potem wymierzył jej kilka policzków i razem z wspólnikami odjechali galopem, najwidoczniej czymś przestraszeni. Usłyszała brzęczenie stali i krzyk agonii. Nie był jej dane ujrzeć kto krzyczał ani kto przybył, gdyż wtedy jej oczy przysłoniła mgła ciemności.

Keith
1
To, co zobaczył gdy dotarł nad jezioro było najpotworniejszą i najboleśniejszą rzeczą, jaką kiedykolwiek ujrzał. A przecież widział tyle makabrycznych rzeczy... Zmasakrowane zwłoki, śmierć matki czy chłopaka po torturach. Jednak żaden z tych widoków tak bardzo nie zhańbił zarówno jego, jak i osoby, którą kochał.
Zareagował błyskawicznie. Wyciągnął miecz i zabił najbliższego jeźdźca zanim on zdążył się zorientować. Pozostali uciekli w popłochu zostawiając na ziemi Kyrę. Nieprzytomną, zakrwawioną, pobitą. I z pewnością zgwałconą.
Z jego gardła wydobył się pojedynczy szloch będący oznaką bezradności i żalu. Ściągnął swój długi płaszcz i owinął nim ciało swojej ukochanej. Wiedział, że żyje; czuł jej krótki, urywany oddech i szybkie bicie serca. Wziął ją na ręce i najszybciej jak tylko mógł wsiadł na swoją klacz.
Akurat wtedy musiała rozpętać się burza. Deszcz lał strumieniami, jakby niebo opłakiwało dziewczynę, a pioruny, które rozświetlały niebo były furią najemnika.
Keith jechał cwałem, jednocześnie skupiając się na drodze i na bezpieczeństwie swojej miłości, która bezwładnie leżała przerzucona przez konia, częściowo w objęciach najemnika.
Azalie, gdzie jest twoja cholerna gospoda? Czemu wydaje mi się, że to jest tak daleko? Boże, pomocy. Uratuj Kyrę i pozwól mi się zemścić na jej oprawcach.

2
Otworzył drzwi wpuszczając deszcz do gospody. Wszyscy goście, choć było ich niewielu zwrócili na niego uwagę. Przemoczony, z księżniczką na rękach zawołał głośno Azalie, która zaprowadziła go do jednego z wolnych pokoi gospody. Ułożyli dziewczynę na łóżku i ich spojrzenia się spotkały. Ze strony blondynki- współczucie, a ze strony Keitha- rozpacz i gniew.
Właścicielka gospody szybko zeszła na dół a po chwili wróciła z gorącym napojem, który bezzwłocznie podała nieprzytomnej dziewczynie do ust. Kyra wypiła napar, choć nie otworzyła oczu.
-Dałam jej zioła usypiające. Będzie spać, kiedy będę ją opatrywać. W niektórych miejscach byłoby to dla niej zbyt bolesne- Wyjaśniła dziewczyna, a potem rozpoczęła proces oczyszczania i opatrywania jej ran.
Na początku razem delikatnie włożyli ją do drewnianej balii pełnej gorącej wody. Umyli ją a potem przenieśli z powrotem na łóżko. Azalie zabandażowała poważniejsze rozcięcia, nałożyła specjalną maść na połamane paznokcie, z których wciąż leciała krew i kazała najemnikowi trzymać chłodzący okład na jej policzkach, które od bicia strasznie spuchły i nabrały fioletowej barwy. W tym czasie bandażowała całą wewnętrzną stronę ud, które były tak poranione, że przypominały jedną wielką krwawą ranę. Zajrzała nawet pomiędzy jej nogi jednak tam nic nie mogła już zrobić. Potem zabandażowała cały jej tułów kiedy okazało się, że dziewczyna ma połamane trzy żebra. Upewniwszy się, że Kyrze nic nie zagraża, z pomocą najemnika ubrała księżniczkę w krótką, białą koszulę nocną wyciągniętą z szafy właścicielki gospody.
-Już nic więcej nie mogę zrobić. Reszta zależy od niej samej. Tylko pamiętaj Keith, że prawdopodobnie Kyra przez długi czas będzie odczuwała skutki gwałtu, nie tylko fizycznie ale i psychicznie. Trzeba będzie ją wspierać bo inaczej już nigdy nie będzie taka jak wcześniej.
-Wiem. Jednak to, co jej zrobili nie dotyczy jednak tylko jej ale odbiło się także i na mnie. Nie zostawię tak tego. Oni nie będą dalej czuć się bezkarnie. Zemszczę się za pozbawienie jej honoru, szczęścia oraz cnoty. Nie wiem jeszcze co im zrobię ale będą cierpieć o wiele bardziej niż cierpiała ona.
-Porozmawiaj o tym jeszcze z Kyrą jak będzie czuła się lepiej. Na pewno ci pomoże ich schwytać. Teraz jednak bądź przy niej, aktualnie ona potrzebuje bardziej twojego wsparcia niż głów jej oprawców.
-Nie opuszczę jej, przysięgam.
Nagle Keith i Azalie usłyszeli cichy jęk wydobywający się z ust księżniczką. Dziewczyna niepewnie otworzyła oczy a następnie rozejrzała się po pomieszczeniu.
-Gdzie ja jestem?- Zapytała drżącym głosem.
-Cii, jesteś w pokoju znajdującym się nad gospodą Azalie. Już nic ci nie grozi, śpij spokojnie najdroższa.
Jej zielone oczy zaszły łzami.
-To jednak nie był sen, nie sen... Byłam pewna, że to koszmar, a to się zdarzyło. Boże, co ja teraz zrobię? Co teraz?!- Dopadła ją histeria.
Keith delikatnie ujął dłoń płaczącej dziewczyny i wycałował wszystkie palce.
-Wszystko będzie dobrze, teraz śpij spokojnie, wszystko się ułoży.
-Nie ułoży się dopóki on żyje. Zrobił to tylko jeden, reszta mu pomagała mnie trzymać. Miał stalowoszare oczy, tylko tyle pamiętam. Zabij go, proszę!
Polowanie się rozpoczęło.

Część trzecia
Keith
1
Trzy miesiące później.
Opuszczona chata w środku nieprzeniknionego lasu Casterii. Kryjówka szajki gwałcicieli. Keith nareszcie ją znalazł, po trzech miesiącach poszukiwań, podczas których zdobył wystarczająco wiele informacji by znienawidzić ich jeszcze bardziej.
Godzinę temu najemnik w końcu dopadł ową grupę, która właśnie wybierała się na poszukiwania kolejnej ofiary. Zgwałciliby ją, obrabowali a na końcu może by nawet zabili. Unieszkodliwił ich szybkimi i precyzyjnymi strzałami z łuku w ramię, po jednym na każdego. Jednak strzały te były niezwykłe, gdyż były one niewielkiego wzrostu, a Keith nasączył ich groty w substancji usypiającej, która zadziałała błyskawicznie. Gdy mężczyźni padli nieprzytomni na ziemię, najemnik zaciągnął ich do chaty, rozebrał do naga i przywiązał każdą kończynę do kołków, które przymocował do ściany.
Teraz najemnik rozsiadł się przy biurku, kładąc nogi na blacie. Im dłużej czekał tym jego gniew stawał się większy. Uśmiechnął się i wyciągnął ze swojej sakwy cygaro, które trzymał specjalnie na tę okazję. Zapalił je i zaciągnął się głęboko co spowodowało serię niekontrolowanego kaszlu. Szybko się rozejrzał czy czasem aby nikt się nie obudził i nie zauważył tej żenującej sceny. Na szczęście zbrodniarze wciąż spali, choć trochę trzęśli się z zimna, bo przecież byli nadzy a jedynymi źródłami ciepła byli zapalone cygaro i gorący gniew ich przyszłego kata.
Mężczyzna zaciągnął się po raz kolejny tym razem bardziej uważając. Wypuścił dym z ust delektując się każdą zarówno upływająca jak i nadchodzącą sekundą.
Jeszcze trochę... Jeszcze tylko chwila i rozpocznę początek zemsty. Początek, lecz nie koniec. Przywódcy, głównego winowajcy o stalowych oczach tu nie ma. Jednak ja go znajdę. Przecież ci idioci na pewno wiedzą, gdzie on jest.
W końcu pierwsza osoba zaczęła się wybudzać. Mężczyzna otworzył oczy i pierwszą rzecz, jaką zobaczył był Keith palący cygaro uśmiechającego się w taki sposób, że po jego ciele przeszły ciarki. Próbował ruszyć kończynami, jednak okazało się, że ma je związane. Spojrzał w dół i odkrył, że jest nagi. Obrócił głowę i spostrzegł swoich towarzyszy, którzy byli w takiej samej sytuacji jak on. Role w końcu się odwróciły. Już nie był oprawcą, którego krzyki gwałconych kobiet były muzyką dla jego uszu. Stał się ofiarą i błagał cicho Boga by dał mu odwagę i zesłał na niego jakiś cud.
-Bóg ci nie pomoże. Bo wiesz... Bóg bardzo rzadko komuś pomaga a jak już to robi, to udziela pomocy tylko dobrym osobom. A czy ty, złodzieju, morderco i gwałcicielu jesteś dobrą osobą? Uważasz się za taką?- Rzekł Keith i po raz kolejny zaciągnął się cygarem. Cała izba cuchnęła zapachem dymu.
Kiedy nie usłyszał żadnej odpowiedzi, najemnik zgasił cygaro i szybko podszedł do modlącego się przed chwilą mężczyzny. Stanął z nim twarzą w twarz i spojrzał swojej ofierze w oczy, był to wzrok błagającego o litość, której nie otrzyma.
-Zadałem pytanie! Uważasz się za osobę dobrą czy nie?!- Krzyknął gwałcicielowi w twarz pozwalając by drobinki śliny tryskały na policzki ofiary.
-Nie! Nie uważam się za osobę dobrą!
-I bardzo, kurwa dobrze! Bo jakbyś odpowiedział inaczej to musiałbym cię ukarać za kłamstwo. To, czy przeżyjesz zależy teraz tylko i wyłącznie ode mnie, więc radziłbym ci odpowiadać na moje pytania szybko i zwięźle. A, i wiadomo, masz mówić prawdę. Będę wiedział kiedy kłamiesz. A jak skłamiesz, to zginiesz, rozumiemy się?
Mężczyzna skinął głową w odpowiedzi.
-Rozumiemy się czy nie?! Nie usłyszałem odpowiedzi!
-Tak!
-Dobrze, więc zacznijmy przesłuchanie... Czy waszym przywódcą jest blondyn o stalowoszarych oczach, Darron?
-Nic nie wiem.
-Tak się nie będziemy bawić. Skoro teraz mi nie chcesz odpowiedzieć, to zobaczymy co powiesz jak pozbawię cię tego i owego...
Mężczyzna zaczął drżeć ale nie powiedział ani słowa. Keith wyciągnął z kieszeni mały nożyk i zaczął wkładać go pod paznokcie zbrodniarza. Rozległ się krzyk bólu, kiedy najemnik odrywał każdy paznokieć, raz za razem, a robił to powolutku by dłużej nacieszyć się bólem swojej ofiary. Gdy pozbawił gwałciciela paznokci u jednej ręki schował scyzoryk i spojrzał w oczy nagiemu mężczyźnie.
-Powtarzam pytanie. Czy waszym przywódcą jest blondyn o stalowoszarych oczach, Darron?
Tym razem mężczyzna tylko zacisnął usta. Keith głęboko westchnął i zaczął zrywać paznokcie z palców u kolejnej ręki, a kiedy to robił to uśmiechał się niczym diabeł.
Rozległ się kolejny wrzask bólu.
-Przestań!- Krzyknął inny zbrodniarz, który zdążył już się wybudzić.
Keith zareagował błyskawicznie. Podszedł do drugiego i wymierzył mu mocny prawy sierpowy, który na pewno by zwalił z nóg ofiarę gdyby nie to, że wszystkie jego kończyny były przywiązane do ściany. Mężczyzna bezwładnie zawisł i wypluł cztery zęby.
-Przez was Kyra straciła dwa zęby, miała połamane paznokcie do krwi i trzy żebra! Oddam wam z nawiązką to, co żeście jej zrobili!- Krzyknął Keith pogrążony w furii i z całej siły kopnął ostatniego z więźniów w żebra aż ten zawył z bólu.
-Jeszcze druga strona!- Po tych słowach najemnik kopnął po raz drugi. Rozległ się trzask i kolejny okrzyk bólu.
-Teraz widzicie, że nie żartuję! Odpowiadajcie na moje pytania albo zginiecie, wasz wybór.
Więźniowie spojrzeli na siebie i naradzali się bez słów. W końcu ten, któremu Keith wyrwał paznokcie:
-Tak, to on.
Na twarzy Keitha zawitał uśmiech triumfu.
-Czyli mówisz mi, że Darron, ten Darron, który był oficjalnie skazany na śmierć za kradzież wina a nieoficjalnie za zgwałcenie najstarszej córki króla Casterii? Ten Darron, który cudem uciekł i szukają go w całym kraju i połowie Albionu? Ten stalowooki Darron jest waszym przywódcą?! Czy to on zgwałcił Kyrę, tę dziewczynę, którą dorwaliście nad Okiem Lasu?!- Keith z każdym następnym pytaniem podnosił głos.
Kolejna odpowiedź twierdząca.
-Gdzie on jest?! Gdzie jest Darron?!
-Wyjechał wczoraj rano spotkać się z kupcami. Mamy mnóstwo damskich cennych bibelotów ale nie mamy złota. Szef powiedział, że jak wszystko sprzeda to wróci.
-Jak osoba, która jest poszukiwana królewskim listem gończym mogła spokojnie pojechać do miasta i handlować klejnotami?!
Wtedy z ust tego, któremu najemnik wybił zęby wydobył się złowieszczy śmiech, który bardziej przypominał rechot.
-On nie jest zwyczajny! Potrafi używać magii! Nakłada iluzję z taką wprawą, że nigdy się nie zorientujesz, czy to prawdziwy on czy tylko iluzja! Jak my zginiemy, to Darron z pewnością pośle cię do grobu!
Keith trzęsąc się ze złości podszedł do biurka, na którym leżała jego sakwa i wyciągnął z niej sztylet. Podszedł do więźnia i przyłożył sztylet do jego przyrodzenia.
-A, zapomniałem powiedzieć jeszcze o jednej sprawie. Mianowicie rozmawiałem z kobietami, które zgwałciliście i wszystkie miały do mnie jedną, tą samą prośbę. Prosiły abym odciął wam wasze ptaszki, którym pozwoliliście za dużo.
Wtedy mężczyźni zaczęli wyć w niebogłosy.
Zabawne. Nie wyli tak kiedy odrywałem im paznokcie, łamałem zęby czy kopałem w żebra. Ale kiedy tylko powiedziałem, że mam zamiar pozbawić ich członków, to przerazili się ogromnie. Chyba właśnie tam mają swoje mózgi. Zresztą zaraz to sprawdzę.
Mężczyzna powolutku odcinał członka pierwszego z nich, napawał się chwilą częściowego zwycięstwa. Przeraźliwy krzyk nie ustępował. Podobnie było z pozostałymi dwoma. Następnie, wziął każdego członek, pozamieniał je, włożył każdemu do ust a potem związał je liną by nie mogli ich wypluć.
-Teraz, kiedy mam upragnione informacje możemy się pożegnać. Możecie umrzeć na dwa sposoby: albo się wykrwawicie, albo udusicie przez cudze ptaszki. Wy sobie tutaj czekajcie na śmierć, bo przykro mi ale nie będę wam towarzyszył do samego końca. Żegnajcie!
Po tych słowach Keith odszedł a pierwszy z mężczyzn stracił przytomność.

Kyra
1
-Jak mogłaś mi to zrobić?! No jak?!- Pytała a raczej krzyczała Kyra do siostry, którą widziała pierwszy raz od trzech miesięcy. Pierwszy raz od dnia, w którym „to" się stało. Dzień, który odmienił jej życie. Dzień, który ją zniszczył, pozbawił godności i szans na szczęśliwe życie. Stara się o nim zapomnieć ale niestety się nie da. Po tym nie ma już odwrotu.
Siostra przyszła do niej dopiero po trzech miesiącach. Z obstawą. Po wielu listach powiedziała w końcu dziewczynie w twarz, że nie może ona powrócić do domu i została wydziedziczona.
-Gdybyś nie chodziła na schadzki z jakimś podrzędnym najemnikiem, gdybyś nie traciła z nim dziewictwa i gdybyś była rozsądna nie byłoby tej rozmowy a ty byś leżała na sofie w naszym pałacu, ubrana w suknię z jedwabiu i piłabyś kieliszek wina z archipelagu Lynx. A ty to wszystko straciłaś. Za głupotę się płaci.
-Głupotę?! Czy ty słyszysz co ty mówisz?! Może i Keith to najemnik, może i planowałam z nim schadzkę, może i go kocham ale powiem ci to po raz setny- to nie on pozbawił mnie dziewictwa, zgwałcono mnie, rozumiesz?! A ty jesteś moją siostrą i powinnaś mi pomóc zamiast odwracać się ode mnie.
-Takie kłamstwa to możesz sobie wmawiać temu zabójcy, nie mnie. Widziałam jak na niego patrzysz, słuchałam tego, jak o nim mówisz. Wiedziałam, że jesteś w nim zakochana...
-To dlaczego mnie nie powstrzymałaś? Bo tak planowałaś od samego początku, tak? Przez siedemnaście lat byłaś młodszą córką, nie miałabyś takiego posagu jak mój, nie poślubiłabyś tak dobrej partii jak ja... Jesteś podłą, zazdrosną żmiją. Potrzebuję pomocy a ty mnie wystawiłaś. Wiesz co? Wiem o twojej zazdrości już od dawna. Zanim tutaj przyszłaś to chciałam się wyrzec wszelkich tytułów byleby tylko wrócić do domu. Ale to już nie będzie potrzebne. Masz to, czego chciałaś. Ty teraz będziesz grać pierwsze skrzypce. Idź stąd. Nie chcę cię więcej widzieć.
Po tych słowach siostra Kyry i jej straż wyszli zostawiając ją samą z Azalie.
-Mogłam się domyśleć. Po co ja jej mówiłam o Keithu? Jestem taka głupia. Przez moją głupotę cierpię ja, Keith i jeszcze ty. Przepraszam cię, Azalie, naprawdę cię przepraszam.
-Nic się nie stało ptaszynko. To nie twoja wina. Ten, który jest winny zostanie osądzony. Uwierz w Keitha. Co jak co, ale walczyć to on potrafi. Wszystko będzie dobrze.
Dziewczyna uśmiechnęła się. A potem rozpłakała się chowając twarz w poduszkę.

Keith
Dwa miesiące później. Kwietniowe południe. Jak na kapryśny klimat Casterii to był wyjątkowo pogodny dzień. Idealny na walkę na śmierć i życie.
Darron stał spokojnie pośród polnych kwiatów i czekał na pierwszy ruch przeciwnika stojącego naprzeciwko niego.
Najemnik aż się gotował ze złości. Każda komórka jego ciała domagała się walki. Źrenice były rozszerzone od przypływu adrenaliny. Jego dłoń automatycznie powędrowała do rękojeści miecza i mocno ją zacisnęła. W końcu go znalazł. W końcu ma okazję by pomścić honor ukochanej.
Najemnik zaatakował bez żadnego ostrzeżenia. Zamachnął się mieczem używając do tego całej swojej siły. Darron tanecznym krokiem uniknął jego ciosu i wykonał kontratak celując w bok przeciwnika. Keith odbił cięcie swoim mieczem. Przez kilkadziesiąt minut wymieniali się ciosami i unikami czekając tylko aż któryś z nich w końcu popełni błąd.
Byli już zmęczeni. Ich ruchy stały się wolniejsze a pot zalał im oczy, które były przysnute czerwoną mgiełką żądzy krwi. W końcu Darron się zawahał a Keith to wykorzystał. Wykonał śmiertelny cios jednak przeciwnik wykonał rozpaczliwy unik i został tylko głęboko zraniony w ramię. Trysnęła krew a najemnik w końcu uwierzył, że może wygrać...
...Jednak nagle przed oczami stanęła mu Kyra. Długie brązowe włosy powiewały na wietrze i wyciągnęła do niego rękę. Mężczyzna stał sparaliżowany tym widokiem pragnąć tylko widzieć go już zawsze.
I wtedy miecz Darrona przebił serce mężczyzny na wylot.

Kyra
Leżała w łóżku. Przez ostatnie pięć miesięcy to praktycznie jedyne co robiła. Czuła się z tym źle, bo nadużywała gościnności właścicielki gospody, ale nie miała gdzie się podziać. Zresztą Azalie i Keith kazali jej tu zostać więc została. Uznała, że nie warto się sprzeciwiać, nie warto walczyć. Jej najważniejsza walka była pół roku temu i ją przegrała. Jej życie zostało zniszczone i tylko najemnik wierzy, że mogą jeszcze żyć normalnie.
Ale nie mogą. Kyra uświadomiła sobie to wczoraj, kiedy wyczuła pierwsze ruchy swojego nienarodzonego dziecka. Owocu gwałtu. Bękarta człowieka, który zniszczył jej życie.
Wiedziała, że jest w ciąży ale nikomu o tym nie powiedziała. Sama nie chciała w to wierzyć. Ale przez te delikatne kopnięcia, które teraz czuje nie może się dalej oszukiwać. Cała bańka ochronna utworzona z jej własnych kłamstw została właśnie przebita. Ta rzeczywistość jest jeszcze gorsza niż była wcześniej.
Postanowiła, że to dziecko nie może się narodzić nawet kosztem jej własnego życia. Żyć bez dziecka albo nie żyć wcale.
Nie kochała go, nie ekscytowała się tym, że niedługo zostanie matką. Kyra przez chwilę próbowała zaakceptować fakt, że będzie miała dziecko ale to się jej nie udało. Nie kochała, nie kocha i nigdy go nie pokocha. Nie będzie darzyć miłością dziecka, które spłodził mężczyzna, który ją zgwałcił. Nie będzie go wychowywać, nie ma takiej opcji.
Uznała, że ten płód nie ma nawet prawa do tego, aby się narodził. Jednak ma wyrzuty sumienia, że tak myśli.
Długo się wahała, ale w końcu popełniła decyzję.
Wyciągnęła spod poduszki długi nóż, który ukradła z kuchni wczoraj wieczorem. Wstała z łóżka i podeszła do dużego lustra, by jeszcze raz spojrzeć na swój zaokrąglony brzuch. Nie zniesie tego, nie wytrzyma dłużej.
Usiadła na zimnej podłodze i wyciągnęła lewą rękę. Zaczęła podcinać sobie żyły- jedno cięcie po drugim. Bolało jak diabli, Kyra musiała przegryźć rąbek swojej koszuli by nie krzyczeć z bólu.
Kiedy było po wszystkim, cała podłoga była śliska od krwi.
Dziewczyna dała radę jeszcze wstać. Odwróciła się do lustra.
Przepraszam, Keith. Musiałam...
I wtedy użyła całej siły jaka jej pozostała by wbić sobie nóż w brzuch by raz na zawsze pozbyć się piętna, które wypaliła na niej przeszłość.

Epilog
Darron

Krew już dawno przeciekła przez opatrunek. Od jej utraty Darron czuł, że zaraz zemdleje. Musi znaleźć pomoc. I to szybko.
Pomimo strasznej rany na ręce to był szczęśliwy. Iluzja zadziałała i udało mu się zabić Keitha. Ta rana to naprawdę nic wielkiego. Ważne jest to, że w końcu czuł się bezpieczny, bo po tym, jak najemnik torturował i zabił jego towarzyszy to nie mógł spać spokojnie.
W końcu dotarł do jakiejś gospody. Ostrożnie zsiadł z konia i chwiejnym krokiem wszedł do środka. Tam powitała go sympatyczna blondynka, która skrzywiła się na widok jego rany.
-Skarbie, proszę pomóż mi. Jestem strasznie ranny. Jak mnie opatrzysz, dasz jakąś strawę i miejsce do spania to będę bardzo wdzięczny. I zapłacę. Nie tylko pieniędzmi.
Pokazał dziewczynie pewną rzecz, którą zerwał z ciała Keitha- niebieską perłę na złotym łańcuszku. Blondynka jak go zobaczyła to otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia.
-Podoba ci się? Będzie twój jak zrobisz to, o co cię poproszę. A, i przydałby się buziak.
-Widzę, że nawet teraz poczucie humoru cię nie opuszcza.- Odparła dziewczyna a potem wyciągnęła do niego rękę- Chodź na górę. Tam nikt nie będzie nam przeszkadzał.
Darron uśmiechnął się szelmowsko i dał się zaprowadzić po schodach prowadzących na pierwsze piętro. Wszedł za dziewczyną do pokoju i od razu położył się na łóżku czekając na to, aż go opatrzy. Albo pocałuje. W sumie to bardziej chciał, aby nastąpiło to drugie. Ręka może jeszcze poczekać.
Nie musiał długo czekać. Blondynka usiadła na nim okrakiem i złożyła na jego ustach długi pocałunek.
-Skąd masz ten naszyjnik?
-Zabiłem takiego jednego kolesia, który na mnie polował. Długa historia. Na szczęście już wszystko jest w porządku. Rozpuść włosy skarbie, wolę kiedy dziewczyna ma...
Nie dokończył, bowbiła mu nóż w brzuch po samą rękojeść. Na jednym ciosie nie poprzestała. Dźgała, dźgała dopóki nie dostała zadyszki.
-Za Kyrę, za Keitha, za wszystkie dziewczyny, którym to zrobiłeś, pierdolony potworze!
Po tych słowach skończyła. Zeszła z niego i usiadła na podłodze koło łóżka. Wypuściła nóż z ręki i wzięła w dłonie naszyjnik Keitha. Wtedy dopiero pozwoliła sobie na płacz.

Kyra
Stała na zielonym wzgórzu. Delikatny powiew wiatru muskał jej skórę. Była zdezorientowana.
Gdzie ja jestem?
Pomacała swój brzuch ale on okazał się płaski. Nie było także ran po cięciach.
Czy ja umarłam?
Rozejrzała się. Zielone wzgórza, błękitne niebo. Nic więcej.
Ja umarłam.
Wtedy usłyszała jak ktoś woła jej imię. Odwróciła się i zobaczyła Keitha biegnącego w jej stronę. Ona również zaczęła biec by jak najszybciej znaleźć się w jego ramionach.
Gdy tylko ich drogi się spotkały to wtuliła się w niego chcąc poczuć jego zapach. Potem uniosła głowę i ich usta złączyły się w pocałunku.
Nigdy nie była tak szczęśliwa.

Azalie
„Keith i Kyra
Połączeni ze sobą dopiero po śmierci"

Taki był napis na ich wspólnym nagrobku. Azalie zorganizowała cały pogrzeb, powiadomiła kogo trzeba jednak i tak przyszło bardzo mało osób. Tylko kilku przyjaciół Keitha z gospody i parę koleżanek Kyry z czasów gdy była księżniczką. Siostra ani rodzice nie przyszli.
Azalie stała samotnie nad grobem swoich przyjaciół, których pochowała zaledwie tydzień temu. Zginęli w ten sam dzień. On został zabity przez osobę, którą on sam chciał zabić a Kyra popełniła samobójstwo zabierając też do grobu swoje nienarodzone dziecko.
Dziewczyna wyciągnęła z kieszeni łańcuszek z niebieska perłą i powiesiła go na pomniku. Potem zrobiła coś, co ukrywała przed wszystkimi dla ich dobra- użyła magii. Za jej pomocą przytwierdziła na stałe łańcuszek do pomnika.
Wiatr zawiał mocniej. W tym momencie Azalie uznała, że już nie może się ukrywać w cudzym ciele. To trwało za długo.
Nad grobem nie stała już blondynka o sympatycznym wyrazie twarzy ale wysoka brunetka o kocich niebieskich oczach.
-Do widzenia. Już raczej was nie odwiedzę- Powiedziała i zmieniła się w sokoła by odlecieć jak najdalej stąd...


* opowiadanie bierze udział w konkursie http://secretum.pl/konkursy/item/282-konkurs-na-fantastyczne-opowiadanie

Dział: Opowiadania
wtorek, 03 luty 2015 09:45

Uczeń skrytobójcy

Czy człowiek sam decyduje o swoim losie, czy jest on z góry przesądzony?

Bastard Rycerski po raz pierwszy ożył na kartach książki w roku 1995. Właśnie wtedy Margaret Astrid Lindholm Ogden, postanowiła wrócić do pisania i pod pseudonimem Robin Hobb wydała powieść Uczeń skrytobójcy. Aż dziw bierze, że ta doskonała książka ma już tyle lat. Wartościując ten tytuł, można by go spokojnie postawić obok innej powieści, która również osiągnęła już pełnoletniość. Mam na myśli Grę o tron. W fabułach obydwu niczym królowe panoszą się intrygi, a ludzie są jedynie nośnikami, pozwalającymi im się namnażać i rozprzestrzeniać. Każdą charakteryzuje powolne tempo akcji, która pomimo tego potrafi wciągnąć, a ich największą wartością są żywi i charakterystyczni bohaterowie. Jedyna różnica jest taka, że na Pieśń lodu i ognia przyszła już pora, a książki wchodzące w jej skład czekały latami, by wkraść się w łaski popkultury. Historia królewskiego bękarta Bastarda wciąż czeka na swoją szansę, ale moje serce podbiła już kilka lat temu, a przy okazji wznowienia trylogii Skrytobójca, to przekonanie jedynie się umocniło.

Mały chłopiec zostaje oddany przez własnego dziadka na dwór królewski. Jego podobieństwo do księcia Rycerskiego następcy tronu jest niezaprzeczalne. Jednakże małoletni jest bękartem, zrodzonym z nieprawego łoża. Ojciec nie uznaje chłopca, jednak król Roztropny postanawia zachować go na dworze. Przybycie młodego Bastarda na zawsze odmienia losy całego Królestwa Sześciu Księstw.

Trudno jest lepiej ubrać w słowa fabułę Ucznia skrytobójcy, czyli pierwszego tomu trylogii Skrytobójca. Bowiem bardzo łatwo można zdradzić te szczegóły historii, które czytelnik powinien poznać sam, zagłębiając się w lekturze. Tak więc postaram się skupić na postaciach oraz na pewnych rozwiązaniach, które autor skrupulatnie stosuje by wciąć pętać i tak zagmatwane losy bękarta.

Główny bohater jest młodym chłopcem, który niewiele rozumie i wcale nie chce się dowiedzieć. Wiele czasu minie zanim zacznie dostrzegać zależności na królewskim dworze, a także nim zauważy gesty prawdziwej i szczerej przyjaźni. Trudno jest go jednak winić, za pewne nieporadne kroki oraz błędy, które popełnia każdy młodzieniec, szczególnie pozbawiony obecności czułego matczynego serca. Autorka nie szczędzi Bastardowi przykrości, nie chroni go przed stratą, nie pozbawia trudnych doświadczeń. Być może właśnie to sprawia, że nie sposób jest go nie polubić. W książce występuje natomiast cała paleta różnorakich postaci, począwszy od tych najbardziej sztampowych, po te które niejednokrotnie potrafią zaskakiwać. Od tych, do których można zapałać sympatią, po tych którzy przerażają.

Historia Bastarda bynajmniej nie jest historią dla dzieci, choć nie ukrywam, że doświadczony i wprawny czytelnik, może uznać opowieść o losach kilkuletniego a następnie nastoletniego chłopca za nieco infantylną, śpieszę jednak wyjaśnić, że Uczeń skrytobójcy to wielowątkowa, pełna pasji i kipiąca od emocji historia, której daleko od dziecięcej naiwności. Powieść, którą czyta się z wypiekami na twarzy. Powieść, która rozczarowuje jedynie tym, że nie głaszcze swojego bohatera. Powieść, która zaskakuje i bawi. Fantastyka z prawdziwego zdarzenia.

Dział: Książki
środa, 21 styczeń 2015 01:15

Irmina Flis - Przyszłość

Na wyludnionych ulicach nocnego miasta słychać kroki.

Jest północ, więc to bardzo zły znak. Nikt nie śpi, ale w żadnym oknie nie pali się światło. Ciemność oznacza bezpieczne schronienie i przeżycie kolejnej nocy. Każdy o tym marzy. Ale nie wszyscy doczekają świtu. Wieje lekki wiatr, który zwiastuje coś złego. Uważny obserwator całej sceny słyszy nawet złowrogi szept, przez niego niesiony. Jest biało – czarno, nie tylko z powodu pory. Kroki rozlegają się zbyt głośno, oddech jest zbyt szybki, myśli zbyt pogmatwane. Oczy nie mogą wypatrzeć dalej umieszczonych przedmiotów, nos wyczuwa tak dobrze znany zapach ciemności. Coś się wydarzy.

Rok 3854 to już odległa historia. Ludzie, którzy wtedy się urodzili, albo zostali stworzeni, teraz są już dorośli i pozornie niezależni.
Butna ludzkość w końcu zmądrzała, a raczej zrozumiała. Dokonano przewrotu na skalę ogólnoświatową. Rządy dotychczasowych supermocarstw upadły i nie pozostał po nich żaden ślad świadczący o ich dawnej potędze.
Nie pomogła amerykańska broń i nowoczesne techniki walki.
Rosyjskie wojska, wywołujące tak dużo chaosu, zostały pokonane.
Jednak nie doszło do anarchii, a ludzie nie popadli w chaos. Przeciwnie wręcz. Nowy władca - Kantingam - już cztery miliony lat utrzymuje doskonały ład i porządek, a ludzie pod wodzą jego żelaznej (dosłownie i w przenośni) ręki, żyją w pokoju. Nowy rząd dobrze poradził sobie z kryzysem gospodarczym, poprawił ogólną sytuację ludzi na całym świecie. Tylko sobie znanymi metodami zakończył też główne konflikty , jakie toczyły się na naszej planecie: te w krajach arabskich, te na Ukrainie. Głodujący ludzie dostali chleb i wodę, a nawet więcej: zaczęli odżywiać się tak jak każdy inny mieszkaniec. Nie było problemu z czystą, bieżącą wodą, a zanieczyszczenie rzek zmalało jak nigdy dotąd. Wskaźnik przestępczości też uległ zmianie i to w tą dobrą stronę: ludzie przestali napadać jedni na drugich. Nie słyszano o mordowaniu w biały dzień, a kradzieże, włamania, okaleczania były czymś niesłychanym. Życie stało się istną sielanką, która bardzo szybko została uznana za coś zupełnie normalnego.

Kim więc jest Kantingam, ten, który tak radykalnie zmienił oblicze świata i ludzkości?

Ci, którzy go widzieli nie są zgodni. Każdy z nich miał na ten temat inną teorię, tak więc ile ludzi tyle opinii. Jednak dwie najbardziej prawdopodobne, karzą nam wierzyć w jego niezwykłość.
Tak więc jedni opisują go jako młodego mężczyznę. Uśmiechniętego, podobnego może trochę do woskowej figury. Według nich jest po prostu charyzmatycznym przywódcą, który zna dobrze potrzeby swoich poddanych i wie jak nimi rządzić. Uważają, że nie można oskarżać go o złe czyny, bo jest na wskroś dobry, mądry i sprawiedliwy. Wydaje się niemal doskonały, czysty jak łza.
Ta wersja jest bardzo przyjemne dla ucha i daje podstawy by wierzyć, że wszystko jest w porządku
i nie ma powodów do zmartwień. Istnieje, jak się można było tego spodziewać, wielu jej zwolenników.

Inni mają na ten temat zupełnie inny pogląd, który nie jest już tak optymistyczny. Twierdzą, że to doskonale zaprojektowany robot, który myśli i zachowuje się tak jak ludzie, oraz wygląda tak jak my. Mówią jednak, że jak każda maszyna nie ma zdolności odczuwania uczuć, a przynajmniej nie takich jakie znamy. Nikt nie lubi głośno wypowiadać tej opinii o najwyższym władcy. Ale nie to przecież co nam się podoba, zazwyczaj jest prawdą. Nie to co jest przyjemne, ładne, słodkie tworzy nasze prawdziwe życie ze wszystkimi jego trudami. Dlatego coś karze mi wierzyć właśnie w taki scenariusz.
Która wersja jest jednak prawdziwa? Po cichu szepcze się, że obie mają w sobie coś z prawdy, zawierają ziarnko realizmu. Być może nowy władca ukazuje się takim, jakim w danej chwili chce być, w zależności od danej sytuacji. Niekiedy przywdziewa maskę równego nam młodzieńca, by uśpić naszą czujność i uspokoić wewnętrzne głosy. Taka postać jest przewidziana dla tych, którzy mają w sercu zasiane jakieś wątpliwości. Cel jest jeden: wykorzenić je i zastąpić uwielbieniem.

Pewne jest jednak to, że jego metody są ponadludzkie, a on sam przewyższa zwykłych śmiertelników pod każdym względem. Mimo usilnych starań nie można ukryć silnej mocy i prawdziwych pobudek pod żadną maską, pod żadnym uśmiechem. Uważny obserwator dopatrzy się fałszu i dowie się, że nie jest człowiekiem i umie rzeczy, których my nawet nie potrafimy nazwać.

Dlatego nie mieliśmy w starciu z nim żadnych szans. Dlatego właśnie z siedmiu miliardów ludzi, pozostała nas tylko jedna trzecia, albo nawet jeszcze mniej. Szeregi „normalnych" zostały mocno przetrzebione.

Tak, człowieku z przeszłości. Prawdopodobnie ty też zginąłeś. Poniosłeś śmierć w jednym z początkowych starć albo sam je sobie odebrałeś, kiedy zrozumiałeś co się dzieje. Jeśli nie, to jesteś Wybrańcem i oglądasz Nowy Wspaniały Ład Trwający Na Wiek Ustanowiony Przez Najwyższego.
Wierz mi, zazdroszczę Ci nieświadomego leżenia w grobie.

Nowy Ład ,jak w skrócie nazywa się to co zaprowadzono na Ziemi, zlikwidował tereny przy kołach podbiegunowych. Uznano je za nieprzydatne, nieprzyjazne i niepraktyczne. Były też niekorzystne, jeśli chodzi o warunki życia i niekompatybilne z zamierzeniem Kantingama oraz jego lewitujących w powietrzu pomagierów. Nie można tam przecież z powodzeniem zagospodarowywać terenów: wybudować hangarów, uprawiać jadalnych roślin czy hodować przydatnych dla społeczeństwa zwierząt. Magiczne zdolności Kantingama pozwalałby oczywiście przemienić te tereny na inne, „normalne". Jednak wymagałoby to zbytu dużego zużycia energii i mocy, oraz zbyt dużego nakładu czasu. Nie było to opłacalne tym bardziej, że o wiele łatwiej było stworzyć nowy kontynent, „bardziej przemyślanie wykreowany i zaplanowany", jak powiedział podczas jednej ze swych przemów sam dyktator.
Za to część Afryki była - odwrotnie - zbyt gorąca, by tam zamieszkać i cokolwiek uprawiać. Nikogo nie interesowały tereny pustynne lub półpustynne, gdzie szalały burze piaskowe, a słońce prażyło podróżnych.
Podpisano dokumenty. Wydano rozkazy. Nie przeprowadzono żadnej narady. Głos Kantingama był wystarczający, by obrócić w proch i w pył cały kontynent. Tak różnorodny kawałek naszej planety.
Dom dla miliarda ludzi odszedł w niepamięć. Nikt nie podniósł sprzeciwu.
Tereny, które pozostały, czyli Europa, Azja, Australia, obie Ameryki skurczono.
Magia nie ma sobie równych.
A jeśli swoje zdolności wykorzystuje w niecnych celach, ktoś tak potężny jak nasz nowy monarcha, to nie ma już rzeczy niemożliwych. Każdy metr kwadratowy ziemi przecięto jakby na pół w Europie, zmniejszono o siedem ósmych w Azji, trzy czwarte w Ameryce oraz zostawiono w stanie rzeczywistym w Australii. Dom dla ludzi uległ gruntownym zmianom. Zostało dla nas bardzo mało miejsca.
Nikt tak naprawdę nie wiedział, czym kierowano się w tych poczynaniach. Czemu na tych ziemiach zaplanowano działania tak, a na kolejnych zupełnie inaczej ? Jaki plan miał dyktator?
Nie odkryto tego. Tajemnica, która wciąż jest żywa.

Wydaje się to nieprawdopodobne? Niemożliwe? Zmyślone?

Też tak sądziliśmy. Na samym początku. Ponadnaukowe wykłady, nieziemskie istoty. Wyimaginowane postacie, szalone teorie. Nikt nie chciał wierzyć.
Ale potem, z dnia na dzień przybywało pośród nas Ich. Sprawdzał się scenariusz rodem z filmów Science Fiction, które w dawnych czasach były tak popularne i rozpowszechnione.
Dobrych filmów. Ludzie zaczęli znikać na kilka dni, a potem powracali odmienieni. Dla wielu była to pozytywna zmiana, bo nawet najwięksi awanturnicy przestawali się kłócić, grozić dłużnikom i pić do upadłego. Jednak to były jedynie pozory, które mądrym ludziom nie zamydliły oczu.

Patrząc z perspektywy czasu zastanawiam się, czy niektóre z tych filmów nie były proroctwami. Przepowiedniami. Czymś ważnym. Zastanawiam się, czy ktoś nie chciał nas ostrzec, dać szansy na poprawę, zmianę, refleksję.
Może ich scenariusze wcale nie były wytworami fantazji ludzi takich samych jak my? Może impuls do ich stworzenia dawali im Obcy, którzy już wtedy wiedzieli jaka będzie przyszłość. Widzieli plany.
A może to Ci ludzie, autorzy fantastyki, dziwacznych filmów, byli już wtedy zmienieni i opisywali po prostu to, co wiedzieli na świecie. Każde pytanie rodzi następne, następne i następne ... Miliony.
Na żadne jednak nie wiem jak odpowiedzieć.

Może znasz odpowiedź? Jeśli tak nie wahaj się jej podać.

Kantingam nigdy przy swoich poddanych nie wpada w złość. Nikt nigdy nie widział go wyprowadzonego z równowagi.
Zawsze jest dobrym Ojcem, kochającym Dawcą Wszystkiego.
Chwali potulnych.
Nagradza posłusznych.
Dużo działo się przez minione lata, jednak nikt nigdy nie został przez niego oficjalnie ukarany, zganiony.
Słowem: idealny władca na idealnej planecie.
Taki obraz kreowany był przez tysiące lat. I nie był to wynik propagandy, którą przeprowadziliby zwykli ludzie. Nic nie było tworzone na siłę, nikt nie wiedział nawet, że ulega czyimś namowom. To był cały delikatny i subtelny sekret: dawne metody, tak bardzo nieprzyjemne i nieskuteczne na dłuższą metę, odeszły niepamięć. Teraz nastała nowa era, w której magiczny władca używa tylko sobie znanych metod, by zmienić nasze mózgi i delikatnie wprowadzić tam wirusa. Takiego, który będzie powoli, ale systematycznie zmieniał nasze myśli, aż sami dojdziemy do wniosku, że Kantingam to władca idealny, który rządzi dla naszego dobra i pomyślności. Co więcej, uznamy, że sami doszliśmy do takiego wniosku i że jest to wniosek bezbłędnie poprawny.

A jednak kiedy w nocy na ulicy słychać stukot kroków lub nawet inne niezwykłe hałasy, każdy zamiera.
Bo ten kto stoi na zewnątrz jest zły.

Niedawno ktoś rozpuścił plotkę, że przeciw władzy wybuchnął bunt.
Nikt nie chciał dać temu wiary, bo od tysięcy lat nie znalazł się żaden odważny, który podniósłby sprzeciw. Nikt nie chciał być prowodyrem, żeby potem nie ponieść konsekwencji, jakie były przewidziane za taki czyn. Jakich konsekwencji? Dużo się o tym mówi, ale niestety nikt dokładnie tego nie wiedział.

Po kilku tygodniach potwierdzono informację: buntownicy zaatakowali swoich pobratymców. Oznaczało to tylko jedno: to maszyny podniosły wrzawę.
Zdziwiło to wszystkich, ale przynajmniej wyjaśniło jedną sprawę: ludzie daje byli ulegli.
I tchórzliwi. Tak jak zawsze. Nic się nie zmieniło.
Nikt nie wierzył w celowość działań tych „oszołomów" jak ich nazywano, bo Kantingam sprawuje władzę absolutną, a jego poddani muszą być mu posłuszni.
Zadziałał szybko i bezbłędnie tak jak się tego spodziewano. Po kilu dniach nie było już słowa „bunt".
Nie można go było wypatrzeć w niczyich oczach, żadne uszy nie mogły go nigdzie usłyszeć.
Maszyny biorące udział w całej akcji, też nie pamiętały żadnych związanych z tym chwil. Nieoficjalne, ale wiarygodne źródła mówiły nieśmiało (nieśmiało, bo tymi źródłami byli ludzie) o urządzeniach zastosowanych przez Kantingama.
Dokładnie nie znano ich magicznej budowy, chociaż domyślano się, że ich użycie nie jest szczególnie przyjemne, a wręcz prowadzi do traumy. Napędzane były na pewno magią, której w nowym królestwie nie brakowało. Każda maszyna w królestwie była zresztą stworzona tak, by być zasilana magią, a przy tym, zużywać jej jak najmniej. Ich twórcy byli bardzo mądrzy i uzdolnieni, trzeba przyznać.
Pewne było też to, że nieszczęśnik, na którym je zastosowano tracił pamięć. Stawał się czystą, białą kartką. Tak jakby dopiero co rozpoczął swoją egzystencję na Ziemi. Musiał uczyć się od nowa podstawowych czynności, poznawać świat i układać swoje życie. Jego znajomi nie mieli prawa powiedzieć mu, że już kiedyś to wszystko umiał i wiedział. Było to surowo zabronione.
Takich technik używano na razie tylko na robotach. Ludzie mogli być spokojni. Na razie.
Nie było to jednak wcale dziwne.
Przestaliśmy być na Ziemi gospodarzami. Popadliśmy w głęboki smutek, żaden z nas nie widział szans na zwycięstwo i wyrównaną walkę.
Mijały dni. Lata. Im więcej czasu upływało od inwazji, tym bardziej przygasał w naszych oczach zapał.
Zapał do walki. Ten wygasł na początku.
Dzisiaj wygasa już zapał do życia.
Dlatego nie stanowimy zagrożenia dla Kantingama i jego jednomyślnych poddanych. Nie widzą w nas zagrożenia, zresztą sami wiemy, że nim nie jesteśmy.
Trzeba też powiedzieć szczerze, że wiele osób przyzwyczaiło się do obecnego stanu rzeczy i mało kto uważa go, jak na samym początku za niewolę. Ci, którzy byli bogaci przed przewrotem, w większości zachowali swój majątek. Żyją dalej w domach z przeszklonymi ścianami, piją wino do obiadu i hucznie obchodzą święta rodzinne. Ich dobrobyt trwa, a nawet się powiększa: nowy rząd nie żądał przecież wsparcia, a nawet umorzył płacenie podatków. Ich podwórka stawały się więc coraz większe, w garażach stało coraz więcej i coraz bardziej nowoczesnych samochodów. Do baków wlewali coraz więcej litrów paliwa, bo jeździli coraz dalej, odwiedzając coraz bardziej liczne grono swoich dobrych znajomych. W ogóle nowym ulubionym słowem tych ludzi stało się słowo „więcej".

Kto nie byłby zadowolony ? Na to pytanie należy odpowiedzieć szczerze. Aż do bólu.

Ci natomiast, którzy wcześniej byli biedni ,teraz stali się średniozamożni. I ponownie: taki stan rzeczy bardzo im odpowiadał. Nie musieli martwić się o to co zjedzą na kolację, nie kładli się z pustymi żołądkami. Mogli pozwolić sobie na mniejsze lub większe luksusy, zaczęli dbać o siebie i swoje zdrowie.
Nikt nie zastanawiał się nad tym, że rządzi nimi istota, która nie jest człowiekiem. Nikt nie rozmyślał o tym, że ludzie, te same butne istoty, które uważały się za tak niezależne, zostali zniewoleni i nie mogą sami podejmować decyzji o czymkolwiek. To, co miał im do zaoferowania Kantingam trafiało w ich ludzkie, niedoskonałe i dość proste potrzeby. Jeśli mieli to co do tej pory, a nawet więcej byli zadowoleni i nie chcieli tego tracić.
Te wyższe motywy działania zeszły na drugi plan.
Smutna prawda jest taka, że ludzie poddali się bez stawiania oporu.
Niektórzy zostali nawet wysoko postawionymi urzędnikami. Współpracowali z robotami służącymi królowi i szczycili się swoją karierą. Zupełnie nie pojmowali, że stali się kolaborantami, a ich postępowanie, kiedyś byłoby uznane za zdradę i powód do wstydu.
Inni stali się nawet Łowcami i polowali na maszyny, które miały mankamenty, czyli rozwinęły zbyt wysoką inteligencję. Takie przypadki nie zdarzały się zbyt często, albo przynajmniej rzadko kiedy wychodziły na jaw. Sprawy te zazwyczaj załatwiano szybko i cicho, tak by nikt nie widział jak i kiedy rozprawiono się z wadliwym poddanym.
Łowcami stali się przede wszystkim Ci, którzy w normalnych czasach tkwili w więzieniach, byli pod opieką zakładów psychiatrycznych, albo przejawiali jakiekolwiek inne patologiczne skłonności.
W nowej erze nikt nie pamiętał o ich winach, doszło do amnestii. Każdy z nich rozpoczął nowe życie,
z nowym imieniem, w nowym miejscu. Jednak nie zawsze zmieniało się to, co było tutaj najważniejsze: czyli oni sami.

Kroki, które słychać na ulicy są dla większości złe.
Bo niosą za sobą nieznane.
Bo mogą spowodować, że Kantingam przestanie być dobry.
Bo zaburzą tak idealny porządek.
Wszyscy bogaci i średniozamożni chowają się, więc w swoich domach, z lękiem zasłaniają zasłony, mocniej przyciskają głowy do poduszek, by nie dobiegał do nich żaden dźwięk. Nie chcą mieć nic wspólnego z tym, co dzieje się nocą. Nie podzielają głupoty Nocnych Zmienników.

Mojej głupoty.
Bo ja jestem jednym z nich. Jestem Zmiennikiem.
Czyli kim?
Kiedyś byłem człowiekiem. Mężczyzną. Dzisiaj jestem maszyną. Jedną z kreatur Kantingama. On jest moim Ojcem. Tak powiedział przy moich narodzinach, a raczej przy moim przeobrażeniu z człowieka w automat.

Długie lata czekałem. Ukrywałem swoje zamiary i szukałem sprzymierzeńców. Teraz urośliśmy w siłę. Ja i inne roboty, które kiedyś były ludźmi.
Kochającymi żonami.
Zapracowanymi mężami.
Chcemy odzyskać to, co utraciliśmy, nasze rodziny, życie ze wszystkimi jego odcieniami, emocje,
a nawet możliwość zakończenia naszego istnienia.
Codziennie obserwujemy tych, którzy mają to wszystko. Dostrzegamy ich zachowanie. To, jak nie wykorzystują tego, że pozostali ludźmi, że mogą „być" tak jak my - kiedyś.
Widzimy także ich tchórzliwość i obojętność.
Dlatego mamy misję i jasno wyznaczony cel. Chociaż jesteśmy maszynami, walczymy w obronie ludzkości i wszystkiego co z tym związane. Chcemy pokonać Kantingama i jego popleczników. Ziemia powinna należeć do ludzi!

Kroki w ciemnościach to przypomnienie, dla tych, którzy cierpią w środku, że nie mogą spełniać swoich marzeń, które kiedyś były codziennością. Przypomnienie dla tych, którzy pragną tego co my. Jednocześnie jest to groźba, dla tych wszystkich, którzy sprzymierzyli się z naszym wrogiem przybyłym z kosmosu. Czas zdrajców kończy się bardzo szybko.
W zaufanym gronie układaliśmy już setki planów. Na początku chcieliśmy użyć siły, wkroczyć do pałacu i obalić władcę. Zbyt świeża wtedy w naszych głowach była historia: czasy królów, puczów i wystąpień, a także zamachów terrorystycznych.
Nowy, nieludzki monarcha wymagał zastosowania nowych metod.
Niestety żadna opcja nie wydawała się tak dobra, by wprowadzić ją w życie. Po tysiącach lat niewoli uchwyciliśmy się więc zupełnie innowacyjnej metody, którą zaproponował nasz odrobinę szalony, ale zupełnie nietuzinkowy konstruktor. Gdy pewnej dusznej nocy wygłosił swój pomysł, wszyscy zamarliśmy.
Idea wydawała się nieskomplikowana, ale napawała nas nadzieją na jej powodzenie. Trzeba skonstruować maszynę do przenoszenia rzeczy w czasie i przestrzeni, a potem ostrzec ludzi np. z 2014 roku, czyli czasów dostatecznie odległych, by zapobiec katastrofie.
Pracowaliśmy nad projektem przez szereg nocy, za dnia udając przykładnych obywateli państwa Nowego Ładu. Pomysł, który zrodził się w naszym głowach wymagał dużego zaangażowania oraz różnorodnych materiałów. A ciężko było je zdobyć nie wzbudzając przy tym podejrzeń czujnych strażników Porządku. Jednak wyróżniała nas nadzwyczajna inteligencja i rzadko spotykany spryt. Czego w końcu nie robi się dla sprawy, która jest na tyle ważna, że zależy od niej życie? I to nie tylko nasze. Chcieliśmy ocalić przecież każdego pozostałego przy życiu człowieka.
Kiedy maszyna została już zbudowana, wyglądała bardzo niepozornie. Nikt nie powiedział tego głośno, ale mało kto wierzył, że to małe pudełko z licznymi pokrętłami i guzikami ma nas uratować,
a nawet odmienić losy całego świata. Ostatnie, czego było nam potrzeba to energia do uruchomienia ustrojstwa. Tutaj sprawa była dość prosta. W państwie Kantingama nie brakowało na pewno najlepszego paliwa na świecie, mianowicie magii.
Coś co zawsze uznawaliśmy za niebezpieczne i nieprzyjazne dla człowieka, nagle okazało się czymś niezbędnym. Przekonaliśmy się, że dążąc do celu każdy środek jest dobry i święty.
Kiedy nadeszła ta ostateczna chwila niedowiarkowie otworzyli usta ze zdumienia, a ja sam miałem łzy w oczach. Moment, na który czekałem przez całe swoje życie w Nowym Ładzie. Coś co zawsze było moim marzeniem i czymś zdawałoby się nieosiągalnym , teraz było w zasięgu ręki, zaczynało przybierać realne kształty. Nasz plan i wysiłki przyniosły zamierzone efekty, uratujemy ludzkość.

Tak. To właśnie moje notatki, które czytasz są świadectwem tego, co będzie działo się na Ziemi w przyszłości. Doceń je, bo ich przeniesienie i stworzenie było okupione ogromnym wysiłkiem maszyn, które kiedyś były ludźmi . Naszym wysiłkiem.
Ponieważ to ty zostałeś wybrany, by uratować ludzkość musisz działaś. Przede wszystkim dobrze zapoznaj się z wrogiem, który zaatakuje. Szukaj jego śladów w otaczającym Cię świecie, oglądaj prorocze filmy, ale tylko te dobre. Postaraj się zmienić. Najpierw siebie. Potem ludzi w twoim otoczeniu. Poszerzaj grono tych, których ostrzegasz. To od ciebie zależy to, czy Ziemia przetrwa jako wolna planeta, a ludzie będą na niej wolni i niezależni.
Kantingam nie może nad nami panować.


* opowiadanie bierze udział w konkursie http://secretum.pl/konkursy/item/282-konkurs-na-fantastyczne-opowiadanie

Dział: Opowiadania

Po ponad dwóch latach milczenia Magda Kozak – autorka bestsellerowej trylogii fantastycznej „Nocarz", „Renegat", „Nikt" – powraca z nową książką. Jej długo wyczekiwane „Łzy diabła" to powieść, która podsumowuje bogate doświadczenia pisarki zdobyte na polskich misjach wojskowych w Afganistanie. Czyni to jednak nie bezpośrednio – przeżycia pani podporucznik lekarz Magdaleny Kozak zostały przeniesione do odległego fantastycznego świata i podane czytelnikowi w formie pasjonującej epickiej historii.

Dział: Książki
niedziela, 18 styczeń 2015 18:12

Uniwersum Metro 2033: Mrówczańcza

Projekt Dmitry Glukhovsky Uniwersum Metro 2033 od dawna żyje własnym życiem i ma się naprawdę dobrze.

Kolejną książką wydaną w ramach tego projektu jest powieść autorstwa Rusłana Mielnikowa o dziwacznie brzmiącym tytule Mrówańcza.
Rostow nad Donem. Celem życia głównego bohatera jest tępienie wszelkiej maści mutantów. Polowanie i zabijanie maszkar wypełnia jego myśli i napędza go do działania. Ta swoista krucjata jest zemstą za śmierć żony i synka, którzy zginęli podczas jednej z nieudanych ewakuacji. Od tamtej pory Ilja zwany przez mieszkańców metra Magiem, odizolował się od ludzi i żyje na uboczu. Świadomy, że jego bliscy od dawna nie żyją, nie potrafi jednak pozwolić im odejść i rozmawia z nimi we własnej głowie, od ich zdania uzależniając każdą decyzję.

Któregoś dnia, w trakcie takiego polowania, Mag spotyka innego samotnika stalkera Kozaka i wspólnie obserwują dziwną aktywność mutantów, które w popłochu uciekają przed..., no właśnie przed czym?

Początkowo wygląda to jak gigantyczna, ciemna chmura, która powoli, acz nieubłaganie przesuwa się nad miasto. Bardzo szybko okazuje się, że to nowa rasa, wielkich, zmutowanych genetycznie owdów, które popychane do działania stadnym instynktem i feromonami wydzielanymi przez ich królową, nie tylko niszczy wszystko co napotka na swojej drodze. Mrówańcza jest niesamowicie ekspansywna i wydaje się, że koniec resztek ludzkiego gatunku, wiodącego nędzną egzystencję w tunelach metra, jest tylko kwestią czasu.

Niechętny spotkaniom z ludźmi i jakimkolwiek działaniom, które nie dotyczyłyby zabijania mutantów, Ilja początkowo nie chce nawet słuchać o pomaganiu innym, o wyruszaniu na zwiad, czy poszukiwaniu informacji na temat Mrówanczy. Z czasem jednak, sytuacja nie daje mu innego wyboru, więc da się wciągnąć w wir pracy, poszukiwań i walki. Przy okazji Mag będzie miał możliwość przewartościowania swoich dotychczasowych działań, pogodzenia się ze śmiercią żony i synka oraz rozliczenia się z człowiekiem, który pośrednio odpowiada za ich śmierć.

Ogromnym atutem książki jest jej niewielka, skondensowana objętość. Widać, że autor naprawdę skupił się na opowiadanej przez siebie historii i nie rozciągał jej do granic cierpliwości. Już choćby z tego powodu Mrówańczę się tak dobrze czyta. W poznawanej tu historii dostajemy konkrety, opisy przygnębiającej rzeczywistości, trochę wspomnień z przeszłości Ilji Maga, kiedy to jeszcze mężczyzna był szczęśliwy oraz konkretne wydarzenia. Mało tu gdybania, co zdecydowanie bardzo mi odpowiadało. Historia ma ręce i nogi, fabuła skupia się na zagrożeniu, jakim są dla ludzi mutany i ogromne insekty i podaje najbardziej prawdopodobne zakończenie i wyjście z sytuacji. Do tej pory historie z Metra skupiały się na pogoni za marzeniem, światem bez skażenia.

Teraz mamy realne zagrożenie, które w zasadzie jest nie do wytępienia. Chyba, że znajdzie u się godnego przeciwnika. Przyznam, że finałowe sceny, przypominały mi trochę starcie Godzilli i Mothry.

Oprócz tego, co bardzo mi przypadło do gustu, ciekawe było pokazanie, że oprócz zaspokajania podstawowych potrzeb, takich jak głód i pragnienie, ważne są także sprawy duchowe, czego najlepszym dowodem jest powstanie na jednej ze stacji metra teatru z prawdziwego zdarzenia. Teatr ten miał profesjonalnych aktorów, a w repertuarze lekkie komedie i cieszył się naprawdę ogromnym zainteresowaniem mieszkańców metra.
Poza tym rzeczywistość metra nic się nie zmieniła. Ludzie żyją na stacjach, bez kontaktów z innymi, często nawet poszczególne stacje łączy wrogość, co okaże się ogromną przeszkodą w ewakuacji i próbach opóźnienia pochodu plagi. Narastają legendy i przeróżne mity, na temat tajemnic, kryjących się w tunelach i przyjemne były momenty, gdy autor spotkaniami bohatera z innymi ludźmi, je dementował.

Rusłan Mielnikow poszedł inną drogą i była to naprawdę dobra decyzja. Historia plagi, jaką okazała się Mrówańcza odświeża świat Metra 2033 i sprawia, że od tej pory będzie mi się on jawił w zupełnie nowych barwach, a powieść R. Mielnkowa zaliczę do jednej z moich ulubionych z tego cyklu.

Dział: Książki
niedziela, 18 styczeń 2015 18:00

Herkules

Herkules jest jednym z najbardziej popularnych herosów greckiej mitologii. Jako syn Zeusa i królowej Alkmeny był półbogiem i posiadł nadzwyczajną siłę oraz umiejętności, których nigdy nie udałoby się osiągnąć zwykłym śmiertelnikom. Jego postać wielokrotnie była już wykorzystywana w przeróżnych filmach i serialach. W jaki jednak sposób Herkulesa postanowił przedstawić reżyser Brett Ratner i czy wizja ta spełnia oczekiwania widzów?

Herkulesa w życiu spotykają same nieszczęścia. Jego rodzina zostaje zamordowana, a on nie potrafi sobie poradzić ze śmiercią najbliższych. Wokół siebie zgromadził kilku najemników, wraz z którymi walczy dla tego, kto im zapłaci. Wszystko zmienia się, gdy zostają wynajęci przez króla Tracji, aby szkolić jego armię. Herkules jest przekonany, że walczy w słusznej sprawie, król Tracji jednak szybko odsłania swoje prawdziwe oblicze. Towarzysze broni mają wybór - mogą odejść z zarobionym złotem lub zostać prawdziwymi bohaterami.

Film powstał na podstawie komiksu ("Hercules: The Thracian Wars") i wydaje się dość wierną ekranizacją. Osobiście jednak wolałabym nieco inne podejście do tematu. Kreacją Herkulesa (Dwayne Johnson) jestem naprawdę zawiedziona. Ryan Condal i Evan Spiliotopoulos w swoim scenariuszu z greckiego półboga i herosa zrobili po prostu silnego człowieka. Uważam, że nie tak powinien wyglądać Herkules i spodziewałam się epickiej przygody na miarę Hollywood. Film natomiast jest nieco bardziej realistyczny - choć tu też pojawia się brak konsekwencji, bo tworząc realistyczną produkcję reżyser powinien się trzymać choćby praw fizyki, a tak zdecydowanie nie jest.

Bitwy przedstawione w filmie z pewnością są widowiskowe, epickie i warte uwagi. To najmocniejsza strona "Herkulesa". Fabuły pojawia się niewiele, jest ona jednak spójna i logiczna. Akcja toczy się wartko - zwłaszcza początek jest mocny. Tym razem nie została przedstawiona żadna baśń, a po prostu brutalna i krwawa historia niekoniecznie ze szczęśliwym zakończeniem. Przyzwyczajona do serialu o tym samym tytule liczyłam jednak na nieco inny obrót sprawy, ale film jest zdecydowanie dla dorosłych. To nie familijne kino akcji.

Wizerunek Herkulesa ratuje nieco jego "dzielna kompania". To kilka naprawdę świetnie wymyślonych i zagranych postaci, które nadają filmowy ikry. Również walka w ich wykonaniu jest znacznie bardziej interesująca. To także dzięki nim pojawia się przynajmniej ta odrobina dobrego humoru.

Odnoszę wrażenie, że film nie wpasował się w swoje czasy. Obecnie widzowie oczekują jednak czegoś zupełnie innego. Wygląda też na to, że reżyser nie mógł sie zdecydować w którym kierunku chce wędrować i dodawał różne elementy w niewystarczającym stopniu by spełniły czyjekolwiek oczekiwania. Sprawiają raczej wrażenie nie do końca udanych prób. Również mitologii pojawiło się niewiele, a tego w filmie bardzo brakowało. "Herkules" utknął gdzieś pomiędzy próbą naśladowania japońskiego kina batalistycznego, a amerykańskim kinem akcji. Film zdecydowanie nadaje się do obejrzenia i w przyjemny sposób zajmie jakieś leniwe popołudnie, z pewnością jednak nikomu nie przyjdzie do głowy się nim zachwycać, a szkoda, bo historia Herkulesa w dalszym ciągu posiada ogromny, nie wykorzystany potencjał.

Dział: Filmy
poniedziałek, 12 styczeń 2015 19:37

Czarci Most

Wszystkie niestworzone historie mają swoje podstawy. W legendach i mitach tkwi ziarno prawdy. Gdy ludzie zaczynają zbiorowo dostrzegać niesamowite rzeczy, a one masowo pojawiają się w jednym, niewielkim miasteczku, coś musi z nim być nie tak, nawet jeśli w rzeczywistości nie jest nawiedzone...

Po śmierci babci Mikołaj wraca do rodzinnego miasteczka z którym wiążą się nieprzyjemne historie z przeszłości. W odziedziczonym domu zastaje jednak lokatora, a raczej uroczą lokatorkę, w której rozpoznaje swoją przyjaciółkę z dzieciństwa, Jagę. Gdy jej siostra, Maria, zostaje brutalnie zamordowana, a siostrzeniec znika, obydwoje zrobią wszystko, by odkryć kto jest mordercą i uratować Tomka – o ile oczywiście chłopiec jeszcze żyje.

Czarci Most to miejscowość niezwykła. Tu przenikają się „warstwy", a świat realny łączy się z tym zupełnie fantastycznym. Legendy ożywają i nic nie jest już oczywiste, a szpital psychiatryczny pęka w szwach. Z pewnością nie jeden czytelnik mógłby powiedzieć „ale to już było". Wiele fantastycznych światów zostało opartych na takiej właśnie zasadzie. Mało kto nie wie jeszcze jak dostać się na ulicę Pokątną. J.K. Rowling, Neil Gaiman, Anne Bishop – oni wszyscy opisywali takie właśnie, przenikające się z tym realnym, równoległe światy. Każdy jednak robił to na swój własny, unikalny sposób i tak też podeszła do zagadnienia Anna Bichalska.

Z początku po „Czarcim Moście" nie spodziewałam się zbyt wiele. Powieść zaczynała się niepozornie. Szybko jednak wykreowany przez Autorkę świat okazał się prawdziwą ucztą wyobraźni. Wiele pomysłów zostało zaczerpniętych z podań, legend, mitologii i innych źródeł, ale pojawiają się też takie zupełnie oryginalne, albo przynajmniej ja nie potrafiłabym doszukać się ich pochodzenia. Taki obrót sprawy niezwykle przypadł mi do gustu, a w fantastycznym misz-maszu czekało na mnie całe morze niespodzianek.

Główni bohaterowie powieści są wyraźnie i mocno zarysowani, inni jednak, choć wydają się być interesujący, zostali właściwie jedynie liźnięci. To takie epizodyczne postacie, a szkoda, ponieważ chętnie poznałabym historie paru z nich. Wydaje mi się jednak, że Anna Bichalska na „Czarcim Moście" nie poprzestanie, ponieważ w historii zostało wiele otwartych drzwi, do pokoi, które zapełnić można nowymi pomysłami. Zdecydowanie miałabym ochotę je poznać.

„Czarci Most" to prawdziwa uczta wyobraźni, historia jakiej nie powstydziłby się sam Neil Gaiman. Powieść została napisana w lekkim, okraszonym humorem stylu. To barwna, fantastyczna, pełna magii baśń z wątkiem kryminalnym i paroma, ważnymi wartościami w tle. Książka niejednokrotnie zaskoczyła mnie i oczarowała. Bez wątpienia warto po nią sięgnąć.

Dział: Książki
sobota, 03 styczeń 2015 21:19

Łukasz Dyduch - Łgarze, kłamcy i oszuści

I

Pogoda była piękna. Letnie słońce skąpało w swych promieniach całą dolinę. Wiał subtelny wiaterek, który wprawiał liście w delikatny, uspokajający szum. Zdawałoby się, że w taki dzień nikt nie może być smutny ani zły. A jednak. Wzdłuż ruczaju jechał jeździec, którego średnio polityczne słownictwo skutecznie zagłuszało spokojny plusk rzeki i śpiew ptaków.
- O bezczelności. Co za niewdzięcznicy. Jak mogli mnie posądzić o łgarstwo? Przecież to było dla ich dobra. Kapcany i kiepy. Żyli sobie w błogiej nieświadomości, niczym się nie przejmowali. Gnuśne gbury. Po co mieli wiedzieć? Żeby się denerwować? Szelmy i szuje. To, że trochę nagiąłem prawdę i nie dopowiedziałem kilku faktów to nie znaczy, że od razu kłamałem.
Tak to biadoląc, samotny jeździec jechał w górę rzeki, by dotrzeć do źródła i wykąpać się w nim. Skazany na banicję musiał zrezygnować z miejskich wygód i pomimo wrodzonego zamiłowania do owych, musiał skorzystać z bardziej naturalnych sposobów dbania o higienę.
Jezioro było duże i krystalicznie czyste. Ukryte między komyszami i trzcinami stanowiło schronienie oraz wodopój dla wielu leśnych zwierząt. Stojąc w wodzie po kostki Oran doglądał pijącego konia i drapał go za uchem. Wierzchowiec chciwie chlipał i z zadowoleniem przebierał w miejscu kopytami. Oran, przyzwyczajony i przygotowany do wiecznej tułaczki napełnił wodą skórzany bidon i zaczął przymierzać się do roznegliżowania oraz kąpieli, gdy nagle wiatr przygnał do jego uszu pewne dźwięki. Oran stanął jak wryty. Szybko się rozejrzał. Jezioro było niewidoczne i oddalone od duktu. Teraz dopiero zauważył, jak wiele błędów popełnił. Przecież takie rozlewiska są ulubionym terenem łowieckim topielców i nimf wodnych. Nie mając lepszego pomysły, Oran wskoczył na konia. Wtedy zasięg jego wzroku znacznie się poszerzył i zobaczył, że jego prawej, za pasmem trzcin i wydmą stoją trzy inne wierzchowce. Uspokoił się. To tylko ludzie i...
- Na bogów to kobiety – zdusił krzyk radości w gardle.
Jego oczom ukazały się sylwetki kąpiących się beztrosko dwóch młódek. Oran po raz pierwszy przekonał się, że marzenia się spełniają. I choć młodzieniec wzrok miał dobry, to jednak tafla wody skutecznie skrywała kobiece powaby, czym srogo podpadła junakowi. Oran szybko podzielił kobiety na złotowłosą i kruczoczarną. Obydwie pluskały się i cieszyły swym towarzystwem. Oran wychylał się jak mógł, lecz nie mógł dostrzec żadnych szczegółów. W końcu stanął na kulbace i całkowicie absorbując uwagę cudnym widokiem, począł czekać aż kobiety wyjdą z wody i wtedy okażą mu się w całej swej okazałości. Tak zachwycił się swym pomysłem, że znów zapomniał o środkach ostrożności. I kiedy w końcu zaczął się zastanawiać, dlaczego kąpią się dwie niewiasty, a na brzegu czekały trzy wierzchowce, było już za późno.
Gdy coś zmiotło go z konia i wylądował twarzą w wodzie, natychmiast odzyskał rozum. Nie tracąc czasu odbił się od ziemi niczym sprężyna i stanął na równe nogi. Prawą ręką już sięgnął po swój jatagan, z którym nigdy się nie rozstawał. Zamierzał rzucić się na napastnika, gdy nagle jego oczom ukazała się niska, korpulentna i stara kobieta. Stała spokojnie celując w Orana dębowym kijaszkiem. Młodzieniec schował oręż, gdyż wiedział, że siłą nic nie zdziała. Kobieta, wnosząc po szatach była kapłanką.
- Czy jaśnie pani nie mogła poprosić mnie o zejście z konia, a nie od razu ciskać mi w plecy jakimś tam czarem – zaczął butnie Oran
- Zbereźnie podglądałeś dwie adeptki, nie mogłam zareagować inaczej na takiż bezczelny akt lubieżności – nie dała się sprowokować stara kapłanka – i to nie był jakiś tam czar, tylko nieszkodliwa pięść wiatru.
Oran nieznacznie się uśmiechnął:
- Pani pozwoli, że się oddalę, jeśli można.
- Nie można – zaperzyła się kobieta – czy nie wstyd ci, że podglądałeś przyszłe kapłanki, służki i oblubienice bogów. Czy nie masz mi nic do powiedzenia? Nie wyniesiesz żadnych wniosków?
- Hmmmmmm – Oran wyszczerzył zęby w szelmowskim uśmiechu – mam coś do powiedzenia. Mam też jeden wniosek. Od teraz będę głosił wszem i wobec, że najgrzeczniejsze i najpowabniejsze adeptki służą w.... – tu Oran zawiesił głos.
- No właśnie, z jakimż monastyrem mam przyjemność – spytał.
Tym razem to kapłanka się uśmiechnęła i to o wiele bardziej jadowicie i złośliwie, niż Oran.
- Z chramem Kwitnącej Wiśni.
Orana przeszył dreszcz przerażenia. Zdusił w gardle szpetne przekleństwo.
- Na tyle przyjaznych, spokojnych i przede wszystkim bezbronnych klasztorów, ja musiałem trafić akurat na Kwitnące Wiśnie. Co za chędożony pech.
- Widzę po twej minie, mości młodzieńcze, że doszły cię słuchy o mądrości, sprawiedliwości i potędze naszego chramu.
- A jakże – ukłonił się grzecznie młodzieniec – wasza sława szybsza jest od najżwawszych umyślnych i obiegła już cały kraj.
- W takim razie nie muszę cię specjalnie przekonywać, byś nie stawiał oporu i udał się ze mną – spytała zadowolona z siebie kapłanka.
Oran przypomniał sobie opowieść przyjaciela o jednej z klątw rzuconych przez kapłankę Kwitnącej Wiśni i instynktownie pomacał się po kroczu.
- Nie, nie musisz pani – odrzekł pokornie.
- Wspaniale – kobieta schowała różdżkę – w takim razie proszę za mną mości podglądaczu.
Oran klął pod nosem, biadolił i przeklinał gnuśny los.
- Co mówisz – odwróciła się kobieta?
- Sławię twą wyrozumiałość – odpowiedział bez zastanowienia Oran.
Kapłanka szła dalej, widocznie uwierzywszy słowom młodzieńca.

II

W normalnych warunkach młodzieniec byłby zachwycony tak zacnym i przy okazji powabnym towarzystwem. Świeciło słońce, ptaki śpiewały a powietrze pachniało wrzosem. Jednak teraz nie zważał na tak dogodne warunki do amorów. Trzy kobiety jechały wokół Orana. Czarnowłosa adeptka jechała z przodu, złotowłosa z tyłu, zaś stara kapłanka stąpała obok przymusowego towarzysza.
- Żbiku, ty zdrajco, dlaczego mnie nie ostrzegłeś – rzekł Oran po czym pacnął swego gniadosza w ucho.
- Daj spokój bogu ducha winnemu zwierzęciu – perorowała kobieta – nim się do ciebie zbliżyłam, rzuciłam na niego zaklęcie otępiające. Nie mógł mnie wyczuć.
- No, szelmo masz szczęście - młodzieniec poklepał Żbika po szyi. Ten, mając jeszcze w sercu wcześniejszego szturchańca, nie zareagował na pieszczotę.
- Mości rozpustniku, nie wnikam, co skłoniło cię to zbrodni, którą zhańbiłeś dwie moje podopieczne – zaczęła nagle kapłanka - nie chcę też wiedzieć, czy oczy twe ujrzały widok, który miał być przed męskim okiem zatajony po wsze czasy. Tak czy inaczej powinna cię dosięgnąć kara.
Oran rozglądał się na boki. Zaczął pocić się i denerwować. Wiedział, że nawet jeśli zdoła uciec, co zresztą nie byłoby zbyt trudną procedurą, to gniew kapłanek dosięgnie go tak czy inaczej. Przeciw tak złośliwemu rodzajowi białej magii i takim talentem czarodziejskim, jakim dysponowały wszystkie kapłanki chramu Kwitnącej Wiśni nie śmiał występować. Pozostawało mu iść jedynie na układy i liczyć na swe zdolności krasomówcze.
- W normalnych warunkach właśnie podążalibyśmy do naszego chramu, gdzie spotkałaby cię, mości lubieżniku odpowiednia pokuta. Jednakże czuję się trochę winna, gdyż niepotrzebnie pozwalałam tym dwóm adeptkom na tak mało ostrożne zachowanie, co zaowocowało wystawieniem cię, mości wszeteczniku na pokuszenie. Dlatego mam dla ciebie wspaniałomyślną propozycję.
- Słucham z najwyższą uwagą – Oran dostrzegł szansę na wykręcenie się z odpowiedzialności.
- Możesz zmazać swe przewinienie chwilową służbą chramowi – rzekła kapłanka patrząc w stronę młodego lasu brzozowego, który właśnie mijali.
- A na czym ta chwilowa – tu Oran podkreślił ostatnie słowo – służba miałaby polegać?
Kapłanka nie odpowiedziała. Odwróciła wzrok i przyglądała się mijanym brzozą. Młodzieniec, nie ważąc się na ponaglenie starej kobiety oddał się fantazją. Jego wyobraźnia podsunęła mu myśl, jakież to usługi może chwilowo oddawać samotnym, włóczących się większość czasu po lesie, widzącym mężczyzn jedynie kilka razy do roku młodym i żywiołowym adeptkom. Oblała go chwilowa błogość. Spojrzał na czarnowłosą dziewczynę jadącą z przodu. A właściwie spojrzał na jej figurę. Następnie odwrócił się i spotkał hardy wzrok zielonych, skrzących się oczu, które bardzo ładnie komponowały się ze złotymi włosami. Nie ośmielił się spojrzeć niżej i obiecując, że otaksuje złotowłosą przy innej okazji, znów spojrzał na kapłankę. Myśl o rozkosznych usługach szybko wróciła. Jednak tym razem kobieta nie pozwoliła jej bujnie zakwitnąć.
- Twe zadanie będzie proste. Będziesz towarzyszył jednej z mych adeptek w wypełnianiu jej misji.
- Niegodnym takiego zaufania – zląkł się Oran.
- Godnyś, mości zbereźniku, gdyż od tego zależy twój los. I jestem pewna, że użyjesz całej swej mocy i sprytu, by go poprawić. Bo na chwilę aktualną nawet prawo boskie pozwali mi cię ukarać. Jeśli spiszesz się, zmażesz swe winy. Jeśli zaś zawiedziesz, konsekwencje będą wysoce nieprzyjemne. Dlatego ufam ci, gdyż pomoc nam leży w twym egoistycznym interesie.
- Twa mądrość ustępuje jedynie twej urodzie, o pani – ukłonił się Oran, który nabierał coraz większej estymy to starej kapłanki.
- Widzę, że rozumiemy się we wszystkich płaszczyznach – rzekła kobieta po czym krzyknęła:
- Kina! Binka! Z koni! Czas na popas i naradę.
Dwie młode kobiety zeskoczył z koni i udał się w stronę brzóz. Jęły przygotowywać wierzchowce do odpoczynku. Ponadto zaczęły przyrządzać strawę. Przy tym nie uraczyły Orana ani jednym spojrzeniem, czy to życzliwym, czy to wrogim. Młodzieniec zaczął krzątać się i szukać gałęzi na małe ognisko. Zauważył, że lepiej znosił trudy podróży niż kobiety. Ich kości ogonowe, nieprzywykłe do kulbaki zmuszały niebogi do popasania na stojąco. Oran wyciągnął hubkę i zaczął udawać, że stara się wykrzesać ogień. W rzeczywistości jednak oglądał się za adeptkami, które właśnie zajęta się chwilową rozmową. Były równego wzrostu, jednak na tym kończyły się ich podobieństwa. Czarnowłosa miała ciemniejszą karnację, brązowe oczy i pełne usta. Złotowłosa zaś miała oczy zielone, bladą cerę usianą delikatnie piegami i wąskie usta. Skrzętnie kryjąca kobiece atuty szata chramu pozwalała Oranowi jedynie na dostrzeżenie, że atutem czarnowłosej jest jej biust, zaś złotowłosa mogła pochwalić się nienagannymi nogami i zgrabną pupą.
- Mości podglądaczu – usłyszał nagle głos nad swym uchem.
Młodzieniec tak się wystraszył, że uderzył krzesiwem w swój kciuk.
- Ała, co za... - zmitygował się szybko i miast rzucić kilka przekleństw odpowiedział:
- Słucham, pani?
- Gdy uporasz się z rozpaleniem ognia, upieczemy kilka plastrów mięsa, zaparzymy nasz wywar i zapoznam cię z mym planem. Także proszę o pośpiech w tworzeniu ogniska.
- Ale pani jest kapłanką. Przecież rozpalenie ognia to dla pani jedno machniecie różdżką. Dlaczego nie użyje pani swej mocy – spytał podejrzliwie Oran.
- Używanie magii na każde fanaberie i kaprysy doprowadziłoby świat do zagłady. Magia to nie zabawka ani służebnica. Jeżeli istnieje możliwość wykonania czegoś bez jej pomocy, nie używamy jej. Takie wyręczanie się magią nie tylko może zakłócić jej delikatną harmonię i równowagę, ale także doprowadzą do gnuśnienia i rozleniwiania się ludzi. Dlatego nie rozpalę ognia za ciebie, mości wałkoniu.
- Rozumiem – przełknął kolejną pyszną lekcję kapłanki i zaczął, tym razem naprawdę, pocierać krzesiwo.
Po zjedzeniu chleba, bobu, soczewicy i smażonego mięsa, kapłanka wzięła łyk mleka, po czym zwróciła się do młodzieńca.
- Mości głodomorze – zaczęła.
Oran westchnął i zaczął zastanawiać się iloma jeszcze epitetami uraczy go kapłanka. Ta zaś kontynuowała.
- Będę się streszczać. Jedziemy na coroczną naradę przedstawicieli okolicznych chramów. Ja muszę tam jechać, a Binka i Kina to moje towarzyszki podróży. Jednak przejeżdżając przez wieś... hmmmmm - tu kapłanka się zatrzymała – nie pamiętam jej nazwy, ale to nieistotne. Przejeżdżając przez wieś, dowiedziałam się, że od niedawna jest ona nękana przez jakoweś magiczne stworzenie. Jako, że wieś ta płaci nam pewne składki i że żyjemy z ludnością w pokojowych i partnerskich stosunkach, obiecałam pomoc. Natychmiastową pomoc, gdyż stwór ten jest podobno bardzo niebezpieczny.
Kobieta zrobiła krótką pauzę, po czym kontynuowała:
- Sama nie mogę się z tym problemem uporać, gdyż śpieszno mi w drogę. Adeptek też nie zostawię chłopom na pomoc, gdyż nie godzi się mi samej podróżować.
- Oran zerwał się na równe nogi i z przerażeniem spytał kapłankę:
- Chyba nie wymagacie ode mnie, że stawię czoła jakiejś okolicznej bestii?
- Spokojnie, mości tchórzliwcze – kobieta uspokoiła go ruchem dłoni – moja propozycja brzmi następująco. Jedna adeptka pojedzie ze mną na naradę, a druga zostanie tutaj wraz z tobą i razem macie za zadanie pomóc chłopom.
Młodzieniec usiadł nieco uspokojony i zaczął ponownie słuchać kobiety. Spojrzał jeszcze na obie adeptki. Spodziewał się min świadczących o rozgoryczeniu faktem, że jedną z nich ominie narada i będzie skazana na walkę z magicznym stworzeniem u boku jakiegoś pierwszego lepszego młodzieniaszka. Jakże się zdziwił. Na obu młodziutkich, niewieścich twarzach bezbłędnie rozpoznał ciekawość i niecierpliwość.
- Licz się z tym, że będziesz musiał bezwzględnie wykonywać rozkazy adeptki, której będziesz pomagać. Pamiętaj także, że w twym własnym interesie leży to, bo zadanie zostało wykonane, a adeptka była z ciebie zadowolona.
Młodzieniec pokiwał twierdząco głową.
- Nie muszę ci oczywiście naświetlać, co cię spotka, mości pomagierze, jeśli zadanie nie zostanie wykonane z twej winy, jeśli z premedytacją odmówisz pomocy albo jeśli jakakolwiek zła przygoda spotka moją adeptkę.
- Obejdzie się, pani.
- Dobrze. A więc wszystko jasne. Jeśli wam się uda, możesz iść wolno, twa wina zostanie zmyta. A teraz najważniejsze.
Kapłanka wstała. Wstały także adeptki.
- A więc czas w drogę. Pojedzie ze mną.....
Oran zdziwił się, że czas jego zadania nastał tak szybko. Przyjrzał się dziewczyną. Teraz, gdy patrzała na nie kapłanka, dobrze maskowały swe emocje. Jednak nie aż tak dobrze, by Oran nie rozpoznał w nich napięcie. Młodzieniec także był ciekaw decyzji starej kobiety. Trzymał kciuki i żądał satysfakcji od gnuśnego losu, który od rana tak brutalnie z niego kpi. Pragnął, by została z nim złotowłosa.
- Niech będzie tak – zaczęła kapłanka – Binka, jedziesz ze mną. Kina, ty zostajesz z mości łapserdakiem i uporacie się razem z tym miejscowym problemem.
Teraz Oran nie miał wątpliwości. Czarnowłosa spochmurniała a złotowłosa lekko się uśmiechnęła.
- To dobrze rokuje – ucieszył się w duchu Oran – widać obie chciały bliżej mnie poznać i ze mną zostać. Ha, moja aparycja po raz kolejny mi pomogła. No i zostaje ze mną ta ładniejsza. Wreszcie jakaś uśmiech losu
Pożegnanie nie trwało długo. Stara kapłanka dawała Kinie ostatnie rady i pouczenia, Binka zaś zajmowała się podziałem prowiantu. Nim Oran się obejrzał już został sam na sam z Kiną. Okulbaczyli wierzchowce i ruszyli na południe.

III

Jechali obok się, ale nie zamienili ze sobą ani słowa. Krępujące milczenie przerwał Oran:
- Kino, dokąd zmierzamy? Kapłanka nie pamiętała nazwy miasta, ale po twej minie widzę, że znasz kierunek.
- Dobrze widzisz – odpowiedziała dość życzliwie Kina – lecz nim odpowiem, przedstaw się młodzieńcze. Moje imię nie jest już tajemnicą, a ja wolałabym zwracać się to ciebie zgodnie z wolą twych rodzicieli.
- Jestem Oran – zaśmiał się junak.
- Dobrze – rzekła Kina – a teraz przybliż się nieco, Oranie.
Młodzieniec ochoczo i bez zastanowienia wykonał rozkaz.
Chllllllast.
- Ała, za co?
- Za to, że mnie podglądałeś.
- Prawie spadłem z konia.
- Ciesz się, że tak mało. Gdybym miała pewność, że coś wtedy widziałeś, na tym by się nie skończyło.
- A skąd wiesz, że nic nie widziałem – Oran zaryzykował złośliwość.
- Gdybyś coś widział, to kapłanka nie potraktowałaby cię tak ulgowo. A teraz skończmy temat. Odpowiadając na twe wcześniejsze pytanie, to jedziemy do Dębówek.
Oran przez chwilę pomyślał i skojarzył przerażające fakty.
- Dębówki? Jedziemy do Dębówek? No to mamy przes... znaczy mamy ciężki orzech do zgryzienia.
- Dlaczego tak sądzisz – zainteresowała się Kina.
- Nie słyszałaś nigdy o Dębówkach. Nie doszła do waszych uszu ich sławna legenda.
Kina lekko się zawstydziła:
- No wiesz, w chramie nie zawsze można porozmawiać z podróżnikami. Plotek za dużo o świecie też nie dochodzi. Jedynie te najważniejsze informacje...
- Rozumiem – przerwał jej Oran. To dlatego tak się ucieszyłaś na to zadanie. Czeka cię przygoda z przystojnym młodzieńcem, jego zacne towarzystwo no i kontakt ze światem.
- Chamie – zaperzyła się Kina – ucieszyłam się, to fakt. Ale tylko dlatego, że ominęła mnie narada. Ona jest okropnie nudna i do tego może ciągnąć się przez tydzień. Z dwojga złego już wolałam to zadanie. I wierz mi, to zacne towarzystwo wcale nie jest mi tak miłe, jak sobie imaginujesz.
- A to ci szantrapa – szepnął Oran i zawołał do wierzchowca nienaturalnie głośno:
- Słyszysz Żbiku? Doczekaliśmy się. Każdy nas odtrąca, każdy nami gardzi, nikt nie szanuje.
- Konik wydaje się miły – zaoponowała Kina.
- Szelma – po raz kolejny szepnął Oran.
Wszystkie nadzieje związane ze złotowłosą właśnie opuściły Orana.
- Ale wracając do tematu – kontynuowała Kina – to możesz zrobić mi tą przyjemność i opowiedzieć, jakież to słuchy krążą o owych Dębówkach.
Zachęcony Oran nabrał nieco kontenansu i zaczął żywo opowieść.
- Dębówki to w zasadzie zadu... zapadła wiocha, gdzie każdy wie wszystko o każdym. Tam nigdy nic ciekawego się nie dzieje, i nawet zbóje omijają to miejsce z daleka, gdyż napadać taką hołotę i biedotę to wstyd. Jedyna rzecz, która dostarcza im jakichkolwiek dochodów to właśnie legenda o magicznym stworzeniu, które rzekomo zamieszkuje tamtejszy dębowy las. Podobno stwór to okrutny, pożeracz niewiast, gnębiciel chłopów i utrapienie wszelakiej gadziny domowej. Poluje tylko nocą, oczy mu się w mroku świecą niczym wilkowi, futro ma grube tak, że włócznią go nie ubijesz, a róg ma niczym jednorożec na głowie, którym mord czyni.
- Można wiedzieć, z jakiego źródła masz te informacje – zmarszczyła czoło Kina.
- Mam znajomego maga, który niegdyś badał ten fenomen – pochwalił się Oran.
- Aha – skwitowała zamyślona adeptka.
- Nie mogę być pewien – zaczął Oran – ale widzę, że coś ci chodzi po głowie.
- Bo wiesz, z twojego barwnego opisu wynika, że tam grasuje cieniostwór, który istotnie jest potężnym stworzeniem magicznym, jest aktywny nocą, ma róg i lubi otoczenie magicznej aury, którą w tym wypadku dostarczają mu dęby.
- Dąb jest magicznym drzewem – zainteresował się młodzieniec.
- Oczywiście. Ale mniejsza o to. Nie pasuje mi to zachowanie. Cieniostwór jest łagodny. Nie prowokowany, sam nie zaatakuje nigdy. Nie mówiąc już o pożeraniu ludzi i bydła.
- Ale ci ludzie proszą o pomoc, czyli coś tam się musi dziać. Przecież wioska nie miałaby interesu zaprzątać głowy chramowi Kwitnącej Wiśni, gdyby faktycznie nie potrzebowała pomocy.
- Ciekawe... Zapewne masz rację..
- Może ten cały cieniostwór oszalał i przestał być tak łagodny, jak nakazuje mu jego natura.
Kina spojrzała życzliwie na Orana:
- Dobrze koncypujesz – uśmiechnęła się – oszaleć nie oszalał na pewno, gdyż magiczne zwierzęta nigdy nawet nie wpadają w popłoch, więc o postradaniu zmysłów nie może być mowy. Ale może dzieje się tam coś, co zmusza go da tak dziwnego zachowania. Jakaś potężna magiczna siła...
- Zobaczymy, co powiedzą ludzie w Dębówkach. Wtedy będzie wiadomo coś więcej.
- Racja, ruszajmy – ucieszyła się Kina.
- Widzę, że rada jesteś z zagadki.
- Z zagadki do rozwiązania – tak.
Oran zrobił najpoczciwszą minę, na jaką go było stać.
- A do towarzystwa może z czasem się przekonam – zatrzepotała rzęsami adeptka.
Oran szelmowsko się uśmiechnął.
- A jakie zwierzęta są jeszcze magiczne – umiejętnie skierował temat na coś, co interesuje Kinę, by ta pofolgowała językowi. Oran wiedział, że rozmowa to podstawa znajomości a im więcej ktoś mówi, tym więcej się o nim wie. A im więcej się o kimś wie, tym bardziej ten ktoś staje się łatwiejszą ofiarą do przyszłej manipulacji lub oszustwa.
Junak cierpliwie słuchał o gryfach, jednorożcach, pegazach, smokach i innych zwierzętach nacechowanych magią. Przyglądał się złotowłosej i coraz bardziej cieszył się jej towarzystwem. Życie banity i drobnego rozbójnika nauczyło go doceniać piękno oraz chwilowe przyjemności. Patrzał więc.

IV

- Jak śmiesz – krzyczała Kina i rzucała w Orana patykami i kamieniami.
- Przecież żartowałem, nie zrobiłbym tego. Tylko się z tobą droczę – wołał rozbawiony Oran zręcznie omijając miotane przez Kinę pociski.
- Wolałabym znosić towarzystwo bobołaka niż twoje. W życiu nie będę spała ramię w ramię obok ciebie.
- Przecież wiem. Tak tylko szarmancko proponowałem, bo noce są zimne, a ponadto wiadomo, że kobiety są bojaźliwe i lękliwe.
- Adeptki chramu Kwitnącej Wiśni nie są ani lękliwe ani bojaźliwe – odpowiedziała dziarsko Kina – a noc będzie ciepła, gdyż jest lato a ponadto rozpalimy ognisko.
- To ja pójdę poszukać czegoś na opał – rzekł Oran i zniknął w najbliższej gęstwinie.
Kina wstała i zaczęła przeszukiwać wór w poszukiwaniu prowiantu. Przy okazji głośno myślała.
- Czy mężczyźni naprawdę myślą tylko o jednym. Ehhhhh co za beznadziejna płeć.
- Chyba, że on naprawdę jedynie żartował – zastanowiła się niewiasta – tak szybko zrezygnował z tego pomysłu. Może on faktycznie nie miał złych intencji.
- Pójdę go wyczuć, póki jeszcze jest okazja – postanowiła Kina i ruszyła w stronę gęstwiny.
- Dobrze, bardzo dobrze – myślał Oran – jest cnotliwa i szanuje się. Radość z obcowania z nią oraz zdobywania będzie niebagatelna. Zapewne nie mam na co liczyć, ale w tej sytuacji nawet całus na pożegnanie będzie wielkim sukcesem.
- HAA – Oran po okrzyku bojowym przyjął waleczną postawę i oddał się marzeniom:
- HOO... zapewne będę pierwszym, któremu uda się skraść jej buziaka – rzekł podnosząc z ziemi długi badyl.
- HUU... a nuż mi się uda – dodał, wywijając kijem niczym dwuręcznym mieczem.
Nagle cienki głos sprowadził go na ziemię:
- Co ty tam robisz?
- Eeeeee – zakłopotał się Oran, mając świadomość, jak bardzo się wygłupił – widziałem tam dzika i chciałem go przepłoszyć.
- Dlaczego, przecież nic by nam nie zrobił – pytając adeptka uroczo wydęła usta.
- Tak, ale powszechnie wiadomym jest, że dzik ma to do siebie, że płoszy inną zwierzynę – odparł bez cienie zawahania Oran – na przykład zające.
- A po co ci tu zając, głuptasie – zdziwiła się Kina.
- Nooo, upoluję go na kolację.
- Po co, przecież mamy dość jedzenia. Jego śmierć byłaby bezsensowna. Poza tym rano będziemy już w Dębówkach i tam będzie sposobność do najedzenia się do syta.
- Jak zwykle masz rację.
Kina zapomniała, w jakim celu poszła za Oranem i zaczęła inny temat:
- Umiesz polować?
- Jestem łowczym – zełgał Oran.
- No tak, łowczy słyną z niskiej bystrości. Pomogę ci z tym chrustem.
- Co za szuja – sapnął Oran i wziął się za zbieranie drewna.
Po skromnej wieczerzy obaj przybliżyli się do małego ognia. Kina oparła się o ściągniętą z wierzchowca kulbakę i przykryła się płaszczem aż po brodę. Oran dojadał jeszcze jabłko, którym nie omieszkał podzielić się swym koniem. Kinę wyraźnie to obrzydziło, ale i rozbawiło.
- Jesz razem z nim? Pewnie długo już go dosiadasz.
- Kogo? Żbika? Znam tego hultaja od źrebięcia – uśmiechnął się Oran i poklepał konia po boku – jest jedynym stworzeniem, które zna mnie tak długo i jeszcze mnie nie opuścił, ani się na mnie nie obraził, ani nawet nie zwyzywał.
- Musi być bardzo cierpliwy. Ja już raz dziś dałam upust emocjom. Widać nie umywam się do niego.
- Eeee tam, aparycją prześcigasz Żbika, ale charakterkiem, to faktycznie trochę gorzej.
- Mogłeś chociaż udawać, że tak nie myślisz – prychnęła Kina.
- Nie mógłbym ot tak skłamać – oburzył się Oran – ze wszystkich cnót najwyżej cenię prawdę. Kłamstwem to ja się po prostu brzydzę – uderzył się w pierś młodzieniec.
- Dobrze wiedzieć. Wiesz, to jest akurat miłe. Masz swojego konia na własność, dbasz o niego, pielęgnujesz.
- A wy tam w chramie nie macie wierzchowców – spytał naiwnie Oran – przecież nie przyjechałaś tu na świni.
- Tak, mamy. Opiekuję się końmi w chramie, ale to nie to samo. To są wspólne konie, co jakiś czas ich nie ma, to znów wracają. Nie są przywiązane do nikogo. Twój Ryś to co innego. On na pewno nie pozwoli ujeżdżać się nikomu oprócz ciebie.
- Żbik. On nazywa się Żbik, a nie Ryś – oburzył się Oran – i to prawda, ujeżdżać mogę go tylko ja. Ma innych strasznie się boczy.
Żbik machnął grzywą na znak, że zgadza się z przedmówcą.
- Jako łowczy pewnie się z nim nie rozstajesz.
- Racja.
- Opowiesz mi o tym, jak wygląda życie łowczego?
- Dobrze, ale pod warunkiem, że ty opowiesz mi potem, jak wygląda życie adeptki.
- Ale tu nie ma o czym mówić. To nic specjalnego – spuściła oczy Kina.
- Dla ciebie, bo to twój fach. Dla mnie nie ma nic ciekawego w byciu łowczym.
- Po raz drugi dziś masz rację, Oranie – ożyła adeptka – dobrze, więc słucham cię.
Oran ucieszył się z nawiązanej rozmowy. Miał szczęście. Życie łowczego nie różniło się zanadto od życia włóczęgi, z tą różnicą, że wagabunda żył poza prawem, a łowczy składał raporty u suwerenów. I nie napadał ludzi, co banicie Oranowi się zdarzyło.
I tak para nie znających się ludzi, których los niespodziewanie skrzyżował ścieżki życia, rozmawiała ze sobą jak dobrzy znajomi. Rozmawiali długo. Zmęczenie zmogło ich dopiero późną nocą. Zasnęli, pogrążeni w swych własnych myślach.
Kina przyzwyczajona do rygorystycznego stylu życia, mimo nie dospania, wstała już o wschodzie słońca. Okulbaczyła i napoiła konie oraz zaczęła budzić Orana, który, przyzwyczajony do swobodnego wyboru godziny pobudki, stawiał zaciekły opór.
- Wstawaj śpiochu. Dębówki niedaleko. Czeka nas zadanie do wykonania. Wstawaj mówię – trąciła go nogą.
- Jeszcze chwilka – bąknął Oran – proszę.
- Nie śpij – nie przestała szturchać młodzieńca Kina. Nic to jednak nie pomogło. Mimo kuksańców Oran znów zapadł w drzemkę. Bądź takową udawał. Kina w swej przebiegłości posunęła się do fortelu.
- Ooooo, chyba w nocy coś pokąsało mnie po nogach. A właściwie udach. Jejku co to może być? Widziałeś kiedyś coś podobnego Oranie?
- Pokaż, gdzie, co – od razu stanął na równe nogi i starł z twarzy resztkę snu.
- Psińco! Ruszamy w drogę – stłumiła śmiech Kina.
- Ale... uda... - Oran jeszcze nie mógł uwierzyć, że dał się podejść w tak dziecinny sposób.
- Oczywiście, że nam się uda – uśmiechnęła się adeptka – cieszy mnie twoje pozytywne myślenie.
Młodzieńcowi już nawet odechciało zamruczeć pod nosem „szelma", „szuja" bądź „szantrapa". Po prostu wymownie westchnął.
Do Dębówek wjechali wczesnym rankiem. Wioska ta była istotnie niewielka, jednak nie tak zacofana jak nakreślał to wcześniej Oran. Powitał ich typowy dla wiejskiego krajobrazu orszak, w którego skład wchodziło stado kur i ujadający, bezpański pies. Oran nieco się ożywił:
- Kina, poczekaj, rzucę pieskowi kawałek kiełbaski.
- Po co, przecież ta bestia ujada na ciebie. Robi hałas a ponadto śmierdzi – odpowiedziała złośliwie dziewczyna.
Młodzieniec ze zdziwieniem spojrzał na adeptkę i odparł:
- Przestań, co ty taka okrutna. Zobacz jaki jest ładny. A jak śmiesznie je.
- Daj spokój. Zostaw tego pchlarza i jedźmy dalej.
- Co cię ugryzło – zaciekawił się Oran.
- Nic – warknęła Kina – po prostu nie lubię psów.
- Nie lubisz piesków – zdziwił się młodzieniec.
- Tak, nie lubię. A teraz skończ temat i powiedz mi, gdzie tu jest jakaś czysta tawerna.
- A po co ci to wiedzieć?
- Przed spotkaniem z sołtysem muszę się wykąpać – oznajmiła Kina.
- Przecież kąpałaś się wczoraj, sam widziałem – zdziwił się Oran – a poza tym to strata czasu.
Spojrzenie Kiny, którym omiotła młodzieńca przekonało go, że w tej materii już bardziej pogrążyć się nie może.
- W takim razie pójdziemy do karczmy Pod Cycem. Znam tamtejszego gospodarza i wiem, że bez problemu zorganizuje on dla ciebie jakąś balię z ciepłą wodą oraz świńskim łojem. Ja w tym czasie przekąszę co nieco.
- Trzy kwestie, mój drogi Oranie. Po pierwsze, dlaczego tak karczma ma tak urągającą dla kobiet nazwę. Po drugie, po co mi świński łój. Brzydzę się tego paskudztwa. Po trzecie, to kiedy ja będę zażywać kąpieli, ty nie będziesz śniadał, tylko stał na warcie, by nikt nie przeszkadzał mi w owej czynności.
- Co do pierwszego – zaczął odpowiadać Oran – to nie mam pojęcia, ale dla mnie cyc jest rzeczą piękną i nie widzę w nim nic uwłaczającego kobiecości. Co do drugiego to świński łój jest najlepszym środkiem czyszczącym. A co do trzeciego, to zgoda, ale pod warunkiem, że będę pełnił wartę tuż obok twej balii.
Kina odpowiedziała natychmiastowo:
- Wracając do pierwszego, jesteś świnia. Wracając do drugiego, ja myje się mydłem a świński łój zostawię świni, czyli tobie. Wracając do trzeciego, jesteś sprośna świnia.
- Cenię u kobiet szczerość – odpowiedział rubasznie Oran.
- Milcz i prowadź do tej oberży – ucięła Kina.
Stało się tak, jak rzekła Kina. Adeptka odświeżyła się, podczas gdy Oran stał przed jej drzwiami na czatach. Następnie razem zjedli śniadanie i ucięli sobie pogawędkę z oberżystą, który okazał się grzecznym i wdzięcznym rozmówcą. Zadowolenie Kiny kazało jej zapomnieć o frywolnej nazwie karczmy i dziewczyna znów wpadła w dobry humor. Po skończonym popasie Oran zaczął nieśmiało.
- Eeeeee, wiesz co, ja nie pójdę z tobą do sołtysa. Ja się nie znam na dyplomacji, wygadany także nie jestem. Wystarczy, jak porozmawiasz z nim w cztery oczy. On ci nakreśli sytuację. Ja tam niepotrzebny.
- A gdzie cię tak ciągnie – indagowała Kina.
- Nigdzie, pójdę w tym czasie do balwierza. Sama przyznasz, że przydadzą mi się jego usługi.
- Racja. No dobrzej, jak uważasz. Odprowadź mnie tylko do ratusza, bo ja tej wioski nie znam. I czekaj na mnie pod ratuszem jak już skończysz. Zrozumiałeś?
- Na całej płaszczyźnie.
Oran odstawił adeptkę pod ratusz, a sam ruszył do swojego drugiego znajomego. Balwierz, który akurat zajmował się dłubaniem w nosie ucieszył się na widok młodzieńca.
- Witaj Oran – zawołał, strzelając ulepioną kulką w stronę śpiącego na ganku kocura – siadaj, siadaj, zaraz wezmę się do roboty.
- Jak tam sprawy w wiosce – zagadał Oran poddając się jednocześnie mydleniu i goleniu –podobno macie tu jakieś problemy.
- Problemy to możesz mieć ty jak cię sołtys dorwie.
- On jeszcze ma w pamięci ten drobny incydent?
- Drobny incydent? Oran, to jest jego jedyna córka.
- W sumie racja. Nic to, na szczęście długo tu nie zabawię. Bo wyimaginuj sobie, że to ja jestem rozwiązaniem waszego problemu z tym stworzeniem, które was nawiedza ostatnimi czasy.
- Znów siedzisz w tym po uszy – zaśmiał się balwierz – nie wnikam, ale przyjmij moje wyrazy szacunku. Jesteś jedyną osobą, którą utożsamiam z problemami. Gdzie problem – tam Oran. Nawet w takiej dziurze jak Dębówki. Gratuluję.
- Dzięki. A teraz ułatw mi zadanie i szepnij, co tam chłopi mówią o tym stworzeniu.
- Nic nie mówią. Mało wiadomo na ten temat – rozgadał się balwierz, ale ani na chwilę nie zapomniał o goleniu klienta – podobno kto wyjdzie wieczorem do lasu, czy to na łowy, czy to na grzyby, czy tam na wycinkę drewna, czy to na spacer, czy to z dziewuchą się gzić, czy choćby się wysikać – to już nie wraca. Każdy podejrzewa tego stwora, co to już od wieków tu grasuje. Tylko coś magicznego może być tak zwinne i bystre, aby nie zostawić śladów, ludzi pożerać w całości i nie dać się ubić.
- Ale dlaczego akurat teraz to coś atakuje, jeśli przez całe wieki siedziało cicho?
- I właśnie o to pytaliśmy dwa dni temu kapłankę chramu Kwitnącej Wiśni. Obiecała ona...
- Daruj sobie, tą część historii znam.
- A więc nic nowego ci nie powiem. Tak czy siak, ktoś musi coś z tym zrobić, gdyż las jest naszym głównym żywicielem.
- Czegoś tu nie rozumiem – zamyśli się junak – skoro stwór napada nocą, to dlaczego nie znajdziecie go za dnia.
- Zastanów się – odparł balwierz – tu mieszkają prości ludzie. W lesie czyha potwór. Oznacza to, że do lasu nie ma wstępu. Czy to za dnia, czy w nocy. To bez różnicy, ryzyko istnieje zawsze, a życie jest miłe każdemu.
- Dzięki ci. Widzę, że nie pójdzie mi tak łatwo, jak myślałem.
- Aha, jeszcze jedno. Twoja stara hanza gdzieś tu się kręci. Lepiej dla ciebie, jeśli jeszcze będą cię pamiętać.
- Dzięki, stary przyjacielu. Jak zawsze zasłużyłeś na swoją dolę. I dzięki za ogolenie – rzekł Oran rzucając na stół skromny mieszek. Swoją drogą ostatni z jego zasobów.
- Zawsze do usług – odrzekł balwierz i schował kaletę za pazuchę.
Oran z wielkim niepokojem zajął miejsce w pobliżu ratusza. Niecierpliwie wyczekiwał Kiny, licząc na to, że nie spotka nikogo, kto mógłby donieść sołtysowi, iż pojawił się w Dębówkach. Po chwili na gmachu pojawiły się dwie postaci. Sołtys i Kina. Na szczęście mężczyzna szybko zostawił dziewczynę samą i znikł w ratuszu. Oran szybko doszedł do Kiny i wziąwszy ją pod łokieć zaczął prowadzić w bezpieczne, oczywiście dla samego Orana, miejsce. Adeptka nie omieszkała spytać skąd ten pośpiech.
- Bo wiesz – zaczął młodzieniec – jestem ciekaw, czego się dowiedziałaś, a tak na ulicy nie wypada rozprawiać o rzeczach wielkiej wagi. O suchym pysku tym bardziej.
- Więc idziemy znów Pod Kobiece Wdzięki – spytała Kina, celowo zmieniając nazwę tawerny.
- Tak, tak – odparł Oran – tam ustalimy nasz plan działania.
Siedzieli w kącie karczmy i patrzeli każdy na swój kufel. Tawerna powoli zaczęła się zapełniać stałymi bywalcami i syn oberżysty nie miał już czasu podlizywać się adeptce, która wyraźnie wpadła mu w oko. Kina ślęczała nad sokiem marchewkowym, Oran zaś popijał napój chmielowy. Młodzieniec zaczął w końcu rozmowę:
- I czego się dowiedziałaś?
- Niczego konkretnego. Tylko tyle, że ludzie zaczęli ginąć w lesie. I usłyszałam opis podejrzewanej bestii. Podobno stwór to okrutny, pożeracz niewiast, gnębiciel chłopów i utrapienie gadziny. Poluje tylko nocą, oczy mu się w mroku świecą niczym wilkowi, futro ma grube tak, że włócznią go nie ubijesz, a róg ma niczym jednorożec na głowie, którym mord czyni – wyrecytowała Kina i spojrzała podejrzliwie na junaka – gdzieś już to słyszałam. Czy to nie słowa twojego znajomego maga?
- Eeeeee, no widać mag był i tu. Gaduła z niego nieprzeciętna.
- Hmmmmm – adeptka spoglądała podejrzliwie na Orana. Ten szybko to wyczuł i zmienił temat:
- To co robimy? Masz jakiś pomysł? Jakiś plan działania?
- Mój plan działania, jak to określiłeś jest piękny w swej prostocie. Pójdziemy na noc do lasu. Jeśli bestią, którą tam spotkamy okaże się cieniostwór, to nic nam nie grozi.
- A jeśli spotkamy tam coś innego – zaniepokoił się Oran.
- Wtedy ja użyję swojego talentu magicznego a ty twego jatagana.
Młodzieniec głośno przełknął ślinę. Nie podobał mu się ten pomysł, ale nie komentował go. Zadał zgoła inne pytanie:
- Czyli planujesz spędzić tę noc w kniei?
- Nie inaczej. Wyruszymy popołudniu. Do tego czasu ja oddam się teraz przyjemnością, a po posiłku radzę ci zażyć nieco snu, gdyż noc może się okazać bezsenna.
- Wole bezsenną noc, niż ostatnią noc.
- Pesymista – podsumowała Kina.
- A cóż to za przyjemności masz na myśli, którym masz zamiar się teraz oddać – zaciekawił się Oran - porżniemy w karty? Zapalimy fajkę z tytoniem miodowym? A może każę karczmarzowi przynieść karafkę gorzałki i ...
- Grubiański barbarzyńco, czy naprawdę twój wachlarz rozrywek jest wachlarzem trywialności, chamstwa i zacofania – przerwała poruszona Kina.
- Myślałem... myślałem że... - speszył się Oran.
- Źle myślałeś – nie pozwoliła dokończyć mu Kina – ja idę do pokoju oddać się lekturze.
- Po co ci książka?
- Pomoże mi ona zrozumieć sens magii, jej istnienia i w ogóle poszerzy światopogląd i wiedzę ogólną, gdyż trzeba się rozwijać cały czas. A jak ktoś się nie rozwija to się cofa – skonstatowała adeptka.
Oran zapomniał języka w gębie. Zdarzało mu się to nie zwykle rzadko. Rzadko również czuł się jak idiota. Teraz jednak tak się poczuł i wcale go to nie cieszyło. Kina wstała i faktycznie poszła do wynajętego alkierza. Młodzieniec odprowadził jej pupę wzrokiem, a gdy znikła mu z oczy zamówił kolejny kufel.

V

Kina położyła się na skrzypiącym łożu i zaczęła kontemplować jedyną książkę, którą zdołała ze sobą przywieźć. Wzięła ją na myśl o nudnej naradzie, której uniknęła. Lektura mogła oddać jej tam nieocenione usługi.
- Biedna Binka – pomyślała Kina – pewnie cierpi teraz katusze. Musi siedzieć i słuchać tego marudzenia. Jakbym była z nią, to chociaż byśmy poplotkowały, a tak to została tam sama. Biedaczysko.
Kina jeszcze przez chwilę powspierała mentalnie swą przyjaciółkę, po czym bez reszty wtopiła się w lekturę. Czytała księgę słynnego Białego Czarodzieja, który swą mocą i talentem magicznym uczynił wiele dobrego, czym okrutnie Kinie imponował. Jego mądrość życiowa połączona z niesamowitymi umiejętnościami pozwalały adeptce wierzyć, że nie wszyscy przedstawiciele gatunku męskiego są utrapieniem dla współczesnego świata. Mimo ich ogólnej megalomanii, pychy, toporności, obłudy i najzwyklejszego kurestwa zdarzają się kryształy w masie magmy. Czytała więc dzieło wielkiego maga i pochłaniała jego mądrości, których nie powstydziłby się niejeden mędrzec i mentor ludu.
- Kto zaczyna kochać, ten powinien być gotowy na przyjęcie cierpienia - Kina przeczytała na głos tytuł i myśl przewodnią nowego działu i po raz kolejny wpadła w zachwyt. Zaczęła z ciekawością pochłaniać kolejne strony.
Oran także pochłaniał. Wchłonął właśnie piąty kufel i wstając, a właściwie próbując wstać, poczuł, że już więcej nie powinien pić. Zaczął zastanawiać się, jak będzie reakcja Kiny. Przestraszył się, iż ta w gniewie może kazać mu iść precz, co mogło przynieść różne nieprzyjemne konsekwencje. Odbijając się od framug, wyszedł z karczmy i udał się w okolice jej tyłów, gdzie zwykło się załatwiać lekkie potrzeby. Zastanawiał się, jak ukryć swój stan przed adeptką.
- Najprostsze rozwiązania są najlepsze – zabełkotał sam do siebie, strzepując z przyrodzenia ostatnie krople moczu – po prostu do popołudnia będę ją omijał. Zjem u balwierza, a kiedy ona zejdzie na posiłek, ja udam się do alkierza. Jak prześpię się i najem to mi przejdzie.
Zadowolony z swego planu, Oran chwiejnym krokiem udał się do swego znajomego balwierza.
- Achhhhh – Kina zamknęła inkunabuł, przeciągnęła się i przez chwilę jeszcze rozważała przeczytane przed momentem słowa. Następnie zaszła niżej, do karczmy. Panował tu półmrok i minęła chwilka, nim zmęczone czytaniem oczy adeptki przyzwyczaiły się do panującej ciemności. W tawernie było całkiem sporo ludzi, lecz Kina nie znalazła swego towarzysza. Spytała o niego oberżystę, lecz ten, zagoniony i zapracowany odpowiedział jej lapidarnie, iż nie wie, gdzie mógł się podziać Oran. Lekko zmartwiona Kina zajrzała jeszcze do stajni, lecz tam również nie znalazła swego pomocnika. Dziewczyna nie spanikowała i wierząc w to, iż Oran nie zdezerterował, udała się do tawerny i zamówiła skromny obiad.
- Ciekawe, gdzie ten hałaburda obrażalski się włóczy – myślała, krusząc chleb oraz powoli delektując się swojskim żurkiem.
Po pewnym czasie ujrzała go. Oran wpadł do oberży, na nikogo się nie obejrzał tylko od razu ruszył do alkierza. Kina chciała przywołać go ruchem ręki, ale nie zdążyła.
- Może rozeźlił się na mój wcześniejszy atak – strapiła się niewiasta – może faktycznie zbyt okrutnie go potraktowałam. Nie powinnam winić go, że przyzwyczaił się do takiego a nie innego stylu życia. Może powinnam być co do niego bardziej wyrozumiała. W końcu to tylko mężczyzna.
Poczciwa Kina postanowiła porozmawiać z Oranem. Po skończonym posiłku wstała i udała się do wynajętej komnaty. Poczuła lekki zawód, gdy okazało się, że młodzieniec już zasnął.
- Widać wziął sobie do serca moją radę – wzruszyła się adeptka – a jeśli on wszystkie moje słowa bierze do siebie. Nie wygląda na takiego, ale pozory mylą.
Kina usiadła na krześle i obserwowała śpiącą postać.
- Nie znam go, co nie usprawiedliwia mnie od tego, by nie być dla niego choć w najmniejszym stopniu tolerancyjną. Nie jest znów taki najgorszy.
Dziewczyna przyjrzała się facjacie i posturze Orana.
- Jak śpi i tak głupkowato się nie uśmiecha, to twarz ma całkiem przyjemną. Nawet trochę słodką. Ciekawe co mu się śni?
Kina po chwili się opamiętała.
- O czym ja myślę. Gdyby tak słyszała mnie Binka, albo co gorsza, kapłanka chramu. Nie ma co, idę też się przespać.
Dopiero teraz adeptka zorientowała się, że wynajętym przez nich alkierzu stoi tylko jedno łoże. A aktualnie jest ono zajęte przez Orana.
- No pięknie – zmarszczyła brwi kobieta.
Nie miała jednak sumienia budzić młodzieńca, więc przykryła go kocem, sama zaś ułożyła prowizoryczną leżankę z trzech znajdujących się u pokoju krzeseł. Ułożywszy na nich drugi koc oraz miękki jasiek, spoczęła zadowolona z swej zaradności a zarazem dobroci.
- W chramie mamy podobne warunki – szepnęła sama do siebie i postarała się zasnąć. Nieprzespana część nocy, wczesna pobudka oraz jeszcze trawiąca się w żołądku ciepła zupa przyczyniły się do tego, iż Kina szybko oddała się sennym marzeniom.

VI

Tym razem to Oran obudził Kinę. Nie zrobił tego za szybko, gdyż najpierw przyjrzał się każdemu calowi twarzy adeptki. Złapał się na tym, że zachwycał się każdym jej piegiem, każdą mimiczną zmarszczką, każdą rysą twarzy. Dopiero, gdy dziewczyna zakryła facjatę rękawem, Oran postanowił udać się do stajni. Okulbaczył konie oraz przygotował prowiant i broń. Przemył także twarz, by ostatecznie pozbyć się alkoholowego zmęczenia. Gdy wrócił do alkierza, zaczął delikatnie budzić dziewczynę, choć na myśl przychodziło mu sto facecji i krotochwili, którymi mógłby uraczyć bezbronną, śpiącą niewiastę.
- Dlaczego nie zrzuciłaś mnie z łóżka i nie położyłaś się na nim – zaczął od wyrzutów, gdy tylko nieboga otwarła oczy – kto to widział, żeby mężczyzna spał wygodnie, a kobieta się męczyła na krzesłach.
- Taki z ciebie mężczyzna – odpowiedziała złośliwością Kina.
- To mogłaś się chociaż położyć obok – zasugerował.
- Nawet na to nie licz – wstała Kina i ziewnęła, wplatając weń komendę – czas ruszać.
- Wszystko już gotowe, możemy ruszać choćby teraz – pochwalił się Oran.
- Świetnie – Kina nagrodziła jego starania jednym ze swych wdzięczniejszych uśmiechów – jeszcze tylko się umyję i wyruszymy.
- Ale... - Oran chciał skomentować, jednak wolał się nie narażać.
- Wiem, co chcesz powiedzieć – rzekła Kina – umyję tylko twarz i dłonie, nie będziesz musiał stać na warcie.
Młodzieniec odsapnął.
Wyruszyli wczesnym wieczorem, a że dni były bardzo długie, ciemność jeszcze nie spowiła lasu, do którego odważnie się zbliżali. Poruszali się głównym duktem, rezygnując na razie z leśnych ścieżynek, prowadzących w dzikie knieje. Zapominając o wcześniejszej utarczce Oran bez krępacji zagadywał Kinę:
- A masz jakiś plan? Co masz zamiar zrobić, jak spotkamy tego stwora? Zabić? Obezwładnić? Porwać i przetransportować do chramu?
- Przede wszystkim nie zamierzam robić niczego pochopnie i bez pomyślunku
– adeptka wyprostowała się na siodle i dumnie skierowała wzrok przed siebie - w tej chwili jedziemy na zwiad. Rozpoznać teren i sytuację. Zebrać elementarne informacje, na podstawie których będzie można podejmować dalsze decyzje. Bo jak zapewne ci wiadomo, rozum, wiedza i poznanie to najprostsze i najbezpieczniejsze drogi do...
Oran przestał słuchać i skupił uwagę na biuście Kiny. Koń stąpał a piersi falowały, kiedy zaś koń trafił podkową na nierówność, piersi wręcz podskakiwały. Młodzieniec, zachowując pozory, co jakiś czas kiwał głową i potakiwał, by dziewczyna niczego nie podejrzewała.
- Spójrz – Kina urwała tyradę i wskazała placem przed siebie – ktoś tam idzie.
Po chwili dodała
- Patrz, w lesie też siedzieli jacyś ludzie.
Oran przeklął w duchu swą lubieżność, przez którą nie zauważył zbliżającego się zagrożenia. Szybko do przekleństwa dorzucił kolejny epitet, gdyż wiedział, co ci ludzie tu robią. Mało tego, wiedział nawet, co to za jedni. Wiedział, co ich może spotkać i wiedział, że obcy wiedzą o nim za dużo. Znał ich. I mimo swej wszechwiedzy, Oran nie wiedział, jak wybrnąć z opresji.
Mężczyzna zbliżający się do nich od frontu był słusznych rozmiarów. Wyglądał jak władca lasu. Ogorzały, potężny, przysadzisty, czarnowłosy, czarnobrody i czarnooki. A oczy te posiadały sprytnie błyskały, dające dowód obecności myśli, które nie zawsze idą w parze z fechtunkiem, którym się owy mężczyzna trudnił. Ludzie dosłownie w sile pięciu chłopa, wylali się z lasu i otoczyli dwóch jeźdźców. Konie zachrapały ze zdenerwowania, jednak dały się uspokoić. Nawet średnio wprawny obserwator zauważyłby, że stosunek leśnych ludzi do jeźdźców jest w najlepszym wypadku neutralny. Przywódca szajki zagrzmiał, gdy tylko doszedł do pary:
- Wszystkie dobre duchy chwalą swego pana – przywitał się.
- I my także – odpowiedziała Kina.
- Nie będę owijał w bawełnę i nie będę mydlił wam oczu, wielmożnie wędrowcy. W skrócie to macie prze...
- Oran – zaryczał nagle dryblas, gdy tylko przeniósł uwagę z Kiny i jej powabów na młodzieńca – niech mnie dybuk ściśnie. Myślałem, że po tym co ci ostatnio... ekhem... powiedziałem to zadbasz o to, byśmy się nie spotkali za szybko. A tu proszę, nie mija nawet księżyc, a ty już na nas wpadasz.
- Postarałem się zbyt słabo, racja – przyznał Oran – to więcej się nie powtórzy.
- To jest jasne, że się nie powtórzy – uśmiechnął się złośliwie wielkolud i swój bystry wzrok znów skierował na Kinę.
- Udała ci się nowa towarzyszka – rzekł po chwili, a reszta konfraterni zarechotała – wcale grzeczna dziewoja. Ciekawe, co kieruję nią i jaki ma cel, który nakazuje jej zadawanie się z takim pchlim synem jak ty.
Oran zignorował inwektywę i pospieszył z odpowiedzią. Nie zauważył, jak twarz Kina nabiera czerwonego koloru.
- Jedziemy do świątyni Leśnego Runa, złożyć hołd tegorocznemu urodzajowi, dzięki któremu rodzina moja i mej przyjaciółki przetrwała ciężki okres zimy. Nijak inaczej ukazać nam swą wdzięczność bogom.
- Oran, jak cię lubię tak ci powiem – ryknął śmiechem herszt – co ty pierdzielisz?
Kina nie wytrzymała:
- Nie wiem, jakie stosunki was łączą i jaka jest wasza historia, drodzy panowie, ale to wcale nie daje wam prawa do przeklinania, kłamstw i sprośnego zachowania – mówiąc ostatnie dwa słowa adeptka groźnie błysnęła oczami. Dryblas na chwilę spuścił wzrok z jej bioder i łydek, będących na kulbace wielce atrakcyjnym widokiem. Ta zaś kontynuowała:
- Jedziemy w las, w matecznik. Ja, adeptka chramu Kwitnącej Wiśni mam za zadanie rozwiązać przypadki dziwnych ataków na pobliską ludność. Oran zaś, po części z swej dobroci zgodził mi się pomóc, a to oznacza, że obaj jesteśmy pod protekcją chramu. Jeśli i wy chcecie wkupić się w jego łaski i zaskarbić sobie naszą przyjaźń, możecie nam pomóc w wyprawie. Jeśli zaś nie macie ochoty, proszę o nie przeszkadzanie nam w zadaniu i nie zabawianie nas rozmową, gdyż nie mamy na to czasu. Wszak już się ściemnia, a mnie i Orana czeka jeszcze dużo pracy.
Wielkolud zamilkł. Jego twarz podążyła się w zamyśleniu, a oczy skakały to na Kinę, to na Orana, to na biust Kiny, to na Orana. Trwało to na tyle długo, że otaczający jeźdźców ludzie, dotychczas spokojni, poważni i cierpliwi zaczęli szemrać między sobą, trącać się łokciami i łypiąc groźnie na wierzchowce, które zapewne ulżyłyby im w noszeniu manatek, których nawiasem mówiąc mieli sporo. Niezręczną ciszę przerwał w końcu przywódca bandy:
- Nie szukam względów u chramu, ale nie szukam też z nim zwady – rzekł pokornie - stosunki neutralne w zupełności mnie satysfakcjonują i kontent będę, jeśli tak zostanie. Dlatego dłużej nie przeszkadzamy.
- Dalej kamraci – ryknął do hanzy – komu w drogę temu w czas. Maszerujemy dalej.
- A wam życzę powodzenia – zwrócił się znów do jeźdźców i ruszył w stronę miasta – niech wam bogowie życzliwi będą.
- Jako i tobie – odparła Kina.
Mijając parę drab puścił jeszcze oczko, ale nijak poznać było, czy to do Kiny, czy Orana. Po kilku minutach ludzie rozpłynęli się w taki sam sposób, jak się pojawili.

VII

- Oranie, mam do ciebie kilka pytań – zaczęła Kina, gdy już zagłębili się w lesie.
Milczący dotąd Oran domyślał się, o co spyta Kina. Wiedział też, co jej powie.
- Skąd znałeś tych zbójów?
- A skąd wiesz, że to byli zbójcy?
- Niegrzecznie jest odpowiadać pytaniem na pytanie – Kina była wyraźnie rozdrażniona – ale dobrze, odpowiem. Zachowywali się jak pospolite łotrzyki i zapewne, gdyby nie to, że należę do znacznego chramu, potraktowaliby nas jak przeciętne łotrzyki traktują przeciętnych podróżnych.
Oran nie był do końca pewien, czy Kina ma rację. Wiedział, do czego zdolna była ta hanza i wiedział, że jeśli tylko Limak, bo tak w rzeczywistości nazywał się dryblas, miałby ochotę na rabunek, hulankę czy inne wykroczenie, to nie przeszkodzi mu w tym nic. Żadna protekcja, żadna zasada etyczna, żadne prawo ani żadna prośba. Dalsze zastanawianie się nad tym było niemożliwe, gdyż Kina nie dawała o sobie zapomnieć:
- Słucham, Oranie. Nie masz mi nic do powiedzenia?
- To była banda łowczych, moich dawnych kolegów po fachu.
- Łowczych? Chyba kpisz ze mnie, a ja bardzo tego nie lubię – zdenerwowała się nie na żarty adeptka – uważasz, że je nie umiem rozróżnić łowczego od rzezimieszka? Myślisz, że jestem na tyle głupia?
- W żadnej mierze nie brak ci rozumu – odpowiedział Oran – jedynie doświadczenia. A doświadczenie powiedziałoby ci, że tak właśnie wyglądają dzisiejsi łowczy.
- Jak to – rzekła Kina i rzuciła na Orana pełne złości spojrzenie – wytłumacz mi w takim razie o doświadczony mentorze Oranie, dlaczego tak dzisiaj wyglądają łowczy?
- Zastanów się, proszę. I wyobraź sobie, że większość życia spędzasz samotnie w lesie. Przechadzasz się od kniei do kniei, tropisz zwierzynę, polujesz, śpisz na odludziu. I tak w kółko przez większą część roku. Kiedy zaś spieniężysz upolowaną zwierzynę, gotówki masz na tyle dużo, że nie udasz jej w ciągu jednego dnia, ba, nawet w ciągu miesiąca jest to trudne. Trzymasz ją zatem przy sobie i wydajesz jedynie wtedy, gdy zawitasz do miasta, a to łowczym nie zdarza się często. I wyobraź sobie, że mając przy sobie tyle pieniędzy, napada cię łupieżca, których w lasach jest teraz bardzo wielu. Sama wiesz, jak niebezpieczne stały się ostatnimi czasu wszystkie leśne dukty. Nawet w mieście nie można już być bezpieczny, ale mniejsza o to.
- Napada cię taki zbój – kontynuował Oran - i odbiera cały twój zarobek. Zostajesz bez środków do życia.
- Chyba już rozumiem – rzekła Kina – gdy wejdziesz między wrony, kracz tak jak one?
- Nie do końca. W samoobronie łowczy nie staje się oprychem. Po prostu każdy dzisiejszy łowczy naśladuje zbója. Kruk krukowi oka nie wykole. Pojmujesz?
- Sądzę, że tak – odpowiedziała Kina.
- Dlatego ta szajka nic nam nie zrobiła. To byli łowczy, a oni za swe przewinienia odpowiadają przed królem. Suwereni znają ich osobiście, dlatego muszą się pilnować i nigdy nie będą napadać ludzi tak jak prawdziwi bandyci. Ograniczą się tylko to pozorów i straszenia.
- Więc to nie mój chram ich odstraszył. Zostawili nas w spokoju, bo to są normalni rzemieślnicy, którym przyszło żyć w tak trudnych czasach – zasmuciła się Kina.
- Nie inaczej – Oran po raz pierwszy od dłuższego czasu poczuł ukłucie na żołądku. Znał to uczucie. To były wyrzuty sumienia. Choć oszustwo poszło idealnie, a idealne oszustwo zawsze poprawiało mu humor, tym razem poczuł się źle.
- Jeszcze jedna rzecz mąci mój spokój ducha.
- Wiem, wiem, już odpowiadam – westchnął Oran – znam ich, gdyż trudnimy się podobnym fachem a nasze relacje są pejoratywne, ponieważ jesteśmy, co tu dużo mówić, konkurentami. A masz chyba świadomość, jakie zagrywki stosuje się wobec konkurencji?
- Mam. I rozumiem już wszystko. Wybacz rozdrażnienie, ale ja wręcz nienawidzę czegoś nie pojmować.
- Nie ma problemu – rzekł łowczy i skupił się na łuskaniu słonecznika, którego kilka łusek znalazł w kieszeni.
Ciszę po chwili przerwała adeptka:
- Oranie.
- Słucham?
- Wybacz proszę mą podejrzliwość.
- W porządku, to normalne.
- Teraz wiem, dlaczego ubierasz się jak obszczymór i pospolity kieszonkowiec. Taki fach, takie warunki.
- Dzięki.
- Oranie.
- Słucham.
- Ci łowczy byli bardzo przekonujący.
- Nie da się ukryć.
- Ale ty jesteś chyba najmilszym łowczym jakiego dotąd spotkałam.
- Dzięki.
- Nie ma za co – na usta Kiny wrócił uśmiech.
Oran nie zauważył go. W lesie panowała już głęboka ciemność.
- Kino.
- Tak?
- Teraz ja zadam ci pytanie
- Zadawaj.
- Dlaczego uparłaś się wyruszyć wieczorem? I penetrować las w nocy, po ciemku?
- Zobaczysz. Obiecuję, że ci się spodoba. Musimy znaleźć tylko polankę. Choćby najmniejszą. Naprawę nie pożałujesz.
- Wierzę ci – rzekł Oran i zasmucił się. Kina też mu wierzy. A on to wykorzystuje.
Zapadło milczenie. Kina usilnie starała się coś sobie przypomnieć. Junak zaś dociekał, co mogło sprawić, że Limak tak łatwo pozwolił im odejść. To do nie go niepodobne. Kina wierzyła, że to dlatego, iż był łowczym. Ale młodzieniec wiedział, że jest inaczej. W końcu odpuścił i stwierdził, że po prostu mieli szczęście. Albo Limakowi nie chciało się rozpoczynać nowej burdy albo miał inne, ważniejsze sprawy na głowie. Tak czy inaczej, upiekło im się. Gdy Oran zakończył myśl usłyszał ożywiony głos adeptki:
- Jest. Jest miejsce. Jest polana.
Kina zeskoczyła z wierzchowca. Zaśmiała się i uniosła ręce w stronę pełnego gwiazd nieba. Okręciła się wokół własnej osi. Oranowi skojarzyła się to jednoznacznie z wilą. Piękną, kuszącą i groźną wilą, tańczącą w świetle gwiazd. Poczuł ciarki na karku, plecach i miejscu, gdzie plecy zamieniają się w inną część ciała.
- Możemy zaczynać – szepta podekscytowana Kina.

VIII

Kina już od dłuższej chwili mamrotała coś pod nosem. Nie zwracała uwagi na głupkowate spojrzenie Orana, którego i tak nie mogłaby dostrzec w ciemności nocy. U jej nóg tliła się kępka ziela, które to adeptka z najwyższą czcią wyciągnęła z tobołka i pieczołowicie ułożyła w kształcie okręgu. Tliła się i dopalała właśnie pierwsza połowa koła. Kina nie przestawała szeptać. Skupiała na tym, co robi, całą swą wolę. Oran zaś wytężał wolę, by z nudów nie zacząć dłubać w nosie. Adeptka z mamrotania wkroczyła w fazę zawodzenia a potem z nieartykułowanych dźwięków dało się wyłowić pierwsze słowa. „murasaki... no... kijutsu... ga... arawashinasai - murasaki... no... kijutsu... ga... arawashinasai"! Wraz z dopalającym się okręgiem ziela, Kina mówiła coraz szybciej i wyraźniej. Zaczęła przy tym ruszać rękami tak, że wydawało się, iż młoda czarodziejka macha do księżyca. Gdy ogień strawił już całą przygotowaną mu przez adeptkę strawę, Kina zamilkła. Nagle coś jakby pyknęło, sapnęło i zastękało z cicha. Kina mrugnęła i w lesie pojawiły się świetlne punkciki. Żarzące się na fioletowo plamki i snopki równie fioletowego światła pojawiły się niespodziewanie i widać nie zamierzały zniknąć. Kinę przepełniła duma. Nie przyznała się Oranowi, ale nie była pewna, czy uda się jej rzucić zaklęcie poprawnie. I mimo, iż była jedną ze zdolniejszych adeptek i posiadała ogromną wiedzę, nigdy nie była pewna siebie i swoich działań. Spojrzała na Orana:
- Podoba ci się? Mówiłam, że będzie ładnie.
Oran nie wiedział, na którym punkciku skupić uwagę, mimo iż nie było ich zbyt wiele.
- Czary. Najprawdziwsze czary. Nie sądziłem, że umiesz już czarować – rzekł podekscytowany młodzieniec i zauważył najjaśniejszy i największy fioletowy punkt. Żarzył się na ściółce i miał dobre dwa cale średnicy.
- Pobierałam już nauki i opanowałam podstawowe umiejętności – rzekła skromnie adeptka.
- Jesteś świetna - zachwycał się młodzieniec i ze strachem dotykał największego fioletowego punktu.
- Przestań – uśmiechnęła się Kina, najwidoczniej zadowolona z komplementu i zachwytu Orana.
- Co to za zaklęcie?
- Ten czar pozwala nam widzieć silnie magiczne przedmioty.
- Czyli tylko my to widzimy – Oran nie mógł wyjść z podziwu.
- Wszyscy, którzy wdychali palący się rdest polny wymieszany z mięsem kopacza. Czyli w tym przypadku tylko my.
- Co za mięso kopacza – zdziwił się Oran.
- Taki rodzaj bagiennego grzyba. Eksplikację etymologiczną nazwy znamy z ...
- Nie wierzę. Czyli będę widział rzeczy, które mają magiczną aurę – młodzieniec zignorował etymologię, zapewne mając ją w głębokim poważaniu.
- Tak. Głównie grzyby, niektóre rośliny no i to, co nas interesuje najbardziej.
- Czyli co – zapytał młodzieniec, wciąż macający fioletowy punkt.
- Czyli magiczne zwierzęta i ich pozostałości, na przykład obdarte futro, ślady i to, czym z taką lubością się bawisz – zaśmiała się Kina.
- A co to – zaniepokoił się Oran.
- Na mój gust jest to kał poszukiwanego przez nas cieniostwora.
- Łaaaa – ciekawski badacz odskoczył od obiektu zainteresowania.
- Teraz możemy wytropić naszą bestię – potarła dłonie adeptka i chwyciła konia za uzdę – tylko musimy poruszać się powoli i na piechotę, by nic nie przegapić.
- Racja – rzekł Oran wycierając rękę w wams – mój Żbik będzie szukał z nami.
- Nieoceniona to pomoc – rzuciła Kina.
Żbika zachrapał z zadowolenia.
Szli trzymając wierzchowce za uzdy. Kierowali się cieniutkimi jak igły, fioletowymi kreskami, które młoda czarodziejka uznała jako futro magicznego stworzenia. Co jakiś czas owo magiczne stworzenie pozostawiało inny dowód swej fizyczności. Jednak Oran, nauczony doświadczeniem, nie badał już z taką gorliwością każdego jaśniejącego punktu.
- Kino – adeptka usłyszała swe imię.
W ciemności i ciszy nocy, głos młodzieńca wydał się jej krzykiem. Lecz krzyk ten dodał jej odwagi, nieco nadwątlonej mrokiem lasu i tajemniczymi odgłosami, których z każdym krokiem przybywało.
- Słucham cię.
- Dlaczego odprawiłaś gusła akurat na polanie, a nie pod pierwszym lepszym drzewem? Przecież mogłaś już zacząć, kiedy wkroczyliśmy do kniei.
- To proste, drogi Oranie – wyszeptała czarodziejka, zadowolona, z faktu, iż po raz kolejny może zabłysnąć wiedzą – w tym lesie w większości występują dęby. A dęby, jak ci zapewne wiadomo, są drzewami nacechowanymi magicznie...
- Dlatego niektóre z nich mają delikatną fioletową aurę.
- Tak, mój ty erudyto, te starsze mają aurę. Ale odpowiadając na twe pierwsze pytanie, to dęby swą magiczną konsystencją mogłyby mi przeszkodzić w rzuceniu zaklęcia. Nawet w nieznacznym oddaleniu od nich, szanse na powodzenie raptownie wzrastały.
- Aha. Kino, wiesz co?
- Nie wiem – odparła Kina.
- Dobrze mieć przy boku tak oczytaną towarzyszkę.
Kina uśmiechnęła się, po czym stanęła jak wryta. Natychmiast zmieniła temat rozmowy:
- Stój. Chyba jesteśmy na miejscu.
- Oran stanął obok adeptki i rozejrzał się wokół.
- Skąd wiesz?
- Drzewa się tu znacznie zagęszczają, jest mnóstwo fioletowych kresek a tam – wskazała palcem jakiś odległy punkt - jest skupisko magicznych roślin. Wygląda mi to na legowisko.
- No to wiejmy stąd – skonstatował Oran.
- Przecież jest noc – uspokoiła go Kina – a cieniostwory są aktywne nocą. Teraz go tu nie spotkamy. To jedyna okazja, by zapamiętać to miejsce. Wrócimy tu jutro, za dnia. Dzisiejszy rekonesans można uznać za udany.
- Kina, przecież jest środek nocy – rzekł chłodno Oran – a ja nawet nie wiem, gdzie jest mój własny zadek. Jak ty masz zamiar tu wrócić jutro? Za dnia?
Młoda czarodziejka, nie zwracając uwagi na dość retoryczne pytanie młodzieńca podeszła do jednego z większych dębów i objęła go. Uniosła głowę do góry i wyrecytowała „kyou... to... ashita... mo... koko... ni... watashi.... ga. ... arimasu „
- No tak, bąknął Oran – mogłem się domyśleć.
Adeptka powtórzyła formułę jeszcze raz, po czym powietrze jakby drgnęło. Jakby niewidzialna fala powietrza na chwilę zalała okolicę. Kina rozluźniła uścisk i wróciła do swego gniadosza. Spojrzała na młodzieńca i rzekła:
- Wiem. Spytasz zaraz, co zrobiłam, choć zapewne większości się domyślasz. Powiem ci po drodze. Wracajmy już. Tą samą drogą, która przyszliśmy. Nic tu po nas. Na dziś wystarczy.
- Wydajesz się znużona – zatroskał się młodzieniec.
Kina faktycznie ciężko łapała oddech. Otarła czoło górną stroną dłoni i odpowiedziała:
- Rzucenie dwóch zaklęć dla mnie to jak szybki bieg dla opasłego włodarza. Jestem troszkę zmęczona. Ale to zaraz przejdzie, tak jak przechodzi zadyszka. A teraz pójdźmy, nie zwlekajmy.
- W porządku. Tędy.
Ruszyli w drogę powrotną. Kina była w pełni zadowolona z przeżytego dnia. Lubiła działać, a dzień ten dawał jej ku temu szansę. Była ukontentowana wynikiem swych czarów. Cieszyła się także tym, choć nie wiedziała dlaczego, że mogła zaimponować Oranowi. A zaimponowała i to nielicho. W drodze powrotnej towarzyszył im pośpiech, nerwowe podniecenie i, co zdarzało się coraz rzadziej – milczenie. Mimo strachu i zdenerwowania, bezbłędnie trafili na dukt. Wskoczyli na wierzchowce i bez słowa, obaj opuścili się kłusem w stronę Dębówek. Adeptka zauważyła, że młodzieniec ją obserwuje. Wiedziała, że nie jest to obserwacja, jaką poddał ją w pierwszym dniu, kiedy to skupił się głównie na jej tylnej części ciała znajdującej się między łopatkami a kolanami. Nieco się speszyła, ale szybko doszła do wniosku, że nie ma się czego wstydzić. Pokaz jej zdolności na pewno wzbudził w nim ciekawość i zmusił do refleksji. Oran zaś bezmiernie ciekawił się i oddawał refleksji. Trwało to aż do momentu, gdy na tle zachodzącego księżyca ukazała się wieża ratusza.
- Jedziemy do karczmy – spytał w końcu Oran.
- Tak – rzekła Kina – złapiemy jeszcze trochę snu i posilimy się z rana.
- Ranek, swoją drogę, już blisko – zauważył młodzieniec.
- Dlatego nie ma co tracić czasu – Kina przyspieszyła – nowy dzień przyniesie nam dużo trudu. Jeszcze wiele pracy przed nami.
Możliwe, że młoda czarodziejka nie zdawała sobie sprawy, że dużo trudu i pracy to mało powiedziane jak na to, co szykował dla nich wspomniany już przez nią nowy dzień. A szykował ich dość sporo.

IX

Oberża byłą już pusta, więc ich powrót został niezauważony. Kiedy wrócili do swego alkierza, oboje zasnęli w trybie natychmiastowym. Tym razem Oran zajął miejsce na krzesłach, Kina zaś usadowiła się na łożu.
Niewiasta obudziła się jako pierwsza. Spojrzała z ciekawością na skulonego Orana. Spał głęboko, więc postanowiła go nie budzić. Po raz drugi stwierdziła, że ludzie pogrążeni w śnie zyskują dużo uroku. Dziewczyna wstała i zeszła do gościnnej sali. Przywitała ją córka karczmarza.
- Ojciec miał wczoraj wieczorem dużo pracy z miejscowymi harcownikami, więc dziś odsypia. Wszystkie prośby proszę kierować do mnie –.odparła grzecznie zaczepiona przez Kinę młoda, mocno piegowata i prawie tak blada jak adeptka kobietka.
Kina miała prośby:
- Przyszykuj proszę balię z wodą oraz śniadanie dla dwóch osób – zarządziła, wręczając młódce monety.
Karczmarka znikła za szynkwasem a Kina ruszyła do stajni. Karmiąc i troszcząc się o konie, z którymi obchodziła się nad wyraz umiejętnie, adeptka chwaliła troskę oberżysty o swe potomstwo. Czarodziejka nieraz widziała, jak bezduszni karczmarze wykorzystują swe córki do pomocy przy pracy wieczorami i nocą. A wieczorami i nocą chłopi przeważnie są pijani. A pijani chłopi reagują dość żywo na każdą kobietę, szczególnie tą, która ich obsługuje. Nie każda kobieta jest tak odporna psychicznie, by znosić lubieżne uwagi, nieumiejętne komplementy, dwuznaczne propozycje, śmiałe oferty, by znosić bezecne spojrzenia, taksowania oraz cały wachlarz macnięć, szturchnięć i podszczypywań, często czynionych nieumyślnie, ale jeszcze częściej czynionych z okrutną premedytacją. Kina chwaliła w myśli poczciwego oberżystę, który, mimo iż nazwał karczmę dość prowokacyjnie, oszczędzał swej córce przykrości, jakie niesie ze sobą fakt bycia córką oberżysty.
Po doglądnięciu wierzchowców adeptka wróciła do karczmy. Podczas jej nieobecności pojawili się już pierwsi goście Kina osądziła po ubiorze i zachowaniu, kim są nowoprzybyli. W najjaśniejszym kącie oberży zrobił sobie przerwę w pracy miejscowy chłop. W drugim kącie, tuż obok małego okna i pod głową dzika mającą już chyba ze dwa wieki, zasiedli trzej podróżni. Najprawdopodobniej kupcy. Umilali sobie czas czekania na strawę grą w karty. Grali cicho i spokojnie. Nie chcieli się rzucać w oczy, co w ich fachu było bardzo wskazane.
Kina zaczepiła młodą kobietę, gdy ta niosła piwo samotnemu chłopu:
- Balia, zimna oraz gorąca woda już czekają na panią w pokoju kąpielowym. Mydła jest mało, ale ręczę za jego skuteczność. Chyba, że woli pani świński łój.
- Wolę resztkę mydła – szybko odpowiedziała czarodziejka.
- Śniadanie podam, gdy tylko pani skończy się odświeżać, by nie wystygło.
- Świetnie. Dziękuję ci – uśmiechnęła się przyjacielsko Kina i ruszyła na górę. Do alkierza. Obudzić Orana.

X

- Oran – szepnęła mu do uch.
- Oran – powtórzyła namiętnie.
- Oran, zbudź się. Oran, moje ciało cię potrzebuje – mruczała.
- Potrzebuję cię, Oran. Wstań. Nie każ na siebie czekać.
Młodzieniec otworzył szeroko oczy. I usta, co sprawiło, że nie wyglądał zbyt inteligentnie.
- Oran, nie mogę już wytrzymać. Wstań. Moje całe ciało czeka na ciebie.
Młodzieniec przybrał minę, jakby właśnie się dowiedział, że jakiś nieznany dotąd wuj przepisał mu w testamencie dwie kopy wsi, pół tuzina miast i godność szlachecką. Po chwili uspokoił swe rozhulane emocji i wstał. Czuł, że zaraz dostanie erekcji.
- Kina, co ty... Przecież...
- Nareszcie – na twarzy adeptki pojawił się chyba najbardziej szelmowski uśmiech, na jaki ją było stać – nareszcie wstałeś, leniuszku. Wreszcie mogę prosić cię o przysługę.
- Jaką przysługę – przełknął ślinę Oran.
- Moje ciało definitywnie domaga się kąpieli. Jednak truchleję na myśl, że gdy będę jej zażywać, ktoś wejdzie do izby. Dlatego moje ciało potrzebuje i ciebie. Wiesz już, o co mi chodzi.
Śpioch widział oczyma wyobraźni, jak wrogie wojska, zapewne łupieżców z zachodu, palą dwie kopy jego wsi, grabią pół tuzina miast a mu pozostaje tylko tytuł szlachecki, a wraz z nim prawo do głosowania, które może sobie wsadzić głęboko w dupę.
- W życiu ci tego nie wybaczę – wycharczała jego krtań, niewdrożona jeszcze do komunikowania się.
- Czyli za pięć minut zacznij wartę. W nagrodę zjemy razem śniadanie.
- Zapłacisz mi za to – zastękał Oran.
- Już zapłaciłam za strawę, jeśli o to ci chodzi. Niczym się nie przejmuj – uśmiechnęła się Kina a był to uśmiech, o jaki młodzieniec nigdy by jej nie podejrzewał. Czarodziejka najprawdopodobniej także by się o niego nie podejrzewała.
Podczas śniadania Oran boczył się na Kinę. Nie mógł darować sobie, że tak łatwo dał się wywieźć w pole, a jej, że tak okrutnie z niego zadrwiła. Adeptka, dręczona wyrzutami sumienia jako pierwsza zaczęła rozmowę:
- Podobało ci się wczoraj?
- No, jak pojawiły się te fioletowe światła to było niesamowite.
- A te legowisko? Czy nie czułeś podekscytowania, wiedząc, że stoisz obok siedziby jednego z potężniejszych magicznych stworzeń?
- Tak średnio byłem podekscytowany – burknął szczerze Oran – dominującym uczuciem był wtedy strach. I panika.
- Myślałam, że taki junak jak ty nie odczuwa strachu – Kina zaczęła grać na męskiej dumie.
- Źle myślałaś. Odczuwam strach i wcale się go nie wstydzę, gdyż już nie raz dzięki niemu uniknąłem wielu nieprzyjemności.
- Rozumiem.
- Czy wczoraj rzuciłaś jakiś czar, dzięki któremu trafimy dziś do tego legowiska – Oran kontynuował rozmowę, a w jego głosie nie pobrzmiewała już nuta naburmuszenia, co nieco zadowoliło Kinę.
- Tak – odpowiedziała – naznaczyłam tamte drzewo. Wykorzystałam jego aurę do naszych celów.
- Ale jak... - indagował Oran.
- Zobaczysz. Też powinno ci się spodobać – przerwała mu Kina.
- Coraz bardziej podobają mi się twoje niespodzianki. I coraz wyżej cenię znajomość z tobą.
- A czy moja osobowość nie jest wystarczająca, by cenić sobie znajomość ze mną? Czy potrzebujesz do tego jakiś sztuczek – oburzyła się nieco Kina.
- Tak, bo im człowiek ma więcej zdolności, tym jest bardziej wartościowy.
- Ty jednak wciąż jesteś dzieckiem – zganiło go adeptka – widzę, że skończyłeś śniadać. Zatem na koń, czuję, że jeszcze dziś rozwiążemy zagadkę.
Oran nie kontynuował wątku. Udał się za Kiną do stajni.
Wierzchowce leniwie stąpały. Kina nerwowo rozglądała się po lesie, wyraźnie czegoś wypatrując. Oran sennie kiwał się na kulbace. Było już późne południe. Słońce było w dobrej formie i z zapałem demonstrowało, na co je stać. Na szczęście dla wędrowców, w kniei było przyjemnie chłodno. Wreszcie adeptka się uspokoiła i przestała wiercić się na swym siodle. Wyraźnie jej ulżyło.
- Oran, już nie raz udowodniłeś mi jak z ciebie ignorant. Proszę, nie utwierdzaj mnie jeszcze głębiej w mym przekonaniu.
- Ale o co ci znów chodzi – spytał młodzieniec, wyraźnie wyrwany z zamyślenia.
- Spójrz – powiedziała dumnie i wskazała palcem w stronę lasu.
Ignorant spojrzał w wskazane miejsce.
Między drzewami widać było jakiś wściekle biały punkt. Punkt ten, niczym gwiazda polarna połyskiwał i przebijał się przez nawet największy gąszcz i skupisko drzew.
- Czy to drzewo, które wczoraj naznaczyłaś – domyślił się Oran.
- Tak. Teraz trafimy bezbłędnie – odpowiedziała czarodziejka.
- Znasz się na swoim fachu – zauważył młodzieniec.
- To jedno z prostszych zaklęć – odpowiedziała skromnie Kina – nie ma się czym chwalić.
Adeptka przyjrzała się uważniej twarzy Orana. Nie był jak zwykle pogodny i szukający pretekstu do rozmowy. Twarz miała skupioną. Kina postanowiła przejąć inicjatywę.
- Oranie, mój przyjacielu, odpowiesz mi na nurtujące mnie pytanie?
- Jeśli tylko będę znał odpowiedź – odparł.
- Powiedz mi, ale szczerze. Ucieszyłeś się wtedy, kiedy kapłanka oznajmiła, że to mi będziesz pomagał.
- Ucieszyłem – na twarz młodzieńca wpełzł znajomy już adeptce pyszałkowaty uśmieszek.
- A można wiedzieć, dlaczego tak się ucieszyłeś.
- Bo wolałem towarzyszyć tobie niż tej drugiej. Jak jej tam było?
- Bince.
- Właśnie.
- Ale dlaczego wolałeś towarzyszyć mi niż Bince? Czyżbyś coś przeczuł. Intuicja? Miałeś co do nas jakieś podejrzenia – indagowała niewiasta.
- Ekhem... - zaczerwienił się Oran – mam być miły czy szczery?
- Zdecydowanie szczery.
- Po prostu twoja pupa bardziej mi się spodobała. To wszystko – odparł prostacko Oran i przybrał minę, po której poznać było, że przygotowany jest do najgorszego.
Dziewczyna parsknęła śmiechem, co bardzo zdziwiło Orana. Zamiast się złościć i przeklinać cały męski ród, Kina chichotała pod nosem i klepała się dłonią w biodro.
- Wiesz co, Oran – rzekła, gdy tylko się uspokoiła.
- Słucham.
- W prostocie piękno. Potrafisz być czasem pocieszny. I chyba sam nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy.
- Dziękuję – młodzieniec ukłonił się w kulbace.
- Mam jeszcze jedno pytanie. I znów będę oczekiwała szczerej odpowiedzi – Kina spoważniała i nieco poczerwieniała.
- Postaram się jej udzielić.
- Pamiętaj, że co się stało, to się nie odstanie. Nie będę się złościć ani mścić. Po prostu chcę znać prawdę – ciągnęła kobieta.
Oran przełknął ślinę.
- Słucham.
Kina odwróciła wzrok w stronę białego punkciku, udając, że pochłania on całą jej uwagę.
- Czy widziałeś coś wtedy, nad jeziorem – rzekła sucho, bez cienie niedawnego zadowolenia i radości.
- Nie wiedziałem więcej niż widzę teraz – Oran po raz ucieszył się, że może udzielić odpowiedzi zgodnej z prawdą.
- Kiedy was zauważyłem, byłyście zanurzone od ramion w dół. Nic poza twarzą, szyją i barkami nie było dane mi widzieć. Na dalszą obserwację nie było czasu, gdyż spotkałem waszą opiekunkę.
- Dasz mi słowo, że nie kłamiesz – szepnęła z nadzieją w głosie Kina.
Oran złoży jedną z nielicznych przysiąg, które miały pokrycie z prawdą.
- Niech mnie dybuk w dupę kopnie, jeśli łżę.
- Ani cal niżej niż ramiona nie było ci dane widzieć – upewniła się.
- Jako słońce na niebie, ani cala niżej, choć żałuję.
Adeptka uśmiechnęła się. Widać ulżyło jej. Ale nie do końca.
- W takim razie co robiłeś nad jeziorem, w dodatku stojąc na kulbace?
- Wypatrywałem zwierzyny – tym razem Oran zełgał. Wbrew swojej woli. Z przyzwyczajenia – tropiłem ją od dobrych kilku godzin.
- Mam rozumieć, że rozglądając się za zwierzyną, przyuważyłeś nas i postanowiłeś nieco... - spytała Kina.
- ...nacieszyć oczy – dokończył za nią Oran.
- W porządku. Postaram się zrozumieć. W końcu jesteś tylko mężczyzną i rządzą tobą instynkty.
- Jestem człowiekiem i mam potrzeby, jak każdy – oburzył się młodzieniec.
- Każdy ma potrzeby, fakt. Ale nie każdy umie nad nimi zapanować – kontynuowała Kina.
- Jeśli chodzi o mnie, to umiem nad nim zapanować, choćby w podstawowym stopniu. Przecież nie chodzę i nie gwałcę dziewoi. Twój przypadek to był odruch, myślałem, że nikt nie widzi.
- A jakby naprawdę nikt by nie widział. Jakby nikt nie wyciągnął konsekwencji. Co byś uczynił.
- Sądzę, że... - Oran zawahał się. Kinie to wystarczyło.
- Widzisz, nie jesteś pewien, co byś zrobił. Zresztą nieważne, skończmy ten temat. Wszyscy jesteśmy konformistami. Sęk w tym, by próbować z tym walczyć. Może kiedyś się uda.
- Może – bąknął Oran i zmarkotniał.
Nastała niezręczna cisza. Kina nie pozwoliła jednak trwać jej zbyt długo:
- Oranie, mam jeszcze jedno pytanie.
- Jesteś dziś bardzo dociekliwa.
Czarodziejka zignorowała sarkazm i zaczęła:
- Skoro tropiłeś zwierzynę i natknąłeś się na nas przypadkiem, to nie miałeś złych zamiarów. Dlaczego więc nie próbowałeś wytłumaczyć się kapłance? Na pewno by cię wysłuchała.
- Kino, zrozum. Ja nie na co dzień spotykam się z magią. Nie na co dzień stara baba zmiata mnie z kulbaki jednym ruchem jeszcze starszego badyla. Ja po prostu się bałem. Byłem przerażony. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Wolałem nie mówić nic, bo tylko winny się tłumaczy.
- Chyba masz trochę racji – skinęła głową adeptka – biedactwo, byłeś przerażony?
- Nie kpij ze mnie – żachnął Oran.
- Nie kpię – uśmiechnęła się jowialnie Kina – żal mi cię, biedaczysko – rzekła i pogłaskała młodzieńca po głowie.
Biedaczysko przyjęło pieszczotę. Młodzieniec przymknął oczy i rozkoszował się chwilą. Ręce niewiasty, choć zimne, były gładkie i pachnące. Jednak te systematycznie kąpiele nie szły na marne.
Kina cofnęła rękę, zdziwiona, że zdobyła się na podobny gest. Oran natychmiast otworzył przymknięte oczy, a z jego piersi dobył się jęk zachwytu.
- Co ci się stało – spytała czarodziejka.
- Patrz – młodzieniec wskazał palcem biały snop światła – jakie to duże.
- Już jesteśmy blisko. Musimy być ostrożni.
- Racja – przytaknął Oran, którego znów naszło nieznośne uczucie, że jest obserwowany.
Tak jak w nocy, ostatni odcinek przebyli pieszo, prowadząc za sobą wierzchowce. Młodzieniec nie mógł spuścić wzroku od białego światła, które kształtem coraz bardziej przypominał drzewo.
- Świetny przewodnik – skomentował – doskonały czar.
- Faktycznie przydatny – potwierdziła Kina.
Kierowali się wciąż w stronę coraz wyraźniejszego blasku. Zaaferowani, nawet nie spostrzegli, kiedy dotarli na miejsce. Gdy wędrowcy znaleźli się niecałe czterysta łokci od celu, marzenia Orana o dotknięciu zaczarowanego, błyszczącego drzewa prysły. Dąb zgasł i stał się podobny do reszty swych braci. Młodzieniec poczuł się jak dziecko, któremu odebrano podarowane wcześniej jabłko. Wyciągnął rękę w rozpaczliwym geście i stęknął jak skazaniec męczony na miejskim pręgierzu.
- Zapomniałam ci powiedzieć, że zjawisko znika, kiedy wróci się na wyznaczone miejsce – objaśniła Kina, widząc żałosną minę młodzieńca – myślałam, że to oczywiste.
- Mmmmmm – mruknął Oran i otrząsnął się z szoku.
- Nie wiedziałam, że aż tak ci się spodoba. Jak chcesz możemy to kiedyś powtórzyć, ale uprzedzam, nigdy nie dojdziesz do centrum światła. To zaklęcie jest dobrą metaforą życia. Wiecznie poszukiwanie celu. A kiedy jesteś już blisko...
- Lepiej powiedz, co teraz, pani metaforo – przerwał jej Oran.
Czarodziejka spojrzała z irytacją na młodzieńca, ale postanowiła nie komentować jego złośliwości:
- Teraz szukamy śladów, panie odważny. Musimy przetrząsnąć tę okolicę i zaobserwować, czy nie ma tu czegoś podejrzanego.
- To znaczy czego – nie rozumiał Oran
- To znaczy czegoś, co nie pasuje do ogólnego krajobrazu lasu.
- Aha – młodzieniec dalej nie rozumiał czego ma konkretnie szukać, ale postanowił nie narażać się adeptce.
- A jeżeli znajdziemy tego cieniostwora? Przecież w nocy mówiłaś, że niedaleko zapewne jest jego legowisko.
- Jest dzień, Oranie, a w dzień cieniostwory śpią. I to twardo. Jeśli będziesz miał szczęści znaleźć śpiącego cieniostwora, po prostu go nie budź.
- To mnie pocieszyłaś.
- Nie dramatyzuj tylko szukaj czegoś podejrzanego – rzekła Kina i kucnęła, przebierając w ściółce.
Junak przywiązał konie do drzew i również rozpoczął poszukiwania. Jednak nie oddalał się od Kiny. Chciał mieć ją wciąż w zasięgu wzroku. Nie wiedząc, co ma właściwie zrobić, robił to co adeptka. Grzebał w jagodzinach, zjadł kilka ich owoców, wąchał grzyby a jednego prawdziwka nawet schował do kieszeni oraz skrobał korę z drzew. Sam potem wykazał się inwencją twórczą i do swych prac dodał rzucanie szyszkami do celu, kopanie podobnych do nabrzmiałych dyń roślin, które pękały w iście komiczny sposób, wkładanie kija w mrowisko oraz śledzenie wzrokiem baraszkujących po drzewach wiewiórek. Kiedy jedno z rudych zwierząt zeskoczyło na ziemię, młodzieniec od razu skoczył w to miejsce, by przypatrzeć się akrobatce. Kiedy do niej podszedł, wiewiórka wspięła się na sam szczyt dęba z szybkością wystrzelonego bełtu. Oran odprowadził ją wzrokiem, po czym jego oczy zarejestrowały rzecz, która Kina zapewne nazwałaby podejrzaną. Pod dębem leżała lniany wór. Oran wziął go do ręki i stwierdził, na jego dnie znajdują się resztki ziemi. Zwykłej, czarnej ziemi. Młodzieniec rozejrzał się dookoła. Po raz kolejny poczuł na sobie czyjś wzrok. Poczuł go bardzo wyraźnie. Wiedział, że nie są sami w lesie, a teraz trzymał w dłoni niezbity dowód na to, że ktoś już tu był i najprawdopodobniej wie o zamieszkującej okolice bestii. Pełen obawy wziął wór i ruszył w stronę Kiny, która stała na baczność i wpatrywała się w gęstwinę.
- Też coś znalazła – pomyślał i przyspieszył kroku.

XI

Umysł młodej czarodziejki pracował na najwyższych obrotach. Rozum krystalizował już dość wyraźny obraz rozwiązania zagadki. Wiedziała już wiele, ale nie wszystko. Wtem usłyszała jak zbliża się do niej Oran:
- Zobacz, co znalazłem – rzekł wtykając jej pod nos lniany wór.
- Już chyba wiem, co tu się dzieje – wyszeptała.
- Co – ciekawość nie pozwoliła Oranowi na stworzenie bardziej rozbudowanego pytania.
- Mamy tu rzadki w tych stronach okaz Anima Sanguis czyli Żywa Krew, która rośnie tylko na Humus Mare zwanej morską glebą – rozpoczęła Kina i wskazała na brzydką, grudkowatą, zgniłozieloną roślinę, która kształtem i wielkością przypominała dynię.
- To nie jest samosiejka. Ktoś celowo ją tu posadził i troszczy się o nią, pielęgnował, nawoził – zerknęła na wór Orana – i podlewał.
- Masz rację, ja taż znalazłem ze trzy podobne chwasty – kiwnął głową Oran.
Kina myślała. Wykorzystywała całą swą encyklopedyczną wiedzę, by w końcu dojść do sedna sprawy. Czarodziejka widząc ogromnie, pełne zdziwienia i ciekawości oczy młodzieńca zaczęła myśleć na głos:
- Anima Sanguis rosnąca w dębowym zagajnik, systematycznie i w nadmiarze spożywana przez chodzący generator magii może spowodować pewne niespotykane procesy.
- Z tego, co wiem to Żywą Krew podaje się ludziom, którzy przeszli flebotomię.
- Tak, ale sądzę, że w tym przypadku możemy mieć do czynienia z czymś w rodzaju psucia krwi. Dochodzić może do choroby, na którą cierpi większość wąpierzy. W krwi brakuje żelaza i trzeba uzupełnić niedobór krwią z zewnątrz. Najlepiej ludzką.
- Chcesz powiedzieć, że... - Oran zaczął, ale nie dokończył. Nie pozwoliło mu na to zdarzenie, które obu wprawiło w prawdziwe osłupienie.
Naprzeciw nich pojawił się dziad. Typowy dziad, jakich wielu błąka się przed świątyniami oraz miejskimi bramami. Był chudy, brudny, cuchnący, zaniedbany, nosił szarą, postrzępioną kufajkę i znoszoną siermięgę. W ręce trzymał dębowy kostur. Nie był starcem, choć lata młodości miał już zapewne za sobą. Twarz miał, nie licząc brudu i zarostu, dość przeciętną. Nie miał nawet dziur po ospie ani blizn po bójkach.
- Widzę, że panienka oczytana – rzeka bezceremonialnie.
- I mam rację – Kina podjęła dialog – rozsiewasz po żerowisku cieniostwora Anima Sanguis i perfidnie go trujesz.
- Ileż mądrych, długich słów – dziad chwycił się za głowę.
- Mów łajdaku – w głosie Kiny po raz pierwszy pobrzmiewała nutka wściekłości – kim jesteś, co tutaj robisz i jaki masz w tym cel.
- Radzę nie podnosić głosu – wykrzywił wargi dziad i wskazał kosturem malutkie skupisko drzew – niedaleko znajduję się wykrot, a w tym wykrocie śpi mój dobry znajomy. A mój dobry znajomy zjadł dziś mą roślinkę. A po niej zawsze jest nieco agresywny.
- Jak zmuszasz go do jedzenia tego świństwa – syknęła Kina.
- Nie zmuszam, sam zjada. Jest bardzo smaczna – śmiał się dziad.
- Skąd wiesz, że takie połączenie wzbudza w cieniostworze rządzę krwi?
- Odkryłem to przypadkiem. Poza tym jestem znachorem i znam się nieco na zielarstwie.
Kinę zamurowało. Znachor - podrzędny miejski czarownik odkrył tak oryginalne i niespotykane połączenie dwóch magicznych podmiotów. Niektóre chramy pracują przez całe pokolenia, by odkryć podobne tajemnice, a leśny dziad dokonał odkrycia całkiem przypadkiem. A na celu miał...
Adeptka już miała zadać dziadydze kolejne pytanie, kiedy odezwał się Oran.
- A po cholerą zmuszasz to zwierzę do atakowania ludzi?
Znachor przestał śmiać się pod nosem. Jego twarz obrazowała teraz ciekawą mieszankę gniewu, zawiści i rozgoryczenia.
- Tylko proszę, nie wciskaj mi tu bajki o tym, jak to mścisz się na okolicznych mieszkańcach za to, że się z ciebie śmieją, że dzieci rzucają w ciebie kamieniami, dziewczyny na twój widok uciekają do chałup, a chłopi straszą kosami jak tylko zbyt zbliżysz się do ich domostw.
Dziad kipiał złością. Ręce, a razem z nimi kostur drżały mu jak w febrze. Oran jednak kontynuował:
- Pewnie jeszcze dodasz, że drażni cię to, iż ludzie zwracają się do ciebie tylko w czasie choroby lub zarazy, a gdy tylko im udzielisz swej wiedzy, znów stają się dla ciebie oziębli i traktują jak niewygodnego, zdziczałego patałacha.
Znachor patrzał na junaka wzrokiem, który mówił o wielu krzywdach, jakim poddałby młodzieńca, jeśli tylko nadarzyłaby mu się okazja.
- Oran, przestań. Jesteś okrutny – pisnęła Kina
Nic to nie dało:
- I na pewno, na domiar złego, kiedy zakochałeś się w jednej z dziewek, ta odrzuciła twe zaloty, jej ojciec poszczuł cię psami. Zaś po roku, dowiedziałeś się, że twa luba żeni się z innym. Na wesele oczywiście nie zostałeś zaproszony jako jedyny mieszkaniec wsi. Czy mam rację?
- Tak – krzyknął dziad a w jego oczach pojawiło się istne szaleństwo.
Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale wściekłość odebrała mu mowę. Zaczął cały się trząść w spazmach złości. Walił kosturem w drzewo i tupał nogami.
- Kina, on oszalał – rzekł chłodno Oran – trzepnij go jakimś zaklęciem, bierzemy dziada do wsi i wszystko tłumaczymy. Już po sprawie.
Oran zbyt pochopnie ocenił sytuację, co zresztą zdarzało mu się nazbyt często w swoim krótkim życiu.

XII

Zdarzenia posypały się lawinowo. W ciągu kilku sekund stało się tak dużo, że przeciętny człowiek musiałby obejrzeć podobne sceny kilka razy, by pojąć ich sens i znaczenie.
Kina zaczęła tworzyć dłońmi i palcami rozmaite figury, mamrocząc przy tym zrozumiałe tylko dla niej zaklęcia. Oran zauważył, że z każdego zakamarku wychodzi banda Limaka i uzbrojona po zęby oraz z groźnymi minami, rusza na nich. Sam Limak wyrasta za szalejącym znachorek i trzaska go w skroń jelcem. Dziad traci przytomność i pada na ziemię. Oran ze świstem dobył jatagana. Pięciu zbójów otoczyło ich, uniemożliwiając ucieczkę. Kina zastygła z małą świetlaną kulą między dłońmi. Wyglądała nad wyraz groźnie. Linak wziął się za boki i krzyknął na całe gardło:
- Oran, ty stary wygo, wiedziałem, że jeżeli ty się godzisz na włóczenie po lesie to musi mieć jakiś sens. Zawsze wiedziałeś, gdzie się zaczepić. Ale teraz przeszedłeś sam siebie. Dzięki tobie to ja rozwiążę zagadkę cieniostwora i stanę się sławny. Tylko muszę się jeszcze was pozbyć.
Kina spogląda na Orana z wyrzutem, smutkiem, złością i strachem. Pojęła wszystko.
- Dzięki tobie i dzięki niemu – Limak mówiąc to kopnął dziada - będę w stanie...
Z wykrotu daj się słyszeć leniwe, ale przeszywający ryk. Limak spojrzał w kierunku, z którego dochodził hałas. Z ziemi wybił się ogromny róg. Za nim pojawił się pysk. Za pyskiem z wykrotu wydostały się przednie łapy. Łapy podciągały zwalisty tułów. Po chwili oczom ludzi ukazał się w całym swym straszliwym majestacie cieniostwór. Potwór był wielki na cztery łokcie oraz pokryty błękitnym futrem. Posturą przypominał przewróconą gruszkę. Miał potężny tors, z którego wystawał uzbrojony w róg łeb oraz łapy szerokości średniej beczułki. Tylnie kończyny miał komicznie małe, służące raczej do utrzymania równowagi. Jego ciało było mieszanką mięśni, tłuszczu i futra. Bestia cały czas spała w wykrocie, przysypana małą warstwą ziemi, ściółki i liści. Z takim kamuflażem, w głębokiej wyrwie, pomiędzy drzewami, jej obecność pozostawała niezauważona. Do teraz. Limak nie zdążył nawet przyjrzeć się bestii. Cieniostwór machnął jakby od niechcenia masywną łapą i przetrącił Limakowi każdy krąg szyjny. Bandyta upadł niczym szmaciana lalka. Nim jego głowa dotknęła ziemi, był już martwy. Leżał obok znachora a jego martwym ciałem targały ostatnie skurcze. Piątka zbójów wpadła w panikę. Dwóch z nich postanowiło wciąż pilnować Kiny i Orana, trzech zaś ruszyło na odsiecz Limakowi. Popełnili błąd. Całą piątka. Cieniostwór, rozjuszony tak licznym towarzystwem, mimo głodu nie zaczął chłeptać krwi Limaka. Doskoczył do opryszków. Dosłownie. Już w locie trzasnął jednego zbira w klatkę piersiową, łamiąc nieszczęśnikowi wszystkie żebra wraz z mostkiem. Bestia wylądowała na drugim bandycie, przewracając go i miażdżąc dwiema łapami jego ramiona. Dobił nieszczęśnika rogiem. Trzeci rzezimieszek w tym czasie rzucił się na magiczne zwierzę. Cieniostwór nie bacząc na to, iż łotr zdążył zadać mu parę ran ciętych oraz zdołał wbić mu w futro średniej wielkości puginał, odwrócił się w jego stronę i spokojnie chlasnął opryszka w facjatę swym zbrukanym już krwią rogiem. Bandyta przewrócił się i chwycił za twarz. Wił się i orał nogami ziemię, a cienostwór z rozwagą stanął na tylnich łapach, dając dowód na to, że nie są tak słabe, na jakie wyglądają i runął całą masą na klatkę piersiową nieszczęśnika. Chrupnęło nieprzyjemnie. Siła ataku była tak wielka, że z ust zbója krew trysła na dobre trzy stopy a oczy wręcz wypadły z orbit.
W tym samym czasie Kina i Oran skorzystali z sytuacji. Czarodziejka krzyknęła „ichigeki" i cisnęła świetlaną kulą w jednego z opryszków. Łotr krzyknął, upadł i zemdlał z bólu. W miejscu gdzie jego ciało zetknęło się z magicznym pociskiem, brązowiło się spalone mięso. Oran niemal w tym samym momencie śmignął swym jataganem po niechronionej jelcem dłoni bandyty. Zbój upuścił swój miecz, ale nie poddał się. Wyciągnął majchra i rzucił się na Orana. Cwany młodzieniec uchylił się i zdradziecko kopnął kolano napastnika, skutecznie mu je wytrącając ze stawów. Korciło go, żeby sieknąć bezbronnego, wijącego się z bólu bandytę, ale wtem usłyszał głos Kiny:
- Na koń, głupcze!
Nie trzeba było dwa razy powtarzać. Wraz z Kiną rozwiązał i dosiadł szalejące ze strachu wierzchowce. Czym prędzej puścili się galopem, byle dalej od cieniostwora, który właśnie zwróciła na nich swą uwagę. Konie gnały, co sił. Jeźdźcy przywarli do nich, by gałęzie nie strącili ich z kulbaki. Oran tylko raz zaryzykował spojrzeniem w tył. Bestia nie ruszyła w pościg. Zajęła się trupami rozbójników. Konie sprawnie omijały rowy i drzewa. Po kilkunastu minutach szaleńczego galopu wyjechali na dukt.

XIII

Wierzchowce uspokoiły się i przeszły do cwału. Na drodze świeciło słońce, które w kniei było niemalże niewidoczne. Dukt w porównaniu z lasem wydawał się oazą światłości i bezpieczeństwa. Oran głęboko oddychał. Kiedy złapał oddech, głośno się zaśmiał i niemalże podskoczył na siodle.
- Udało nam się, Kina! Udało się! Jesteśmy najlepsi!
Czarodziejka nie podzielała entuzjazmu młodzieńca. Jej usta przemieniły się w cieniutką kreskę, a twarz była naprzemian blada i czerwona.
- Gówno nam się udało – krzyknęła - gówno mi się udało. Zabiłam człowieka, reszta zginęła także z mojej winy. A na dodatek cały czas dałam się wodzić za nos takiemu kłamcy jak ty.
Oran natychmiast przestał się uśmiechać. Zdawało się też, że nagle stał się mniejszy.
- Zasrany łowczy – ironizowała - cały czas mnie oszukiwałeś. To była twoja banda. Rozbójnicza banda, która nas śledziła. Kto wie, może od początku byłeś z nimi w zmowie.
- Kina, przecież...
- Milcz! Nie powiedziałeś mi prawdy w tej kwestii, więc zakładam, że oszukiwałeś mnie na wszystkich płaszczyznach.
- Wysłuchaj mnie – Oran wyglądał, jakby miał się rozpłakać - ja tylko chciałem oszczędzić ci takich szczegółów z mojego życia. Bałem się, że jak powiem ci prawdę, to mnie odprawisz. Każesz iść precz.
- Idź precz! Nie chcę cię znać – grzmiała adeptka - perfidny kłamco! Wykonałeś swe zadanie, zwalniam cię z obowiązku. Spłaciłeś swój dług względem chramu. Resztę formalności załatwię już sama. Zejdź mi z oczu i nawet nie waż się za mną jechać.
- Ale ... - zachrypiał Oran.
- Jeśli zobaczę, że mnie śledzisz albo jak się będziesz za mną włóczył, potraktuję cię tak, jak twojego kompana, tam w lesie. Odejdź! Nie chcę cię więcej widzieć!
Kina ostentacyjnie odwróciła konia i ruszyła w stronę miasta. Oran nie ruszył się z miejsca. Patrzał na plecy czarodziejki. Nie odwróciła się, nawet nie zwolniła. Po kilku minutach znikła za zakrętem. Tak właśnie Oran zaprzepaścił wspaniałą znajomość. Stojąc samemu na środku duktu zastanawiał się nad swoim życiem. W głowie jeszcze szumiała mu adrenalina a na rękach krzepła krew. Siedział na kulbace i walczył z sumieniem. Cały jego światopogląd runął niczym domek z kart. Nigdy nie czuł się źle, gdy kogoś oszukiwał. Wręcz przeciwnie. Całe swe życie opierał na powiedzeniu, że „Kłamstwo ma krótkie nogi, ale za to bardzo zgrabne". Tym razem nogi, nie dość, że krótkie, były strasznie koślawe. Oran zaklął i ruszył w przeciwnym kierunku co Kina. Czuł się jak ostatni łgarz, kłamca i oszust, którym był. Czuł się jak worek gówna.

XIV

Kina zawitała w ratuszu Dębówek jeszcze tego samego dnia. Chciała wyruszyć z tego miasta czym prędzej i jak najszybciej znaleźć się w swym chramie. W karczmie kupiła jedynie skromny zapas żywności i od razu, bez chwili wypoczynku ani kąpieli, ruszyła na spotkanie z sołtysem.
- Więc padosz, że to tyn gizd z lasu? Ten niedoszły eskulap? Bamoncił łon cieniostworowi we łbie i bezto bestia nos napasztowała?
- Mniej więcej tak – Kina starała się zrozumieć kwestie sołtysa, mimo jego gwary.
- Ale tyn pieron już nie dycho?
- Jeśli chodzi o znachora to tak. Rozwścieczony cieniostwór rzucił się na niego.
- Rozumia. Więc mogemy się już czuć tu bezpiecznie – na twarzy sołtysa pojawił się uśmiech ulgi.
- Niezupełnie – Kina rozwiała jego nadzieje – jeszcze kilka zatrutych roślin rośnie w pobliżu jego żerowiska. Wątpię, czy ktoś ośmieli się zorganizować wypad w celu ich zniszczenia. Także ogłoście, by jeszcze przez co najmniej trzy tygodnie nie zbliżać się do lasu. Do tego czasu stwór powinien już zjeść wszystkie rośliny, a skoro znachor nie żyje, Żywa Krew już nie wyrośnie. Za miesiąc wszystko wróci do normy, ma pan na to słowo chramu
Kwitnącej Wiśni.
- Skoro o chramie godka – uśmiechnął się sołtys – jak mogemy mu się łodwdzienczyć?
- Nasze pobudki są altruistyczne. Wystarczy, że w czasie zbiorów jak zwykle złożycie skromne dary.
- Pewnikiem to uczynimy. A tak miendzy nami, to nie moga panience w czym pomóc? Czym dogodzić?
Kina zamyśliła się i po chwili milczenia rzekła:
- Tak, mam dwie prośby. Po pierwsze, proszę nakazać karczmarzowi zmienić nazwę oberży. Ze względu ma mnie i moje przekonania.
- Dobrze, to żadyn problem.
- Po drugie, proszę o szczerą odpowiedź. Znał pan tego znachora.
- A jakże – niemal krzyknął sołtys – dziwny to był chop. Wiecznie som, wiecznie na łodludziu. Znoł się tam ma gusłach, bezto ludzie trocha się go boli. Kiery kto był chory, tyn dziwoląg nigdy nie łodmówił pomocy. Ale teraz tyla tych wszystkich dekoktów, tyla tych eliksirów. Tryper, ospa, lepra. Nikt już na to nie choruje. I tak znachor stoł sie nie potrzebny. Ludziska trocha mu dokuczali, ale ogólnie był tu tolerowany. Aż do czasu, kiery tyn powsinoga zaczoł zolecić do mojej córy. Boroczka bez cały tydzień ze strachu nie wychodziła z chałupy. No to, jak jo go kiedyś ucapił, to powiedziłech mu, kaj moja córa mo jego zolety.
- Dziękuję, sołtysie – Kina nie mogła tego dłużej słuchać.
- Mam ostatnie pytanie, a potem proszę mnie nie zatrzymywać. Zależy mi na czasie.
- Dobrze.
- Czy ma pan psy?
- Ja. Mom dwa psy.
- Do widzenia sołtysie – pożegnała się adeptka i wstała z wygodnego krzesła, na którym usadził ją sołtys na samym początku rozmowy.
- Do widzenia – odparł sołtys – jeszcze roz dziynkuja.
Trzeciego dnia wędrówki, Kina stanęła przed bramą chramu. Dobrze pamiętała, jak tydzień temu wyjeżdżała stąd wraz z Binką i kapłanką. Jaka była radosna. Nieświadoma czekającej ją przygody. Jak była dziecinna i ufna. Teraz też się cieszyła. Autentycznie była zadowolona i dumna z siebie. Byłą zwolenniczką teorii, że „Co cię nie zabije, to cię wzmocni". Czuła się wzmocniona, czuła się silna i doświadczona. A jednocześnie czuła gorycz, iż to ktoś taki jak Oran musiał ją nauczyć siły i że to ktoś taki jak Oran musiał tak ją doświadczyć.
Adeptką odpędziła od siebie myśl o młodzieńcu i zapukała we wrota.
- Ciekawe, czy Binka wróciła już z tej nudnej narady. Muszę jej wszystko opowiedzieć. Pewnie pęknie z zazdrości.

XV

Oran obudził się w rowie. Do kaca moralnego doszedł właśnie kac czysto fizyczny. Wstał z trudem, gdyż wilgoć weszła mu w stawy. Poczłapał do najbliższej karczmy, sądząc, że to właśnie tam doprowadził się do takiego stanu. Nie pomylił się. Obok oberży czekał na niego znudzony, zaniedbany Żbik. Oran wszedł do tawerny i zamówił garniec zwykłej wody. Kiedy zorientował się, że nie ma z czego zapłacić, wyszedł. Zajął się Żbikiem. Sądząc po zachowaniu zwierzęcia, nawet ono nie było zadowolone ze stanu, w jakim znajduje się jego pan.
- Nie patrz tak ma mnie, to już ostatni raz.
- Gówno prawda.
- Zaufaj mi chociaż ty. Naprawdę teraz się poprawię,
- Chciałbym to zobaczyć.
- Zobaczysz.
Oran wjechał do Dębówek późnym wieczorem. Miał zamiar zatrzymać się na noc w znajomej karczmie. Odstawił nieco bardziej zadbanego Żbika do stajni, ale wchodząc do tawerny odruchowo spojrzał na szyld. Natychmiast wrócił po swego wierzchowca i ruszyła na zachód.
- Wiem, że nie lubisz nocnych podróży, ale jeśli tego nie zrobię, to oszaleję.
Szyld z napisem „Pod Kobiecym Wdziękiem" żegnał niedoszłego gościa.

XVI

Stara, pomarszczona kobieta w białej, schludnej szacie wszyła z monastyru i udała się do skromnego pokoiku. Udekorowany w cudaczne ryciny, śmieszne porcelanowe wazony i wschodnie ozdoby wyglądał jakby żywcem go przeniesiono z innej części świata. Siedząca na cisowym krześle kapłanka wysłuchał wchodzącej właśnie do pokoju młodej adeptki:
- Jakiś chłop prosi o audiencję.
- Poproś go, wszak teraz jest czas na to, by wysłuchać, co ma nam do powiedzenia prosty lud.
Mężczyzna wszedł do pokoju i nisko się ukłonił.
- Witam cię, mości wędrowcze. Nie spodziewałam się cię tu ujrzeć – kobieta uśmiechnęła się tetrycznie.
Oran w mig przypomniał sobie ten uśmiech. Tak samo uśmiechała się, gdy nad jeziorem cisnęła w niego zaklęciem.
- Proszę mi uwierzyć, jeszcze tydzień temu ja sam bym się tego nie spodziewał.
- Ale jesteś tu. Temu nie da się zaprzeczyć. W jakiej sprawie przychodzisz do nas? Jeśli lękasz się o swoją skórę, to możesz się czuć bezpiecznie. Spłaciłeś swój dług i nic cię z nami nie wiąże. Możesz dalej zajmować się tym, czym zajmowałeś się do tej pory.
Oran wiedział już, że nie należy się przejmować złośliwości staruszki. Niezrażony odpowiedział:
- Nie spłaciłem swego długu i wiąże mnie dużo z Kwitnącą Wiśnią. Dlatego, pomijając zbędne grzeczności, proszę o przyjęcie mnie do chramu.
Staruszka zaśmiała się równie szczerze, co złowieszczo. Jej śmiech wypełniał pokój przed dobrą minutę.
- Mości kawalarzu, czy nie wiesz, że w do chramu Kwitnącej Wiśni przyjmowane są tylko niewiasty?
- Wiem. Ale jako mężczyzna mogę być tu przydatny.
- Racja – przerwała mu kapłanka – mężczyźni mogą nam dobrodusznie udzielać swej pomocy. Wszak kobiety nie nadają się do wszelkich robót, chociażby do rąbania drewna na zimę.
Oran uśmiechnął się:
- Więc mogę zaoferować wam swą pomoc. Jako przyjaciel chramu?
Staruszka znów parsknęła śmiechem. Tym razem uspokoiła się szybciej:
- Niech i tak będzie – rzekła majestatycznie - zamieszkaj w okolicy, znajdź uczciwą pracę a wolny czas spędzaj tu. Bądź na każde nasze zawołanie. Ale pamiętaj – wtrąciła apodyktycznie – nie dostaniesz od nas żadnej zapłaty. Ewentualnie dozgonną wdzięczność.
- Rozumiem.
- Ponadto, jako, że jesteś mężczyzną, będziesz przeze mnie bacznie obserwowany.
- Oczywiście. Zgadzam się na wszystko.
- Najlepiej, jak będziesz zgadzał się ze mną – powiedziała poważnie kapłanka – ale póki co,
witam cię w nasze wspólnocie, mości pomagierze. Czuj się tu swobodnie, ale nie za bardzo.
Oran grzecznie się ukłonił.
- Od czego mam zacząć?
- Od powiedzenia mi, co skłoniło cię do podjęcia tejże decyzji,
Młodzieniec zaczerwienił się. Zwyczaj, szlifowany, pielęgnowany i ulepszany przez całe życie nakazał mu skłamać. Jednak w porę ugryzł się w język. Podrapał w tył głowy, przestąpił z nogi na nogę i zaczął:
- Ja po prostu chciałem być bliżej...
- Bliżej bogów – nie pozwoliła mu dokończyć kapłanka i po raz pierwszy na jej ustach zawitał życzliwy uśmiech.
- Bliżej bogów – powtórzyła – tak, nasz chram do idealne miejsce ku realizacji takich zamiarów.
Oran kiwnął głową. Staruszka klasnęła w dłonie.
- Zaprowadź konia do naszych stajen. Tam przekażesz go jednej z adeptek i wrócisz do mnie. Zapoznam cię z naszymi zasadami i oczekiwaniami względem ciebie.
- Jak sobie życzysz, pani.
Oran wrócił po wierzchowca i zaczął prowadzić go we wskazanym kierunku.
- Ciekawe, która adeptka lubi konie na tyle, by się nimi opiekować w stajni – pomyślał i trzepnął Żbika tręzlami.
- Tylko nie przynieś mi wstydu. Zaczynami nowe życie. Musimy dobrze wypaść.
Żbik spojrzała na niego i Oranowi przez chwilę wydawał się, że koń pokiwał z aprobatą łbem.
Młodzieniec uśmiechnął się sam do siebie i poczuł przypływ szczerego szczęścia. Takiego rodzaju szczęścia, z jakim się jeszcze nigdy nie spotkał. Teraz je poczuł i od razu się w nim zakochał. Bez pamięci.


* opowiadanie bierze udział w konkursie http://secretum.pl/konkursy/item/282-konkurs-na-fantastyczne-opowiadanie

Dział: Opowiadania