październik 05, 2024

Rezultaty wyszukiwania dla: historia

niedziela, 22 kwiecień 2012 14:05

Kobieta w czerni

Chyba każdy z nas pamięta wakacje, obozy, noce przy ognisku albo w ciemnym pokoju z latarką i te straszne historie, snute przez rówieśników. Opowieści o duchach. Dreszcze, przechodzące po plecach, a potem trudności z samotnym zasypianiem bez światła. Tak, „Kobieta w Czerni" przenosi nas z powrotem właśnie do tamtych czasów.

Arthur Kipps, młody notariusz z Londynu, przyjeżdża na pogrzeb samotnej pani Drablow, by uporządkować pozostawione przez nią papiery. Nie wie jednak, że Dom na Węgorzowych Moczarach, stojący samotnie na bagnach, skrywa swoją tajemnicę. Mieszkańcy miasteczka nie chcą o nim mówić i stanowczo odwodzą Kippsa od jakiegokolwiek kontaktu z tym miejscem. Na dodatek mężczyźnie ukazuje się zatrważająca kobieta odziana w czerń.

Szczerze mówiąc, największym problemem tej powieści jest fakt, że dla większości czytelników będzie rozczarowująca. Powiedziałabym, że jest to kolejna zwykła historia o duchach, tylko nieco bardziej rozbudowana. Po przeczytaniu nie pozostaje niedosyt. Ma się tylko wrażenie, że to nie jest do końca to.

Trzeba przyznać autorce, że „Kobietę w czerni" czyta się szybko i przyjemnie. Tylko nie ma w niej żadnej grozy. Odniosłam wrażenie, że książka miała trzymać w napięciu i chociaż w pewnym stopniu zapewnić ten dreszczyk strachu. Nie wyszło.

Nie zaprzeczę temu, że historia jest ciekawa i wciąga. Nie potrafiłabym oderwać się w połowie i już do niej nie wrócić. Zabrakło jednak tego mrocznego klimatu, który być może w ekranizacji zapewnia muzyka i dźwięki. Aczkolwiek moja pierwsza myśl po skończeniu lektury, brzmiała: Jak oni chcą z tego zrobić film?

Podsumowując, nie jest to powieść najwyższych lotów. Zdecydowanie nie nadaje się dla tych, którzy spodziewają się po niej czegoś więcej niż krótkiej rozrywki i ciekawej historii. Nie dostrzeżemy tam długiej akcji z typowych horrorów, bo ona rozwija się wręcz za szybko. Ale przynajmniej nie można powiedzieć, że nudzi. Zapewniam, że spodoba się wszystkim, którzy postawią na mniejsze wrażenia i postanowią po nią sięgnąć.

Uważam, że „Kobietę w Czerni" mogą przeczytać nawet osoby o słabych nerwach. Nie wystraszy ich tak bardzo. Z kolei miłośnicy grozy mogą stwierdzić, że książka nie jest dla nich. Myślę jednak, że nie będzie takim zawodem, jak w przypadku „Zmierzchu", który ktoś ogłosił horrorem.

Dział: Książki
poniedziałek, 01 październik 2012 00:00

Klątwa tygrysa. Wyprawa

„Wyprawa" to już trzeci tom przygód Kelsey i dwóch towarzyszących jej tygrysów. To historia natchniona sagą „Zmierzchu", którą autorka postanowiła wydać na własną rękę, ponieważ nie udało jej się znaleźć żadnego zainteresowanego wydawcy. I tym razem wydawnictwa popełniły poważny błąd, ponieważ powieść szybko trafiła na listy bestsellerów, po drodze zdobywając setki tysięcy fanów.

Po tym jak książę Ren (biały tygrys) został porwany przez Lokesha, dzieją się z nim dziwne rzeczy. Przede wszystkim nie pamięta swojej ukochanej, przyjaciółki i wybawczyni – Kelsey. Na dodatek sam dotyk dziewczyny sprawia mu fizyczny ból. Za to uczucie Kishana (czarnego tygrysa) rozkwita. Chłopak staje się dojrzalszy, mądrzejszy, a dla ukochanej jest w stanie poświęcić dosłownie wszystko. Mimo dziwnej sytuacji, bohaterowie decydują się podjąć przerwaną przygodę i rozwiązać zagadkę, a dziewczyna postanawia, że jeżeli Ren jej już nigdy więcej nie pokocha, to przynajmniej odzyska jego przyjaźń.

Wydawało mi się, że przeczytałam gdzieś informację o tym, że „Klątwa tygrysa" ma być trylogią. Jeżeli tak jest rzeczywiście, to będzie mi bardzo przykro z tego powodu, ponieważ książka tak naprawdę się nie kończy. Nawet epilog to jedynie wstęp do ciągu dalszego. Bardzo chciałabym się dowiedzieć, co ostatecznie stanie się z bohaterami... Cóż, „Wyprawa" w każdym razie nie rozwiązuje tego dylematu.

To samo co w pierwszym tomie „Klątwy tygrysa" podobało mi się bardzo, w drugim i trzecim zwyczajnie mi przeszkadza. Wyprawy w stylu Indiany Jonesa niestety stały się motywem nudnym i oklepanym, ponieważ przez ile tomów może dziać się ciągle to samo? Nie podobało mi się również to, że Kelsey się w ogóle nie zmieniła. Przez cały czas zachowuje się dokładnie tak samo. Podczas gdy Ren i Kishan przeszli wewnętrzną przemianę ona jest tą samą, chaotycznie postępującą dziewczynką, która ma swój własny, dość nierzeczywisty, pogląd na świat. Naprawdę liczyłam na to, że coś w tej kwestii się w końcu zmieni.

Pomysł fabularny jest ciekawy i innowacyjny. Autorka pisze dość dobrze, jej największym problemem jest jednak sztuczność niektórych sytuacji. Na przykład kiedy chce coś przedstawić czytelnikowi, najczęściej Kelsey pyta o to pana Kadama, a on jej w dość nużący sposób różne rzeczy opowiada. Sądzę, że można było to zrobić znacznie bardziej interesująco.

Największą zaletą książki są relacje między głównymi bohaterami. Trójkąt miłosny, Ren – Kelsey – Kishan, wyszedł autorce perfekcyjnie. Postacie przekomarzają się ze sobą w naturalny i przyjemny sposób. Ich uczucia to naprawdę spora część fabuły. Obok przygód właśnie to w tej powieści stało się najważniejsze i do opisywania takich scen Colleen Houck ma prawdziwy talent. Jestem niezmiernie ciekawa ekranizacji i tego, w jaki sposób ukaże to reżyser.

Trylogia „Klatwy tygrysa" to pełna przygód, fantastyczna powieść. Ma swoje braki i niedociągnięcia, ale i tak bardzo przyjemnie się ją czyta. Z ciekawością śledzi się losy Kelsey i dwóch tygrysich braci. Sama autorka ze swoich książek jest bardzo dumna, a na Facebooku śledzą ją setki fanów. Książka reprezentuje sobą coś nowego. Jest inna od setek takich samych historii i choćby dlatego warto ją przeczytać. Myślę, że każda dziewczyna o romantycznym sercu i duszy, ucieszy się z poznania pełnej uczuć, dzielnej i dobrej Kelsey. Nie wspominając już o dwóch zabiegających o jej względy książętach. Jeżeli szukasz czegoś, co pomoże Ci oderwać się od szarej rzeczywistości, ta książka jest właśnie dla Ciebie.

Dział: Książki
poniedziałek, 04 czerwiec 2012 13:56

Klątwa tygrysa. Wyzwanie

Mogłoby się wydawać, że w świecie romantycznych powieści paranormalnych było już wszystko. Colleen Houck jednak postanowiła rozwiać ten mit. Dwa tygrysy, dwaj zaklęci hinduscy książęta i jedna, przeciętna, amerykańska dziewczyna, od której zależy ich los. „Klątwa tygrysa" to niezwykła, pełna wartkiej akcji, intrygująca historia, która zachwyci niejednego czytelnika.

Drugi tom powieści zaczyna się w miejscu, w którym skończył się pierwszy (co wbrew pozorom wcale nie jest takie oczywiste w przypadku niektórych książek). Kelsey wróciła do Stanów Zjednoczonych, jednak w nagrodę za swoją pracę otrzymała dom, samochód i sporą sumę pieniędzy. Została również, wbrew swojej woli, zapisana na uniwersytet. Ren, tak jak sobie tego życzyła, w ogóle nie odzywa się do niej, więc dziewczyna, żeby zapomnieć o swoim tygrysim księciu, zaczęła umawiać się na randki. Chętnych kandydatów jej nie brakuje, najbardziej jednak polubiła Li, swojego trenera sztuk walki. Sytuacja komplikuje się jednak, kiedy Ren również przyjeżdża do Ameryki, oznajmiając Kelsey, że nie mógł już dłużej bez niej wytrzymać.

Mimo wszystkich środków bezpieczeństwa, jakie zastosował pan Kadam, Lokeshowi udaje się namierzyć dziewczynę. Bohaterowie zostają rozdzieleni i tym razem, Kelsey przyjdzie (tak jak oczekiwali czytelnicy) spędzić sporo czasu z Kishanem (zmieniającym się w czarnego tygrysa bratem Rena). Protagoniści uświadamiają sobie wiele uciekających im wcześniej rzeczy, a autorka książki postanowiła zaskoczyć czytelników, wykorzystując niestety dość ograny motyw (którego jednak nie będę zdradzała, ponieważ jeżeli ktoś nie czytał trylogii „Igrzysk Śmierci" czy choćby przygód Drowa Drizzta Do'Urdena, to naprawdę będzie zaskoczony). Niestety przez takie chwyty powieść straciła sporo ze swojej wcześniejszej oryginalności.

Książka jest napisana ciekawie i bardzo obrazowo. Colleen Houck maluje słowem, dokładnie przedstawiając czytelnikowi miejsca, ubrania, czy przygody swoich postaci. Barwne opisy wyróżniają „Klątwę tygrysa" z grona współczesnych powieści młodzieżowych, które są pisanie niczym przepełnione akcją scenariusze filmowe. Oczywiście Indii i przygód rodem z „Indiany Jonesa" również nie zabraknie. Pod tym względem nic się nie zmieniło.

Niejednokrotnie podczas czytania powieści, szczerze się uśmiechałam. Niektóre sceny i zachowania bohaterów są po prostu do zakochania. Czasami z kolei postawa Kelsey bardzo mnie irytowała, ale nie mogłabym nazwać dobrą książki, która nie wywołuje we mnie żadnych emocji. Określenie bilauta (czyli kociak), jak nazywał ją Kishan, zdecydowanie do dziewczyny pasuje.

Wydanie książki może nie jest perfekcyjne, ale z pewnością również się nie rozpada (czytałam kilka takich właśnie opinii). Okładka zdecydowanie przyciąga wzrok, tłumaczenie i opracowanie edytorskie są bez zarzutu. Brakuje mi chyba tylko skrzydełek, dzięki którym nie zaginają się rogi. Natomiast te braki nieco wynagradza cena, która jest niższa niż ceny podobnej grubości książek innych wydawców. No cóż, coś kosztem czegoś. Chyba po prostu tego rodzaju kompromisów czasami nie sposób uniknąć.

„Wyzwanie" to barwna, pełna tajemnic i intrygująca historia, w której każdy będzie w stanie znaleźć coś dla siebie. To nie tylko „trójkąt miłosny" (jak wyczytałam z okładki), ale również ciekawa, pełna magii przygoda. Akcja przeplatana jest zabawnymi sytuacjami i legendami z Indii. Mimo powielania pewnych wzorców, książka wnosi w życie czytelników pewien powiew świeżości – jest to coś zupełnie nowego. Opowieść jakiej jeszcze dotąd nie było.

Dział: Książki
czwartek, 22 marzec 2012 13:49

Klątwa tygrysa

Indie to ciekawy kraj, a Hindusi są narodem, którego kultura jest bardzo stara i złożona. W pamięci przechowują niezwykłe legendy i mity. To właśnie na tych historiach opiera się fabuła „Klątwy tygrysa”.

Wszystko zaczyna się ponad trzysta lat wcześniej. Młody książę zostaje zdradzony przez własnego brata, gdyż ten zakochał się w jego narzeczonej. Potem nadszedł czas klątwy. Wracamy do teraźniejszości, choć w dalszym ciągu jest nietypowo. Główna bohaterka – nastoletnia Kelsey Hayes – szuka pracy, znajduje ją bez problemu, tylko, że… w cyrku. Właściwie dziewczyna nie ma nic przeciwko sprzątaniu po zwierzętach – byleby nie były to słonie. W nowym miejscu pracy natychmiast czuje się jak u siebie, tam też zaczyna się jej fascynacja. Poznaje białego, indyjskiego tygrysa, z którym – dosłownie – się zaprzyjaźnia. Rozmawia z drapieżnikiem, czyta mu i poświęca na przebywanie w jego towarzystwie każdą wolną chwilę. Pewnego dnia trafia się kupiec, który chce tygrysa zabrać z polecenia swojego pracodawcy do rezerwatu w Indiach, a do dbania o jego wygodę i bezpieczeństwo w podróży, zatrudnia naszą młodą bohaterkę. Mimo, że książka wciąga już od pierwszych kartek, to dopiero tam, w obcym kraju, rozpoczyna się prawdziwa przygoda.

Colleen Houck swoją powieść pisała natchniona twórczością J.K. Rowling i Stephenie Meyer. Jednak stworzeni przez nią bohaterowie są postaciami interesującymi, nie powielającymi wzorców, a przygody oparła na mitach i legendach. Podczas czytania poznajemy wierzenia i kulturę hinduską. Kelsey wciela się w rolę Indiana Jones’s, co niestety odbiera powieści sporą dawkę wiarygodności, tym niemniej jest naprawdę ciekawe. Opisy autorka tworzy bardzo barwne, czasem aż nazbyt, jeżeli wziąć pod uwagę współczesną, konkurencyjną twórczość, jej stylowi i trafnemu doborowi słów oraz języka nie można jednak niczego zarzucić.

„Klątwa tygrysa” to właściwie przeplatanie się wartkiej akcji, która trochę nasuwała mi na myśl grę komputerową, ze scenami romantycznymi. Na nich autorka skupiła się bardzo mocno, co stworzyło ciekawy efekt – jakby świat stawał w miejscu. Fabuła nie jest zbyt skomplikowana i opiera się głównie na przygodach bohaterów. Postaci książka również nie zawiera zbyt wiele – poza tymi pobocznymi, o których właściwie nic nie wiemy, te główne, są tylko cztery. Kelsey, która zdecydowanie typową dziewczyną nie jest, książę Ren – biały tygrys, książę Kishan – czarny tygrys, oraz ich opiekun, przyjaciel i sługa pan Kadam. Są one szczegółowo opisane, każda ma swój specyficzny charakter i odpowiednią motywację. Nadziwić się jednak nie mogę jak autorce udało się stworzyć tak grubą powieść tylko z czterema postaciami? Na dodatek pomimo tego, książka jest naprawdę udana.

Księcia Rena i Kelsey łączy zamiłowanie do poezji oraz literatury klasycznej. Czują wzajemne przyciąganie fizyczne i wiedzą, że są sobie przeznaczeni, a mimo to, dziewczyna ma tak niską samoocenę, że odpycha mężczyznę swoich marzeń. To irytowało mnie w powieści najbardziej. Wydawało się, że ma silną osobowość, a jednak – jak w przypadku Belli z powieści „Zmierzch” S. Meyer - nie potrafiła uwierzyć w siebie. Jednak literatura nie byłaby dobra, gdyby nie wywoływała w czytelniku żadnych – choćby takich negatywnych - emocji.

Oprawa graficzna książki jest cudna. Wreszcie powstała powieść, która nawet tym się wyróżnia! Już samo to (i oczywiście cudowny tygrys) zachęca, żeby po nią sięgnąć. Pierwszy tom – „Klątwa tygrysa” – jest wyjątkowo długi. Liczy sobie ponad 350 stron pisanych drobną czcionką. Zwykle ciekawe książki czytam w ciągu jednej nocy, a tą, mimo, że była bardzo wciągająca, musiałam rozłożyć na trzy wieczory. Błędów edytorskich nie zauważyłam. Pani Martyna Tomczak (tłumaczka) moim zdaniem spisała się znakomicie przekładając dość kwieciste zdania autorki na język polski. Ogólnie całe wydanie należy do tych urokliwych, estetycznych i wzorowych.

Jeżeli chcesz poznać romantyczną historię inną niż wszystkie, to „Klątwa tygrysa” jest właśnie dla Ciebie. Wartka akcja, ciekawa fabuła, niebezpieczeństwo i przygoda. Zazdrość i wielka miłość. Oraz oczywiście Indie, które autorka również bardzo zgrabnie czytelnikom przedstawia. To jedna z tych książek, po przeczytaniu których z pewnością sięgnie się po następną część.

Dział: Książki
środa, 22 maj 2013 13:45

Dziewczyna, którą kochały pioruny

Współczesna Ameryka, Los Angeles. Kilka miesięcy temu ogromne trzęsienie zamieniło wszystko w stertę gruzu, w krótkim czasie zmiatając z powierzchni ziemi wieloletni dorobek ludzkości. Zapanował wielki chaos komunikacyjny i nie tylko. Wszędzie rozpanoszyły się głód, choroby, kradzieże i rozboje oraz, co najważniejsze, nielegalny handel lekami i jedzeniem. Plaże do tej pory pełniące funkcję wypoczynkową zamieniły się w miasta namiotów. Jedynym ocalałym w Śródmieściu budynkiem jest wysoka Wieża. Jakby tego było mało, miasto stało się terenem psychologicznej walki dwóch ugrupowań religijnych, z których każde stara się pozyskać jak największą grupę zwolenników. Na czele jednej z grup stoi człowiek nazywający się Prorokiem, wieszczący nadejście kolejnego trzęsienia ziemi, poprzedzonego ogromną burzą. W ciągu trzech miesięcy udało mu się zgromadzić rzesze wyznawców. Drugie ugrupowanie, zwane Tropicielami, stara się pokrzyżować plany Proroka, jednak ich często niejasne metody działania powodują, że trudno ocenić ich intencje i w rezultacie przez dłuższy czas nie wiadomo, kto chce dobrze, a kto jest tym złym.

Główną bohaterką powieści jest osiemnastoletnia Mia Price, posiadająca niezwykły talent. Sama mówi o sobie, że jest żywym piorunochronem. Z tygodniowym wyprzedzeniem jest w stanie wyczuć zbliżającą się burzę, a uderzenie piorunem i moc, jaka wówczas przepływa przez jej ciało, jest dla niej niczym narkotyk. Mia może tę energię w sobie kumulować, może ją także wyzwolić spopielając wszystko, co się wokół niej znajduje. Dziewczyna nie ma łatwego życia. Ojca, który zmarł na raka, nie pamięta, z bratem coraz trudniej jest się jej porozumieć, jednak najgorzej jest z jej mamą, która od czasu wydobycia jej przez ratowników spod gruzów, cierpi na głęboki stres pourazowy i w zasadzie nie ma z nią kontaktu. Osamotniona Mia desperacko stara się zachować pozory normalności w rodzinie, bez skutku. W dodatku członkowie obydwu ugrupowań widzą w osobie Mii swoje brakujące ogniwo i natrętnie starają się ją pozyskać dla swojej sprawy. Bohaterka jest rozbita i nie wie, komu może zaufać. Najchętniej wybrałaby własną drogę, co jednak jest bardzo trudne.

Przyznać trzeba autorce, że pomysł na główną postać i jej umiejętności miała bardzo oryginalny i udało się jej go ciekawie przedstawić. Poznaczona czerwonawymi, cienkimi bliznami i kryjąca je pod grubymi ubraniami Mia jest interesującym typem bohaterki. W sumie, gdyby nie ta dziwaczna umiejętność przyciągania piorunów, Mia byłaby zupełnie zwyczajna i taka też, mimo wszystko, stara się być. Dba o rodzinę, ostatnie pieniądze jest w stanie wydać na leki dla matki, stara się chodzić do szkoły, bo tylko tam można dostać racje żywnościowe, jest spokojna i zrównoważona. Marzenia ma takie, jak każda dziewczyna w jej wieku: chce być kochana, mieć chłopaka, przyjaciół, nie wyróżniać się z tłumu. Ma jednak ten swój dar, czy jak wielu mówi przekleństwo, i wie, że nigdy nie będzie taka jak inni.

Dzięki narracji pierwszoosobowej doskonale wiemy, co się dzieje w głowie i w sercu Mii, jakie przeżywa rozterki i czym się kieruje. Nie dowiadujemy się jednak, skąd posiada tę umiejętność i w tym miejscu byłam nieco rozczarowana. Później okazuje się, że są też inni ludzie, podobni do Mii, ale to jej moc jest największa.

Pomimo wątków fantastycznych, umiejętnie wyważonych, powieść dobrze czyta się również jako historia sensacyjna. Stopniowane przez autorkę napięcie odsłania coraz więcej szczegółów całej intrygi i w zasadzie bardzo długo nie wiadomo, kto jest kim i czy ludzie z otoczenia bohaterki są tymi, za których się podają. Jest kilka zagadek, dla których wspólnym mianownikiem jest stara przepowiednia o Dziewczynie z Wieży, a oczekiwana burza okazuje się być tłem dla spektakularnego finału. Jakiego wyboru dokona Mia? Po której ze stron się opowie i czy będzie jej dane żyć normalnie? A może w świecie po katastrofie nie jest to możliwie?

O tym warto się przekonać samemu. Powieść czyta się szybko, z zainteresowaniem, a zakończenie jest naprawdę zakończeniem i raczej nic nie sugeruje tu kontynuacji. To ostatnie akurat jest dobre, bo miło czasem przeczytać coś w jednym tomie i przejść nad daną historią do porządku dziennego. Dlatego polecam. Elektryzująca historia o dziewczynie panującej nad piorunami jest dobrą lekturą na majowe, burzowe popołudnie.

Dział: Książki
środa, 02 listopad 2011 13:27

36

Nie mogłabym sobie wybaczyć, gdybym nie przeczytała tej książki. Wciąż pamiętam moment, w którym szukając jakiegoś ciekawego opowiadania natrafiłam na adres "36-horror-td". Historia, która była tam zamieszczona zachwyciła mnie już na samym początku i nigdy nie mogłam wytrzymać aż autor doda kolejny rozdział. A tu nagle... Wydanie książki! No i jak sobie odmówić, skoro nawet nie zna się zakończenia?

Sam autor można powiedzieć jest ewenementem (w dobrym tego słowa znaczeniu), bo rzadko zdarza się, żeby ktoś w tak młodym wieku napisał powieść. Ale to się tylko chwali! W końcu nikt nie powiedział, że swoich marzeń nie można spełniać jeszcze przed wejściem w dorosłość.

"Gdy ciernie zła i bólu oplotą Twe serce, przygotuj się na koszmar... Na żywej polanie..."

Kończy się trzytygodniowy obóz we Włoszech. Grupa młodzieży wraca autokarem do swoich rodzinnych domów w Anglii, jednak na włoskiej granicy niespodziewanie zastaje ich korek. Autokar zawraca i skręca w nieznaną drogę, brnąc przez burzę, kiedy w drzewo uderza piorun. W jego blasku pojazd stacza się w przepaść. Z rozbitego wraku wydostają się tylko osoby, którym wcześniej ukazała się tajemnicza liczba 36.

Zmęczeni i okaleczeni decydują się ruszyć w stronę miasta, jednak zastaje ich noc. Znajdują polanę i stojący na niej dom. W nim postanawiają przeczekać. Jednak wraz z rankiem zaczyna się prawdziwy koszmar.

Co trzeba zaznaczyć od razu, książka nie nadaje się dla osób o słabych nerwach. Dla tych, cierpiących na arachnofobię też raczej nie. Polecam ją za to czytać nocą, w ciszy i samotności. Oczywiście, jeśli ktoś lubi się bać przy horrorach.

Sam pomysł na fabułę jest świetny, pomijając może fragmenty, w których rzeczywiście dało się aż nazbyt wyczuć zamiłowanie autora do Ruin Scotta Smitha. Z wykonaniem jest trochę gorzej, ale sądzę, że z czasem nastąpi poprawa, bo nad stylem trzeba jedynie troszeczkę popracować.

Cała książka składa się z powoli dojrzewającego początku, wciągającego rozwinięcia i zaskakującego zakończenia. Powieść nie pozwala się od siebie oderwać, a czyta się szybko, choć trzeba stopniować wrażenia.

Brakuje mi tylko jednej rzeczy. Czuję niedosyt, bo mimo, że przeczytałam również alternatywne zakończenia, znajdujące się na blogu, nie wiem nic o dalszych losach rodzin zaginionych, które to przecież są czymś więcej niż tylko drugim planem.

Jeszcze jednym minusem, aczkolwiek takim, który można wybaczyć, są błędy, pojawiające się w tekście. Nie ma ich dużo, za to niektóre są wprost przezabawne i psują cały klimat.

36 polecam fanom survivalowych horrorów, mocnej grozy i pewnej nuty makabrycznych obrazów, bo przed takimi nie da się ustrzec, czytając powieść Tomasza Drogokupca. Od siebie dodam jeszcze, że niesawicie zagnieżdża się ona w pamięci, bo do tej pory wszędzie widzę trzydziestki szóstki, a jadąc i wracając z Włoch, nie myślałam o niczym innym.

W tej chwili pozostaje mi tylko czekać na kolejny, jeszcze lepszy popis autora.

Dział: Książki
poniedziałek, 18 lipiec 2016 16:49

Czasodzieje. Klucz czasu

Czasem powieść dla młodzieży potrafi wciągnąć na równi z powieścią dla dorosłych, wystarczy wciągająca fabuła, zaskakujący pomysł i po prostu dobre pióro.

Generalnie staram się trzymać z daleka od powieści dla młodzieży. Nie przepadam za nastoletnimi romansami, bohaterami i ich problemami, które szczęśliwie zostawiłam za sobą dobrych naście lat temu. Dla „Czasodziejów” jednak zrobiłam wyjątek. Dlaczego? W pierwszej kolejności dlatego, że mam spore zaufanie do pisarstwa autorek zza wschodniej granicy; często ich powieści odznaczają się nietuzinkowym humorem, lekkim piórem i brakiem truizmów. Po drugie autorka była wielokrotnie nagradzana, w tym również za tę powieść; wystarczy wspomnieć o nagrodzie „EuroCon 2010” (ESFS Awards) w kategorii „Najlepszy debiut”, czy o I miejscu w konkursie „Nowa książka dla dzieci”, przeprowadzonym przez wydawnictwo „Rosman”. A to nie wszystkie powody. „Czasodzieje” zostali naprawdę pięknie wydani; twarda okładka z intrygującą ilustracją, tematycznie spójne akcenty graficzne wewnątrz książki, a także trochę większy format i czcionka, ułatwiające czytanie młodemu czytelnikowi. Właśnie z tych powodów zainteresowałam się tą powieścią, a czy treść ujęła mnie równie mocno, o tym poniżej.

„Czasodzieje” to historia Wasylisy, niespełna trzynastoletniej dziewczynki o rudych włosach, pasjonującej się gimnastyką artystyczną. Wychowywana jest ona przez rzekomą kuzynkę babci, Martę Michajłownę, w zastępstwie rodziców, którzy porzucili swoją córkę. Dość trudna sytuacja społeczna i ekonomiczna Wasylisy wydaje się, że ulegnie diametralnej poprawie, gdy pojawia się bogaty ojciec. I rzeczywiście jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki z biednej sierotki, Wasylisa staje się bogatą dziedziczką, przyjeżdżającą do szkoły limuzyną i mieszkającą w okazałej rezydencji. Historia jakby wyjęta z klasycznej literatury dla dzieci, wystarczy wspomnieć „Tajemniczego opiekuna” Jean Webster, czy „Małą księżniczkę” Frances Hodgson Burnett. Nic jednak bardziej mylnego. Wasylisa pomimo nagłego odzyskania rodziny, ojca, a także nie znanego dotąd rodzeństwa, trafia do domu, w którym nie jest ani mile widziana, ani właściwie traktowana, co więcej cała familia okazuje się okropna, tajemnicza i okrutna. Odkrywane powoli sekrety, rodzą kolejne, coraz trudniejsze pytania? Co kryje się za zegarem w bibliotece? Kim była mama Wasylisy? Kto to są czasodzieje i czasomajstrowie? I dlaczego nikt jej nie ufa?

Powieść białoruskiej pisarki, Natalii Sherby, rozpoczyna się tam, gdzie zazwyczaj kończą się powieści dla młodszego czytelnika, a mianowicie biedna sierotka nagle odzyskuje rodzinę i należny jej status społeczny. W „Czasodziejach” jest to punkt wyjścia. Zaskakującym, przewrotnym wręcz pomysłem, jest to, że odzyskana rodzina jest wrogo nastawiona do nowo poznanej członkini rodu Ogniewów. Gdy główna bohaterka trafia do świata równoległego, na Eflarę, co również jest klasycznym elementem powieści fantasy („Przygody Alicji w Krainie Czarów” Lewisa Carolla, cykl Opowieści z Narnii C. S. Lewisa, czy cykl Świata Czarownic Andre Norton), ponownie wszystko nie jest tak jak powinno; nowo poznani przyjaciele jej nie ufają, czasodzieje pragną ją zabić, wróżki uwięzić lub wykorzystać do swoich gier politycznych, a Norton Ogniew (ojciec) wraz ze swoim potomstwem pragnie ją dożywotnio więzić. Nie zdradzając więcej z fabuły chciałam podkreślić, że jest to powieść dość przewrotna, która zaskakuje permanentną wrogością wszystkich postaci wobec głównej bohaterki. Jest to na tyle mocno zaakcentowane, że czytelnik zdaje sobie nagle sprawę, że oto ta młoda dziewczyna musi nauczyć się podejmować decyzje, ufać własnym sądom, uczyć się na własnych błędach, a pozostawiona bez wsparcia, zmuszona zostaje do samodzielności. Najtrudniejsze dla młodej Wasylisy jest umiejętne rozpoznanie, kto tak naprawdę jest przyjacielem, a kto wrogiem.

Powieść napisana jest sprawnie, lekkim piórem, a fabuła ze swoimi niedomówieniami i zagadkami, wciąga od samego początku i trzyma w napięciu do ostatnich stron. Jednak w tej beczce miodu, musi być łyżka dziegciu, a mianowicie irytowały mnie nieustające uprowadzenia Wasylisy, a ich sposób przeprowadzania, często był mocno naciągany. Rozczarowana jestem również całkowitym brakiem typowego dla wschodniego pisarstwa fantasy, poczucia humoru, choć w tym przypadku, można to tłumaczyć treścią książki, która skłania się bardziej ku grozie niż humoresce.

Powieść Natalii Sherby „Czasodzieje”, to bardzo dobra powieść dla młodego czytelnika. Główna bohaterka dostaje się do świata, w którym musi poruszać się po omacku, samodzielnie zdobywać wiedzę, doświadczenie, odkrywać prawdę i szacować, kto jest jej prawdziwym przyjacielem, a kto wrogiem. A czy nie właśnie na tym polega dorastanie? Autorka wprost chce przekazać młodemu czytelnikowi, że sami jesteśmy odpowiedzialni za własne życie, decyzje i ponosimy konsekwencje swoich działań, zarówno te dobre, jak i te złe.

Zdecydowanie jest to warta uwagi powieść, która rozpoczyna wielotomowy cykl „Czasodziejów”.

Dział: Książki
poniedziałek, 11 lipiec 2016 14:00

Bohater wieków

Istnieją teksty kultury, które nie mieszczą się w żadnych ramach oceny. To te, po których zapoznaniu – nieważne, czy jest to książka, film, serial, obraz, fotografia, etc. – potrafi się zmienić cały nasz światopogląd, które przenoszą nas do innej rzeczywistości, do takiej, w której chcielibyśmy żyć albo do takiej, która nas uwodzi swoją kreacją. To te, które wzbudzają w nas tyle emocji, co wydarzenia, które rozgrywają się naprawdę w naszym życiu. Bez wątpienia trylogia o Ostatnim Imperium Brandona Sandersona zalicza się dla mnie właśnie do tych dzieł – poza skalą, poza oceną, będąca wręcz definicją perfekcji.

„Studnia Wstąpienia” kończy się w momencie, w którym Vin i Elend docierają do tytułowego miejsca. Niestety, właśnie w tym miejscu wydarzają się rzeczy, których przewidzieć nie mógł żaden z bohaterów. Vin uwolniła moc zwaną Zniszczeniem, która teraz stara się doprowadzić do zagłady całego świata. Wraz z powrotem zabójczej formy wszechobecnych mgieł pojawiają się także potężne opady popiołów i coraz potężniejsze trzęsienia ziemi. Świat chyli się ku upadkowi odkąd zabito Ostatniego Imperatora. Czy Vin, Elendowi i reszcie ich zespołu uda się powstrzymać Zniszczenie? Czy uda im się uratować świat i sprawić, że będzie kolorowy jak dawniej, a mroczne czasy odejdą w niepamięć? Jaka może być cena tego ratunku? Czy uda im się uratować samych siebie?

Recenzja „Bohatera wieków” stanie się niejako także podsuwaniem całej trylogii. Ciężko jest uniknąć spoilerów, gdy opisuje się już trzeci tom, jednak postaram się, aby nie obciążyć Was nimi zbyt mocno. W ostatniej części trylogii Sanderson postanawia zakończyć wszystkie wątki, rozwiać wszelkie wątpliwości i dopowiedzieć to, co nie zostało wcześniej dopowiedziane. Wszystko układa się w klarowną, logiczną całość. Zaskakuje, w jak perfekcyjny i idealny sposób autor połączył wszystkie elementy układanki. Widać, że Sanderson od napisania pierwszego zdania trylogii wiedział, jak cała historia się zakończy, jak ją poprowadzi i jak rozłoży jej akcenty. To bardzo przemyślana historia oraz konstrukcja fabularna, w której nie sposób znaleźć żadnej luki.

Świat Ostatniego Imperium to świat bardzo ponury, przerażający, w którym nadal brak jedności oraz zaufania. Jednak świeci się w nim niewielkie światełko nadziei, dzięki zdeterminowanym, dobrym bohaterom, którzy są w stanie poświęcić własne dobro na rzecz większej szczęśliwości. W ostatnim tomie pojawiają się również nowe postacie, lecz więcej miejsca i czasu zyskują także ci, którzy nie mieli jeszcze swoich pięciu minut w pierwszych dwóch tomach.

Oprócz tego, że Sanderson zdobywa się na wyjaśnienia dotyczące funkcjonowania poszczególnych elementów świata przedstawionego oraz ich genezy, to pojawia się jeszcze nowa zdolność, o której wcześniej nikt nie wspomina – hemalurgia, czyli najbardziej brutalny rodzaj magii polegający na przejmowaniu czyjejś mocy przez śmierć. Pojawiają się także Zniszczenie i Zachowanie, czyli dwie przeciwstawne sobie siły. Pierwsza z nich podkręca dodatkowo tempo akcji za sprawą tworzonych przez siebie pułapek zastawianych na bohaterów.

Zakończenie powieści dosłownie wbija w fotel. Wierzcie mi, takiego zwrotu akcji się nie spodziewałam w najśmielszych snach. Ostatnie strony to prawdziwa huśtawka emocji, w trakcie której trudno nie wybuchnąć płaczem. Przy czym „Bohater wieków” to najbardziej dynamiczna część trylogii, obfitująca w jeszcze większą ilość akcji, które wzmaga nieobliczalność Zniszczenia i powolne umieranie świata przedstawionego.

Sanderson niebywale umiejętnie operuje językiem. To, jak znakomicie stworzył całe uniwersum oraz wymyślił nazwy wszystkich magicznych umiejętności można porównać z twórczością najważniejszych kreatorów gatunku fantasy. Całą trylogię czyta się niezwykle płynnie, ponieważ jednocześnie obfituje w spore ilości dialogów, jak i momenty opisów służą dokładnemu opisowi stoczonych walk czy działań podejmowanych przez bohaterów.

„Bohater wieków” to idealne zakończenie trylogii o Ostatnim Imperium. Dla mnie to seria, która jest po prostu majstersztykiem w każdym calu. Aż szkoda, że to tylko trylogia z bohaterami, których zdążyliśmy pokochać. Całe szczęście, że w tym uniwersum Sanderson postanowił osadzić jeszcze kilka historii. A nóż jeszcze dowiemy się czegoś nowego o przeszłości tych bohaterów, których spotkać już nie będziemy mogli.

Dział: Książki
poniedziałek, 11 lipiec 2016 13:06

W obcej skórze

Powieść W obcej skórze została uznana za najlepszy kryminał roku 2015 w Wielkiej Brytanii. Jest to pierwszy tom otwierający trylogię o młodej inspektor policji Marnie Rome. Zaciekawił mnie okładkowy opis i dlatego po książkę sięgnęłam, jednak muszę przyznać, że ani tytuł, ani opis ani okładkowe zdjęcie nie są w stanie przygotować czytelnika na to, co spotka go w trakcie lektury. Bo powieść jest po prostu obłędnie wciągająca, zaskakuje rozwiązaniami fabularnymi i wszystkie pozytywne opinie na jej temat są naprawdę zasłużone.

Współczesny Londyn, jaki dobrze znamy. Ponury, deszczowy, niezbyt przyjazny. Inspektor Marnie Rome i jej czarnoskóry partner Noah Jake udają się do ośrodka dla ofiar przemocy domowej. Mają nadzieję porozmawiać z jedną z przebywających tam kobiet. Jej zeznania mogłyby doprowadzić do postępu w śledztwie. Kiedy jednak policjanci przybywają na miejsce, trafiają w centrum makabrycznego zdarzenia. Na podłodze leży mężczyzna z raną zadaną nożem. Okazuje się, że to mąż jednej z kobiet przebywających w ośrodku. Jak i dlaczego doszło do tragedii, skoro drzwi wejściowe miały być cały czas zamknięte? Pytania mnożą się i nagle pierwotne śledztwo schodzi na boczny tor, a sprawa Leo i Hope Proctorów okazuje się bardziej zawikłana niż się początkowo wydawało.

Chyba największą siłą tej historii jest to, że początkowo sprawa wydaje się czytelnikowi dość oczywista. Oto zaborczy mąż, poznał miejsce schronienia maltretowanej przez siebie żony i poszedł tam, zabrać ją ponownie do domu. Co prawda fakty dość trudno ustalić, gdyż świadkowie wydarzenia czyli inne kobiety są w szoku i składają sprzeczne zeznania, ale wszystko wydaje się jasne. Pierwsze wrażenie bywa jednak mylne. Przenikliwa inspektor Rome, skrupulatnie bada ślady, przygląda się domowemu życiu Proctorów i dochodzi do zaskakujących wniosków.

Granie na oczywistościach celem zdezorientowania czytelnika to nie jedyny atut tej powieści. Na uwagę zasługuje główna bohaterka. Marnie Rome jest dobrą policjantką i ma dryg do tego, co robi. Jednak jej życie prywatne nie jest już tak poukładane. Kobieta wciąż żyje tragedią sprzed kilku lat, kiedy to adoptowany przez jej rodziców nastolatek, zabił ich. Marnie nie potrafi zerwać z chłopakiem kontaktu i regularnie odwiedza go w domu poprawczym, mając nadzieję, że zdoła w końcu zrozumieć motywy nim kierujące. Jej rodzice byli przeciętnymi ludźmi. Co takiego spowodowało, że zamknięty w sobie chłopak sięgnął po kuchenny nóż i dokonał takiej zbrodni? Ta sprawa nie pozwala pójść bohaterce dalej. Wspomnienia wciąż kotłują się w jej głowie, a dezorientacja rośnie, bo przecież powinna czuć do przybranego brata nienawiść, być przekonana o jego winie, a zamiast tego kiełkuje w niej coś na kształt współczucia. Niejednoznaczność tej sprawy to klucz do zrozumienia bohaterki, myślę jednak, że do tego dojdzie dopiero w finale trylogii.

Trzeci ważny aspekt powieści to przemoc domowa w różnych aspektach. Mamy więc tutaj maltretowane przez mężów i partnerów kobiety, ale też ofiarę arabskiego pojęcia obrony honoru rodziny w osobie Ayany. Sarah Hilary dogłębnie pokazała psychikę bitych i upokarzanych kobiet, które nie tylko nie są w stanie podejmować samodzielnych decyzji. To akurat było najmniej szokujące. Najbardziej wstrząsnęło mną przywiązanie, jakim kobiety darzą swoich mężczyzn, mimo że ci tak źle je traktowali. Próbują ich tłumaczyć, obwiniają siebie, a przede wszystkim martwią się, kto im ugotuje i posprząta, gdy ich nie będzie w domu. To naprawdę straszne. Z tego powodu kobiety te są raczej kiepskimi świadkami, gdyż wewnętrzny obronny przymus kłamania, by uniknąć bólu, powoduje, że nie są wiarygodne w swoich zeznaniach.
Przemoc domowa to swoisty łańcuch. Na przykładzie Hope, Simone widać, jak wzrastanie w takich warunkach wpływa na psychikę dziecka, które kiedyś dorośnie, założy rodzinę, będzie rodzicem.

W obcej skórze to mocna, dobitnie napisana powieść, którą polecam każdemu. Dobrze się czyta jako historia sensacyjna z elementami dramatu psychologicznego. Jednak jeśli ktoś szuka wnikliwego studium przemocy i jej skutków to z pewnością będzie zadowolony z lektury.
Jesienią ma się ukazać druga część trylogii zatytułowana Nie ma innej ciemności i już na nią niecierpliwie czekam. Nie przepadam za określeniem must have w stosunku do książek, ale kontynuacja losów inspektor Rome, do takich właśnie należy. Polecam i zachęcam. Nie przeczytać tej książki, czy minąć ją obojętnie, to duży błąd, a zagorzały czytelnik nie może sobie na coś takiego pozwolić.

Dział: Książki

SQN Imaginatio wypuściło darmowego e-booka z opowiadaniem Piotra Patykiewicza, pt. Parch. Tekst można pobrać już w tym momencie na platformie Virtualo.pl, ale wkrótce będzie ogólnodostępny. Parch to osobna historia osadzona w spustoszonym tajemniczym Upadkiem świecie znanym z kart powieści „Dopóki nie zgasną gwiazdy" wydanej przez SQN w zeszłym roku.

Dział: Książki