kwiecień 29, 2024

×

Ostrzeżenie

JUser::_load: Nie można załadować danych użytkownika o ID: 1942.

Rezultaty wyszukiwania dla: fantasy

czwartek, 19 lipiec 2012 11:14

Dziewiąty Mag, t.1

Zanim zaczęłam pisać recenzję zajrzałam do komentarzy pod opisem „Dziewiątego Maga" na Secretum.pl. Na trzynaście wypowiedzi znalazłam dwie niepochlebne. Moim zdaniem taki stosunek opinii pozytywnych do negatywnych o czymś świadczy. Zawodowym krytykiem nie jestem, zresztą najczęściej jest tak, że im coś większe cięgi zbiera od takich zawodowych krytyków, tym większy komercyjny sukces odnosi. I proszę Państwa - tu zdecydowanie będzie widoczny ten komercyjny sukces. „Dziewiąty Mag" A.R. Reystone zdecydowanie mi się podobał.

Kilka słów na temat fabuły: Ariel - trzydziestoletnia z okładem pani doktor weterynarii, w realnym świecie prowadzi ze wspólnikiem klinikę dla zwierząt. Mieszka razem z dziesięcioletnią córką - Amandą w domu na przedmieściach, z którego całkiem niedawno wyniósł się mąż. Pani doktor jest w trakcie niezbyt przyjemnego rozwodu. Pewnego razu do kliniki przychodzi tajemniczy mężczyzna, wypytując o Ariel. Spotykają się później, ale kobieta nie chce uwierzyć w jego opowieść. Że niby jest jakiś równoległy świat, w którym oprócz ludzi żyją elfy, krasnoludy, centaury, chimery i... smoki! I ten świat potrzebuje jej pomocy, bo smoki chorują i są coraz słabsze? Nieprawdopodobne. Czyste wariactwo! Ale kolejny wysłannik z tamtego świata - Marcus, przybywa w towarzystwie najprawdziwszego smoka. Ariel po prostu nie ma wyboru - przechodzi przez portal do magicznego świata i zostaje konsultantem do spraw smoków jednego z dziewięciu miast. Choć początkowo ten świat wydaje się aż nadmiernie bajkowy ze względu na ilość zasiedlających go magicznych istot, Ariel powoli przekona się, że ma i swoje ciemne strony. A powtarzające się ataki złych istot na ochronne kopuły miast oraz chorujące i słabnące smoki to tylko część problemu. Wzajemna fascynacja Ariel i Marcusa, rodzące się między nimi uczucie, w zasadzie nie mają szans na powodzenie. W świecie smoków tylko zwierzęta i istoty mieszkające poza miastami mają prawo tworzyć rodziny. Prokreacja podlega dziwacznym i okrutnym zasadom Losowania, a rodzice nie mają prawa wychowywać własnych dzieci. System sprawia, że o nich po prostu... zapominają. Ariel ujawnia niezwykłe zdolności magiczne, co sprawia, że władze Trzeciego Miasta, w którym pracuje, układają dla niej plan, jakiego z pewnością nigdy sama by nie zaakceptowała. Dlatego nie jest o nim informowana, a Naczelny Mag i Wszechwiedząca bez skrupułów spiskują i manipulują, by wmanewrować konsultantkę w jego wykonanie. W dodatku z jakiegoś powodu źródła magicznej wody, dające moc podtrzymującą kopuły ochronne miast, zdają się wysychać. Ich śmierć oznacza dla miast zagładę. Ariel musi ratować smoki, ale nie jest to jej najważniejsze zadanie... Przede wszystkim musi przeżyć, ponieważ komuś bardzo nie podoba się jej obecność i działania.

A. R. Reystone to pseudonim polskiej pisarki i to da się wyczuć w osobliwym doborze imion bohaterów. Jakoś tak podskórnie dają nie-anglojęzyczny, jak dla mnie dość uroczy, efekt. Początek trochę mnie rozczarował, ale akcja błyskawicznie wciąga, książkę czyta się niezwykle lekko - pomimo ponad 500 stron, mojej przeciętnej szybkości czytania i ponad ośmiogodzinnego dnia pracy, mnie wystarczyły dwa dni.

A czemu początek rozczarowuje? Ze względu na oczywistość i czarno-białe relacje między bohaterami. Dopiero po kilku pierwszych akapitach pojawiają się na tej idealnej powierzchni interesująco wyglądające rysy (rozgrywki Naczelnych Magów i wszechwiedzącej Oriany, dyskryminacja kobiet, Losowanie, izolowanie społeczeństwa od informacji i inne).

Panowie, nie będę zdziwiona, jeśli książka się Wam nie spodoba. Powiedzmy sobie szczerze - to książka pisana przez kobietę i bardziej dla kobiet. No chyba, że jesteście w stanie przełknąć wątek miłosny, którego nie powstydziłby się Harlequin. Jeden z komentujących opis książki na Secretum.pl (Borys, post #7) porównuje „Dziewiątego Maga" do „Zmierzchu" (ze względu na koncentrowanie się na emocjach bohaterów) i muszę przyznać, że bardzo trafnie. Mam jednak nadzieję, że „Dziewiąty Mag" nie zmęczy swoich czytelników tak szybko, jak historia romansu śmiertelniczki i wampira.

„Dziewiąty Mag" to przyjemna, odprężająca opowieść. W porównaniu z brutalną prozą „Gry o tron" zdaje się wręcz nieco naiwna - to jak porównywać rafaello z krwistym stekiem... Ale przyjemnie co jakiś czas smakować i to, i to. „Dziewiątego Maga" polecam łakomczuchom. Ja z niecierpliwością czekam na kolejne tomy tej trylogii.

Dział: Książki
czwartek, 02 luty 2012 10:45

Kuroshitsuji #02

Sławny Kuba Rozpruwacz - seryjny morderca grasujący w Londynie w 1888 roku, doczekał się wielu naśladowczych historii w literaturze i filmie. Przypisywane mu ataki zwykle dotyczyły prostytutek z ubogich dzielnic. Mordował je poprzez poderżnięcie gardła, a potem wycinał niektóre narządy wewnętrzne. Dlaczego jednak przedstawiłam tą historię? Otóż w tomie drugim Mrocznego Kamerdynera, młody hrabia Ciel Phantomhive, wyrusza do Anglii, by w służbie królowej, rozwiązać zagadkę Kuby Rozpruwacza.

Sebastian staje się coraz bardziej złośliwy. Autorka wyraźnie pokazuje sarkazm i ironię niemal w każdym jego geście. Tym razem kamerdyner rodziny Phantomhive odkrywa swoje mroczne oblicze i prezentuje czytelnikom, co myśli o innych (zwłaszcza o pracującej z nim służbie). Natomiast Cielowi dokucza najbardziej, umyślnie utrudniając mu śledztwo – choć oczywiście robi wszystko to, co do niego należy i jest w tym jak zwykle najlepszy. Poznajemy również ciotkę młodego hrabiego, jej kamerdynera i kilku innych – niekoniecznie pozytywnych – bohaterów. Dowiadujemy się również, że demon z piekła rodem jest... prawdziwym miłośnikiem kotów! I w tym momencie manga znów odzyskuje swój nietypowy urok. Mroczny kamerdyner jest bohaterem idealnym, takim „złym chłopcem" z serii tych, których tłumnie kochają dziewczyny. Niesamowicie przystojny, nie ma rzeczy, w której nie byłby dobry, a do tego jest chłodny, sarkastyczny i pozbawiony skrupułów. I jak tu Sebastiana nie kochać?

Drugi tom komiksu również jest zabawny, ale prawdę mówiąc humor, który w nim się pojawia jest w zupełnie innym stylu niż ten na początku. Podziwiam autorkę, której aż tak udało się go zmienić. Tłumaczy to tym, że tworząc go miała naprawdę podły nastrój i nic nie układało się po jej myśli, gdy się do tego specjalnie przedtem nie przygotowała. Jednak w dalszym ciągu cała atmosfera i sytuacje zawarte w książeczce są ujmujące. Dodatkowo ta kreska Yany Toboso! Po prostu aż ma się ochotę mangę przeglądać. Ciel w sukience (oczywiście to skutek tego, że Sebastian jest wredny, a nie żadnych niepasujących do klimatu dark fantasy perwersji) – to trzeba zobaczyć!

Kuroshitsuji, czyli mroczny kamerdyner nosi tym razem podtytuł (widoczny pod obwolutą) kurodokuta, mroczny lekarz. Jednak jest to jedynie ciekawy dodatek i zabawa w przebieranki dla Sebastiana, nie spoiler tomu. Z tyłu również czeka na fanów kilka interesujących ciekawostek – jak chociażby krótka historia, która podejrzewam została wyrzucona z głównej części, żeby nie rozleniwiać akcji.

Tym razem część nie kończy się wyraźnym rozwiązaniem wszystkich spraw, zapowiadając swojego rodzaju „to be continue" w najbliższym tomie. Na szczęście niezbyt długo trzeba będzie czekać, ponieważ komiks zaplanowany jest już na luty. Oczywiście gorąco tą serię polecam! Ciężko się przy niej dobrze nie bawić.

Dział: Komiksy
niedziela, 29 styczeń 2012 10:42

Kuroshitsuji #01

Mroczny klimat wiktoriańskiej Anglii, wątek kryminalny, dark fantasy, czarny humor i genialnie wręcz skonstruowany główny bohater. Przyjemna kreska, zero sentymentów, a jedynie dobra zabawa. Kuroshitsuji to dzieło młodej, japońskiej autorki, która doskonale zdaje się wiedzieć, co tak naprawdę spodoba się dziewczynom.

Sebastian Michaelis jest kamerdynerem rodziny Phantomhive. Usługuje dwunastoletniemu chłopcu o imieniu Ciel. Mimo tego, że ze swoich zadań wywiązuje się perfekcyjnie, to wszystko wokół traktuje z ironiczną pogardą i drwiną. O dziwo jednak ma anielską cierpliwość do nieudolnej służby – kucharza z głupimi pomysłami, niezdarnej pokojówki i ogrodnika. Młody panicz jest właścicielem firmy produkującej gry i zabawki, doskonale zna się na tym co robi i nikogo to nie dziwi, bo przecież jest dzieckiem, które powinno znać się na zabawkach, a sam interes kwitnie. Przedsiębiorczy chłopiec nie unika kontaktów biznesowych i wdaje się w relacje z innymi angielskimi biznesmenami i szlachcicami. Pech chciał, że trafił akurat na szajkę handlarzy narkotyków... Kiedy Ciel zostaje porwany, Sebastian bez wahania postanawia ruszyć mu na ratunek – z jednym tylko założeniem – byleby zdążyć przed kolacją.

Akcja mangi toczy się w Anglii, w czasach wiktoriańskich. Osobiście bardzo lubię tą epokę, a fantazje na jej temat w wykonaniu Japończyków są rzeczą godną uwagi – tak samo fikcyjną i fantastyczną jak ciekawą i barwną. Mroczny kamerdynerbezdyskusyjnie jest komedią, aczkolwiek taką w dobrym guście, a na dodatek pełną czarnego humoru. Podczas czytania zaśmiewałam się niemal na każdej stronie. Do tego manga, obok normalnego życia w widzianej oczami – wówczas dwudziestodwuletniej - japonki Anglii, zawiera również wątki fantasy co tworzy w niej wręcz niesamowity klimat. Odpowiedź na wszelkie pytania, które czytelnik stawiał będzie podczas poznawania mangi, Sebastian zawiera w jednym, jakże prostym i urokliwym zdaniu: „...demon ze mnie, nie kamerdyner.".

Kreska Yany Toboso jest moim zdaniem świetna. Autorka specjalizuje się w tworzeniu Yaoi, więc właściwie nic dziwnego, żeKuroshitsuji zawiera takie elementy, jak niesamowicie przystojny główny bohater i urocze (niekoniecznie męskie) stroje, do których noszenia zmusza wszystkich w jednym z rozdziałów panienka Elizabeth – narzeczona Ciela. W takich momentach naprawdę trudno byłoby się nie uśmiechnąć.

Sama fabuła również do nudnych nie należy, choć z początku mogłaby się taka wydawać – ot zwyczajne życie w bogatej rezydencji. Głównym jej wątkiem jest jednak motyw kryminalny, w którym najważniejszą rolę odgrywa oczywiście kamerdyner. Nic skomplikowanego, nic nazbyt zagmatwanego, ale jednak akcja ciekawa i wciągająca. Od mangi naprawdę ciężko się oderwać, jak już zacznie się czytać i zdecydowanie tom jest na jeden raz. Z pewnością warto po niego sięgnąć. Ja sama jestem zachwycona. I cytując wypowiedź jednego z pracowników wydawnictwo Waneko, powiem, że – Kuroshitsuji, to manga, która nie potrzebuje reklamy. Z pewnością tak właśnie jest.

W 2008 roku Mroczny kamerdyner doczekał się swojej adaptacji filmowej (anime). Ja jednak nie oglądałam i nie obejrzę, dopóki nie przeczytam całej serii, bo jestem pewna, że to by mi ją popsuło. W 2010 roku zaczął ukazywać się również drugi sezon.

Nie zgadzam się ze stwierdzeniem jakoby manga ta była jedynie dla dziewczyn. Co prawda jest tak naprawdę „o niczym" i z pewnością powiela niektóre schematy, ale jej klimat, kreska i humor rekompensują te wszystkie minusy z nawiązką. Jestem pewna, że płeć przeciwna również znajdzie w niej rzeczy, które uzna, za godne uwagi, a już z pewnością czytanie tomu umili każdemu czas. Tak jak niektóre pozycje uważam za średnie, waham się komu mogłabym je polecić, tak w tym wypadku, Kuroshitsuji z czystym sumieniem polecam każdemu, ponieważ sądzę, że każdy kto potrafi podejść do życia z dystansem, przyjemnie spędzi przy niej czas.

Dział: Komiksy
środa, 27 czerwiec 2012 10:08

Baśniarz

Gdzieś na świecie istnieje uczucie tak silne, że niemal sprawia ból. Miłość tak mocna, że nie sposób jej zniszczyć. "Zrobię dla ciebie wszystko! Nie pozwolę cię nikomu skrzywdzić!" – to słowa, które kochankowie namiętnie szepczą sobie w miłosnym uniesieniu. Gdy wiąże ich tak silne uczucie, słowa te przestają być pustą obietnicą, a stają się zapewnieniem przypominającym groźbę rzucaną światu prosto w twarz. Ale przecież nie tylko kochanków łączy miłość. Nie zapominajmy o miłości matczynej, która wydaje się być jeszcze silniejsza niż to, co łączy obcych sobie ludzi. A brat? Czy również może kochać tak intensywnie, że byłby w stanie zrobić wszystko, by ochronić swoją młodszą siostrę? Miłość nie zna granic, pragnienie bezpieczeństwa najbliższej nam osoby również...

Abel od zawsze stał gdzieś na uboczu, w cieniu, w którym czuł się bezpiecznie. Chodził własnymi ścieżkami, które często mijały się z prawem. W szkole znany był, jako polski handlarz narkotyków. Wagarował i przysypiał na lekcjach, miał gdzieś swoich klasowych kolegów. Co więc przyciągnęło do niego Annę, poukładaną uczennicę z dobrego domu? Przypadek? Nie. Szmaciana lalka znaleziona pod szkolną kanapą. Od tego drobnego, wydawać by się mogło nieistotnego, szczegółu wszystko się zaczęło. Tajemnica, która otaczała Abla niczym mgła, coraz bardziej przyciągała Annę, sprawiając, że dziewczyna wpadała w chłodne spojrzenie chłopaka coraz głębiej i głębiej.

Pewnego razu Anna postanowiła śledzić Abla, chcąc choć trochę uchylić rąbka jego tajemnicy. Właśnie wtedy poznała jego młodszą siostrę Michi i baśń, którą jej opowiadał. Baśń ta tak bardzo zauroczyła Annę, że porzuciwszy zdrowy rozsądek, próbowała ona wyciągnąć Abla z jego bezpiecznego cienia. Każdego kolejnego dnia poznawała siedemnastolatka coraz lepiej, a historia, którą opowiadał młodszej siostrze, nie dawała o sobie zapomnieć, co rusz powracając natrętnym echem w głowie dziewczyny. Granica między rzeczywistością a fantazją powoli zaczęła się zacierać, a Anna zaczęły ogarniać wątpliwości. Życie zaczęło niebezpiecznie przypominać fikcję z baśniowej opowieści Abla, budząc w nastolatce jeszcze więcej obaw. Czy naprawdę wydawało jej się, że zna Abla i wie, do czego jest zdolny, jeśli chodziło o bezpieczeństwo Michi?

Dziecięca baśń zaczęła przypominać okrutny koszmar, którego końca nie sposób było przewidzieć. Czy historia ta skończy się happy endem? Wszak wszystkie bajki mają dobre zakończenia i wszyscy żyją długo i szczęśliwie. Ale czy historia Abla, to naprawdę bajkowa opowieść, a nie prawdziwa i często okrutna, szara rzeczywistość?

„Baśniarz" autorstwa Antonii Michaelis nie jest bajką dla dzieci. To nawet nie bajka dla dorosłych, choć niewątpliwie potrafi zaczarować. Ciężko mi zebrać słowa po lekturze, by wyrazić to, co czuję. Dlaczego? Czy było aż tak źle? Nie! Było aż tak dobrze. Abel, tytułowy baśniarz, również na mnie rzucił urok, którym oczarował swoją siostrę i Annę. Ta historia jest piękna i myślę, że trafi do grona moich ulubionych. Skąd te zachwyty?

Mogłabym powiedzieć, że nie wiem, po prostu tak czuję. W tej książce jest coś, co działa niczym magnes, nie pozwala o niej zapomnieć. Bo nie tylko Anna nie potrafiła pozbyć się myśli o baśni, którą opowiadał Michi Abel. Ja też nie potrafię przestać o niej myśleć. Historia głównych bohaterów książki jest niesamowicie przejmująca, poruszająca i w pewien sposób smutna. Jest też piękna.

Ale dość tych słodkich epitetów, czas na odrobinę konkretów. Antonia Michaelis stworzyła niesamowity świat, w którym rzeczywistość miesza się z fikcją. Cienka granica pomiędzy tymi dwoma światami zostaje brutalnie przekroczona. Historia Abla chwyta za serce. To opowieść wielkiej miłości i chęci zapewnienia bezpieczeństwa drugiej osobie za wszelką cenę. A cena ta była naprawdę wysoka – handel narkotykami to tylko niewielka część życia Abla. Bardzo spodobał mi się pomysł z tymi dwoma równoległymi światami, które przenikały się wzajemnie – baśń i życie, tak bliskie, choć wciąż dalekie. Nie spodziewałam się, że tak dobrze to wyjdzie.

Na uwagę zasługują również bohaterowie. To nie rozbuchane i rozpalone uczuciami dzieciaki, które właśnie poznały smak nastoletniego buntu. Anna i Abel to postaci niesamowicie dojrzałe o głębokich, rozbudowanych osobowościach. Szczególnie postać Abla, na której w głównej mierze warto się skupić. Bo jak już mówiłam, jego historia chwyta za serce – przez to, że jest tak przepełniona bólem i cierpieniem, a zarazem czystą miłością do młodszej siostry.

Nie spodziewałam się, że ta książka aż tak mnie poruszy. Nie jest to żadne arcydzieło literatury, nie brak tutaj banałów i rzeczy, do których można by się przyczepić, bo przecież, jeśli ktoś chce, zawsze coś znajdzie. Ale nie o to tutaj chodzi. Pomijając te naprawdę drobne mankamenty, zyskujemy nadzwyczajną historię, która na długo pozostanie w naszej pamięci. To nie jest jakieś kiepskie czytadło dla nastolatek, które natychmiast po przeczytaniu wypadnie nam z głowy – „Baśniarz" zostanie z Wami na zawsze. Wiem, że ze mną zostanie na pewno. Z całego serca zachęcam do lektury.

Dział: Książki
poniedziałek, 06 październik 2014 04:07

Słuchaj pieśni wiatru / Flipper roku 1973

"Słuchaj pieśni wiatru" oraz "Flipper roku 1973" są najwcześniejszymi powieściami Harukiego Murakamiego. Nigdy jednak nie były jeszcze publikowane w Europie ani Stanach Zjednoczonych, mimo że są to dwie pierwsze części "tetralogii Szczura", której kontynuacją są "Przygoda z owcą" oraz "Tańcz, tańcz, tańcz". Dziwnym jest więc fakt, że powieść zaczęła się ukazywać od końca.

Historie zawarte w książce są świetnym dopełnieniem poprzednich utworów. Czytelnicy poznają głównego bohatera, jego życie, młodość oraz przyjaciół. Samotność, zagubienie, ludzka egzystencja. Przez cały czas słowa układają się, tworząc wokół siebie magiczny, baśniowy klimat. Bohaterowie są na tyle realistyczni, że aż ciężko uwierzyć, iż należą jedynie do świata literatury. Jeżeli jednak chodzi o fabułę i akcję - ich tu po prostu nie ma. Opowiadania są niczym szkice, dopiero w późniejszej twórczości zapełnione paletą barw.

W książce po raz pierwszy pojawia się bezimienny bohater dobrze znany z kolejnych powieści, jego przyjaciel Szczur, chiński barman Jay, a także Naoko z Norwegian Wood. Jeżeli ktoś jest fanem prozy Murakamiego, będzie to dla niego prawdziwa gratka. Mimo że jest to pierwsza publikacja pisarza, to zaskakuje tak jak wszystkie kolejne. Jest to takie dzieło zwyczajne - niezwykłe. Niby nic wielkiego, a jednak zawiera w sobie magię.

Haruki Murakami ma swój unikalny styl, który, jak się przekonałam, widać już w jego pierwszych historiach. Pisarz ukazuje nie tylko surrealistyczne wizje i obrazy swojej niezwykłej wyobraźni, ale także zwyczajne, ludzkie życie i towarzyszące mu uczucia. Wszystko natomiast przedstawia w taki sposób, że czytanie jego prozy to przyjemna rozrywka. Gdy kończy sie czytać jedną z jego powieści, pozostaje po niej niedosyt i chęć by poznać kolejne, jeśli sie jeszcze wszystkich nie przeczytało.

Książka, tak jak "Po zmierzchu", sprawia wrażenie napisanej o niczym. Gdy ktoś jednak zna lepiej twórczość pisarza, polubi także i ten tom. Nie radziłabym jednak od niej zaczynać przygody z prozą Murakamiego. Moim zdaniem dobrze wyszło, że została wydana tak późno, gdy wszyscy już wiedzą na co stać pisarza. Nie oznacza to oczywiście, że jest gorzej napisana od innych jego powieści. Sprawia po prostu wrażenie bardziej enigmatycznej i odległej. Zarówno "Słuchaj pieśni wiatru", "Flipper roku 1973" jak i inne historie spod pióra Murakamiego serdecznie wszystkim polecam. Niejednego czeka miła niespodzianka. To twórczość, która potrafi zupełnie zmienić postrzeganie świata.

Dział: Książki
poniedziałek, 06 październik 2014 04:04

Jak uwieść wampira (specjalnie się nie starając)

Pierwszym tytułem spod pióra Kattelyn Sparks, jaki przeczytałam było "Jak poślubić wampira milionera". Książka w moje ręce trafiła ładnych parę lat temu, a w ja w dalszym ciągu ją pamiętam. Od czasu wspomnianej lektury stałam się wierną fanką pisarki i staram się w miarę możliwości czytać wszystkie wydane przez nią pozycje. Nie jest to literatura wybitna ani wysokich lotów, to genialna beletrystyka rozrywkowa, która za każdym razem jest w stanie poprawić czytelnikom humor.

Wampiry w normalnym świecie egzystować mogą bezpiecznie dzięki Romanowi Draganesti i jego firmie, produkującej syntetyczną krew, która przyniosła mu fortunę. Od pokoleń zatrudnia on załogę ochroniarską szkockich wampirów, szalenie przystojnych i świetnie wyszkolonych ochroniarzy, którzy dobrze wyglądają nawet w kiltach. Nie tyle są oni jego podwładnymi co serdecznymi przyjaciółmi. Na każdego z bohaterów wampirzej serii czeka jego druga połówka. Tym razem, zupełnie niespodziewanie, padło na poszukującego informacji na temat śmierci ojca, Zoltana.

Bohaterowie książki Kerrelyn Sparks jak zwykle są barwnie zarysowani i niezwykle intrygujący. W tym tomie pojawia się Neona, zdesperowana dziewczyna, która musi mieć dziecko. Szuka mężczyzny tylko i wyłącznie w celu prokreacji, a przystojny wampir nadaje się jej zdaniem znakomicie. Sprawy się komplikują gdy zaczynają darzyć się prawdziwym uczuciem. Poza tym obydwoje ukrywają przed sobą przeróżne sekrety.

Wampirza seria liczy sobie już piętnaście tomów i niemożliwością by było, żeby wszystkie trzymały ten sam, wyrównany poziom. Cykl ma swoje wzloty i upadki, ale ogólnie utrzymany jest w pełnej humoru, sympatycznej konwencji i na jakie pomysły nie wpadłaby pisarka, są one wykorzystanie bardzo dobrze. Fabuła, choć bywa naiwna i banalna, idealnie nadaje się do tego typu powieści. Opisy sytuacji w pełni oddają ich komizm. To nie jest literatura poważna, to czysto rozrywkowa beletrystyka, która potrafi poprawić nawet najpodlejszy humor.

"Jak uwieść wampira (specjalnie się nie starając)" to powieść napisana w lekkim i przyjemnym stylu. Cyklu nie trzeba czytać po kolei, ale z pewnością ułatwia to rozeznanie się w sytuacji i przestawionym świecie. Jak już wspomniałam, po przeczytaniu pierwszego tomu, stałam się wierną czytelniczką powieści Kerrelyn Sparks i myślę, że swoją przygodę z jej beletrystyką w dalszym ciągu będę kontynuowała. Komediowe książki o wampirach to idealne remedium na ponury nastrój i sposób na leniwe, ciągnące się w nieskończoność dni.

Dział: Książki
środa, 02 wrzesień 2009 15:00

Anubis

Tajemnice z dalekiej przeszłości, mroczne zagadki i niezwykłe wykopaliska, są często inspiracją do napisania książki. Autorem "Anubisa" jest popularny niemiecki pisarz Wolfgang Hohlbein. Jest autorem wielu dobrych, znanych tytułów należących do gatunku fantasy, science fiction, horror, historycznych. Książka pojawiła się pod koniec lipca bieżącego roku nakładem wydawnictwa Red Horse.

Czytelnik poznaje barwne postaci: każda inna, mająca swoje indywidualne cechy i zachowania, co ma wpływ na ciekawe, interesujące losy bohaterów. Fabuła jest znakomita. Początkowo jest prosta, nieskomplikowana, z czasem szybko się gmatwa, okazując się bardzo wciągającą. Podczas czytania rodzą się w głowie setki pytań, na które odpowiadają nam kolejne strony. Skomponowany nastrój przez Hohlbeina jest niezwykły, autor nie użył banalnych scen brutalności, makabryczności rodem z prostego horroru, które w tym przypadku mogło by tylko zaszkodzić. Doskonale pasuje panujący niepokój otoczony tajemniczą atmosferą.

Opowieść rozpoczyna się w małym miateczku Thompson na amerykańskiej prowincji, gdzie mieszka główny bohater, a jest nim absolwent Harvardu, archeolog, profesor Morgens VanAndt. Uczony nie prowadził imponującej kariery naukowej z powodu nieprzyjemnego incydentu w poprzedniej pracy, przez który musiał wyjechać. Poznajemy go jako wykładowcę na trzeciorzędnym college'u. Mieszkał w małym pensjonacie prowadzonym przez starszą od niego, dość wścibską gosposię - pannę Preussler.

U profesora Morgensa zjawia się jego dawny znajomy doktor Graves, z którym bohater nie miał miłych wspomnień, ponieważ przyczynił się do zniszczenia zapowiadającej się kariery naukowej. Graves dał Morgensenowi propozycję pracy przy wykopaliskach świątyni. Możliwość poprawienia reputacji, uznania w kręgach naukowych i sama ranga pracy przy przełomowych dla świata odkryciach, skłoniła profesora do przyjęcia propozycji. Jak potoczą się losy bohaterów i postęp prac?... To już musicie sprawdzić sami.

Poznajemy również przeszłość profesora, jego studenckie życie, kobietę - z którą miał spędzić resztę życia - oraz wiele interesujących spraw związanych z poprzednią pracą i życiem bohatera.

Mimo 650 stron, ksiażkę czyta się szybko i przyjemnie, oczekując kolejnych wątków i przygód. Dla niektórych małym minusem mogą być rozbudowane opisy, co może być strasznie meczącym przerywnikiem akcji, choc z drugiej strony spełniają rolę wprowadzania klimatu między dialogami. Mimo tego ocena "Anubisa" nie może być inna- sukces Wolfganga Hohlbeina. Jeszcze raz podkreślę: narracja, doskonały nastrój i wciągająca fabuła zmuszają do przeczytania tej książki.

Serdecznie zapraszam do lektury i gorąco polecam!

Dział: Książki

N.K. Jemisin, autorka świetnie przyjętej „Trylogii Dziedzictwa", powraca z nową serią fantasy.

15 stycznia nakładem wydawnictwa Akurat ukaże się „Zabójczy księżyc" - trzymająca w napięciu powieść fantasy, która przenosi czytelnika w labirynt intryg politycznych. Autorka za pomocą słowa rysuje rzeczywistość, w której walka dobra ze złem nie jest rozumiana jednoznacznie. Świat „Zabójczego księżyca" to miejsce, gdzie „dobro" ma wiele mrocznych odcieni, a „zło" wzbudza współczucie.

Dział: Patronaty
czwartek, 23 maj 2013 14:19

Angelfall

Anioły, nazywane też posłańcami, to istoty, które istnieją w wielu religiach, nie tylko w chrześcijaństwie. Choć ich wyobrażenia mogą być różne, to w praktyce ich rola sprowadza się do służenia Bogu oraz pośredniczenia między Stwórcą a ludźmi. Niektóre księgi Pisma Świętego mówią też, że ich powinnością jest ochrona ludzi, panowanie nad ciałami niebieskimi, walka z demonami, czynienie cudów, a nawet kierowanie państwami i narodami. Stworzone przed człowiekiem są piękne, groźne i doskonałe. Jednak zawsze postrzega się je jako naszych Stróżów i chyba ta funkcja jest nam, ludziom, najbliższa. Liczne są świadectwa osób, które doświadczyły anielskiej obecności lub zostały przez swoich stróżów uratowane przed śmiercią.

Susan Ee w swojej książce zastanawia się, co by się stało, gdyby ci, którzy mają służyć i chronić, obrócili się przeciwko swojej roli i obowiązkom. Odpowiedź jest prosta. Na Ziemi zapanowałby chaos i ciemności, a ludzie szybko zostaliby sprowadzeni do roli sług, zabawek, albo armatniego mięsa.

Współczesna Ameryka. Trzy tygodnie temu zastępy anielskie obróciły Ziemię w perzynę. Upadły rządy, miasta są tylko dopalającymi się gruzami, a opuszczone ulice, biurowce i domy są idealnym miejscem dla panoszących się gangów, dilerów i handlarzy. Nikt nie wie, co dokładnie się stało i dlaczego anioły tak się zachowują. Ludzkość się podzieliła- albo organizuje się w ruch oporu, albo dobrowolnie oddaje się w ręce aniołów i przyjmuje rolę sług lub zabawek. Można by potępiać tę drugą grupę, gdyby nie fakt, że panuje głód, a wiadomo, że z głodu i dla dobra bliskich człowiek jest w stanie się bardzo głęboko upodlić.

Główną bohaterką powieści jest 17-letnia Penryn, której młodsza siostra zostaje porwana przez anioły. Zdeterminowana dziewczyna postanawia odnaleźć Paige i uwolnić ją. Łatwiej powiedzieć niż wykonać. Porwanie Paige zbiegło się w czasie z walką aniołów, czego świadkiem były Penryn i jej rodzina. W wyniku tej nierównej walki (pięciu na jednego) pokonany anioł został brutalnie okaleczony i obcięto mu skrzydła. Penryn ma świadomość, że sama nie da rady uwolnić siostry, dlatego pomaga Raffemu (tak ma na imię anioł), licząc, że on potem pomoże jej.

W ten sposób rozpoczyna się podróż przez zniszczone miasto oraz poszukiwanie siedziby aniołów, zwanej gniazdem. W trakcie wędrówki zwykła dziewczyna i anioł, który okaże się kimś ważniejszym w hierarchii niż na to wygląda, będą mieli okazję lepiej się poznać i zgłębić różnice między ludźmi i aniołami. Szybko okazuje się, że ludzie, choć często niedoskonali, kierują się prostymi prawdami i w większości mają sumienie, a także naprawdę umieją walczyć o to, co jest im drogie. Tymczasem anioły, niby tak piękne i nieskazitelne, poddają się najgorszym i najpodlejszym uciechom. Gardzą ludźmi za ich słabość i uległość, nie widząc, że sami są tak naprawdę dużo gorsi.

Początkowe rozdziały nie obfitują może w wiele wydarzeń, ale autorka nadrabia to komizmem słownym w rozmowach Penryn i Raffego oraz komizmem postaci matki Penryn, oscylującej pomiędzy opętaniem a chorobą psychiczną. Ta raz nieobliczalna i niebezpieczna kobieta, a za chwilę czuła i opiekuńcza matka od lat walczy z własnymi demonami, co wcale śmieszne nie jest. Tragikomiczny jest sposób, w jaki to szaleństwo się objawia i jest komentowane przez Penryn, dla której inność matki jest już tylko czymś, czemu należy przytaknąć i iść dalej.

Druga połowa książki jest znacznie żywsza i ciekawsza, choć momentami, przyznam, nie mogłam opanować uczucia obrzydzenia. Nie poznajemy wszystkich tajemnic aniołów i inwazji na Ziemię. Autorka ledwie uchyliła zasłonę w tym temacie, jednak brutalne doświadczenia w podziemiach gniazda i ich krwawy efekt, czego dobrym przykładem jest Paige, budzą naprawdę mieszane uczucia. Od odrazy do ciekawości po co to i co z tym dalej będzie. Barwny i obrazowy język powieści sugestywnie oddają głębię świata przedstawionego.

Duży plus należy się autorce za pozostawienie relacji Penryn i Raffego na poziomie głębokiego przywiązania towarzyszy podróży. Początkowo dumny i niechętny dziewczynie anioł, z czasem zaczyna doceniać jej poświęcenie wobec siostry i sam obdarza ją przyjaźnią. Czy relacja ta z czasem zmieni się w coś więcej, tego na razie nie wiadomo. Osobiście wolałabym, aby zostało tak jak jest. W końcu przecież aniołowie nie powinni się wiązać z córami człowieczymi.

Bardzo ciekawe jest również zakończenie. Jaki był cel makabrycznych eksperymentów w gnieździe? Co się stanie z Raffem zaszufladkowanym na siłę do tych złych? I jaka przyszłość czeka małą Paige tak okrutnie odmienioną? Bardzo jestem tego wszystkiego ciekawa.

Polecam powieść Susan Ee. W dobie paranormalnych romansów śmiertelniczek z istotami "z nie z tego świata" "Angelfall" jest naprawdę miłą odmianą i na długo zapada w pamięć.

Dział: Książki
niedziela, 05 październik 2014 13:58

Światłorodni

Alison Sinclair jest twórczynią powieści Science Fiction, które nominowano do nagrody Arthura C. Clarke'a. Książki te jednak nigdy nie zostały wydane w Polsce. Poza tym do jej dzieł należy również trylogia „Zrodzeni z mroku". Pisarka mieszka w Montrealu. „Światłorodni" to drugi tom cyklu „Zrodzeni z mroku", opowiadającego historię dwóch ras – jednej nie mogącej żyć bez słońca i drugiej, dla której przebywanie w świetle ma bardzo nieprzyjemne skutki. Alison Sinclair udało się wykreować oryginalny, pobudzający wyobraźnię świat.

Światłorodni i Ciemnorodni żyją tuż obok siebie – jedni w świetle dnia, drudzy w mroku nocy. Mimo że do tej pory byli nastawieni do siebie pokojowo, stają na krawędzi wojny. Ciemnorodni to rasa, która swoją egzystencje opiera na technice i nauce, Światłorodni natomiast polegają przede wszystkim na magii. Kim jednak są budzące grozę w obydwu rasach, bohaterowie najmroczniejszych koszmarów – Cieniorodni?

Książka, mimo że w dalszym ciągu kilku rzeczy jej brakuje, napisana została o wiele lepiej od swojej poprzedniczki. Widnieje pomiędzy nimi szeroka przepaść i nie żałuję, że zdecydowałam się sięgnąć po drugi tom cyklu. W historię co prawda wkradło się nieco chaosu, jej akcja jednak toczy się znacznie bardziej wartko niż w przypadku pierwszego tomu. Dzieje się więcej rzeczy, są one znacznie ciekawiej opisane. Narracja w powieści prowadzona jest z punktu widzenia różnych postaci, co jeszcze bardziej urozmaica całą, barwną opowieść.

Bohaterowie, choć szczegółowo opisani, wydają się być dość puści i niewiele odstają od tła. Nie potrafiłam się z nimi zżyć i z zapartym tchem śledzić ich przygód. Momentami autorce nie udało się również ustrzec przed dłużyznami. Sprawiało to wrażenie jakby sama zaplątywała się w stworzone przez siebie wątki. Może za bardzo starała się o oryginalność. Choć pisarka pomysły miała dobre i unikatowe, to myślę, że nie udało jej się ich w pełni wykorzystać, nie na tyle by oczarować nimi czytelnika.

Powieść jest dobrze napisana, ale brakuje jej polotu. Niewiele osób stwierdzi, że „Zrodzeni z mroku" to ich ulubiony cykl. Jest to twórczość, która przypomniała mi o dziełach Alison Croggon, ładnie napisanych, ale niekiedy po prostu nudnych. Krótko mówiąc, książka „Światłorodni" jest dobra, ale nie pyszna. To pozycja, którą można przeczytać, nic się jednak nie stanie, jeśli ją pominiemy w swoim spisie lektur. O tym jednak czy ma szansę wzbudzić zachwyt, każdy musi zdecydować sam.

Dział: Książki