kwiecień 25, 2024

Rezultaty wyszukiwania dla: fantastyka

czwartek, 20 sierpień 2015 23:12

Wyspa potępionych

„Żyjemy w baśni, którą napisał ktoś inny". *

Zastanawialiście się kiedyś co po zakończeniu przeróżnych baśni i bajek działo się z czarnymi charakterami? Jak skończyła Cruella de Mon, Zła Królowa, albo przebiegły złodziej Dżafar i wszyscy inni? Tak? To macie teraz niepowtarzalną szansę poznania dalszych losów tych niegodziwych...

Dwadzieścia lat temu król Bestia uwięził wszystkich złoczyńców (martwi zostali ożywieni) na Wyspie potępionych i otoczył ją szczelną powłoką, która uniemożliwiała czary. Obecnie wyspę zamieszkują nie tylko znane wszystkim postacie, ale i ich dzieci. Mal (córka Diaboliny), Jay (syn Dzafara), Evie (córka Złej Królowej) i Carlosa (syna Cruelli). Pozornie nic ich nie łączy, potrafią sobie dokuczać, okradać, wyśmiewać z niektórych a nawet nienawidzić. Przez splot nieoczekiwanych wydarzeń ruszają na poszukiwanie Smoczego Berła Diaboliny. Jaki będzie finał tej wyprawy?

Szczerze mówiąc to już dawno nie czekałam tak bardzo na żadną książkę jak na Wyspę potępionych. Uwielbiam baśnie, bajki, legendy i ich adaptacje, ostatnimi czasy coraz bardziej te ostatnie, bo co chwilę powstaje coś nowego na podstawie znanych od lat produkcji oraz książek. Zazwyczaj nie czuję rozczarowania swoimi wyborami w tym zakresie a jak było tym razem?

To nie jest pierwsza książka Melissy de la Cruz, ale moje pierwsze zetknięcie z jej piórem i muszę przyznać, że było ono bardzo udane. Wyspa potępionych jest swego rodzaju wstępem do filmu Następcy, który swoją telewizyjną premierę będzie miał już 18 września na kanale Disney Chanel, ale na całe szczęście powstaną również inne książki inspirowane filmem. Mam tylko nadzieję, że ich autorką będzie de la Cruz. Zapytacie czemu akurat tak? Ponieważ ten tytuł w jej wykonaniu okazał się strzałem w dziesiątkę.

Autorka od pierwszych stron udowadnia, że włożyła w powieść całe swoje serce, treść jest napisana w typowo baśniowym stylu, z różnymi zabawnymi i często ironicznymi komentarzami. Ponadto cała powieść aż kipi od czarnego humoru i doprawdy trudno się tutaj nie śmiać, chociażby z tego jak został przedstawiony obecny stan wyglądu czy zachowania tych złych, ich dzieci czy też warunków życiowych na tytułowej wyspie. Nie ma nic pięknego (no chyba, że księżniczki) i dobrego, bo to wzbudza dreszcz wstrętu, nie inaczej jest z okazywaniem uczuć, udzielaniem bezinteresownej pomocy. Zachwyciły mnie lekcje, na które uczęszczali następcy. Nauki nikczemności, samouwielbienia, historia złoczyńców i inne niesamowicie mnie ciekawiły (powinnam się chyba tego obawiać). Świetnym pomysłem było również ukazanie dobrych w złym świetle. Książka jest niesamowita, przemyślana, dopracowana i intrygująca. Fabuła trzyma poziom od początku do samego końca i doprawdy nuda tutaj nikomu nie grozi.

Podobały mi się kreacje bohaterów, no może z dwoma wyjątkami, jak przystało na dzieci złoczyńców byli oni źli, bo to mają w genach. I tak poznajemy złodziejaszka Jaya, niesamowicie złą Mal, piękną Evie i bojącego się a raczej nie lubiącego psów Carlosa. Sieją zamęt, rozrabiają, kradną i wszystko co dobre jest im obce. Co dziwne najbardziej polubiłam Mal i Jaya, byli niesamowici i nie mogłam nie darzyć ich sympatią. Pasowali mi idealnie do powieści i nie wyobrażam jej sobie bez tej dwójki. Ogólnie mówiąc postacie są dopracowane i pełnowymiarowe, z szeregiem różnorodnych cech.

Brakuje mi takich powieści fantastycznych na naszym rynku wydawniczym, już dawno nie bawiłam się tak dobrze przy czytaniu jak w przypadku tego tytułu. Niby nie jest to nic nadzwyczajnego, ale sposób wykonania, czarny humor, groteska, fakt iż całość ma związek z baśniami przemawia na plus i ta zwyczajność ginie w całości utworu. Nie sposób nie zżyć się z bohaterami, wraz z nimi przeżywałam kolejne wydarzenia i co chwile się zaśmiewałam. Książka jest zabawna, ale posiada również morał, co bardzo mi się w niej podoba.

Melissa de la Cruz podołała zadaniu napisania tej konkretnej książki i stworzyła powieść, która pochłania, absorbuje i bawi. Wyspa potępionych, to utwór pomysłowy, dla wielbicieli adaptacji baśni i powieści fantastycznych wyróżniających się pośród innych. Gorąco polecam!

*Melissa de la Cruz, Wyspa potępionych

Dział: Książki
środa, 12 sierpień 2015 14:24

Reputacja

„Ja, ja! Wybierz mnie! Mnie wybierz!" – krzyczałam, gdy w redakcji Secretum pojawiła się możliwość otrzymania przedpremierowego egzemplarza „Reputacji" Andrzeja Pilipiuka, chociaż zapoznawać się z jego twórczością zaczęłam stosunkowo niedawno i to nie od przygód (jeżeli tak można je nazwać) osławionego Jakuba Wędrowycza, a „Oka Jelenia". Autor uwiódł mnie jednak lekkością pióra i niezwykłą umiejętnością gatunkowego mariażu w takim stopniu, że zapragnęłam być z jego dziełami na bieżąco. „Reputacja" jednak, pomimo że przyjemna i lekka w odbiorze, nie sprostała moim oczekiwaniom.

Okładka najnowszego zbioru opowiadań Wielkiego Grafomana, jak zwą pisarza niektórzy, wypada dość niepozornie. Jej jasnobłękitna barwa nie sugeruje mocnych wrażeń, a grafika ciemnych okularów jest jedynie w niewielkim stopniu tajemnicza. Szybko okazuje się, że dotyczy pierwszego z zawartych w tomie opowiadań i związana jest ze sprawą, którą rozwiązuje doktor Paweł Skórzewski. Rzecz to o tyle dziwna, że postać ta gra pierwsze skrzypce w jednym tylko opowiadaniu. Pozostałe cztery należą do Roberta Storma. Na części fabuły związane z tą postacią wskazują grafiki ulokowane z tyłu obwoluty – wycinek z gazety opatrzony wstęgą z napisem „smak dawnych tajemnic" oraz skoczek – jedna z szachowych figur.

Tak jak wspomniałam wyżej, książka zawiera pięć opowiadań, z których bohaterem jednego jest doktor Paweł Skórzewski, a pozostałych czterech Robert Storm. Pierwszy żyje na przełomie XIX i XX wieku, drugi to postać współczesna. Mężczyzn łączy zamiłowanie do tajemnic o paranormalnym sznycie. Wokół takich sekretów właśnie oscylują zawarte w tomie historie. Niekiedy trudno jednak rozgraniczyć, co jest jedynie kwestią archaicznych wierzeń; co efektem religijnej wiary; a co można by zakwalifikować jako swoisty realizm magiczny – niemożliwe do jasnego rozgraniczenia.

Niezależnie od charakteru opisywanych wydarzeń, pewnym jest, że Andrzej Pilipiuk doskonale wykorzystuje zgromadzoną na studiach archeologicznych wiedzę. W każdym opowiadaniu autor serwuje czytelnikowi nieomalże historyczny wykład. Co więcej, pisarz nie ogranicza się do jednej epoki czy zagadnienia. Zgrabnie przeskakuje ze starożytnej Grecji czy Rzymu do średniowiecza lub rosyjskiego prawosławia. Mogłoby się wydawać, że podobne szafowanie wiedzą to dość ryzykowny zabieg. W końcu nadmiar informacji zdolny jest zabić nawet najciekawszą opowieść. Jednak nie w tym przypadku. To właśnie dialogi bohaterów lub ich monologi wydały mi się najciekawsze.

Linia fabularna także potrafi zainteresować, jednak nie jest to rodzaj zaangażowania czytelnika, w którym ten śledziłby akcję z wypiekami na twarzy. Ot, interesujące pomysły w dużej mierze na podobnym poziomie. Wielka szkoda, że autor nie zaplanował wciągnięcia czytelnika w próby rozwiązania zagadki. Wszystko obserwuje się z boku, czekając na nagłe olśnienie bohaterów. Tymczasem dostarczenie narzędzi, czy obiektów rozważań, mogłoby wzbogacić odbiór opowiadań w „Reputacji". Idealnie sprawdziłoby się to choćby w opowiadaniu „Szachownica", gdzie wystarczyłaby ilustracja tytułowego przedmiotu wraz z jej nietypowymi aspektami.

Skoro już o ilustracjach mowa. Tych w książce jest niewiele, ale i tak zasługują na uwagę. Głównie ze względu na urealnianie wizji autora. Każda z historii otrzymała jedną grafikę. Utrzymane w dość mrocznych tonacjach, sugestywne i dynamiczne nie stanowią wyłącznie pustego dodatku, a każą się zatrzymać i uruchomić trybiki wyobraźni.

Przez lata Andrzej Pilipiuk wypracował już charakterystyczny dla swojej prozy język oraz szkielet bohaterów. Jego postaci są zazwyczaj harde, zadziorne i nieco ironiczne, podobnie zresztą jak umiejętności ich opisywania autora. Sporo tutaj przytyków, chociaż nie sposób określić pisarza rasistą lub mizoginem. Całość czyta się płynnie, bez świadomości upływu czasu, ale i bez jakiegokolwiek zachwytu. Poza typowymi dla autora ironią i złośliwością, warstwa językowa niczego w sobie nie skrywa. Powiedziałabym, że Pilipiuk perfekcyjnie opanował warsztat, ale to jednak czasami – zwłaszcza przy podobnej konkurencji i literackiej płodności – nieco za mało.

„Reputacja" wydaje się być nieco podobną do nieheblowanej deski. Pięknie pachnie, cieszy oko, ale przy bliższym spotkaniu wbija w dłonie drzazgi. Najnowszy zbiór opowiadań Pilipiuka prezentuje się nieźle, a jego zawartość interesuje, ale mimo to wyraźnie widać jego wady. Nie znajduję logicznego wytłumaczenia dla poświęcenia jednemu bohaterowi aż czterech opowiadań, a drugiemu ledwie jednego, by ostatecznie spiąć ich – jakby nieco na siłę – przedmiotem, którego istotności ostatecznie nie rozwiązano (zakładam, że to furtka dla następnych historii). Niektóre z powracających wątków – np. Marty – sprawiały wrażenie naciąganych i przekombinowanych zapychaczy fabuły.

Jakkolwiek polubiłam Roberta Storma (w tym tomie nie miałam szansy obdarzyć podobnymi uczuciami doktora Skórzewskiego) i jego sposób na życie, to spotkanie z bohaterem pozostawiło we mnie spory niedosyt. Przypomniały mi się „Przygody Trzech Detektywów" Hitchcocka (a także historie Pana Samochodzika...), gdzie kolejne fabuły bazowały na tym samym schemacie. Jedynie cel się zmieniał. I chociaż to rzecz piękna móc przeżywać ulubione historie na nowo, to czasami chciałoby się zaczerpnąć głęboki oddech i poczuć wreszcie świeże powietrze.

Dział: Książki
wtorek, 04 sierpień 2015 20:04

Na drugą stronę

Często zastanawiają mnie książki, które autorzy wydają pod pseudonimem. O ile potrafię to zrozumieć przy literaturze erotycznej, o tyle taki zabieg w literaturze fantastycznej to dla mnie zagadka. Szczególnie w przypadku książki „Na drugą stronę", która co prawda nie jest bez wad, jednak Anna Kendall z pewnością nie ma czego się wstydzić.

Roger ma zaledwie czternaście lat. Obdarzony jest niespotykaną umiejętnością przechodzenia między światami żywych i umarłych. Niestety chłopiec ma też nad sobą wuja, który bezlitośnie wykorzystuje jego dar, nie szczędząc mu bólu potrzebnego do przejścia. W końcu łut szczęścia umożliwia Rogerowi ucieczkę, dzięki której dostaje się na dwór królowej. Ukrywa swoją umiejętność tak długo, jak może, jednak w końcu i tak wychodzi ona na jaw. Chłopiec zaczyna gubić się we własnych pragnieniach,myślach o Wrzosowisku Duszorośli i w końcu zapomina o niebezpiecznych elementach podróży, w tym przypadkowych „pasażerach na gapę" ze świata umarłych.

Jak wspominałam, pierwszy tom Kronik Duszorośli nie jest idealny. Książka ma trochę wad, jednak wciąż nie mogę nazwać jej złą ani przeciętną, gdyż naprawdę dobrze się ją czyta. Pomysł podróży między światami również nie jest oryginalny, szczególnie między żywymi a umarłymi. Czytaliśmy o tym nie raz, zaczynając od mitologii. To nie koniec minusów, jednak „Na drugą stronę" jest pozycją o tyle specyficzną, że w każdej wadzie znajdzie się jakiś plus.

Roger jako narrator i zarazem główny bohater jest jedną z tych postaci, których po prostu się nie lubi. Nie jest zbyt spójny – wpierw nad wyraz dorosły, by zaraz zmienić się w nadmiernie dziecinnego. Naiwny, tchórzliwy, irytujący. Mimo to muszę przyznać autorce, że nie jest to postać, która pozostaje czytelnikowi obojętna. Czuje się głównie negatywne emocje, ale jakby nie było to zawsze są jakieś uczucia! Nie ma nic gorszego niż bohater, który ich nie wyzwala. Dodatkowo z początku czujemy wobec niego litość z powodu sytuacji, w jakiej znalazł się z wujem. Jest postacią rozwijającą się, uczącą, że każda decyzja ma swoje konsekwencje.

Nie ujął mnie też wątek romantyczny, ale na szczęście nadrabiała je pasjonująca walka o władzę między matką i córką. Też nie była do końca tym, na co liczyłam przy rozpoczęciu tego wątku, jednak doceniam i to ujęcie. Znana już nam rywalizacja o koronę w obrębie rodziny, jednak tym razem między kobietami to coś odmiennego.

Dobrze za to zostały zrealizowane pomysły na oba światy. Z najdrobniejszymi szczegółami oddane zostały nawet mniej przyjemne elementy, czasem wręcz ordynarne, za to dodające rzeczywistości dokładniejszych rysów. W świecie martwych ludzie z trudem dają włączyć się w rozmowę. Każda rzeczywistość ma charakterystyczne cechy, wyróżniające książkę z tłumu innych z motywem przechodzenia między dwoma miejscami.

„Na drugą stronę" jest książką dobrą, ale nie wybitną. Nie żałuję lektury. Co więcej, kolejne tomy już czytałam i są równie dobre. Lektura zdecydowanie bardziej nadaje się dla chłopaków, jednak dziewczyny, które lubią takie klimaty, nie powinny narzekać. W Rogerze się nie zakochacie, ale fabuła jest warta uwagi.

Dział: Książki
środa, 15 lipiec 2015 16:55

Nowa Fantastyka 7/2015

Lipiec mija nieubłaganie, z nieba leje się żar, nic się nie chce i nawet czytanie wydaje się zbyt trudną czynnością. Jednak by całkowicie nie wybić się z czytelniczego rytmu warto sięgnąć chociażby po jakiś magazyn, oczywiście związany z książkami/filmami/grami. Padło na Nową Fantastykę, co takiego spotkamy w pierwszym wakacyjnym numerze?

Jak zwykle krótkim wstępem czytelników NF wita Jerzy Rzymowski, tym razem wspomina o nietolerancji, dyskryminacji i ludzkiej głupocie zachęcającej do szukania problemów tam gdzie ich nie ma. Doprawdy trudno się z nim nie zgodzić. Jak zwykle nie zabrakło wieści o nowościach wydawniczych (wznowienie serii o Mocarzu M. Kozak czy też „Dym i lustra" Gaimana) z świata filmu dowiemy się o „Ant-Man" Marvela (uwielbiam jego filmy!). Wywiad z Kevinem Hearne'em, jeszcze więcej nowości oraz kilka konkursów.

Szalenie zaciekawił mnie artykuł Tomasza Zliczewskiego o stworach obdarzonych nadnaturalną mocą i zamieszkujących Japonię. W intrygujący sposób opisuje niepowtarzalność tych nadprzyrodzonych istot i sprawia, że chce się poszerzyć wiedzę na ich temat.
Z kolei R. Skowroński swoim artykułem „Groza w sosie słodko-kwaśnym" uświadamia tych niedoinformowanych, że japońscy twórcy horrorów mogą pochwalić się czymś więcej niż tylko znanym zapewne wszystkim „Kręgiem" (jedyny film z tego gatunku, którego nie jestem w stanie obejrzeć) czy też „Klątwą".
Dzięki Tomaszowi Miecznikowskiemu będzie nam dane poznać bliżej sylwetkę Arthura Machena, człowieka żyjącego w czasach wiktoriańskiej Anglii.
Natomiast Przemysław Pieniążek w swoim tekście mówi o czwartej części „Terminatora", o tym jak powstawały filmy i wiele więcej. (Pewnie teraz zostanę zlinczowana, ale nie lubię tego filmu...).

W dziale z felietonami mamy trzy bardzo ciekawe teksty. Rafał Kosik zadaje słuszne pytanie. Czemu tak bardzo chcemy udać się osobiście na Marsa skoro nawet na Ziemi tam gdzie możemy wykorzystujemy maszyny? Natomiast Robert Ziębiński słusznie zauważył, że pomimo tego iż marudzimy, że w kinie fantastycznym brakuje nam oryginalności, ale gdy już wytwórcy coś nam podsuwają machamy na to ręką i pędzimy oglądać kolejny sequel lub adaptacje komiksu... To co nowe może mieć wady i nie dociągnięcia, ale jest tym czego PODOBNO chcemy. Czemu więc nie potrafimy tego docenić? W ostatnim felietonie Łukasz Orbisowski mówi o filmie Brada Andersona „Dziewiąta sesja", rozmyślając przy tym nad istnieniem duchów oraz ich upodobaniem nawiedzania opuszczonych szpitali.

No i oczywiście opowiadania, które zawsze zostawiam sobie na sam koniec. Tym razem możemy przeczytać dwa opowiadania z prozy polskiej „Finis" - Janusza Cyrana oraz „Spotkanie w tunelach: Opowieść z postapokaliptycznej aglomeracji" - Bartka Biedrzyckiego, a także z prozy zagranicznej „Jeden" - Nancy Kress Chociaż wszystkie trzy przypadły mi do gustu to najbardziej podobało mi się opowiadanie N. Kress – przemyślane, dopracowane, wciągające i zapewniające kilkanaście minut oderwania od świata rzeczywistego.

Dział: Książki
czwartek, 09 lipiec 2015 22:57

X Dni Jakuba Wędrowycza

Lubelskie Stowarzyszenie Fantastyki "Cytadela Syriusza" ma zaszczyt zaprosić na X edycję Dni Jakuba Wędrowycza, która odbędzie się 17-19 lipca 2015 roku.

Dział: Konwenty
wtorek, 30 czerwiec 2015 11:10

Nowa Fantastyka 07/2015

W sprzedaży dostępny jest już najnowszy, lipcowy, numer czasopisma "Nowa Fantastyka". W numerze znajdziemy m.in. wywiad z Kevinem Hearne'em, autorem cyklu "Kroniki Żelaznego Druida", felieton Przemysława Pieniążka o powrocie Terminatora oraz mikropowieść Nancy Kress.

Dział: Prasa
środa, 24 czerwiec 2015 15:17

Pod skrzydłami Matki Mroku

XIX wiek, Londyn. Mieszkańcy drżą przed mordercą, ochrzczonym Kubą Rozpruwaczem. Tajemnicę psychopaty próbuje rozwikłać Gabriela Phantom, nieustannie pakująca się w kłopoty panna z dobrego domu. Na szczęście przy jej boku stoi nieśmiertelny lokaj rodziny Phantom, Raphael oraz Leo, fałszywy narzeczony dziewczyny. Odważna, choć i nieco szalona trójka za wszelką cenę chce ocalić nie tylko ludzki żywot, ale również dzieci ciemności. Coś, co kryje się w mroku czyha i na nich... chcąc dorwać ich Matkę. A na to Gabriela nie pozwoli.

Miłość, tajemnice, kłamstwa i... wątek kryminalny!

Przyznam, że Pod skrzydłami Matki Mroku to kolejna książka, po którą sięgnęłam ze względu na okładkę. Nie mogłam oderwać oczu! Nie przeszkadzał mi fakt, iż jest to historia o dzieciach ciemności (wampirach), mimo tego, że jeszcze kilka miesięcy temu miałam ich serdecznie dość. Lekturę rozpoczęłam z entuzjazmem. Tylko czy pozytywne nastawienie utrzymało się aż do ostatniej strony...?

Biorąc do ręki daną książkę zawsze ma się nadzieję, że dostaniemy oryginalną, niespotykaną i wciągającą historię. Jeśli jest przeciwnie, choroba zwana "czytelniczym bólem serca" jest tym większa. Niestety, ta pozycja bez problemów zakwalifikowała się do grupy tych, po które więcej nie sięgnę. I których czytanie będę serdecznie odradzać.

Zacznijmy jednak od pozytywnych stron Pod skrzydłami..., gdyż i takie się tu znalazły. Bardzo spodobało mi się połączenie paranormal z wątkiem kryminalnym, mogę wręcz powiedzieć, że taki duet nigdy mi się nie znudzi. Wiecie, nawet, jeśli wątek miłosny przejmie kontrolę nad opowieścią, zawsze można liczyć na ciekawe rozwiązanie zagadki kryminalnej. Pierwszy plus. Perypetie Gabrieli oraz dwóch towarzyszących jej mężczyzn (mniej lub bardziej żywych) naprawdę wciągają, dopóki autorka nie "wrzuci" w akcję jakiegoś dziwnego, niepasującego stwierdzenia/ określenia. Nastrój pryśnie od razu. Ale to na razie pominę. Dużą zaletę stanowi stylizacja tła na wiek XIX, uwielbiam cofanie się w czasie! A w takim wypadku wszelkie potwory naprawdę łatwo wpasowują się w historię.

Główna bohaterka, Gabriela Phantom, choć wywodzi się z jednej z lepszych rodzin (a i cechuje się niezwykłą urodą), ma dość specyficzne hobby- uwielbia chwytać złoczyńców, morderców i wszelkich ludzi z marginesu, zagrażających spokojnym obywatelom. Łatwo polubić ją za niezwykłą odwagę, buntowanie się przeciwko zachowaniom, które "przystoją panience jej pochodzenia" oraz spryt. Atutem jest również niewyparzony język- czytając dialogi pomiędzy nią a Leo bądź Raphaelem często uśmiechałam się pod nosem, były naprawdę zabawne! Przede wszystkim miały sens, odpowiedzi dziewczyny były "cięte", dzięki czemu Gabriela w pewien sposób uplastyczniła się w mojej wyobraźni. Po prostu uwierzyłam w nią, w to, że nie udaje. Zresztą mężczyźni nie pozostawali jej dłużni.

Niestety, czas przejść do minusów książki. Jak już wspomniałam, historia wciąga, ale w pewnym momencie zostaje przerwana jakimś absurdalnie skleconym zdaniem czy innym "kwiatkiem". Ponadto akcja toczy się w wieku XIX, zaś często natykałam się na współczesne nam zwroty. To już niewybaczalne. Ogromnie zasmucił mnie fakt, że Pod skrzydłami Matki Mroku okazała się być tak schematyczna. Ileż już razy spotykaliśmy się z historią, gdzie piękna dziewczyna miotała się między uczuciem do dwóch mężczyzn? Odpowiedź- za często. Po raz kolejny zaserwowano nam miłosne rozterki, "podwójną" miłość. Oczywiście ostatecznie okazuje się też, że Gabriela nie jest tym, za kogo się uważała; w jej przeszłości kryje się tajemnica pochodzenia, prawda wreszcie wychodzi na jaw. Zero zaskoczenia. Po prostu... schemat. Mimo, że wady niektórym mogą wydawać się błahe, dla mnie stanowiły powód, dla którego ta pozycja otrzyma niższą notę. Nienawidzę schematów, naprawdę. Tym razem nawet wątek kryminalny nie zatarł kiepskiego wrażenia.

Jeśli chcecie stawić czoło historii o wampirach, rozterkach miłosnych głównej bohaterki- śmiało, sięgnijcie po Pod skrzydłami Matki Mroku. Szczególnie polecam tym czytelnikom, którzy lubują się w historiach o mrocznych istotach bez znaczenia, czy to już kiedyś było, czy nie.

 

Dział: Książki
czwartek, 18 czerwiec 2015 15:53

Wiedźmin: Kompendium wiedzy o świecie gier

Jak ludzie zapanowali nad krainą zamieszkaną przez fantastyczne istoty? Jak Wiedźmini stali się łowcami potworów? Co ich łączy z czarodziejami i, przede wszystkim, jak zaczęła się przygoda Jaskiera i Geralta? O tym wszystkim przeczytacie w książce Wiedźmin: Kompendium wiedzy o świecie gier.

19 maja 2015 roku została wydana długo wyczekiwana gra – Wiedźmin 3: Dziki Gon. Wraz z premierą tej produkcji miała miejsce premiera książki wydawnictwa Agora, dzięki której możemy się dowiedzieć wielu ciekawych faktów na temat świata gier z uniwersum stworzonego przez Andrzeja Sapkowskiego.

Ciężko mi tę produkcję zaklasyfikować jako książkę, gdyż brak w niej fabuły. Całość jest przedstawiona w formie dziennika, który prowadzi nie kto inny, jak przyjaciel Geralta – Jaskier. Nie oznacza to jednak, że cały utwór będzie z perspektywy barda.

Każdy, kto zna z książek, gier lub filmów postać Jaskiera, ten wie, że jest to osoba dość skrupulatnie spisująca wszystkie przeżycia, a dodatkowo bujnie upiększając wszystkie historie. Teraz w nasze ręce trafia jego dziennik, a z niego dowiemy się wielu ciekawych faktów z wiedźmińskiego świata. Jednocześnie nie musimy się obawiać – książka nie zawiera spoilerów do żadnej z trzech części gier.

W zaprezentowanym kompendium wiedzę przekazują nam najznakomitsi mistrzowie w swoim fachu. O historii świata opowiada nam Villentretenmerth – złoty smok, który dzięki długowieczności miał okazję obserwować wszystkie zmiany od samego początku. W drugim rozdziale o wiedźminach historię opowie nam jeden z największych wojaków i nauczyciel Geralta – Vesemir. O magii dowiemy się dzięki opowiadaniom, które usłyszał Jaskier od miłości Geralta – Yennefer. Nikt nie zaprzeczy, że na potworach nikt nie zna się lepiej niż Biały Wilk, więc kto inny mógłby opowiadać w rozdziale o stworach, jeśli nie sam Geralt? No i na sam koniec – historia największego Wiedźmina w historii świata. O Rzeźniku z Blaviken nie mógł napisać nikt inny, jak jego największy przyjaciel, czyli Jaskier.

Cały dziennik jest prowadzony w narracji pierwszoosobowej, a zawarte w niej apostrofy do czytelnika pozwalają wczuć się w klimat. Konstrukcja zdań sprawia, że można przy tej książce odlecieć i poczuć się, jakby siedziało się przy kominku, a Jaskier opowiadał wszystko nad naszym uchem.

W książce zawarty jest ogrom ilustracji. Nie spodziewałem się aż takiej ilości. Wykonanie obrazów powala oglądających na. Szkice i arty są dopracowane w najmniejszych detalach, a całość prezentuje się świetnie w twardej oprawie i na mocnym papierze. Ponad 180 stron, które czyta się lekko i przyjemnie to obowiązkowa pozycja dla każdego fana Wiedźmina.

Wiedźmin: Kompendium wiedzy o świecie gier to idealna książka, która wytłumaczy nam niejasności, pomoże zrozumieć zachowania ludzi i nieludzi, a podziwianie ilustracji to gratka dla największych fanów. Wręcz chciałoby się je wyciągnąć z książki i obwiesić nimi pokój. Zachęcam wszystkich fanów (i nie tylko) do zakupy tej pozycji, gdyż jej zawartość z pewnością Was nie zawiedzie!

Dział: Książki
poniedziałek, 08 czerwiec 2015 20:07

Szczury Wrocławia. Chaos

Kto nie słyszał o książce Szczury Wrocławia autorstwa Roberta J. Szmidta? No właśnie... Powieść polskiego pisarza fantastyki może stanowić encyklopedyczny przykład wspaniałej marketingowej kooperacji autora i wydawnictwa. Świetna kampania internetowa połączona z portalami społecznościowymi oraz wysypem billboardów w kilku największych miastach Polski plus temat, który obecnie jest modny i voilà, otrzymujemy książkę, której nie mogą doczekać się nawet Ci, którzy myślą, że zombie to termin dentystyczny.

Szczury Wrocławia to nie jedyna polska apokalipsa zombie, ale z pewnością jedna z najlepiej wypromowanych. Z czystym sumieniem można też stwierdzić, że nie jest to najlepsza ze wszystkich książek o umarlakach ale z pewnością należy do takiej grupy. I choć początkowo bałam się, że treść będzie składać się jedynie z nazwisk ludzi, którzy na facebooku wyrazili chęć zginięcia na jej kartach to z czasem obawa ta ustąpiła czystej przyjemności wynikającej z lektury naprawdę dobrze poprowadzonej fabuły.

Akcja powieści rozgrywa się we Wrocławiu w 1963 roku. Właśnie wtedy, w sierpniu, miała miejsce ostatnia w Polsce epidemia ospy prawdziwej. Autor zapożyczył te wydarzenia i zmienił je w pandemię zupełnie innego, bardziej przerażającego rodzaju. W izolatorium na Psim Polu dochodzi do bardzo dziwnego zdarzenia. Przerażeni milicjanci pilnujący tamtego terenu alarmują władze, że odmienieni pacjenci atakują przebywających w ośrodku chorych, personel i ich samych. Do izolatorium zostają wysłane oddziały KBW oraz ZOMO. Dużej grupie odmieńców udaje się jednak oddalić. Wkrótce okazuje się, że miasto i jego mieszkańcy są bezbronni wobec nowej krwiożerczej zarazy.

Autor postanowił zrezygnować z postaci głównego bohatera na rzecz większej grupy postaci, które mają spory wkład w rozwój akcji. Początkowo sądziłam, że będzie to wada tej historii, jednak wraz z zagłębianiem się w kolejne rozdziały zaczęłam nabierać przekonania, że właśnie w tej powieści taki zabieg jest całkowicie na miejscu. Oczywiście w natłoku nazwisk można się nieco pogubić, jednak Szmidt wybrnął z tego obronną ręką, gdyż w miarę płynny sposób prowadzenia narracji skutecznie skupia uwagę czytelnika na fabule. Trudno jest nie dostrzec, że wybór realiów PRL-u sprawił, że łatwo było wkomponować w treści ogromną liczbę nazwisk. Pozwoliło to także na uzasadnienie ich częstego powtarzania i odmieniania. Nie można zatem odmówić autorowi pomysłowości. I choć zrezygnował on całkowicie z próby wyjaśnienia genezy morderczej plagi masakrującej Wrocław to jednak sprytnie zapełnił karty swojej powieści mnogością wydarzeń – o czym najlepiej świadczy fakt, że Szczury Wrocławia przeczytałam od deski do deski, nie pomijając nawet najmniejszego opisu (co niestety zdarza mi się, kiedy książka zawiera dłużyzny).

Mój największy zarzut to brak głębszych treści. Prawdopodobnie Szczury Wrocławia nie miały być książką poważną (nie oszukujmy się, rzadko kto traktuje temat zombie tak pompatycznie, jak np. ja) ale momentami wydawała mi się trochę zbyt komiczna. Zaburzone zostały proporcje między fragmentami opisującymi typowe sceny gore a opisami mającymi napędzać akcję. Prawdą jest, że co chwila coś się dzieje, ale zawsze wtedy pojawia się też jakaś ręka, noga tudzież mózg na ścianie. Jak dla mnie autor odsłonił po prostu zbyt wiele, już na samym początku kumulując obfitość krwawych scen. Przez to, choć podczas lektury zainteresowanie mnie nie opuszczało, już w połowie przestałam odczuwać strach. Zbyt wiele tu dosłowności, dosadności, a zbyt mało tego co przeraża najbardziej bo jest jedynie oczekiwane, ale niekoniecznie zastane...

Po mimo tego mankamentu Szczury Wrocławia to naprawdę świetna powieść, w której autor choć nie uniknął odrobiny kiczu to jednak udźwignął go,  zaprzyjaźnił się z nim i co więcej, przekonał do niego setki czytelników. A jeśli nie uczyni go głównym bohaterem drugiego tomu to może się okazać, że ten cykl wejdzie do kanonu lektur zombijnych.

Dział: Książki

W dniach 17-19 lipca 2015 roku Lubelskie Stowarzyszenie Fantastyki „Cytadela Syriusza" organizuje w Wojsławicach (woj. lubelskie, 23 km od Chełma) X Dni Jakuba Wędrowycza.

Dział: Patronaty