listopad 07, 2024

Rezultaty wyszukiwania dla: fantastyka

wtorek, 16 sierpień 2016 18:18

World of Warcraft: Illidan

W czerwcu na ekrany polskich kin wszedł film "Warcraft: Początek", premierze produkcji towarzyszyło wydanie trzech książek osadzonych w uniwersum World of Warcraft. Dzięki temu fani serii raz jeszcze mogli wejść do tego świata, a laicy zapoznać się z nim.

"World of Warcraft: Illidan" to druga ze wspomnianych wcześniej powieści. Tytułowy bohater Illidan Stormrage, jest Łowcą Demonów, który wieki temu powstrzymał falę piekielnych stworzeń, pragnących podbić Azeroth. Aby tego dokonać przeniknął w szeregi armii wroga, przez co zyskał łatkę Zdrajcy, nie wszyscy uwierzyli bowiem w jego dobre intencje. Za swoją zdradę ukarany został tysiącami lat spędzonymi w więzieniu. Dopiero gdy Legion powraca, zostaje uwolniony przez tych, którzy upatrują w nim ostatniej nadziei.

Główny wątek powieści stanowią poczynania Illidana związane z przygotowaniami do obalenia Legionu. Przy okazji spotkamy również liczne postaci, które będą mu towarzyszyły w walce. Po drugiej stronie stoją natomiast ci, którzy chętnie ponownie widzieliby go w kajdanach. Nie obejdzie się więc również bez zdrad czy intryg knutych za plecami protagonisty, a co za tym idzie zwrotów akcji, których niekoniecznie mogliśmy się spodziewać. Na początku ilość bohaterów może nas lekko przytłaczać, z czasem jednak przyzwyczajamy się do nich, a śledzona z punktu widzenia kilku postaci akcja nabiera ciekawszych rysów. Postaci opowiadające nam historię poznajemy niestety raczej powierzchownie i przede wszystkim przez pryzmat ich nastawienia względem Illidiana i jego poczynań. To jednak wystarcza byśmy zapałali do nich sympatią lub obdarzyli ich niechęcią.

Główna oś fabularna miała spory potencjał, który niestety nie został w pełni wykorzystany. Mniej więcej od połowy bardziej niż interesujące wydarzenia, do dalszego śledzenia losów bohaterów skłania nas ciekawość względem zakończenia książki. Niby dzieje się sporo, ale zabrakło głębiej wykreowanych bohaterów oraz świata, który wciągnąłby nie tylko fanów tego uniwersum. W przeciwieństwie do nieco wcześniej wydanej powieści "Durotan", recenzowana przeze mnie książka nie jest w stanie obronić się fabułą, aby istnieć, jako samodzielna powieść. Pełni raczej rolę dopełnienia gry, przez co w przypadku nieznajomości tego świata nie wydaje nam się ona szczególnie wciągająca. Istnieje jednak spore prawdopodobieństwo, że znajdzie ona licznych fanów wśród graczy, którym pozwoli jeszcze lepiej poznać ten świat.

Dział: Książki
czwartek, 14 czerwiec 2012 08:31

Nieśmiertelność. Wieża

Powieść W. Hohlbeina "Nieśmiertelność. Wieża" to moje pierwsze spotkanie z twórczością tego autora. Tym większe było moje zdziwienie, gdy dowiedziałam się, że pisarz ten ma na swoim koncie ponad 259 książek z czego ok. 160 stało się poczytnymi bestsellerami. Z fantastyką niemiecką cięższego kalibru również nie miałam do tej pory do czynienia i dlatego z ciekawością zabrałam się do lektury powieści, z tajemniczo brzmiącym opisem treści z tyłu książki oraz z ilustracją na okładce kojarzącą mi się z teledyskiem grupy Disturb "The Land of Confusion" .

Na początku muszę powiedzieć, że książka ta należy do trudniejszych, jakie przyszło mi czytać, nie tylko ze względu na treść, czy język jakim została napisana, ale przede wszystkim na skomplikowaną wizję świata przedstawionego i sposób narracji.

Universum stworzone przez Hohlbeina jest oryginalne i niesamowite. Akcja historii dzieje się w bardzo odległej przyszłości, na planecie, która kiedyś, bardzo dawno temu była Ziemią. Z rozmów prowadzonych przez bohaterów wynika, że doszło do tragicznej w skutkach katastrofy i Ziemia przestała się nadawać do życia z racji braku czystego powietrza, wody pitnej i miejsca. Obecnie już nikt dokładnie nie wie, jak to było, ale zbudowano Wieżę, olbrzymią budowlę, która sięga pięć mil w głąb i drugie tyle w niebo. Wynaleziony surowiec o nazwie Acheron spowodował cywilizacyjny i techniczny bum. Pozwolił on nie tylko na uczynienie Wieży twierdzą nie do zdobycia. Otoczył ją również Ścianą, odgradzającą ją od reszty. Ta reszta to tzw. Oblężenie, czyli osiedla, miasta i krainy powstałe u podnóża budowli.

Mieszkańcy Wieży pod wodzą księżniczki Arion dysponują najnowszymi zdobyczami techniki, nanorobotami, skuteczną bronią, genetycznie modyfikowanymi zwierzętami i roślinami (o wzmocnionej odCENSOREDości i sile), mogą klonować ludzi lub ich rekonstruować w razie potrzeby. Jakby tego było mało, Wieża posiada coś w rodzaju programu sterującego, nadzwyczaj przenikliwej sztucznej inteligencji, która przeprowadza konieczne badania, symulacje wojskowe, itp. R'Achernon, bo tak jest nazywana ta istota, jest wszechobecna i komunikuje się z ludźmi mentalnie. Oblężenie to z kolei barbarzyński lud zgrupowany w klany, snujący plany podboju Wieży. W jego szeregach znajdują się inne istoty, takie jak olbrzymie i silne Quorrle, Finde (coś w rodzaju pająkowatych) oraz cała masa innych dziwactw.

Historia w powieści zaczyna się w momencie, gdy księżniczka Arion przygotowuje się do swojej koronacji. W tym właśnie momencie Craiden, przywódca klanów, wchodzi w posiadanie broni, która może zniszczyć wszystko. Kto mu tę broń udostępnił, bystry czytelnik może się tylko domyślać. Nieświadomy mocy bomby Craiden odpala ładunki i przyczynia się do zniszczenia trzeciej części Oblężenia. Następnie udaje się na rokowania z księżniczką i jej doradcami, przekonany, że to on ma asa w rękawie. Idealistycznie nastawiona, a jednocześnie bardzo dobrze zorientowana w sytuacji politycznej Arion i silny, aczkolwiek krótkowzroczny Craiden (który ciągle kojarzył mi się z Conanem Barbarzyńcą) prezentują dwa odmienne punkty widzenia wielu spraw. Faktem jest, że co jakiś czas Wieża i Oblężenie prowadzą rozmowy, z których nic nie wynika. Trudno zatem mieć nadzieję, że tym razem będzie inaczej.

Akcja powieści toczy się dwutorowo i jest prezentowana z punktu widzenia kilku bohaterów: księżniczki Arion, Craidena, doradcy Arion, senator Rymer, młodej dziewczyny Gei i generała Mardu. Początkowo czytelnikowi trudno się zorientować w sytuacji, gdy na scenę wychodzi młoda władczyni, a jej przybocznym okazuje się być wielki gadający i inteligentny szczur. W dodatku na jednej płaszczyźnie Arion rozmawia z Craidenem. Równolegle śledzimy podróż generała Mardu przez zniszczone wybuchem miasto i jego starania, by dotrzeć do przywódcy klanów. Trzeci wątek dotyczy młodej dziewczyny Gei, która sobie tylko wiadomymi sposobami dostała się do Oblężenia i spotkała Craidena. Dopiero po jakimś czasie elementy fabularnej układanki zaczynają się łączyć w całkiem zgrabną całość i można sobie zacząć spekulować, o co tutaj tak naprawdę chodzi. Trzeba przyznać autorowi, że zaserwował czytelnikowi niezłą, intelektualną porcję rozrywki, gdyż nie ma nic przyjemniejszego, niż dociekanie kto jest kim i dlaczego coś zostało zrobione tak a nie inaczej.

Odbiór powieści znacznie utrudniają opisy działania różnych urządzeń oraz słownictwo typowe dla fantastyki naukowej. Poza tym uważam, że historia zawarta na 600 stronach z powodzeniem zmieściłaby się na 400. Wędrówka Mardu podziemnymi tunelami miała zapewne na celu ukazanie ogromu zniszczeń, dokonanych przez bombę, ale tak naprawdę kończy się ona z tak niespodziewanym wynikiem, że czytelnik zadaje sobie pytanie w stylu: "no i po co to było?". Dziwiła mnie też niesamowita wytrzymałość bohaterów na zmęczenie, zranienia i ból, ale w końcu gdy się jest sztucznie ulepszonym, ma się na sobie osłonę z nanitów i podwójną liczbę niektórych narządów wewnętrznych, to faktycznie wydaje się to dość logiczne.

Pochwała należy się autorowi za zakończenie powieści i nie mam tu na myśli wątku bohaterów, a przyszłosci planety i o ile dobrze zrozumiałam, po tysiącach lat historia zatoczyła koło i znowu wszystko musi ruszyć od nowa.

Mimo trudności w odbiorze, książka mi się podobała, bo autor pozostawił czytelnikowi duże pole do snucia domysłów i własnych teorii. Im dłużej o tym myślę, tym więcej szczegółów dostrzegam. Dlatego, jeśli lubicie fantastykę naukową i świat odległej przyszłości, to jest to książka dla Was. Nie można oczywiście pominąć miłośników prozy tego autora i czytelników lubiących autorskie niedopowiedzenia. Ostrzegam, że nie będzie to łatwa lektura. Jeśli zaś o mnie idzie, mam dużą satysfakcję, że przeczytałam tę książkę, bo takie historie w dobie czytelniczej łatwizny stanowią wartość samą w sobie.

Dział: Książki
niedziela, 31 lipiec 2016 11:56

Żelazna wojna

"Żelazna wojna" stanowi drugi tom cyklu Czas żelaza autorstwa Angusa Watsona. Za jego sprawą ponownie przyjdzie nam spotkać naszych ulubionych bohaterów Duga, Lowę i Wiosnę. Tym razem otrzymamy jeszcze więcej starć oraz poznamy postaci historyczne, pośród których znajduje się przede wszystkim Juliusz Cezar, słynny rzymski wódz. To właśnie jego potyczki przyjdzie nam śledzić, a przy tym zagłębimy się w realia starożytnego Rzymu podane we wciągający sposób.

Minęło sporo czasu od akcji zaprezentowanej w pierwszym tomie serii. Wiosna jest już prawie kobietą, Lowa dzierży tron Maidun z jego wszelakim ciężarem, a Dug marzy o spokojnym życiu na farmie. Tę ostatnią dwójkę nadal łączy uczucie, choć żadne z nich nie potrafi zażegnać impasu po zdradzie Lowy. To wyjątkowo ciężkie czasy dla Maidun, wokoło piętrzą się wrogowie, którzy lada moment spróbują zetrzeć królestwo łuczniczki z powierzchni Brytanii. Sytuacji nie poprawiają również udane podboje Rzymian, którzy bez większych problemów przejmują kolejne ziemie. Lowa nie traci jednak nadziei, że uda jej się odeprzeć nieprzyjaciół i zatrzymać Rzymian. Do tego potrzeba jednak czegoś więcej niż wiary i dobrego wyszkolenia.

Akcja książki raz jeszcze przenosi nas do I wieku przed naszą erą. Tym razem będziemy jednak uczestnikami wydarzeń na różnych obszarach, od Brytanii, poprzez Rzym i Galię, a skończywszy na Iru. Nie tylko miejsce akcji uległo rozszerzeniu, znacznie wzrosła także ilość prawdy historycznej zawartej w tej książce. Poprzedni tom skupiał się w znacznej mierze na przygodach postaci fikcyjnych. Tym razem lądujemy w samym środku rzymskich podbojów, które w znacznej mierze są wydarzeniami rzeczywistymi. Książka jest także bardziej brutalna niż jej poprzedniczka, nie jest to bezpodstawne, najpewniej takie właśnie były te czasy. Historia w dalszym ciągu idzie jednak pod rękę z fantastyką, która najmocniej objawia się w magii tego świata. Jest to magia jeszcze mroczniejsza, często sięgająca swymi korzeniami morderstw.

To co się jednak nie zmieniło, to zachwyt, jaki budzi ten świat. Przemierzamy kolejne rozdziały tracąc rozpęd tylko na chwilę i tylko po to, by przygotować się na kolejne dynamiczne tempo akcji. Również tym razem autor zdecydował się na ukazanie świata z perspektywy wielu osób, pośród których jest między innymi Cezar, Ragnall, Chamanca, Lowa czy Wiosna. Szerokie spektrum punktów widzenia pozwala nam spojrzeć na zaprezentowaną sytuację w sposób bardziej obiektywny. Znając pobudki poszczególnych osób sami możemy zdecydować, w jaki sposób je ocenić. W związku z tym bezlitosne na pierwszy rzut oka podboje Cezara nieco tracą na brutalności, gdy przyjrzymy się bliżej poczynaniom jego prawej magicznej ręki – Felixa. Mag ten jako jedna z kilku postaci budziła we mnie negatywne uczucia. Więcej czasu do zaprezentowania otrzymało również trio Chamanca, Atlas i Carden. Te gromadkę można szczerze polubić. Nieco mniej sympatii budzi natomiast kolaborujący z Rzymianami, Ragnall. Poza wymienionymi postaciami, ponownie wejdziemy w skórę Duga, Wiosny i Lowy. Każdy z tych bohaterów będzie miał okazję nieco zmienić nasze zdanie na ich temat wywiedzione z pierwszego tomu. Choć w tym aspekcie najmocniej zrobiła to Lowa. Dawniej stosunkowo antypatyczna, teraz ukazuje nieco bardziej ludzką twarz, próbując odwrócić następstwa bestialskich rządów Zadara. Lepiej poznajemy również towarzyszącą jej Wiosnę, młodą druidkę o potężnym potencjale magicznym. Nie zapomnijmy również o Dugu Fokarzu, który w tej części schodzi na nieco dalszy plan, choć nadal odgrywa kluczową rolę. Ta postać nie uległa szczególnym przemianom i w dalszym ciągu budzi naszą sympatię.

W rzymskie zakamarki przyjdzie nam wejść za sprawą Ragnalla, wysłanego w roli szpiega Rzymu. Chłopak będzie pod sporym urokiem tego wiecznie żyjącego miasta. Poznamy Rzym z jego bogactwem, przepychem i rozpustą oraz rzekomą wyższością nad Brytanią. W wirze wojennym poznamy wykorzystanie zdobyczy technologii ku chwale Cezara. Równie zawiłe co działania wojenne są posunięcia polityczne, w znacznej mierze oparte na sprycie i umiejętności przewidywania. Ostatecznie przekonamy się natomiast, że to zwycięzcy piszą historię i oni decydują o tym, co będzie owa zawierała.

„Żelazna wojna” to zgodnie z tytułem masa militarnych starć. Są one jednak podane w taki sposób, że nie nudzą nas. We wszystkich wydarzeniach biorą w końcu udział uwikłane w historię postaci i to interesuje nas przede wszystkim. Autorowi udało się doskonale wyważyć bitewne starcia, historię miłosną, fakty historyczne oraz fantastykę. Dlatego właśnie chce się przebywać w tym świecie jak najdłużej, nawet jeśli krew leje się tutaj gęsto i często, a zwycięstwo odnoszą najczęściej ci, którym daleko do cnotliwych. Jeśli tęsknicie za powieściami historycznymi z dawką fantastyki, albo jesteście miłośnikami wojennego zgiełku to „Żelazna wojna” w pełni Was usatysfakcjonuje.

Dział: Książki
czwartek, 28 lipiec 2016 16:59

Hayden War: Na Srebrnych Skrzydłach

Klasyczna military space opera w krótkiej formie, czyli dobra powieść na wakacje dla tych, którzy zmęczeni są gadulstwem Davida Webera.

„Na srebrnych skrzydłach” to pierwszy tom cyklu Hayden War kanadyjskiego pisarza Evana Curriego, który znany jest polskiemu czytelnikowi z wcześniejszej publikacji, cyklu Odyssey One. Hayden War wydane zostało przez Drageus Publishing House i na chwilę obecną liczy sobie sześć tomów, w wersji polskiej zapowiadany jest już tom czwarty. „Na srebrnych skrzydłach” Currie napisał w 2011 roku, czyli na rok przed Odyssey One. A czego można spodziewać się po pisarzu wychowanym na takich filmach i serialach jak „Star Trek”, „Gwiezdne Wojny”, czy „Gwiezdna Eskadra” 1?

Powieść rozpoczyna się, gdy na planetę należącą do Świata Hayden, dociera sierżant Sorilla Aida z Zespołu Rozpoznawczego Alfa z Wojsk Specjalnych Armii Stanów Zjednoczonych, jako jedyna ocalała z oddziału, który miał dokonać planetarnego zwiadu. Świat Hayden został wrogo przejęty przez obcą cywilizację, a dotychczasowi mieszkańcy, głównie naukowcy i rolnicy, rozpierzchli się po dżungli. Z tych niedobitków ziemskiej kolonii sierżant Aida tworzy lokalną partyzantkę, równocześnie starając się zdobyć jak najwięcej informacji o tajemniczym najeźdźcy. Celem jest przetrwanie i przygotowanie pola do kontrataku.

Twórczość Evana Curriego idealnie wpisuje się w nurt literatury militarnej fantastyki, reprezentowanej przez takie osobowości jak wspomniany David Weber, Elizabeth Moon, John Scalzi, czy Mike Resnick. Czy w takim razie jest coś, co wyróżnia tego pisarza od innych mu podobnych? Owszem, choć trzeba przyznać, że niewiele. Przede wszystkim pisarstwo Curriego jest zwięzłe i nieprzegadane, postacie, choć to akurat nie jest zaletą, są mało wyraźne, nie posiadają dobrze zarysowanych osobowości, co więcej bohaterowie drugoplanowi obdarzeni zostali większą dozą indywidualizmu. Cała fabuła skoncentrowana jest na wartkiej akcji. Sympatycznym novum jest sposób przedstawienia innej cywilizacji, której technologia wykracza nie tylko poza możliwości, ale nawet wyobrażenia ludzi.

„Na srebrnych skrzydłach” Evana Curriego to klasyczna powieść militarna w realiach space opery. Wydarzenia następują płynnie po sobie, bohaterowie zachowują się w sposób przewidywalny, Sorilla Aida jest postacią o nadludzkich możliwościach, a wszystko zmierza ku przewidywalnemu końcowi. Generalnie pod względem pomysłu jest to klasyczny motyw walki dobra ze złem, sztampowy i wyeksploatowany, ale lektura nie była nieprzyjemna, otrzymałam to, czego się spodziewałam; wartką akcję, zwięzłą, prostą fabułę, sprawny warsztat pisarski, a także lekką historyjkę, od której można w każdej chwili się oderwać i nie tracić wątku.

Po powieści Evana Curriego nie należy spodziewać się zawiłej fabuły, za to z pewnością otrzymuje się solidną dawkę akcji, idealnej, gdy pragnie się odpocząć od bardziej absorbującej literatury.

1 Wywiad z Evanem Curriem (ang.)

Dział: Książki
poniedziałek, 27 luty 2012 14:26

W stronę Słońca

Ileż to razy mężni amerykańscy chłopcy (i oczywiście w duchu politycznej poprawności) dziewczęta ratowali dupska całemu światu? Czy jest to zagrożenie z głębin mórz i oceanów, naziści, komuniści, kosmici, arabscy terroryści, meteoryty, komety, asteroidy, gigantyczne owady, olbrzymie gady, śmiercionośne płazy, przerośnięte ssaki, mutanty, psychopaci, seryjni mordercy, rząd Stanów Zjednoczonych, globalne ocieplenie czy ochłodzenie, potwory ze świata mroku, wampiry, demony, wilkołaki, zapomniani bogowie, Cthulhu i jego ekipa, szaleni naukowcy czy sam diabeł - oni zawsze nam pomogą w duchu patriotycznego wychowania jakiego nie powstydziłaby się nasza rodzima rodzinka Adamsów (pewni anty ewolucjoniści na "g"). Tym razem problemem jest słońce, a raczej jego brak. Nasza kochana gwiazda gaśnie i coś z tym trzeba zrobić.

Po seansie kilkukrotnie sprawdzałem któż to zrobił tego paszkwila... i oczom swym nie wierzyłem, że facet który wyreżyserował świetny "Trainspotting" czyli imć Danny Boyle przyłożył choćby odwłok do tego słonecznego gówienka. Lekko tym załamany przysiadłem do napisania tej recenzji ku przestrodze, aby omijać ten "film" szerokim łukiem i nie dać zarobić na zakupie czy wypożyczeniu tegoż potworka.

Fabuła służy tylko temu, aby pokazać duuuuużo efektów specjalnych. Mamy więc co następuje: słońce umiera, wysyłają ekipę na statku Ikar 2 z ogromną bombą, która to ma swym wybuchem przywrócić nieco życia w przygasającej gwieździe. Oczywiście na ich drodze twórcy porozrzucali kosmiczne kłody mające wpadać pod nóżki dzielnej załogi.

Pomimo, iż jestem wielkim fanem fantastyki (przede wszystkim w wydaniu książkowym) to jeśli chodzi o filmy podchodzę do nich z dużą dozą nieśmiałości, gdyż świat kina lubi robić niezłe potworki przyklejając im metkę fantastyka, co sprzyja niechęci przeciętnego zjadacza chleba do tegoż gatunku. Czasem trafiają się perełki maści "Łowcy androidów", "Obcego", "2001: Odyseja kosmiczna" czy rodzimej "Seksmisji", lecz ogromna większość takich produkcji to straszna popelina, gdzie wszelkie braki w scenariuszu, aktorstwie itp. tłumaczy się tym, iż w tym gatunku tak musi być. Oczywiście jest to wierutna bzdura, ale jakże łatwo przychodzą takie słowa wszystkim tym popeliniarzom nie mającym zielonego pojęcia o fantastyce.

Wracając do filmu należy powiedzieć, iż sam pomysł wyruszenia na słońce z bombą aby naszą gwiazdę rozruszać jest już śmiechu warty, przy którym akcje z "Armageddonu" to prawie dokumentalny zapis prac naukowych o ciałach niebieskich mogących uderzyć w nasz glob. Z każdą kolejną chwilą, średnio wykształcony widz (spoza stanów bo tam najwyraźniej sporo tłumoków żyje) zauważy nieścisłości i braki w wiedzy osób piszących scenariusz.

Jeśli chodzi o stronę aktorską to wykonano co miało zostać wykonane, by nikt nie płakał jak to wszystko spartolono w filmie z potencjałem (żarcik) przez kiepskie granie. Z drugiej strony nie było też podstaw, aby ktokolwiek stworzył jakąś super kreację - do tego potrzebne byłyby świetnie stworzone postacie.

Na plus można zaliczyć przede wszystkim warstwę wizualną. Ładnie prezentuje się parę ujęć słońca oraz sceny w "obserwatorium", gdzie załoga może sobie bezpośrednio popatrzeć na naszą gwiazdę. Najlepszą sceną jak dla mnie było oglądanie przelotu Merkurego, pomimo iż poruszał się z prędkością co najmniej kilku warpów. Na prawdę ładnie się to zaprezentowało. W sumie jeśli chodzi o efekty specjalne to zdecydowanie można pochwalić twórców, choć od pewnego momentu, gdy ma nastąpić kulminacja filmu jednak za bardzo sobie szaleją tworząc potworki jak ostatnia scena z Cillianem Murphym - to była istna żenada.

Próbowano coś tu stworzyć, jakiś klimat. Przez większą część filmu oscyluje on wokół iście poetyckiego ujęcia kosmosu wraz z różnego rodzaju filozoficzno-religijnymi wywodami o miałkości bytu i niebytu. Pojawia się nieco psychodeliczno-klaustrofobicznego klimatu po zacumowaniu do Ikarusa 1. Przebija się też thriller i horror choć w niedużych dawkach. Jednak gdy to już wszystko ogarniemy okazuje się, że połączenie tych wszystkich elementów fabuły stworzyło nową jakość, nową jakość gówienka filmowego sf zapakowanego w pięknie lśniące opakowanie z napisem "W stronę słońca". Wiele osób na pewno dało się złapać niczym sroka, która leci do błyskotek i uzna film za dobry (sic!) bo ich percepcja zaszwankuje od efektów specjalnych, które szczególnie w sali kinowej mają prawo przytłoczyć.

Podsumowując - stworzono kolejnego gniotka, którego sprzedaje się jako porządny film sf, a z takowymi filmami nie ma nic wspólnego. Nawiązania do klasyków gatunku oraz wczesnych filmów fantastycznych to nieco za mało, aby można było z pełną stanowczością stwierdzić, iż ten film był choćby przeciętny. Dobre efekty oraz porządna ekipa aktorsko-realizatorska to jak widać za mało by móc z tak kiepskiego pomysłu stworzyć sensowny i warty oglądania film.

Dział: Filmy
poniedziałek, 26 grudzień 2011 12:04

Stroiciel ciszy

Fantastykę religijną w polskiej literaturze można szukać ze świeczką. Choć już na początku lat 90 wraz z umocnieniem się pozycji Kościoła w Polsce zaczęły pojawiać się pierwsze opowiadania nawiązujące do wiary katolickiej, nurt ten wśród autorów zaczął zmierzać w innym kierunku. Motywy religijne w fantastyce zaczęły skupiać się na metafizyce, siłach nadprzyrodzonych, duchowych reprezentantach, zostawiając gdzieś z boku sens istnienia Kogoś oraz nasze wewnętrzne uwikłania z Nim.

Wojciech Szyda w swoim drugim zbiorze opowiadań po raz kolejny mierzy się z połączeniem chrześcijańskich dogmatów z nurtem science fiction i fantasy. "Stroiciel ciszy" zawiera dziesięć jakże odmiennych historii. Każda jest wyjątkowa i zmusza czytelnika do refleksji oraz odpowiedzenia sobie na pytanie - kim w moim życiu jest Bóg.

Już pierwsze opowiadanie, które otwiera antologię - "Raport łotrów", ukazuje w jaki sposób podróż w czasie i zamach na życie ledwo co narodzonego Chrystusa może mieć wpływ na dzieje ludzkości. Krótkie, lecz ciekawe opowiadanie ukazuje miłosierdzie Jezusa nad każdym grzesznikiem, który szczerze wyrazi swoją skruchę.

Postać Syna Bożego jest również tematem kolejnego, tytułowego opowiadania "Stroiciel ciszy". Tym razem autor przenosi nas w daleką, nieokreśloną, przyszłość. Główny bohater, John Caspar, podróżuje specjalnym statkiem kosmicznym, aby w samotności odpokutować swoje winy, jednocześnie zaś rozgrzeszyć odległe kolonie. Na jednej z nich odnajduje tajemniczą postać, której istnienie jest sprzeczne z nauką Kościoła. Bohater, a wraz z nim czytelnik, staje przed próbą zrozumienia sensu zmartwychwstania i ponownego przyjścia Zbawiciela.

Kolejna historia, "Ciało i krew", która według mnie, choć gatunkowo odbiega od pozostałych zawartych w zbiorze, była jedną z lepszych, porusza dylematy dotyczące poświęcenia i wiary. Oto rycerz, samotny wędrowiec, z oddaniem poszukuje legendarnego Graala, kielicha z którego Chrystus pił podczas Ostatniej Wieczerzy.

Inny opowiadaniem, które zasługuje na szczególną uwagę jest "Po'Sen. Plaga cudów". Bardzo abstrakcyjne, częściowo psychodeliczne, z drugiej strony zaś malownicze. Autor porusza wyobraźnię czytelnika, kreując alternatywny Poznań. Miasto to w niejednym naszym śnie przerażało i fascynowałoby jednocześnie. W opowiadaniu obecny jest również motyw spowiedzi, jako leku na grzechy.

W "Planach na przeszłość" autor kreuje wizję niedalekiej przyszłości, w której istnieje możliwość posiadania kilku wersji samego siebie. Główny bohater prowadzi życie jednocześnie jako m.in. gangster, policjant, erotoman czy znudzony życiem księgowy, zaś z pomocą tabletek jego świadomość "przeskakuje" pomiędzy danymi wersjami. Oskarżenie o morderstwo poprzez porzucenie jednej ze swoich wersji powoduje, że bohater zaczyna się zastanawiać nad konsekwencjami zabawy w Boga.

"Drabina i łańcuch" to jeden z trudniejszych tekstów. Zrozumienie historii o walce z drapieżnymi aniołami, które przedostały się do naszego świata, przedstawionej w formie metafizycznego kryminału, wymaga od czytelnika nie lada wysiłku intelektualnego. Filozofia św. Augustyna, rozważania na temat czasu i zastosowanie podobnych imion głównych bohaterów znajdujących się w różnych ramach czasowych (typu Uriasz - Uriah, Falstrom - Fallstorm itp.) powoduje u czytelnika przemęczenie lekturą.

W zbiorze Wojciecha Szydy oprócz długich i przepełnionych filozofią opowiadań, znajdziemy krótkie historie, które wcale nie ustępują jakością tym dłuższym. Szort "Osobodante" przedstawia świat, gdzie króluje Kościół Danych Osobowych, dane osobowe są przedmiotem kultu, natomiast życie prywatne każdego człowieka nie jest tajemnicą. "Jeden dzień" zaś w obrazowy sposób przedstawia nam Biblię w opisie jednego dnia pary głównych bohaterów. Zbiór zamykają "Fałszerze" - lekki utwór, stanowiący istną odskocznią po poważnej lekturze zbioru.

Antologie opowiadań, czy to jednego czy wielu autorów, mają to do siebie, że rzadko są doskonałe pod każdym względem – bywa, że utwory w nich zgromadzone są różne pod względem jakościowym i wzbudzają różne reakcje czytelnika. Nie inaczej jest ze „Stroicielem ciszy”. Opowiadania wchodzące w skład tomu mogą się podobać bardziej i mniej, ale każdy czytelnik znajdzie tu coś dla siebie. Dobra fantastyka z przesłaniem, która sprawia, że wraz z przewróceniem ostatniej kartki, nawet jeśli trudno nam było przebrnąć przez niektóre historie, czujemy satysfakcję.

Dział: Książki

Intrygująca powieść fantasy, w której magicznej wizji równoległych Londynów dorównuje oryginalna kreacja barwnych bohaterów.

Witajcie w Szarym Londynie – brudnym i nudnym, pozbawionym magii, rządzonym przez szalonego króla Jerzego III. Istnieje też Czerwony Londyn, w którym w równej mierze szanuje się życie i magię, oraz Biały, miasto wycieńczone wojnami o magię. A niegdyś, dawno temu, istniał jeszcze Czarny Londyn... Teraz jednak nikt o nim nawet nie wspomina.

Dział: Książki

SQN Imaginatio wypuściło darmowego e-booka z opowiadaniem Piotra Patykiewicza, pt. Parch. Tekst można pobrać już w tym momencie na platformie Virtualo.pl, ale wkrótce będzie ogólnodostępny. Parch to osobna historia osadzona w spustoszonym tajemniczym Upadkiem świecie znanym z kart powieści „Dopóki nie zgasną gwiazdy" wydanej przez SQN w zeszłym roku.

Dział: Książki
środa, 29 czerwiec 2016 12:58

Hubal

Za co ja Cię kocham Komudo?! Zapewne za fantastyczne wyczucie, dobór tematów oraz niesamowitą wyobraźnię. A przede wszystkim za całkowitą i bezapelacyjną niezawodność!

Kim był Henryk „Hubal" Dobrzański? Jego postaci na pewno nie trzeba przedstawiać znawcom polskiej historii. A całej reszcie polecam po prostu zapoznać się z powieścią Jacka Komudy pod tytułem „Hubal" bo chyba nikt piękniej nie opowie Wam o tym zasłużonym dla naszego kraju człowieku – bynajmniej ja, po lekturze, się na to nie odważę. Tym bardziej, że Komuda kreśli przed czytelnikami postać człowieka realnego, prawdziwego, ponoszącego katastrofalne porażki i wielkie sukcesy. Autor takich powieści jak wyśmienita „Czarna bandera", czy wspaniały „Zborowski" stworzył opartą na faktach opowieść, która wzrusza i uświadamia, a przede wszystkim, pokazuje czym dla poprzednich pokoleń był honor oraz ojczyzna.

Przypomnijcie sobie wszystko co do tej pory słyszeliście o wkroczeniu w 1939 roku wroga na tereny Polski, a następnie pozwólcie by Komuda Wam to pokazał. Bombardowany kraj; wciąż przesuwające się linie frontu; panika gdy kolejne rozgłośnie radiowe milkną oraz krew, która wsiąka w ziemię... Jednym z walczących za zaatakowaną Polskę jest właśnie major Henryk Dobrzański. Typ niepokorny, kochający swój kraj ponad wszystko... ponad własne życie. Jego legenda po raz kolejny rodzi się na kartach tej powieści.

Komuda ma niesamowity i wyjątkowy dar kreowania postaci. Doskonale potrafi budować charaktery swoich bohaterów, dzięki czemu szybko stają się oni bliscy czytelnikom. Trudno mi stwierdzić, czy bazowanie na ludziach, którzy kiedyś ta ziemia nosiła, o których wciąż żywa jest pamięć, było dla niego wyzwaniem, ale jeśli tak było to wyszedł z niego obronną ręką. Jego styl nie jest zbyt wylewny. Nie stosuje poetyckich opisów, które mają pomóc czytelnikowi wyobrazić sobie świat przelany na papier. U niego żywe są emocje. To one opowiadają nam te historie. Nie inaczej jest w powieści „Hubal". Już od pierwszych stron można wyraźnie wyczuć napięcie, które nie jest kreowane niepotrzebnym i tandetnym słownym patosem. Technicznie bardzo dobrym i porządkującym kolejne strony dodatkiem są noty zamieszczone przed kolejnymi rozdziałami, które pokrótce wprowadzają czytelnika w wydarzenia rozgrywające się w danym czasie w kraju. Choć nie stanowią one zbyt dużego materiału źródłowego doskonale sprawdzają się w roli punktów kontrolnych, dzięki którym czytelnik jest w stanie błyskawicznie odnaleźć się w chronologii zdarzeń.

Powieść „Hubal" to nie tylko fantastyczna historia wojenna. To dowód na to, że Polacy są dumni ze swojej historii, a opowieści zawarte w książkach takich jak: „Księgi Jakubowe" Olgi Tokarczuk, „Harda" Elżbiety Cherezińskiej, czy właśnie „Hubal" wzbudzają powszechne zainteresowanie, nawet jeśli publikacje te nie zawsze pokazują wyidealizowane obrazy. Wracając do pytania zawartego na wstępie tego tekstu mogę jedynie potwierdzić, że kocham Cię Komudo za to serce, które zostawiasz czytelnikom między okładkami.

Dział: Książki
sobota, 25 czerwiec 2016 08:13

Przekłuwacze

Jeśli nie wyobrażacie sobie fantastyki bez smoków, magii czy nadnaturalnych stworzeń, to jeszcze raz zastanówcie się nad swoją definicją. Mariusz Kaszyński udowadnia, że pomimo braku tych elementów, książka nadal może zasługiwać na to, by należeć do wcześniej wspomnianego gatunku, a do tego doskonale nas bawić.

Trafiamy do Strefy, krainy w kształcie sześcianu, którą nękają burze entropiczne. Są one tak niebezpieczne, że spotkanie z ich wyładowaniami grozi śmiercią, co wcale nie należy do rzadkości. Na dodatek trudno się przed tym niebezpieczeństwem w pełni zabezpieczyć. Między innymi właśnie ze względu na owe burze ludzie stronią od podróży i żyją w osadach nazywanych gniazdami. Główny bohater powieści to siedemnastoletni Marki syn wodza jednego z gniazd. Jego świat przypomina znane ze średniowiecza osady. Chłopcu bardzo szybko przyjdzie dojrzeć, kiedy jego dom rodzinny zostanie zrównany z ziemią. Cudem uniknie również śmierci z rąk tamtejszego władcy. Nie mając już nic co mogłoby go zatrzymac, chłopak wyrusza w podróż, razem ze swoim niedawno poznanym opiekunem, tajemniczym Szymonem Wiarołomcą.

Pierwsze z pytań, które rodzi się w naszej głowie podczas zderzenia z tym światem to czym jest bariera i skąd się wzięła? Na samym początku wiemy jedynie, że pisana historia świata sięga 400 lat i wspomina o ludziach ze skrzydłami i latających miastach. Gdzieś w tle przewijają się również legendy o Przekłuwaczach, pradawnych istotach, które przywołuje zapomniana sztuka elektryczności. O samej Strefie również nie wiemy zbyt wiele, prócz tego, ze kraina ma kształt sześcianu. Z czasem dowiadujemy się, że poszczególne krainy okalają morza magmy i góry. Są też wcześniej wspomniane burze entropiczne. W tych realiach ludzie starają się egzystować w różny sposób. Za sprawą podróży poprzez pozornie nieprzekraczalne ściany stanowiące bariery, poznajemy trzy różniące się między sobą krainy. W tej różnorodności przyjdzie nam przeżyć liczne przygody. Światy Kaszyńskiego są interesujące choć pełne przemocy i realizmu. W pewnych aspektach blisko im do naszej rzeczywistości i może dlatego tak łatwo nam się utożsamić z bohaterami. Skoro już o bohaterach mowa, to główne postaci są interesujące i chętnie towarzyszymy im w ich wędrówce. Intryguje zwłaszcza Szymon, który za najwyższą wartość uważa wiedzę i zrobi wszystko by ją zdobyć. Z innej strony jest pełen świadomości, względem tego jakie jest życie. Jego przeciwieństwo stanowi Marki, ciągle jeszcze patrzący na świat w sposób idealistyczny i kierujący się moralnością w każdej sytuacji. Bohaterowie, którzy dołączą do nich w dalszej podróży również reprezentują nieco inne światopoglądy, co stanie się powodem rozlicznych konfrontacji.

Książka podzielona została na trzy części, każda z nich kreśli losy innych mieszkańców Strefy. Przedstawione światy znacznie różnią się od siebie. Pierwsze dwie części książki czyta się jednym tchem. Akcja wciąga, jest ciekawa i dynamiczna. W naszej głowie rodzą się rozliczne pytania, na które chcemy jak najszybciej otrzymać odpowiedź. Dodatkowo wciąga nas wykreowany świat, dość różny od naszego, a jednocześnie tak bardzo podobny w pewnych aspektach. Autor tworzy liczne wątki, pośród których znajdziemy między innymi miłość, problem poszukiwania prawdy, czy wątek dotyczący dyktatury i ślepego posłuszeństwa władzy i wierze. W tym świetcie magii nie uświadczymy, są natomiast wcześniej wspomniane nierealne postaci Przekłuwaczy, czy tajemnicze studnie, które przeczą prawom fizyki. Całość podana została lekkim językiem z ciekawymi dialogami. Rysę stanowi niestety trzecia część książki, zaprezentowany świat co prawda posiada spory potencjał, jednak efekt końcowy nieco nas rozczarowuje. Dialogi również wydają się nieco przydługie.

Gdyby cała książka była utrzymana na tym poziomie i w tym tempie co jej dwie pierwsze części, to nie wahałabym się ją nazwać genialną, niestety pod koniec koncept nieco się rozchodzi, nie udaje nam się uzyskać odpowiedzi na wszystkie z dręczących nas pytań, a trzecia kraina nie intryguje już aż tak jak pierwsze dwie. To jednak absolutnie nie przekreśla "Przekłuwaczy". Zbyt trudno mi zapomnieć, jak bardzo ta książka mnie wciągnęła, a 700 stron powieści dało mi kilka godzin świetnej zabawy. Jeśli jeszcze nie wiecie po jaką lekturę warto sięgnąć tego lata, to polecam!

Dział: Książki