grudzień 23, 2024

Rezultaty wyszukiwania dla: fantasty

czwartek, 08 lipiec 2021 07:32

Zdradzona

Powieści Kierry Cass zaliczam do grona tych, które czyta się niezwykle lekko, i pozwalają oderwać się od rzeczywistości oraz zapomnieć o problemach. Bardzo dobrze odstresowują. Wiem, co mówię, bo „Rywalki” czytałam w przerwach od nauki do licencjatu. Chociaż „Narzeczona” to nie jest lektura wysokich lotów, to mi się spodobała. Byłam niezmiernie ciekawa, jak potoczyły się losy Hollis.

Poprzednia część nie zakończyła się dla naszej bohaterki dobrze. Straciła ukochanego Sillasa, nie mogła nacieszyć się małżeńskim szczęściem, a w dodatku, razem z teściową, opuściła swoją ojczyznę. Czy dziewczyna ma szansę na odnalezienie szczęścia? Troska, jaką otacza Hollis rodzina Eastoffe, bardzo jej pomaga, ale nastawienie kuzyna Etana, może odbić się negatywnie na samopoczuciu dziewczyny.

Przed rozpoczęciem lektury zrozumiałam, że jednocześnie nie mam żadnych oczekiwań, oprócz tego, że chcę się przy „Zdradzonej” dobrze bawić i nie irytować. Chociaż Hollis nie należy do bohaterek, które nie mają wad, można ją polubić. Autorka wcale jej nie oszczędzała, wszak przeżyła śmierć ukochanego mężczyzny, zaledwie zaraz po ślubie. Nie wiedziałam, jak mogłyby potoczyć się jej dalsze losy. Czy autorka postawi kogoś na jej drodze? A może miłość zejdzie na dalszy plan, a Hollis zajmie się polityką i intrygami dworskimi, wśród których się wychowała?

Relacja pomiędzy bohaterką a Etanem jest o wiele ciekawsza niż te, które Kierra Cass zafundowała w pierwszym tomie. Ich kłótnie i wzajemne przytyki wywoływały uśmiech na mojej twarzy i dodawały lekturze barw i tak zwanego pazura, którego zabrakło mi w pierwszej części. Niektórzy mogą poczuć się zawiedzeni, że po śmierci męża, Hollis tak szybko zacznie pałać uczuciem do kogoś innego. Jednak nasza bohaterka jest osobą silną, zdeterminowaną; wszystko, czego doświadczyła, zmieniło ją. Wydarzenia, których była świadkiem, spowodowały, że dziewczyna bardzo szybko dorosła i zmądrzała.

„Zdradzonej” nie dotknęła słynna klątwa drugiego tomu. Co więcej, ta część stoi poprzeczkę wyżej niż jej poprzedniczka, a ja mam nadzieję, że autorka utrzyma tę tendencję. O ile w „Narzeczonej” akcja rozwijała się bardzo powoli, to w „Zdradzonej” dzieje się dużo. Nie można się przy tej powieści nudzić, a strony w ekspresowym tempie przesuwają się między palcami.

Książka Kierry Cass to opowieść o miłości, polityce, zdradzie, walkach i smutku. Ta lektura na pewno spodoba się fanom twórczości autorki, a także tym, którzy mieli kilka obiekcji co do „Narzeczonej”.

Dział: Książki
wtorek, 06 lipiec 2021 22:10

Dziewczyna, która klaszcze

„Miał wrażenie, że systematyczne, jednostajne klaskanie dobiega z pokoju, z którego przed chwilą wyszedł. Obrócił się na pięcie i zrobił krok przed siebie. Przystanął. Nadal słyszał klaskanie, teraz ciut intensywniejsze. Zrobił kolejny krok i znów zamarł. Odgłos narastał.”

Mam mieszane odczucia po spotkaniu z książką, z jednej strony wiele elementów zrobiło pozytywne wrażenie, z drugiej znalazłam kilka niedostatków. Przekonywał zgrabnie oddany klimat ciężkości mroku, początkowo zupełnie niedefiniowalny, wymykający się rozsądkowi, wielokrotnie przekraczający granicę jawy i snu. Z czasem coraz więcej ciemności osadzało się w wyobraźni, zaciskały się węzły iluzji wokół bohaterów, sugestywnie odbierałam ich wpadnięcie w pajęczynę niemocy, przyklejanie się niebezpiecznych sekretów. Odpowiadało mi końcowe zafiksowanie myśli postaci, bez możliwości ucieczki od wyimaginowanych obrazów. Tomasz Kozioł udanie pokazał, jak rzeczywistość może zmienić się w koszmar, a wyobrażenie przyjąć realną postać. Coś, co najpierw szokowało, stopniowo zbliżało się do percepcyjnej normalności. Zwątpienia i obawy były przenoszone do sfery przeświadczenia, podszytej niejednoznacznością i paranormalnością.

Sam pomysł na fabułę - nieoczekiwany spadek, nawiedzony dom, niezamieszkany przez ćwierć wieku - nie należy do nowych. Wielokrotnie był już wykorzystywany, a jednak udało się autorowi wyjść nieco poza schemat, sprawdziło się dołączenie tajemnic skrywanych przez mieszkańców małej podlaskiej wsi, co ciekawe, trudnej do znalezienia na mapach, czy przytoczenia nazwy. Wymykająca się uchwyceniu ludzka osada, niejako zapomniana przez świat, chroniąca się szczelnie przed obcymi. Jednak i w tym kryje się przerażający sekret, ciekawie się go poznawało. Rozrywkę psuło szybkie odkrywanie kart, przesadą było wystawienie staruszki na intensywne zeznania, gdyby podzielić je na fragmenty i wpleść między inne ze scenariusza zdarzeń, byłoby bardziej frapująco niż w ramach jednego ciągu. Za wcześnie też pojawiła się kobieta ostrzegająca przed niebezpieczeństwem. Miała wzmocnić aurę niepokoju, dziwnej atmosfery, podskórnego napięcia, oddać przygnębiającą moc okolicy, a jednak nie wniosła nic szczególnego.

Fantastycznie rozprzestrzeniały się niezrozumiałe dla bohaterów szepty i klaskania, szczelnie przylegały do incydentów, wywoływały nieprzyjemne myśli i wrażenie bycia obserwowanym, nakładały się na osobliwe zjawiska. Bohaterom przytrafiały się rzeczy dziwne i wymykające się interpretacji. Atmosfera gęstniała, dramatycznie ograniczały się pola manewru, wydawało się, że wszystko sprzysięgło się przeciwko Adamowi i Mirkowi. Popsuty nagle samochód, brak zasięgu sieci komórkowej, nieuzasadniona agresja mieszkańców, to łagodne niedogodności w porównaniu z kolejnymi. Szkoda, że autor nie wprowadził do pierwszego planu jeszcze kogoś, kto znacząco pojawiałby się równolegle do rozmów między mężczyznami. Ograniczenie się do dialogu między Adamem i Mirkiem nie do końca wybrzmiewało naturalnie. Natomiast zakończenie wyśmienite, zaskoczy niejednego czytelnika, przypasowało mi. Jak bardzo nieprzepracowane traumy z przeszłości, niewyjaśnione tajemnice, nieodkryte prawdy, potrafią zatruć życie człowieka?

Dział: Książki
wtorek, 06 lipiec 2021 21:33

Dzieci ziemi i nieba

„Kiedy jest się lwem i okazuje się, że na świecie są też inne lwy, to szyderstwo może zabić.”

Pierwsze spotkanie z twórczością Kaya zaliczam do bardzo udanych. Wyśmienicie bawiłam się przy książce, mocno wciągnęła, sprawiła, że wyobraźnia poszybowała z losami bohaterów, poniosła w dalekie przestrzenie. Obszerna, z przyjemną narracją, zwracająca uwagę na szczegóły, oddająca barwnego ducha przygód i złożoność ludzkiego życia. Przedstawiony świat wykorzystał wiele elementów prawdziwej rzeczywistości, te same miejsca, ale z alternatywnym historycznym przesunięciem, dzięki czemu zyskały dodatkowy wymiar i ciekawy charakter. Odwołanie do postaci historycznych bazowało na zmienionych imionach i mechanizmie skojarzeń, w końcu, informacja to klucz otwierający świat.

Średniowieczne klimaty, połowa piętnastego wieku, dwadzieścia pięć lat po upadku rzeczywistego Konstantynopola a fikcyjnego Miasta Miast, czyli Sarancjum, funkcjonującego pod nową nazwą Aszarias, nadaną mu przez Osmanlich, pojęciowo powiązanych z Imperium Osmańskim. Święte Cesarstwo Dżadyckie z władającym od trzydziestu lat Rodolfem to też ważny rejon na mapie, z Obravić, wietrznym miastem malarzy, filozofów i alchemików. Mocne karty w ogólnej równowadze świata rozdawała Seressa niczym Wenecja z kanałami, mostami i pałacami. Przeciwstawiała się pirackiemu Senjanowi z kamienistym wybrzeżem i dumnymi mieszkańcami. Funkcjonowanie nowobogackiego portu Dubrava opierało się na bliskim i dalekim handlu. Uwzględniono inne punkty i obszary na mapie, przykładowo pustynia Ammuz, miasto Chatib, Rhodias, wyspy Candaria i Hrak. Kompozycja śródziemnomorskich klimatów w morskiej sereskiej odsłonie. Wybrzuszenia i wklęsłości w stosunku do realnego świata tworzyły powiązania, ale zachowały własne dodatki.

Raczyłam się powieścią, wiele czasu dla niej przeznaczyłam, chciałam docenić każdy wymiar, zwłaszcza że pierwsze dwieście stron przywoływało liczne miejsca i postaci. Kiedy ogarnęłam niuanse polityczne, ekonomiczne, społeczne, kulturowe i religijne, głównie za sprawą gładkiego i sugestywnego stylu przedstawiania, stopniowego wdrażania w tematykę i atmosferę, poczułam gotowość na właściwą przygodę, śledzenie losów, interpretację postaw, identyfikowanie relacji. Każda z postaci wnosiła coś frapującego i znaczącego, wszystkie pierwszoplanowe obdarzyłam zrozumieniem i sympatią. Piratka Danica, malarz Pero, szpieg Leonora, kupiec Marin i żołnierz Neven, naprzemiennie pojawiali się i znikali, razem lub osobno. Podobnie wyraziści i przekonujący byli drugoplanowi bohaterowie, gościli na chwilę lub dłużej. Zaskakująco zobrazowano zależności między dokonywanymi wyborami a konsekwencjami w ujęciu jednostek, grup i narodów. Ciasne sploty ludzkich żyć, intrygujące wzory wypełnienia, dramatyczna mieszanka sukcesów i porażek, walki o przetrwanie, konflikty zbrojne, szpiegowskie aktywności, podszepty zmarłych i światła milionów gwiazd, świetnie się w tym odnalazłam. Czas poznać inne książki Guya Gavriela Kaya.

Dział: Książki
czwartek, 01 lipiec 2021 14:46

Wyspy ogniste

Gdy podróż się rozpoczyna, w załodze zawsze jest mnóstwo energii, pozytywnych myśli i zapału do działania. Jest plan i nie ma czarnych myśli. One pojawiają się o wiele później, gdy już przerobicie milionową wersję planu, a cel oddala się, zamiast przybliżać. Jak wtedy utrzymać chęć do działania? Przed wesołą drużyną pozostał ostatni fragment drogi do Askiru. Tym razem czeka ich morska wyprawa, a niebezpieczeństwa czyhają niemalże na każdym kroku. Havald ma nadzieje, że ostatni etap podróży pozwoli im się zjednoczyć i zyskać sprzymierzeńców w walce z cesarzem nekromantą i jego imperium.

Niestety już początek rejsu naznaczony jest pechem dla wojownika. Havald podczas ataku piratów wypada za burtę, a fale niosą go na Wyspy ogniste. To tu swoją bazę mają morscy rozbójnicy. Wyspy te skrywają w swym wnętrzu coś jeszcze. To może okazać się równie niebezpieczne, jak spotkanie z piratami. Havald przez wypadek wiele straci. Czy uda mu się odnaleźć przyjaciół i drogę do Askiru?

 
Wyspy Ogniste

 
Każdy kolejny tom serii jest niczym powrót w dobrze znane miejsca i do ludzi, których już możemy śmiało nazwać przyjaciółmi. I choć znamy tu niemalże każdy kąt, to wciąż między słowami czają się tajemnice i skrywane cienie. Coś, co nadal jest w stanie nas zaskoczyć i zmienić bieg wydarzeń. Możemy dać się porwać utartym ścieżkom lub poszukiwać na nowo dróg do celu. Bez względu na sposób poznawania dalszych losów ukochanych postaci, powracanie wprost w wir wydarzeń, zawsze jest miłym wydarzeniem. Nie inaczej jest w przypadku Havalda i jego towarzyszy. Askir zdaje się majaczyć na horyzoncie, a droga mieni się prostotą i lekkością. Czy faktycznie tak jest?

Morze bywa zdradzieckie, czasem nawet bardziej niebezpieczne niż przeprawy przez lądy. Nie tylko pogoda może zmyć nam uśmiech z twarzy i ludzi z pokładu, ale i piracki atak. O tak, to z pewnością wydarzenie, które zmienia nieco bieg historii, a czytelnika zabiera wprost na wyspy ogniste. Tam fabuła nabiera rozpędu i zaskakuje rozwiązaniami, nie umniejsza to jednak dotychczasowej linii zdarzeń. Autor wie, kiedy czytelnik rozkojarzony możliwie bliskim finałem, porzuca logiczne myślenie i skupienie na rzecz emocji, a tych tu nie brakuje.

 
Wśród bohaterów

 
Zdawać by się mogło, że tak długa historia nie będzie miała już przed nami większych tajemnic. Nie zmieni nic w naszym wyrobionym zdaniu o poszczególnych postaciach, a jednak do tej pory czułam niedosyt. Tam, gdzie wszystko było dopracowane i mieniło się niczym otwarta magiczna księga, ja doszukiwałam się rys i nieścisłości. Pewnie fakt nieznajomości imienia i nazwiska wojownika Havalda miał tu swój udział. Teraz gdy on traci grunt pod stopami, my zyskujemy wejście tam, gdzie do tej pory rzucano cienie. Autor spisał się świetnie, jeśli chodzi o kreacje postaci. Nie poznajemy ich od razu, zresztą każda przeszkoda, walka czy kłótnia wpływa na poszczególnych bohaterów i pozostawia w nich ślad. I tym razem to, co znajome, ulubione nieznacznie się zmienia. Teraz jednak wszystko wskakuje na swoje miejsce.

Fabuła od zawsze współgrała ze złożonością postaci i nie inaczej jest tym razem, gdyż powieściopisarz skupił się na tych elementach na równi. Wyspy ogniste płoną od akcji, tajemnic i niebezpieczeństwa, ale i dają nam wszystko to, za co pokochaliśmy tę serię. Magia, prosty język, którym spisana jest opowieść i ogromna dawka humoru pozostają niezmienne. Nie można zapomnieć o emocjach i świetnie skrojonej intrydze, która idealnie miesza nam w głowach i każe zastanowić się nad tym, komu ufamy.

 
Podsumowanie

 
Wyspy ogniste przyciągają równie mocno, jak poprzednie tomy serii. Znajdziemy tu wszystko to, co urzekło nas w tomach poprzednich, ale i nie będziemy się nudzić, gdyż autor dba o czytelnika i podrzuca mu co rusz nowe poszlaki i tajemnice, które wciąż komplikują to, co zdawało się poukładane. Schwartz stworzył niesamowitą opowieść pełną tajemnic i przeszkód, a także charakternych bohaterów, z którymi nie sposób się nie zaprzyjaźnić. Cały cykl, jak i jego piąta odsłona to masa emocji, magii i niebezpiecznych przygód, które warto poznać.

Dział: Książki
Wow! Anna Benning w swoim debiucie przewróciła mój świat do góry nogami. Historia Elaine trzymała mnie w napięciu do ostatniej strony, zachwycając złożonością postaci i różnorodnością stworzonego świata, który rozkochał mnie w sobie od pierwszego opisu. „Vortex. Dzień, w którym rozpadł się świat” to jedna z najlepszych książek z wątkiem fantastycznym, jakie miałam okazję przeczytać w całym swoim życiu. Prawdziwa perełka wśród masy książek, przelewającej się przez dłonie. Ludzkość na wymarciu, postapokaliptyczny świat pełen zmutowanych istot, zapierająca dech w piersiach historia – bardzo trudno będzie przebić tę pozycję. Zachwycająca.
 
Wiele lat temu świat rozpadł się na kawałki. Wszystko, co znane, stało się niebezpieczne. Tajemnicza siła zwana Pravortexem zmieniła bieg historii. Przez świat przeszły potężne eksplozje. Natura doszła do głosu. Miasta obróciły się w pył. Ludzkość znalazła się prawie na wymarciu, a tajemnicza mutacja opanowała świat. Wszelkie żyjące istoty zaczęły się przemieniać. Ich ciała zespoliły się z ogniem, wodą, powietrzem i ziemią. Powstał nowy gatunek o niezwykłych mocach. Ludzie, którym udało się uniknąć mutacji, zaczęli budować miasta i specjalne strefy przeznaczone dla splitów – mutantów, aby odgrodzić ich od zdrowego społeczeństwa.
 
Po wielu latach obdarzeni mocy zaczęli się buntować. Wybuchały zamieszki, tworzyły się rebelie, a świat zaczął się palić. Jedynymi, którzy mogą zapanować nad splitami, są łowcy umiejący podróżować vortexami i wyszukujący mutantów. Stoją na granicy rozdzielającej zdrowych od chorych. Nie ma większego zaszczytu niż stać się jednym z nich i oddać swoje życie Kuratorium.
 
Elaine przygotowywała się do tej chwili latami – ciągłe ćwiczenia, najlepsze oceny, godziny spędzone na studiowaniu vortexów. Nadszedł czas, aby mogła się wykazać. Przyjęta do grona wybrańców, którzy mają szansę zostać łowcami, czyli zająć jedno z najbardziej prestiżowych zawodów w świecie, dziewczyna wie, że jest gotowa, aby udźwignąć odpowiedzialność płynącą za zwycięstwem. Nic jej nie powstrzyma.
 
Podróż vortexami jest niezwykle trudna. Tylko niektórzy mają odpowiednie predyspozycje, aby utrzymać się w środku tunelu energii przenoszącego w ciągu kilku chwil w najodleglejsze miejsca. W trakcie wyścigu Elaine dokonuje niemożliwego. Samodzielnie tworzy vortex, który zabiera ją prosto na metę wyścigu. Nikt nigdy nie słyszał, o takiej mocy. Świat ogarnia popłoch. Czy czyn dziewczyny oznacza, że ludzkość znowu może zostać zdziesiątkowana? Nikt tego nie wie.
 
Jedyną osobą mogącą pomóc Elaine zapanować nad nowo pozyskaną mocą jest tajemniczy chłopak – łowca przyjaźniący się ze splitami, dezerter, zdrajca. Ktoś, kto złamał wszelkie zasady. Elaine nie chce mieć z nim nic wspólnego, ale szybko okazuje się, że nie ma wyboru. Aby uratować tych, których kocha, musi zaufać Bale’owi i zapanować nad swoją mocą. Czy uda jej się ocalić bliskich i stać się prawdziwą łowczynią, która pomoże ocalić świat? A może pobyt w obecności byłego łowcy sprawi, że inaczej spojrzy na to, czego była uczona od dzieciństwa? Czasu jest coraz mniej. Czerwona Burza rośnie w siłę. Nic nie może jej powstrzymać.
 
Autorka stworzyła świetną powieść, od której nie można się oderwać. Postać Eliane – lojalnej, pewnej nieomylność Kuratorium, której największym marzeniem jest oczyszczenia świata ze splitów i przywrócenie porządku, doskonale pokazuje przemianę światopoglądową zachodzącą pod wpływem różnych wydarzeń. Dziewczyna od samego początku wzbudza ciekawość, zaczynając od tragedii rodzinnej, poprzez przyjaźń z mieszańcem posiadającym moce, które odebrały jej dzieciństwo, a kończąc na rozwijającej się relacji z Balem i odkrywaniu prawdy. Bale również jest postacią godną uwagi. Tajemniczy, sarkastyczny i pragnący odkupić swoje winy młody mężczyzna, często ryzykujący swoim życiem w obronie tych, którzy nie potrafią walczyć, skradł moje serce. Anna Benning łącząc ich losy, stworzyła niesamowitą relację pełną energii, w którą można się zagłębiać, zagłębiać i zagłębiać. Mistrzostwo. Drugoplanowe postaci nie ustępują na krok wcześniej wspomnianym. Wieczna optymista Susie, temperamentny Luka, poszukujący akceptacji ze strony ojca Holden, intrygujący Nathaniel, dobroduszny Allister i wiele innych – mam nadzieję, że w kolejnym tomie będą pojawiali się jeszcze częściej.
 
„Vortex. Dzień, w którym rozpadł się świat” to wyjątkowa, dopracowana w najmniejszym szczególe powieść dla fanów fantastyki i postapokaliptycznych historii, pokazujących funkcjonowanie świata po wielkiej katastrofie i poruszającej ważne tematy, takie jak: strach zmieniający się w nienawiść, wykluczenie społeczne, kłamstwa płynące z publicznych przekazów i znaczenie każdego życia. Poza tym autorka doprawiła całość romansem, od którego nie można się oderwać. Anna Benning stworzyła jedną z najlepszych historii, jaką czytałam. Debiut zasługujący na dziesięć gwiazdek. Nie mogę doczekać się, aż poznam kontynuację przygód Ellie, Bale’a oraz reszty bohaterów. Pozostało tak wiele do opowiedzenia. Ten nowy świat powstały wskutek Pravortexu rzucił na mnie urok, którego w żadnym wypadku nie chcę się pozbywać. Dajcie się zaczarować. Uwierzcie, nie będziecie tego żałowali.
Dział: Książki
poniedziałek, 28 czerwiec 2021 11:11

Magia krwi

Poprzednia część serii Midnight Chronicles bardzo mi się spodobała. Akcja, nadnaturalne stwory, walka, koncepcja Instytutu i romans to składowe ciekawej i wciągającej lektury. Wszystkie te cechy znalazły się w „Mocy amuletu”. Autorki zakończyły akcję w takim momencie, że nie mogłam im tego wybaczyć, a wiele wątków nie zostało zakończonych. Nie mogłam odpuścić czytania „Magii krwi”.
 
Już przy pierwszych stronach poczułam się zaskoczona. Przywiązałam się do bohaterów z poprzednich części, polubiłam ich i byłam ciekawa, jak potoczą się ich dalsze losy, zwłaszcza że Shawn nie zna swojej przeszłości, a Roxy ma coraz mniej czasu, aby wywiązać się z zobowiązań, jakie narzucił na nią demon. W tej części bohaterowie pojawiają się okazjonalnie, ale autorki zdecydowały się przenieść akcję do Edynburga, a w rolach głównych postaci obsadzić innych hunterów – Cain i Wardena, którego poznałam już w poprzedniej części.
 
Cain i Warden byli kiedyś nierozłączni – razem tropili i zabijali potwory. Jednak coś ich rozdzieliło. Zaufania nie da się odbudować łatwo, a dwójka bohaterów nie może sobie wyobrazić, by ponownie mogli sobie bezgranicznie zaufać.
 
Tak jak i w poprzedniej części, tak i „Magi krwi” wiele się dzieje. Już od pierwszych stron wciąga czytelnika wir akcji i nie ma czasu na odpoczynek. Chociaż początkowo czułam niechęć do tej historii, to już po kilkunastu stronach poczułam, że spodoba mi się o wiele bardziej niż pierwszy tom. Opisy walk były emocjonujące, a Caim i Warden to para, która zna się na wylot. Wiedzą, jak ze sobą współgrać, aby być skutecznym. Oboje polują na króla wampirów, Isaaca i oboje są blood hunterami.
 
Zdecydowanie więcej w tej części wątku romantycznego, co bardzo mi się spodobało. Tutaj autorki nie powstrzymywały rozwoju wydarzeń, dając mu płynąć we własnym tempie. Bardzo mi się to spodobało, bo takie miłosne wstawki dodają akcji jednocześnie iskier, a także czegoś delikatniejszego. Nie mogę również narzekać na tło wszystkich wydarzeń. Autorki rozbudowały koncepcje Instytutu, wypełniając luki, jakie zostawiły w części pierwszej. Po raz pierwszy dostrzegłam znaczenie hunterów, ich szkolenie czy wielowiekową tradycję. Podczas lektury nie sposób nie zauważyć, że autorki wszystko dokładnie sobie zaplanowały, od a do zet, nie tylko w tej części, ale i we wszystkich.
 
Jestem bardzo usatysfakcjonowana z lektury, która pozostawiła mnie w stanie zawieszenia i z takim kacem książkowym, że ciężko wybrać mi coś innego. Czekam na kolejną część przygód hunterów i już wiem, że będzie się w niej sporo działo.

 

Dział: Książki
czwartek, 24 czerwiec 2021 18:34

Batman: Detective Comics. Zimna zemsta

Peter Tomasi kontynuuje cykl o Batmanie-detektywie. Tym razem powieje chłodem, bo każda z trzech historii będzie miała związek z zimą lub zimnem. W pierwszej znowu spotkamy Mr Freeza. Z pomocą technologii Luthora w końcu będzie on w stanie wybudzić i wyleczyć Norę, swoją żonę, która obecnie jest zamrożona w oczekiwaniu na lekarstwo na raka. Zrozpaczony Victor Fries chwyta się każdej możliwości. Obecnie testuje właśnie nowy preparat, jednak wyniki odbiegają do zadowalających. Jedynym wyjściem jest testowanie na obiektach wręcz identycznych jak jego żona. W ten sposób złoczyńca wciela w życie plan porwania kobiet odpowiadającym cechom Nory. Właśnie zniknięcia kobiet powodują, że Batman zainteresował się sprawą. Niestety Fries nie przewidział jednego: że lek może mieć poważne skutki uboczne, które wystawią na próbę jego miłość. Ta historia jest nieco przegadana, jednak czyta się ją z ciekawością. Niemniej widzę w niej sporo nieścisłości i przyspieszeń, co nieco odbiera radość z czytania.
 
Tom 4 „Batman Detective Comics” zawiera jeszcze dwie historie. Pierwsza to historia duetu Scott Godlewski – Peter J. Tomasi. Przedstawia przedziwny nordycki kult, który w Gotham stara się wskrzesić dziwne monstrum związanego z mitologią Wikingów. To dość pokręcona, jednak bardzo logiczna historia z fantastycznymi mrocznymi rysunkami, przywodzących na myśl sceny z serialu „Stranger Things”. Niestety nie ma tu klimatu tajemnicy czy grozy, jaki był w przywołanym przeze mnie serialu. Ot, jest straszny, dobrze narysowany potwór i tyle. A to za mało.
 
Druga to one-shot Toma Taylora i Fernando Blanco. To bardzo bożonarodzeniowa historia o sierocińcu Wayne’ów. Okazuje się, że dzieją się tu dość niepokojące rzeczy i podopieczni wolą uciekać niż być ich częścią. By nie plamić honoru rodu, Batman musi znowu wkroczyć do akcji. Choć jest to najspokojniejsza z wszystkich zamieszczonych w tomie 4 historii, wydaje się najbardziej przemyślana. Pokazuje ludzką twarz Batmana, a to chwile, na które czeka się bardziej niż na kolejne spektakularne walki. Bruce Wayne jest równie ważny, jak jego superbohaterskie alter ego.
 
Na gruncie artystycznym można śmiało powiedzieć, że w tym tomie nie osiągnięto nic wyjątkowego, ale ostatnia dwuczęściowa historia spod piórka Scotta Godlewskiego znacząco wyróżnia się od reszty. Powodem jest żywy, wyraźny i solidny styl artystyczny. Pozostałe części tomu są na przyzwoitym poziomie. Warto tu jeszcze zaznaczyć, że projekt nowej zbroi Batmana do walki z Freezem, autorstwa Dougha Mahnke, zachwyca swoją koncepcją.
 
Komu mogę polecić ten komiks? Każdemu, kto zachwycał się poprzednimi tomami Tomasiego. Najwięksi fani Gacka także będą zainteresowani, jednak pozostali raczej nie zachwycą się historiami w tej części „Batman Detective Comics".

 

Dział: Komiksy
środa, 23 czerwiec 2021 11:30

Błękitny wiatr. Tom 2 - Synowie ognia

Laura, stworzona przez mieszkańców Błękitnej Planety, została wysłana na Ziemię z pewną misją. Tymczasem mieszkańcy planet Wenus i Arkturii dowiadują się, iż światu grozi katastrofa.misją. Tymczasem mieszkańcy planet Wenus i Arkturii dowiadują się, iż światu grozi katastrofa. 

Dział: Patronaty
poniedziałek, 21 czerwiec 2021 20:30

Opowieść podręcznej. Powieść graficzna

Powieści graficzne to często nie lektura dla samej rozrywki. Bywa, tak jak w przypadku adaptacji „Opowieść podręcznej” Margaret Atwood, że zostają z czytelnikiem na długo, na bardzo długo. To ciężka, przerażająca, potężnie emocjonalna historia. Czy jednak rzeczywiście tak fantastyczna?
 
Bohaterką powieści jest Freda. Nie jest to jednak jej prawdziwe nazwisko. Za niesubordynację i próbę ucieczki z opresyjnego systemu za karę została pozbawiona właściwie wszystkich praw i przyuczona do bycia podręczną. Kim są podręczne? To kobiety, które tak jak ona, miały pecha i je złapano. Umieszczono w Czerwonym Centrum, które można by było nazwać połączeniem kolonii karnej z reedukacją, albo raczej praniem mózgu. Tu ruguje się indywidualność. Wszystkie kobiety są traktowane tak samo, noszą podobne czerwone szaty ze „skrzydłami” zasłaniającymi widok jak klapki na końskich łbach. Wszystkie jedzą to samo, mówią to samo, myślą to samo. Nie mogą się malować, dbać o skórę, nie mogą być sobą. Służą tylko jednemu: reprodukcji.
 
Freda trafia do domu komendanta. To właściwie jej ostatnia szansa. Podręczna nie jest potrzebna, jeśli nie płodzi dzieci albo jeśli płodzi Niedzieci, dzieci z wadami. Jako że komendant prawdopodobnie jest bezpłodny lub ma bezpłodną żonę, zdecydował się na pośrednictwo podręcznej. Ona urodzi jego dziecko (poczęcie to prawdziwy rytuał!) na jej kolanach i wszyscy będą szczęśliwi. Wszyscy, znaczy komendant, bo ani podręczna, ani żona nie czuje się komfortowo w tej sytuacji. Tym bardziej że są problemy z zajściem w ciążę…
 
Ubezwłasnowolnione kobiety. Właściwie częściowo same tego chciały! Częściowo, bo niektóre właśnie dążyły do oddania się pod opiekę mężczyznom, zamknięcia w domu, by osiągnąć tam spokój od męskich spojrzeń i chuci. Chciały, by zdelegalizowano porno, by ich córki nie były gwałcone. Kultura Gileadzka miała być odpowiedzią na kulturę gwałtu właśnie. Miało być lepiej… wyszło jak zawsze. Wyszło pomieszanie ideałów zawartych w Starym Testamencie z nakazami Koranu.
 
Od czego się zaczęło? Od tego, co zaczyna się zawsze: strachu. Może to być tak jak tu: atak terrorystyczny. Może to być wojna. Bomby w urzędach. Pandemia. Krok po kroku odbierane są drobne prawa. Ludzie zaczynają się dzielić, ale początkowo są one tłumaczone ogólnym dobrem dla wszystkich. Musisz legitymować się, wyjeżdżając do kraju? To dla bezpieczeństwa. Szczepić się przed wyjazdem? To dla bezpieczeństwa. Nie masz własnego konta, pieniędzy, prawa do głosowania, pracy? To dla bezpieczeństwa. Czyżby?
 
Stworzona kultura przywodzi na myśl taką, która rzeczywiście mogłaby istnieć. Sposób, w jaki mężczyźni próbują usprawiedliwić jego istnienie, jest przerażający. Sprawiają, że brzmi to zupełnie realnie i rzeczowo. Co ciekawsze: mało kto się buntuje, bo boi się kary. Każdy boi się o siebie, a wystarczyłby większością zaatakować reżim, by go zgnieść. Zastany w powieści graficznej totalitaryzm tworzy obraz społeczeństwa, które zniesie wszystko, jeśli dostanie, choć przebłysk wolności. Odpalonego czasem papierosa, nocami zakazaną grę planszową, wyjście, pocałunek, zdjęcie ukochanej osoby, którą dawno się nie widziało, rozmowę z przyjacielem. Niewielki stopień wolności, który posiadają podręczne, tak naprawdę jest złudzeniem, sztuczką, cieniem na ścianie, manipulacją. Szczur w labiryncie może iść w dowolne miejsce, o ile pozostaje w labiryncie.
 
Do strony graficznej nie mam żadnych zastrzeżeń. Grafika tutaj jest wspaniała, tworząc nieco inny efekt niż adaptacja filmowa, podkreślając na prawie każdej stronie bogatą, głęboką czerwień podręcznych, wytrawiając ten kolor na zawsze w umyśle czytelnika i zmieniając co chwilę jego znaczenie wraz z biegiem fabuły. Styl oszczędnej, nieco uproszczonej grafiki szczególnie gra kolorem (zwłaszcza czerwonym i niebieskim), a mimika mówi wiele, nawet jeśli słowa nie są możliwe. Oczy tak bardzo są tu zwierciadłem duszy! To wierna adaptacja, a rysunki, często dosyć oniryczne czy symboliczne, wzmagają tylko rosnące poczucie oporu, ale i braku nadziei.
 
Kto mógłby być idealnym czytelnikiem tej powieści graficznej? Przede wszystkim czytelnik powieści „Opowieść podręcznej” Margaret Atwood, by zweryfikować fikcję literacką z wizją rysunkową Renée Nault. Moim zdaniem raczej dobrze odbierze ją kobieta, która obecnie protestuje przeciwko ustanawianiu praw godzących w wolność i to jakąkolwiek wolność. Chciałabym, by była to każda kobieta, każda matka, babcia i każda córka i wnuczka, jednak nie jestem przekonana, czy niektóre nie zrozumiałyby opacznie przesłania książki, że nie pochwaliłaby systemu w Gilian. A to, tak jak system w „Fehrenheit 451°” Raya Bradbury’iego, jest fikcja zbyt opresyjna dla jednostki, by nią uznać za godną do naśladowania w rzeczywistości.
 
Ta książka była przerażająca i dziwnie... spostrzegawcza. Prowokująca do myślenia i niepokojąca. Patrząc na otaczające nas ruchy społeczne czy polityczne, także w naszym kraju, zaczynam się czasem bać. Bać, że fikcja stanie się prawdą. Dlatego polecam lekturę każdemu. Świetny i godny towarzysz oryginału.

 

Dział: Komiksy
czwartek, 17 czerwiec 2021 17:58

Dwór na Martwym Polu

Chociaż fantastyka jest dla mnie najbliższą dziedziną literatury, to jednak od czasu do czasu zaglądam też w inne gatunki, aby nieco odpocząć od kosmicznych ekspedycji czy fantastycznych opowieści spod znaku magii i miecza. Tym razem w moje ręce trafiła książka pod tytułem „Dwór na martwym polu” Joanny Pypłacz, która ku mojemu zaskoczeniu, okazała się w gruncie rzeczy powieścią grozy!

Joanna Pypłacz to Krakowianka z krwi i kości, z wykształcenia filolog klasyczny, z zamiłowania pisarka, literaturoznawczyni oraz fotograf. Uwielbia historię - co swoją drogą ma swoje ujście w powieści, osadzając akcję swojej książki w drugowojennym Krakowie -, muzykę klasyczną oraz wszystko, co dziwne i niesamowite. Dotychczas ukazało się sześć jej powieści oraz publikowała też swoje krótsze formy literackie w kilku antologiach opowiadań.

Jesteście ciekawi fabuły? Jak już wspominałem wyżej, autorka zabiera nas do Krakowa w roku 1941. Irena Kornacka, artystka i właścicielka kliniki lalek od dłuższego czasu oczekuje na wieści o losach swego męża, który jakiś czas temu został schwytany w ulicznej łapance. Niespodziewanie, otrzymuje zaproszenie od swej dawno niewidzianej krewnej sprawującej pieczę nad rodzinnym majątkiem w Uroczyskach. Gdy za radą bliskich postanawia przyjąć propozycję i opuszcza swe mieszanie na Dębnikach, by zamieszkać w oddalonym o setki kilometrów od miasta, powoli niszczejącym dworze, szybko uświadamia sobie, że w miejscu tym panuje przedziwna atmosfera, a pewne obszary jego historii objęte są ścisłą zmową milczenia. W pewnej chwili podjęte na własną rękę dochodzenie zaczyna wymykać jej się spod kontroli.

Książka ma swoje lepsze oraz gorsze momenty. I co najbardziej - nie chcę użyć słowa rażące, ale może... rzucające się w oczy - jest to, że mały spadek formy literackiej przypada na punkt, tak naprawdę, kulminacyjny. Powieść Joanny Pypłacz z początku mnie wciągnęła. Historia właścicielki pracowni lalek już sama w sobie budzi w czytelniku niemałe zainteresowanie. Motyw wojennego Krakowa, gdzie historia raczej nie należy to moich ulubionych dziedzin, tutaj jest ukazany bardzo fajnie. Akcja rozpoczyna się dość szybko, co też jest plusem. Później, jednak gdy fabuła zmierza do najważniejszego momentu, robi się jak dla mnie nieco nużąco. Motyw tajemnicy dworu, do którego przeprowadza się nasza bohaterka, jest nieco schematyczny, jest to coś, co mam wrażenie, już kiedyś czytałem, wiec przede wszystkim zabrakło mi tutaj efektu WOW. Samo zakończenie też zostawia kilka niedopowiedzeń, jednak w internecie znalazłem informację, że będzie kolejna część powieści, co też sporo tłumaczy.

Styl pisarski bardzo chciałbym pochwalić, jest to język bardzo poetycki, jednocześnie miły w odbiorze i pozwalający na gładkie przebrnięcie przez ponad 330 stron lektury. Ogólnie rzecz biorąc, książka nie jest złą powieścią, ale mam wrażenie, że pomysł nie został zrealizowany w stu procentach tak, jak miał. Momentami dzieje się zbyt dużo, innym razem znowu jest fabularnie nużąco. Samo rozwiązanie zagadki, także delikatnie rozczarowuje, ale myślę, że dam szansę drugiemu tomowi by rzucił nowe światło na pozostawione dla czytelnika furtki.

Dział: Książki