listopad 22, 2024

Rezultaty wyszukiwania dla: encyklopedia

W encyklopediach możemy przeczytać o kilkunastu rasach królików. W przyrodzie występują króliki dzikie, domowe, bagienne, błotne, europejskie, olbrzymy belgijskie, olbrzymy flandryjskie i wiele, wiele innych.

Po latach badań i poszukiwań już niedługo przedstawimy Wam nowy gatunek – „Królikus vampirus warzyvus uwielbiatus”, w wolnym tłumaczeniu „Królikula”.

Uczciwie ostrzegamy – żadne warzywo nie może czuć się bezpieczne!

Wydawnictwo Nowa Baśń

Dział: Patronaty
czwartek, 06 grudzień 2018 21:42

Fantastyczna encyklopedia małych stworów

Często – szczególnie w dzieciństwie – zrzucamy niezrozumiałe dla nas wydarzenia na magiczne istoty. Ja lubiłam (np. po nabałaganieniu) zwalać winę na krasnoludki (bardzo was przepraszam!), ale – jak się okazuje – niewielkich rozrabiaków jest w domu znacznie więcej. Doskonale opisuje je „Fantastyczna encyklopedia małych stworów”, w której absolutnie zakochałam się od pierwszego wejrzenia!

Ta przepiękna książka, od której odrywam wzrok z trudem nawet teraz, przepełniona jest interesującymi, maleńkimi istotami, które żyją w rozmaitych miejscach (nie tylko w domach). Znajdziecie tutaj między innymi: gnoma szkolnego, którego hobby jest ukrywanie przedmiotów będących na wyposażeniu klasy oraz wróżkę biblioteczną, żywiąca się krawędziami kartek książek. Istot jest znacznie więcej, naliczyłam ich ponad dwadzieścia, a... kolejne są do stworzenia! Katarzyna Bach zachęca do kolejnych badań – nad tajemniczym smoczkiem śpiworowym oraz wróżką monitora komputerowego, które są znane tylko z nazwy! Mały obserwator musi sam uzupełnić o nich informacje oraz o pięciu innych, już całkiem nieznanych istotach, bez danych. Muszę przyznać, że to fantastyczny pomysł na zabawę z dzieckiem albo... dorosłym. Ja wyśmienicie bawiłam się z chłopakiem wymyślając coraz to nowe stwory, np. kuchennego trolla, chowającego resztki jedzenia w dziwnych miejscach i lubiącego zapach spleśniałego sera. To idealne zadanie na kreatywność!

Na wyobraźnię wpływają nie tylko same istoty, ale również ich opisy oraz ilustracje. Świetnie, że poza lekkimi historiami o nich, znajdują się tutaj informacje dotyczące bardziej ich biologii: pożywienia, ulubionego zajęcia, rozmnażania, koloru skóry. Styl pisania Alicii Casanovy jest pocieszny i niezwykle życzliwy, można się zaczytać! Serce skradają i ilustracje autorstwa Fernando Falcone, które przedstawiają stwory. Są barwne, groteskowe i urocze, choć niektóre istoty są dość... przerażające (np. skrzat cmentarny), choć nie są całkiem złe. Lubią po prostu rozrabiać, chować rzeczy, przekomarzać się z człowiekiem – ot, urwisy! Niektóre zachowaniem przypominają nawet dzieci.

„Fantastyczna encyklopedia małych stworów” to znakomite dzieło napisane przez Alicię Casanovę oraz opatrzone ilustracjami Fernardo Falcone’a, przeznaczone w moim odczuciu nie tylko dla dzieci, ale i dorosłych. Jestem pewna, że każdy kto sięgnie po tę książkę, zauroczy się jej treścią i – mimochodem – wypatrywać będzie małych stworów u siebie w mieszkaniu. Wesołe komentarze Katarzyny Bach doskonale uzupełniają całość i wywołują uśmiech na twarzy. Polecam z całego serca, to idealny prezent na święta (wewnątrz nie brakuje bożonarodzeniowego motywu). Polecam z całego serca.

P.S. Wewnątrz znajduje się piękny plakat z kilkoma małymi stworami z książki!

Dział: Książki
czwartek, 15 marzec 2018 00:12

Nie żyje Kate Wilhelm

8 marca odeszła Kate Wilhelm, amerykańska pisarka, zdobywczynią takich nagród jak Nebula, Hugo, czy Solstice.

Kate Wilhelm zadebiutowała, jako pisarka w 1956 roku. Wraz z mężem, znanym pisarzem i krytykiem literatury science fiction, Damonem Knightem pomagali wielu młodym pisarzom fantastyki, ich staraniem powstały słynne warsztaty literackie Clarion Workshops.

Dział: Literatura
środa, 03 styczeń 2018 08:39

Astrofizyka dla zabieganych

W latach szczenięcych moją ulubioną lekturą była „Encyklopedia dla dzieci”, która w przystępny, ale nie infantylny sposób wyjaśniała różne zjawiska na świecie – od Wielkiego Wybuchu po rozmnażanie zwierząt i ludzi. I prawdę powiedziawszy, brakuje mi takich encyklopedii dla dorosłych – przystępnie napisanych przewodników po zagadnieniach, na których możemy się nie znać, od których nie jesteśmy ekspertami, a o których powinniśmy, albo po prostu chcemy wiedzieć cokolwiek. Sięgając po „Astrofizykę dla zabieganych”, na taką właśnie lekturę liczyłam.

Nie sposób nie wspomnieć o wizualnej oprawie książki. Ma przyjemną, skromną okładkę – i to twardą! – i niewielki format. Idealnie zmieści się do torebki, więc o astrofizyce można czytać również w autobusie, czy na nudnym zebraniu. W ten sposób forma wydania idealnie koresponduje z tytułem.

Neil deGrasse Tyson, autor tej cienkiej (zaledwie 200 stron!) książeczki, to amerykański astrofizyk i popularyzator nauki. O Wszechświecie opowiada laikom w radiu i za pomocą filmów, ale „Astrofizyka dla zabieganych” jest jego pierwszą publikacją książkową. Profesor stara się w niej odpowiedzieć na pytania, które mogą się pojawić w głowie każdego, kto o astrofizyce coś tam słyszał, ale kompletnie jej nie rozumie. Co to był ten Wielki Wybuch? Czy jesteśmy jedynymi inteligentnymi formami życia we Wszechświecie? Czy inne planety są zbudowane podobnie do Ziemi? Skąd wiadomo, że nasza galaktyka nie jest jedyną? No i jak to w końcu jest z tym Wszechświatem – rozszerza się, kurczy, stoi w miejscu?

Odpowiedzi na te i wiele innych pytań to nie wyczerpujące wyjaśnienia wymagające posiadania na podorędziu Atlasu Fizyki czy nawet idealnego skupienia na tekście. Ja sama czytałam „Astrofizykę dla zabieganych” wśród ludzi, odgłosów dochodzących z telewizora i w atmosferze, która skupieniu nie sprzyjała – a mimo to tekst dawało się bez problemu zrozumieć. Wreszcie ktoś sensownie wyjaśnił, po co nam Wielki Zderzacz Hadronów i że to coś więcej niż tylko zabawka dla zblazowanych fizyków. Neil deGrasse Tyson opowiada o różnych wynalazkach związanych z dziedziną astrofizyki, tłumacząc nie tylko, do czego służą, ale też jaki będzie z nich praktyczny pożytek. Przy okazji profesor dba o powiązanie wielkiego, odległego od nas kosmosu z życiem codziennym i stara się pokazać, w jaki sposób Wszechświat i astrofizyka wywierają na nas wpływ. To bardzo przydatna lekcja szczególnie dla tych, którzy uważają, że fizyka to nic więcej jak tylko nudny przedmiot szkolny, a już badania prowadzone przez astrofizyków przydają się co najwyżej autorom utworów z gatunku science fiction.

Książka jest napisana przystępnie i z humorem, co czyni ją po prostu miłą lekturą na wolny wieczór. I nawet nie będziesz sobie zdawać sprawy, że śmianie się z przypisów, którymi tekst jest bogato upstrzony, może Cię sporo nauczyć o świecie. Neil deGrasse Tyson w pełni zadowolił moje szczenięce pragnienia encyklopedii „jak dla dzieci”, która bawiąc uczy. Polecam „Astrofizykę dla zabieganych” wszystkim, którzy potrzebują w swoim życiu nieco kosmicznej energii, a przy tym są zbyt, cóż, zabiegani, żeby spędzać długie godziny na zgłębianiu astrofizycznych teorii.

Dział: Książki
sobota, 21 październik 2017 19:53

Odeszła Julian May

17 października, w wieku 86 lat, zmarła Julian May.

Julian urodziła się 10 lipca 1931 roku na przedmieściach Chicago. Była amerykańską pisarką science fiction, horroru i fantasy. Najbardziej znana jest z serii Saga o Plioceńskim Wygnaniu. Już jako nastolatka działała w amerykańskim fandomie, redagowała fanziny, a swoje pierwsze opowiadanie - "Dune Roller" sprzedała w 1950 roku Johnowi Campbellowi do Astounding, ale już w latach 50. wycofała się z fantastyki. Poświęciła się pisaniu literatury dla dzieci - ma na swoim koncie ponad 250 publikacji dla młodego czytelnika. Wróciła do fantastyki w latach 70. Ciekawostką jest fakt, że pochodziła z polskiej rodziny, May - pierwotnie Majewski.

[Zdjęcie i tekst opracowany na podstawie Encyklopedii Fantastyki]

Dział: Wydarzenia
środa, 13 styczeń 2016 11:36

Wywiad z Jakubem Ćwiekiem

Na spotkanie autorskie z Jakubem Ćwiekiem w Empiku w łódzkiej Manufakturze przychodzę niemal spóźniona. Poza brakiem wolnych krzeseł nie mam się jednak czym martwić, bo – jak pocieszają mnie zebrani, kiedy w panice próbuję wydostać się z szalika – „Kuba zawsze się spóźnia". Chwilę później żartuje już z tego także prowadzący. Przytulam się do skrawka miejsca między filarem a regałem i czekam. Ludzi wciąż przybywa.

Dział: Wywiady
niedziela, 13 wrzesień 2015 21:27

Dżungla

Uwaga: to będzie recenzja pełna „ochów" oraz „achów"! Debiutancka powieść Dariusza Sypenia zawiera bowiem całe mnóstwo elementów, które można przypisać dobrej literaturze science fiction. I to tego dość lekkiego rodzaju, w którym nie znajdziemy nadmiaru filozofowania, a właśnie akuratną dozę; w którym została stworzona przerażająca wizja przyszłości, która zdaje się być wizją nieprawdopodobną; w której autor stara się niemalże stworzyć świat od nowa. Być może „Dżungla" nie jest arcydziełem, lecz z pewnością dla mnie jest jedną z najlepszych książek z gatunku szeroko pojętej fantastyki, które ukazały się na naszym rodzimym podwórku w tym roku.

Niektórzy mogliby stwierdzić, że okładka jest kiczowata, lecz ja ją z miejsca pokochałam! Po pierwsze, jest pomarańczowa. Taki cudowny kolor, o którym projektanci okładek zbyt często zapominają. Na pierwszym planie wyrastają zielone oraz zgniłozielone pędy, fragmenty rozrastającej się dżungli. Zapewne to jej część znajdująca się na jakimś zboczu, ponieważ w oddali widzimy chmury, a nad chmurami pomarańczowe niebo, na którym nieśmiało zaznaczone zostały inne planety – w tym, prawdopodobnie Ziemia. Może to kolor, może to subiektywne oddziaływanie zachwytem samej powieści, lecz ta grafika naprawdę mnie urzeka za każdym razem, gdy na nią spojrzę.

XXIII wiek. Ludzie skolonizowali Marsa, jednak terraformacja udała się tylko częściowo. Sytuacja na Czerwonej Planecie nie wygląda najlepiej z powodu wielu czynników. Jednym z nich jest powstały dziwny roślinopodobny twór nazywany przez wszystkich „dżunglą". Nikt nie ma pojęcia czym jest, ani kto lub co ją stworzyło. Daniel mieszka w osadzie artystów, Francesca pracowała niegdyś w stacji badawczej zajmującej się ściśle tajnym projektem. Nie wiedzą o swoim istnieniu, jednak oboje, w tym samym czasie, odkrywają prawdę, czym jest w rzeczywistości dżungla. Czy stworzyła ją rdzenna ludność Czerwonej Planety? Czy może to część jakiegoś projektu badawczego? A może to przypadkowy twór będący mechanizmem obronnym samego Marsa?

Na sukces „Dżungli" składa się przede wszystkim rewelacyjny pomysł. Już pierwsze dwa zdania na okładce sprawiły, że zalśniły mi się oczy i powiedziałam sobie, że „muszę ją mieć". Kolonizacja Marsa? XXIII wiek? Relacje społeczne ze średniowiecza? Podział na zony, które są do siebie wrogo nastawione? Jestem zdecydowanie na tak.

Zadziwia również lotna koncepcja samej rozrastającej się dżungli. Mars w powszechnej świadomości funkcjonuje nie funkcjonuje jako planeta kojarząca się z wodą. A nagle pojawia się na niej bujna roślinność, a wraz z nią – bliznaki, bliżej nieokreślone stwory, które można zaobserwować na obrzeżach dżungli.

Polski pisarz stwarza wizję nowego społeczeństwa na Marsie właściwie od podstaw. Opisuje najnowsze rozwiązania technologiczne, takie jak hexy, czyli swego rodzaju połączenie komunikatora oraz komputera przypisanego każdej osobie czy adminów pomieszczeń i budynków. Tworzy religie oraz wierzenia, które powstały na skutek „przeprowadzki" ludzkości na Marsa – istnieją między innymi inferniści uważający, że życie na Marsie jest boską karą. Przedstawia świat podzielony na wojujące ze sobą zony, planetę, na której nazwy miast wzięły się z Ziemi – Nowe Rio, Nowe Tokio. Niezwykle popularne stały się zabiegi odmładzające, dzięki którym nagle z 50-latki można stać się 20-latką, dzięki którym można żyć wiele lat, a wyglądać wciąż jak ponętna młoda kobieta. Wykreował nawet narkotyki, wśród których najpopularniejsza jest maź, działająca prawdopodobnie podobnie do marihuany.

U Sypienia nie ma mrocznego nastroju, lecz panuje ten dojmującego strachu, beznadziejeności. Dotyka kwestii ekspansji naszej cywilizacji, tego, że nasze organizmy zostały przystosowane do tego, aby jak najlepiej współgrać z Niebieską Planetą. Autor sygnalizuje, że ludzie na Marsie czują się obco, samotnie, mieszkańców nękają tam choroby, problemy psychiczne, a relacje społeczne wariują. Doskonale owe postawy odzwierciedla dwójka głównych bohaterów (którzy zostali również świetnie zarysowani), którzy czują, że żyją na świecie, do którego nie przynależą w żaden sposób.

W zaskakujący sposób autor prezentuje także świat przedstawiony. Nie otrzymujemy prologu będącego pewnego rodzaju encyklopedią powieści, do którego zawsze możemy wrócić, gdy pojawią się niejasności. Nie otrzymujemy także (modnego ostatnio) słowniczka z wyjaśnionymi pojęciami. Poszczególne elementy świata przedstawiane oraz opisywane są wraz z dziejącymi się wydarzeniami, przez co nie doznajemy zmasowanego ataku informacjami, a zostają one dozowane przez całą książkę, tak, aby czytelnik mógł się z nimi stopniowo oswajać.

Dariusz Sypeń decyduje się także na prowadzenie dwutorowej narracji. Wydarzenia w życiu Daniela początkowo nie łączą się z tym, co dzieje się u Francesci. Bohaterowie także nigdy się nie poznają. Lecz kolejne wypadki, zdarzenia dziejące się w ich życiach niejako zbliżają ich do siebie, przynajmniej poglądowo. Taki sposób narracji nie przeszkadza w odbiorze powieści, w zanurzeniu się świata przedstawionego. Przeskoki pomiędzy jednym bohaterem a drugim są na tyle delikatne, że w żaden sposób nie irytują.

„Dżungla" to powieść, którą bardzo szybko się czyta, która wciąga bezbrzeżnie w swój fascynujący świat. A przy tym można odnieść wrażenie, że im dalej w dżunglę tym lepiej. Że każdy kolejny rozdział prezentuje się coraz lepiej. Chciałabym kontynuacji tej powieści lub jakiejś kolejnej książki dziejącej się w tym przedstawionym świecie. Być może mój entuzjazm jest na wyrost, być może wynika on z mojego nadpobudliwego patriotyzmu, lecz jeśli jesteście fanami polskiej fantastyki, polskich autorów albo w ogóle, lżejszej gatunkowej science fiction, debiutancka powieść Dariusza Sypenia została stworzona z myślą o Was.

Dział: Książki
czwartek, 12 kwiecień 2012 10:54

Uga Buga!

1,6 miliona lat temu pierwotny człowiek dopiero poznał ogień (ATRRR), chodził ubrany w skóry (PO) i mieszkał w szałasie (PAYA). Jego umiejętności językowe nie były jeszcze tak bardzo rozbudowane jak teraz. Wiele lat minęło zanim człowiek potrafił konkretnie określić pewne słowa. Zajęło to wiele lat, żeby na przykład odróżnić od siebie Słońce (HU) i Księżyc (HA). Język był prymitywny i opierał się głównie na dźwiękonaśladowczych sylabach, które przekazywały jedynie podstawowe informacje. W porozumiewaniu się dużo zależało również od mimiki i gestów. Ciężko jednak było i ludzie się kłócili. No bo jak tu się nie denerwować, gdy wasza kobieta zamiast ugotować wam jajko na twardo (ANI) smaży jajko sadzone (INA)? Ludzie potrzebowali przywódcy stada, żeby ustalić jakieś zasady współżycia, no i żeby mężczyźni kobiet toporkami (SKA) nie pozabijali. Ale jak go wybrać?

Zasady są proste. Co najbardziej lubię w grach, to gdy jest napisane w zasadach coś innego, aniżeli „grę rozpoczyna najmłodszy gracz". W tym wypadku grę rozpoczyna gracz, który najlepiej potrafi udawać mamuta. Rozdajesz po trzy karty każdemu z graczy. Nie zaglądając w nie wykładasz kartę na stosik na środku stołu. Mówisz sylabę, a po tym „HA!" wskazując następną osobę mającą dodać kartę na górę stosu, z tym że to nie może być osoba (w późniejszym etapie gry), która wskazywała ciebie. Po dodaniu jednej karty następna osoba musi powtórzyć przykrytą już sylabę, powiedzieć swoją i zakończyć sylabą „HA!" Gdy ktoś się pomyli, gracze mówią „UUUUUU". Jeżeli rzeczywiście nastąpiła pomyłka, osoba, która się pomyliła zabiera wszystkie karty ze środka stołu i odkłada obok jako punkty karne. Natomiast wszystkie osoby, które powiedziały „UUUUUU" mogą ze swoich punktów karnych (jeżeli posiadają taki) dołożyć po jednym do zabieranego stosiku. W przypadku gdy ktoś był niesłusznie posądzony o pomyłkę, wszystkie karty zabiera osoba, która powiedziała „UUUUUU", ale jeżeli osób takich było więcej, karty ze środka stołu są dzielone po równo na wszystkich posądzających o pomyłkę. Kolejną rundę rozpoczyna osoba, która zbierała karty ze środka. Wszyscy dobierają do trzech kart i zaczynają budować zdania od nowa. Gra się kończy, gdy skończą się karty do dobierania lub gdy jedna z osób w którymkolwiek momencie pozbędzie się wszystkich trzech kart, powtórzy wszystkie sylaby bezbłędnie i na końcu zamiast sylaby „HA!" powie „UGA BUGA!". W tym wypadku ta osoba zostaje przywódcą plemienia, a w pierwszym przypadku przywódcą zostaje ta osoba, która zebrała jak najmniej punktów karnych.

-OH, HA!

-OH, PAYA, HA!

-OH, PAYA, ATRRR, HA!

-OH, PAPA... UUUUUU

Śmiesznie? Pewnie, ale dla autorów było za mało. Wśród kart-sylab znajdziecie również obrazki przedstawiające uderzenie pięścią w stół, klaśnięcie, wystawienie języka oraz kartę na której widnieje dwóch jaskiniowców. Prosty dialog, który jest ukazany w chmurkach nad ich głowami: -Jedna noga z kurczaka! -Nie, lepiej dwie!! ma zobrazować konieczność powtórzenia ostatniej sylaby lub gestu po raz drugi.

W grze, która jest typowym starterem do dłuższych gier lub też klasyczną grą imprezową, podoba mi się również to, że w instrukcji zawarto opcję dla młodszych graczy. Może to być również opcja dla graczy, którzy nie są aż tak dobrzy w grach pamięciowych. Kładąc karty jedną na drugą można zakrywać tylko napisy, a obrazki zostawiać odkryte. W ten sposób bardzo szybko nauczą się języka jaskiniowców.

Gra jest przeznaczona dla 3-8 osób w wieku od 7 lat. Ze względu na to, że mówiąc „HA!" nie można wskazać osoby, która nas wskazywała, przy trzech osobach gra się w kółko. Osobiście wolę, gdy graczy jest więcej, ponieważ występuje wtedy element zaskoczenia (kto będzie następny), przez co wszyscy muszą cały czas w skupieniu słuchać.

Za cenę około 45 zł dostajemy:

2 karty zasad
52 karty gry
metalowe pudełeczko

Gra jest wykonana bardzo solidnie, a dzięki jej kompaktowemu rozmiarowi można zabrać ją w zasadzie wszędzie. Trzeba się naprawdę postarać, żeby zniszczyć pudełeczko, które wykonane jest z dość grubej blachy. Karty są odpowiedniej grubości, przez co również nie zniszczą się za szybko. Klasyczne już pudełko, znane z takich gier jak „Daję głowę", „Panic Zoo", „Tokyo Train", „Captain Pirate" oraz „Palce w pralce" będzie się świetnie prezentowało na półce stojąc obok tych gier. Zupełnie jak dwudziestosiedmiotomowa encyklopedia Gutenberga. Nie wiem jak wy, ale ja czekam na kolejne tego typu gry, żebym mogła powiększyć zdolności zajmowania gości na domówce.

UWAGA! Gra silnie uzależnia. Osobiście widziałam przypadki, gdy ludzie żegnali się ze sobą:

-Pa, HA!

-Pa, Cześć, HA!

-Pa, Cześć, Żegnaj, HA!

Jeszcze jedno, bo zapomniałabym. Lojalnie ostrzegam przed graniem! Jeżeli macie słabe mięśnie brzucha, gwarantowane zakwasy! Gra powoduje napady mega śmiechu, które mogą być niebezpieczne dla zdrowia.

Dział: Gry bez prądu