marzec 14, 2025

×

Ostrzeżenie

JUser::_load: Nie można załadować danych użytkownika o ID: 3502.

Rezultaty wyszukiwania dla: dla dzieci

wtorek, 02 maj 2017 19:45

Dom z liści

„Dom z liści” Marka Z. Danielewskiego był jedną z najbardziej wyczekiwanych powieści zeszłego roku, tym bardziej, że data polskiej premiery, była przez Wydawnictwo Mag wielokrotnie przesuwana. Kontrowersyjna pod względem formy, mroczna pod względem treści, czy rzeczywiście warta jest takiej atencji?

To nie jest dla ciebie.

Pisarz o polsko brzmiącym nazwisku jest synem, Tadeusza Zbigniewa Danielewskiego, awangardowego reżysera, który po wojnie w 1948 wyemigrował do Stanów Zjednoczonych Ameryki. Jest to o tyle interesujący wątek biograficzny, że ma swoje odbicie w „Domu z liści”. Rodzina Navidsona, podobnie jak rodzina Danielewskich, podporządkowana była projektom filmowym głowy rodziny. Mark opublikował powieść w formie papierowej dopiero w 2000 r., dziesięć lat zabrało autorowi zdobycie wydawcy na swój ekscentryczny projekt.

„Dom z liści” wymaga nietrywialnego wysiłku ze strony czytelnika, aby jego zawartość mogła zostać odczytana. To idealna definicja powieści, a tak naprawdę literatury ergodycznej, czyli takiej, w której „czytelność” zależy od współgrania czytelnika z tekstem i jego decyzji, którą część tekstu przyswoi. Bardzo ciężko przeczytać „Dom z liści” litera po literze, nie opuszczając fragmentów. Dlaczego? Oto odpowiedź....

Rozpocznę nietypowo od formy. Tekst napisany jest co najmniej czterema typami czcionek o różnej wielkości od 6 do 14 pkt., w różnych krojach, jak i kolorach, z przekreśleniami i podkreśleniami. A to dopiero początek. Tekst zapisywany jest tradycyjnie w jednym ciągu, ale również w dwóch kolumnach, zapisywany jest również do góry nogami, w rogu stronicy, ale również u dołu lub u góry, w dodatkowych okienkach, na marginesach, czasem jest to jedno słowo na stronie, czasem trzeba czytać z dołu do góry, ponieważ akurat fragment obrócony jest o 45°, a bywa że nie ma tekstu, tylko jest kropka. Tak, kropka, duża, czarna, albo kilka kropek. Nie można sobie tej ekscentryczność zapisu wyobrazić, a tym bardziej opisać, należy sięgnąć po książkę. „Dom z liści” liczy sobie dokładnie 786 stron, wydana jest w twardej oprawie, więc samo trzymacie tego kolosa o wymiarach 23 cm na 16 cm na 4,5 cm wymaga niezłej krzepy, a jeszcze całe to tomiszcze trzeba wprowadzać w ciągłą rotację podczas lektury. Czemu służą takie graficzno-literowe wyróżnienia? Oto odpowiedź....

Powieść składa się z trzech narracji (powiedzmy). Hmm..., ale która jest pierwsza?! Dobrze, zacznę od tej, która rozpoczyna książkę, czyli od Johnnego Wagabundy. Johnny za sprawą swojego znajomego Lude'a znajduje pracę oraz niezliczone zapiski Zampanò. Historia Johnnego pisana jest Courier New we Wstępie, a potem w formie przypisów. Życie Johnnego zawarte zostało więc „na marginesie” całej historii, tym bardziej, że przypisy jego autorstwa nie dotyczą wyłącznie Zampanò, a przede wszystkim jego trudnego życia. A kim jest Zampanò? To drugi narrator, niewidomy stary człowiek, dziwak, który pozostawia po sobie zaskakującą schedę, a mianowicie pracę analityczną dotyczącą Relacji Navidsona. Ta część narracji obfituje w niebagatelną ilość przypisów naukowych i pseudonaukowych, odsyłaczy bibliograficznych i załącznikowych, a także cytatów i fragmentów z nie istniejących prac. I na koniec ostatnia narracja to tzw. Relacja Navidsona. Jest to film z pogranicza found footage i cinéma-vérité, nakręcony przez Willa Navidsona, znanego fotografa wojennego, który przedstawia jego przeprowadzkę z rodziną do nowego domu. Ta ostatnia narracja ma wpływ na życie wszystkich narratorów, bardzo dogłębny i bezpośredni, nie tylko rodzina Navidsonów przeżywa przerażające chwile w swoim nowym domu, ale ich doświadczenia mają realny wpływ na Zampanò i Wagabundę. A o czym jest film? Oto odpowiedź...

W domu, do którego się przeprowadził Will z Karen i ich dwójką dzieci, Chadem i Daisy, pojawiają się drzwi do pomieszczenia, które początkowo brane jest za garderobę. Z czasem okazuje się, że pomieszczenie to ma niezwykłe właściwości, czasem jest ono małe, a czasem prowadzi w głąb labiryntu. Zawsze jednak panuje tam dotkliwa ciemność.

„Domu z liści” nie można zaspoilerować, jest on wielowymiarowy, wielowątkowy, zagmatwany i nie-czytelny. Określany jest o horrorem, jednak nie jest straszny, przejmujący, mroczny, owszem, ale nie wywołuje dreszczy, przynajmniej u mnie. Czy warto po niego sięgnąć? Tak i nie. Cytując fragment z książki: „Kto czyta zbyt szybko lub zbyt wolno, niczego nie zrozumie”. I to jest najlepsza rada, jaką mógł dać autor. Dla tej powieści trzeba wygospodarować CZAS. Jak już przebrniemy przez pierwsze pięćdziesiąt stron i przyzwyczaimy się do ciągłych dygresji w formie przypisów, odciągania uwagi od głównego wątku, to potem należy czytać tę powieść systematycznie i płynnie, inaczej jej się nie zrozumie. Historia rodziny Navidsonów, ich przyjaciół, tajemnica domu, to nie tylko spooky story, ale przede wszystkim opowieść o relacjach między ludźmi, którzy czasem szukają siebie po omacku w ciemnościach, a czasem gubią się w meandrach życia, jak w labiryncie.

„Dom z liści” nie wiem, czy jest powieścią dla kogokolwiek. Jest trudna w odbiorze, Czyta się ją źle, chyba że się podejdzie do niej ergodycznie i poświęci część tekstu, na rzecz płynniejszej i przyjemniejszej lektury. Opasłe tomiszcze ciąży w ręku, a historię prawdę powiedziawszy można by skrócić do może trzystu stron. Dla mnie „Dom z liści” to przede wszystkim wyrwany kawałek z życia. Tylko dzięki uporowi skończyłam tę książkę i uważam, że każdy podobnie zawzięty czytelnik powinien od autora dostać specjalny dyplom uznania. Jeżeli uważacie, że moja recenzja jest zagmatwana, to nic w porównaniu z książką. Uprzedzam jednak, że jeśli się w tę historię zagłębicie, to będzie ona siedziała w was do ostatniej strony i nie pozwoli sięgnąć po żadną inną.

Dział: Książki
wtorek, 18 kwiecień 2017 13:17

Miły ogr

Jednego nie można Platte F. Clarkowi odmówić, a mianowicie bujnej pisarskiej wyobraźni. Choć z drugiej strony przy siódemce dzieci to bardzo przydatna umiejętność. Słuchające bajań taty dzieci z pewnością wiele wybaczą i na wiele rzeczy nie zwrócą uwagi. Nie będzie ich razić brak logiki, albo nazwijmy to inaczej, bajkowa logika rządząca się zupełnie innymi prawami. Jednak marzącego o zakończeniu historii czytelnika takie rzeczy mogą już nieco drażnić.

Historia Maxa Spencera i jego przyjaciół mogła spokojnie zakończyć się na drugim tomie. Chłopiec i jego przyjaciele wrócili bezpiecznie do domu, po uprzednim rozprawieniu się ze złem w krainie Magrusu. Okazuje się jednak, że Max po powrocie do normalności, nie umie sobie znaleźć miejsca. Tam był kimś, synem najpotężniejszego czarnoksiężnika w dziejach, posiadaczem magicznej Księgi, którą tylko on mógł odczytać. W gimnazjum jest tylko Maxem Spencerem, który nawet po gimnastycznej linie wspiąć się nie potrafi. Nic więc dziwnego, że gdy nadarza się okazja do powrotu, bo przecież nie wszystkie drzwi pozamykano, Max bez zastanowienia wciąga przyjaciół w portal, co prawdopodobnie grozi im utratą życia.

Pierwsza część trylogii zatytułowana Zły jednorożec była rewelacyjna. Przewrotna historia o zjadającej baśniowe stwory sfiksowanej i złośliwej księżniczce skrzyła humorem, dowcipem i pełnymi garściami czerpała z kultury masowej. To było naprawdę coś i pamiętam, że często się śmiałam w trakcie czytania.

Kiedy pojawiła się druga część Puchaty smok podeszłam do niej dość nieufnie, ale generalnie po skończonej lekturze, uznałam że pomysł był udany, a i realizacja wyszła nie najgorzej. Poza tym bardzo fabułę wspomógł wątek ognistych kociąt.

Jakie są ogry, wiemy wszyscy, więc tytułowa sugestia, że ogr będzie miły, wiele czytelnikowi obiecuje. W sumie, jakby na to nie spojrzeć, fabularne pole do popisu jest ogromne. Dlatego nie rozumiem, czemu autor wątek z ogrem tak szybko zepchnął na bok, że właściwie ograniczył jego bytność w książce do otwarcia i zamknięcia portalu. Trzecia część cyklu została oparta na pomyśle związanym z grami RPG. Gimnazjum Parkside zmienia się w nieprzyjazną przestrzeń, w której mieszkańcy stają się krwiożerczymi stworami, które należy unieszkodliwić. Max i jego przyjaciele wcielają się w role typowe dla tej konwencji: w drużynie znajdzie się więc mag, bard, elf, uzdrowicielka i kilkoro innych. To dlatego historia przypadnie do gustu dzieciom, bo który nastolatek nie stroni dziś od gier i nie lubi wcielać się w role?

Starszego czytelnika to piętrzenie problemów może już nieco nużyć, choć jest kilka fragmentów, które pozwalają książce się obronić.

Miły ogr jest dobrym zakończeniem trylogii, ale nie rewelacyjnym. Sporo tu kombinacji, w których jako czytelnikowi zdarzało mi się pogubić. Oprócz tego uważam, że dana historia ma swój maksymalny potencjał, który, po przekroczeniu pewnego punktu, jest już tylko odcinaniem kuponów. Dobrze wtedy stworzyć nowe uniwersum i dać szansę wykazania się nowym bohaterom, a nie zostawiać sobie kolejne furtki, do tworzenia entych części czegoś, co początkowo miało być trylogią. Autor też taką możliwość sobie pozostawił i mam ogromną nadzieję, że z niej nie skorzysta i zaangażuje się raczej w coś nowego.

Dział: Książki
niedziela, 16 kwiecień 2017 20:49

Rycerz Lwie Serce

Co powiesz na książkę, której sam jesteś bohaterem i od Ciebie zależy, jak potoczy się akcja?

„Rycerz Lwie Serce” jest skierowana zdecydowanie do młodego czytelnika. To książka-gra paragrafowa, w której sami kierujemy poczynaniami głównego bohatera. Na każdej stronie tej zabawnej książeczki mamy do rozwiązania zagadkę, a następnie podejmujemy decyzję, na którą stronę przenosimy się z naszym dzielnym rycerzem.

Ślicznie wydana książka w twardej oprawie przyciąga uwagę młodego czytelnika. Każda strona jest pięknie i niezwykle barwnie ilustrowana, przy czym rysunki są proste. Zagadki natomiast – nie zawsze. Wymagają często od dziecka niezwykłego skupienia, a ich rozwiązanie daje mnóstwo radości. Tekstu nie ma dużo, język generalne jest dość prosty, choć pojawiają się od czasu do czasu trudniejsze słowa. W żaden sposób jednak nie psuje to zabawy. A ta muszę przyznać jest przednia! Zanim przekazałam książkę w odpowiednie ręce (czyli mojemu synowi) sama spędziłam z nią blisko godzinę bawiąc się wyśmienicie! Skakanie na przypadkowe strony, nie wiedząc co nas czeka dalej było nawet dla mnie świetną zabawą! Mój syn również bawił się bardzo dobrze, widać było że książka wzbudza w nim wiele pozytywnych emocji. Opadły one nieco po kilku godzinach zabawy, gdy okazało się, że kręcimy się w kółko. Niestety warto zapamiętywać swoje wybory, gdyż przychodzi taki moment, gdy trafiamy po raz trzeci czy czwarty na tą samą stronę, a na inne nie trafiamy w ogóle. Początkowo nagły powrót do samego początku przygody jest zabawny, ale gdy trafiamy tam po raz nie wiadomo który, staje się to deprymujące i mocno nadszarpuje cierpliwość młodego czytelnika i niestety do książki zniechęca. Nie jest jednak trudno rozwiązać ten problem (inwencja twórcza rodziców wielce wskazana) i raz-dwa można wrócić do fajnej zabawy.

|Jeśli zatem szukacie książki, która sprawi dziecku dużo frajdy, a przy okazji (wręcz przede wszystkim!) skłoni je do czytania, jest to strzał w dziesiątkę!

Dział: Książki
wtorek, 11 kwiecień 2017 18:56

Siedem sióstr

Kiedy niespodziewanie umiera charyzmatyczny Pa Salt, jeden z najbogatszych ludzi świata, w życiu jego sześciu adoptowanych córek, nazwanych na cześć mitycznych Plejad, otwiera się nowy rozdział. Oto bowiem młode kobiety stają nie tylko w obliczu nowych wyzwań. Przede wszystkim, jeśli zechcą, będą mogły się zmierzyć z tajemnicami dotyczącymi ich pochodzenia. To ostatnie zmieni je na zawsze, ukształtuje na nowo.

Otwierająca cykl Siedem sióstr pierwsza powieść o tym samym tytule poświęcona jest najstarszej z sióstr, Mai. Lucinda Riley wpadła na genialny w swej prostocie pomysł, zainspirowany po trosze grecką mitologią i motywem Plejad, a po trosze najciekawszymi zabytkami kultury. W siedmiu książkach ma zamiar opowiedzieć historie młodych kobiet, które w dzieciństwie adoptował ten sam człowiek, równie bogaty, co tajemniczy. Każda z sióstr jest inna, nie tylko z racji pochodzenia, ale też zainteresowań i wybranej drogi życiowej.

Bohaterka części pierwszej Maja jest uzdolnioną tłumaczką i bardzo piękną kobietą. Gdy, po śmierci adopcyjnego ojca, dowiaduje się, skąd pochodzi, decyduje się tam pojechać i poszukać swoich korzeni. Brazylia wita ją przepiękną pogodą, aromatycznym jedzeniem i dźwiękami samby.

By poznać pochodzenie Mai, cofamy się do końca lat 20 ubiegłego wieku. Na krótką chwilę odwiedzamy także Paryż i przyglądamy się planom powstania posągu, znanego dziś jako Chrystus Zbawiciel. Te fragmenty osobiście, zainteresowały mnie najbardziej. Czy Maja odnajdzie swoich krewnych i pozna przyczyny, dla których oddano ją do adopcji? A może oprócz wiedzy o przeszłości swojej rodziny, zyska coś jeszcze?

Siedem sióstr to intrygująca, dobrze napisana powieść, która bardzo wciąga. Wzruszająca jest historia młodej Izabel, a także Mai, która trochę się w życiu pogubiła. Czyta się z ogromnym zainteresowaniem i, naprawdę nie przesadzam, w trakcie lektury czułam się, jakbym Brazylię odwiedziła osobiście. Co cudowne odczucie.

Cykl Siedem sióstr to wspaniałe literackie przedsięwzięcie, któremu kibicuję całym sercem. 7 powieści gwarantuje nie tylko niezwykłą podróż po całym świecie, bo z namiętnej i gorącej Brazylii, historia zabierze nas do zimnej i surowej w swym pięknie Norwegii, ale też rewia kobiecych charakterów i i niezwykłych rodzinnych historii, okraszonych historycznymi ciekawostkami. Dlatego też gorąco zachęcam do lektury pierwszego tomu cyklu i mam nadzieję, że drugi i kolejne tomy, pojawią się na polskim rynku książkowym, niebawem. Polecam! To magiczna i cudowna literacka uczta!

Dział: Książki
wtorek, 11 kwiecień 2017 12:28

Uncanny Avengers #03: Czas na Ragnarok

Bliźnięta Apokalipsy, czyli Uriel i Eimin, dzieci Archangela wychowywane przez Kanga, kontynuują swój misterny plan zemsty. Udało się im już m.in. doprowadzić do rozbicia Drużyny Jedności, grupy, która składała się z członków Avengers i X-Men i która miała na celu pokazanie światu, iż możliwa jest wspólna koegzystencja ludzi i mutantów. Rodzeństwo dąży do odseparowania wszystkich homo superior i przeniesienie ich na Arkę, która zabierze mutantów do lepszego i specjalnie przygotowanego dla nich świata. Czy w kolejnym tomie „Uncanny Avengers” superbohaterowie ocalą ludzkość i pokonają bezwzględnych przeciwników?

„Czas na Ragnarok” bezpośrednio kontynuuje wątki rozpoczęte w poprzednim albumie. Członkowie Drużyny nadal toczą walki z nowymi Jeźdźcami Apokalipsy. Grzechy przeszłości co niektórym coraz bardziej dają o sobie znać. W międzyczasie Bliźniętom udaje się namówić Scarlet Witch do pomocy w zebraniu wszystkich mutantów z Ziemi na Arkę. Jednak czarodziejka nie dysponuje odpowiednią mocą, by rzucić odpowiednie zaklęcie, dlatego o wsparcie prosi Wonder Mana. Sytuacja robi się o tyle problematyczna, iż w różnych walkach zaczynają ginąć Mściciele oraz członkowie X-Men. Katastrofa goni katastrofę. Kiedy Drużyna jest już kompletnej rozsypce i tak naprawdę istnieje tylko z nazwy, Bliźnięta przywołują Exitara, Kata Celestiali, który zamierza zniszczyć Ziemię. Nowemu zagrożeniu postanawia stawić czoło m.in. Thor, który jest świadomy tego, iż przybycie Kata to efekt jego pychy i działań które miały miejsce wieki wcześniej po jego pojedynku z Apocalypsem. Wtedy to Asgardczyk stworzył broń – zaklęty topór Jarnbjorn, który jest w stanie przebić zbroję kosmicznych bóstw. Tymczasem na Ziemi z pomocą ruszają członkowie Avengers z Iron Manem na czele. Tworzą pole siłowe dookoła planety, aby kupić dodatkowy czas Thorowi. Wytrzyma ono na tyle długo, na ile sił starczy Hulkowi, który trzyma dwa bieguny generatora tworzącego osłonę elektromagnetyczną.

UncannyAvengers3 p3

W albumie tym podobnie jak we wcześniejszym dzieje się bardzo dużo. Na szczęście Rick Remender oszczędził nam już fabularnego chaosu znanego z wcześniejszego tomu. Nie zabrakło oczywiście charakterystycznych dla serii skoków fabuły po różnych liniach czasowych, alternatywnych rzeczywistości czy retrospekcji. W jednej z nich (choć wydarzyła się w przyszłości) dowiadujemy się m.in. w jaki sposób Eimin straciła wzrok.

Komiks ten w większości sprowadza się do samych walk przeplatanych obfitymi, czasami wręcz patetycznymi przemowami. Oczywiście nie zabrakło wśród nich istnych perełek jak m.in. spektakularne stracie Thora z Urielem. Jednak prawdziwą wisienką na torcie okazało się świetne i zaskakujące zakończenie.

Od strony graficznej „Czas na Ragnarok” trzyma nawet wysoki, choć nierówny poziom. Do znanego z wcześniejszego albumu „Bliźnięta Apokalipsy” Daniela Acuny dołącza dwóch kolejnych rysowników: Steve McNiven i Salvador Larroca. Zachwalany przeze mnie we wcześniejszej recenzji Acuna nadal pokazuje, że ma talent do szczegółowych kadrów. Warto przypomnieć, iż samodzielnie nakłada on sobie tusz i kolory. Bardzo dobrze prezentują się plenery, kosmiczne scenerie czy wnętrza pomieszczeń. Bardzo dobrze została również oddana dynamika scen pojedynków. Ogólnie różnorodność rysowników sprawiła, iż zdecydowanie jest on najładniejszy z dotychczasowych z serii.

Podsumowują w kilku słowach „Czas na Ragnarok” to opowieść o zdradzie i zemście, o miłości i przyjacielskim oddaniu, o wytrwaniu i ofiarności. Oprawa graficzna, nie licząc drobnych wpadek, nie zawodzi. Rick Remender po chaotycznym i ciężkim w odbiorze poprzednim tomie zmienił częściowo podejście do przedstawionej historii, co według mnie wpłynęło na plus. Szczególnie zakończenie, którym nas uraczył, robi naprawdę wrażenie. Wszystkie te cechy sprawiły, iż z niecierpliwością czeka się na lekturę kolejnego tomu.

Dział: Komiksy
sobota, 08 kwiecień 2017 21:26

Rok z Linneą

Estetyka skandynawskiej literatury dziecięcej wpisuje się w moje gusta. Seria z uroczą Linneą przyciągnęła mnie głównie dzięki ilustracjom Leny Anderson, które w dużym uproszczeniu można określić, jako te "blisko natury". Zarówno pod względem kreski malunków, jak i kolorystyki. Pytanie tylko, czy dziecku podoba się ona równie mocno? To wyjaśnię w recenzji.

Autorką tekstu w książce Rok z Linneą jest Christina Björk. Gdyby ktoś nie znał wcześniej przygód tej uroczej dziewczynki to wstęp wszystko wyjaśnia. Linnea, której imię pochodzi od kwiatka, mieszka w Sztokholmie. Wraz z dwojgiem przyjaciół poznaje uroki przyrody przez dwanaście miesięcy w roku. To nic, że wspomnianymi przyjaciółmi są pan Blomkvist i pan Kalle, którzy do najmłodszych nie należą. Panowie o podeszłym wieku znają się na kwiatach doskonale i to jest najważniejsze.

W styczniu dowiadujemy się, jakie są ptasie przysmaki i jak je podawać. W lutym przesadzamy kwiatki. W marcu przycinamy drzewka i robimy wiosenne porządki. W kwietniu cieszymy się pierwszymi jej objawami. W maju możemy sadzić kwiatki, zrobić zupę z pokrzywy czy pobawić się latawcem. W czerwcu Linnea uczy pleść wianki. W lipcu poznajemy uroki wakacji nad morzem. W sierpniu dostrzegamy uroki kwiatów, które we wrześniu będą wspomnieniem, bo właśnie wtedy robimy zielnik. W październiku Linnea wyjaśnia, dlaczego żółkną liście. W listopadzie robimy porządki przed zimą, zaś w grudniu robimy świąteczne prezenty z darów natury.

Oprócz tego dowiadujemy się, co nam wolno, a czego nie. Jakie są nasze powinności względem roślin i zwierząt, wraz z Linneą uczymy się szacunku dla przyrody. Poznajemy ptaki, rośliny i zjawiska przyrodnicze. Całość zaprezentowana jest z dużą lekkością, jednak wartości dydaktyczne odgrywają tu znaczącą rolę.

Dlatego tak ważne jest, by Rok z Linneą nie był podarowany dziecku przypadkowo. To pozycja, która powinna być reakcją na zainteresowania dziecka, a nie odwrotnie. Popełniłam ten błąd. Nie zaczekałam na pytania, nie wyczułam momentu, w którym dziecko chciałoby się dowiedzieć, jak wyglądają zmiany w zależności od pory roku. Książka została przeze mnie odłożona na półkę, ponieważ nie wzbudziła zainteresowania dziecka. Rok z Linneą nie jest czytanką "na dobranoc". To książka do pracy z dzieckiem w wieku szkolnym. Wartość dydaktyczna w połączeniu z pięknym wydaniem zdobyła uznanie mamy, nie do końca dziecka.

Dział: Książki
piątek, 07 kwiecień 2017 14:02

Festiwal GRAMY

W ten weekend odbędzie się po raz czternasty Festiwal GRAMY. Edycja wiosenna będzie odbywała się w sobotę  8 kwietnia od godziny 10:00 do 20:00 oraz w niedzielę 9 kwietnia od 10:00 do 18:00 w Hali Sportowo Widowiskowej „Gdynia Arena” przy ul. Kazimierza Górskiego 8 w Gdyni.

Formuła festiwalu jest prosta – przez całą sobotę i niedzielę w Gdynia Arena można będzie grać w gry planszowe, od klasyki takiej jak Carcassonne, Dobble czy Wsiąść do Pociągu, aż po zupełne nowości, które niedawno ujrzały światło dzienne. W Festiwalowej wypożyczalni dostępnych będzie ponad 1000 tytułów. W wyborze oraz tłumaczeniu zasad wspierać będą uczestników wolontariusze – Żółte Koszulki. Program oraz pełną listę tytułów dostępnych podczas imprezy znaleźć można na Stronie Festiwalu.

Dla młodszych uczestników przygotowana będzie strefa Poszukiwaczy Przygód, gdzie znajdzie się wiele atrakcji tj. dmuchany zamek czy specjalnie przygotowana mata sumo.

Organizatorami imprezy są: Miasto Gdynia, Rebel.pl, YMCA w Gdyni oraz Laboratorium Innowacji Społecznych. Partnerami są firma Trefl, Gdynia Arena i Poszukiwacze Przygód.

Patronat nad imprezą objęło Radio ESKA i portale Przystanek Planszówka, BoardGameGirl, Gambit TV oraz Games Fanatic.

Bilety będzie można zakupić w kasie w cenie:

  • bilet normalny - 15 zł / dzień
  • bilet weekendowy - 20 zł
  • ulgowy - 10 zł / dzień (z kartą Gdynia Rodzinna oraz dla uczniów, studentów, emerytów i rencistów za okazaniem ważnej legitymacji)
  • dzieci do lat 6 - wstęp bezpłatny (pod opieką osoby dorosłej)
Dział: Wydarzenia
piątek, 07 kwiecień 2017 12:35

Premiera "Ściany Burz" Kena Liu

Żadna cywilizacja nie jest gotowa na swój kres

Kuni Garu, znany teraz jako cesarz Ragin, stara się zapewnić cesarstwu rozwój, a jednocześnie zadośćuczynić żądaniom ludu. Nie wie, że za mityczną Ścianą Burz kryje się potężna siła, zdolna rozpętać w Darze pandemonium.

Kiedy do wybrzeży jednej z wysp docierają tajemniczy Lyucu ze swymi skrzydlatymi bestiami, w imperium wybucha chaos karmiony przerażeniem. Tym razem Kuni nie może poprowadzić swoich ludzi przeciwko zagrożeniu – musi radzić sobie z fałszywymi oskarżeniami i zdradą wśród najbliższych. Jedyną nadzieją dla Dary są dorosłe już dzieci cesarza, gotowe zaznaczyć swoją obecność w annałach historii. Czeka je trudne zadanie. Nadchodzą bowiem czasy przerastające wyobrażenie tak mieszkańców Wysp, jak i ich bogów.

Dział: Książki
piątek, 24 marzec 2017 16:37

Trąf, Trąf, Misia, Bela

„Raz Dwa - Freddie już Cię ma / Trzy Cztery - Zaraz w drzwi uderzy / Pięć Sześć - Krzyż ze sobą nieś / Siedem Osiem - Myśl o swoim losie / Dziewięć Dziesięć - nie dla Ciebie sen” – ten upiorny wierszyk, znany wszystkim miłośnikom horrorów przekonuje, że dziecięce wyliczanki nie zawsze są niewinne, a zabawa z ich udziałem – nie zawsze dobrze się kończy.

Każdy z nas w dzieciństwie pragnął być członkiem jakiejś grupy, a to poczucie przynależności zaspokaja nasze podstawowe potrzeby. Stąd taka popularność zespołów roboczych, drużyn, dlatego też przekonuje się nas, że „w jedności siła”, że zbiór osób zawsze jest w stanie osiągnąć więcej niż pojedyncze jednostki. Gorzej, jeśli grupa zaczyna zbytnio izolować się od świata, jeśli łączące ich relacje przybierają niebezpieczny wymiar, a zachowanie pozwala sądzić, że wspólne spotkania służą czemuś więcej niż niewinnym rozmowom przy piwie. O tym, jak destrukcyjny potrafi być wpływ grupy, gdzie leżą granice zabawy, a także o mrocznej przepowiedni śmierci, pisze Dagmara Andryka, autorka porywającej powieści „Trąf, trąf, misia, bela”. Opublikowana nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka książka, to drugi już tom opowieści o dziennikarce śledczej, Marcie Witeckiej, która nieustępliwie zmaga się z mrocznymi historiami i odkrywa to, co dla innych pozostaje niewidoczne. Czytelnicy, którzy mieli już okazję poznać bohaterkę, z pewnością z utęsknieniem i dreszczykiem emocji czekali na powtórne z nią spotkanie, zaś osoby, dla których to będzie pierwsze, wspólnie prowadzone śledztwo, na pewno się nie zawiodą.

Redaktor Marta Witecka odniosła sukces publikując swoją pierwszą książkę, zaś na fali popularności postanowiła zrezygnować z pracy. Czas spędza na uczestniczeniu w spotkaniach autorskich i zapełnianiu lekturą kryminałów pustki w swoim życiu i w sercu. Mimo nacisków wydawnictwa i czytelników nie ma pomysłu na kolejną publikację, przynajmniej do chwili, kiedy na jednym ze spotkań autorskich nie zjawia się elegancka kobieta, Anna Kleynocka, prosząc ją o pomoc w rozwikłaniu pewnej niepokojącej sprawy. Mimo początkowej odmowy, dziennikarkę coraz mocniej wciąga historia tajemniczych zgonów. Dlatego też, kiedy ginie kolejna osoba, postanawia aktywnie zaangażować się w śledztwo choć charakter sprawy powoduje, iż nie będzie łatwo dotrzeć do prawdy. Marta ma bowiem do czynienia z członkami osobliwego bractwa, byłymi sportowcami, połączonymi wydarzeniami sprzed lat. To, co zaszło na obozie sportowym niemal trzydzieści lat temu skrywa nimb tajemnicy, choć wszystko wskazuje na to, że to właśnie w przeszłości należy szukać wskazówek.

Czy to sekret, który połączył przyjaciół, staje się przyczyną ich zgonów? A może to rzeczywiście klątwa, skoro policja nie jest w stanie ustalić ewentualnych sprawców, a same śmierci wydają się być zupełnie przypadkowe. Igor, który ginie kilka metrów od domu pod kołami samochodu, Staszek znaleziony martwy we własnej wannie, a następnie Żaneta, która zmarła po zażyciu tabletek na odchudzanie z przyspieszającą metabolizm trucizną… Trzy zgony w tak krótkim czasie budzą wątpliwości i potrafią wystraszyć pozostałych członków dziwnego bractwa. Tym bardziej, że sposób, w jaki osoby te umarły, jest związany z pewną wyliczanką i – jak się okazuje – ze śmiertelnie niebezpieczną grą, którą podjęli jako dzieci. Czy Marcie uda się ustalić rzeczywisty przebieg gry? Jakie relacje naprawdę wiążą członków bractwa i co sprawia, że wszyscy oni tak bardzo pragną zachować sekrety przeszłości? Na te wszystkie pytania odpowiada Dagmara Andryka w swojej niezwykle zajmującej powieści, koło której trudno jest przejść obojętnie. Autorka zwraca uwagę nie tylko sposobem, w jaki operuje słowem, doskonale skonstruowanymi bohaterami, w tym pełną sprzeczności Martą Witecką, ale i samym pomysłem na fabułę oraz prowadzeniem akcji. Z każdą sceną stajemy się bardziej aktywnymi uczestnikami wydarzeń aniżeli biernymi obserwatorami, każda strona przynosi też nowe tajemnice i pytania. A w tle rozbrzmiewa dziecięca wyliczanka: „Trąf, trąf, misia, bela, misia Kasia, konfacela” – na kogo tym razem wskaże los?

Dział: Książki

Setki lat przed wielką Wojną Magów był sobie kraj nieświadomy, że znalazł się na skraju katastrofy…

Młoda i porywcza Barl pragnie sprawdzić granice swojego magicznego potencjału. Jednak z powodu surowo przestrzeganej hierarchii społecznej studiować mogą tylko magowie o wysokim pochodzeniu. Barl rozpaczliwie pragnie się uczyć, a ten zapał pcha ją ku buntowi, przez co dziewczyna popada w konflikt z Radą Magów. Okazuje się, że być może już nigdy nie będzie mogła posługiwać się mocą. Wtedy poznaje Morgana Danfeya, członka Rady. Barl i Morgan uświadamiają sobie, że razem potrafią stworzyć niezwykłe nowe zaklęcia. Lecz pokusa, jaką niesie tak potężna moc, obnaża mroczną stronę duszy maga, który wkrótce rzuci kraj na kolana.

Dział: Książki