Rekomendacja od samego Anthony'ego Ryana niech będzie wystarczającą zachętą. Wejdź do Świata urojeń i zmierz się z meandrami ludzkiej świadomości.
Wiara kształtuje krajobraz, określa prawa fizyki i kpi sobie z prawdy. Powszechna wiedza jest siłą natury, nie aksjomatem. Oczywistością jest to, w co wierzy motłoch. Lecz szaleństwo stanowi oręż, a przekonanie – tarczę. Urojenia rodzą ohydnych nowych bogów.
Ten mroczny i brutalny świat zaludniają Geisteskranken – mężczyźni i kobiety, których urojenia przyjmują realne kształty, wypaczając rzeczywistość. Najwyższy kapłan Konig usiłuje stworzyć porządek z chaosu. Dyktuje wiernym, w co mają wierzyć, skupiając ich wiarę na jednym celu: chłopiec imieniem Morgen musi wstąpić na niebiosa, aby zostać bogiem. Bogiem, którego będą mogli kontrolować.
Jednak wielu innych też chciałoby zagarnąć przyszłego boga dla siebie, w tym sobowtóry – Dopple – samego najwyższego kapłana oraz Łowca Niewolników, któremu nikt nie potrafi się oprzeć. Trójka zatwardziałych grzeszników – Najwspanialszy Szermierz Świata, Kleptyczka o morderczych zapędach i prawdopodobnie ostatni zdrowy psychicznie człowiek – również ma co do młodego bożka własne, nikczemne plany.
Do tego dochodzi jeszcze jedna przeszkoda: uciekający czas. Im potężniejsze stają się urojenia, tym trudniej je kontrolować. Nieuniknionym losem każdego z Geisteskranken jest znaleźć się w Zaśmierci. Pozostaje tylko pytanie:
Kto będzie tam rządził?
Cykl: Świat Urojeń tom 1
Format: 143x205
Oprawa: miękka
Tłumaczenie: Marcin Moń
ISBN: 978-83-65568-38-0
Cena: 44,90 zł
Premiera: 28 czerwca 2017 r.
Gatunek: fantasy przygodowe, fantastyka
Fragment
ROZDZIAŁ 1
Tam, gdzie urojenie definiuje rzeczywistość, Gefahrgeist jest królem.
- Versklaven Schwache, gefahrgeiscki filozof
Uciekali na zachód przed konsekwencjami poprzedniej roboty. Czując na karkach gorący oddech sprawiedliwości, zawitali do kolejnego podupadającego państwa-miasta.
Bedeckt wjechał do miasteczka w obstawie Stehlen i Wichtiga, mrużąc oczy od ostrego wiatru. Launisch, monstrualnych rozmiarów czarny rumak Bedeckta, zwiesił łeb z wycieńczenia. Jechali bez przerwy od wielu godzin, a jego pan nie należał do konusów.
Bedeckt zlustrował widoczną gołym okiem biedę i zwątpił, czy miejscowość kiedykolwiek zaznała lepszych dni. Te nieliczne budowle, które wzniesiono z kamienia, a nie ze zblakłego, wypaczonego drewna, wyglądały jakby miały za chwilę runąć. To i tak bez znaczenia; nie zamierzali zostawać tu na dłużej.
Z ciemnych uliczek spoglądały na nich jasne, błyszczące desperacją oczy. Nic nowego. On i jego kompani zawsze przyciągali uwagę, Bedeckt swoją posturą i bliznami, Wichtig nienaganną aparycją. Obejrzał się w lewo na Stehlen. Jej koń strzygł nerwowo uszami, jak gdyby w każdej chwili spodziewał się ciosu bez ostrzeżenia. Bedeckt nie winił zwierzęcia, sam czuł się podobnie, kiedy tylko Stehlen zbliżała się na wyciągnięcie ręki. Jechała, garbiąc się na niosącym piach wietrze i obnażając wstrętne, żółte zęby w grymasie, który rzadko schodził z jej napiętej twarzy. Prawą dłoń trzymała na głowicy miecza. Gdyby ktoś za długo się gapił, pewnie by go zabiła – nie żeby ktokolwiek zdawał się ją zauważać. Parszywy, wychudzony jak szkielet pies podążał za nimi przez kilka metrów, dopóki Stehlen nie skupiła na kundlu spojrzenia żółtawych oczu. Pies zaskomlał i wycofał się.
Bedeckt zerknął na Wichtiga. Mężczyzna wyglądał irytująco idealnie, jak zawsze. Nic na całym świecie nie mogło popsuć jego wymuskanej fryzury ani zetrzeć z twarzy nieskazitelnego uśmiechu.
Co za egocentryczny dupek.
Wzbity kopytami kurz połaskotał i tak już podrażnione gardło Bedeckta, który kichnął, bryzgając z obu nozdrzy jasnozielonymi glutami. Czuł się podle już od tygodnia i nie zapowiadało się na poprawę.
– Paskudnie to brzmi, staruszku – powiedział Wichtig.
– Nic mi nie jest. – Potrzebował gospody i ciepłego łóżka. Bogowie, zabiłby za piwo, choćby nie wiadomo jak kiepskie.
Stehlen splunęła na trakt, a Launisch się spłoszył. Nawet koń bojowy się jej bał.
– Idiota ma rację – powiedziała. – Połóżmy cię do wyra.
– Marzy ci się to od... – Wichtig zamknął usta, czując na sobie spojrzenie Stehlen.
Gdyby Bedecktowi dopisało szczęście, ich dwójka pozabijałaby się nawzajem i miałby spokój.
– Mój koń jest zmęczony i boli mnie dupa – powiedział.
– Jesteś gruby i stary – warknęła Stehlen, a jej koń zastrzygł uszami na te słowa.
– Więc jak się zwie ta zaszczana mieścina? – Wichtig beztrosko zgarbił się w siodle, taksując wzrokiem zapuszczone fortyfikacje i znudzonych strażników w niedbale skompletowanych mundurach. Ostrożnie wciągnął powietrze i zmarszczył swój idealnie prosty nos w przesadzonym grymasie odrazy. – Mieścina nie jest zaszczana, tylko zasrana. Zupełnie inny zapach. – Wyszczerzył się do Bedeckta, błyskając garniturem prostych, białych zębów. Podmuch wiatru zmierzwił jego rudobrązowe włosy i przez chwilę Wichtig wyglądał jak bohater – dwa wąskie miecze spozierające znad szerokich barków, muskularne ręce oparte luźno na udach. Efektu dopełniał kosztowny strój. Iluzję psuły tylko jego oczy, szare i matowe.
Jak taki egocentryczny drań i morderca może wyglądać tak heroicznie i idealnie? Bogowie byli doprawdy spaczeni. Bedeckt, rzecz jasna, wyglądał zupełnie jak człowiek, którym naprawdę był: starzejącym się wojownikiem mającym najlepsze lata dawno za sobą, pechowym, skarżącym się na bóle w krzyżu i kolanach, ze zbyt wieloma bitewnymi bliznami i wielkim zamiłowaniem do piwa. Nigdy, nawet w latach świetności, nie wyglądał jak Wichtig. W przeciwnym razie jego losy być może potoczyłyby się inaczej. Choć raczej w to wątpił.
– Lepiej żeby w tej kupie łajna mieli karczmę – powiedział Wichtig.
– Widziałeś kiedyś miasto tych rozmiarów, w którym nie byłoby karczmy? A nazywa się Unbrauchbar... chyba. – Bedeckt nieufnie zlustrował strażników, którzy z kolei usilnie ignorowali przybyszów. Poskrobał się po rozgniecionym w bójkach nosie tym, co zostało z jego lewej dłoni. Brakowało jej dwóch palców, uciętych przy samych kłykciach na którejś z bezsensownych wojen wiele lat temu. W zasięgu ręki, na skórzanej pętli uczepionej do siodła, wisiał potężny topór o dwóch pooranych bruzdami ostrzach. Bedeckt obejrzał się na Stehlen.
– Byłaś tu kiedyś?
Stehlen przeczesała swoje matowe, pozlepiane włosy w kolorze brudny blond dłonią o długich palcach. Były to palce muzyka, choć nigdy w życiu nie zagrała ani jednej nuty. Jej blade, wodniste, błękitne oczy z plamkami zieleni i białkami o niezdrowym żółtawym odcieniu spoglądały ze złością spod przymkniętych powiek i splątanych włosów, jak gdyby w poszukiwaniu czegoś, co mogłaby znienawidzić. Poruszyła nerwowo płatkami haczykowatego nosa, jakby próbowała coś zwęszyć.
– Nie – odparła.
– I dobrze – wymamrotał Wichtig.
Stehlen spojrzała na niego spode łba.
– Czemu dobrze?
– Pewnie nikogo tu nie znasz.
– No i?
– Więc może nikt z tutejszych nie będzie chciał nas zabić – powiedział.
Zignorowała go.
– Czemu tutaj? – zapytała Bedeckta.
Bedeckt odpowiedział, nie patrząc na nią:
– Bo tutaj jest lepiej niż tam, gdzie byliśmy.
– Gdyby Wichtig nie zaciągnął do łóżka tamtej...
– Zaciągnął.
– Gdybyś ty nie zabił tamtych...
– Zabiłem. – Bedeckt wreszcie na nią zerknął i zmarszczył brwi na widok jej grymasu rozczarowania odsłaniającego krzywe, żółte zęby. – Coś mi świta o zniknięciu rzeczy należących do władcy. Kradzież miała sporo wspólnego z tym zabijaniem. – Działania Wichtiga popchnęły ją do kradzieży, choć Bedeckt nie rozumiał jak i dlaczego.
Stehlen spróbowała przybrać niewinny i urażony wyraz twarzy, ale na próżno. W przeciwieństwie do Wichtiga, brakowało jej talentu do oszukiwania.
– Nie zostało ci przypadkiem trochę złota? – zapytał ją Wichtig. – Nie od rzeczy byłoby zanocować gdzieś w dobrym stylu.
– Nie.
Bez wątpienia kłamała, ale Bedeckt wolał to przemilczeć. Kleptycy zawsze kłamali w sprawie pieniędzy. Nie mogła na to nic poradzić, tak samo jak Wichtig nie potrafił przestać być egocentrycznym, manipulatorskim dupkiem.
– Starczy nam na miękkie łóżka i jedzenie. – Bedeckt spojrzał z naciskiem na Wichtiga. – Prawda?
Wichtig wymijająco wzruszył ramionami.
– Nie zaglądałem ostatnio do juków. Mam pieniądze, chyba że ta szkaradna wywłoka – skinął na Stehlen – nas obrabowała. Znowu.
– Nigdy ci niczego nie ukradłam! – warknęła Stehlen. – Zresztą i tak oddasz pieniądze pierwszej zdzirze, która rozłoży nogi.
– Rozłóż nogi, to zobaczymy, czy...
– Nigdy!
– Może gdyby Bedeckt...? – Wichtig zawiesił głos, sugestywnie ruszając brwiami.
Stehlen znów splunęła, jeszcze bardziej zgarbiła się w siodle i kontynuowała podróż, ignorując obu mężczyzn.
Co to, do piekieł, było? Bedeckt nawet nie chciał wiedzieć. Wrócił myślami do własnej sakiewki. Mógłby przysiąc, że była pełniejsza, ale kiedy ostatnio do niej zaglądał, był nędzarzem. Czyżby Stehlen miała z tym coś wspólnego? To bez znaczenia, bo i tak zawsze pożyczała mu pieniądze, gdy o to prosił. Pewnie moje własne. Podróżując z dwójką Geisteskranken, należało się liczyć z takimi rzeczami. Kleptycy kradli, a Gefahrgeiści manipulowali. Tyle dobrego, że gefahrgeisckie talenty Wichtiga pozostawały mizerne; zależało mu głównie na uwadze. Gdyby potęga Szermierza wzrosła i gdyby zaistniało ryzyko, że zmieni się w Łowcę Niewolników, Bedeckt zamierzał go zabić.
Kiedy Stehlen nie chwyciła przynęty, Wichtig nadąsał się jak rozpieszczony dzieciak, któremu ktoś zabrał cukierka.
– Myślicie, że to zadupie ma swojego Szermierza? – zapytał Bedeckta.
– Każde zadupie ma Szermierza.
– I każde zadupie potrzebuje lepszego Szermierza.
– A ty jesteś tym Szermierzem? – zapytała sarkastycznie Stehlen.
Wichtig spojrzał na nią swoim matowym wzrokiem. Twarz miał pozbawioną wyrazu. Wytrzymał jej wściekłe spojrzenie, aż wreszcie odwróciła wzrok. Może i był pomniejszym Gefahrgeistem, ale niewielu umiało wytrzymać napór jego skoncentrowanej woli.
– Wiara definiuje rzeczywistość – powiedział Wichtig tonem, jakim wyłuskuje się sprawę prostakowi. – Ja wierzę, że zostanę Najwspanialszym Szermierzem Świata.
– Ja wierzę, że prędzej padniesz trupem – odparowała lodowato Stehlen, wciąż patrząc w bok.
– Moja wiara jest silniejsza od twojej.
– Łudzisz się, idioto.
– Oczywiście. Ale wolę wierzyć, że zwyczajnie jestem aż tak dobry. Zabiłem czterdziestu trzech Największych Szermierzy. Zostałem Mistrzem Miecza w Kolgnik w wieku dwudziestu jeden lat. Zaszczyt bez precedensu.
– Zaszczyt – prychnęła Stehlen.
– I to mówi podrzędna złodziejka. Pozbawiona talentu...
– Wystarczająco utalentowana, żeby ci zwędzić sakiewkę!
– Wystarczająco durna, żeby mi o tym powiedzieć!
– Cisza! – Bedeckt potrząsnął głową i natychmiast tego pożałował. Tępy, pulsujący ból wypełnił mu czaszkę. Tkwiło w niej chyba parę funtów smarków. – Jak cholerne dzieci. Kiedy znajdę sobie ciepłe łóżko i miękką kobietę, będziecie mogli odbyć tę bezcelową debatę. A póki co, zawrzyjcie mordy.
– Staruszek jest trochę marudny – zauważył Wichtig.
– Jeśli wciągniesz mnie w jedną ze swoich walk, Wichtig, zabiję cię osobiście. Toporem. Możesz sobie wsadzić w rzyć te brednie o Największym Szermierzu.
Stehlen zatrzepotała rzęsami na Bedeckta.
– Mogę ci pomóc w kwestii kobiety.
Bedeckt udał, że tego nie słyszał i wbił wzrok w trakt w poszukiwaniu karczmy.
– Powiedział miękką – przypomniał Wichtig ze złośliwym uśmieszkiem. – Nawet wieprz pokroju Bedeckta nie pójdzie z tobą do łóżka. Jesteś zbyt paskudna. Może gdybyś zaoferowała mu zwrot części jego pieniędzy... które podbierałaś przez cały zeszły tydzień.
– Mam pieniądze – powiedziała dostatecznie głośno, by Bedeckt nie mógł nie usłyszeć.
Bedeckt pokręcił głową i napiął to, co zostało z jego lewej dłoni.
– Wychędożę dziwki. Nie jestem gotowy, żeby się takową stać.
– Ilu ludzi okradłeś w Abfallstadt? – zapytała Stehlen.
Bedeckt zbył pytanie ostrym gestem pozostałością dłoni. Głowę miał tak zapchaną smarkami, że musiał oddychać przez usta krótkimi, urywanymi sapnięciami. Z głębi jego płuc dobiegało suche rzężenie. Cudownie, nowy objaw na dokładkę.
– Ilu ludzi zabiłeś w ciągu ostatnich sześciu miesięcy? – dopytywała Stehlen.
– Mężczyznę określa to, czego nie zrobi – wymamrotał Bedeckt.
Nozdrza jej zakrzywionego nosa poruszyły się z odrazą.
– Mordowanie i złodziejstwo są w porządku, ale seks już nie?
– Seks z tobą nie – powiedział Wichtig. – W najlepszym razie obudzi się obrabowany do ostatniego miedziaka, a w najgorszym trafi na jeden z twoich napadów złości i obudzi się z poderżniętym gardłem.
Bedeckt jęknął. Nie miał ochoty na tę rozmowę, ani teraz, ani nigdy.
– Daj spokój. Nie prześpię się z tobą, bo to zmieniłoby wszystko i skomplikowałoby nam jeszcze bardziej życie.
– No i jesteś piekielnie brzydką suką z lepkimi łapami Kleptyczki – dodał Wichtig.
Nie zważając na niego, Bedeckt kontynuował:
– Wspólnie pracujemy. Jesteśmy zespołem. Gównianym zespołem, ale robimy, co trzeba. Nie jesteśmy przyjaciółmi i cholernie pewne, że nie jesteśmy kochankami. Pamiętaj: zabiłbym którekolwiek z was, gdybym miał w tym interes.
– Przestań, bo zaraz się popłaczę. – Wichtig udał, że ociera łzy. – Stehlen, rzuć mi parę złotych monet... pewnie i tak należą do mnie... to się z tobą prześpię.
Sztylet Stehlen z sykiem opuścił pochwę. Wichtig roześmiał się i z pozorowaną nonszalancją odsunął konia dalej, poza zasięg jej rąk.
– Widzę karczmę. – Bedeckt wskazał palcem. – Odłóż nóż, kobieto. Wypatroszysz go, kiedy się napiję.