czerwiec 22, 2025

Rezultaty wyszukiwania dla: czasu

czwartek, 03 wrzesień 2020 00:23

Te wiedźmy nie płoną

Bycie nastolatką bywa do bani. Uczucia mieszające w głowie, coraz to większe obowiązki i presja, którą otoczenie narzuca na ciebie w dniu przekroczenia granicy bezpowrotnie zmieniającej twoje życie. Niby norma, każdy tak ma, ale gdy dochodzi do tego ukrywanie zdolności magicznych i złamane serce? No właśnie życie nastoletniej wiedźmy może być równie przerażające, co fascynujące.

 W historii o wiedźmach pojawia się sporo, a właściwie o sposobie ich pozbywania się z otoczenia. Te wiedźmy nie płoną, one ukrywają się wśród nas i każdego dnia muszą unikać pokusy użycia swych zdolności. Hannah nawet sobie z tym radzi, wszak za ujawnienie się zwykłym śmiertelnikom można stracić swoją moc na zawsze. Poza unikaniem ludzi młoda wiedźma unika również swojej byłej, Veroniki i pracuje w sklepie z magicznymi przedmiotami. Koniec roku szkolnego okazuje się dla wszystkich ciężkim czasem. Zabawę, która miała być zwieńczeniem szkolnych dni przerwa niezwykle przerażający rytuał krwi. Salem zostaje zasypane dowodami na istnienie magii zakazanej, mrocznej i niebezpiecznej.

Hannah czuje, że to sprawka Krwawej Czarownicy. Na domiar złego w jej życiu pojawia się nowa dziewczyna, Morgan, która skrada jej serducho i uwagę. Młoda wiedźma będzie musiała jednak zawalczyć o serce nowo poznanej dziewczyny. Uczucia i niebezpieczeństwo zmuszą Hannah do działania. Dziewczyna, by uratować swój sabat i przypodobać się Morgan, będzie musiała sprawdzić, jak wielką moc posiada. Czy ryzyko podjęte dla sabatu i dziewczyny nie okaże się płonne? Co zrobi, gdy stanie przed wyborem?

 

Te wiedźmy nie płoną to jedna z tych książek, które bardzo chciałam przeczytać, a gdy już do mnie dotarła, to strach przed rozczarowaniem na długo wysłał ją na półkę rezerwowych. Wiele różnorodnych opinii i trochę czasu później, jestem już po lekturze. Czy warto było wybrać się do Salem?

 

Wiedźmy, Salem, czegóż chcieć więcej? Akcja rozwija się spokojnie, w mieście niewiele się dzieje, poza rozterkami sercowymi pewnej wiedźmy. Hannah próbuje unikać Veroniki, jednak ta nie daje za wygraną. Brzmi zwyczajnie, ale takie nie jest, obie bowiem należą do tego samego sabatu, a więc wciąż się spotykają. Sytuacji nie ułatwia niewiedza ludzi, którzy jako Regowie, nie wiedzą o istnieniu mocy i sabatów. Autorka stworzyła ciekawą historię, która równolegle opisuje dwa różnorodne światy. Niemagiczny, poparty nastoletnimi problemami, szkołą i pracą oraz ten pełen magii, który znają nieliczni.

Ciekawy, choć niepozbawiony niedociągnięć pomysł na fabułę sprawdza się nieźle. Lekko, ciut niedbale historia nabiera rumieńców, a bohaterowie zmieniają się na naszych oczach. Gdy koniec roku szkolnego przeradza się w krwawy rytuał, rozpoczyna się zabawa. Wiedźmy Żywiołów są w niebezpieczeństwie, wokół zaczynają się dziać dziwne rzeczy, a zaufanie staje się towarem deficytowym. O tak, tu rozpoczynają się emocje, które powoli rozwiewają tajemnice, choć nie wszystkie. Kto czyha na pannę Walsh?

Bohaterowie

Te wiedźmy nie płoną to ciekawe postaci, które ewoluują przez całą powieść. Dostarczają nam wzruszeń, masę śmiechu i jeszcze więcej emocji. Nie brakuje tu magii, która, choć początkowo zakazana, zaskakuje swoim ogromem i pięknem. Wystarczy dać się porwać. Tajemnica, niebezpieczeństwo i czary, to tło dla ważnych rozważań. Autorka w swoją opowieść wplotła sporo ciężkich i ważnych tematów. Historią Hannah chce pokazać, jak ważna jest tolerancja międzyludzka i akceptacja różnić między nami. Bez względu na orientacje czy posiadane zdolności, człowieka nie powinno się oceniać tylko po pozorach, powierzchowności czy pierwszym wrażeniu.

Całość czyta się szybko, choć początkowo tempo akcji było ciut za wolne, ale reszta powieści wyrównała ten stan. Te wiedźmy nie płoną nie każdemu przypadną do gustu. Być może to wina stylu, a może tematyki poruszanej przez autorkę, jednak moim zdaniem warto sprawdzić, jak ty odbierzesz ten tytuł. Lekka, przyjemna, pełna wzruszeń i niekontrolowanego śmiechu opowieść o dorastaniu, magii i pierwszych poważnych wyborach. Myślę, że ona właśnie taka powinna być. Skupiać się na bohaterce i jej rozterkach, poszukiwaniu rozwiązania i odnajdywaniu siebie, a że przy okazji dziewczyna włada żywiołami...cóż nikt nie jest idealny.

 

Podsumowanie

 

Te wiedźmy nie płoną zbiera skrajne opinie, które według mnie są sumą tego, jakie będzie nastawienie, z którym podejdziemy do tejże powieści. To jedna z tych powieści, które powinniście poznać sami, sprawdzić, które z elementów was zachwycą, a które nieco mniej. To historia wzruszająca i zabawna. Niosąca w sobie masę emocji i tajemnic tylko czekających na to, by je odkryć. Czekam na kolejne odsłony przygód młodych wiedźm.

Dział: Książki
wtorek, 25 sierpień 2020 20:04

Kolor z przestworzy

„Kolor z przestworzy” to pierwszy nie-dokumentalny film Stanleya od lat 90., kiedy to stał się wyrzutkiem Hoollywood za 40-milionową adaptację Wyspy doktora Moreau. Teraz, prawie dwie dekady później, branża zmieniła się na tyle, że ktoś dał Stanleyowi kolejną szansę na zrobienie horroru. Tym kimś jest firma producencka Elijaha Wooda, SpectreVision, specjaliści od kosmicznego horroru. I dzięki temu oto nastała chwila, w której plugawe opowiadanie Lovecrafta pt. „Kolor z przestworzy” zostało zekranizowane. Niestety nie jest to wierna adaptacja, ale czerpie garściami z pomysłów autora weird fiction.

Mamy tu więc Lovecraftowe typowe tematy jak: istoty spoza przestrzeni i czasu, które mogą zepchnąć ludzi z klifu szaleństwa, zmutowny świat, plugastwo i szaleństwo. Stanley aktualizuje jednak dosyć mocno materiał, wykorzystując współczesny niepokój związany z narkotykami, bezrobociem czy katastrofami ekologicznymi, w szczególności skażoną wodą. Stanley podkreśla ten temat na tyle mocno, że nie sposób go przeoczyć, umieszczając szklanki wody na pierwszym planie, jeszcze zanim pulsujący asteroid spadnie z nieba i zacznie wypluwać tęcze, których dotyk płonie jak promieniowanie. Ale trochę się zapędzam.

Muszę w tym miejscu nieco powiedzieć o aktorach. Otóż, może to dziwne, ale najlepiej spisał się najbardziej memiczny z nich: Nicolas Cage. Nie wiem czy też tak macie, ale jak słyszę jego nazwisko, to wpadam w histeryczny chichot. Tu Cage wciela się w Nathana Gardnera, artystę, który porzucił miejskie życie i... hoduje alpaki w wiejskiej Nowej Anglii ze swoją żoną, maklerką, Theresą (Joely Richardson) i wspólnymi dziećmi. Fabuła nie jest pozbawiona konfliktów: Nathan toczy boje na słowa ze swoją nastoletnią córką Lavinią (Madeleine Arthur), początkującą wiccanką,  średni syn Benny (Brendan Meyer) zwykle pali trawkę w stodole (alpaki nie lubią tego), a najmłodszy Jack (Julian Hillard) plącze się pod nogami. Na dodatek Theresa nadal nie czuje się za dobrze po walce z rakiem. Ale ogólnie rzecz biorąc Gardnerowie są kochającą i wspierającą rodziną, a każda z nich ma własną wersję ekscentryczności, która doprowadziła ich w to nieco odludne miejsce w środku lasu. W sumie czego więcej im trzeba? Mają siebie, duży dom, sąsiada hipisa (tylko Benny się z tego cieszy) i studnię z wyśmienitą wodą.

Ta studnia zaczyna być jednak problemem zaraz po wylądowaniu meteorytu w ogrodzie. Zwierzęta zauważają to jako pierwsze. Choć szczury nie uciekają, to ucieka kot o fantazyjnym imieniu Punkt G. Potem pora na psa i alpaki i dziwne dolegliwości samych gospodarzy. Takze flora się zmienia: cały ogród wygląda jak neonowo-różowo-fioletowe zjawisko. Wizualnie: cudo. Tu jednak kończy się wszystko co dobre dla rodziny. I dla alpak.

Efekty cyfrowe są inteligentnie zastosowane. Stanley wie również, jak rozsądnie rozplanować charakterystyczną dla Cage'a grę aktorską, którą pokochaliśmy choćby z filmów takich jak „Bez twarzy” z 1997 czy „Ptasiek” z 1984 roku, używając jego przesadnych napadów złości jako narzędzia do wzmacniania stale budującego się w filmie poczucia niepokoju. Co jak co, ale udawać wariata Cage potrafi!

Biorąc to pod uwagę, że „Kolor z przestworzy” jest wyraźnie niskobudżetową produkcją, bazującą jedynie na opowiadaniu H.P. Lovecrafta, reżyser wykonuje niezwykłą robotę, utrzymując film osadzony w emocjonalnej rzeczywistości. Jest to wprawdzie osobliwy film o niekonwencjonalnych ludziach, nakręcony przez niekonwencjonalnego reżysera. Jeśli przeczytałeś tak daleko, prawdopodobnie już wiesz, czy jesteś publicznością, czy też nie. Jeśli myślisz, że tak, mam tylko jedną sugestię: nie oglądaj jeśli jesteś hodowcą alpak.

Dział: Filmy
sobota, 22 sierpień 2020 14:58

Guwernantka

Kino grozy od lat cierpi na mnogość nieudolnych twórców, którzy próbują swoich sił w opowiadaniu strasznych historii. Nie jest łatwo trafić na naprawdę dobry i ciekawie opowiedziany horror, tym bardziej więc docenia się te filmy grozy, które okazują się udane. Niestety najnowszy film Flory Sigismondi należy do tych nieudanych produkcji – Guwernantki nie ratuje nawet ciekawa obsada. Reżyserka znana jest w mnóstwa świetnych teledysków m.in. Sledgehammer Rihanny, Mirrors Timberlake’a, Cherry bomb nagranego na potrzeby filmu The Runaways: Prawdziwa historia, który jest zresztą pierwszym i jedynym (poza Guwernantką) filmem w jej reżyserii, resztę jej dorobku stanowią pojedyncze odcinki seriali (np. Opowieści podręcznej, Amerykańscy bogowie).

Starsza opiekunka dwójki osieroconych dzieci wynajmuje młodą guwernantkę do pomocy w opiece i nauczaniu małej Flory. Kilka dni po przyjeździe nowej guwernantki – Kate – w posiadłości pojawia się nastoletni brat Flory – Miles. Kate szybko odkrywa, że tak rodzeństwo, jak i posiadłość, skrywa mroczne sekrety.

W 1961 roku Jack Clayton wypuścił film The Innocents i choć nie zawojował nim świata kinematografii, to jednak sądząc po opiniach do dziś jest to dzieło robiące wrażenie. Trudno mi powiedzieć ile wspólnego ma ze sobą produkcja z lat 60. oraz współczesna Guwernantka, a jednak wygląda na to, że choć bardzo dużo je łączy, to jednak oba te filmy leżą pod względem jakości na dwóch różnych biegunach. Od czego więc zacząć…

Jak już wspomniałam, nawet znane i ciekawe nazwiska nie ratują tej produkcji. Na ekranie widzimy Mackenzie Davis i Finna Wolfharda w rolach głównych, dodatkowo w postać Flory wciela się Brooklynn Prince, reszta to bohaterowie drugoplanowi, i choć Barbara Marten w roli starszej opiekunki dzieci robi dość upiorne wrażenie, to pojawia się na ekranie na tyle rzadko, że nie wpływa na odbiór całości. Mackenzie Davis nie ma szczęścia do ról (albo talentu) – chyba najbardziej podobał mi się jej występ w jednym z odcinków Black mirror. Finn Wolfhard, znany ze Stranger Things, radzi sobie dobrze, ale wydaje mi się, że jego postać mogła być jeszcze bardziej znacząca, skomplikowana. Mała Brooklynn jest uroczą istotką ale sceny z nią nie są warte zapamiętania. Generalnie pod względem aktorskim Guwernantka jest propozycją nijaką. Najgorszy jest jednak scenariusz. Brakuje tu oniryzmu i gotyckiego klimatu opowieści, a zakończenie to po prostu crème de la crème absurdu. W momencie, kiedy wreszcie zaczyna się coś dziać film się kończy, a przysłowiowa kropka nad i jest tak niejasna i nasuwa tak wiele pytań, że ostatecznie nic nie zostaje wyjaśnione, a jakiekolwiek możliwe wyjaśnienia prowadzą, do jeszcze większej ilości pytań. Ilość luk logicznych poraża, choć często w takich produkcjach przymykam na to oko, a jednak tutaj chyba dość szybko zorientowałam się, że nie mogę liczyć na radochę z seansu, więc wszelkie potknięcia twórców stały się bardziej wyraźne.

Guwernantka to film bez pomysłu i polotu. Szkoda na niego czasu. To jedna z tych produkcji, która ma ogromne szanse rozczarować większość widzów. Oglądacie na własne ryzyko.

Dział: Filmy
poniedziałek, 17 sierpień 2020 14:45

Zapowiedź: Wiosna zaginionych

Krystyna, emerytowana policjantka, jako młoda dziewczyna straciła w tajemniczych okolicznościach brata. W 1963 roku piątka studentów, dwie dziewczyny i trzech chłopaków, wyruszyła w Tatry, troje z nich zostało odnalezionych martwych, jeden – brat Krystyny – zaginął bez wieści. Wrócił tylko Jacek.

Dział: Książki
piątek, 07 sierpień 2020 11:10

Ja, Inkwizytor. Przeklęte przeznaczenie

Ruś nadal nie jest przyjemnym miejscem dla inkwizytora Mordimera Madderdina, lecz teraz, gdy jego umysł i serce zajmuje dobro Nataszy, przestał tak intensywnie zwracać uwagi na wszelkie niedogodności. Zresztą, skoro Bóg pokierował jego krokami właśnie w to miejsce, tak widocznie musi być. I choć nadal uważa się za walczącego w sprawie Stwórcy, to wie, że chcąc posmakować bezpiecznego życia przy swojej Nataszce, będzie musiał odrzucić wszystko to, co znał do tej pory. Nad tą specyficzną parą wciąż wisi widmo niebezpieczeństwa ze strony Ludmiły, księżnej Rusi, która ufa wyłącznie Bożemu słudze. Mordimer zdaje sobie doskonale sprawę z tego, że Ludmiła nigdy nie wypuści ich ze swoich rąk... w końcu kto lepiej zadba o jej bezpieczeństwo niż Inkwizytor i jego partnerka, wychowanka wiedźmy z bagien?

Nadchodzą jednak mroczne czasy... o wiele gorsze, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.

Sprawa z Mordimerem Madderdinem jest taka, że historie o jego "przygodach" nigdy się nie nudzą. Trochę zasmucił mnie fakt, iż "Przeklęte przeznaczenie" to trzeci i ostatni tom serii związanej z Rusią. Jednak ten inny, brutalniejszy i brudniejszy świat miał w sobie jakiś urok. Nawet sam główny bohater zaczął go w jakiś sposób akceptować, więc chyba nie jest ze mną aż tak źle. Choć oczywiście chciałam, żeby Mordimer wreszcie zaznał trochę szczęścia.

Nasz Inkwizytor, odkąd los zetknął jego ścieżki z Nataszą, a on sam zapałał do niej szczerym uczuciem, stara się znaleźć jakieś wyjście z trudnej sytuacji. Zdaje sobie sprawę, że Ludmiła nigdy nie pozwoli mu odejść, nie ma też co liczyć na wsparcie Cesarstwa, któremu przecież służył tak wiernie przez wiele lat. Musi sam wziąć sprawy w swoje ręce, szukając popleczników wszędzie tam, gdzie istnieje taka możliwość. Tyle że kłóci się to z wiarą, w której go wychowano. Do tego dochodzi również Nontle- afrykańska księżniczka, niezwykle piękna kobieta, niestety, skrajnie niebezpieczna. Co prawda obecnie Mordimer przetrzymuje ją w skrzyni, obłożoną licznymi zaklęciami, lecz jak długo będzie mógł utrzymać ten stan? Zresztą, ta sławna podróżniczka jest jego kartą przetargową w rozmowach z pewną potężną wiedźmą z bagien...

Dzieje się, oj dzieje. Wiedziałam, że pan Piekara będzie chciał zakończyć trylogię ruską z przytupem, ale nie spodziewałam się, że będzie to aż tak mocne. Mordimera Madderdina znamy nie od dziś, a jednak w jego życiu pojawiło się wiele innych postaci, do których czytelnik się przywiązał: sługa Ludmiły Andrzej, Nataszka, no i oczywiście sama księżna ruska. To, co się tam dzieje, to istne pomieszanie z poplątaniem. Bohaterowie, którzy wzbudzili w nas, odbiorcach, zaufanie, okazują się być zupełnie inni. Wierzyłam w dobre intencje, choć jak to mówią: "piekło jest nimi wybrukowane". I okazuje się, że słusznie Inkwizytor nawet wśród "przyjaciół" powinien zachować skrajną ostrożność. Niestety.

Szkoda, że to już w pewnym sensie koniec. Szkoda, że zakończenie -choć mocne- musiało być tak smutne. Z drugiej strony czytelnik będzie miał co rozpamiętywać, a kac po ruskiej trylogii długo nie przeminie. I nie załagodzi go żadna kolejna książka. Teraz jestem tylko ciekawa dalszych losów naszego odważnego Mordimera- to jeszcze nie koniec. Tylko kim teraz będzie człowiek, który stracił tak wiele? I czy mgły niepamięci naprawdę przesłonią to, co przeżył na Rusi? Czy Inkwizytor znów stanie się taki, jakim pamiętamy go jeszcze z zamierzchłych czasów, gdy liczyła się dla niego tylko pełna kiesa i puchar wypełniony winem? Na jakie nowe niebezpieczeństwa narazi się w imię wiary i kogo znów spotka na swej drodze... ?

Zakładam, że twórczości pana Jacka Piekary nie muszę polecać nikomu, kto zna nie tylko tę serię, ale i pozostałe książki naszego polskiego autora. A jeżeli ktoś nie znalazł jeszcze na nią czasu, to serdecznie zachęcam do zmiany zdania. Emocje gwarantowane!

Dział: Książki
środa, 29 lipiec 2020 11:40

Super Naukoledzy: 2099

Komiks Super Naukoledzy:2099 jest projektem crowdfoundingowym. Pomysł na komiks powstał, kiedy serial animowany pod tym samym tytułem już zdobywał popularność na YouTube, Cranchyrollu i w amerykańskim serwisie streamingowym VRV. To kilkuodcinkowa opowieść o skupionej przez Churchilla grupie naukowców, którzy dzięki podróżom w czasie mogą wspólnie działać w imieniu dobra. Co ciekawe w roli złoczyńców występują także niektórzy naukowcy np. Edison jest wrogiem Tesli, papież Darwina, a Jung Freuda (tu kolejna ciekawostka: rysowniczka i scenarzystka serii, Brett Jubinville, dubbingowała tą postać w języku angielskim). W rzeczy samej trochę w tym zestawieniu prawdy. Warto zanim sięgnie się po komiks zobaczyć ten serial, by wyłapać wszystkie te niuanse.

Bohaterką komiksu jest Ada Lovelance. Może niektórzy znają ją jako genialną matematyczkę i twórczynię pierwszego algorytmu komputerowego w czasach, gdy o komputerach naukowcom się nie śniło, a także poetkę, córkę lorda Byron. Czytelnicy komiksu poznają jako genialną hakerkę. To kobieta, która nie tylko włamie się do każdego komputera, ale i przemierzy czasoprzestrzeń, by zapobiec tragedii.

W 2099 roku Ada żyje u boku tyrana. Czuje, że wieczne śledzenie i szerzący się kult jednostki pozbawia ją nadziei. To dlatego Ada Lovelance opuszcza wygodne życie i szuka miejsca, który wymknąłby się spod postnazistowskich macek robota jakim jest Z3. Poszukuje znaku, który zaprowadzi ją do pewnej organizacji. Kiedy go dostrzega, w wyniku dziwnego zbiegu okolicznosći i linii czasoprzestrzeni buntowniczka znika, ale nie jest już sama – wspierają ją członkowie oryginalnej grupy Super Naukolegów.

Kim są Naukoledzy? To najwięksi wynalazcy, naukowcy i myśliciele w historii świata. Każdy z nich posiada charakterystyczny z własnymi zainteresowaniami naukowymi dar. I tak Alberta Einsteina dzięki względności czasu porusza się niewiarygodnie szybko, Nikola Tesla włada elektrycznością, Maria Skłodowska-Curie promieniowaniem jonizującym, Karol Darwin może przeistoczyć się w dowolne zwierzę – wszak jesteśmy przodkami każdego z nich, Zygmunt Freud potrafi zawładnąć umysłem, a Tapputi wytworzyć niesamowicie realistyczne iluzje.

Jednak Z3 nie próżnuje. Przy pomocy swoich naukowców i szpiegów, Joule’a, Kelvina i Mata Hari, pragnie odzyskać swój stracony skarb: Adę. Dochodzi do walki pomiędzy siłami zła i dobra. W całej tej międzyczasowej bitwie, gdzieś na uboczu, dostrzec możemy jakieś zalążki uczucia pomiędzy Adą a młodym Einsteinem. Wszystko kończy się dość niespodziewaną śmiercią, która będzie możliwa jedynie dzięki międzywymiarowej interwencji z zewnątrz.

Od strony graficznej komiks mocno nawiązuje do serialu. Jedynym wyjątkiem jest niebieskawa paleta barw komiksu. Marcin Surma zachwyca designem postaci, jednak nie zawraca sobie zbytnio głowy tłami, przez co często są one całkowicie puste. Same postacie są także raczej pozbawione szczegółów. Na uwagę za to zasługują dodatki, gdzie znajdziemy m.in. projekty postaci, proces tworzenia komiksu na podstawie przesyłanych przez Brett Jubinville elementów scenariusza.

Ze względu na niewielką objętość – sam komiks to niecałe 50 stron – komiks jest pełen akcji. Nie spotkamy w nim dłużyzn, spowolnień akcji czy naukowych dygresji. Czasem jednak mam wrażenie, że przydałyby się odrobinkę więcej wiedzy naukowej. Ale może to tylko ja nie wiedziałam, że Taputti to pierwsza chemiczka w historii, która pozostawiła po sobie pierwsze przepisy na perfumy...

Dział: Komiksy
wtorek, 14 lipiec 2020 09:38

Wielbiciel

Mężczyzna wie, że musi dać z siebie wszystko, aby wygrać wybory prezydenckie- nie po to cały sztab ludzi pracował nad każdym detalem jego kampanii, by teraz wszystko poszło na marne. Wierzy, że ma realną szansę wygrać i tej rosnącej nadziei się trzyma.

Do czasu, aż jedna z jego kontrkandydatek zostaje odnaleziona w swoim mieszkaniu martwa, a wszystko wskazuje na samobójstwo. 

Do czasu, aż nieznany sprawca porywa jego małą córeczkę, żądając od niego niemożliwego. 

Posiadanie wielbicieli, wiernych słuchaczy, fanów to całkiem dobra sprawa; chyba, że ktoś zapragnie wejść w Twoją skórę i rozpanoszyć się po Twoim życiu, siejąc zniszczenie w każdym jego zakątku. On PRAGNIE być Tobą. Nie tylko zająć Twoje miejsce, ale być Tobą. Zwykła fascynacja, która wyrwała się logice? A może to już obsesja, prowadząca do katastrofy... ?

Jeszcze niedawno piałam z zachwytu nad nową książką pana Czornyja, Zjawą, a już miałam okazję przeczytać jeszcze nowszą pozycję- Wielbiciela. Uch, jak ja uwielbiam tematy stalkerstwa wszelakiego rodzaju i do tego niezdrowych obsesji! A w dodatku historia miała zostać przedstawiona przez jednego z pisarzy, którzy dotąd mnie nie zawiedli. Czegóż chcieć więcej? No cóż... nowość od wydawnictwa Filia to niestety pierwsza -i mam nadzieję ostatnia- książka autorstwa naszego polskiego pisarza, która mnie rozczarowała. 

Zacznijmy od tego, że polityki nie toleruję w żadnym wydaniu- telewizyjnym, książkowym, w rozmowach z innymi ludźmi. Po prostu nie mogę jej znieść, więc wyobraźcie sobie, co przeżywałam w ostatnim czasie. Ale do rzeczy. Ta tematyka po prostu mnie mocno nudzi, ale i irytuje. Nie po to sięgam po kulturalną rozrywkę, by ponownie zagłębiać się w bezsensowne spory polityczne. Oczywiście, w przypadku Wielbiciela zaledwie ocieramy się o prawdziwą politykę, raczej patrzymy na przebieg kampanii prezydenckiej od wewnątrz. Ale to wystarczy, by ktoś mógł poczuć się zniechęcony. Na szczęście akcja nie ogranicza się jedynie do kandydata na prezydenta i porwania jego córeczki, bowiem pan Czornyj stworzył jeszcze dwoje bohaterów: młodą, żądną sensacji dziennikarkę oraz policjanta z licznymi problemami. Cała trójka, choć nie spotkała się twarzą w twarz, w jakiś sposób jest powiązana z szantażystą.

To nie tak, że Wielbiciel nie może się podobać- owszem, jeżeli komuś nie przeszkadzają tematy polityczne, to może. W tej pozycji odnajdą święty spokój czytelnicy, dotychczas narzekający na brutalność w opisach autora. Jest spokojnie, bezkrwawo, niemalże sielankowo (jak na pana Czornyja). Oczywiście osobiście zatęskniłam za jakimś mocnym akcentem, ale przecież nie zawsze jest tak, jak chcemy. Najbardziej przypadły mi do gustu fragmenty związane z policjantem, który pragnął w spokoju dochrapać się emerytury. Dlaczego? Ów gnuśny jegomość, lubujący się w napojach wysokoprocentowych, jest w sumie takim poniekąd antybohaterem. Bez zastanowienia można określić sytuację w jego domu jako patologiczną, mężczyzna bowiem zachowywał się agresywnie wobec żony i nastoletniego syna. Automatycznie powinnam go znienawidzić, ale... było w nim coś takiego, coś tak głęboko ukrytego, jakaś taka iskra, która na to nie pozwalała. To nie znaczy, że szanuję owego policjanta, bo tak nie jest. Po prostu należąca do jego osoby część książki była dla mnie najciekawsza, a on sam był o wiele głębszą postacią, niż moglibyśmy sądzić na początku.

Gdyby nie znakomite pióro pana Maxa, to pewnie lektura Wielbiciela dłużyłaby mi się po dwakroć; a tak, choć historia nie trafiła w moje gusta, przepłynęłam przez nią na fali podziwu do umiejętności pisarskich naszego rodaka. Jedyne, co mnie naprawdę zaszokowało, to zakończenie- w życiu bym się tego nie spodziewała! Brakowało mi tylko pogłębienia profilu sprawcy, przez co określenie najnowszej książki pana Czornyja jako thriller psychologiczny trochę kuleje. 

Wielbiciel to nie jest książka tragiczna, lecz do ideału jej daleko. Zapewne ktoś znajdzie w niej coś ciekawego dla siebie, jednak nie liczcie na emocje podobne do tych związanych z serią o komisarzu Deryło.

Dział: Książki
piątek, 26 czerwiec 2020 23:13

Kulawy szermierz

Wiedziony ostatnimi moimi doświadczeniami z debiutującymi autorami, trochę nieufnie podchodziłem do książki Tomasza Matery. Okładka jednak tak bardzo kusiła moje oko, że nie potrafiłem się oprzeć sprawdzeniu, jak wypada pod względem treści. Niewiele myśląc, zabrałem się do czytania.

Fabuła jest dość prosta. Kaleki szermierz Uther Mac Flann próbuje pomścić swoje krzywdy na znienawidzonym Skowronku i odzyskać pozycję u boku generał Victorii Dauberg. Zanim jednak dojdzie do tego, dostaje zlecenie eskortowania tajemniczej czarodziejki i małego dziecka do świątyni. Niespodziewanie krótka podróż ma ogromne skutki dla Uthera i przewraca jego życie do góry nogami. W tym samym czasie dyplomatka Amber wyrusza na poszukiwania zaginionej siostry, którą była nasza wyżej wymieniona czarodziejka. Niestety znajduje jedynie jej grób i ślady, które wiodą je w kierunku naszego szermierza. Tymczasem w Mieście Wież jego niezłomny obrońca, Koriolan przygotowuje się do kolejnego obrażenia miasta przez Gebryjczyków, którzy podnieśli bunt na zachodzie i wkrótce staną u bram Oryksu. Losy naszych trzech bohaterów połączy wojenna zawierucha i już na zawsze zmieni ich życie.

Głównym bohaterem jest zdecydowanie kaleki Uther i tutaj ogromne brawa dla autora za wykreowanie postaci. Przede wszystkim sam pomysł, by głównego bohatera zrobić osobą niepełnosprawną, jest godzien podziwu. Nie oszukujmy się, w powieściach fantasy ciężko jest się utożsamiać z bohaterami. Nigdy nie będziemy silni jak Conan Cymeryjczyk, czy zwinni jak Gertalt. Ten sam problem swojego czasu dotykał komiksy takie jak Batman, Czarna Pantera itp. O pieniądzach Bruce Wayne'a mogą myśleć bardzo nieliczni na świecie. I wtedy olśnieniem stał się Spiderman, który był zwykłym licealistą, mającym zwykłe nastoletnie problemy. To samo robi Tomasz Matera. Jego bohater mimo swojego kalectwa jest nadal jednym z najlepszych w swoim fachu, wynika to z jego siły ducha i determinacji. Charakteru dodaje jego postaci niezłomny upór, który sprawia, że podejmie on naprawdę zaskakujące decyzje. Z takim bohaterem może utożsamić się właściwie każdy. Czy to osoba niepełnosprawna, czy w pełni zdrowa osoba mająca problemy z wiarą w siebie.
Powiem szczerze, że Uther mimo swoich niekiedy kontrowersyjnych decyzji wbił się z impetem w wielką trójcę moich ulubionych bohaterów.

Co ciekawe reszta bohaterów jest napisana równie dobrze i interesująco. Obie siostry - to znaczy nasza tajemnicza czarodziejka oraz Amber są bardzo dobrze skrojone. Każda z nich ma inny temperament, charakter, pogląd na świat i każdą z nich lubimy za coś kompletnie innego. Nawet wspominany wyżej Skowronek, jako przeciwnik Uthera jest postacią bardzo ciekawą.

Świat stworzony przez Tomasza Materę jest interesujący i wciągający. W książce dostajemy dobrze rozrysowaną mapę wraz z autorskimi nazwami miast i krain. Nie jest to może zrobione z taką perfekcją jak Śródziemie władcy Pierścieni – jednak na tyle sprawnie, aby wciągnęło nas od początku do końca.

Podsumowując Kulawy szermierz to najlepszy debiut, jaki miałem okazję czytać w tym roku. Czytając opowieść o Kulawym Szermierzu, nie czujemy, że przyszło nam czytać prozę autora debiutującego, a wręcz przeciwnie. Okładka i mapa w środku przyciągają nas, ale są wprost proporcjonalne do treści. Polecam całym sercem każdemu i czekam na kontynuację.

Dział: Książki
niedziela, 24 maj 2020 09:41

Oczy ciemności

Tylko matka wie, jak ogromny ból trawi codzienność po utracie dziecka- istoty, którą dziewięć miesięcy nosiło się pod sercem, pielęgnowało po urodzeniu, wychowywało. Cieszyło się z większych, ale i tych mniejszych sukcesów. I nagle pustka; nie ma go, nie ma go, tak boleśnie go nie ma...

Tina Evans rok temu straciła w tragicznym wypadku syna, Danny'ego. Chłopiec wraz z grupą kolegów i dwóch opiekunów ruszyli w podróż do serca lasu, by tam przeżyć przygodę życia. Niestety, autobus nigdy nie dojechał na wyznaczone miejsce, a zrozpaczeni rodzice dostali wyłącznie informację, że coś poszło nie tak. Tinie oraz jej ówczesnemu małżonkowi odradzano patrzenie na szczątki chłopca, prowadzący sprawę nie potrzebowali ich potwierdzenia, kim jest zmarły. Teraz, po roku czasu, kobieta nadal czuje dogłębny ból; wie jednak, że nie może zadręczać się do końca swoich dni. Powoli wychodzi na prostą, skupiając całą swą uwagę na pracy, którą kocha- tworzenie spektakli. I gdy już wydaje się, że cierpienie nie promieniuje tak mocno na całe ciało, że bohaterka z dnia na dzień coraz bardziej przyzwyczaja się do myśli, że Danny'ego już nie ma, wchodzi do jego pokoju. A tam, na tablicy, widnieje jedno zdanie: NIE UMARŁ. 

Może i kobieta -choć przerażona- zignorowałaby dziwne słowa, tłumacząc je zapomnieniem. Ale to, co pojawiło się w pokoju jej syna, było dopiero początkiem dziwnych wydarzeń. Serce matki zaczyna bić szybciej. A co, jeśli jej chłopiec naprawdę żyje? Co, jeżeli nie zginął w tamtym wypadku, a trumna zawiera obce ciało... ? I gdzie w tym momencie znajduje się Danny?

Tina Evans jeszcze nie zdaje sobie sprawy, w jak misterną sieć kłamstw owinięty jest wypadek sprzed roku. Za wszelką cenę chce poznać prawdę i być może odzyskać syna. 

Twórczość Dean'a Koontz'a poznałam baaardzo dawno temu, za sprawą mojej ulubionej pani bibliotekarki. Wiedziała, że zaczytuję się w książkach Graham'a Masterton'a, więc gdy biblioteczne półki z horrorami (a było ich początkowo bardzo niewiele) opustoszały, skierowała moją uwagę na Koontz'a właśnie. I tak rozpoczął się mój kolejny wieloletni "związek", w którym oczywiście razem z autorem mamy raz wzloty, raz upadki, aczkolwiek mimo wszystko wiernie przy nim trwam. I choć Oczy ciemności jest wznowionym wydaniem, to dla mnie jest jak nowość- dotychczas nie miałam okazji czytać tej pozycji. 

Przed lekturą zastanawiałam się, dlaczego po różnych literackich stronach wyświetlają się komentarze typu: "bardzo aktualna historia". Oczywiście od razu pomyślałam o toczącej świat pandemii, aczkolwiek opis książki nie wskazywał, jakoby autor umieścił w niej cokolwiek dotyczącego tematu. A jednak byłam w błędzie, o czym oczywiście przekonałam się przy końcu lektury. 

Nie wyobrażam sobie, co muszą czuć rodzice, którzy utracili swoje dziecko; to na pewno ogromny ból, którego nie zrozumie nikt o podobnych, przykrych doświadczeniach. I mam cichą nadzieję, że nigdy nie będę musiała przechodzić przez podobną katorgę. Tina Evans jednak po roku radzi sobie coraz lepiej, co oczywiście nie znaczy, że ból po śmierci Danny'ego zniknął. Gdy w jej domu, a także miejscu pracy doszło wielokrotnie do dziwnych przejawów tajemniczej, nadnaturalnej siły, obie zrozumiałyśmy, że dzieje się coś, co wykracza poza ludzkie pojęcie. Oczywiście zakładałam jakiś typowy scenariusz- duch zmarłego dziecka próbuje skontaktować się z matką, aby przynieść jej ukojenie i móc spokojnie opuścić ziemski padół po rocznej tułaczce. Ale nie, jak się okazało, zamysł autora był zupełnie inny.

To, co początkowo brałam za thriller z nutką paranormalności, po pewnym czasie przeobraziło się niemalże w powieść sensacyjną. Autor bawi się nami, wprowadzając nas w świat matki, której delikatna konstrukcja psychiczna wciąż chwieje się za każdym razem, gdy wspomni syna, by później przedstawić ją jako superbohaterkę, gotową zrobić wszystko, by poznać prawdziwy los dziecka. Matki zwykłej, zajętej codziennymi obowiązkami, która dla potomka jest w stanie wykrzesać z siebie multum odwagi. Kobiety, która dopnie swego wbrew temu, co próbuje jej wmówić cały świat.

Tak, Oczy ciemności nawiązują do obecnej sytuacji na świecie. Ale nie jest to wątek, który zawładnął całą lekturą- na pierwszym planie nieustannie jest dążenie Tiny do poznania prawdy o losie Danny'ego. Pan Koontz postarał się, byśmy z łatwością mogli wślizgnąć się w jej uczucia, patrząc na świat jej oczami. Doceniam jego pracę, a Wam polecam skierowanie swojej uwagi na to wznowienie. Warto!

Dział: Książki
piątek, 22 maj 2020 15:02

Jan Paweł II „Nie lękajcie się”

Setna rocznica urodzin Jana Pawła II (czyli Karola Wojtyły) to dobra okazja, by przypomnieć tego wielkiego niewątpliwie Polaka. Dzięki serii Papieże w historii Wydawnictwa Egmont możemy zapoznać się z biografią w formie komiksu.

 

Dzieł o papieżu Polaku było już wiele. Komiks Dobbsa to kolejna propozycja, moim zdaniem całkiem udana. Aby ją dobrze zrobić powstał zespół kreatywny złożony z Dobbsa (scenariusz) i Fabrizio Fiorentino (rysunki) i Bernard Lecomte, publicysty specjalizującego się w tematyce Europy Środkowo-Wschodniej i Watykanu. Razem przyjmują za punkt wyjścia historii datę 13 maja 1981 r., dzień próby zamachu na papieża w Rzymie. I właśnie powracając jak gdyby ze stanu nieprzytomności czy śpiączki po narkozie poznajemy zdawkowo nie tylko człowieka leżącego pod aparaturą i czytającego brewiarz, ale też rozpamiętującego swoje poprzednie życie. Od czasu do czasu ta oryginalna narracja, która oscyluje między początkiem kariery człowieka Kościoła Karola Wojtyły a powrotem do lat 80. XX wieku, aż do wczesnych lat 2000 pozwala lepiej zrozumieć bohatera poprzez jego motywacje polityczny i społeczny (spotkanie z Lechem Wałęsą Solidarności w 1983 r. lub z gen. Jaruzelskim w 1986 r.). Stopniowo Jan Paweł II staje się niemal niezbędną postacią na scenie międzynarodowej i odgrywa ważną rolę w dyplomacji ówczesnego społeczeństwa. Jednak pomimo znaczących działań, autorzy podkreślą również podważenie autorytetu papieża przez młodzież w latach AIDS, a także jego fizyczny upadek z powodu choroby Parkinsona. Nam, czytelnikom, zostawia też otwarte drzwi do interpretacji tych mniej kryształowych momentów pontyfikatu: stanowiska papieża w sprawie AIDS, odmowy antykoncepcji lub milczenia w coraz częściej ujawnianych przypadkach pedofilii w KK.

 

Fabrizio Fiorentino dostarcza realistyczne ilustracje ze szczegółowymi tłami, których układ przypomina wręcz wycinki z filmu biograficznego. Nic dziwnego, że to bardzo ładnie ilustrowany komiks, który ma szansę spodobać się nie tylko miłośnikom tematu. Włoski rysownik to stary wyjadacz: współpracuje z amerykańskimi wydawcami, tworząc przygody Spider-Mana, Catwoman, Batmana, Zielonej Latarni czy Green Arrow.

 

W tym komiksie nie udajemy się tu w podróż po kolejnych latach życia papieża-Polaka, ale obserwujemy retrospekcje leżącego w szpitalu postrzelonego człowieka, kruchego jak każdy z nas. Poznajemy oderwane skrawki życia młodego Lolka, potem studenta, wreszcie księdza i wykładowcę filozofii. Wszystkie te drobne historie wpływały na późniejszy pontyfikat Jana Pawła II.

Dział: Komiksy