Rezultaty wyszukiwania dla: akcja

niedziela, 30 listopad 2014 03:51

Piękne Istoty

„Piękne istoty to fascynująca współczesna opowieść o sile miłości i ludziach naznaczonych klątwą. Ethan marzy o wyjeździe z Gatlin w Karolinie Południowej, gdzie ostatnim wielkim wydarzeniem była wojna secesyjna. Chłopak od miesięcy śni o dziewczynie, której nigdy wcześniej nie widział. Kiedy po wakacjach spotyka ją na szkolnym korytarzu, z miejsca się w niej zakochuje. Lena ukrywa jednak mroczną tajemnicę i klątwę, która od pokoleń ciąży na jej rodzinie. Czy Ethan zdoła zmienić przeznaczenie i uratuje Lenę przed nią samą? W mieście bez przyszłości, jedna tajemnica zmieniła wszystko... Piękne istoty osadzone w mrocznym klimacie południa Ameryki mają szansę powtórzyć sukces Harry'ego Pottera i Zmierzchu, łącząc w sobie opowieść o miłości, atmosferę grozy, tajemnicę i nieoczekiwane zwroty akcji." – reklamuje książkę Empik. Prawa do ekranizacji powieści zakupiło studio Warner Bros, a prace nad przygotowaniem filmu już trwają. Tak więc zapewne niedługo obejrzymy powieść na ekranach kin. Jednak czy warto na to czekać? Moim zdaniem naprawdę warto.

Czytając przenosimy się do niewielkiego miasteczka o skromnej nazwie – Gatlin. Jest to miejscowość, która zatrzymała się w czasie. Od wybuchu wojny secesyjnej nic, kompletnie nic, się tam nie wydarzyło. To znaczy, do momentu pojawienia się „huraganu zwanego Leną", nie działo się tam kompletnie nic. Później życie mieszkańców zatrzęsło się w posadach.

Powieść jest mistrzowskim połączeniem fantastyki ze zwykłą, szarą codziennością, a wszystko to przeplatane jest wątkami historycznymi. Głównym elementem fabuły są dwa romanse – jeden dziejący się kiedyś, podczas wojny secesyjnej i drugi będący jego lustrzanym odbiciem, tyle, że „tu i teraz", w naszej rzeczywistości. Wygląda na to, że autorki udowodniły tezę, że „historia lubi się powtarzać". Fabuła co prawda momentami się wydłuża i może znudzić, ale za to w treść wplecione jest wiele takiego przyjemnego, rodzinnego ciepła i wzajemnej troski o siebie. Po prostu widać, że występujące w powieści rodziny, naprawdę troszkę się o siebie i kochają. Mnie osobiście takich właśnie rzeczy w literaturze współczesnej brakuje, ale moje zdanie jest bardzo subiektywne, gdyż na przykład bardzo lubię, nudzącą większość ludzi powieść – „Nad Niemnem".

Bardzo zainteresował mnie sposób narracji zaprezentowany w książce. Cała akcja, wszystkie jej elementy, widziane są oczami chłopaka – głównego bohatera – Ethana. Jest to niewątpliwie przyjemna odmiana, ponieważ w większości powieści, określanych mianem „mrocznych romansów", historię opowiada dziewczyna. Podoba mi się też, że z pomocą Ethana, pisarki za wszelką cenę starają się rozbudzić w czytelnikach miłość do książek.

Przygodę czyta się bardzo ciekawie. Jest niezwykle wręcz wciągająca, nie jest jednak lekturą na jedną noc, przynajmniej nie dla mnie. Ma w sobie jakby odrobinę tajemniczej głębi. Czegoś, czego brakuje w większości książek dla młodzieży. Do głównych bohaterów naprawdę można się przywiązać, łatwo ich polubić. Bolała mnie jednak ta płytkość innych postaci. To, że czytając, właściwie nie wiemy czego oni chcą. Elementy szkoły, zwykłej codzienności, które potrafią być naprawdę zabawne i porywające, tutaj zostały zepchnięte na margines, a opisy „wrednych dziewczyn" uprzykrzających życie głównej bohaterki, zlewają się w jedną całość. W tym wypadku czuje się lekki niedosyt. Nazwiska i imiona zapadły mi w pamięć, ale charakterem, po przeczytaniu całości, w dalszym ciągu nie odróżniam tych dziewczyn od siebie. Wszystkie były takie same. Odrobinę liźnięte, a potem zbite w kupę. Jeżeli taki był zamysł autorek, to świetnie, tylko w takim razie trochę za bardzo rozwinęły temat szkoły średniej. Sam magiczny, gotycki klimat powieści, został jednak ujęty wręcz cudownie, artystycznie i teatralnie. Bo tak właśnie wyobrażałam sobie przedstawienie całej akcji – w teatrze, takim starym, pełnym ruchomych dekoracji, olśniewającym i porywającym zmysły. Dlatego nie mam na co narzekać. Przecież w fabule chodziło o miłość i magię, a nie o jakąś głupią szkołę. Bardzo polubiłam też drugoplanowe postacie Ridley i Linka (choć o tej pierwszej było stanowczo za mało – ot była, narozrabiała i zniknęła, takie wielkie bum).

Podsumowując, książka jest wyjątkowo ambitna, jak na tego typu pozycję. Szczerze polecam ją zarówno młodzieży jak i starszym czytelnikom, a przede wszystkim tym, którzy marzą o wyrwaniu się ze wsi bądź małego, wiecznie takiego samego, miasteczka.

Dział: Książki
piątek, 28 listopad 2014 21:31

Skrawki Błękitu

Po spektakularnym sukcesie "Dawcy" czytelnicy nareszcie doczekali się jego kontynuacji, noszącej tytuł "Skrawki Błękitu". Jest to zupełnie inna historia, osadzona jednak w równie okrutnych i konserwatywnych realiach, a jej bohaterką jest, jeszcze wcale nie dorosła, kaleka dziewczynka.

Mama Kiry umiera na tajemniczą chorobę, a ona zostaje zupełnie sama. Zapewne zaopiekowałaby się nią inna rodzina, ale dziewczynka ma od urodzenia chorą nogę, co czyni ją bezwartościową dla społeczeństwa. Dlatego właśnie kobiety z wioski chcą ją wygnać na pole, gdzie miałaby zostać pożarta przez bestie - tak dzieje się z wszystkimi niedoskonałymi lub chorymi osobami od pokoleń. Kira przeżyła jako niemowlę tylko dlatego, że jej matka była uparta, a dziadek należał do rady wioski. Dziewczynka jednak okazuje się mieć pewien talent - w niemalże magiczny sposób potrafi posługiwać się różnobarwnymi nićmi, z których tworzy cudowne wzory. Umiejętność okazuje się bardzo przydatna i na zawsze odmienia los Kiry.

W "Skrawkach Błękitu" akcja nie toczy się wartkim nurtem, fabuła nie porywa thrillerowymi wydarzeniami, a jednak, mimo wszystko, książka już od pierwszych stron wciąga i do ostatnich kartek trzyma czytelnika w napięciu. Losy Kiry nie są nam obojętne, martwimy się także o jej przyjaciół i mieszkańców całej wioski. Zastanawiamy się co działo się przedtem i jak będzie wyglądała przyszłość przedstawionego świata. To zdecydowanie jedna z tych historii, które zmuszają do myślenia, a sposób w jaki została napisana nie pozwala się przy niej nudzić.

Kira, choć sprawia wrażenie nieco samotnej, w gruncie rzeczy nie jest sama. Istnieją osoby, które się o nią troszczą, nawet w przypominającym spartańskie społeczeństwie. Przędące nici kobiety lubią ją i szanują jej pracowitość. Dzieci lgną do niej, uwielbiając słuchać niezwykłych opowieści. Thomas, rzeźbiarz którego poznała w budynku rady, choć jako postać wydaje się być nieco "nijaki", stał się jej przyjacielem, a i starszy maluch o imieniu Matt skoczyłby za dziewczyną w ogień. Pod każdym względem panuje równowaga - w najbliższym otoczeniu znajdą się zarówno wrogowie jak i przyjaciele.

Tak jak w "Dawcy" i w "Skrawkach Błekitu" nie zabrakło otaczającej całą historię tajemnicy. Niektóre motywy przypominają fragmenty filmu "Osada", inne w ogóle się nie rozwiązują. W niewyjaśniony sposób giną ludzie, a Lois Lowry jedynie odrobinę naprowadza czytelników na trop tej zagadki. Realia zostały przedstawione bardzo starannie, jednak są tylko małym wycinkiem całego, ogromnego świata. Poznajemy życie wioski, skrawek historii ludzkości, kilka opowieści spoza osady i to wszystko. Na temat tego jak wygląda "tło" możemy jedynie snuć domysły.

"Skrawki Błekitu" to ciekawa i niezwykle wciągająca powieść. Jest świetnie napisana i ma doskonałą konstrukcję. To jedna z tych książek, które czyta się z prawdziwą przyjemnością i właściwie niewiadomo kiedy trafia się z pierwszej na ostatnią stronę. Przyznam, że już nie mogę doczekać się kolejnej części.

Dział: Książki
środa, 26 listopad 2014 03:47

Premiera: "Za niebieskimi drzwiami"

Już dzisiaj, 26 listopada, swoją premierę ma książka autorstwa Marcina Szczygielskiego "Za niebieskimi drzwiami".

Dział: Książki
niedziela, 23 listopad 2014 23:41

Zła Krew

W rzeczywistym świecie istnieją czarodzieje, żyją ukrywając się przed zwykłymi ludźmi. Jedni władają białą magią i uważają się za "tych dobrych", drudzy czarną i zostało ich tak niewielu, że bezustannie muszą ukrywać się i uciekać przed nasyłanymi na nich łowcami. Taki porządek rzeczy jest wszystkim dobrze znany. Nikt jednak nie wie co począć, gdy na świecie pojawia się dziecko będące mieszanką krwi białej czarodziejki i czarnego czarodzieja.

"Zła krew" to książka w całości poświęcona życiu głównego bohatera - Natana. Chłopiec jest wychowywany jako niechciane dziecko, pogardzany i źle traktowany nawet przez najbliższą rodzinę. Dobrze traktują go jedynie wiekowa babcia, starszy, zawsze łagodny brat Aran i nadzwyczajne inteligentna siostra Debora. Matka chłopca popełnia samobójstwo niedługo po jego narodzinach. Rada białych czarodziejów nie ma pojęcia co z nim począć - Natan stanowi dla nich problem. Pewnego jednak dnia pojawia się wizja, w której chłopiec uśmierca swojego ojca - potężnego, nie dającego się pojmać czarownika. Wtedy magowie zaczynają snuć wobec niego własne, pełne okrucieństwa plany.

Sally Green jest sadystką. W brutalny sposób znęca się nad swoim bohaterem od pierwszych do ostatnich kartek. Bez przerwy dzieje mu się jakaś krzywda - ktoś go torturuje, źle traktuje i obmyśla sposoby na uprzykrzenie mu życia. W tej dziedzinie wyobraźnia pisarki nie zna granic. Zastanawia mnie tylko jakim cudem z tej trwającej lata katorgi Natan wychodzi o zdrowych zmysłach. Jest normalny, a jego psychika nie została złamana czy zniszczona. Nie chce się mścić ani mordować. Jedyne co z tego wszystkiego wyniósł to szkolenie podczas którego nauczył się świetnie bić. Brutalna, bezsensowna przemoc, która z początku tworzyła napięcie, w gruncie rzeczy prowadzi donikąd.

Świat został wykreowany bardzo ciekawie - z całkiem niezłym, dobrze wykorzystanym pomysłem. Biali i czarni magowie szwędający się po angielskich miasteczkach żadną nowością nie są, tak samo jak ich totalitarny system władzy. Za to zdecydowanie nowym i interesującym elementem są ich umiejętności zdobywane w wieku siedemnastu lat poprzez rytuał obdarowania. Czarodzieje nie są wszechmocni, posiadają zaledwie po jednej, wrodzonej umiejętności. Jeżeli chcą się rozwijać, by posiąść cudzą zdolność, muszą kogoś zabić i pożreć jego serce. Jest to niewątpliwie ciekawa alternatywa do nie mających żadnych ograniczeń magów, którzy na prawo i lewo ciskają kulami ognia.

Fabularne powieść jest dopracowana i ciekawa. Styl i język autorki są dobre, tekst płynnie się czyta. Książka mnie zainteresowała, zabrakło w niej jednak czegoś, co określić można jako "porywające". Bez problemów potrafiłam odłożyć ją i wrócić do niej po kilku godzinach. Zabrakło w niej elementów, które wywoływałyby drżenie serca, pochłaniały moją wyobraźnię i kradły myśli. Za to muszę przyznać pisarce, że w jej historii nie zabrakło żadnego istotnego elementu. W powieści jest wszystko co powinno być - przyjaźń, miłość, ból, strata, przygoda i akcja.

"Zła krew" to świetna książka fantasy, z ciekawymi postaciami i doskonale wykreowanym światem. Niecierpliwie czekam na drugą część, by poznać dalsze losy głównego bohatera. Myślę, że niejeden czytelnik znajdzie na stronach powieści historię, z której poznania będzie naprawdę zadowolony.

Dział: Książki
sobota, 22 listopad 2014 17:34

Skald. Kowal słów

Książka Łukasza Malinowskiego "Skald - Kowal słów" trafiła do mnie przez przypadek, a może ktoś planował to od początku, gdyż już po samej okładce byłem zainteresowany tą pozycją, a wszystko to dzięki Instytutowi Wydawniczemu Erica.

Moje ogólne spostrzeżenia dotyczące książki są jak najbardziej pozytywne, fajnie zaprojektowana okładka, która nawiązuje do poprzedniej części. W środku szkic mapy regionu, gdzie rozgrywa się cała akcja, co pozwala czytelnikowi lepiej zobrazować całość, a zarazem skonfrontować swoje wyobrażenia z tym, co planował autor.

Książka przedstawia perypetie Ainara Skalda, który pochodzi z krajów północnych. Ma talent do tworzenia pieśni i wierszy, a zarazem jest mistrzem bojowego i miłosnego fechtunku. Z racji tego, że jego sława rozchodzi się na wszystkie strony świata, został zaproszony na dwór Tirusa Wielkiego. Całe poselstwo nie wyglądało jak prawdziwa dyplomacja, co Ainar odczuł na własnej skórze. Po przybyciu na dwór Tirusa i spotkaniu z władcą okazało się, że szykowana jest wyprawa na ziemie odwiecznego wroga i konkurenta gospodarczego, Kola Małego w celu zdobycia ręki jego córki. Wszystko mogło wyglądać normalnie, ale zanim śmiałek uzyska zgodę ojca musi stanąć do trzech bardzo trudnych prób. Właśnie dlatego Tirus, tworząc swoje poselstwo, wybrał najlepszego ze swojej straży Alego, Ainara oraz super zabójcę, którego udało mu się schwytać, a którego boją się nawet najmężniejsi - Hamramira. Tak wybuchowa mieszanka wbrew wszystkiemu okazała się najlepszym rozwiązaniem, gdyż wszyscy uzupełniali się wzajemnie podczas zbrojnych potyczek oraz samej podróży, co jeszcze bardziej zacieśniało więzi braterstwa.

Cała wyprawa pełna przygód i nieoczekiwanych zwrotów akcji dociera na miejsce, jednak wszystko, co przez ten czas zaplanował sobie zarówno Tirus, wysyłając swoich ludzi jak i Ainar, który miał stanąć do rywalizacji, rozsypuje się jak domek z kart. To co zobaczyli i czego doświadczyli członkowie wyprawy, przeszło ich najśmielsze oczekiwania.

Muszę przyznać, że cały świat opisany w książce, jak i bohaterowie to nic innego jak kawałek bardzo dobrej fantastyki opartej o źródła kulturowe krajów północy oraz mała doza fantastyki, która sprawia, że opowieść jest wciągająca.

W bardzo ciekawy sposób zostały przedstawione nazwy poszczególnych miast oraz scharakteryzowani bohaterowie. Ciekawym i niespotykanym przeze mnie jak do tej pory, była postać tajemniczego Hamramira, która mimo swojej brutalnej natury może podobać się czytelnikowi. Książkę z pewnością mogę polecić zarówno młodszym jak i starszym czytelnikom. Specjalnie polecam tym, którzy lubią tematykę skandynawską oraz wszystko co związane z Wikingami, gdyż widać wyraźnie, że autor czerpał z wielu źródeł. Fajnym rozwiązaniem jakiego użył Ł. Malinowski jest fakt, że każdą część przygód Ainara można czytać osobno, niekoniecznie trzymając się chronologii. Jednak ja po przeczytaniu "Kowala słów" już rozglądam się za pierwszą częścią cyklu "Karmiciel kruków", gdyż cała fabuła wciąga i cieszy moje ego czytelnicze.

 

Dział: Książki
czwartek, 20 listopad 2014 00:18

Gang Wiewióra

W ostatnich latach pojawiają się setki filmów animowanych o podobnej szacie graficznej i tym samym schemacie fabuły. Dzięki możliwością dzisiejszej komputerowej animacji taki film to żaden problem - wystarczy pomysł i nieco wyobraźni. Czym więc kierować sie w wyborze i jak wybrać akurat tą bajkę, którą warto dać dziecku do oglądania?

Mieszkańcy Parku zbierają zapasy na zimę. Są to różnych gatunków, niewielkie zwierzęta, które stworzyły prężnie działającą społeczność. W wyniku jednak zbiegu nieszczęśliwych wypadków całe zapasy spłonęły, a o wszystko zostaje oskarżony Wiewiór (który właściwie niczemu nie jest winny). I tak żył na granicy społeczeństwa, ale teraz niemalże jednogłośnie zostaje wygnany do miasta. Podąża za nim wierny przyjaciel Szczurek. Przez przypadek znajdują sklep z orzechami i w głowie bohatera rodzi się wielki, samolubny plan. Obok jednak rozterek małych zwierzątek dzieje się również coś w świecie ludzi - sklep jest jedynie przykrywką dla bandytów, którzy bardzo starannie i szczegółowo planują napad na bank.

"Gang Wiewióra" to jedynie odrobinę odbiegający od schematów film animowany. Jest bohater, jest dziewczyna, ważne zadanie, dużo akcji i "ten zły". To co wyróżnia historię na tle innych to fakt, że Wiewiór jest sceptycznie nastawiony do życia, bywa gburowaty i wcale nie jest altruistyczny - wynika to natomiast ze złych, życiowych doświadczeń. Nie wiesz na kogo liczyć? Licz na siebie. Gdy natomiast zrobi coś dobrego, w blasku chwały pozwala tonąć mało inteligentnemu osiłkowi (a'la Johny Bravo), który jest dość sympatyczny i łatwo daje sobą manipulować, zadowolony z każdego obrotu sytuacji. Nie ma tutaj również nachalnych scen romantycznych (mimo występowania ślicznej wiewióreczki) - przekaz opowieści nastawiony jest typowo na przyjaźń i wzajemne wsparcie.

Bajka oczywiście jest nasiąknięta dobrym (nie zawsze), nieco czarnym humorem. Nie ma w niej niesmacznych elementów (jak to niekiedy bywa) i całość jest lekkostrawna. To zdecydowanie przemawia na jej korzyść. Dwutorowa fabuła była moim zdaniem całkiem niezłym pomysłem, choć z tej perspektywy wydaje mi się, że ważniejszy element to głodujące zwierzęta niż jakiś tam bank, który mógłby stracić nieco gotówki. Sądzę, że w podobny sposób widziała to będzie również ta młodsza publiczność. Polski dubbing jest całkiem dobry i choć należę do gatunku tradycjonalistów, którzy wolą słuchać lektora lub w ogóle oglądać filmy w oryginalne, to tutaj dźwięk w ogóle mi nie przeszkadzał (choć przyznaję, piesek był irytujący, ale chyba takie właśnie miał założenie).

Graficznie film jest świetny. Postacie są baśniowe i sympatyczne, ale nie przesłodzone. Akcja toczy się wartko i tą dynamikę fabuły widać także w animacji. W żadnym momencie nie wieje nudą, jednak gdy próbowałam oglądać bajkę jednocześnie robiąc coś innego, to później nie wiedziałam co działo się w pierwszych scenach i musiałam zacząć od początku (mimo że zazwyczaj mam taką podzielność uwagi i w ten sposób właśnie oglądam filmy familijne). Także "Gang Wiewióra" wymaga od widza nieco zaangażowania.

Film jak najbardziej polecam. Jest to świetna historia dla dzieci powyżej piątego roku życia (młodsi niech lepiej pozostaną przy "minionkach"). Nie jest tak zabawna jak niektóre inne produkcje, jest za to znacznie ciekawsza od wielu najnowszych, animowanych bajek. Idealna propozycja dla małych wielbicieli kina akcji.

Dział: Filmy
piątek, 14 listopad 2014 01:42

Pożoga

"Gra Endera" to saga znana wszystkim fanom science fiction. Orson Scott Card stworzył rozbudowane uniwersum, w którym przedstawił historię ludzi w obliczu nowego niebezpieczeństwa - wojny z obcą cywilizacją. "Gra Endera" przedstawia wydarzenia z Drugiej Wojny z Formidami. Co jednak zdarzyło się w trakcie pierwszej? Jak wyglądała Ziemia, zanim dowiedzieliśmy się o istnieniu obcych? Card postanowił wreszcie odpowiedzieć na te pytanie, pisząc trylogię, która stanowiłaby prequel dla jego słynnej sagi. "Pożoga" to druga część serii o Pierwszej Wojnie z Formidami. Po tomie pierwszym - który był interesujący, choć nie wybitny - kolejny okazał się być o wiele ciekawszy.

Statek obcych minął Pas Kuipera i nieubłaganie pędzi w stronę Ziemi. Victor, który wiezie dla ludzkości ostrzeżenie o zbliżającej się zagładzie, ledwo żywy dociera do Luny z sześcianem informacji. Jak się jednak okazuje, przebicie się przez ziemską biurokrację może być trudniejsze od dziewięciomiesięcznej podróży kosmicznej. Tymczasem na Ziemi szkolone są jednostki POP'u, których zadaniem jest doprowadzenie i utrzymanie pokoju na świecie. Już wkrótce ich zadanie może się diametralnie zmienić. W "Pożodze" poznajemy także Bingwena, kilkuletniego chłopca mieszkającego w małej prowincji w Chinach. Jest on sprytnym i zaradnym, choć niedocenionym chłopcem. Wkrótce ścieżki wszystkich bohaterów krzyżują się, a ich cel będzie taki sam. Pokonać zagrożenie, które przybyło od gwiazd.

Uwielbiam uniwersum Endera. Jest to niezwykle skomplikowany i rozbudowany świat, co zawsze podkreślam. Z każdą kolejną książką poznaję nowe jego aspekty i długą oraz dramatyczną historię. Na przestrzeni pięciuset stron w "Pożodze" zdarzyło się naprawdę wiele. Card ma talent to prowadzenia akcji odbywającej się na paralelnych płaszczyznach, dzięki czemu jest w stanie tak znakomicie poszerzyć horyzont czytelnika i ukazać sytuację z wielu różnych stron. Dzięki takiemu zabiegowi poznajemy dokładnie różnych bohaterów i co kilka rozdziałów śledzimy ich losy, poczynania. Ponadto Card potrafi tak sprawnie manipulować piórem, iż doprowadza różnych bohaterów do tych samych punktów, krzyżuje ich drogi, zmusza do współpracy, co jest moim zdaniem szalenie ciekawe. Jeśli miałbym oceniać świat, w jakim rozgrywa się akcja, jego skomplikowanie i wieloaspektowość, nie umiałbym za dużo powiedzieć. Wspaniały... Jedyne, czego mi zabrakło - tak samo zresztą jak w poprzedniej części - to ukazanie sytuacji geopolitycznej panującej na Ziemi. Posiadam nieco szczątkowych informacji, ale nie zaspokoiło to mojego pragnienia wiedzy.

Jeśli chodzi zaś o samą akcję, nie zawsze pędziła ona do przodu w zastraszającym tempie. Bywało, że autor zwalniał, aby lepiej opisać daną sytuację, czy skupić się na obrazie psychologicznym bohaterów. Nie były to wyrafinowane czy profesjonalne opisy, ale często doprowadzały mnie do śmiechu - ludzka przewidywalność, manipulacja, planowane przemówienia, osiąganie celów w sposób perfidny i stanowczy... Był to ciekawy aspekt książki, z którym jak najbardziej spotkałem się w innych dziełach Carda i bardzo mi się to podobało. Nie mówię jednak, że akcja cały czas jest powolna. Bynajmniej. Nierzadko w jednym rozdziale rozgrywały się rzeczy, które obracały do góry nogami wszystko, co dotychczas się działo. Ta nierównomierność nie jest jednak atutem, ale nie było to nazbyt uciążliwe; czasem jednak zaczynałem się nudzić i patrzeć, ile stron pozostało do kolejnego rozdziału, w którym poczytam o innym bohaterze, który nieco bardziej mnie interesuje.

"Pożoga" to przykład powieści science-fiction, zatem nie mogło zabraknąć w niej elementów najnowszej technologii, nieznanej jeszcze człowiekowi. Myślę, że nie pojawiło się nic nowego, czego nie spotkalibyśmy w poprzedniej części, ale jestem naprawdę usatysfakcjonowany. Samo osiedlenie Luny jest ciekawym tematem, rozwiązania dotyczące grawitacji, temperatury, braku atmosfery. Widać jednak, że technologia jest gorsza od tej znanej nam z Gry Endera. Myślę tu przede wszystkim o komunikacji oraz podróżach międzygwiezdnych. Oczekuję, iż autor w kolejnej części opowie co nieco o nowych wynalazkach, które zaczerpniemy być może wprost od Formidów. Co do samej książki, chciałem zwrócić uwagę na to, że czytałem ją dość wolno. Wciągałem się w nią od razu - nie tak, jak w przypadku pierwszej części, kiedy to potrzebowałem na to kilkudziesięciu stron - ale "Pożoga" wymagała uwagi, skupienia, ciszy. Myślę, że nie jest to książka, z którą można usiąść w każdej sytuacji i poczytać ją sobie tylko dla relaksu. Nie każdemu zapewne przypadnie to do gustu... Dodam jeszcze, że "Pożoga" była pisana językiem, który nie był skomplikowany, ale nie powiedziałbym także, że był luźny i lekki, jak w młodzieżówce, co moim zdaniem działa jednak na korzyść. Card pisał również dość długie opisy, czasem niepotrzebne; niektóre interesowały mnie bardzo, inne wręcz pomijałem.

Mam wrażenie, że Orson Scott Card uwielbia kreować młode postacie geniuszy. Nie będę wspominał nawet o Enderze, ani kilku innych bohaterach z jego licznych sag. W prequelowej trylogii spotykamy natomiast Victora oraz Bingwena. Mam wrażenie, że obaj chłopcy są do siebie bardzo podobni, choć dzieli ich duży dystans wiekowy i kilometrowy. Ich poczynania śledziłem najchętniej i sądzę, że zostali wykreowani bardzo poprawnie i realistycznie. Myślę, że można się z nimi utożsamiać, polubić ich, podziwiać. Ciekaw byłem również Mazera, znanego mi z sagi Endera, oraz Lema - syna najbardziej wpływowego człowieka w Układzie Słonecznym. Średnio zainteresowany byłem natomiast treningiem wojsk na Ziemi - ten temat jakoś mnie nie przyciągnął. Uważam, że wszyscy bohaterowie są na swój sposób interesujący, odmienni i skomplikowani. Nie są to płaskie marionetki; Card włożył dużo pracy w nakreślenie swoich postaci i rezultat jest jak najbardziej zadowalający.

Musimy pamiętać o tym, że głównym motywem trylogii o Pierwszej Wojnie z Formidami jest... wojna. Jeśli ktoś nie przepada za tematem walki, strategii, czy broni to myślę, że może nie przebrnąć przez "Pożogę". Mimo, że sam wątek wojny przewija się tylko co jakiś czas i większa część rozdziałów skupia się na walce pośredniej: biurokratycznej, emocjonalnej, psychologicznej, to nie można uniknąć motywów batalistycznych. Ogólnie rzecz ujmując, "Pożoga" to dobra książka science-fiction; powiedziałbym, że lepsza od pierwszej części, czyli "W przededniu". Nie wszystko okazało się w niej idealne, akcja nie zawsze mnie wciągała, ale przez większą część lektury byłem w zupełnie innym świecie. Mam nadzieję jak najszybciej powrócić na Ziemię z czasów wojny z obcą cywilizacją.

Dział: Książki
środa, 12 listopad 2014 17:17

Posłaniec

Po niewątpliwym sukcesie, jaki odniosło wznowienie powieści „Złodziejka książek" Markusa Zusaka, wydawnictwo Nasza Księgarnia zdecydowało się również na nowe wydanie „Posłańca" – wcześniejszej książki spod pióra tego samego pisarza (choć w Polsce pierwotnie wydana była rok później niż „Złodziejka książek"). Czy i tym razem był to strzał w dziesiątkę?

Markus Zusak jest najmłodszym z czworga dzieci Austriaka – malarza domowego, oraz Niemki. W wywiadzie dla Sydney Morning Herald powiedział, że podczas dorastania słuchał opowieści o III Rzeszy, bombardowaniu Monachium i Żydach przechodzących przez małe miasteczko w którym żyła jego matka. Te opowieści zainspirowały go do stworzenia „Złodziejki książek". Do pisania skłoniły go takie dzieła jak „Stary człowiek i morze" oraz „Co gryzie Gilberta Grape'a". Zaczął tworzyć w wieku szesnastu lat, a jego pierwsza powieść, „The Underdog", została opublikowana siedem lat później. Obecnie mieszka w Sydney wraz z żoną i córką. W wolnym czasie surfuje i ogląda filmy.

Ed Kennedy to standardowy bohater pewnego typu. Nieudacznik bez nadziei i perspektyw (choć ma dopiero 19 lat i świat stoi przed nim otworem). Wieczory spędza na grze w karty z przyjaciółmi i dziewczyną, w której jest nieszczęśliwie zakochany. Wszystko się jednak zmienia gdy pewnego dnia przez przypadek udaje mu się powstrzymać napad na bank. Od tego wydarzenia zaczyna otrzymywać karty – asy z zapisanymi zagadkowymi wiadomościami. Ed zostaje posłańcem i odmienia nie tylko swoje życie, ale również wielu innych ludzi.

Z początku powieść się dłuży – nie jest tak genialna jak „Złodziejka książek", która wyraźnie stanowi „dzieło życia" pisarza. Szybko jednak wciąga i zaciekawia czytelnika. W świetny sposób została ukazana przemiana Eda, oraz te elementy, które są w życiu naprawdę ważne. Powieść pisana jest krótkimi zdaniami, również podzielona została na niewielkie fragmenty. Wydaje mi się, że potęguje to przesłanie i podkreśla sprawy, które chce przekazać czytelnikom pisarz. Niekiedy zwyczajne, drobne rzeczy są w stanie odmienić czyjeś życie – na lepsze. Wystarczy jedynie zacząć zwracać na nie uwagę. To trochę tak jak z „Pollyanną" tylko może już nie w tak uroczy sposób (a czasami akcja dzieje się wręcz na granicy prawa).

Książka, choć zawiera pewne przesłanie, nie narzuca czytelnikowi sposobu myślenia i idealnych rozwiązań. Fabuła jest ciekawa i zaskakująca. Powieść to taka różnogatunkowa mieszkanka, okraszona pewną dawką humoru. Myślę, że każdy kto już z twórczością Markusa Zusaka miał styczność, będzie się starał odnaleźć w niej elementy „Złodziejki Książek". Ja uważam jednak, że nie powinno się tych historii ze sobą porównywać. Są zupełnie odmienne. „Posłaniec" natomiast do świetna, dopracowana lektura. Taka, przy której naprawdę warto spędzić czas.

Dział: Książki
poniedziałek, 10 listopad 2014 00:12

Ponura Drużyna

"Ponura drużyna", debiut literacki Luke Skull'a, to powieść, która jest typową, pełną czarnego humoru, przedstawicielką gatunku heroik fantasy. Dodatkowo do jej przeczytania zachęca nazwisko tłumacza. Marcin Mortka jest już doskonale znany z tego, że potrafi stworzyć świetne przekłady fantastycznych książek.

Bogów już nie ma. Zostali strąceni. Rozpętuje się wojna. Chciwość i żądza władzy to główne motywy działania władających magią. Nie ufają nikomu - zwłaszcza sobie nawzajem. Nastały ciężkie czasy i świat potrzebuje bohaterów. Tych jednak na próżno szukać. Cała nadzieja w ponurej drużynie, której jednak niewiele może się udać. Jej skład zdecydowanie nie wygląda obiecująco.

Choć książka nie wyróżnia się jakoś specjalnie na tle gatunku, a Luke Scull nie miał zbyt wielu nowatorskich pomysłów, to jednak powieść przyjemnie się czyta. Jest szczegółowo dopracowana i świetnie napisana. Akcja toczy się wartko, ma wiele ciekawych zwrotów, w treści nie pojawiają się dłużyzny. Fabuła jest spójna i dobrze przemyślana. Pojawia się wiele krwi, śmierci i brutalnych scen. Jak na debiutującego autora myślę, że Luke Scull spisał się świetnie.

Bohaterowie są w "Ponurej drużynie" miłą niespodzianką. Trudno przewidzieć ich zachowania, historie i przemiany. W znacznym stopniu odbiegają od dobrze znanych stereotypów. Nie każdy jest tym kim się wydaje. Do tego przedstawieni zostali, aż nazbyt brutalnie, realistycznie. Nie tylko jednak w kreacjach postaci kryją się tajemnice i niespodzianki. Również inne elementy książki posiadają ich bezliku. Większość z nich zaskakuje bardzo pozytywnie. Historia przypomina nieco szczegółowo dopracowaną sesję RPG - taką prowadzoną dla wytrawnych, głęboko siedzących w tematyce, graczy.

Zarówno edycja jak i tłumaczenie tekstu stoją na naprawdę wysokim poziomie. Nic nie utrudnia i nie uprzykrza czytania (chyba, że kogoś rażą wulgaryzmy i mocniejsze wyrażenia, wówczas nie polecam). Wydawnictwo Uroboros pod tym względem - jak zawsze - spisuje się bez zarzutu. Ku mojemu zdziwieniu jednak książka nie cieszy się zbyt dużą popularnością. Tu chyba zawinił fakt, że to taka typowa fantastyka - nie żaden "paranormal". Mam jednak nadzieję, że powieść trafi do wielbicieli fantastyki, bo choć nie znajdą w niej unikalnych elementów, to przyjemnie spędzą czas podczas czytania.

Luke Scull urodził się w Bristolu, mieszka w Warminster. Do niedawna zajmował się głównie tworzeniem gier komputerowych. Możliwe, że właśnie one natchnęły go do napisania własnej powieści. Udało mu sie stworzyć całkiem udany debiut literacki. Jestem ciekawa jak potoczą się dalej losy przedstawionego w "Ponurej drużynie" świata i co stanie się z bohaterami. Liczę również na to, że pisarz będzie miał coraz więcej własnych, nie wzorowanych na istniejącej już twórczości, pomysłów.

Dział: Książki
środa, 05 listopad 2014 01:24

Monument 14: Odcięci od świata

Koniec świata to niezwykle popularna, literacka wizja. Zawsze zastanawiało mnie jak wielu pisarzy, w swoim niesamowitym wręcz realizmie, stoi niezwykle blisko granicy prawdy. Czy kiedyś, gdy nie będziemy się tego w ogóle spodziewać, anomalie pogodowe i sama natura lub wyniki nieprzemyślanych, ludzkich działań, nie doprowadzą Ziemi na skraj apokalipsy?

Kolejny, zupełnie zwyczajny dzień. Dean i jego młodszy brat Alex jak co dzień niemalże spóźniają się na szkolny autobus. Tylko, że dalej już nic nie będzie takie samo. Zaczyna padać grad, ogromny, niczym kule armatnie. Kierowcy autobusów dla starszych i młodszych dzieci starają się schronić w supermarkecie, podczas gdy jeden z nich wpada w poślizg, drugi przebija drzwi i wjeżdża do środka. Zawsze zorganizowana, zachowująca zimną krew pani Wooly, zostawia w sklepie maluchy, po czym wraca po starszą młodzież. Gdy bezpiecznie zamknięci w sklepie, w którym opadły zabezpieczające, metalowe bramy, czekają aż kobieta sprowadzi pomoc, rozpoczyna się prawdziwa apokalipsa.

Dzieciaki zamknięte w supermarkecie miały niezwykłe szczęście. Potrafiły się również zorganizować. Starsze opiekują się młodszymi, starają się by ich miniaturowe społeczeństwo jakoś funkcjonowało. Tęsknią za rodzinami. Wszystko to co dzieje się na zewnątrz jest znacznie bardziej przerażające niż w ich małym, prawie-bezpiecznym azylu. Oczywiście i w ich gronie nie obejdzie się bez kłótni oraz walki o władzę. Pojawia się także wiele innych problemów. Jak sobie z nimi poradzą?

Powieść, choć ciekawa i dobrze napisana, nie jest dziełem nowatorskim. Niestety pod względem wielu elementów kojarzy mi się z zupełnie inną literaturą – choćby bardzo popularną „Mgłą" Stephena Kinga. Ludzie, którzy w supermarkecie chronią się przed apokalipsą. Koniec świata powoduje nie tyle sama natura, co eksperymenty wojska. Podobieństw jest mnogość, choć trzeba przyznać, że Emmy Laybourne spojrzała na sprawę z zupełnie odmiennej perspektywy.

Książka napisana jest świetnie. Mimo że nie jest zbyt obszerna, to podczas jej czytania udało mi się poznać wszystkich jej bohaterów – nie są oni bezbarwni i puści, wykreowani zostali w doskonały sposób, z dbałością o przeróżne szczegóły. Akcja toczy się wartko, a wydarzenia, ukazują się w bardzo realistycznym świetle. Fabuła przeraża i skupia uwagę czytelnika. To jedna z tych powieści, od których nie sposób się oderwać – aż do samego końca.

Jednym z elementów, które najbardziej mi się podobały, był obiektywizm pierwszoosobowego narratora. Dean opowiadał całą historię, czasami usprawiedliwiał, ale nigdy nie potępiał działań kolegów i koleżanek. Opowiadał z punktu widzenia obserwatora, nie uczestnika wszystkich akcji. Nawet gdy mówił o swoich własnych uczuciach, albo opowiadał to co się z nim działo, był obiektywny, a jego przemyślenia nie irytowały, tylko dodawały historii smaku i logicznie wyjaśniały niektóre wydarzenia oraz zachowania.

Przyznam, że nie mogę doczekać się przeczytania kolejnej części. „Monument 14″ zawładnął moimi myślami. Sprawił, że mam poczucie, że każda kolejna książka, po którą sięgnę, będzie zwyczajnie nudna. Teraz pragnę jedynie zapoznać się z – mam nadzieję, że równie udaną – kontynuacją. Natomiast samą powieść oczywiście gorąco polecam. Jest wciągająca, dobrze napisana i niezwykle barwna.

Dział: Książki