Rezultaty wyszukiwania dla: akcja
Imię wiatru
Pewne wydarzenia w życiu każdego człowieka mogą być punktem zwrotnym, stanowiącym podstawę nowych umiejętności, poglądów czy kierunek drogi życiowej. Złe emocje, chęć zemsty i władzy, jaką może dać konkretny przedmiot, są silnym czynnikiem działania, lecz równie oślepiającym. Czy jest tak również w przypadku wielkiego Kvothe?
O szczęściu może mówić tylko ten, kto znajdzie w życiu kogoś takiego, kogoś, do kogo może się przytulić i zamknąć oczy. Nawet jeśli trwałoby to tylko chwilę lub jeden dzień.
Wielki mag, którego życie jest równie imponujące co on sam, namówiony przez kronikarza postanawia przytoczyć historię swego życia jako maga, geniusza muzyki, bohatera, ale i złodzieja. Już jego dzieciństwo było niezwykle barwne. Pierwsze lata spędzone wśród trupy aktorów zamienione później na ciemne uliczki miast i życie w cieniu półświatka kształtowały jego charakter. Kvothe mierzył się z przeciwnościami losu, walczył o lepszą przyszłość, podejmując próbę dostania się na Uniwersytet, szaloną, lecz udaną. Niesiony silną chęcią zemsty na demonach, które zabiły jego rodziców, chce zdobyć władze i umiejętności magiczne, które ułatwią mu drogę do celu. Czy aby na pewno?
Muzyka bezpośrednio dotyka serca, niezależnie jak mały czy oporny umysł ma słuchacz.
Nie wiem, jak trafiłam na Imię wiatru, ale całkowicie nie żałuje tej decyzji. Patrick Rothfuss stworzył powieść, w której elementy fantastyczne są scaleniem fabuły i tworzą siatkę, która oplata historię i nadaje jej głębi. Co w takim razie świadczy, o tym, że debiut autora jest tak przekonujący?
Autor stworzył historię na miarę najlepszych powieści z tego gatunku, która może porwać nie tylko fanów fantasy. Owszem znajdziecie tu dokładność i precyzje tak ważne w tym gatunku, lecz obok magii, starożytnych wrogów i tajemnic dostaniecie również codzienność, zwykłe życie, troski i rodzące się uczucia oraz jakże ludzkie upadki i błędy.
Od pierwszych stron będziecie się zaczytywać w historii człowieka, którego życie nie oszczędzało, a on sam musiał odnaleźć się w wielu trudnych sytuacjach, by dojść do miejsca, w którym rozpoczyna snucie tej opowieści. Powoli rozwijająca się akcja ani trochę nie przeszkadza w poznawaniu świata, który stopniowo coraz mocniej nasiąka magią, prastarymi stworzeniami, zostawiając czytelnikowi naturalność. Świetnie wyważony świat realny z odpowiednim nasączeniem elementami fantastyki, których nie jest za dużo, ani za mało, daje ciekawy efekt. To pełna miłości, bólu i trudnych wyborów zwyczajna opowieść o człowieku, który wiele osiągnął dla posiadania magii i dzięki niej.
Nigdy się nie oszukuj i nie wmawiaj sobie rzeczy, które nie istnieją.
Całość można by komplementować i opisywać długo, nie powinno się jednak zapomnieć o postaciach, które są ogromnym plusem powieści i to one nadają jej charakteru. Bez problemu wczuwamy się w historię Kvothe'a i kibicujemy mu na każdym jej etapie. Ludzie, którzy pojawiają się na jego drodze, są fascynujący i różnorodni, dzięki czemu czytelnik nie odczuwa znużenia.
Imię wiatru pisane jest plastycznym językiem, ocierającym się momentami o poezje. Pełna zabawnych zwrotów akcji przeplatanych z tajemnicami, które tylko częściowo odkrywają przed nami rozwiązania powieść to idealny początek serii, która spodoba się fanom gatunku i przekona do siebie tych czytelników, którzy na co dzień fantastykę omijają. Osobiście jestem pod wrażeniem stylu i pomysłu na fabułę. Wykonanie ociera się o powieść niemalże idealną zawierającą wszystko, co sama cenie w fantasy. Myślę, że docenicie ją równie mocno, a mi nie pozostaje nic innego jak czekać na ciąg dalszy.
Niewiele jest rzeczy równie odrażających jak całkowite posłuszeństwo.
Smocze kły
Michael Crichton to jeden z niewielu pisarzy, których twórczość oparła się próbie czasu. W 1993 roku na ekrany kin wszedł film Stevena Spielberga, który był, jak zresztą sporo innych jego filmów, obrazem przełomowym dla kinematografii. Historia wskrzeszonych dinozaurów doczekała się jeszcze czterech kontynuacji, a polscy czytelnicy sięgnęli po powieści Michaela Crichtona. Przez te prawie dwadzieścia sześć lat od pierwszej książki przeczytanej z zapartym tchem, zapoznałam się z wieloma tytułami, tego nadzwyczajnego pisarza, który świetnie czuł się snując zarówno opowieści sięgające daleko w przeszłość, jak i w niedaleką przyszłość. Czytając powieści Michaela Crichtona zawsze można spodziewać się pełnej napięcia przygody.
William Jason Tertullius Johnson, syn filadelfijskiego armatora, typowy przedstawiciel swojej zamożnej klasy, student w Yale College określany był jako „zdolny, przystojny, wysportowany, bystry”, ale także jako „uparty, leniwy i strasznie rozpuszczony, a także najwyraźniej zainteresowany jedynie zaspokajaniem własnych zachcianek” młody człowiek. W 1975 roku on, i jemu podobni młodzieńcy bez celu w życiu, synowie apodyktycznych rodziców, staczało się w otchłań lenistwa i występku. Ta niemiłosierna nuda i brak realnego podejścia do dnia codziennego, pchnęła osiemnastoletniego Johnsona w objęcia studenckiego zakładu. Wyzwanie, którego się podjął, wymagało wyjazdu na Zachód z ekipą badawczą Othniela Charlesa Marsha. Pierwszy raz pan Johnson podejmuje się czegoś, co wyrywa go z marazmu i konformizmu. Młody William rozpoczyna nawet naukę fotografii, aby móc przyłączyć się do wyprawy paleontologicznej w poszukiwaniu skamieniałych kości wielkich gadów. Podejrzewany przez profesora Marsha o szpiegowanie na rzecz jego konkurenta Edwarda Drinknera Cope'a, zostaje Johnson porzucony w Cheyenne. Zrządzeniem losu trafia on pod skrzydła Cope'a i kontynuuje swoją podróż na dzikie tereny, gdzie rządzą Indianie, rewolwerowcy i bezprawie. Czy Cope i Johnson znajdą tytułowe smocze kły? Czy młodzieniec wygra zakład z Haroldem Hannibalem Marlinem? Proponuję sięgnąć po książkę i się przekonać.
„Smocze kły” nawiązują do wycinka z historii Stanów Zjednoczonych, dotyczącego rywalizacji profesora Edwarda D. Cope'a z profesorem Othnielem C. Marshalem, a nazywanej „wojną o kości”. Ten wyścig po skamieliny trwał aż dwadzieścia lat od 1877 do 1897. Michael Crichton, jak sam pisze w słowie „Od autora” przedstawił złagodzony obraz tej niezdrowej, aczkolwiek pożytecznej dla nauki, rywalizacji. W posłowiu napisanym przez żonę, Sherri Crichton, można przeczytać jedno zdanie, idealnie oddające ducha i podsumowujące twórczość autora: „Uwielbiał snuć opowieści zacierające granicę między faktami a przypuszczeniami”. Dlatego w „Od autora” dokładnie tłumaczy on co jest fikcją, a co faktem w opowieści o „wojnie o kości”, a ci, co zaciekawią się tematem, mogą uzupełnić swoją wiedzę korzystając z bibliografii załączonej do książki.
„Smocze kły” zostały napisane prawdopodobnie ok. 1974 roku, czyli po „Andromeda” znaczy śmierć”, ale przed swoimi najwybitniejszymi dziełami. Historia fikcyjnego studenta z Yale, relacjonującego walkę o miejsce w panteonie paleontologów, która toczyła się między dwoma profesorami, napisana została tak, by wciągnąć czytelnika w wydarzenia od samego początku. Nie ma w powieści zbędnych fragmentów, akcja prze do przodu, a prosty język, tylko pomaga utrzymać dynamizm wydarzeń. Prawdę powiedziawszy jest to świetny materiał na kolejny scenariusz filmowy.
„Smocze kły”nie są oczywiście najlepszą książką Michaela Crichtona, ale pozwalają raz jeszcze przeżyć przygodę stworzoną przez człowieka, który wskrzesił dla wielu pokoleń dinozaury. W „Smoczych kłach” została pokazana „euforia i niebezpieczeństwa początków paleontologii”, czyli ten wycinek historii, który potem przerodził się w klasyczny już technothriller o manipulacjach genetycznych.
Rewolwerowcy, poszukiwacze skamielin, Indianie, piękne kobiety, hazard i niebezpieczeństwa Dzikiego Zachodu -czy może być lepsza rozrywka?
Magia i stal
“Magia i stal” to pierwszy tom świetnie zapowiadającej się serii będącej połączeniem steampunku i cyberpunku, w której główną rolę gra dwunastoletnia dziewczynka odkrywająca w sobie niebywałe zdolności mogące stać się przyczyną jej śmierci.
Nik Pierumow stworzył fenomenalną opowieść o tym, do czego może doprowadzić nadmierne zafascynowanie ludzkości technologią oraz bagatelizowanie roli natury w naszym życiu. W ciekawy sposób zestawił ze sobą dwa światy: ten owładnięty żądzą władzy nad wszystkim i kontrolowania nawet najmniejszego skrawka Ziemi oraz ten, którym niezmiennie rządzi natura, a egzystencję ludzi kształtuje magia. Kontrast ten wywołuje w czytelniku ogrom emocji, pozwala na ujrzenie możliwych konsekwencji pogoni za ułatwianiem sobie życia poprzez urządzenia wymagające niebotycznych ilości prądu i spalania różnego rodzaju źródeł nieodnawialnych.
Autor główną bohaterką uczynił dwunastoletnią dziewczynkę, niebywale rozwiniętą i inteligentną jak na swój wiek, jednak nie można stwierdzić, by przez to “Magia i stal” stała się książką dla dzieci. Wprost przeciwnie. Tak naprawdę zrozumieją ją tylko dorośli, a Pierumow tak pokierował akcją, by nawet doświadczony przez życie czytelnik został całkowicie oczarowany i zafascynowany wykreowaną przez rosyjskiego pisarza rzeczywistością.
Ogromne wrażenie robi dopracowanie przedstawionej w książce maszynerii. Każde urządzenie zostało zobrazowane czytelnikowi z chirurgiczną wręcz precyzją, dzięki czemu wyobrażenie sobie jej działania przychodzi jak najbardziej naturalnie, choć z pewnością ogrom informacji i szczegółów umieszczonych na kilkudziesięciu pierwszych stronach powieści może być przyczyną lekkiej dezorientacji.
Pierumow uczynił swą historię zdumiewająco wiarygodną przez kilka prostych zabiegów m.in. wplecenie języka rosyjskiego, którym posługuje się część bohaterów. Główna bohaterka nie zna oczywiście ich mowy, podobnie jak większość czytelników, przez co całość nabiera nuty tajemniczości i zagadkowości.
Autor posiada niezwykłą lekkość pióra i zdolność do fenomenalnego nakreślania wykreowanej przez siebie rzeczywistości w taki sposób, by ten dokładnie wyobraził ją sobie nawet w najmniejszych szczegółach. Używa adekwatnego do wieku i bagażu emocjonalnego bohaterów języka, dzięki czemu całość jest bardzo prawdziwa. “Magia i stal” to jedna z tych książek, których lektury nie chce się przerwać ani na moment i już pierwszy tom tej serii zasługuje na ogromny rozgłos.
W ogniu walki
Rok temu o tej samej porze roku skończyłam „Natarcie” i podobnie, jak teraz bardzo żałuję, że nie mam pod ręką kolejnego tomu. „Fabryka Słów” regularnie wydaje serię Fronliness i tylko jeden tom pozostał do przeczytania polskim czytelnikom, „Points od Impact”, aby być na bieżąco z przygodami Andrew Graysona.
„W ogniu walki” kontynuuje fabułę ostatniego tomu. Andrew trafia ponownie na Grenlandię, gdzie odkrywa niezwykłe zachowania i umiejętności Dryblasów. Halley przechodzi rekonwalescencję po ciężkich walkach. Oboje szykują się powoli do akcji na Marsie, który od ponad roku jest we władaniu obcych. Decyzje naczelnego dowództwa zaważą nie tylko na przyszłości głównych bohaterów, ale również całej ludzkości. Armia pomimo że stara zmobilizować jak najwięcej zaplecza bojowego, cierpi wiele niedostatków zarówno sprzętowych, jak i, co znacznie trudniejsze do uzupełnienia, kadrowych. Coraz większą liczbą żółtodziobów muszą prowadzić do boju Andrew i jego doświadczeni podkomendni. A na Marsie czekają setki ludzi poukrywanych w podziemnych bunkrach oraz tysiące, zadomowionych już na czerwonej planecie, Dryblasów.
Kolejny tom Fronliness, podobnie, jak poprzednie został fabularnie skonstruowany dość schematycznie. Pierwsza część, akcja na Grendlandii, stanowi wprowadzenie, po której następuje druga część, przygotowująca bohaterów do właściwej akcji i trzecia ostatnia, główna, dotycząca działań wojskowych. Czytając kolejny tom, podobnie zbudowany, powoli zaczęłam powątpiewać, czy można jeszcze cokolwiek wycisnąć z życia Andrew Graysona. Historia Andrew i Halley odwiedzających dom rodzinny pani pilot, wykazała, że autor ma szerokie pojęcie o problemach społecznych wojskowych, nawet w rodzinnych domach, ale ewidentnie mu nie leżała. Wątek nierówności społecznej, nieakceptowania wyborów dzieci przez ich rodziców oraz wieloletnich zatargów, owszem jest ważnym elementem, budującym całokształt wizji autora, aczkolwiek został wprowadzony pośpiesznie, sztywno i z wielkim ideologicznym przesłaniem. Zdecydowanie Kloos, powinien popracować nad warsztatem „niemilitarnym”. Dlatego też cała faza druga, trochę męczy i nuży.
Czy oznacza to, że Marko Kloos się wypalił z tematem konfliktu ludzkość kontra Dryblasy? W żadnym bądź razie. W momencie, gdy tylko Andrew trafia na Marsa akcja przyspiesza, a wydarzenia następujące po sobie logicznie się przenikają. Ta część, związana z wojskowymi działaniami odwetowymi na Dryblasach od razu porywa czytelnika i przypomina, dlaczego tak bardzo lubimy czytać powieści militarnej fantastyki.
„W ogniu walki” może mniej zaskakuje, jak „Ewakuacja”, i możliwe, że powoli autor zaczyna serię pisać schematycznie, aczkolwiek, nadal potrafi zadowolić swoich czytelników, dostarczając im sporej dawki przygód i adrenaliny. Liczę, że w następnym tomie nastąpi spory zwrot w działaniach wojennych, a pisarz ponownie udowodni, że potrafi zaskoczyć. Z niecierpliwością czekam na „Points od Impact”.
Mroczna połowa
Świat funkcjonowałby o wiele sprawniej, gdyby wszyscy jego mieszkańcy pochodzili z dzieł literatury popularnej, pomyślał Thad. Ludziom w powieściach zawsze udaje się panować nad myślami, gdy przenoszą się gładko z jednego rozdziału do następnego.
Na wstępie muszę zaznaczyć, że „Mroczna połowa” nie jest moim pierwszym spotkaniem z twórczością Stephen’a King’a i na pewno nie ostatnią. I szczerze powiedziawszy, miałam pewne wątpliwości sięgając po akurat tę pozycję – bałam się, że nie będę do końca obiektywna w swojej ocenie, Stephen King jest jednym z moich ulubionych autorów. W tym lekkim jak na jego pióro thrillerze King pokazuje kunszt swojego talentu, oraz przekazuje pewnego rodzaju morał, naukę – nie wszystko co powołamy do życia da się tak łatwo uśmiercić, a także, że należy uważać, czego sobie życzymy. Bo nie wszystko to co powinno być martwe, chce takim pozostać. Ale może od początku.
Powieść zaczyna się w momencie, kiedy Thad Beaumont postanawia zrobić wielki „coming out” i ujawnić, że to on tak naprawdę jest George’m Stark’iem – popularnym autorem książek, które swoją sławę zdobyły przez to, że były dość mocno brutalne i kontrowersyjne. Thad urządza swojemu alter ego symboliczny pogrzeb chcąc skończyć raz na zawsze z jego istnieniem. Problem zaczyna się, kiedy ktoś zaczyna mordować ludzi odpowiedzialnych za ujawienie się Thada. Oczywiście pierwsze podejrzenia padają na samego zainteresowanego, jednak szybko okazuje się, że Thad ma żelazne alibi. Tym razem policja musi mieć nieco bardziej otwarty umysł, bo czasami to co nie możliwe staje się rzeczywistością i nawet byty, które teoretycznie nie mają prawa istnienia zostają powołane do życia.
Muszę przyznać, że „Mroczną połowę” czyta się dość lekko i przyjemnie, zwłaszcza jak na King’a, który potrafi mieć naprawdę ciężkie i przytłaczające pióro. Akcja dzieje się dość szybko, ale mimo wszystko nie jest to jakiś niezwykły pęd, a jednocześnie nie ma momentów, w których czytelnik mógłby się nudzić. Dialogi są poprowadzone w taki sposób, że prawie nie ma pustych wypełniaczy, których jedynym zadaniem jest zapchanie jak największej liczby stron. Niezwykle podobał mi się motyw bliźniąt, który został wpleciony w fabułę oraz mistycznej relacji jaka między nimi zachodzi. Ogromnym plusem jest też to, że nie da się nie lubić którejkolwiek z postaci – nawet tego złego i okropnego Georg’a Stark’a. King wykreował taki wachlarz bohaterów, że nawet Ci drugo i trzecioplanowi wnoszą coś do historii i nie są tylko tłem dla dziejących się wydarzeń. Każda z postaci ma swoją rolę do odegrania i naprowadzenie czytelnika na odpowiednie tory. Choć muszę przyznać, że mimo wszystko najbardziej polubiłam Thada i George’a, którzy mimo, że prawie tacy sami są kompletnie różnymi jednostkami. Ot, taki paradoks.
Podsumowując – „Mroczna powoła” jest tak naprawdę dla wszystkich fanów thillerów. I dla tych, którzy z twórczością Kinga spotkali się już wcześniej, jak i dla tych, którzy chcieli by ją dopiero poznać, ale nie wiedzą, za którą powieść mistrza grozy się zabrać najpierw. Jest ciekawa, trzymająca w napięciu i dość lekka w porównaniu do innych, kultowych, powiedzmy książek tego autora. Jak dla mnie przyjemna pozycja na aktualne, zimowe, długie wieczory.
Przebudzeni - zapowiedź
Kiedy siedemnastoletnia Lilliana Young wkracza pewnego poranka do swojego ulubionego Metropolitan Museum of Art, ostatnią rzeczą, jakiej się spodziewa, jest znalezienie egipskiego księcia z nadludzkimi mocami, który wrócił do świata żywych po tysiącu lat bycia zmumifikowanym.
Co jednak ma zrobić nastoletni książę Amon, gdy zamiast obudzić się w swoim grobowcu w egipskiej świątyni, znajduje się w muzeum w Nowym Jorku, a jego słoje z organami zniknęły? Lily wbrew swojej woli zostaje pomocniczką księcia i razem wyruszają w niezwykłą podróż. Od teraz to w ich rękach waży się los ludzkości – muszą dotrzeć do Doliny Królów, odnaleźć braci księcia i dokończyć ceremoniał, aby Set, bóg ciemności, nie przybył na nowo do świata śmiertelników, by siać spustoszenie.
Made in Abyss #1
W wrześniu Wydawnictwo Kotori wypuściło na rynek tom pierwszy „Made in Abyss”, przygodowej mangi fantasy dedykowana młodym mężczyznom (seinen). Serię tę, liczącą aktualnie siedem tomów, stworzył Akihito Tsukushi , a manga na tyle spodobała się odbiorcom, że doczekała się już swojego anime.
Akcja „Made in Abyss” rozgrywa się na odległej wyspie na południowym morzu Beolskim. Odkryto na niej ogromną rozpadlinę otoczoną tajemniczym polem siłowym, uniemożliwiającym obserwację z powietrza. Wielu śmiałków pragnąc zbadać to niedostępne miejsce, przybywali i na jej krawędzi zakładali obozy, tak dając początek miastu Orth. Wiele lat później właśnie w nim mieszka dwunastoletnia Riko, która marzy, by pójść w ślady legendarnej matki Anihilatorki Lyzy i zostać Białym Gwizdkiem. Najbardziej czego pragnie, to odnaleźć zaginioną matkę, ale jako Czerwony Gwizdek nie ma na to na razie szans, eksplorując wyłącznie początkowe części Otchłani. Jednak podczas jednej z ekspedycji znajduje chłopca-robota, Rega. Ich znajomość zmieni wszystko.
„Made in Abyss” opatrzone jest klauzulą wiekową “16+”, choć w pierwszym tomie nie spotkałam się z niczym nieodpowiednim, pozostawiam to w gestii rodziców. Tak jak wspomniałam powyżej, jest to manga przygodowa, osadzona w świecie fantasy, której bohaterami są nastolatkowie i to raczej z tej niższej półki wiekowej. Świat wykreowany pociąga tym, co od wieków ludzkość nęci, czyli tajemniczością nieodkrytych lądów, tym romantycznym zewem, by stać się odkrywcą, pomimo niebezpieczeństw. Akihito Tsukushi oczywiście odpowiednio wzbogacił realia o niespotykaną nigdzie indziej faunę i florę, jak nieszkodliwe młotodzioby, czy zabójcze karmazynowe wijce, ale również o enigmatyczne relikty. Wszystko to składa się na spójne tło przygód Riko i Rega.
Manga Tsukushiego oczarowuje również swoją kreską , a także bogactwem szczegółów. Bardzo mnie cieszy również te kilka kolorowych plansz na wstępie, które pobudzają wyobraźnie.
Komiks dedykowany jest niby młodym panom i możliwe, że w następnych tomach wyjaśni się dlaczego, w obecnym tomie nie znalazłam na to wytłumaczenia.
“Made in Abyss” poleciłabym każdemu bez względu na płeć. Każdy, kto lubi wciągające przygodowe mangi i komiksy osadzone w realiach fantasy, będzie czerpał przyjemność z przygód Riko i z niecierpliwością czekał na następne tomy.
Mangę można zakupić --> TUTAJ
Uniwersum Metro 2035: Czerwony wariant
Mam wrażenie, że oryginalną trylogię Metro 2033 znam już niemal na pamięć. Nadal pozostaje pewną górną poprzeczką, do której dążą pozostali autorzy piszący w uniwersum. A Dmitrij Głuchowski „swoim” pisarzom wcale nie ułatwia zadania – niedawno przedstawił nowe reguły gry, czując, że Uniwersum Metra 2033 wyczerpało swoją formułę. Od Pitra. Wojny Szymuna Wroczka rozpoczęło się nowe uniwersum Metra 2035, w którym bohaterowie z ciasnych i strasznych tuneli metra wynurzają się na powierzchnię. Niedawno ukazała się kolejna powieść w tym kluczu – Czerwony Wariant Siergieja Niedoruba. Czym różni się Metro 2035 od Metra 2033 i jak sobie z tymi różnicami poradził autor?
Na miejsce akcji swojego utworu pisarz wybrał Kijów i metro, które częściowo się zawaliło. Mieszkańcy podziemi wiodą życie jak bohaterowie większości powieści z uniwersum, starając się nadać swojej egzystencji pozory dawnego świata. Protagonista opowieści, Jon, zorganizował nawet szkołę, do której ściągają dzieci z całego kijowskiego metra. Mężczyzna nie umie wytłumaczyć, dlaczego właśnie uczenie dzieci stało się jego pasją po apokalipsie, ale radzi sobie z tym zadaniem znakomicie. Dogaduje się z każdym dziecięcym umysłem – również z Elzą, dorosłą dziewczyną z uszkodzonym mózgiem, co doprowadziło do jej upośledzenia. Kiedy więc znaleziony na powierzchni stalker, tajemniczy Dawid, okazuje się dawnym znajomym Elzy, to na Jona spada zadanie dotarcia wraz z dziewczyną do lekarza na drugim końcu metra. Istnieje bowiem prawdopodobieństwo, że los Dawida jest ściśle związany z owianymi legendą zawalonymi tunelami czerwonej linii. Oto i tytułowy Czerwony Wariant. Jeżeli spodziewaliście się krwiożerczych komunistów, to nie ta historia. Jeżeli zaś liczycie na coś głębszego i z nieoczekiwanym zwrotem akcji, to powieść Siergieja Niedoruba zdecydowanie jest dla was.
Po kilkunastu powieściach z uniwersum nie uważam „Czerwonego wariantu” za szczególnie odkrywczą lekturę. Idealnie mieści się w ramach wyznaczonych przez samego Głuchowskiego, a co ciekawe – mimo że ponoć autor zaczął go pisać jeszcze przed powstaniem Uniwersum Metra 2033, bardzo dobrze realizuje założenia odnowionej wersji serii: mamy w tej powieści i bohaterów, planujących powrót na powierzchnię, i frakcję zwolenników zachowania status quo, i wiszący w powietrzu konflikt, którego nie da się już uniknąć. Nic nie brakuje także tłumaczeniu – w trakcie lektury nie potykałam się o niefortunne sformułowania czy kalki językowe, co nie znaczy, że ich nie stwierdzono, a raczej, że nie ma ich tak znowuż wiele.
Niestety, książka ma też minusy. Przede wszystkim akcja niezwykle wolno się rozkręca. Autor z jednej strony nie serwuje czytelnikowi przez większość stron żadnych przykuwających uwagę wydarzeń, z drugiej zaś nie wykorzystuje tej przestrzeni tekstu na rozbudowanie świata przedstawionego i ukazanie odbiorcy wizji metra choć trochę odmiennej od tej znanej z „pierwotnego źródła”. Właściwie cała akcja, która nie pozwala oderwać się od kolejnych stron, rozgrywa się na ostatniej ćwiartce książki. Wierni fani serii na pewno doczekają tego momentu, co do reszty czytelników – mam pewne obawy. A szkoda, ponieważ zwrot akcji jest naprawdę godny uwagi.
Warto po tę książkę sięgnąć, zwłaszcza jeżeli człowiekowi podobały się inne powieści z „metrowego” cyklu. Niedorub ładnie wpisuje się w ogólny kontekst serii, choć Ameryki „Czerwonym wariantem” nie odkrył. Ale kto wytrwa do ostatnich stron, na pewno nie pożałuje.
Podniebny Harry #01: Wakanda
Różne są ścieżki czytelnicze i ważne, by być otwartym na doświadczenia. W maju na Pyrkonie miałam przyjemność dowiedzieć się, jak wspaniałe autografy potrafią składać na komiksach ich twórcy. W Poznaniu pojawili się między innymi Bédu ( „Clifton”, „Hugo”) i Étienne Willem („Miecz Ardeńczyka”) i swoim czytelnikom wymalowywali całostronicowe autografy. Urzeczona kunsztem ilustracji pobiegłam zaopatrzyć się w dzieło Étienne Willema, „Hugo” w mojej biblioteczce od lat młodzieńczych dawno się znajdowało. I tak poznałam bardzo sympatycznego brodacza, który złożył przepiękny malunek na „Mieczu Ardeńczyka” i po czyjego kolejny tytuł z przyjemnością sięgnęłam.
Jest marzec 1933 roku, czasy Wielkiego kryzysu w Nowym Jorku. Społeczeństwo cierpi z braku dostępnej pracy, szerzy się bezrobocie, a slamsy miasta pękają w szwach. Burmistrz Nowego Jorku próbując przywrócić Amerykanom nadzieje i marzenia, organizuje przelot sterowca „Wakanda” nad miastem. Jednak nie wszystko idzie zgodnie z planem i luksusowy rejs zamienia się w walkę o sterowiec, na którym znajduje się gaz musztardowy, a także inne tajemnicze rzeczy. O sterowiec, bezpieczeństwo miasta i życie umiłowanej Betty Laverne zawalczy pechowy życiowo Harry Faulkner, były pilot-kaskader i weteran eskadry Lafayette.
Étienne Willem studiował historię na Uniwersytecie w Liège, zatem nie ma co się dziwić, że akcja jego komiksów umieszczona jest w przeszłości, można mieć też pewność, że w jego dziełach będzie zachowana dbałość o szczegóły historyczne. W „Wakandzie” autor przenosi czytelnika do końcowych lat Wielkiego kryzysu w Ameryce, wnosząc jednocześnie do konkretnego czasu historycznego elementy steampunkowe. Fascynacja wynalazkami, sterowce, wyścig zbrojeń idealnie wpasowują się w całą historię Harry'ego Faulknera, pilota, który miał pecha nastąpić na odcisk samemu Howardowi Hughesowi. U Étienne Willema bohaterzy przedstawieni są jako zantropomorfizowane zwierzęta, co nie jest niczym nowym, aczkolwiek może wprowadzić niektórych czytelników w błąd, że jego komiksy skierowane są dla małego czytelnika. „Wakanda” jest komiksem przygodowym i czerpać przyjemność z lektury będą zarówno dorośli, jak i młodzież, lecz nie jest to lektura dla dzieci.
W „Wakandzie” i ogólnie w twórczości Étienne Willema, urzeka mnie przede wszystkim kreska, jak i to, jak nałożone są kolory. Miałam przyjemność zobaczyć, jak pięknie rysuje i koloruje swoje rysunki Étienne i o niebo bardzie podoba mi się jego praca farbami i tuszami, niż komputerowe plansze. Każdy obrazek ma swoją duszę, barwy są naturalne i cieniowane, dodają uroku całej historii.
Jeśli lubicie dawne filmy z Humphrey'em Bogartem, Cary Grantem, Lauren Bacall, czy Katharine Hepburn, idealnie trafiliście. Atmosfera dawnych lat z pikanterią steampunku i brawurą Indiany Jonesa sprawia, że z przyjemnością daje się nura w historię Podniebnego Harry'ego.
Rodzanice
Zbliża się krwawy superksiężyc. Mieszkańcy maleńkich Rodzanic boją się, że ta niezwykła pełnia uwolni z dawna uśpionego demona. Tymczasem na zamarzniętym, smaganym zimowym wichrem jeziorze znaleziono ciało zamordowanej dziewczyny. Jest przykryta kocem. Gdyby nie to, że jakieś zwierzę poszarpało jej rękę, wyglądałaby, jakby spokojnie spała. Tego samego dnia umiera pewna dziennikarka. W ostatnich słowach przestrzega byłą komisarz Klementynę Kopp przed wilkołakiem. Wkrótce emerytowana policjantka znika bez śladu... Pojawiają się sugestie, że to Kopp dokonała zbrodni. Tylko aspirant Daniel Podgórski wierzy, że dawna koleżanka jest niewinna. Jaki sekret skrywa sam Podgórski? Dlaczego odpowiedzi warto szukać w szklanej kuli? Ile prawdy jest w anonimie zapowiadającym śmierć wszystkich mieszkańców Lipowa? I kto tak naprawdę czai się w ciemności?
"Rodzanice" to dziesiąty tom sagi kryminalnej o policjantach z Lipowa. Opowieści o Lipowie łączą w sobie elementy klasycznego kryminału i powieści obyczajowej z rozbudowanym wątkiem psychologicznym. Porównywane są do książek Agathy Christie i powieści szwedzkiej królowej gatunku, Camilli Läckberg. Prawa do publikacji serii sprzedane zostały do ponad dwudziestu krajów.